10174
Szczegóły |
Tytuł |
10174 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10174 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10174 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10174 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
2
ANDRZEJ ZANIEWSKI
SZCZUR
POWIEŚĆ
3
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
4
I think we are in rat’s alley
Where the dead men lost their bones
Thomas Stearns Eliot
The Wasteland
Myślę, że krążymy uliczkami szczurów,
wśród kości porzuconych przez umarłych.
przełożył Andrzej Zaniewski
5
WSTĘP
Szanowny Czytelniku,
SZCZUR jest moją pierwszą powieścią o zwierzętach, powieścią poświęconą istotom niezwykłym
i słabo poznanym, bo wiedza człowieka o gryzoniach dotyczy bardziej metod zwalczania
niż zrozumienia ich zachowań, psychiki i uczuciowości. Jest to jednocześnie powieść
sensacyjna i tajemnicza, wokół szczurzych nor i gniazd rozgrywa się bowiem niejedna tragedia,
dramat i przygoda... Wyprawy Heraklesa, klęska Edypa, podróże Odyseusza, rozpacz
Niobe, śmierć Antygony, losy bogów, tytanów i ludzi zderzają się, przeplatają, łączą, wypełniając
świadomość stworzenia wielkości i wagi naszego serca.
Nie chcemy o tym pamiętać w naszym pozornie czystym, ludzkim świecie. Szczury budzą
przecież odrazę i lęk, strach przed chorobami, które niekiedy roznoszą, i zabobonną wprost
obawę przed potęgą ich stale rosnących zębów. Podziemne społeczeństwo szczurów, ich
umiejętność przystosowania i bezustanna walka o przetrwanie, masowe wędrówki i indywidualne
skłonności podróżnicze, przykłady niezwykłej inteligencji, legendy i opowieści, których
słuchałem od dzieciństwa, wszystko to sprawiło, że szczury zafascynowały mnie, wzbudziły
nie tylko ciekawość, lecz również pewien rodzaj zachwytu-szacunku dla przyrody, tworzącej
istoty tak doskonale współegzystujące z człowiekiem.
Rattus norvegicus i rattus rattus, szczur wędrowny i szczur śniady – dwa podstawowe gatunki
z wielkiej rodziny szczurów, towarzyszą ludzkości od początku jej istnienia, a ich los
wiąże się ściśle z naszym losem i jest w znaczącej mierze odbiciem naszej własnej cywilizacyjnej
i ekologicznej sytuacji. Wydaje się to dziwne, lecz dopiero przy ludziach, którzy przecież
od początku wypowiedzieli szczurom wojnę, gryzonie te znalazły najlepsze dla siebie
warunki życia. Zamieszkujące groty, lasy i stepy słabe stworzenie, będące łatwym łupem ptaków,
węży i drapieżnych ssaków, z chwilą zetknięcia z człowiekiem przeistoczyło się, nabrało
sił, ruszyło do gromadnego ataku. Wbrew powszechnym opiniom właśnie ludzie sprzyjają
szczurom i tylko dzięki naszej cywilizacji szczury zdołały opanować wszystkie kontynenty
i osiągnąć tak wysoki stopień organizacji życia społecznego. Nasze piwnice, magazyny,
spichrze, śmietniki, zsypy, wysypiska, stajnie, koszary, więzienia, fermy, kanały, tamy, kuchnie
i garaże stały się domami szczurów, ich królestwem, a być może miejscem narodzin przyszłej
nadchodzącej cywilizacji, niezwykle silnej i płodnej, drapieżnej i odpornej na wszelkie
zachodzące wokół przeobrażenia.
Zawsze intrygowały mnie przyczyny i mechanizmy takiej, a nie innej szczurzej egzystencji,
struktury społeczne i zależności między poszczególnymi osobnikami, różnorodne charaktery
i skłonności, niemal identyczne z ludzkimi. W doświadczalnych labiryntach każdy
szczur zachowuje się inaczej, wykazując zdolności i ułomności, niekiedy rezygnując, uciekając,
wycofując się, a niekiedy, chyba częściej, poszukując wyjścia, dokonując wyboru – przegryzając
cienkie ściany, by stworzyć lub odkryć nowe labirynty.
Usiłowałem zbliżyć się do szczurów, poznać je możliwie najpełniej i najlepiej. Hodowałem,
podpatrywałem, starałem się zrozumieć i zaprzyjaźnić.
6
Widziałem szczury zamieszkujące ruiny Gdańska i powojenne, próchniejące domy Nowego
Portu, szczury usiłujące dostać się na statki, schodzące i wspinające się po cumowniczych
linach, obserwowałem szczury w zaułkach Sajgonu, Stambułu, Berlina, Bukaresztu, Warszawy
i wielu, wielu miast. Zbierałem też wszelkie informacje i plotki o ich życiu i obyczajach,
wychodząc z założenia, że przyjmując nawet to, co nieprawdziwe w poszczególnych legendach
i baśniach, poznaję w ten sposób nie tylko szczury, ale i ludzi, którzy te opowieści stworzyli,
z odrazy czy nienawiści lub odwrotnie – z podziwu, przyjaźni czy wiary.
Buddyzm stawia, na przykład, szczura dość wysoko w hierarchii żyjących stworzeń... To
właśnie chytry, przebiegły szczur pierwszy zjawia się przed obliczem umierającego Buddy,
zeskakując z grzbietu wołu. Dopiero za szczurem – najinteligentniejszym, i wołem – najbardziej
pracowitym, zjawiają się pozostałe zwierzęta buddyjskiego kalendarza: tygrys, królik,
smok, wąż, koń, kogut, owca, małpa, pies i dzik.
Inna legenda opowiada o tysiącach szczurów ze świątyni Karai Ma w Bihanerze w Indiach
Zachodnich. Te szczury to zmarli poeci w swym zwierzęcym wcieleniu, ponownie oczekujący
na powrót do swej postaci poetów-czaranów.
W baśniach wielu narodów występują szkaradne postacie władców zjadane przez armie
myszy-szczurów. Należy sądzić, że legendy te oparte są na wydarzeniach autentycznych, a
dostrzeżone przez niemieckiego podróżnika Petera Pallasa chmary gryzoni, przepływające
Wołgę w okolicach Astrachania wiosną 1721, pokonywały już znacznie wcześniej lądowe i
wodne przeszkody, wędrując w poszukiwaniu przestrzeni życiowej i pożywienia przez obszary
Azji, Europy i Afryki...
Nie tylko nasz Popiel-Chwościk został pożarty przez myszy... Hatto I, arcybiskup Moguncji
spalił w stodole gromadę wygłodzonych biedaków, by zaoszczędzić jedzenie dla swego
dworu... Za ten niegodny czyn został pożarty przez myszy w wieży do dziś nazywanej Binger
Mäuseturm wzniesionej na Renie... Podobny a sprawiedliwy los spotkał jeszcze wielu władców
i wiele osobistości, świeckich i duchownych, o czym z satysfakcją opowiadają baśnie
różnych narodów. Pożeranie ludzi przez wygłodzone szczury to nie tylko legendy, lecz udokumentowane
fakty, o czym dobrze wiedzą wszyscy poszukiwacze przygód i skarbów, penetrujący
stare lochy, forty i piwnice, a także pracujący w kanałach i tunelach. W roku 1977,
kiedy przebywałem w spustoszonym wojną, wygłodzonym Wietnamie, zetknąłem się z przypadkami
pożerania dzieci przez szczury, chociaż zapracowane matki pozostawiały swoje pociechy
w pozornie bezpiecznych kołyskach. Motyw szczurzego losu, zawsze obok losu człowieka,
przewija się w wielu książkach – u Kafki, Eliota, Joyce'a, Camusa...
Echa tych epizodów, anegdot, legend, a także dalsze ich rozwinięcie, uważny czytelnik
odnajdzie w SZCZURZE – nowej, okrutnej odysei, napisanej przed wieloma laty.
Ideą przewodnią mojej prywatnej filozofii jest przeświadczenie, że wszelkie formy życia
na ziemi wywodzą się z tego samego źródła, są dziećmi tej samej tajemnicy istnienia, tajemnicy
celu i sensu. Wierzę, że zwierzęta tak mądre jak szczury kierują się nie tylko instynktem
i odruchami, lecz własnym rozumem, doświadczeniem, skojarzeniami, pamięcią i uczuciami,
że ze zjawisk i otaczających faktów potrafią wyciągać wnioski, że są mniej zwierzęce, a bardziej
ludzkie, niż my – ludzie, w swej zarozumiałości, gotowi jesteśmy przyznać.
Człowiek – pan stworzenia, samozwańczy czy mianowany przez Boga? – powinien dzisiaj
być wyrozumiałym opiekunem i przyjacielem miliardów istot, których języków nie rozumie,
a których zachowanie ocenia według wygodnych dla siebie schematów. Niestety, dzieje się
odwrotnie. A przecież wiemy, że istnienie i życie każdego z nas opiera się na tych samych
związkach białka, co u psa, szczura, gołębia i każdej żywej istoty. Człowiek zapomina, że jest
takim samym organizmem i postępuje tak, jakby chciał się wyrzec tego niewygodnego pokrewieństwa
i za wszelką cenę zgubić swe biologiczne korzenie.
7
Szuka więc początków swego istnienia poza granicami naszej galaktyki lub w tchnieniu
Istoty Najwyższej. Świadczy to o nieprawdopodobnym zarozumialstwie i nieuzasadnionym
poczuciu wyższości, tak mocno zakorzenionym w naszej wyobraźni.
Wierzymy, że narzucona przez nas cywilizacja jest jedyna i najwspanialsza, pierwsza i
ostatnia. Ta ślepa wiara to nasz codzienny błąd. Nie wiemy, jaką cywilizację przyniesie czas
przyszły, kiedy świadomie czy nieświadomie popełnimy już zbiorowe samobójstwo, którego
ciągle jesteśmy bliscy. Może będzie to cywilizacja szczurów, może cywilizacja ptaków, może
cywilizacja owadów.
W zwierzętach dawno już nie widzimy partnerów, a jedynie biologiczne mechanizmy, które
powinny być podporządkowane naszym potrzebom, naszej woli i wiedzy, naszym zachciankom.
Mądrość zwierząt wyceniamy na tyle, na ile są dla nas użyteczne. Stworzyliśmy
ogromne rzeźnie, hodowle, fermy, garbarnie, miliony miejsc zabijania. Jesteśmy nie tylko
zarozumiali, lecz najokrutniejsi w przyrodzie, przy czym traktujemy to jak stan normalny, a
nawet należący do dobrego tonu, jak noszenie wykwintnych futer z lisów lub nie donoszonych
karakułowych płodów...
Piszę o tym, ponieważ warto uświadomić sobie, jacy naprawdę jesteśmy i dokąd naprawdę
zmierzamy.
Jeżeli, Szanowny Czytelniku, chwilami myślisz o reinkarnacji, możesz również pomyśleć,
że człowiek, który w swym poprzednim wcieleniu był szczurem, nosi w swej podświadomości
pamięć tamtego istnienia, i że zarys jego ówczesnych losów nakłada się w sytuacjach
szczególnych i dramatycznych na obecność dzisiejszą, odległą od poprzedniej, bo ludzką.
Jeżeli natomiast odwrócisz tę sytuację i wyobrazisz sobie los duszy, która po opuszczeniu
ciała człowieczego odnalazła kolejny ziemski byt w powłoce szczura, możesz posunąć się o
krok dalej i odnaleźć w swych rozważaniach własną świadomość poddaną takiemu właśnie
przeobrażeniu. Jeżeli uczynisz to, sam staniesz się bohaterem mojej powieści i zrozumiesz,
jak wiele łączy cię z tym pozornie odległym od ciebie i obcym ci zwierzęciem. Wtedy
wszystko, co napisałem, stanie się proste i oczywiste.
Książka ta jest bowiem zarówno opartym na faktach opisem, jak i baśnią, legendą wyjątkowo
okrutną i niesamowitą, szarą i bolesną jak życie szczura, a przez to prawdopodobną. Żyjące
tuż obok, dosłownie pod naszymi stopami, społeczeństwo gryzoni towarzyszy nam przez tysiąclecia,
uczestnicząc w naszym dobrobycie i w naszej nędzy, w latach pokoju i wojny.
Nie chcemy ich dostrzegać, nie chcemy o nich wiedzieć, walczymy z nimi, pogardzamy
tak głęboko, jak tylko my – ludzie – potrafimy.
Zastanawiam się, czy kamuflaż niektórych zachowań mego bohatera, a także wielu wydarzeń
i wątków nie jest zbyt głęboki? Czy wplątane we współczesny pejzaż symbole przeszłości,
tropy sięgające aż do początków cywilizacji zostaną właściwie odczytane?
Ostatnia spowiedź SZCZURA nie jest książką tylko o zwierzętach, chociaż i taki sposób
jej pojmowania wydaje się możliwy. Przeciwnie, jest opowieścią o prawach rządzących społeczeństwem,
o naszych mitologiach, prawdach i kłamstwach, o miłości i nadziei, o samotności
i tęsknocie.
Jesteśmy przecież mieszkańcami kosmosu, oddychamy tą samą ziemską atmosferą, należymy
do tej samej gromady ssaków, o podobnej budowie mózgu, serca i żołądka, podobnie
przebiegającym zapłodnieniu i macierzyństwie. Jesteśmy więc bardzo bliskimi biologicznie i
psychicznie krewniakami, a oba nasze gatunki, chociaż różne przyczyny o tym zadecydowały,
dzięki swej żywotności, sile i inteligencji nie tylko przetrwały miliony lat ewolucji, lecz udoskonaliły
się na tyle, że zapanowały nad planetą.
Dlatego proszę Cię, Szanowny Czytelniku, nie zapominaj, że opisując w drobiazgowy,
naturalistyczny sposób życie szczura – myślę o tobie.
Autor
8
Ciemność, ciemność jak po narodzeniu, ciemność ze wszystkich stron. Wtedy było jeszcze
ciemniej: czarna, szczelna bariera odgradzała od życia, od przestrzeni, od świadomości. Poza
ciemnością nie znałem niczego, odwrotnie niż teraz, gdy w mózgu żarzą się powidoki, pozostałości
światła, szczątki, okruchy, cienie.
Przypomnij sobie tamtą pierwszą widzianą, zapamiętaną ciemność, przywołaj ją w pierwszej,
najwcześniejszej postaci, próbuj odtworzyć przebieg życia, zdarzenia, wędrówki,
ucieczki, podróże – od początku: od pierwszych momentów po opuszczeniu ciepłego brzucha
matki, od pierwszego bolesnego zachłyśnięcia się powietrzem, od uczucia nagłego chłodu, od
przegryzienia pępowiny i delikatnego dotyku języka.
Pamiętam: kanały, piwnice, sutereny, podziemia, strychy, tunele, przejścia, szczeliny,
rynsztoki, kloaki, szamba, rowy, przewody kanalizacyjne, studnie, śmietniki, wysypiska, magazyny,
spiżarnie, kurniki, chlewy, obory, stodoły... Mój szczurzy świat – życie wśród cieni,
czerni, szarości, mroków i półmroków, zmierzchu i nocy, najdalej od dnia, od światła, od
oślepiającego słońca, od blasku, od przeszywających na wskroś promieni, od połyskujących i
rażących powierzchni.
Jak najdalej od światła, gdy kierowałem się tylko zapachem mleka w nabrzmiałych sutkach
i ciepłem brzucha, gdy sklapnięte uszy nie przepuszczały dźwięków, wtedy bardziej
poczułem, niż zobaczyłem po raz pierwszy – poprzez cienką błonę zrośniętych powiek – cień
szarości, jaśniejszą plamę w otaczającym głębokim mroku. To odblask zapalonej żarówki lub
załamany refleks słońca, wpadającego w południe przez piwniczne okienko, dotarł nagle do
moich zakrytych oczu, obudził pierwsze przeczucia.
Łagodne światło fascynuje, zaciekawia, wzywa. Odrywasz się od mlecznego gruczołu i
niezdarnie czołgasz w kierunku poświaty.
Matka delikatnie chwyta zębami za skórę, przyciąga, układa obok siebie. Przy ciepłym
brzuchu zapominasz o tamtej szarej plamie. Zapominasz tylko na chwilę. Niebawem niepokój
wraca, znowu widzę niewyraźny kontur, ponownie odrywam się i pełznę w stronę tunelu łączącego
gniazdo z piwnicą.
Matka liże mnie dokładnie, myje wilgotnym językiem, oczyszcza z pierwszych pcheł, które
zagnieździły się w pachwinach.
Niewiele zapamiętałem z tamtych odległych początków świadomości, kiedy nie wiedziałem
jeszcze, że jestem szczurem, a nie rozbudzona wyobraźnia niczego nie przeczuwała i nie
tłumaczyła.
Obok dążenia w kierunku światła, w kierunku wszelkich rozjaśnień przebijających się
przez powieki, reagowałem tylko na wydawane przez matkę przenikliwe piski. One właśnie,
obok zapachu sutek i poczucia bezpiecznego ciepła – przyciągały, uczyły, nakazywały.
Mój słuch nie jest jeszcze ukształtowany, otwory uszne są zarośnięte i tylko część dźwięków
dociera do wnętrza. Pisk matki odróżniasz jednak natychmiast, łączysz go z ciepłem i
rozkosznym smakiem mleka.
Nagą dotychczas różową skórę powoli porasta delikatny szary puch, czuję to, jest mi coraz
cieplej. Teraz nie boję się leżeć na odkrytej powierzchni.
Rosnę, staję się coraz silniejszy. Potrafię pierwszy dotrzeć do wypełnionego mlekiem sutka,
a nawet odsunąć pełznących obok. Odpycham ich, zagradzam im drogę, a kiedy w gruczole
zabraknie mleka, całym ciężarem pełznę do następnego.
9
Jem najwięcej, jestem największy, ulegają mi, ustępują. Co dzień na twardym podłożu
gniazda usiłuję stawać, prostować niezdarne, słabe jeszcze łapki, posuwać się do przodu i do
tyłu, przewracać się i podnosić. Gdy zamiar nie udaje się, piskiem przywołuję matkę, która
przyciąga mnie do siebie, łapiąc zębami za ogon lub skórę na karku.
Potrzeba twardego podłoża, na którym uczę się chodzić, staje się równie silna jak potrzeba
światła w zamkniętych, lecz coraz wrażliwszych oczach.
Tu, na twardym dnie gniazda, wyczułem wyrastające z moich palców słabe jeszcze pazurki,
uginające się, sprężynujące, pomagające wstać.
Matka przemywa językiem moje ciało, zbiera wszelkie nieczystości i odchody, wyłapuje
boleśnie gryzące pchły. Po kolejnym myciu otwierają mi się konchy uszu. Nagle docierają do
mnie dźwięki. Szum hydrantu, skrzypienie schodów, uderzenia w rury kanalizacyjne, piski
mniejszych szczurków, daleki hałas ulicy, nocne miauczenie kota; olbrzymi strumień szmerów
i ech – głosów, szelestów, drgnięć, ruchów.
Ogłuszony, rozkraczam się na dnie gniazda, unoszę głowę do góry i wzywam pomocy. Po
raz pierwszy słyszę dokładnie własny głos – przenikliwy, wibrujący pisk. Dotychczas odbierałem
go zupełnie inaczej – przytłumiony, dochodzący z daleka, a obok głosu matki – najgłośniejszy
ze wszystkich. Teraz wydaje się słaby i mizerny pośród wielu dźwięków dobiegających
ze wszystkich stron. Światło przebijające powieki nadal pozostaje tajemnicą, nie wyjaśnioną
i niezrozumiałą. Wszystkie szczurki dążą teraz do szarych, czerwonawych plam i matka
ma z nami sporo kłopotów: bezustannie czuwa i powstrzymuje nas przed wypełznięciem z
nory. Przychodzi jej to coraz trudniej, gdyż nasze kończyny stają się coraz silniejsze, chociaż
ślamazarnie i powoli to jednak poruszamy się już po całym gnieździe. Zdenerwowana matka
kładzie się przy wyjściu usiłując zagrodzić drogę. Gramolimy się po jej grzbiecie, napełzamy
i podpełzamy w kierunku nie znanej, kuszącej szarości, coraz żywiej wirującej pod powiekami.
Kilkoro małych zniknęło, i każde z nas ma swój własny gruczoł mleczny, podczas gdy
poprzednio przy brzuchu matki stale trwały przepychanki, odtrącania, wręcz walki.
Może matka sama zagryzła kilkoro małych, które przesiąknęły obcym zapachem, zacierającym
woń gniazda, może zdechły z głodu i wycieńczenia, bezustannie odpychane od sutek,
może wypełzły korytarzem w kierunku światła i złowił je kot, może ukradła je inna samica,
której zginęło potomstwo...
Pozostało kilka ruchliwych samczyków i samiczek coraz bardziej zniecierpliwionych własną
ślepotą, nieporadnością, słabością. Żądnych samodzielności i ciekawych.
Poznajemy już nasz własny zapach i dotyk wibrysów, sztywnych i wrażliwych szczecinek,
wyrastających z nozdrzy.
Nieruchome dotychczas mięśnie powiek zaczynają się kurczyć, poruszać, naprężać. Staram
się otworzyć je, rozewrzeć, unieść.
Matka pomaga nam przecierając i przemywając okolice oczu językiem.
Do światła! Ze wszystkich sił do światła!
Widzę. Powieki rozwierają się. Najpierw przez niewielką szparę wpada do wnętrza rozproszony
promień. Doznaję nie znanego dotychczas uczucia: światło ujawnia rzeźbę ziemi, wnętrze
gniazda, norę, tunele biegnące w różnych kierunkach. To, co wyczuwałem dotychczas
węchem, muśnięciem wibrysów, dotykiem skóry i łap teraz widzę dokładnie. Szczegóły,
zmarszczki, załamania, owale, ostrości, fałdy, wzniesienia, nacieki – nabierają innego znaczenia.
Kształt widziany różni się bowiem od kształtu wyczutego dotykiem, niewyczerpanym
bogactwem jaskrawości. Nie można wyobrazić sobie światła, jeżeli nigdy się go nie widziało.
Widzę. Powieki rozwierają się coraz bardziej, zsuwają się z wypukłej gałki oka.
Największe odkrycie, odkrycie samego siebie. Dokładnie badam własną anatomię: wyrastające
z nie owłosionych palców pazury, grzbiet, który dostrzegam odwracając głowę, i zło
10
żony z delikatnych pierścieni ogon, pęczniejące gruczoły płciowe, ciemną puszystą sierść
jaśniejącą na brzuchu. Oglądam pachnące sutki matki, ciepły miękki brzuch, pod którym
można się ukryć, potężne zęby delikatnie chwytające mnie za skórę.
Jesteś małym szczurem, mieszkającym w podziemnym gnieździe, szczurem chronionym i
pilnowanym przez matkę przed niebezpieczeństwami, których nie znasz i nie potrafisz przewidzieć.
Nie wiem jeszcze, co oznacza strach, ponieważ znam tylko lęk chwilowego głodu, gdy
matka zbyt długo nie wraca do gniazda.
Kilkakrotnie zdarzało się, że leżałeś z boku nie mogąc dotrzeć do napełnionych mlekiem
gruczołów. Wtedy bałeś się, że nie odnajdziesz ich, a gdy matka po powrocie przygarniała cię
do siebie i karmiła, odczuwałeś radość zaspokojenia. Uczucie to wiązało się z nasyceniem,
gdy najedzony i rozleniwiony sam odsuwałem się od ciepłych gruczołów, czując w trzewiach
rozkoszne ciepło mleka.
Widzę. Otaczają mnie czarne, wklęsłe, obwisłe płaszczyzny z prowadzącymi w różnych
kierunkach otworami mrocznych korytarzy, w których poruszać się można tylko za pomocą
wibrysów. Kończą się nagle ślepymi ścianami murów. Tylko otwór, z którego wpada do
wnętrza błyszcząca poświata, prowadzi dalej. Nie wiem jeszcze dokąd i właśnie ta niepewność
niepokoi i najbardziej intryguje. Tymczasem matka i ojciec nie pozwalają zbliżać się do
tego tajemniczego otworu, a kiedy usiłuję wybiec z rozpędu na zewnątrz, karcąco gryzą mnie
w uszy. Podnoszą za skórę na grzbiecie i piszczącego taszczą z powrotem. Z konieczności
baraszkuję w norze, zwiedzam ślepe korytarze, bawię się ze szczurkami, ćwiczę zęby na
zbutwiałej desce.
Światło przyciąga bezustannie. Chcę poznać jego źródło, jego istotę, dowiedzieć się, czym
właściwie jest.
Powoli zaczynam rozumieć, że jego zmienne natężenie, jaskrawość i barwa zależne są od
wydarzeń zachodzących za oknami. Niekiedy rażąco ostre, o jaskrawym odblasku rozjaśniającym
wnętrze aż po zwężające się u góry ściany. Innym razem zamglone, jednostajne, wpadające
pod innym kątem. Obserwowałem również gwałtowne zmiany refleksów światła, zupełnie
jakby jego źródło pulsowało. Najbardziej jednak dziwił mnie brak wszelkiego światła
powtarzający się regularnie. Na razie jednak wszystkie próby wyjścia i zbadania tych tajemniczych
zjawisk udaremniała matka.
Kiedy właściwie zacząłem bać się światła? Strach nadszedł później. Najpierw stałem się
podejrzliwy i nieufny. Mały szczur wymyka się, wychodzi na zewnątrz.
Matka wyskakująca zawsze za każdym z nas, tym razem pozostaje na miejscu, unosi nozdrza,
węszy, porusza wibrysami, zdenerwowana. Całym ciałem zastawia tunel. Jej zdenerwowanie
udziela się nam, kulimy się przy jej boku.
Odległy pisk, szamotanina, miauknięcie. Wyczuwam obcy niemiły zapach, który tak zaniepokoił
matkę. Pisk ustaje. Oczekuję powrotu, nie wraca. Matka tuli nas pod swym brzuchem,
przykrywa, napełza, wyciąga szyję, węszy. Do piwnicy przez rozbite okno wtargnął
kot. Czuwa przyczajony za hydrantem, krąży, wie o naszej obecności. Lecz my, małe ruchliwe
szczurki, nie wiemy o nim nic, nie zdajemy sobie sprawy z grożącego niebezpieczeństwa,
nie wiążemy zniknięcia małego szczura z zapachem kota. Niepokoi nas tylko zachowanie
matki, jej nerwowość, cierpki smak słodkiego dotąd mleka.
Światło przyciąga. Podejmujemy więc następne próby wyjścia, nie podejrzewając niebezpieczeństw,
nie wiedząc o istnieniu wrogów, trucizn, pułapek, nie przeczuwając śmierci, nie
wiedząc o możliwości śmierci.
Jestem coraz silniejszy, coraz większy, coraz ruchliwszy. Tam za cienką ścianą piwnicy
znajduje się inny świat, nowa nie znana rzeczywistość. Stamtąd rodzice przynoszą pożywienie,
stamtąd przychodzi ojciec, któremu matka pozwala już teraz nocować w gnieździe. Trzeba
wyjść, koniecznie trzeba wyjść. Kot podkrada się często, wysiaduje w piwnicy. Matka
11
drży wtedy ze strachu, a my wpełzamy pod jej brzuch. Niebawem następny nieostrożny mały
szczur zostaje zjedzony przez kota. Ludzie wstawiają szybę i kot nie ma już którędy przychodzić.
Matka wyprowadza mnie wprost na światło. Promień padający z wysoko umieszczonego
otworu uderza źrenicę, oślepia. Siedzę przy wejściu w jasnym kręgu. Odkrywam, że światło
niesie oprócz blasku również ciepło. Przez długą chwilę rozkoszuję się tą smugą. Lecz jaskrawa
plama nagle znika, po chwili pojawia się, znika powtórnie, znowu przesuwa się. Biegamy
teraz po piwnicy, niezdarnie wdrapujemy się na spiętrzone bryły węgla, ześlizgujemy w
dół, spadamy, rzucamy na siebie w udanych atakach. W hydrancie bulgoce woda. Matka podchodzi
do dużej płyty, wsuwa się pod nią. Idę za nią ostrożnie. W mroku błyszczy woda.
Matka pochyla się, pije. Mały nieostrożny szczur wskakuje wprost do wody. Piszczy przerażony,
przebiera łapkami, usiłuje pływać. Matka chwyta go zębami za grzbiet i ciągnie w górę.
Piwnica jest obszerna, obiegam ją wielokrotnie w koło. Pod drzwiami można przecisnąć się
na drugą stronę. Teraz, kiedy już wiem, którędy wpada do piwnicy światło, muszę dowiedzieć
się, co znajduje się tam za drzwiami, w zalegającej ciemności, z której przychodzą ludzie.
Kroki na schodach. Matka łapie mnie i niesie w kierunku nory. Pozostałe szczurki biegną za
nami. Teraz wsłuchujemy się w dobiegające z piwnicy odgłosy.
Znam już dźwięk klucza. Natomiast skrzypienie okiennych zawiasów to odgłos nowy. Do
gniazda dociera chłodne, wilgotne powietrze. Poruszam nozdrzami. W uszy wciska się wiele
nie znanych odgłosów. Łoskot wsypywanego do piwnicy węgla tłumi skutecznie wszelkie
dźwięki i echa. Wwierca się w uszy, rozsadza czaszkę. Gniazdo wypełnia duszący pył. Przerażony
wraz z pozostałymi szczurkami biegam po gnieździe. W końcu przywieram do zimnej
ściany na krańcu ślepego korytarza. Matka zachowuje się spokojnie – widocznie przyzwyczaiła
się wcześniej do tego łoskotu – czuwa, byśmy w panice nie wypadli na zewnątrz.
Grzechocą łopaty. Bryły węgla sypią się w dół. Kurz opada. Ludzie opuszczają piwnicę.
Zgrzyta klucz. Cisza, nagła cisza.
Matka ostrożnie wysuwa głowę na zewnątrz, porusza wibrysami, wciąga powietrze w nozdrza.
Sprawdza, czy nic już nie grozi, czy ludzie odeszli. Tłoczymy się za jej długim, nagim
ogonem. W końcu wyprowadza nas na powierzchnię. Dostrzegam, że światło wpadające do
piwnicy przez zakurzone okienko przesunęło się pod drzwi.
Odróżniam już dzień od nocy. Odróżniam światło związane z obecnością człowieka od
światła wpadającego przez okna. Wiem, że poza ścianami gniazda, poza murami domu, w
którym się urodziłem, istnieje nie znany świat. Poznaję to po cieniach, mącących jasność
wpadającego światła, po zapachu matki i ojca powracających stamtąd, po woni wpadającej
przez otwierane drzwi i okna, po odgłosach w rurach kanalizacyjnych, po szumach, echach,
piskach, skrzypnięciach, szczękaniach, zgrzytach.
Do piwnicy przychodzą nie znane szczury, ich woń, chociaż podobna do naszej, jest odrębna.
Matka wypędza je i gryzie. Obce szczury przynoszą zapach własnych gniazd, woń
swoich własnych odrębnych dróg, swoich rodzin. Próbuję wymknąć się za nimi, iść ich śladem.
Matka cofa mnie już od drzwi piwnicy i rozzłoszczonego zanosi do gniazda.
Dzień przesuwa się za dniem, noc za nocą. Ciekawość staje się koniecznością, potrzeba
opuszczenia piwnicy i pójścia dalej pcha mnie w stronę podłużnej szpary pod drzwiami.
Wszystkie małe szczury są podniecone i niespokojne. Coraz częściej też dochodzi do pozorowanych
napaści, ucieczek, walk. Odpychamy się uderzeniami nóg, drapiemy, przewracamy,
gryziemy w uszy, nosy, ogony, podbrzusza.
Poznajemy oszałamiający smak krwi, smak wyjątkowy, smak mięsa myszy i przyniesionego
przez ojca żywego ptaka.
12
Najmniejszy i najsłabszy z małych szczurków wymyka się przez szparę pod piwnicznymi
drzwiami. Wraca wysmarowany ostro pachnącym płynem, zagłuszającym jego naturalną
szczurzą woń, po której każdy z nas się poznaje. Jest obcy, inny. Zdobywamy teraz doświadczenie
atakując najmniejszego i najsłabszego z nas. Ostre zęby trafiają go w oko. Oślepiony
kryje się w kącie. Wkrótce skórę pokrywa warstwa zakrzepłej krwi, ran, strupów. Gryziemy,
przepędzamy, drapiemy, jakby nie pochodził z naszej rodziny. Matka nie staje w jego obronie,
nie pozwala nawet kryć się pod swoim brzuchem.
Po następnej gonitwie zakrwawiony szczurek zdycha wciśnięty pomiędzy bryły węgla.
Piwnica staje się coraz mniejsza, postanawiam wyrwać się z niej, jak tylko będzie to możliwe.
W
yruszam wzdłuż piwnicznej ściany pokrytej zmarszczkami odpadającego tynku. Wzywają
mnie dalekie zapachy, lekkie powiewy nie znanego świata, smugi innego powietrza.
Początkowo posuwam się bardzo ostrożnie, jakby zewsząd groziły niebezpieczeństwa, jakby
w każdej szarości, pajęczynie, zmarszczce, w każdym załamaniu muru ukrywał się nie znany
wróg.
Boję się wszystkiego, czego nie znam. Szybko przebiegający pająk przecina drogę, dotykam
go koniuszkami wibrysów – kuli się gwałtownie, nieruchomieje, zmienia w grudkę ziemi.
Jego strach pomaga mi. Boi się bardziej niż ja, jest słabszy niż ja, delikatniejszy, kruchy...
Wystarczy ruch siekaczy, by pozbawić go życia. Nie, to niepotrzebne. Widziałem przecież,
jak matka omijała takie znieruchomiałe szare grudki. Widocznie są niesmaczne lub niezdrowe.
Zostawiam znieruchomiałego pająka i znacznie śmielej podążam naprzód. Wślizguję się
między ścianę a owiniętą pakułami rurę kanalizacyjną. Nagle słyszę daleki, narastający
szmer, jakby coś pędziło w moim kierunku. To w rurze rozlegają się ostre, gwałtowne dźwięki,
a nad moją głową przewala się potężny, syczący, bełkocący strumień.
Gwałtownie przywieram do ściany, jakby rzeczywiście groziło niebezpieczeństwo.
Dźwięki przeszywają na wskroś, oddalają się, giną. Przez chwilę odczuwam paniczną chęć
ucieczki.
Uczucie strachu mija. Idę dalej. Znacznie ostrzej wyczuwam teraz chłodny powiew wiatru.
Stamtąd, z zarysowanego na horyzoncie jaśniejszym obramowaniem przejścia. Zatrzymuję
się co chwila, rozglądam, idę dalej. Nozdrza rejestrują smugę zimniejszego powietrza zawierającego
zupełnie nowe, rozkoszne, smakowite zapachy. Nagle czuję na karku ostre zęby.
Matka trzyma mnie mocno za skórę, unosi i obraca. Piszczę ze złości. Moje łapki wiszą w
powietrzu, ogon zamiata podłogę. Uznała, że za wcześnie jeszcze na samodzielne wyprawy.
Odwracam głowę i usiłuję złapać koniuszkami zębów jej ucho.
Wracamy. Matka zatrzymuje się, jakby wyczuła niebezpieczeństwo wśród dochodzących z
góry uderzeń, pogłosów, ech.
Dalekie rytmiczne dźwięki. Potężnieją, nadchodzą. Matka cofa się między ścianę i wiązkę
cienkich rur.
Trzeszczą otwierane drzwi, przenikliwe światło wypełnia pomieszczenie aż po zasnuty
pajęczynami, okopcony sufit. Gwałtowny podmuch ciepłego powietrza przeraża matkę, która
niemal wciska się w ścianę. Stawia mnie na betonie przed sobą, lecz ucisk jej zębów nie słabnie.
Ludzie wnoszą dużą drewnianą skrzynię. Ich sapanie i bełkotliwe dźwięki przerażają mnie.
Piszczę ze strachu. Matka puszcza skórę i napełza na mnie całym ciałem. Przykrywa, tłumi
wszelkie dźwięki. Poci się, jej zapach staje się inny, niepokojący. Odmienny jest również
szum krwi – szybszy, nerwowy, rozsadzający żyły.
Widocznie ze strony gulgoczących i sapiących brył mięsa zagraża nam niebezpieczeństwo.
13
Stawiają skrzynię przed drzwiami piwnicy, w której mieści się wejście do nory. Otwierają
je szeroko, podsuwają żelazny odważnik, by się nie zamknęły. Wysuwam głowę spod brzucha
matki. Chcę widzieć. Zniecierpliwiona wciska mi głowę z powrotem pod brzuch. Droga
do nory jest zamknięta.
W tej chwili na schodach rozlega się kolejne dudnienie. To następni taszczą skrzynię. Z
wrzaskiem, trzaskiem, sapaniem.
To ludzie, to właśnie ludzie – nasi najwięksi wrogowie. Stawiają skrzynię tuż przy nas.
Po raz pierwszy widzę ludzi, po raz pierwszy wyczuwam ich woń, po raz pierwszy jestem
tak blisko nich. Słyszę ciężki łoskot ludzkich serc. Kwaśny opar potu wypełnia piwnicę.
Hałaśliwi, bezkształtni, na uginających się kończynach, ze sztywno wzniesionymi kulistymi
głowami, wydają bełkotliwe, syczące dźwięki. Zdenerwowana matka ponownie chwyta
mnie zębami za kark. Odwraca się i biegnie w kierunku rur kanalizacyjnych.
Udało się. Wciśnięci między obandażowane pakułami i pokryte gipsem przewody czujemy
się nieco bezpieczniej. Krew matki płynie wolniej, niemal wraca do normalnego rytmu. A
jednak nadal nam zagrażają, drażni nas ich obecność, zapach i światło, które przynieśli. Jesteśmy
otoczeni. Otwarta od góry przestrzeń między rurami a ścianą jest niepewną kryjówką.
Nozdrza matki poruszają się. Każdy z ludzi pachnie inaczej, odrębnie. Wyczuwam to, gdy
przechodzą obok.
Z tego zapachu matka potrafiła wiele wywnioskować, tylko wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem.
Nadal trwamy nieruchomo wciśnięci we wnękę między bulgocącymi rurami a ścianą, pozbawioną
w tym miejscu jakichkolwiek otworów. Oczekujemy, aż ludzie opuszczą piwnicę,
zamkną drzwi, wygaszą światło, odejdą.
Matka znowu napełza na mnie całym ciałem jakby w obawie, że zacznę piszczeć lub z ciekawości
wysunę się do przodu.
Ludzie opuszczają piwnicę, zatrzaskują drzwi, przekręcają klucze w skrzypiących zamkach.
Ostatni z wychodzących wydaje dźwięki układające się w rytmiczny ciąg tonów.
Światło gaśnie. Ciężkie kroki na schodach oddalają się. Niebezpieczeństwo minęło. Matka
uspokaja się. Chwyta zębami za kark i niesie prosto do nory. Wypuszcza dopiero w gnieździe,
gdzie przestraszone rodzeństwo obwąchuje mnie z ogromnym zainteresowaniem.
Niebezpieczeństwo zaostrzyło mój głód. Rzucam się łakomie na resztki pozostałe z przyniesionej
przez matkę ryby.
W gnieździe jest bezpiecznie, zacisznie, spokojnie, ciepło – jak we wszystkich gniazdach,
jakie założysz w przyszłości.
Pierwsze zetknięcie z ludźmi zaniepokoiło cię, rozdrażniło, przestraszyło. Wiedziałeś już:
szczurze losy związane są z ludzkimi ściśle, nierozerwalnie, stale, koniaków z ludźmi nie
unikniesz.
Sapiące, gwiżdżące, bełkoczące góry mięsa, rozchwiane na rozkołysanych odnóżach budzą
paniczny lęk. Ten strach jest ci potrzebny, będzie cię bronił i ratował. Ucz się strachu. Ucz się
ucieczki, w której przerażenie pomnaża siły. Później nauczysz się nienawiści i zabijania.
Od tamtego zdarzenia matka pilnuje nas wytrwale. Gdy zasypia, kładzie się przy wyjściu
zasłaniając sobą cały otwór, a gdy mimo to któremuś z nas udaje się wydostać, łapie zębami
za ogon i ciągnie z powrotem.
Ojciec przynosi rybie łby z wybałuszonymi oczami, kurze flaki, nie dojedzone kromki
chleba, ochłapy mięsa.
Jedzenia jednak nie wystarcza. Rośniemy i potrzebujemy coraz więcej, i chociaż wszystko,
co przynosi ojciec, jest gruntownie przemielone przez nasze siekacze, zaczynamy poznawać
głód. Jednocześnie matka zaczyna traktować nas inaczej, nie pozwala ssać i każdą próbę zbliżenia
do jej wypełnionych mlekiem sutek kończy bolesne ugryzienie w nos, ucho lub ogon.
14
Ojciec przyniósł do gniazda żywą mysz. Pamiętam jej pisk znacznie słabszy od szczurzego.
Ojcu zależało widocznie, by dotarła do gniazda żywa, niósł ją bowiem ostrożnie, jakby
była jego własnym dzieckiem. Poturbowana i przestraszona usiłowała wyrwać się, uciec,
ukryć w niedostępnym miejscu. Biegała, podskakiwała, wdrapywała się na ściany, a w końcu
zorientowawszy się, że jedyne wyjście zastawiła sobą nasza matka, próbowała sforsować
przeszkodę. Odbiła się od przeciwległej ściany i skoczyła na grzbiet matki, która błyskawicznym
ruchem zębów przegryzła jej gardło.
Teraz pije krew konającej myszy, a my wciągamy w nozdrza nie znany dotychczas zapach.
Rzucamy się, odpychamy matkę, pożeramy.
Tamten pierwszy smak żywego jeszcze przed chwilą ciała, pamiętam doskonale, ciepło i
smak nie zakrzepłej krwi.
Ojciec przynosi następną żywą istotę – ptaka ze złamanym skrzydłem. Kładzie go ostrożnie.
Przestraszony ciemnością i szmerami ptak chce się poderwać, podskakuje, krzyczy.
Wygłodzeni zbliżamy się, obwąchujemy świergolącego ptaka, ciągniemy za pióra, za
dziób i pazury, wgryzamy się w cienką warstwę puchu.
Z odgryzioną głową ptaka przycupnąłeś pod ścianą. Pożerasz wszystko, łącznie z kośćmi i
chrząstkami. Najbardziej smakuje delikatna substancja ukryta wewnątrz czaszki i oczy pełne
ciepłego słonawego płynu.
Uczyłem się zabijania, uczyłem się przez całe życie.
Matka spodziewała się już następnego miotu szczurów, dążyła więc do jak najszybszego
przystosowania nas do samodzielnego życia. Uznała widocznie, że skoro potrafimy zabić
zranionego ptaka, to poradzimy sobie również w tajemniczym, nie znanym świecie zewnętrznym.
Istniała jeszcze inna przyczyna nagłej zmiany stosunku matki do nas. Obawiała się, że
zjemy mające się niebawem narodzić małe, ślepe, niezdarne szczurki. Później przekonasz się,
że wiele szczurzych samic przejawia ten lęk. I jak wcześniej broniła nam wszelkich kontaktów
ze światem, tak teraz zaczęła wypędzać nas z gniazda.
Ta nie przewidywana zmiana nastrojów matki zaważyła na dalszym losie całej naszej grupy,
na życiu i śmierci.
Z małą samicą wyruszyliśmy na poszukiwanie pokarmu. Głód doskwierał nam solidnie i
wiedzieliśmy, że zdobycie pożywienia oznacza przetrwanie. Na matkę nie liczyliśmy już.
Odpychała nas, a nawet gryzła.
Tymczasem nozdrza wchłaniają smakowite, obiecujące zapachy napływające z zewnątrz.
Przy tych wspaniałych woniach karaluchy i stonogi – jedyne dostępne w piwnicach pożywienie
– wydają się mdłe i monotonne.
Dotarliśmy już do szumiącej rury, przy której nie tak dawno przeżyłem pierwsze spotkanie
z ludźmi. Dalej zaczyna się nie znana, pełna tajemnic przestrzeń.
Fascynuje nas wpadające światło, przenikliwe, ostre, rażące. W naszej piwnicy przez zamazane
farbą okienko, brudne i pokryte pajęczynami, sączyły się wątłe promyczki. Doszliśmy
już do końca owej szczelnie owiniętej rury, znikającej w ścianie. Teren jest tu bardzo
niedogodny, ponieważ nic nas nie osłania.
Mała samica posuwa się śmiało naprzód, a ja podążam z nosem przy jej ogonie. Od czasu
do czasu unosimy głowy do góry, rozglądamy się wokół.
Padające z okienka promienie ostro załamują się na ścianie. Przyjemnie, ciepło, radośnie.
Właśnie stamtąd, z na wpół rozbitego okienka dochodzą te kuszące zapachy. Trzeba tam
się dostać, wspiąć na stos ułożonych w tym miejscu starych cegieł. Na wierzchu leżą pudełka
i opróżnione worki. Przenikliwy cudowny zapach świeżego pieczywa oszałamia.
Wpada razem ze światłem. Zdaje się być z nim związany nierozdzielnie.
15
Zapadnięty głodny brzuch małej samicy porusza się gwałtownie. Po dziąsłach spływa gęsta
ślina. Czuję zwielokrotniony, bolesny głód. Szczęki poruszają się, zęby zaciskają, zgrzytają.
Mała samica dotarła już do otworu, znika na krawędzi. Okienko znajduje się wysoko nad
ziemią. Podążam za nią. Już mam skoczyć. Nagle zatrzymują mnie bełkotliwe syczące
dźwięki. Ludzie, ludzie. Przywieram do framugi.
Jaskrawe światło spada na wyłożone szarymi płytami podwórze. Przykre, oślepiające,
ujawniające. Nad dachami dostrzegam jasnomatowy przestwór i raniącą wzrok kulę słońca.
Mała samica oszołomiona światłem krąży po wybetonowanym podwórzu poszukując jakiejkolwiek
kryjówki, otworu, wnęki.
W otwartych drzwiach piekarni stoją ludzie, wymachują, pokazują, syczą, świszczą, bełkocą.
Zdenerwowana, zdezorientowana, oślepiona. Z łatwością mogła przejść pod żelazną bramą
zamykającą podwórze od strony ulicy.
Stamtąd dochodzi jednak przeraźliwy hałas samochodów, kroków, rozmów. Dlatego też
cofa się, nie dochodząc nawet do przerwy między stalową listwą drzwi a betonem. Na podwórzu
stoją blaszane pojemniki na śmiecie.
Stara się ukryć za jednym z nich. Człowiek z białym fartuchu podchodzi i kopie w blaszany
pojemnik. Przestraszona wybiega na środek, w stronę metalowej pompy, z której wycieka
woda. W niewielkim zagłębieniu znajduje się ściek, otwór zamyka jednak gęsta metalowa
kratka.
Prawdopodobnie zauważyła z daleka jej brązową powierzchnię, sądziła, że przeciśnie się
na drugą stronę.
Przywiera do metalu, gryzie, drapie, wciska nozdrza w twarde otwory. Daremnie. Przejście
zamknięte, zatkane, niemożliwe. Przez kratę dostrzega ciemne, wilgotne wnętrze ścieku –
świat przyjazny, znany i bezpieczny.
Zbliża się człowiek w rozchełstanym, szeleszczącym, powiewającym fartuchu. Spod czepka
wystają długie jasne włosy. Bełkoce, rechoce, piszczy, dyszy, świszcze.
Zbliża się. Mała samica rani dziąsła o metalową kratę, wyrywa się, wciska, trzęsie ze strachu.
Zbliża się, w ręku trzyma dymiący metalowy czajnik.
Podnosi go wysoko, aż słońce odbija się w lustrzanej blasze.
Dźwięki stają się coraz głośniejsze. Strumień parującego wrzątku spada na grzbiet małej
samicy. Usiłuje uciec. Daremnie. Przewraca się, koziołkuje, okręca, wije. Ukrop spływa na
brzuch. Przenikliwy pisk wwierca się w uszy. Następny strumień spada wprost w nozdrza.
Pisk zamiera, ustaje. Człowiek trąca szczurka nogą, sprawdza, pochyla się.
Ujmuje w dwa palce koniec ogona i niesie do śmietnika.
Podnosi klapę, wrzuca. Odwracam się, ześlizguję na chłodną betonową posadzkę, uciekam.
Do gniazda, do nory, do ciemności.
Rozumiem strach matki, wiem, że ludzi trzeba się bać zawsze i wszędzie. Zawsze i wszędzie
trzeba przed nimi uciekać.
Matka śpi. Wpełzam ostrożnie i zabieram się do obgryzania nie dojedzonej skórki chleba.
Tym razem toleruje mnie, nie wypędza. Jej potężny, balonowaty brzuch porusza się przy każdym
oddechu. Następny miot szczurów powoli przygotowuje się do wyjścia na świat.
Od dawna matka znosi do nory kawałki waty, strzępy szmat, gazety, sznurki. Wyścieła
nowe gniazdo dla kolejnego potomstwa.
Ojciec przynosi wyschniętą na kość rybę. Kiedy usiłuję zbliżyć się do pachnącego pokarmu,
rzuca się na mnie i boleśnie gryzie w szyję. Skaczę w bok. Uciekam. Nie pozostaje mi
nic innego, jak opuścić gniazdo możliwie najszybciej. Znowu jestem na betonowej piwnicz
16
nej posadzce. Blask sączący się z matowych okienek zaczyna słabnąć. Zbliża się noc. Wśród
sterty połamanych skrzynek czekam, aż ściemni się zupełnie.
Już. Nieomylnie, kierując się sterczącymi po obu stronach pyszczka wibrysami podążam
drogą, którą ostatnio przebyłem z małą samicą.
Podwórze oświetla zamglona latarnia. Z piwnicznego okienka powoli ześlizguję się na
bruk. Teraz już wiem, dlaczego mała samiczka uległa dezorientacji. Podwórze przypomina
olbrzymią miskę, jest wklęsłe, a ściana od strony piwnicy stoi na podmurówce. Z samego
dna, ze szczurzej perspektywy, nie widać przejścia pod bramą, wykruszonych cegieł w bocznej
ścianie, szeroko rozwartego ujścia rynny, żadnego miejsca, gdzie szczur mógłby się
ukryć. Okrążam podwórze badając każdy kąt. Ze środka, z miejsca, w którym zginęła mała
samica, dostrzegam tylko pokrywy metalowych śmietników i żelazną pompę na tle murów.
Z pojemnika, do którego wrzucono małą samicę, dochodzi przytłumiony dźwięk zębów
zgrzytających o kość.
Szybko wspinam się po opuszczonej pokrywie. Jestem głodny, bezustannie głodny.
Śmietnik wypełniają najprzeróżniejsze odpadki – puste pudełka, metalowe puszki, papiery,
kości, skórki bananów i pomarańczy, szmaty, łupiny, włosy, ogryzki.
Zjadam kilka okruszyn suchego chleba. Wpełzam głębiej. Odgłosy pożerania są coraz wyraźniejsze.
Gdzieś tu powinna znajdować się mała samica.
Coraz niżej. Na samym dnie olbrzymi stary szczur pochłania wnętrzności małej samicy.
Zbliżam się ostrożnie. Słyszę zgrzyt jego potężnych zębów. Nie odpędza mnie. Obwąchuje
uważnie, dotyka wibrysami, sprawdza, bada. Robię to samo, gotowy w każdej chwili do
ucieczki. Nie atakuje, pozwala przyłączyć się do siebie. Mięso małej samicy jest delikatne i
smaczne.
Pożeramy ją, pozostawiając resztki kości i sierść.
Jestem nasycony, napełniony, ociężały.
Stary szczur przeciska się przez szeleszczące papierzyska na powierzchnię, podążam za
nim.
Nad podwórzem świeci księżyc, staję na tylnych łapach, podpierając się ogonem, i unoszę
głowę. Długo wpatruję się w jaskrawą powierzchnię. Stary szczur zaspokaja pragnienie wodą
kapiącą z pompy.
Bezszelestny cień na chwilę zasłonił powierzchnię księżyca. Krąży nad nami. Zniża lot.
Stary szczur przywiera do ziemi. Wyczuwam niebezpieczeństwo i skaczę w stronę pojemnika.
Ogromna sowa muska mnie swymi skrzydłami.
Ma duże, przerażające oczy i zakrzywione szpony. Stary szczur skacze, jest już przy mnie.
Nocny ptak wydaje ostry krzyk i wzbija się w powietrze. Przez chwilę krąży jeszcze nad podwórzem.
Odlatuje.
Na ulicy. Przemykam rynsztokiem w cieniu krawężnika, wdychając zapach chłodnego,
mokrego bruku.
Stary szczur lubi widać długie wędrówki, raz po raz dotykam wibrysami koniuszka jego
ogona. Staram się zapamiętać drogę, chcę wrócić do mojej piwnicy.
Stary szczur przebiega jezdnię. Na przeciwległym chodniku widzę ludzi. Stary szczur
ignoruje ich obecność, jest spokojny, pewny, obojętny. Zatrzymuje się przy krawężniku w
pobliżu stojących. Jego kształt zlewa się z ulicznym brukiem, ginie w nim. Kamienna kostka
błyszczy w świetle wysokich latarni, na tym tle matowa sierść starego szczura jest prawie
niewidoczna.
Idę za nim, szybko przemykam jezdnię.
17
W dalekiej perspektywie ulicy dostrzegam przesuwające się w naszym kierunku światło.
Pisk, warkot, trzask. Stary szczur nie wykazuje zaniepokojenia. Posuwa się wzdłuż rynsztoku,
jakby nie dostrzegał narastającego blasku, głosu, szumu.
Wciskam się pod strzęp wytłuszczonej gazety. Obok nas z wielką szybkością przejeżdża
zaopatrzony w silne reflektory samochód.
Pierwszy samochód, jaki spotkałem na swej drodze. Nie zdążyłem jeszcze ochłonąć ze
zdenerwowania, a już nadciąga następny, i jeszcze jeden, i jeszcze. Na wpół ogłuszony wyłażę
spod papieru. Samochody przejechały, ulica jest spokojna. Stary szczur schronił się w niszy
między krawężnikiem a włazem kanału. Siedząc na tylnych łapach pożera znalezioną
przed chwilą skórkę od kiełbasy. Dopiero teraz wyczułem zgromadzone w tym miejscu smakołyki
– skóry słoniny, rozmiękły chleb, zgniłego banana, ogryzki jabłek.
Czuję głód, od poprzedniego posiłku minęło sporo czasu. Siadam obok starego szczura i
jem, jem, jem, aż do ponownego nasycenia.
Jestem w kanałach. Czas przepływa nieuchwytnie, jak czarne strugi ścieków i odpadków.
Tylko z góry, z okrągłych włazów i zakratowanych studzienek sączy się blade światło, podobne
do panującego w naszej piwnicy.
Stary szczur wprowadził mnie tu przez niewielką szczelinę między żelaznym obramowaniem
studzienki a kamiennymi płytami.
Pod całą ulicą, pod chodnikami i jezdnią, we wszystkich kierunkach przebiegają wydrążone
korytarze. W dół, w górę, łagodnie, stromo, między ścianami kanałów a powierzchnią, na
wielu poziomach, pod posadzkami, podłogami, płytami betonu, pod podwórzami i garażami,
warsztatami i piwnicami leży rozległy pogmatwany labirynt zamieszkany przez rzesze szczurów.
Cały ten świat, mój wspaniały świat trawi bezustanna gorączka zdobywania pokarmu, pożerania,
pochłaniania, zjadania, rozszarpywania, zabijania, gryzienia, napadania, niszczenia
słabszego, mniejszego, nie mogącego się bronić, innego, obcego, wydzielającego nieznośną
woń.
Razem ze starym szczurem, trzymając się jego boku, przemierzam świat, którego istnienie
przeczuwałem, wyruszając w pierwszą drogę wzdłuż wodociągowej rury, usiłując dotrzeć do
niego samodzielnie, poszukując możliwości opuszczenia gniazda w piwnicy.
I chociaż dławi mnie strach, gdy szczury pędzące w morderczej gonitwie wpadają wprost
na mnie lub gdy natykam się na zagryzionego obcego, to czuję się na swoim miejscu, w
swoim żywiole, u siebie.
Stary szczur znakomicie orientuje się w ogromnym labiryncie, idzie s