10130
Szczegóły |
Tytuł |
10130 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10130 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10130 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10130 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT GREEN
CONAN I BOGOWIE G�R
TYTU� ORYGINA�U CONAN AND THE GODS OF THE MOUNTAIN
PRZEK�AD GRZEGORZ WOJTKOWSKI
SMOK W PIECZARZE
Jeszcze raz powietrze rozdar� przenikliwy, wyzywaj�cy ryk. Zanim wybrzmia�y echa, potw�r zaszar�owa�. Jak ci�ko ob�adowany statek przez wzburzone fale, przedziera� si� przez g�szcz, przewraca� i tratowa� grzyby. G�ow� trzyma� nisko, pr�c naprz�d pyskiem jak galera dziobem. Valeria sta�a bez ruchu. Bestia wesz�a pomi�dzy nich.
W tym momencie Conan wyskoczy� jak kamie� z procy. Chwyci� si� g�rnego rogu i przerzuci� cia�o wysoko nad pyskiem bestii, mierz�c w jej szyj�
PROLOG
My�liwy pochodzi� z kwanyjskiego Klanu Lamparta. Gdy si� urodzi�, wzrok i s�uch mia� r�wnie bystre jak klanowy totem. Jeszcze bardziej je wyostrzy�, sp�dzaj�c wiele lat w lasach, kt�re na zachodzie styka�y si� z rzek� Gao i rozci�ga�y na wsch�d a� do zakazanego miasta Xuchotl.
W tym lesie, otaczaj�cym podn�e G�ry Burz, My�liwy czu� si� bezpiecznie. Pozna� tu wszystkie �cie�ki, strumienie, �r�de�ka, nawet powalone drzewa, zanim przeszed� ceremoni� inicjacji. Oczy ani uszy nie sygnalizowa�y mu teraz �adnego niebezpiecze�stwa. Mimo to ucieka�, jakby wszyscy bracia smoka, na kt�rego natrafi� wcze�niej niedaleko bram Xuchotl, pod��ali jego tropem.
Utrzymywa� takie tempo od trzech dni. Bieg�, dop�ki starczy�o mu si�; kiedy nie m�g� ju� d�u�ej, pada� bez czucia na ziemi� i spa� jak syty w��. Potem budzi� si�, by popi� wody z najbli�szego �r�de�ka, i zn�w bieg�.
Taki wysi�ek mia� swoj� cen�. Jego �niadej sk�ry niemal nie by�o wida� spod warstwy brudu. Wytatuowana na lewym ramieniu �apa lamparta, znak my�liwego, i widniej�ca na piersi w��cznia, znak wojownika, prawie ca�kiem znik�y. Jedynie klanowe blizny na pi�tach, kt�re identyfikowa�y go � nawet po �ladach � jako Kwanyjczyka, pozosta�y widoczne. Oddycha� ci�ko, z trudem �api�c powietrze. Bieg� na �lepo, ze wzrokiem utkwionym w dal. Od czasu do czasu ch�osta�y go zwisaj�ce liany. Wystaj�cy kikut ga��zi zerwa� mu z bioder przepask�, wi�c dalej bieg� nago, za odzienie maj�c tylko mokre bransolety z pi�r wok� kostek i w��czni� w r�ku.
Bieg�by szybciej, gdyby porzuci� w��czni�. Ci�kie, wysokie jak cz�owiek d�bowe drzewce, zako�czone tr�jk�tnym, szerokim na d�o� �elaznym grotem, czyni�o z niej bro� bardzo niepor�czn� podczas biegu. Ale ta my�l nawet nie przesz�a mu przez g�ow�. P�ki mia� swoj� w��czni�, �aden wojownik z Kwanyi nie m�g� zw�tpi� w jego odwag�.
My�liwy zako�czy� bieg do�� niespodziewanie � na stercz�cym korzeniu, w kt�ry zapl�ta�a mu si� stopa. Szarpn�o nim, us�ysza� trzask �amanej ko�ci. B�l przeszy� go najpierw, gdy upadaj�c uderzy� g�ow� w zbutwia�y pieniek, i zaraz potem jeszcze mocniej, kiedy z�amana noga da�a o sobie zna�.
Le�a� nieruchomo, a� b�l zel�a� na tyle, by da� mu pewno��, �e nie straci przytomno�ci. To oznacza�oby �mier�. Chocia� w tej cz�ci lasu niewiele niebezpiecze�stw czyha�o na zdrowego i uzbrojonego my�liwego, bezbronny kaleka mia� si� czego obawia�. Kiedy wreszcie zdo�a� ruszy� g�ow�, spojrza� na swoj� kostk�. Mocno napuch�a, a b�l by� tak dotkliwy, jakby w nodze tkwi� rozpalony grot. Wygl�da�o na to, �e nie b�dzie m�g� chodzi� a� do pory deszczowej, a i to pod warunkiem, �e pomog� mu Ludzie�Bogowie z G�ry Burz. Ok�ady, ma�ci czy przyk�adanie r�k, wszystkie umiej�tno�ci znachorek z wioski, nie mog�y pom�c przy takiej ranie.
W chwil� p�niej My�liwy zw�tpi�, czy w og�le doczeka uzdrowienia przez Ludzi�Bog�w. Tam, gdzie uprzednio widzia� tylko liany i grube pnie drzew, sta�o teraz czterech ludzi. Ka�dy z nich trzyma� w��czni�, a jeden mia� pr�cz tego �uk. Kr�j ich przepasek biodrowych oraz tatua�e zdradza�y, �e s� wojownikami z Klanu Ma�py.
Widok ten nie napawa� optymizmem. Chabano, Najwy�szy W�dz Kwanyjczyk�w, r�wnie� pochodzi� z Klanu Ma�py i zapewne nie wytrwa�by na tym stanowisku dwunastu ju� lat, gdyby pozwala� swym wsp�plemie�com na wojny z Lampartami, Paj�kami czy Kobrami. Jednak wiadomo by�o, �e czasem przymyka� oko na przytrafiaj�ce si� tym klanom drobne nieszcz�cia, na przyk�ad zagini�cie jakiego� my�liwego, kt�rego losu nie znali ludzie ani bogowie.
My�liwy obr�ci� si� i nie zwa�aj�c na b�l podni�s� w��czni�.
� Ho, ho, kog� my tu mamy? � odezwa� si� najwy�szy z Ma�p. � Zdaje si�, �e to jeden z Ma�ych Kotk�w.
My�liwy powstrzyma� si� przed z�o�liw� odpowiedzi�. Na honorow� �mier� b�dzie jeszcze czas; na razie opowie im, gdzie by� i co widzia�.
� Bracia� � zacz�� i us�ysza�, jak w��cznie Ma�p g�ucho uderzy�y o mech.
� Nie jestem dla ciebie bratem � warkn�� jeden z nich.
� Chabano m�wi co innego � odpar� My�liwy i zanim zdo�ali rzuci� nowymi wyzwiskami, rozpocz�� opowie��. Najpierw powiedzia�, �e pod Xuchotl znalaz� martwego smoka, zabitego bez �adnej przyczyny. To przyku�o uwag� najwy�szego z Ma�p.
� Tak, s�ysza�em pog�oski, �e w tamtej cz�ci lasu �yje smok. Ale uwa�a si� powszechnie, �e nikt nie mo�e zabi� smoka. Mo�e umar� ze staro�ci albo stru� si� grzybami?
� Pos�uchajcie, co jeszcze mam do powiedzenia, a potem mo�ecie ze mnie kpi� � powiedzia� My�liwy. � Opowiem, co widzia�em, najszybciej jak mog�.
Przyw�dca Ma�p przysta� na to. Kiedy po paru minutach jeden z jego wojownik�w chcia� przerwa� My�liwemu, drzewce w��czni twardo spad�o na jego stop�, a w�ciek�e spojrzenie przyw�dcy uciszy�o mamrotane pod nosem przekle�stwa.
My�liwy opowiada�, jak postanowi� p�j�� do zakl�tego miasta Xuchotl, kiedy przekona� si�, �e smok, jego stra�nik, nie �yje. Gdy tam dotar�, ujrza� miasto ca�kowicie wyludnione; przez otwart� bram� powoli wdziera�a si� do niego puszcza.
� Jak daleko zaszed�e�? � zapyta� przyw�dca Ma�p.
� Nie tak daleko jakbym chcia� � przyzna� My�liwy. � Ja te� s�ysza�em opowie�ci o ognistych kamieniach, kt�re mo�na znale�� w mie�cie. Szuka�em ich i odkry�em� � My�liwy prze�kn�� �lin�. � Odkry�em, �e zakl�cie Xuchotl w ko�cu zniszczy�o sw�j w�asny lud.
Opowiada� o cia�ach m�czyzn i kobiet, zamordowanych nie dalej jak kilka dni wcze�niej. Cz�� mia�a rany od zwyk�ej broni � mieczy, w��czni, sztylet�w � ale niekt�re tak�e od pazur�w i z�b�w. Wielu wygl�da�o tak, jakby zabi� ich piorun, tyle �e znajdowali si� w podziemnych komnatach, gdzie piorun nie m�g� dotrze�.
� Wtedy zrozumia�em, �e Xuchotl jest jeszcze ci�gle zakl�te i �e mog� podzieli� los pomordowanych, je�eli zostan� tam d�u�ej � rzek� na koniec. � Wybieg�em z miasta, a po drodze zobaczy�em �wie�e �lady prowadz�ce od bramy.
� Mordercy ludu Xuchotl? � odezwa� si� ten, kt�rego przedtem przyw�dca tak brutalnie uciszy�. Teraz jego g�os zdradza� szacunek i zaciekawienie, a nawet odrobin� strachu. My�liwy niemal zapomnia� o obola�ej kostce z rado�ci, �e uda�o mu si� przyci�gn�� uwag� Ma�p.
� Tego nie wiem. Mog� tylko powiedzie�, �e jeden z nich by� ogromny, a drugi wzrostu zwyk�ego wojownika Kwanyi. Obaj byli mocno ob�adowani i mieli na nogach buty.
Wojownicy spojrzeli po sobie, a potem rozejrzeli si� wok�. My�liwemu zdawa�o si�, �e wie, o czym oni my�l�. Powiedzia� wi�c:
� My�l�, �e w�a�nie dlatego m�wi�ce b�bny nic o tym nie powiedzia�y. Czarownicy, kt�rzy zniszczyli Xuchotl, mog� mie� innych wrog�w na naszej ziemi. B�bny ostrzeg�yby, gdyby odkryto ich obecno��
Przyw�dca Ma�p skin�� g�ow�. My�liwy domy�li� si�, �e i tamtemu tak�e zasch�o w gardle. Jeden z wojownik�w odwi�za� od pasa buk�ak z wod� i poda� My�liwemu, kt�ry, jak wymaga� rytua�, wyla� kilka kropel na d�o� i skropi� ziemi�, zanim si� napi�. Kiedy zaspokoi� pragnienie, odda� buk�ak.
� Bracie, w twoich s�owach jest wiele prawdy � powiedzia� wreszcie przyw�dca i zwr�ci� si� do pozosta�ych wojownik�w � Zr�bcie nosze. Zaniesiemy go do Ludzi�Bog�w. Poniewa� b�bny nie przem�wi�y, on musi to zrobi� z nasz� pomoc�.
� Ale je�eli Ludzie�Bogowie naprawd� � zacz�� jeden z wojownik�w.
� Uwa�aj, co m�wisz, albo zostaniesz str�cony do Groty �ywego Wiatru � warkn�� przyw�dca.
� Je�eli Ludzie�Bogowie � ci�gn�� uparcie wojownik � naprawd� s� tacy jak si� o nich m�wi, to pewnie ju� o tym wiedz�.
� I tak nie robimy nic z�ego � odpar� przyw�dca. � Przynajmniej poka�emy, �e my, zwykli wojownicy, rozumiemy z�o, jakie mo�e przynie�� magia.
� A je�li� � zacz�� jeszcze raz wojownik.
� To b�d� potrzebowali naszej pomocy przeciw czarownikom, kt�rzy umiej� zabija� smoki i przegnali �ycie z Zakl�tego Xuchotl.
Ten argument uciszy� wojownika, ale nie zadowoli� ani jego, ani pozosta�ych. Po kr�tkim namy�le My�liwy doszed� do wniosku, �e to �aden wstyd dla Ma�p. Jego te� przera�a�a my�l o czarownikach silniejszych od Ludzi�Bog�w z G�ry Burz.
I
W lesie mi�dzy wymar�ym Xuchotl i podn�em G�ry Burz przybysze, kt�rzy zostawili �lady odnalezione przez My�liwego, pod��ali teraz szlakiem zwierzyny.
Jednym z nich by�a kobieta o sk�rze i w�osach tak jasnych, �e nie mog�a pochodzi� z tych stron. Mia�a na sobie jedwabn� koszul� i spodnie, kt�re dawno straci�y pierwotny bia�y kolor. W�osy zwi�za�a skrawkiem czerwonego jedwabiu. Ubranie, mimo �e obszarpane, nadal podkre�la�o doskona�e kszta�ty jej piersi i bioder. Jej buty by�y typowe dla mieszka�c�w wybrze�a. Cholewki z mi�kkiej sk�ry rozszerza�y si� ku g�rze, tak �e wystarczy�o jedno kopni�cie, by je zrzuci� w wodzie. Nie nadawa�y si� jednak zupe�nie na le�ne szlaki.
Za jedwabny pas wok� bioder kobieta zatkn�a stary miecz i dwa no�e � kr�tki marynarski kozik i w�ski sztylet z r�koje�ci� ozdobion� wij�cymi si� stworami rodem z koszmar�w sennych.
Chocia� by�a wysoka i dobrze zbudowana, jej towarzysz przewy�sza� j� wi�cej ni� o g�ow�, a jego mi�nie zdradza�y si�� tytana. Ubrany podobnie jak ona, ni�s� olbrzymi miecz zawieszony na szerokim sk�rzanym pasie, za kt�rym tkwi�y jeszcze trzy no�e. Czarne w�osy lu�no opada�y na szerokie barki, a lodowato niebieskie oczy l�ni�y pomocn� zawzi�to�ci�. W ci�gu ostatnich lat wielu ludzi ogl�da�o te oczy jako ostatni� rzecz w �yciu.
Pot�nym m�czyzn� by� Conan z Cymerii, a towarzyszy�a mu Valeria z Czerwonego Bractwa. Swoje stroje zawdzi�czali temu, �e dawniej trudnili si� piractwem na Wyspach Baracha. Poznali si� w przedziwnych okoliczno�ciach. Przyczyni�a si� do tego stoczona w murach Xuchotl bitwa, w kt�rej mieli za przeciwnik�w zwierz�ta, ale tak�e ludzi uzbrojonych w �elazo i czary. W ko�cu zakl�te miasto zosta�o oczyszczone z wszelkich niepotrzebnych intruz�w.
W czasie bitwy ka�de z nich zdoby�o sztylet. By� to jedyny �up, jaki odwa�yli si� wynie�� z pe�nego tajemnic miasta. Przestronne, zielono o�wietlone sale cuchn�y przelewan� od wiek�w krwi� i z�ymi zakl�ciami; strach b�dzie odbija� si� w nich echem jeszcze d�ugo po tym, jak ko�ci zabitych rozsypi� si� w proch na l�ni�cych kamiennych posadzkach.
Conan ju� kiedy� go�ci� w Czarnych Kr�lestwach; wprawdzie akurat nie w tym, ale w innym, wcale nie bardziej go�cinnym. Nie ba� si� ludzi ani potwor�w; gdyby jednak kwanyjski My�liwy m�g� zobaczy� teraz Cymeryjczyka, wybuch�by �miechem. Conan te� co chwila ogl�da� si� za siebie, wypatruj�c, czy zamieszkuj�ce Xuchotl z�e duchy nie pod��aj� ich �ladem.
W�r�d lud�w Kwanyi zabronione by�o pozostawienie zabitego w miejscu, w kt�rym pad�, cho�by to miejsce by�o zupe�nie niedost�pne. Kwanyjczycy wierzyli, �e cia�o porzucone tam, gdzie si� z niego wyzwoli� duch, mo�e zosta� odnalezione przez tego� ducha i sta� siqyaquele, czyli chodz�cym trupem. Zatem jak tylko urosn� na tyle, �eby m�c pomaga� starszym, ucz� si� robi� nosze z czegokolwiek; u�ywaj� do tego ga��zek, pn�czy, a nawet li�ci ostrokrzewu.
Na noszach przeznaczonych dla zmar�ego mo�na r�wnie dobrze nie�� �ywego, kt�ry nie mo�e i��. My�liwy m�g� wi�c ruszy� w dalsz� drog� w czasie kr�tszym ni� potrzeba do wypicia buk�aka piwa. Dw�ch wojownik�w z plemienia Ma�p nios�o go na noszach, za nimi szed� trzeci, a przewodzi� w�dz. My�liwy zauwa�y�, �e dow�dca trzyma w��czni� obur�cz, w ka�dej chwili got�w ni� rzuci� lub pchn��. Wojownicy wracali z polowania, wi�c nie mieli ze sob� tarcz, natomiast w�dz najwyra�niej uwa�a�, �e wycieczka na G�r� Burz nie b�dzie ca�kowicie pokojowa. Wygl�da�o na to, �e nie chce, aby ktokolwiek wiedzia� o ich obecno�ci; dwukrotnie zatrzymywa� sw�j ma�y orszak ruchem w��czni, a raz nakaza� im ukry� si� w g�stwinie.
My�liwy nie mia� poj�cia, przed czym tak si� ukrywaj�, cho� na pierwszym przystanku s�ysza� g�osy kobiet i brz�k niesionych w siatkach z lian naczy�. Zapewne by�a to grupa piwowarek, nios�cych do browaru garnki z ziarnem lub przenosz�cych gotowe piwo. Dlaczego zatem w�dz zachowywa� tak� ostro�no��, jakby to nie by�y kobiety, ale oddzia� wojownik�w z plemienia Ichiribu? Nie m�g� na to pytanie znale�� odpowiedzi, przynajmniej takiej, kt�ra podnios�aby go na duchu. Napomkn�� tylko dow�dcy, �e Ludzie�Bogowie zapewne wiedz� o jego pro�bie, aby jego wojownicy zanie�li go na G�r� Burz. Czy�by wojownicy z plemienia Ma�p o�mielili si� sprzeciwi� woli Ludzi�Bog�w? Czy mo�e w�a�nie wype�niali ich wol�, nios�c go tam w tajemnicy?
Conan nie by� zupe�nym nowicjuszem w tych stronach, przecie� kiedy� zasiada� nawet na tronie Czarnych Kr�lestw, gdzie nazywano go czcigodnym imieniem Amra Lew. Ale to by�o daleko na po�udniowy zach�d od miejsca, w kt�rym si� znajdowali, na pewno wi�cej, ni� dwa dni drogi od Xuchotl. Za jaki� czas zapewne dojd� do okolic znanych Conanowi, albo nawet do krain, w kt�rych on sam jest s�awny. Ale przedtem czeka�a ich jeszcze d�uga droga. W dodatku niewiele wiedzieli o czyhaj�cych tu niebezpiecze�stwach, cho� wydawa�o si�, �e nic, co �yje w puszczy, nie mo�e by� gro�niejsze od tego, czemu stawili czo�o w Xuchotl.
Conan mia� do�� do�wiadczenia, aby prze�y� w ka�dych warunkach, nawet gdyby zosta� nago na samym �rodku pustyni, ale Valeria czu�a si� jak wyj�ta z wody ryba, czy raczej jak �eglarz z dala od morza. Zapewne nie przyzna�aby si� do tego, cho�by j� �amano ko�em, ale jednak zda�a si� na niego, aby poprowadzi� ich do morza.
Opar�a si� o jakie� nieznane drzewo. Jego kora wygl�da�a jak bez�adna pl�tanina bia�ych i czarnych pask�w; w sp�kaniach widnia�a ple�� i grzyby. Odetchn�a z ulg� i zrzuci�a najpierw jeden, potem drugi but. Rozcieraj�c obola�e stopy rozgl�da�a si� za strumieniem, ale w pobli�u by�a tylko ma�a ka�u�a po ostatnim deszczu. Zgrabna stopa Valerii w�a�nie mia�a dotkn�� jej powierzchni, gdy Conan po�o�y� r�k� na jej ramieniu.
� Lepiej nie u�ywaj stoj�cej wody. Te p�cherze mog� zacz�� ropie� albo przyci�gn� pijawki.
� To s� moje p�cherze, Conanie!
� Ale to moje plecy b�d� ci� nie��, je�li nie zdo�asz i�� o w�asnych si�ach. A mo�e wolisz, �ebym ci� tu zostawi�?
To mia� by� dowcip, ale kiedy Valeria b�yskawicznie si�gn�a po zabrany z Xuchotl sztylet, Conan zrozumia�, �e wzi�a to powa�nie.
� Spokojnie, moja pani. �artowa�em.
� Tw�j dowcip nie pachnie lepiej ni� reszta cia�a.
� Pow�chaj, jak sama pachniesz, zanim zaczniesz krytykowa� innych. Ka�de z nas, wszed�szy do �Z�otej Kotwicy� w Messantii, w mgnieniu oka wyp�dzi�oby stamt�d wszystkich go�ci.
Valeria lekko si� u�miechn�a i zrezygnowa�a z zanurzenia stopy. Si�gn�a po gar�� li�ci z najbli�szej ga��zi i umoczy�a je w wodzie.
� Tego te� lepiej nie r�b � ostrzeg� Conan. � Nawet �lepiec pozna, �e kto� t�dy przechodzi�.
� A co �w �lepiec m�g�by z t� wiedz� uczyni�? � warkn�a Valeria, cho� tym razem nie si�gn�a ju� po bro�.
� Gdybym to wiedzia�, odgad�bym te�, kt�r�dy p�j��, aby zgubi� nasz �lad � odpowiedzia� Cymeryjczyk. � Posuwaliby�my si� troch� wolniej, ale�
� Na Mitr�, i tak posuwamy si� okropnie wolno! � oburzy�a si� Valeria i spojrza�a na swoje buty, jakby by�y jej �miertelnym wrogiem. � Dot�d prowadzi�e� nas tak, jakby ca�e plemi� tych ciemnosk�rych bandyt�w i czarownik�w depta�o nam po pi�tach.
� Nie mog� przysi�c, �e tak nie jest � odpar� Conan i zaraz dorzuci�, widz�c iskry w oczach Valerii: � Chocia� za�o�� si�, �e nikt nas nie �ledzi. Gdyby� nie upar�a si� szuka� naszych ubra�, wyszliby�my z Xuchotl�
� O czym ty m�wisz? Nie pami�tasz, jak by�am ubrana?
Conan u�miechn�� si�.
� No, troch� skromniej ni� teraz. Oczywi�cie�
Valeria wznios�a b��kitne oczy ku koronom drzew i zacisn�a wargi, jakby z trudem powstrzymywa�a furi�. Wreszcie odetchn�a. � Przyznasz, �e to, co mia�am na sobie, by�o nieodpowiednie do w��czenia si� po buszu. � Co by�o prawd�, poniewa� jej ubranie sk�ada�o si� z w�skiej jedwabnej opaski wok� bioder i z niczego wi�cej.
� A ci ludzie z Xuchotl nie mieli w szafach nic, co by si� mog�o przyda� � doda�a po chwili. � Wi�c co innego mogli�my zrobi�?
� Przyznaj�, �e nic. Jednak zabra�o nam to czas, kt�ry mogli�my wykorzysta� na oddalenie si� od miasta. Im szybciej to zrobimy, tym lepiej.
� Czy sugerujesz, �e pora rusza�?
� Przy tobie, Valerio, mog� tylko sugerowa�. Jeden Crom wie, co by� zrobi�a, gdyby� uzna�a, �e ci rozkazuj�!
Valeria zn�w unios�a wzrok w g�r�. Podnios�a si� niech�tnie i w�o�y�a buty. Nie zdo�a�a ca�kiem st�umi� bolesnego sykni�cia, lecz Conan nie zareagowa�.
Z wszystkich przekle�stw, kt�rymi Conan obsypa� mieszka�c�w Xuchotl, co najmniej kilka dosta�o im si� za ich n�dzne obuwie. Od wielu lat u�ywano tam sanda��w, odpowiednich tylko na l�ni�ce posadzki. Marynarskie buty, w kt�rych oboje przybyli do Xuchotl, du�o lepiej si� nadawa�y na drog� powrotn�, cho� nie mo�na powiedzie�, �e by�y przystosowane do d�ugich w�dr�wek. W ci�gu najdalej dw�ch dni Conan musia� znale�� lepsze buty, kryj�wk�, w kt�rej przeczekaliby po�cig, lub szlak, po kt�rym Valeria mog�aby i�� boso. Stopy Cymeryjczyka by�y twarde jak sk�rzana podeszwa; przenios�y go kiedy� nawet przez pal�ce piaski pusty� Iranistanu. Jednak Valeria z Czerwonego Bractwa lepiej si� czu�a na deskach pok�adu. Jeszcze dzie� lub dwa marszu w tych butach i naprawd� trzeba b�dzie j� nie��.
Jednak�e nie tylko to zajmowa�o my�li Conana. Z obawy przed trucizn� i czarami opuszczaj�c Xuchotl nie wzi�li nic do jedzenia, wi�c nied�ugo b�d� musieli zdoby� jak�� �ywno��. Trzydniowy post nie by�by bezpieczny nawet dla niego, zw�aszcza �e mieli przed sob� jeszcze forsowny marsz, a by� mo�e i walk�.
Na szcz�cie kobiecie, z kt�r� szed�, m�g� ca�kowicie zaufa�. Jej odwaga i umiej�tno�ci w pos�ugiwaniu si� broni� czy chocia�by fakt, �e przetrwa�a tyle lat w Czerwonym Bractwie, czyni�y z niej niepo�ledniego wojownika. Mo�e nie radzi�a sobie w puszczy tak sprawnie jak Cymeryjczyk, ale tego mo�na si� nauczy�. A Valeria uczy�a si� bardzo szybko.
Czy jednak do�� szybko? Tylko bogowie to wiedzieli, ale odpowiedzi od nich Conan nie oczekiwa�. Nauczy� si�, �e dobry miecz, zaufany towarzysz czy mocne buty warte s� wi�cej ni� modlitwy wszystkich kap�an�w.
Promienie s�oneczne przebija�y przez korony drzew i barwi�y zwi�d�e li�cie na kolor starego z�ota. Conan os�oni� d�oni� oczy przed s�o�cem i spojrza� w g�r�. Min�o ju� po�udnie.
� O postoju pomy�limy, zanim zapadnie zmierzch � oznajmi� nie odwracaj�c si�. � Albo nawet wcze�niej, je�li znajdziemy dobr� kryj�wk� i czyst� wod�. Zastawi� sid�a i nazbieramy troch� owocowi jag�d, zanim jaka� zwierzyna si� z�apie. Mam nadziej�, �e znasz si� troch� na w�z�ach.
� �egluj� od tak dawna i mia�abym nie zna� w�z��w? Conanie, masz chyba gniazdo mewy tam, gdzie inni m�czy�ni maj� m�zg!
Pod tym oburzeniem mo�na by�o wyczu� ulg� i wdzi�czno��, cho� Valeria nie przyzna�aby si� do tego za nic. Cymeryjczyk nigdy nie zostawi�by Valerii na pastw� losu. Wyci�gn�� j� z mrocznych sal Xuchotl, ratuj�c przed z�o�eniem w ofierze starej wied�mie Tasceli. Nie spocznie, zanim ich oczom nie ukarze si� wybrze�e i hyboryjski statek. Jednak od tej szcz�liwej chwili dzieli�y ich jeszcze liczne przygody� Crom tylko wiedzia� jakie. A ze wszystkich bog�w, o kt�rych s�ysza� Conan, zimny, srogi b�g Cymeryjczyk�w by� najmniej ch�tny, by odpowiada� na pytania j�cz�cych �miertelnik�w.
Teraz ju� wszyscy czterej wojownicy musieli d�wiga� nosze z My�liwym. Byli do�� wysoko na zboczach G�ry Burz. My�liwy nie przypomina� sobie tego szlaku; dotar� tak wysoko dopiero cztery razy w �yciu, przy okazji r�nych pr�b i ceremonii wymagaj�cych obecno�ci Ludzi�Bog�w.
Najch�tniej poszed�by dalej o w�asnych si�ach. Nie obchodzi�o go zm�czenie Ma�p, ale nie m�g� znie�� bezsilno�ci. M�g�by opiera� si� na lasce albo z�agodzi� b�l w kostce li�ciem tuqa. Przez chwil� nawet chcia� poprosi� o jedno lub drugie, ale jedno spojrzenie na zawzi�te oblicze przyw�dcy Ma�p ostudzi�o jego zapa�. Wygl�da� zupe�nie jak yaquele i tylko perl�cy si� na sk�rze pot �wiadczy� o tym, �e �yje. Zreszt� My�liwy wiedzia�, �e nie uszed�by daleko w ten spos�b; mog�oby doj�� do takiego uszkodzenia ko�ci, �e nawet moc Ludzi�Bog�w nie zdo�a�aby go uzdrowi�. W Kwanyi ma�o by�o po�ytku z my�liwego, kt�ry nie m�g� polowa�. Traktowano by go jak ma�e dziecko, kt�re nie ma �adnych praw, nawet do jedzenia, gdy go brakuje. Najgorsza �mier�, jak� mogli mu zgotowa� Ludzie�Bogowie, Ma�py czy cho�by sam Chabano, by�aby szybsza, mniej bolesna i bardziej honorowa ni� taki los.
My�liwy wyci�gn�� si� i zamkn�� oczy. Teraz czu� tylko mi�kki, zimny dotyk rosy na policzkach i s�ysza� krzyk or�a kr���cego po otwartym niebie, wysoko ponad koronami drzew.
Mocne rami� Conana rozhu�ta�o proc�. Troch� do przodu i z powrotem. W najwy�szym punkcie zatoczonego �uku wylecia� z niej kamie� i poszybowa� w kierunku obwieszonego ma�pami drzewa po drugiej stronie strumienia. Weso�e pokrzykiwania zwierz�t momentalnie przerodzi�y si� we wrzaski pe�ne w�ciek�o�ci i strachu. Ma�py rozproszy�y si�, pozostawiaj�c tylko opadaj�ce li�cie i dr��ce ga��zki.
Jedna ma�pa nie ucieka�a. �miertelnie trafiona kamieniem zsun�a si� z ga��zi, odbi�a od drugiej i zaklinowa�a w rozwidleniu nast�pnej. Jej cia�o by�o za wysoko, �eby si�gn�� z ziemi.
Cymeryjczyk przeklina� ca�y ma�pi r�d razem z wynalazc� procy, gdy zobaczy�, �e Valeria zrzuca buty.
� Os�aniaj mnie, Conanie. Zaraz przynios� nasz obiad. Pami�taj�c o pijawkach, Valeria przeskoczy�a strumie�, cho� b�l wykrzywi� jej twarz. Ju� po chwili wspina�a si� na drzewo niemal tak sprawnie jak ma�py, kt�re tam przedtem siedzia�y. Robi�a to w spos�b, kt�ry Conan widzia� kiedy� na Czarnym Wybrze�u � cia�o i nogi pod k�tem prostym, drzewo oplecione r�kami niczym kochanek, a �adnie uformowane po�ladki w powietrzu. Posuwa�a si� pewnie, palcami wyszukuj�c najmniejsze nier�wno�ci kory. Lekkie pochylenie drzewa u�atwia�o wspinanie i nie min�a chwila, jak dziewczyna dotar�a do ma�py. Potrz�sanie grub� ga��zi� nic jednak nie da�o. Valeria wspi�a si� jeszcze wy�ej, wczo�ga�a si� na ga��� i zepchn�a ma�p�, kt�ra z g�uchym odg�osem wpad�a w k�p� paproci.
Conan przeszed� przez strumie�, wsun�� miecz w paprocie i wyci�gn�� nadzian� na jego koniec ma�p�.
� Co� taki ostro�ny? � zawo�a�a z g�ry Valeria.
� W paprociach mog� ukrywa� si� w�e. Uk�szenie �mii nie zabija mo�e tak szybko jak Jab�ka Derkety, ale r�wnie niezawodnie.
� Potrafisz doda� otuchy jak kap�an Set, kiedy przygotowywa� mnie na ofiar�.
� Nie zabijaj pos�a�ca, kt�ry przynosi z�e wie�ci, dobra pani. To nie moje zaloty wyci�gn�y ci� z Sukhmet� nie by� to te� m�j pomys�, �eby ucieka� do d�ungli.
Siedz�c na ga��zi Valeria nie mog�a si�gn�� po sztylet, zrobi�a wi�c tylko min�, kt�ra odstraszy�aby nawet trolla. Nie znalaz�szy nic, czym mog�aby rzuci�, zaproponowa�a, aby Cymeryjczyk skierowa� swoj� z�o�liwo�� na pierwsze lepsze zwierz�, po czym zacz�a schodzi�.
Zsuwa�a si� bardzo uwa�nie, przylegaj�c �ci�le do pnia � zbyt �ci�le, jak si� zaraz okaza�o. W pewnej chwili rozleg� si� d�wi�k rozdzieranego p��tna i Valeria poczu�a, �e nic ju� nie oddziela jej cia�a od chropowatej kory.
Ostatnie metry przeby�a dostojnie, lecz gdy tylko zeskoczy�a na ziemi�, pospiesznie przylgn�a plecami do drzewa. Widz�c wyraz jej twarzy Conan z trudem powstrzyma� atak histerycznego �miechu.
� Dzi�kuj�, Valerio � powiedzia�, kiedy m�g� ju� zaufa� g�osowi.
� Drobiazg � odpar�a. � Drzewo nie r�ni si� bardzo od masztu, a po masztach wspina�am si� od dzieci�stwa. � Rzuci�a mu wyzywaj�ce spojrzenie. � A mo�e my�lisz, �e zrobi�am z siebie idiotk� i wlaz�am tam tylko po to, �eby udowodni�, �e nale�y mi si� cz�� tej ma�py?
� Nic takiego nie m�wi�em.
� Conanie, milcz�c potrafisz wyrazi� wi�cej ni� niejeden cz�owiek gadaj�c od �witu do zmierzchu. � Popatrzy�a na matowe oczy martwej ma�py i odwr�ci�a g�ow�. � Rozpal ogie�, a ja zdejm� z niej sk�r�. Ma�pa nie r�ni si� bardzo od ryby.
� R�ni si�, r�ni. A ognia nie b�dziemy pali�.
� Jak to, bez� ognia? � Wypowiedzia�a to s�owo jak zakl�cie.
Conan potrz�sn�� g�ow�.
� Nie mamy nic, by wykrzesa� iskr�, ani suchego drewna do palenia. Poza tym kto� m�g�by dostrzec ogie� albo wyczu� dym.
� I co, b�dziemy je�� t� ma�p� na surowo?
� To nic niezwyk�ego w tych okolicach. Ma�py od�ywiaj� si� jak ludzie, a ich mi�so jest jadalne.
� Ale� surowe?
� Surowe.
Valeria poczu�a md�o�ci, ale nie mia�a w �o��dku nic, czym mog�aby zwymiotowa�. Z niedowierzaniem spojrza�a na Conana, opar�a si� o drzewo i obj�a je ramieniem.
� Gdybym wiedzia�a, zostawi�abym t� przekl�t� ma�p� s�pom i mr�wkom.
� To nie by�oby rozs�dne. Je�li b�dziesz zbyt d�ugo w�drowa� g�odna, sama staniesz si� po�ywieniem s�p�w i mr�wek.
Tym razem Valeria nie wytrzyma�a i dosta�a torsji. Potem pad�a na kolana i dysza�a, blada i spocona, z twarz� zas�oni�t� w�osami. Conan pom�g� jej si� podnie��.
� Chod�, usi�d� sobie, a ja b�d� czyni� honory domu. Wiem, kt�re cz�ci ma�py najlepiej smakuj� na surowo, lepiej te� poradz� sobie ze sk�r�.
� Ze sk�r�? Ach, na ubranie. � Conan z ulg� stwierdzi�, �e dosz�a do siebie.
� W�a�nie. Chyba �e wolisz paradowa� po d�ungli z go�ym ty�kiem.
Rzuci�a w niego patykiem.
My�liwy wiedzia�, �e g�osy, kt�re s�yszy nad sob�, to Ludzie�Bogowie. W najg��bszym zak�tku duszy przypomnia� sobie, �e powinien si� ba�. Ale l�k nie przychodzi�, chocia� pami�ta� jak si� przerazi�, zanim wojownicy z plemienia Ma�p po�o�yli go przed tymi wrotami. Na wrotach, wykonanych z d�bowych belek obitych mahoniowymi deskami, wymalowana by�a purpurowo�szafirowa spirala � znak Ludzi�Bog�w.
Jeszcze przez chwil� pomy�la� o strachu, kiedy wrota si� otworzy�y. Wyszli z nich ludzie ubrani w przepaski na biodrach i nakrycia g�owy ozdobione takim samym god�em. Wnie�li nosze do wn�trza Domu Bog�w, zostawiaj�c wojownik�w z plemienia Ma�p mokn�cych na wieczornym deszczu. W tym momencie My�liwy nie tylko si� nie ba�, ale wr�cz chcia�o mu si� �mia�, kiedy zobaczy� rozczarowanie na twarzach wojownik�w, kt�rzy pewnie my�leli, �e zostan� powitani jak bohaterowie.
Nagle spojrza� na jednego z Ludzi�Bog�w i zn�w ogarn�� go niepok�j . Jego oczy by�y ca�kiem bia�e, jak u cz�owieka dotkni�tego katarakt�, kt�ry w normalnych warunkach zosta�by porzucony na �ask� losu. Jednak ten tutaj porusza� si� ca�kiem pewnie, jakby m�g� policzy� nogi mr�wki siedz�cej w najciemniejszym k�cie komnaty. Mia� na sobie tylko przepask� na biodra, zrobion� chyba ze sk�ry w�a i zabarwion� na kolory cynobru i r�y. W jednej r�ce trzyma� lask�, wy�sz� ni� on sam, zako�czon� z�ot� spiral�, a w drugiej tykw�, z kt�rej unosi� si� ostry zapach, s�odki i cierpki jednocze�nie.
Nie puszczaj�c laski Cz�owiek�B�g ukl�k� przy My�liwym i da� mu znak, aby usiad�. Gdy tylko us�ucha�, tamten przytkn�� do jego ust tykw�. Smak naparu by� tak okropny, �e My�liwy o ma�o nie wyplu� wszystkiego. Prze�kn�� z najwy�szym trudem, a kiedy nap�j dotar� do �o��dka, omal nie zwymiotowa�. Ale ju� po chwili wyda�o mu si�, �e pije uwarzone z najlepszego ziarna piwo, kt�re natychmiast uderza do g�owy. Nie czu� �adnego b�lu, nawet z�amanej kostki.
Nie m�g� jednak ca�kiem o niej zapomnie�, bo widzia�, jaka jest spuchni�ta i sina; w dodatku s�czy�a si� z niej cuchn�ca materia. Powinno go bole�, jakby kto� wbija� mu w kostk� roz�arzone �elazo.
Tymczasem w og�le nie czu� b�lu. Szed� zadowolony przez mroczne sale Xuchotl. Nie ba� si� niczego, albowiem Cz�owiek�B�g by� razem z nim, a magiczna si�a jego laski mog�a odp�dzi� ka�de z�o, �ywe czy nierealne. Kiedy tak szli, My�liwy opowiedzia� o tym, co widzia� i czego si� domy�la�. Zdawa�o mu si�, �e Cz�owiek�B�g zasiewa� w swej pami�ci, niczym w ogrodzie, ka�de us�yszane s�owo. Potem opu�cili Xuchotl t� sam� drog�, kt�r� tam dotarli, i zn�w znale�li si� w d�ungli, a mury miasta rozp�yn�y si� w zielonkawej mgle. Gdy mg�a ust�pi�a, My�liwy pozna�, �e zn�w le�y w Domu Bog�w.
Kostka nadal nie bola�a.
Nie bola�a tak�e wtedy, gdy Cz�owiek�B�g wykona� nad My�liwym seri� skomplikowanych ruch�w lask�. Czy to majaki spowodowane gor�czk�, czy z�ota spirala naprawd� obraca�a si� jak wir w strumieniu?
Zreszt� co za r�nica? Kiedy Cz�owiek�B�g sko�czy�, My�liwy m�g� podnie�� si� i chodzi�. Poszed� wi�c za nim, jak mu nakazano. Szli d�ugim, wykutym w skale korytarzem, na kt�rego �cianach wisia�y g�owy zwierz�t totemowych wszystkich klan�w Kwanyi; Korytarz pomalowany by� kolorami, kt�rych My�liwy nigdy w �yciu nie widzia�.
Potem min�li �cian� z kamieni, utrzymywanych razem raczej przez zakl�cie ni� przez zapraw�. Za �cian� by�a sala tak wysoka i ogromna, �e My�liwy ledwo m�g� dostrzec jej sufit, a drugi koniec ton�� w ciemno�ciach. Kiedy spojrza� w d�, natychmiast odwr�ci� g�ow�.
I to nie dlatego, �e ba� si� widoku wiruj�cego dymu, czy te� tego, co mog�o kry� si� pod nim. Po prostu w g��bi serca czu�, �e nie wolno mu patrze� ani na ten dym, ani tym bardziej na to, co ukrywa�.
Cz�owiek�B�g wskaza� siedzisko wykute z kamienia, stoj�ce nad samym brzegiem galerii, na kt�rej stali. My�liwy pos�usznie usiad�, zwiesiwszy nogi nad przepa�ci�. Us�ysza� nad sob� jakie� g�osy, a g�os Cz�owieka�Boga, kt�ry go tu przyprowadzi�, do��czy� do nich. �piewali w j�zyku, kt�rego My�liwy nie zna�, w rytm b�bna, kt�rego d�wi�k s�ysza� po raz pierwszy. A mo�e to nie b�ben, tylko ich laski uderzaj�ce w posadzk�? Gdyby by�y okute �elazem, wydawa�yby taki w�a�nie d�wi�k�
Dym uni�s� si� przed nim, jak gotowa do ataku kobra. W pewnej chwili przybra� nawet kszta�t kobry. My�liwy o ma�o nie krzykn��: �Nie jestem kobr�! Jestem Lampartem! Przy�lijcie lamparta po moj� dusz�!�
W tym samym momencie zrozumia�, �e nic nie powie. I tak nie mia�oby to ju� znaczenia, bo w tym miejscu zwykli �miertelnicy byli bezsilni w obliczu mocy pos�usznej Ludziom�Bogom.
Jednak w dalszym ci�gu nie czu� strachu, nawet wtedy, gdy dym okr�ci� si� wok� niego gwi�d��c jak wiatr w drzewach. Poczu� �e unosi si� delikatnie jak dziecko w ramionach matki.
Potem dym znikn��. My�liwy spojrza� wprost w wiruj�ce purpurowo�szafirowe �wiat�o. �wiat�o unosi�o si� wok� niego, odbieraj�c mu wzrok, s�uch, a potem pozosta�e zmys�y. Nawet nie spostrzeg�, kiedy wyssa�o z jego cia�a dusz�, a na kamiennym siedzisku pozosta�a tylko pusta skorupa.
� Co to by�o? � wymamrota� Conan. Zdawa�o mu si�, �e szepta� bardzo cicho, ale Valeria by�a bardziej czujna ni� przypuszcza�.
� Nic nie s�ysza�am � wymamrota�a. Przekr�ci�a si�, kolejny raz pr�buj�c znale�� miejsce, gdzie korze� krzewu czarnego bzu, pod kt�rym si� schronili, nie wbija�by si� w jej cia�o.
� Deski okr�towej koi s� jak puch w por�wnaniu z t� d�ungl� � j�kn�a.
Conan podni�s� r�k�, aby j� uciszy�. Valeria, cho� troch� nad�sana, pos�ucha�a. Cymeryjczyk poczeka� jeszcze chwil�, �eby si� upewni�, �e d�wi�k, kt�ry przyni�s� nocny podmuch wiatru, ju� si� nie powt�rzy.
� Chyba nic nie s�ysza�em, chocia� zdawa�o mi si� Gdyby zaklinanie z�ych mocy mia�o sw�j specjalny ton, to brzmia�by chyba w�a�nie tak.
Valeria usiad�a, a koszula zsun�a si� jej z ramion. Nie zwr�ci�a uwagi, �e wida� jej wspania�e piersi. Machn�a r�k� z niezadowoleniem.
� Mo�e jeste� wietrzyczarem? � spyta�a. � Tak ich zw� w moich stronach.
Conan zauwa�y�, �e nie interesuje jej odpowied� na to pytanie. Tak naprawd�, to nie by�by zachwycony, gdyby nagle okaza�o si�, �e posiad� moc wyczuwania magii. Nie chcia� mie� z magi� nic wsp�lnego. Walczy� z wieloma czarnoksi�nikami, lecz kiedy tylko m�g�, trzyma� si� z dala od ca�ej tej przekl�tej rasy.
� Nie jestem czarownikiem � burkn��. � I nie b�d�. To pewnie by� tylko wiatr. Tak d�ugo nie by�em na tych ziemiach, �e mog�em o pewnych rzeczach zapomnie�.
Valeria najwyra�niej mu nie dowierza�a, ale niebieskie oczy Cymeryjczyka by�y spokojne i u�miechni�te. Po chwili dziewczyna r�wnie� si� u�miechn�a i odwr�ci�a na bok, a zamiast piersi mo�na by�o teraz podziwia� okr�glutkie po�ladki.
Conan nawet na nie nie spojrza�. Siedzia� ze skrzy�owanymi nogami, z mieczem na kolanach i czeka� cierpliwie, jak cz�owiek, kt�ry przez trzy dni obserwuje zamboula�ski skarbiec, aby pozna� prac� jego wartownik�w. Zna� d�ungl� lepiej, ni� chcia� si� do tego przyzna�, i by� pewien, �e d�wi�k, kt�ry us�ysza�, nie by� naturalny. A co nie jest naturalne, prawie nigdy nie jest bezpieczne.
Po pewnym czasie oddech Valerii si� uspokoi�; zapad�a w g��boki sen. Oddech Conana r�wnie� si� wyd�u�y�; wygl�da� teraz jak �elazny pos�g. Tylko niespokojnie b�yskaj�ce oczy zdradza�y, �e nie �pi.
Cokolwiek ich tropi�o, nie mia�o teraz �adnej wskaz�wki, gdzie ich szuka�. Gdyby ich nawet znalaz�o, czeka�y na� stalowe ostrza.
II
Seyganko, syn Bayu, nie by� najszybszym ani najsilniejszym wojownikiem Ichiribu. Za to najlepiej p�ywa�, co bardzo si� przydawa�o w czasie licznych wojen z Kwanyjczykami. Mimo m�odego wieku by� te� bardzo bystry. Niedostatki innych przymiot�w nadrabia� sprytem i cz�sto radzi� sobie lepiej ni� hojniej obdarzeni przez natur� wsp�towarzysze.
Taka postawa budzi�a zawi��, ale te� szacunek. Kiedy� nawet zosta� wyzwany na pojedynek i wyszed� z niego nietkni�ty. A� pewnego dnia szaman Dobanpu po odczytaniu danych przez duchy znak�w og�osi�, �e Seyganko mo�e ju� dowodzi� w boju.
Od tego czasu przewodzi� wojownikom. Nie tylko w czasie wojen, kt�re podrywa�y wszystkich zdolnych do walki Ichiribu. Bywa� te� wodzem w czasie rozmaitych mniejszych wypad�w i potyczek, zawsze wtedy, kiedy tradycja czy tabu nie wymaga�y, by dowodzi� kto� inny.
Z niekt�rych bitew nie uda�o mu si� wyj�� bez szwanku, jak cho�by z owego pojedynku. Nikomu co prawda taka sztuka nie mog�a si� uda�, je�eli przeciwnikami byli Kwanyjczycy. Chabano, ich najwy�szy w�dz, potrafi� �wietnie wykorzysta� umiej�tno�ci swoich wojownik�w, kt�rzy do perfekcji opanowali sztuk� pos�ugiwania si� w��czni� i tarcz�. By� gro�ny, nawet kiedy nie mia� wsparcia Ludzi�Bog�w. A z tym wsparciem m�g� zdepta� wszystkie szczepy zamieszkuj�ce wybrze�a i wyspy Jeziora �mierci, a potem ruszy� na podb�j ziem w dole rzeki. Rzadko udawa�o mu si� na d�u�ej utrzyma� przychylno�� Ludzi�Bog�w. Zatem Ichiribu ci�gle musieli uwa�a�, co Chabano planuje i w jakich jest stosunkach z Lud�mi�Bogami.
I dlatego tej nocy, gdy Conan pe�ni� wart� przy krzewie czarnego bzu, pod kt�rym spa�a Valeria, Seyganko przyp�yn�� na zachodni brzeg Jeziora �mierci.
W �odzi by�o opr�cz niego czterech ludzi. Popychali ��d� rytmicznymi, dobrze wy�wiczonymi uderzeniami wiose�, podnosz�c, je wprawnie, tak aby najmniejsze plu�ni�cie nie zdradzi�o ich obecno�ci. Przes�oni�ty chmurami ksi�yc dawa� niewiele �wiat�a, wi�c posuwaj�ca si� bezszelestnie ��d� wygl�da�a jak widmo. Na szcz�cie okres godowy lampowca, kt�ry �wieci, kiedy jest zaniepokojony, ju� min�� i nie musieli obawia� si�, �e zostan� zauwa�eni.
Jakie� sto krok�w od brzegu ca�a pi�tka naraz podnios�a wios�a. ��d� p�yn�a jeszcze chwil� rozp�dem, zanim wbi�a si� dziobem w przybrze�ne wodorosty, miejscami tak g�ste, �e dziecko mog�oby swobodnie po nich chodzi�. Na znak Seyganko wszyscy wyskoczyli z �odzi. Trzymaj�c si� jej burt cicho brn�li w grz�skim mule.
Ka�dy z nich mia� na g�owie pi�ropusz, a na biodrach przepask� ze sk�ry w�a. Ka�dy te� ni�s� bro�: maczug� lub tr�jz�b, kamienny n� z drewnian� r�koje�ci� i sie�. Wszyscy byli obficie wysmarowani zje�cza�ym tranem, kt�rego od�r mogli znie�� tylko Ichiribu. Ukrywa� on zapach ludzkiego cia�a przed ma�� ryb� nazywan� przydatkojadem, od kt�rej a� si� roi�o w wodach Jeziora �mierci.
� Pami�tajcie � wyszepta� Seyganko � nie chcemy kobiet. Je�eli b�d� ucieka�, nie go�cie ich.
� A je�eli zostan�? � zapyta� jeden z wojownik�w szczerz�c z�by w u�miechu.
� Nie zapominajcie, �e m�czyzna, kt�ry bierze kobiet�, zapomina o ca�ym �wiecie � odpar� Seyganko.
� Ha! � w��czy� si� najwi�kszy z nich. � Ty ju� nie musisz my�le�, sk�d wzi�� kobiet�. Ty przecie��
� Sied� cicho, Aondo � rzek� trzeci wojownik. � Je�li Seyganko nie wyzwie ci� na pojedynek, ja to zrobi�. Jeste� zazdrosny i g�upi.
Seyganko nie musia� ju� nic dodawa�. By� �wiadom, �e jego zar�czyny z Emway�, c�rk� szamana, wzbudzi�y wiele zawi�ci. Emwaya, najpi�kniejsza kobieta w�r�d Ichiribu, warta by�a n�jlepszego wojownika, lecz nie wszyscy m�czy�ni to rozumieli. M�ody w�dz nakaza� wi�c uwa�a� na Aondo i wczo�ga� si� do kryj�wki, kt�r� wybra� wcze�niej. Wojownicy pod��yli za nim, znacz�c sw�j szlak jedynie szelestem wilgotnej trawy i cichym lotem sp�oszonych owad�w.
Siedzieli w ukryciu na tyle d�ugo, �e przydeptana przez nich trawa zd��y�a si� podnie��. Nagle us�yszeli rozmow� i kroki na szlaku. Jak to zwykle bywa�o, szlakiem zmierza�y razem kobiety i m�czy�ni. Wojownicy konwojowali grup� kobiet nios�cych zaopatrzenie do obozu le��cego w miejscu, gdzie rzeka Gao wyp�ywa z Jeziora �mierci.
Kwanyjczycy utrzymywali wojownik�w dla ochrony pastwisk i p�l na po�udniu, po drugiej stronie jeziora. Chabano ch�tnie zgromadzi�by tam wi�ksz� si��; mia�by wtedy dost�p do prze��czy i �atwo m�g�by naje�d�a� ziemie za g�rami. Jednak Ichiribu byli dla niego sol� w oku. Ich �odzie panowa�y nad ca�ym Jeziorem �mierci i zagradza�y dost�p do prze��czy.
W pewnym momencie kt�ry� z Kwanyjczyk�w, bardziej czujny ni� pozostali, krzykn��, aby si� uciszyli. Jednak jego dono�ny g�os pozwoli� wyostrzonemu s�uchowi Seyganko oceni� odleg�o�� od wojownik�w, jakby mi�dzy nimi by�a przeci�gni�ta liana. Je�li przejd� jeszcze dwadzie�cia krok�w, ich los b�dzie przes�dzony, jak psa w paszczy lamparta.
Seyganko pozwoli� Kwanyjczykom przej�� t� odleg�o��, zanim przytkn�� do ust ko�ciany gwizdek. Je�li kobiety uciekn� szlakiem, nie rozprosz� uwagi Aondo. Przenikliwy ton gwizdka na chwil� uciszy� ludzi i d�ungl�. W tym momencie Ichiribu rzucili si� na id�cych. Seyganko zd��y� jeszcze sprawdzi�, czy jego towarzysze si� nie oci�gaj�, zanim zmierzy� si� z dwoma przeciwnikami. Obaj mieli ci�kie sk�rzane tarcze i po trzy w��cznie, w kt�re Chabano wyposa�y� ka�dego wojownika. W otwartym polu, w dzie�, dor�wnywaliby wojownikom Ichiribu, ale i teraz nie mo�na ich by�o lekcewa�y�. Seyganko nigdy nie lekcewa�y� przeciwnik�w i dlatego jeszcze �y�� w przeciwie�stwie do nich.
Sfingowa� cios maczug�, aby zmusi� jednego z nich do podniesienia tarczy. Wtedy zarzuci� siatk� ponad tarcz� drugiego i mocno poci�gn��. Haczyki na obrze�ach siatki wbi�y si� w cia�o wojownika, kt�ry zawy� i upad� na ziemi�, przygniataj�c swoj� tarcz�.
Nast�pny cios Seyganko ju� nie by� sfingowany; maczuga strzaska�a drewniany he�m i czaszk�. Musia� odskoczy�, aby unikn�� rzuconej przez drugiego wojownika w��czni, po czym natar� piersi� na jego tarcz�.
Wojownik by� silny i popycha� go do ty�u. Seyganko uda�, �e traci r�wnowag� i pada. Tamten nacisn�� jeszcze mocniej i skierowa� w��czni� w d�, ale wbi� j� tylko w traw�. Seyganko zd��y� si� odsun�� i podci�� przeciwnika obiema nogami. Wojownik zachwia� si�, a chc�c utrzyma� r�wnowag� wypu�ci� pozosta�e w��cznie. Nie m�g� widzie� maczugi Seyganko, gdy ta niskim �ukiem przemkn�a pod tarcz� i zmia�d�y�a mu kolano.
Zatoczy� si� jeszcze bardziej, odsuwaj�c tarcz� na bok. Seyganko w mgnieniu oka podni�s� si� i doskoczy� do niego. Za chwil� tarcza spad�a na ziemi�, wypuszczona z r�ki zgruchotanej kolejnym uderzeniem maczugi.
Nie maj�c ju� przeciwnik�w, Seyganko m�g� si� rozejrze� za towarzyszami. Trudno by�o ich odr�ni� od uciekaj�cego t�umu wrzeszczanych kwanyjskich kobiet i tragarzy. Wi�kszo�� z nich, zgodnie z jego planem, ucieka�a z powrotem w g��b l�du. Kilku kwanyjskich wojownik�w pod��a�o za nimi. Oburzy� go taki brak odwagi. Chocia� niewykluczone, �e wykonywali rozkaz Chabano, kt�ry zapewne domy�la� si�, �e celem takich wypad�w Ichiribu jest branie je�c�w.
Seyganko przeklina� Chabano. By� on do�� przebieg�y, aby zagrozi� Ichiribu, nawet je�eli utrzyma� niewiele tajemnic. Gdyby przekona� swoich wojownik�w, �e ucieczka jest lepsza ni� niewola, utrzyma�by ich jeszcze wi�cej, a ka�da z nich by�a r�wnie gro�na dla Ichiribu.
D�wi�k podobny do g�osu lamparta w czasie god�w zwr�ci� uwag� Seyganko. O rzut w��czni� od niego Aondo przypiera� do drzewa kobiet�. W�a�nie wpycha� jej do ust p��tno zerwane z jej bioder. Zrobi� dok�adnie to, przed czym go przestrzegano: zaj�� si� kobiet� zapominaj�c o wszystkim innym. Le��cy za nim zakrwawiony kwanyjski wojownik przekr�ci� si� na bok, uj�� w��czni� i pchn�� z ca�ej si�y w jego kierunku.
Pchni�cie nie by�o �miertelne, bo w ostatniej chwili Seyganko lekko stukn�� wojownika maczug� i grot wbi� si� tylko na szeroko�� kciuka w po�ladek Aondo. Ten podskoczy� z okrzykiem raczej zaskoczenia ni� b�lu, chwytaj�c si� za ran�. Jedn� r�k� nie zdo�a� jednak utrzyma� kobiety, kt�ra umkn�a w ciemno��. Aondo ruszy� w pogo�, ale wpad� wprost na tarcz� Kwanyjczyka, zbyt zaskoczonego, by podnie�� w��czni�; musia� teraz walczy� na pi�ci.
Seyganko chwyci� w��czni�, jedyn� bro�, z jak� m�g� na czas przyj�� Aondo z odsiecz�. Nie by�a odpowiednio wywa�ona, lepiej poradzi�by sobie z rybackim tr�jz�bem, ale ufa� swej sile i wzrokowi. Zreszt� nie musia� zabija�.
W��cznia przeszy�a udo Kwanyjczyka z tak� si��, �e grot wyszed� z drugiej strony. Wojownik zawy� jak uk�szony przez jadowit� mr�wk� i odepchn�� Aondo. Seyganko podbieg� do niego, jedn� r�k� chwyci� drzewce w��czni i jednocze�nie zada� cios. Kiedy tamten upad�, wyrwa� w��czni�, a Aondo, doszed�szy do siebie, zabra� si� do banda�owania rany Kwanyjczyka zabran� owej kobiecie koszul�.
Mieli dw�ch je�c�w, kt�rzy do�yj� do czasu, a� Dobanpu z nimi porozmawia. Wyprawa by�a udana. Seyganko zagwizda�, a pozostali cz�onkowie dru�yny odpowiedzieli. Przyrzek� duchom hojn� ofiar�, kiedy zobaczy�, �e nie tylko nie zgin�li, ale przyprowadzili ze sob� jeszcze dwoje wi�ni�w. Jeden z nich, kobieta, zupe�nie nie stawia�a oporu. By�a bardzo m�oda; tatua�e inicjacyjne na r�kach i na szyi jeszcze si� nie zagoi�y. Nie mia�a na sobie nic opr�cz tych tatua�y i pi�ra wpi�tego we w�osy za uchem.
Aondo by� ju� w wodzie. Podci�gn�� do brzegu cz�no, aby �atwiej by�o do niego wnie�� nieprzytomnych je�c�w. Wyra�nie stara� si� trzyma� jak najdalej od Seyganko.
Kiedy ostatni Kwanyjczyk znalaz� si� w cz�nie, Seyganko obejrza� je dok�adnie. Stara� si� nie okaza� swoich w�tpliwo�ci, kiedy zobaczy�, �e zanurzy�o si� troch� za g��boko. Przysi�g� sobie, �e na nast�pny taki wypad zabierze dwa cz�na, by w razie potrzeby sprowadzi� pomoc i przewie�� je�c�w.
� Nie potrzebujemy ci� � powiedzia� do dziewczyny. � Za�� co� na siebie i do��cz do swoich.
Twarz dziewczyny wykrzywi� strach, a Seyganko po raz pierwszy przyjrza� si� dok�adnie jej tatua�om. Nie przypomina�y tych, kt�re widywa� u kwanyjskich kobiet.
� Nie jeste� Kwanyjk�? � zapyta�.
Zdaje si�, �e nie zrozumia�a nic opr�cz ostatniego s�owa, bo zareagowa�a jednoznacznie. Z jej gestykulacji wynika�o, �e gdyby lamparty zjad�y serca wszystkich Kwanyjczyk�w, a szakale po�ar�y ich m�sko��, dopiero wtedy jej serce by si� uspokoi�o.
Seyganko zdecydowa�, �e dziewczyna mo�e wraca� z nimi. Nie chcia� zostawia� jej na �asce wrog�w. Poza tym by�a ca�kiem �adna, cho� daleko jej by�o do Emwayi. C�rce szamana nie podoba�oby si�, gdyby zatrzyma� brank� dla siebie, ale pami�ta�, jak m�wi�a, �e potrzebuje nowej s�u��cej. Dziewczyna nadawa�aby si� do tego, a za jaki� czas mo�na by j� odda� za �on� wojownikowi, kt�ry nie ma za co wykupi� panny m�odej.
Wskaza� na cz�no. Dziewczyna spojrza�a nieufnie, zerkn�a na d�ungl� i z wyrazem jeszcze wi�kszego przera�enia na twarzy wbieg�a do wody. Wskoczy�a do cz�na z takim impetem, �e o ma�o go nie wywr�ci�a, ale jednak utrzyma�o si� na wodzie, nawet kiedy Seyganko wdrapa� si� ostro�nie do �rodka. Nie musieli ju� zachowywa� ciszy, wi�c �wawo wzi�li si� do wiose�. Wkr�tce przeci��ona ��d� oddali�a si� od brzegu.
Wojownicy, zadowoleni i odpr�eni, paplali mi�dzy sob� jak dzieci � wszyscy poza Aondo, kt�ry siedzia� na �rodku �odzi i rzetelnie wios�owa�, ale m�wi� nie wi�cej ni� je�cy le��cy w mulistej wodzie na dnie. Seyganko by� tym zaniepokojony; odpowiada� towarzyszom p�s��wkami. Przep�yn�li po�ow� drogi na wysp�, zanim do��czy� do �artuj�cych koleg�w, a i to tylko przez przezorno��; gdyby milcza� zbyt d�ugo, wojownicy mogliby pomy�le�, �e jest z nich niezadowolony. A wtedy nie chcieliby ju� nigdy walczy� pod jego dow�dztwem. Je�li si� w por� nie wynagrodzi oddanych wojownik�w, za chwil� mog� przesta� by� oddani. Wtedy tacy jak Aondo zdobyliby szans�, �eby zab�ysn�� bez konieczno�ci rzucania otwartego wyzwania.
� Nigdy jeszcze nie widzia�em, �eby kobiety tak wia�y. Mo�e to widok Aondo tak je wystraszy�? � rzuci� weso�o Seyganko.
� Je�li tak, to nast�pnym razem nie za�o�� przepaski na biodra. Przybiegn� do mnie, zamiast ucieka� � odpar� Szybki Wobeku. Klepn�� dziewczyn� w rami�; nie zauwa�y�, �e zesztywnia�a, gdy jej dotkn��.
Seyganko mia� nadziej�, �e przebywanie w�r�d Kwanyjczyk�w nie odebra�o jej rozumu. Emwaya b�dzie mia�a do�� obowi�zk�w opiekuj�c si� ojcem, kiedy ju� odprawi czary nad wi�niami. Nie b�dzie zadowolona, je�li narzeczony zostawi bezradn� dziewczyn� przed drzwiami jej chaty, jak bezdomnego szczeniaka. A kiedy Emwaya jest niezadowolona, wie o tym Seyganko oraz p� wioski.
Valeria przebudzi�a si�. Mia�a przyjemny sen: �ni�o jej si�, �e zn�w znalaz�a si� na morzu, na pok�adzie statku. Mi�e marzenia przerwa�a masywna r�ka Cymeryjczyka, kt�ra spocz�a na jej ramieniu. Mia�a ochot� strz�sn�� t� r�k�, wr�ci� nad cudowne, skrz�ce si� s�o�cem morze i zach�ysn�� si� zapachem bryzy, jednak odrzuci�a b�ogie wizje i podnios�a si�.
Widz�c min� Conana przypomnia�a sobie, �e jest bardzo niekompletnie ubrana. Chcia�a si� uczesa�, ale dotkn�wszy w�os�w stwierdzi�a, �e nawet gdyby mia�a szczotk� lub ko�skie zgrzeb�o, niewiele by to da�o. �eby doprowadzi� fryzur� do porz�dku, musia�aby u�y� ostrego no�a albo toporka.
� Dobrze si� czujesz, Valerio?
� Przebudzona i gotowa do przej�cia warty, Conanie. Wystarczy?
� Je�li nie jeste� pewna�
� Jestem pewna, �e wytrzymam. Nie wiem tylko, dlaczego chcia�by�, �ebym z powrotem zasn�a.
Nawet w ciemno�ci dostrzeg�a, jak dr�� pot�ne ramiona Conana, kt�ry stara� si� powstrzyma� od �miechu. Zda�a sobie spraw�, �e nie mia�a powodu, by tak ostro reagowa� na �yczliw� propozycj�.
Tylko czy aby na pewno by�a to �yczliwo��? Przez wszystkie lata sp�dzone w szeregach Czerwonego Bractwa Valeria pozna�a rozmaite sposoby intryg mi�dzy m�czyznami i kobietami. Niekiedy prowadzi�y one tylko do zapewnienia sobie towarzystwa na noc, ale gdy w gr� wchodzi�o z�oto, za kt�re mo�na by�o kupi� statek albo pi��dziesi�t kobiet, intrygi stawa�y si� cz�sto krwawe, a ci, kt�rzy nie znali ich regu�, szybko gin�li. Nauczy�a si� wtedy jednego: m�czyzna, kt�ry proponowa� kobiecie, �e przejmie jej cz�� obowi�zk�w, zwykle ��da� p�niej czego� w zamian. A Valeria nie zamierza�a Cymeryjczykowi niczego ofiarowa�.
A mo�e on nie by� taki jak inni m�czy�ni? Nigdy jeszcze nie spotka�a cz�owieka, kt�ry b�d�c tak daleko od domu czu�by si� tak bardzo pewny siebie. Zupe�nie jakby wsz�dzie by� jego dom. Co musia�o by� niedalekie od prawdy, je�li cho� po�owa z tego, co m�wi�, nie by�a zmy�lona.
Nie, w tych sprawach Cymeryjczyk na pewno nie r�ni si� od innych. Chyba �e jest eunuchem, ale Valeria by�a przekonana, �e to niemo�liwe. Wied�ma Tascela nie ugania�aby si� przecie� za eunuchem.
Kiedy wsta�a, mocniej rozdar�a spodnie. Popatrzy�a po sobie z niesmakiem i zmarszczy�a nos, kiedy poczu�a od�r ma�piej sk�ry.
� Kiedy to si� b�dzie nadawa� na ubranie?
� W takim upale i wilgoci sk�ra schnie powoli. Mo�e b�dzie j� zabra� i suszy� w marszu, chyba �e znajdziemy gdzie� s�l.
Valeria splun�a, o ma�o nie trafiaj�c w rozci�gni�t� na ko�kach sk�r�. Zdar�a z siebie spodnie i koszul�; stoj�c zupe�nie nago usi�owa�a zrobi� z koszuli przepask� na biodra.
� Prawie ca�y czas b�dziemy szli lasem, drzewa os�oni� mnie przed s�o�cem.
W g�osie Conana mo�na by�o wyczu� nutk� podziwu.
� Poza s�o�cem s� jeszcze owady.
� A co z tym krzakiem? M�wi�e�, zdaje si�, �e jego jagody odstraszaj� robaki.
� No tak, je�li natrzesz nimi sk�r�. Ale mog� ci wyskoczy� b�ble.
� Lepsze b�ble ni� pogryzione cia�o � zdecydowa�a.
Conan wzruszy� ramionami.
� Twoja sprawa, kobieto, mnie ten smr�d nie przeszkadza. Ale pospiesz si�, chcia�bym si� jeszcze przespa�, jak sko�czysz.
Valeria stwierdzi�a, �e Conan nawet nie pomy�la�, aby j� obj��. Wola�aby, �eby nie by� a� tak stanowczy. Przypomnia�a sobie, jak po walce w Xuchotl jego wielka d�o� spocz�a na jej ramieniu. Nie by�o to nieprzyjemne.
Je�eli taki moment mia�by jeszcze kiedykolwiek nadej��, to na pewno nie dzi�. Zabra�a si� do zrywania jag�d czarnego bzu. Ka�d�, rozgniata�a i wciera�a sok w sk�r�, nie pomijaj�c tych cz�ci cia�a, kt�re chroni�a przepaska. Wystawiony na s�o�ce sok cuchn�� jak rozk�adaj�ce si� resztki. Na pewno odstrasza� wszelkie owady, a posmarowane nim skaleczenia piek�y jak u��dlenia pszcz�, po czym przestawa�y bole�.
Kiedy ona si� smarowa�a, Conan u�o�y� si� pod krzakiem. Nie by�o tam zbyt wiele miejsca; ramionami dotyka� najni�szych ga��zi.
Nagle rozleg� si� przejmuj�cy krzyk, jakby jakiego� nieszcz�nika w okrutny spos�b