10063
Szczegóły |
Tytuł |
10063 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10063 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10063 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10063 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JANUSZ DOMAGALIK
Banda Rudego 2
Frontowa Historia
Nagle Paj�k stan�� jak wryty, ucich� wrzask kibic�w. Rudy le�a� twarz� do ziemi, a��pi�ka lepka od b�ota wtoczy�a si� do pustej bramki. Rudy nie podnosi� si�... Wi�c Paj�k, przera�ony, cofa� si� powoli krok za krokiem. W��dziwny spos�b boisko opustosza�o.
Wajnert mia� prawo s�dzi�, �e nic nie ryzykuje. Sk�d Paj�kowi przysz�o do g�owy straszy� go Rudym? Nigdy dot�d Rudy nie stawa� w��obronie Paj�ka, bo niby dlaczego mia�by to robi�? ���zreszt� Rudy jest nieobecny, wi�c nie mo�e by� gro�ny.
Si�dma c��by�a podobna do wielu innych klas. Poza szko�� ma�o kto mia� z��innymi jakie� wsp�lne sprawy. Klasa sk�ada�a si� z��tych silnych � i��ca�ej reszty. Na samym ko�cu tej reszty znajdowa� si� Paj�k. I��w�a�nie on rozbi� solidarno�� tych najsilniejszych, kt�rzy od dawna narzucali ton si�dmej c.
Rudego zatrzymano w��szpitalu na d�u�ej, ni� pocz�tkowo wszyscy przewidywali. Le�a� w��malej, trzyosobowej sali I��nudzi� si� ju� porz�dnie. Wieczorne odwiedziny Brygidki bardzo go zaskoczy�y. By�o to tego dnia, kiedy �aden z��ch�opc�w nie przyszed� do szpitala, cho� przecie� obieca�, i��Rudy bardzo chcia� si� z��nimi spotka�.
� To wszystko przeze mnie � powiedzia� Paj�k bardzo smutno. Ty chcia�e� dobrze, chcia�e� mi pom�c... To przez ten m�j strach. Znowu wszystko zaczyna si� mi�dzy nami rozsypywa�. Znowu z�ama�em si�... jak scyzoryk. Widzisz, Gruby, nie warto ze mn�...
Taki sobie Paj�k�
Rozdzia� I��
NOWE SPRAWY
Bywa tak, �e kiedy nic si� nie dzieje, to zupe�nie nic. A��jak ju� co� raz si� zacznie...
Brygidka i��Rudy, Irka Witwicka, Paj�k i��ch�opcy... a��nawet pani Ciszewska i��jeszcze par� innych os�b � nie wiedz�c o��tym nawzajem � mniej wi�cej w��tym samym czasie my�leli o��tym samym: �e spada na ka�de z��nich jaka� nowa sprawa, kt�ra zaskakuje czym� trudnym, nieznanym. Wymaga decyzji, mo�e nie jednej, i��nie wiadomo, co jeszcze mo�e przynie�� ze sob�.
1.
Ciapciak, czyli w���yciu rodzinnym Czarek, a��w �yciu urz�dowym i��dokumentach Cezary Lewandowski, mieszka� w��tym samym domu, co Brygidka. Dom nale�a� do kopalni, z��czego prosty wniosek, �e ojciec Ciapciaka by� g�rnikiem, sk�d wi�c w��ich rodzinie dziwne upodobanie do skomplikowanych imion, trudno zgadn��. Ojciec Apolinary, syn Cezary, a��do kompletu dziadek emeryt � Bonawentura.
Rodzin� rz�dzi�a tward� r�k� matka Czarka, jak to we wszystkich g�rniczych rodzinach bywa; s�uchali jej ch�tnie te�� Bonawentura i��m�� Apolinary, ale z��Cezarym mia�a najwi�cej k�opot�w, bo jednak jakby si� troch� wyrodzi�.
W ma�ym mie�cie w��niewielkim bloku mieszkalnym nic si� nie ukryje, cho�by nawet kto� bardzo chcia�. Brygidka chcia�a ukry� przed lud�mi swoj� bezradno��, l�k o��matk� i��swoj� bied�. Ale pani Lewandowska do�� szybko i��pierwsza ze wszystkich s�siadek zainteresowa�a si� tym, �e Brygidka przesta�a chodzi� do szko�y. I��tym, �e nie ma co je��.
Ka�dy z��trzech Lewandowskich otrzyma� pilne i��odpowiednio dla siebie dobrane zadanie. Ojciec Czarka, Apolinary, mia� za�atwi� specjalny zasi�ek z��kopalni i��bardzo szybko to wykona�, mo�e dlatego, �e by� w��radzie zak�adowej. Dziadek emeryt Bonawentura ubra� si� od�wi�tnie, przypi�� do klapy marynarki najwa�niejszy ze swoich order�w, wyglansowa� buty i��przepad� w��okolicach rynku na p� dnia. A��ju� nast�pnego dnia naczelnik poczty osobi�cie przyni�s� Brygidce jak�� zaleg�� premi� jej matki i��ostatni� pensj�, kt�rej poprzednio nie chcia� wyp�aci�, twierdz�c, �e nieletnim nie wolno mu wydawa� pieni�dzy.
A Ciapciak? Matka kilka razy pyta�a przy obiedzie, czy powiedzia� wychowawczyni klasy to wszystko, co mia� powiedzie�. Przy pierwszym k�amstwie o��ma�o nie ud�awi� si� zup�, ale nast�pne przysz�y mu �atwiej.
� Oczywi�cie, rzecz jasna, powiedzia�em, jak kaza�a�... � �ga�, bo jak ju� raz sk�ama�, to potem nie wiedzia�, jak z��tego wybrn��.
� A��co na to wasza pani?
� No, bo ja wiem... � duka� Ciapciak � chyba co� postanowi�a, robi co� albo co. Nie wiem...
� Zobaczymy! � mrukn�a matka Czarka do�� zdecydowanie, a��dziadek Bonawentura i��ojciec Apolinary spojrzeli na najm�odszego z��Lewandowskich troch� podejrzliwie, a��troch� jakby ze wsp�czuciem.
Ciapciaka ruszy�o wi�c co� od �rodka i��nast�pnego dnia podszed� na du�ej przerwie do Irki Witwickiej i��wszystko jej opowiedzia�. O��sytuacji Brygidki i��o dzia�aniach swojej rodziny. Nie wspomnia� tylko o��swoim k�amstwie. Zadowolony, �e Irka s�ucha go coraz bardziej przej�ta, zako�czy� dobr� rad�:
� Ja bym tam na twoim miejscu, Witwicka, poszed� z��tym wszystkim do pani Ciszewskiej albo do dyrektora. Co� powinna� zadzia�a�...
� Tak... � powiedzia�a Irka do siebie. � A��wi�c to tak wygl�da.
I milcza�a przez d�u�sz� chwil�. Wi�c Ciapciak zaniepokoi� si� nieco i��spyta�:
� No?
� Co no?
� Co zrobisz?
� A��co ty zrobi�e�? � odpowiedzia�a pytaniem Irka.
� Powiedzia�em wszystko tobie.
� Dlaczego w�a�nie mnie? Zo�ka Stelmach�wna by�a do�� blisko z��Brygidk�, Furda�a chyba te�. Wajnert si� w��niej podkochuje...
� Je�li ju� o��to idzie, to wszystkim si� Brygidk� podoba! � powiedzia� z��g��bokim przekonaniem Ciapciak. � A��najbardziej Paj�kowi!
� Tak my�lisz? � u�miechn�a si� Witwicka. � A��tobie?
� Do Stelmach�wny z��tym nie p�jd�... � zagada� szybko Ciapciak. � Ona jest za g�upia. Ty to co innego. Ty si� liczysz w��klasie � podlizywa� si�. � Nawet ch�opcy si� ciebie boj�. A��ja? Co ja mog� zrobi�?
� No, ju�. Dobra! � podsumowa�a rozmow� Irka. � �egluj na boisko, Ciapciak. Bo zaraz przerwa si� sko�czy.
Przy najbli�szej okazji Witwicka spr�bowa�a porozmawia� z��wychowawczyni�. Pani Ciszewska kiwa�a g�ow�, kiwa�a...
� Usprawiedliwi� jej te par� dni nieobecno�ci. Ale powiedz, �eby natychmiast zacz�a chodzi� do szko�y. Matka ma w��szpitalu opiek�. A��Brygidk� musi by� w��szkole i��koniec. Za�atwione!
� Chyba nie bardzo... � odezwa�a si� do�� nie�mia�o Irka. � Przecie� trzeba jeszcze co� dla niej zrobi�. Dla Brygidki znaczy... � Nu przyk�ad co?.
� Mo�e by pani posz�a do dyrektora i��naradzi�a si� z��nim?
� Tylko bardzo prosz�, Witwicka, ty mnie nie pouczaj, dobrze? � oburzy�a si� pani Ciszewska. � Te� co�, m�drala! Sama wiem, co mam robi�.
Co Witwicka w��tym momencie pomy�la�a, to sobie pomy�la�a i��odesz�a. Grubemu co� tam powt�rzy�a, ale niewiele. Uwa�a�a, �e to nie s� sprawy dla ch�opc�w. Nie bardzo potrafi� zrozumie�, a��ju� chyba zupe�nie do niczego w��tych sprawach nie mog� si� przyda�. Nie nadaj� si� po prostu. Zajmuj� ich tylko jakie� w�asne, mniej lub bardziej skomplikowane historie jak ta z��kartkami�anonimami podrzuconymi ostatnio do paru teczek.
Wieczorem, do�� p�no, bo zachodzi�a poprzednio kilka razy i��drzwi zastawa�a zawsz� zamkni�te, Irka Witwicka posz�a do Brygidki.
Do�� d�ugo Irka puka�a do drzwi, ale nie odchodzi�a. Widzia�a �wiat�o w��oknie, wi�c Brygidk� musia�a przecie� by� w��domu. I��kiedy wreszcie drzwi otwar�y si�, i��zobaczy�a Irka, �e Brygidk� bezradnie usi�uje uda�, �e w�a�nie my�a si� i��teraz mokrym r�cznikiem wyciera twarz, w��jednej chwili zrozumia�a, �e to po prostu �zy, du�o �ez. Zamkn�a za sob� drzwi bez s�owa, podesz�a bli�ej i��tak jako� samo wysz�o, �e dziewczyny obj�y si� i��ju� nic nie musia�y sobie m�wi�.
Nast�pnego dnia wydarzy�o si� co� dziwnego, nienadzwyczajnego, ale jednak co� dziwnego dla si�dmej c. Albo nawet zdarzy�o si� kilka drobnych, dziwnych rzeczy. Tak si� zreszt� tylko m�wi, �e drobnych. W���yciu klasy czasem na poz�r zupe�ny drobiazg mo�e by� sygna�em czego� wa�nego. Po raz pierwszy w��tym roku szkolnym Gruby sp�ni� si� na pierwsz� lekcj�, i��to dobre kilkana�cie minut. Do tego pani Ciszewska musia�a go dwa razy pyta� o��pow�d sp�nienia, bo Gruby po wej�ciu do klasy wyb�ka�: �Przepraszam, sp�ni�em si�...� i��znieruchomia�, w��og�le nie s�ysza�, co do niego si� m�wi.
By� przekonany, �e Irka b�dzie dzi� nieobecna. W��ko�cu dlatego si� przecie� sp�ni�, w�a�nie przez ni�. Stercza� pod domem Witwickiej bardzo d�ugo, spacerowa� od rogu ulicy do rogu, Irka nie wychodzi�a. I��kiedy uzna�, �e d�u�ej ju� czeka� nie ma sensu, bo pewno zachorowa�a albo co� tam innego wa�nego si� sta�o, by�o ju� po godzinie �smej. St�d sp�nienie. A��teraz, tu� po wej�ciu do klasy, Gruby stwierdzi�, �e Irka spokojnie siedzi na swoim miejscu i��u�miecha si� do niego.
Obok Witwickiej, czyli na krze�le Grubego, siedzia�a Brygidka. Po raz pierwszy od paru dni przysz�a do szko�y. Za to nie by�o Paj�ka i��Mizera, kt�ry z��nim siedzia�, macha� r�k� do Grubego, �eby usiad� na jego miejscu. Mia� zreszt� do wyboru tylko miejsce Paj�ka albo puste krzes�o obok Stelmach�wny, zwolnione przez Brygidk�.
� Przesta� sta� jak s�up soli! � powiedzia�a pani Ciszewska. � I��wymy�l szybko jaki� pow�d sp�nienia. Tylko m�dry pow�d!
� Zaspa�em... � powiedzia� Gruby i��klasa wybuchn�a �miechem.
Ale pani Ciszewskiej, o��dziwo, takie t�umaczenie wyj�tkowo dzi� przypad�o do gustu.
� Usprawiedliwiam! � stwierdzi�a. � Zdarza ci si� to bardzo rzadko, a��znam ci� siedem lat i��wiem, �e nie k�amiesz. W��porz�dku. Siadaj.
Gruby usiad� ko�o Mizery, kt�ry od razu go poinformowa�, �e Paj�k chory, ale nie bardzo.
� Sk�d wiesz?
� By�em u��niego wieczorem.
� Ty? A��co wy macie ze sob� wsp�lnego?
� Wiesz... chcia�em pogada� o��tych kartkach, kt�re nam podrzucili, i��o tej ca�ej historii ko�o kom�rek za Domem Dziecka...
� Prosz� nie rozmawia�! � zwr�ci�a im uwag� wychowawczyni.
� Potem mi opowiesz... � szepn�� Gruby � Na przerwie...
Ale na przerwie, ledwo odezwa� si� dzwonek, Gruby ju� by� przy Irce Witwickiej, z�apa� j� za r�k�.
� Co jest z��tob�? Irka!
� Nic. Pu��, nied�wiedziu. Boli. Pu�� mi r�k�, bo wszyscy patrz� na nas � doda�a ciszej.
� Sta�o si� co�?
� Spa�am u��Brygidki, przysz�y�my do szko�y razem. Nie mia�am jak ci� zawiadomi�, �eby� na mnie nie czeka�.
� Matka wie? � spyta� Gruby.:
� A��jak my�lisz?. Oczywi�cie. Nie r�b g�upich min. I��jeszcze jedno: Brygidka b�dzie ze mn� siedzia�a. Zgadzasz si�, Gruby, prawda?
Brygidka s�ucha�a ca�ej rozmowy z��opuszczon� g�ow�, a��Gruby nie wiedzia�, co odpowiedzie�.
� A��ja? � zapyta�.
� Gdzie ja mam siedzie�?
� Byle nie ze Stelmach�wn�! � powiedzia�a Irka. � Przemeblujcie si� jako� z��ch�opcami, mo�ecie Ciapciaka z��ni� posadzi�. Albo przytargasz od wo�nej dodatkowy stolik. Ona ci� lubi i��na pewno ci co� skombinuje. Po lekcjach zreszt� pogadamy sobie, nied�wiedziu... zgoda? � Irka u�miechn�a si� do niego i��zwr�ci�a do Brygidki: � Widzisz? M�wi�am ci, �e on jest... no, jakby to powiedzie�... �e on jest dok�adnie taki jak trzeba. I��zrobi, o��co go poprosz�.
Dopiero teraz Gruby pu�ci� jej r�k�. Co nieco zrozumia�, niewiele, ale w�a�nie to, co chcia� zrozumie�.
� Zgoda. Sied� tu, Brygidka.
Odci�gn�� go Mizera, r�wnocze�nie znalaz� si� obok nich Zenek Gazda.
� Co z��Paj�kiem? � spyta� Zenek Mizer�. � Tak pewnie odpowiedzia�e� przy sprawdzaniu listy, �e chory. Musisz co� wiedzie�. M�w!
� Jego matka powiedzia�a, �e nie pierwszy raz on ma takie silne b�le g�owy. I���e to z��nerw�w. Dzie�, dwa i��to mu przychodzi. Nawet mnie pyta�a, czym on m�g� si� tak wczoraj przej��, czy kto� go pobi�. Ale przecie� nie, prawda?
Zenek spojrza� na Grubego, Gruby na Zenka. Pomy�leli o��tym samym.
� A� tak si� przej��... � mrukn�� Zenek niby do siebie.
� No widzisz? � powiedzia� Gruby. � Bardzo si� przej��. Paj�czek w�a�nie taki jest, ch�opie...
� Idziemy do niego po lekcjach? � spyta� Zenek i��sam sobie natychmiast odpowiedzia�:. � P�jdziemy.
2.
By�a noc, Rudy spa� nerwowo, przewraca� si� gwa�townie z��boku na bok, �ni�o mu si� co�, co by�oby bardzo trudne albo i��niemo�liwe do opowiedzenia, jeden sen przechodzi� w��drugi, miesza�y si� ze sob� pe�ne ludzi obcych i��znajomych, niemi�e. Za oknami wia� silny wiatr, uderza� podmuchami o��szyby, a� okna trzeszcza�y. Chyba pierwszy raz Rudy tak �le spa� w��szpitalu.
Ju� p�nym wieczorem, po obchodzie, kt�ry� z��lekarzy zajrza� do ich sali, porozmawia� chwil� z��chorym spod okna, kt�ry ca�y dzie� czu� si� bardzo �le, i��powiedzia� wychodz�c:
� Przez radio podawali, �e w��Tatrach halny, i��to wyj�tkowo silny. Pewno nawet tu u��nas to odczujemy.
Mo�e wi�c z��powodu tego wiatru Rudy spa� tak nerwowo. I��w pewnej chwili zacz�o mu si� �ni�, �e kto� go jakby wo�a, �e musi gdzie� biec, wo�anie przybli�a�o si�, by�o coraz wyra�niejsze... Rudy ockn�� si�, otworzy� oczy. Ciemno by�o, tylko przy pod�odze ko�o drzwi pali�a si�, jak zawsze w��nocy, ma�a fioletowa lampka. Zacz�� nas�uchiwa�.
� Rudy... � I��zn�w po chwili: � Rudy...
To ju� nie by� sen. To chory spod okna m�wi� do niego p�g�osem. Rudy sam go kiedy� poprosi�, �eby tak na niego wo�a� jak koledzy, jak wszyscy w��klasie.
� S�ucham... chcia� pan czego�?
� Nie �pisz? Obudzi�em ci�, przepraszam. Ale wiesz, nie mog� jako� znale�� dzwonka. A��w�a�ciwie nie idzie o��dzwonek, bo i��tak piel�gniarka nie b�dzie chcia�a... Rudy! Podaj mi troch� wody, dobrze?
� Wody? Przecie�...
� Tak. Wiem, �e niby nie wolno... � przerwa� mu chory. � Wiem, ale bardzo bym chcia�. Jako� tak mi si� zdaje, �e poczu�bym si� lepiej... Podaj, synu, cho�by troch�. P� szklanki...
� Mo�e jednak lepiej nie? � waha� si� Rudy. Tylko jeden �yk... Ani ju� nie zaszkodzi, ani nie pomo�e. Nasz trzeci s�siad �pi? Usn��?
� Jak kamie�. O��ile kamienie �wiszcz� przez nos...
� A��ty?
� Ja nie �wiszcz�...
� Pytam, czy chce ci si� spa�?
� Nie. Wcale jako� nie. Sam si� dziwi� � powiedzia� Rudy i��wsta� z����ka.
Zdecydowa� si�. Cho� zdawa� sobie spraw�, �e piel�gniarka nie pozwoli�aby na to, nie m�g� mu jako� odm�wi�. Nala� do szklanki troch� wody i��poda� rannemu. W��ko�cu nie jest przecie� chory na �o��dek � pomy�la�. � A��zreszt� dwa, trzy �yki. Mo�e naprawd� poczuje si� lepiej?
Chory pi� bardzo powoli, jakby chcia� odr�ni� smak ka�dej kropli, i��Rudemu przysz�o do g�owy, �e tak� warto�� ma chyba tylko woda i��powietrze, kiedy ich ju� naprawd� brak. Usiad� Rudy na ��ku s�siada, odebra� mu z��r�ki pust� szklank�, odstawi� na sw�j stolik.
� No i��jak?
� �eby� ty wiedzia�, jak dobrze... cho�by tylko na moment. Dzi�kuj�, Rudy.
� �eby tylko nie zaszkodzi�o... to za jaki� czas znowu dam panu �yk. A��mo�e p�jd� po lekarza? Da jaki� zastrzyk przeciwb�lowy. Albo na sen.
� Mo�e potem. Lepsza ta woda od ich zastrzyk�w. Mo�e chcesz si� zaraz po�o�y�?
� Nie. Widz�, �e pan troch� od�y�.
� Tak. Jako� mi ja�niej w��g�owie. Zobacz, kt�ra godzina, ju� po p�nocy? Ale� mnie wszystko boli jak cholera. Ca�y jestem poszatkowany, powiadam ci...
� To by� wypadek? M�wi�a mi oddzia�owa, �e rozbi� si� pan autem.
� Tak... Wiesz, dziwna historia. Wczoraj sobie o��tym my�la�em. Zreszt�, prawie ca�y czas o��tym my�l�... �e te� w�a�nie tu, u��was, musia�em si� rozbi�. I���e tutaj le��...
� To dobry szpital � powiedzia� Rudy. � Nowoczesny. Podobno jeden z��najlepszych na �l�sku. Urz�dzenia r�ne tu maj�...
Ale chory nie zwraca� uwagi na to, co Rudy m�wi. Gryz�o go co�, ci�gn�� w�asn� my�l nie bardzo jasn� dla Rudego, jaki� w�asny w�tek, kt�ry rwa� si� co chwil�.
� Dziwny przypadek, �e w�a�nie tutaj, u��was... �eby� ty wiedzia�, ile ja razy my�la�em o��tym waszym mie�cie! I��co� mnie jakby tu ci�gn�o. A�
1 przyci�gn�o ostatecznie... Pechowe dla mnie to miasto, bardzo z�e.
� Nie ma sensu tak m�wi�. Pechowe! Co to znaczy? Wyzdrowieje pan i��wszystko b�dzie dobrze...
� Mo�e i��wyzdrowiej�. Ale tamtej mojej sprawie sprzed lat i��tak to ju� nic nie pomo�e. Pechowe miasto albo ja pechowy.
� Jakiej sprawie? � spyta� Rudy.� By� pan tu ju� kiedy� u��nas!
� By�em, oczywi�cie... kilka razy. Ale niestety ju� wtedy nic si� nie da�o zrobi�. Mo�e... gdyby zaraz po wojnie. Ale by�em wtedy za granic�. Nale�a�o natychmiast wr�ci� do kraju, w��czterdziestym pi�tym... za p�no teraz �a�owa�, w��og�le szkoda gada�.
� Nie bardzo rozumiem...
� A��po co ci rozumie�? Wa�ne, �e nic si� ju� nie da zrobi�. Cholerna sprawa... i��ja w�a�nie tu rozwali�em si�, tutaj le�� w��szpitalu. To si� dopiero nazywa przypadek. Albo los taki... tak to wszystko urz�dzi� dowcipnie, cholera...
Chory zamilk�. Ale tylko na chwil�.
� Dasz jeszcze, synu, �yk wody? Sam widzisz, �e mi po niej lepiej...
� Mo�e za par� minut? �eby nie ryzykowa�?
� No dobra. Masz racj�...
� Ale ten wicher zasuwa! � odezwa� si� Rudy, bo cisza wyda�a mu si� jako� bardzo nieprzyjemna.
� Pewno nie tylko my dzi� nie �pimy w��szpitalu... � Mo�liwe...
� M�wi� pan o��tym swoim pechu. Do naszego miasta...
� Chcia�by� wi�cej us�ysze�? Nie wiem, czy warto. Raczej nie...
� Bo ja nie wierz� w��pecha � powiedzia� Rudy.
� W���adne tam dziwne przypadki te� dot�d nie wierzy�em...
� A��ja dopiero tu, w��tym szpitalu, kiedy dowiedzia�em si�, gdzie le��, zacz��em wierzy� w��takie rzeczy. Mo�e ty masz racj�, mo�e ja. Popatrz: trzydzie�ci lat ju� min�o od wojny, a��ja o��tej sprawie ci�gle my�l�. Mo�e rzadziej ni� dawniej... ale jednak. Tkwi ta historia we mnie jak gw�d� jaki� zardzewia�y... ale wyci�gn�� go nie mo�na. No, nie potrafi� i��ju�...
� To wojenna historia? � spyta� Rudy.
� Wojenna... i��niewojenna chyba te�. Ludzka raczej, po prostu...
Rudy wsta�, wzi�� szklank� i��podszed� do umywalki. Nala� troch� zimnej wody, mniej ni� poprzednio. Poda� choremu, kt�ry pi� jeszcze wolniej, d�ugo, bardzo powoli.
� Wojenna, powiadasz � odezwa� si� wreszcie.:� To dlaczego ci�gle mi to nie daje spokoju? Dlaczego? Przecie� tamta nasza wojna ju� taka odleg�a... A��to si� wszystko zacz�o na samym jej pocz�tku, w��po�owie wrze�nia trzydziestego dziewi�tego. Strasznie przecie� dawno, prawda?
� Je�li pan nie ma si�, to prosz� nie opowiada� � powiedzia� Rudy. � Pogadamy jutro, pojutrze... Mo�e pan teraz u�nie?
� Skoro ju� zacz��e�, to nie ka� mi teraz spa�... Akurat ci usn�. Przecie� ja w��tej chwili zupe�nie jakbym widzia� wszystko, co si� tamtego dnia wydarzy�o, jakbym s�ysza� tamte wybuchy, strzelanin�... Ale po�� si� do ��ka, bo tu zmarzniesz, wieje od okna. Po�� si�, to ci co� z��tego wszystkiego opowiem... Rudy pos�ucha�, przykry� si� kocem.
� Dowodzi�em wtedy plutonem � m�wi� chory. � M�ody by�em, w�a�ciwie smarkacz, tu� po szkole oficerskiej. Porucznik. Z��mojego plutonu zosta�o ju� tylko dwudziestu ludzi. Niekt�rzy byli ranni. Przy��czy�o si� do nas dw�ch z��innej jednostki, z����czno�ci. Zgubili sw�j oddzia�. Okopali�my si� prawie na skraju lasu... M�wi� ci, Rudy, tak dok�adnie wszystko widz�, ca�� nasz� lini�... nawet twarze ludzi. Widz� ten cholerny mostek, kt�ry mieli�my utrzyma�.
I to za wszelk� cen�. Taki w�a�nie by� rozkaz, tak si� to m�wi�o na wojnie: za wszelk� cen� utrzyma�...
� To by�o na pierwszej linii frontu?
� Tak. Pami�tam: upalny dzie�. Przed nami wa� czy jaka� taka skarpa i��ten mostek. Niewielki. Za nami las, z��boku szosa, od tego mostku prowadz�ca do miasteczka. Za skarp� schowani Niemcy. Ju� dwa razy pr�bowali przeskoczy� most. I��dwa razy musieli si� cofn�� za ten wa�. Wi�c trzymali�my mostek ju� par� godzin...
� By�a jaka� szansa? � spyta� Rudy. � Dla waszego oddzia�u? Szansa utrzymania tego mostu?
� Nie. Na d�u�sz� met� nie. Wiedzieli�my ju� wtedy, �e jeste�my w��okr��eniu. Przynajmniej ja o��tym dobrze wiedzia�em. Ale to nie mia�o, Rudy, nic do rzeczy... Nie liczy�o si� wtedy zupe�nie. Rozkaz brzmia�: za wszelk� cen� utrzyma� mostek jak najd�u�ej. I��tak si� to wszystko zacz�o...
Kiedy w���rodku nocy do sali zajrza� lekarz dy�urny, nawet si� nie bardzo zdziwi�, �e obaj wci�� nie �pi�. Ale nie by� z��tego zadowolony. Poszed� po piel�gniark�, choremu spod �ciany dali jeden, drugi zastrzyk, Rudemu jak�� tabletk�.
� M�wi�em, �e odczujemy ten halny... � mrucza� lekarz. � Cholerny wiatr! Ale teraz ju� prosz� spa�. Koniec rozm�w, bo rano was nie dobudz�...
Rudy zamkn�� oczy. Mo�e tabletka tak dzia�a�a, mo�e to ju� by�, a��mo�e nie by� jeszcze sen, ale ca�a ta opowie�� z��wojny, wszystko, co tej nocy us�ysza�, wraca�o teraz do Rudego w�a�nie tutaj, do Borzechowa, w��znajome miejsca. I��obce twarze ludzi z��tamtego wrze�nia zacz�y mu si� miesza� z��twarzami ch�opc�w z��klasy i��miejscowych, od dawna dobrze znanych ludzi. Bo Rudy usypiaj�c mia� o��czym my�le�. Ta frontowa historia, kt�r� opowiedzia� mu chory spod okna, by�a bez zako�czenia.
3.
Mizera nie przesadzi�. Paj�k rzeczywi�cie czu� si� �le i, jak to Paj�k, widzia� wszystko w��kolorze dwa razy bardziej czarnym od najczarniejszego. Przej�� si�, �e to przez niego nie poszli z��Zenkiem i��Grubym odwiedzi� Rudego, �e przez niego Zenek obrazi� si� na zawsze, a��Gruby na pewno zniech�ci� si� do Paj�ka i��wszystko mi�dzy nimi rozsypa�o si� zupe�nie, zanim jeszcze zacz�o si� na dobre.
To przez ten m�j strach � my�la� Paj�k i��po raz nie wiadomo kt�ry prze�ywa� ka�dy szczeg� tego, co wydarzy�o si� w��dniu, kiedy ca�a szko�a robi�a wiosenne porz�dki w��parku. Wi�c najpierw Gruby, kt�ry st�ka, �e g�odny, i��wysy�a Paj�ka po bu�k�, potem d�ugie szukanie w�asnej teczki, kt�r� kto� przestawi� w��krzaki. Potem znalezienie w��teczce kartki z��wezwaniem na spotkanie ko�o Domu Dziecka. I��w�a�nie ten strach, jaki ogarn�� wtedy Paj�ka...
Bardzo si� ba� i��bardzo zdenerwowa�. Najwyra�niej kto� chce go �ci�gn�� w��ustronne miejsce i��pobi�, po prostu pobi�.
Gruby po przeczytaniu kartki te� si� tym wszystkim przej�� i��powiedzia�:
� Rzeczywi�cie, Paj�czek. Wygl�da na to, �e chc� ci� nala�. Ale kto? Teraz niczego m�drego tu w��parku nie wymy�limy. Chyba to wajnerty... trzeba wi�c po prostu i�� na to spotkanie i��ju�.
� Boj� si�, Gruby.
� Inaczej nic si� nie wyja�ni. P�jd� z��tob�! P�jd� i��damy im taki wycisk, �e zobaczysz!
� A��wiadomo to, i�u ich b�dzie? � zastanawia� si� Paj�k. � Trzech, pi�ciu... Mo�e lepiej wcale nie i��, tylko czeka�. Po prostu czeka� i��ju�.
� Nie wiesz na co? Bez sensu to wymy�li�e�.
� No wi�c?
� Nic. Na razie wracamy do roboty i��obserwujemy dyskretnie ca�� klas�... � zarz�dzi� Gruby.
� Wszystkich?
� Tak. I��tych obcych, kt�rzy b�d� si� ko�o nas kr�cili. Je�li b�d�.
Nikt obcy si� jednak nie kr�ci�. Obserwowali wi�c uwa�nie wszystkich z��klasy do samego ko�ca pracy.
� Co zauwa�y�e�? � spyta� Paj�k, kiedy ju� wyszli z��parku.
� Wajnerty zachowuj� si� jakby nigdy nic, zupe�nie zwyczajnie. Nawet ma�o gadali ze sob�. Furda�a w�ciek�y, �e go dyrektor ochrzani�, ale to normalne. A��ty? Co spostrzeg�e�?
� Ciapciak od pewnej chwili mia� bardzo g�upi� min�...
� I��co z��tego? Ciapciak zawsze ma g�upi� min�. Widzia�e�, �eby kiedy� mia� m�dr�?
� Ale teraz mia� jeszcze g�upsz� ni� zawsze! � upiera� si� Paj�k. � I��Mizera te� by� jaki� taki dziwny, wiesz? Rozgl�da� si� nerwowo...
� Przecie� to chuchraki!� powiedzia� Gruby. � Oni nie s� gro�ni, Paj�k. Zastan�w si�, ch�opie.
� Ale zawsze. Kaza�e� obserwowa�, to obserwowa�em. Gruby, min�a godzina pierwsza... co decydujemy?
� P�jdziemy tam. Ale niezupe�nie na to wyznaczone spotkanie. Bo co� jednak wymy�li�em... Teraz szybko ka�dy z��nas leci do domu na obiad. A��zaraz po godzinie drugiej spotkamy si� ze sob�, ale wiesz gdzie? Nad rzek�... Rozumiesz, Paj�k?
� Rozumiem, �e nad rzek�. Ale nic nie rozumiem...
� Potem ci dok�adnie wyja�ni�. A��teraz tylko pomy�l chwil�, skup si�: w��kartce, kt�r� ci podrzucili, pisz�, �e masz si� stawi� ko�o kom�rek, za Domem Dziecka, tak? Kt�r�dy tam mo�na doj��?
� No... � zacz�� zastanawia� si� Paj�k � zwyczajnie, przez furtk�, potem przez dziedziniec i��park ko�o Domu Dziecka... Trzeba min�� zabudowania, z��ty�u jest ma�e podw�rko i��kom�rka. Zgadza si�?
� Bardzo dobrze. I��teraz powiedz, kto tamt�dy mo�e chodzi�?
� Wszyscy.
� Chyba nie bardzo... Niby mog� wszyscy, ale... no, pomy�l!
Nie trzeba by�o zach�ca� Paj�ka, �eby w��tym momencie my�la�. Nic innego przecie� nie robi�. Skupi� si� ca�y na problemie, kt�ry wysun�� Gruby. Nie bardzo jeszcze rozumia�, co to my�lenie mo�e da�, ale czu�, �e jest tu w��tym wszystkim jaka� szansa, kt�r� Gruby ju� widzi, jaki� ratunek.
� Poczekaj... tobie chyba idzie o��to, �e jest to teren zamkni�ty, to znaczy taki. kt�ry ma gospodarza...
� Ponad stu gospodarzy... Przecie� tam si� kr�ci mn�stwo os�b z��Domu Dziecka. Tak?
� Jasne. Ale do czego zmierzasz?
� Do tego � t�umaczy� Gruby � do tego zmierzam, �e tamt�dy mo�e wej�� tylko ten, kto si� swobodnie czuje na tym terenie. Albo ten, komu na to pozwalaj� gospodarze. A��nie podejrzewam, �eby zasadzk� na ciebie urz�dza� kto� z��Domu Dziecka. Zrobi�e� im co�?
� Ale sk�d? Co ty m�wisz!
� No, sam widzisz.
Paj�k pomy�la� jeszcze chwil� i��bezradnie wzruszy� ramionami. � Niestety, Gruby. Nic nie widz�...
� Bo uczepi�e� si� tylko tego wej�cia przez furtk�. A��przecie� do tych kom�rek mo�na doj�� i��od drugiej strony...
� Od rzeki! � krzykn�� Paj�k. Nagle go ol�ni�o. Teraz zrozumia�.
� Nie wrzeszcz tak � i��Gruby rozejrza� si�, ale byli sami. � Oczywi�cie, �e od strony rzeki. Tam jest skarpa, dawne wysypisko rupieci, troch� pustkowie...
� Czyli dobre miejsce na mor dobicie � powiedzia� Paj�k sm�tnie. � Ma�o kto nad rzek� przechodzi. Mo�na cz�owieka nala� i��nawet nikt nie us�yszy...
� Czy ty musisz zawsze wszystko widzie� od najgorszej strony? A��krzaki?
� Co krzaki?
� Rosn�, tr�bo jedna! � zdenerwowa� si� Gruby. � Du�o krzak�w tam jest g�stych, ca�e zaro�la.
� I��co z��tego?
� A��to, �e je�li zasadzk� urz�dzaj� wajnerty. albo jeszcze kto�, a��nie ch�opcy z��Domu Dziecka, to w�a�nie tamt�dy przyjd� za te kom�rki, od strony rzeki b�d� szli.
� Mo�liwe � zgodzi� si� Paj�k. � I��co?
� Przecie� m�wi�: krzaki! A��zaro�la maj� to do siebie, �e je�li jedni mog� si� w��nich schowa�, zaczai�, to mog� r�wnie dobrze to samo zrobi� i��drudzy. Czyli my dwaj. Przyjdziemy przynajmniej p� godziny wcze�niej, od strony rzeki. Schowamy si� w��krzakach w��takim miejscu, �eby mie� te kom�rki na oku. I��r�wnocze�nie, �eby w��razie czego m�c prysn��. I��to nie w��d�, w��stron� rzeki, bo nam mog� odci�� drog�, ale prysn�� w�a�nie na teren Domu Dziecka. Bo tam jest du�o ludzi... Dobry plan?
Paj�k wpatrywa� si� w��Grubego jak w��t�cz�. Sam nigdy by na co� takiego nie wpad�. A��przynajmniej w��tym momencie by� o��tym g��boko przekonany.
� Bardzo dobry plan! � powiedzia�. � Bardzo!
� No, to w��porz�dku. Wreszcie poj��e�. Zaczynamy!
� Od czego?
� Od p�j�cia na obiad, Paj�czek � wyja�ni� spokojnie Gruby. � �eby� ty wiedzia�, jak mnie skr�ca z��g�odu! A� mi si� wolniej my�li...
Spotkali si� tu� po godzinie drugiej w��um�wionym miejscu. Doko�a zupe�ny spok�j, cisza, �ywego ducha. Przemykaj�c si� w��zaro�lach wspi�li si� obydwaj na skarp�. Tu te� nie by�o nikogo. Jaki� kot wyskoczy� spod n�g i��tyle. Przykucn�li w��krzakach i��rozgl�dali si�, �eby znale�� najlepsze miejsce na kryj�wk�. By�o takie.
Stara wierzba ros�a tu� na skraju osypuj�cej si� skarpy, drzewo by�o pochylone, gruby konar wystawa� poziomo z��g�stych w��tym miejscu zaro�li. Kom�rki by�y do�� blisko, zza Domu Dziecka dochodzi� przyt�umiony gwar g�os�w, ch�opcy grali w��parku w��siatk�wk�. Ale nie wida� st�d by�o doj�cia od strony rzeki. Wi�c Gruby podsadzi� Paj�ka, kaza� mu usi��� na grubej ga��zi, a��sam usadowi� si� tu� obok na ziemi.
� Widzisz t� �cie�k�, kt�r� przyszli�my? � pyta� szeptem.
� Tak. Ale za to kom�rek teraz nie widz�, bo ga��zie zas�aniaj�.
� I��dobrze, �e ci� zas�aniaj�. Kom�rki ja widz�. A��teraz popraw si�, usi�d� wygodnie, �eby� si� potem nie wierci�, bo spadniesz, i��obserwuj teraz skarp�, a��ja podw�rko. I��cisza. Czekamy.
� A��jak przyjd�? � zapyta� Paj�k nie bardzo m�drze.
� Przecie� o��to chodzi, �eby kto� przyszed�. Zobaczymy, kto to jest, co si� dzieje, i��zale�nie od sytuacji wyjdziemy do nich albo nie. Albo pryskamy...
i � Albo pryskamy! � powt�rzy� Paj�k, jakby ten wariant najbardziej mu odpowiada�. � Jasne!
Gruby wyczu�, o��co mu chodzi.
� Ty, Paj�k! Ale ja ci� uprzedzam, �e je�li to b�d� wajnerty w��liczbie dw�ch do trzech, to nie mam zamiaru ucieka�. Wtedy wychodz� z��krzak�w i��zaczynam la� na odlew. Ju� mnie ten Wajnert i��Furda�a za bardzo denerwuj�! Cisza...
Przez kilkana�cie minut nic si� nie dzia�o. Wreszcie Paj�k zameldowa�.
� Od rzeki idzie Ciapciak...
� Sam?
� Tak. Rozgl�da si�... Gruby, on si� najwyra�niej boi. Doszed� do skarpy, stan��...
� I��co?
� I��stoi...
� To niech stoi. Czekamy dalej. Min�o jeszcze kilka minut.
� Gruby! Widz� Mizer�... dochodzi do niego kto�, poczekaj, kto to jest? Ju� wiem, taki w��okularach, chyba z��si�dmej a.
� Silny facet? � spyta� Gruby.
� Nie. Taki chudy jak ja... Zauwa�y� ich Ciapciak. Gadaj�. Teraz we trzech wchodz� w��krzaki. A��co przy kom�rkach?
� Nic! � odpowiedzia� Gruby. Ale po chwili zmieni� zdanie. � Ty! Co� dziwnego, wiesz? Przysz�a du�a grupa... wszyscy chyba z��Domu Dziecka. Razem przyszli... Siadaj�, gdzie kto mo�e. Ciekawe!
� Ilu ich? � wystraszy� si� Paj�k.
� Z��pi�ciu, mo�e siedmiu... � sk�ama� Gruby. Bo policzy� dok�adnie: By�o ich dwunastu.
� Od rzeki idzie jeszcze dw�ch. Nie znam ich. Ale z��naszej szko�y! � zameldowa� Paj�k. � I��jeszcze jeden... wiesz, ten, co utyka na nog�, z���smej...
� Zza Domu Dziecka te� dosz�o dw�ch � odezwa� si� Gruby. � Ale chuchraki. Ju� widz� Ciapciaka, Mizer� i��tamtych. Dochodz�. Nikt si� z��nikim nie wita. Wiesz, co? Oni si� ze sob� nawzajem nie znaj�... Nic nie m�wi�. Jakby czekali wszyscy. Ale na kogo? Bardzo ciekawe!
� Mo�e na mnie? � mrukn�� Paj�k. � Ilu ich razem?
� A��nie wystraszysz si�?
� Spr�buj� nie...
� Paj�k, wiesz co? To nie by�a zasadzka na ciebie... Po pierwsze: nie ma w�r�d nich ani jednego z��wajnert�w � m�wi� szeptem Gruby. � Po drugie: to jest ca�a silna grupa z��Domu Dziecka i��kilku chuchrak�w z��r�nych klas... Teraz przysz�o jeszcze
dw�ch ch�opc�w, jeden wyra�nie starszy, rozgl�da si�... s�uchaj, on liczy, ilu ich jest, wiesz.?
� A��ty ju� policzy�e�?
� Tak. Dwudziestu dw�ch...
� O��rany... � j�kn�� Paj�k.
� I��jeszcze najwyra�niej czekaj�. Ten najstarszy patrzy na zegarek... Cicho... Zdecydowa� si� zacz��. To jest jakby zebranie. Mo�e co� tu us�yszymy. Wyci�gnij uszy, Paj�czek... A��mo�e wyjdziemy do nich? Jak my�lisz?
� Nie! Gruby, nie! � prawie krzykn�� Paj�k.
� Ciii... Dobra. Nie to nie... nie b�j si�, s�uchajmy...
Ale niewiele us�yszeli. Tylko pierwsze zdania, kt�re powiedzia� ten najstarszy, a��potem urywane s�owa.
� Witam was w��imieniu Szefa! Nie wszyscy, kt�rzy zostali zaproszeni, s� tutaj, ale nie b�dziemy ju� czeka�... Mam na imi� Andrzej, tak si� macie do mnie zwraca�. Na razie... Szefa nikt z��was nie b�dzie zna�! Do czasu. Ja b�d� przekazywa� jego polecenia. Na ko�cu spotkania powiecie mi, kto z��nami chce by�, a��kto nie ma ochoty... Jeszcze jedno! Kto zdecyduje si� by� z��nami, b�dzie go obowi�zywa�a tajemnica. Miejsce spotka� � tutaj. Na razie. Wszystkiego zreszt� dowiecie si�... to znaczy b�dziecie si� dowiadywali we w�a�ciwym czasie. Zostali�cie wybrani przez Szefa! Powtarzam: wybrani... Jasne?
Nasze najbli�sze plany s� takie... chod�cie bli�ej, usi�d�cie w��ko�o...
� Paj�k! � odezwa� si� Gruby. � Ja ju� nic nie s�ysz�...
� Ja te�. Ty, ale on powiedzia�, �e zostali�my wybrani... to znaczy oni... no i��ja, prawda? Bo dosta�em kartk�...
� To mo�e chcesz do nich i��? � spyta� Gruby. � Paj�k, chcesz?
� A��ty?
� Mnie tam nikt nie prosi�.
� To i��ja nie id�! � zdecydowa� Paj�k. � Mam ich w��nosie.. Guzik mnie obchodz�...
� No, to zwijamy posterunek, co? Idziemy do szpitala, do Rudego...
� Idziemy.
Wycofali si� ostro�nie. Ale zanim doszli do rzeki i��potem do g��wnej ulicy, zegar na poczcie wskazywa�, �e jest ju� prawie pi�ta. Na szpital by�o za p�no.
A potem ta wieczorna rozmowa z��Zenkiem pod szpitalem, a��potem Paj�k przej�ty tym wszystkim, ca�ym ci�kim dniem. Strasznie rozbola�a go g�owa, rozchorowa� si� i��p�na wizyta Mizery nie zrobi�a ju� na nim wi�kszego wra�enia.
By�a to jednak do�� dziwna wizyta. Bo Mizera przyszed� do Paj�ka najwyra�niej z��czyjego� polecenia. I��wcale tego nie ukrywa�.
Rozdzia� II
FRONTOWA HISTORIA
Kiedy chory, kt�rego Rudy nazywa� teraz w��my�li porucznikiem, zacz�� opowiada�, ch�opiec widzia� to wszystko, co przesuwa�o si� przed jego oczami � jakby w��sali kinowej patrzy� na ekran, na kt�rym wy�wietlaj� kolorowy film. Ale to przecie� nie by�a historia filmowa, w��kt�r� mo�na wierzy� albo nie. S�siad spod okna podczas tej dziwnej szpitalnej nocy przywo�a� we wspomnieniach zwyk�y frontowy dzie� tamtego upalnego wrze�nia z��pocz�tku wojny. Niezwyk�y dzie�.
1.
Odparli�my ju� drugi atak... Niemcy, nie mog�c przeskoczy� mostku, cofn�li si� i��ukryli za wa�em po drugiej stronie rzeki. Z��oddali s�ycha� by�o pojedyncze detonacje, odg�osy odleg�ych wystrza��w artyleryjskich. Tutaj panowa� teraz spok�j. Domy�la�em si�, �e jeste�my w��g��bokim okr��eniu. Sytuacja by�a kiepska, cho� od kilku godzin skutecznie trzymali�my ten mostek. A��mia�em rozkaz utrzyma� go jak najd�u�ej i��za wszelk� cen�.
Byli�my nie�le okopani, z��wysuni�tym punktem obserwacyjnym i��oddalonym nieco dla zwi�kszenia pola ostrza�u, dobrze zamaskowanym stanowiskiem cekaemu. Ale by�o nas coraz mniej. Teraz, po po�udniu, s�o�ce �wieci�o prosto w��oczy, upa� trudny do zniesienia, a��wody ka�dy ju� mia� tylko tyle, co mu zosta�o w��manierce. ��czno�ci z��naszymi nie by�o �adnej. A��najgorsze, �e ko�czy�a si� amunicja... Zdj��em na chwil� he�m, �eby wytrze� spocon� i��brudn� twarz. Le��cy obok mnie sier�ant obserwowa� uwa�nie ca�e przedpole. Przesuwa� powoli swoj� lornetk� od lewej do prawej, i��znowu w��jedn� i��drug� stron�. Po odparciu ataku trzeba opatrzy� rannych, zawsze nast�puje na linii chwila rozlu�nienia. Musi wi�c kto� bardzo uwa�nie dy�urowa�, �eby nie by�o zaskoczenia. Zawsze przecie� mogli ponowi� natarcie.
� Odst�pili jednak... � mrucza� sier�ant bardziej do siebie ni� do mnie. � Cholera ich wie, jakie maj� straty. Mo�e a� takie, �e ju� nie zaryzykuj� trzeci raz?
Nagle o�ywi� si�, lornetka zatrzyma�a si� w��jednym punkcie.
� Panie poruczniku... wysun�o �si� dw�ch szkop�w bez broni... aha, ju� rozumiem. Chc� �ci�gn�� tego swojego rannego z��nasypu... Ci�ko im to idzie. Przeszkodzimy?
� Nie. Zostaw ich... � powiedzia�em. � Niech go zabior�. Nie prowokuj. Daj naszym ludziom troch� odpocz��... A��mo�e rzeczywi�cie chc� si� cofn��, je�li zbieraj� rannych? Piechocki!
� Tak jest... S�ucham?
� Przelicz ludzi...
� Ju� zrobione.
� No, to melduj, do cholery! Na co czekasz?
Nie odpowiada�. Obserwowa� przedpole bardzo uwa�nie, cho� zupe�nie nic si� tam nie dzia�o. Panowa�a cisza.
� Ilu? � spyta�em.
� Trzech... i��Nowak ci�ko ranny. Postrza� w��g�ow�, nieprzytomny.
� Kt�ry to?
� Ten stary, co rano m�wi�, �e tu gdzie� w��okolicy jego siostra ma gospodarstwo. I���e ca�y pluton zaprasza do niej na obiad...
� Na obiad... Piechocki, wi�c to ju� o�miu. O�miu ludzi nas kosztuje ten cholerny mostek...
� Panie poruczniku...
� Co?
� Przesta�my liczy�... to nie ma sensu. Dobrze wiemy, �e zaraz trzeci raz zaatakuj� i��b�dzie koniec.
� Nie strasz ludzi.
� Ja tylko do pana... Zosta�o szesnastu. W��tym pi�ciu l�ej rannych, ju� opatrzeni, mog� si� porusza�. Plus ci dwaj z����czno�ci, co wczoraj do��czyli do nas. Cekaem meldowa� koniec amunicji...
� Ciszej! � powiedzia�em. � Kiedy cekaem meldowa�?
� Po odparciu ataku.
� Czyli ma jeszcze ostatni� ta�m�, tak? Ma czy nie ma?
� Nie wiem... � mrukn�� sier�ant.
� Sprawd�!
� A��jak?
� Podskocz do nich, p�ki nie ma obstrza�u. Zbierz tu z��linii par� granat�w i��zanie� tym przy cekaemie...
� Przy cekaemie jest ju� tylko jeden ch�opak.
� Zapomnia�em... S�uchaj, Piechocki. P�jdziesz tam... poczekaj! Kapral! � krzykn��em. � Przelicz, ile nam zosta�o granat�w!
� Tak jest! � odpowiedzia� po chwili z��drugiego ko�ca linii kapral. � Zaraz sprawdz�!
� P�jdziesz do cekaemu � m�wi�em do sier�anta Piechockiego. � Je�li nie ma ju� amunicji, zabierz ch�opaka ze sob� i��wracajcie. �elastwo zostawi�. Je�li ma jeszcze ta�m�, zostaniesz z��nim. Tylko nie strzelaj, cho�by nawet Niemcy przeszli mostek... Niech my�l�, �e cekaem ju� si� nie odezwie! Dopiero jak zobaczysz, �e odskakujemy do lasu...
� Rozumiem! � przerwa� mi sier�ant. � Wystarczy... Ju� wiem.
� Co niby wiesz?
� Ostatni� ta�m� mamy was os�ania�. Wi�c to koniec...
Z oddali odezwa� si� kapral:
� Panie poruczniku, melduj�, �e cztery!
� Zbierz je! � zawo�a�em. � Dwa zostaw sobie, a��dwa przy�lij do mnie! � i���ciszy�em g�os: � Sam widzisz, Piechocki... dostaniesz tylko dwa granaty. I��tymi dwoma... sko�czysz ju� swoj� wojn�. Potem pr�bujcie si� ratowa�. Jasne? Id�... ostro�nie.
� Panie poruczniku... Jak wy odskoczycie do lasu, to rozdziel� nas. Ze stanowiska cekaemu nie b�dzie gdzie ucieka�...
Milcza�em chwil�.
� Mo�e jako� wam si� uda... A��mo�e i��nie b�dzie gdzie ucieka�. Ale os�onisz paru ch�opak�w... Dasz im te dwie, trzy minuty, �eby mogli dopa�� lasu! Kto� si� uratuje. A��tak, to za�atwi� nas wszystkich.
� Dlaczego teraz si� nie wycofamy? � spyta� sier�ant. � P�ki jest cisza. Dlaczego nie mo�emy odskoczy� teraz, wszyscy, zanim trzeci raz zaatakuj�?
� Bo mo�e nie zaatakuj� tak szybko? Mo�e si� cofn�? Mo�e poczekaj� na posi�ki? Cho�by godzin�, dwie godziny... Musimy utrzyma� ten cholerny mostek jak najd�u�ej. A��jak cofniesz si� teraz, to oddasz go natychmiast. O�miu ludzi pad�o, �eby go utrzyma�!
� Panie poruczniku... � zacz�� cicho Piechocki.
Przerwa�em mu:
� Sko�czyli�my rozmow�. Znasz rozkaz. Wykona�!
Nie wiem, czy dos�ysza�, bo odczo�ga� si� ju� kilka krok�w, kiedy powiedzia�em:
� Trzymaj si�, ch�opie... Uwa�aj!
Obserwacj� przej�� z��drugiego ko�ca linii kapral.
Po chwili zameldowa�:
� Panie poruczniku! Niemcy wysun�li obserwatora na skarp�. Wlaz� mi baran w��lornetk�. Str�ci�?
Kapral by� �wietnym strzelcem, nale�a� do najlepszych w��ca�ym naszym batalionie. Wiedzia�em, �e z��takiej odleg�o�ci musi trafi�.
� Poczekaj! � zawo�a�em. � Widzisz go dobrze? Co go interesuje? Je�li bada przedpole, wal natychmiast!
� Zrozumia�em... � odpowiedzia� po chwili kapral. � Spokojnie... Piechockiego frajer nie widzi... zaraz, ju� wiem. Jego interesuje szosa za nami. A� si� wychyli�, czyli �e... Chwileczk�. Panie poruczniku! On stamt�d widzi szos� za zakr�tem, mo�e nawet a� do miasteczka. My tamtego odcinka nie widzimy, bo zas�ania las...
� Co ta cholera dojrza�a na szosie? � odezwa� si� obok mnie jeden z���o�nierzy. � Mo�e nasi id� od miasteczka?
� Czy ty go widzisz? Co z��Piechockim? � zawo�a�em. � Straci�em go z��oczu. Widzisz go?
� Zaraz... Jest! Panie poruczniku, sier�ant dotar� do naszego cekaemu...
� W��porz�dku, Piechocki... � mrukn��em do siebie. A��g�o�no: � Co z��Niemcem?
� Jest ko�o niego drugi... Chyba oficer. Ci�gle patrz� na szos� za nami...
� Zlikwiduj!
Rozleg� si� pojedynczy strza�. Tu� po nim dwa nast�pne. I��cisza.
� Melduj, co jest?
� Nie odpowiadaj� ogniem. Wi�c chyba wszyscy schowani za skarp�... � powiedzia� �o�nierz, kt�ry zaj�� ko�o mnie miejsce po sier�ancie. � Panie poruczniku! Mo�e od miasteczka naprawd� id� nasi i��szkopy ju� o��tym wiedz�?
Odezwa� si� kapral:
� Melduj�: jeden ju� w��piekle. Murowany, widz� go. Drugi przepad�.
� Co z��naszym cekaemem � zapyta�em. � Czy Piechocki wraca? Zobacz, czy jeszcze s� przy cekaemie?
� A��czemu mia�oby ich nie by�? � zdziwi� si� le��cy obok mnie �o�nierz. � Nie po to sier�ant tam poszed�, �eby wraca�.
� Nie wtr�caj si�... � powiedzia�em. � Odskocz par� metr�w, do tamtych krzak�w. Obserwuj szos�. Stamt�d pierwszy zobaczysz, co si� dzieje za zakr�tem. I��melduj!
Po chwili ze swojego punktu obserwacyjnego odezwa� si� znowu kapral. Opowiada�, co widzi. By� wyra�nie zaniepokojony.
� Panie poruczniku, nasz cekaem widz� dobrze, ale... oni tam przy nim co� kombinuj�, zaraz, bo nie wiem, o��co im idzie... Okopuj� si� jakby... no tak. Zmienili ustawienie cekaemu. Nic nie rozumiem... oni jakby... Oni s� teraz wycelowani na nasze prawe skrzyd�o, a��nie na most! Panie poruczniku! Czy pan mnie rozumie?
� Tak jest! � krzykn��em. � Rozumiem! Wszystko w��porz�dku! Wr�� do obserwacji przedpola... � i��pomy�la�em sobie: rozumiem, w��porz�dku, Piechocki, a��wi�c masz jeszcze jedn� ta�m�... i��tylko jedn�. B�dziemy mieli os�on�...
2.
Rudy poruszy� si� na ��ku.
� Oni zgin�li? Ci dwaj przy cekaemie?
Odpowiedzia�a mu cisza.
� Ci dwaj... � powt�rzy� Rudy g�o�niej. � Sier�ant i��ten drugi. Zgin�li?
� Nie wiem.
� Wie pan! Panie... poruczniku, na pewno pan dobrze wie.
Chory spod okna milcza� chwil�.
� M�wisz do mnie �panie poruczniku�... Dziwnie mi jako� brzmi. Od trzydziestu lat nikt tak do mnie nie m�wi�...
� Wi�c zgin�li obydwaj... � powiedzia� Rudy. � Po to, �eby�cie wy mieli os�on�. A��je�li ten sier�ant mia� racj� i��lepiej by�o ju� wtedy wycofa� si� do lasu, uratowa� reszt� ludzi... To pana gryzie? To jest ta sprawa, kt�rej nie mo�e pan zapomnie� przez trzydzie�ci par� lat?
W ciszy, jaka zn�w zapanowa�a na sali, s�ycha� teraz by�o tylko wiatr szarpi�cy si� z��drzewami za oknem szpitala. Rudy nie zamierza� ust�pi�.
� Panie poruczniku! Czy sier�ant Piechocki dosta� z�y rozkaz? � zapyta�.
� Nie. Gdybym drugi raz by� w��tamtej sytuacji, rozkaz brzmia�by tak samo.
� A��nie przysz�o panu do g�owy, �e ten cz�owiek m�g� jednak wr�ci� do okopu? Nawet je�li stwierdzi�, �e przy cekaemie jest jeszcze jedna ta�ma, m�g� przecie� powiedzie�, �e jej nie by�o... � m�wi� Rudy. � M�g� zabra� tamtego �o�nierza i��wycofa� si� do was. Prawda, �e m�g� to zrobi�?
� Nie... to znaczy... nie pomy�la�em o��tym. Dziwne to, co m�wisz. Albo dziwne, �e ani wtedy, ani przez te wszystkie lata nie pomy�la�em... po prostu nie przysz�a mi taka my�l do g�owy. Wiesz, Rudy... tak. Chyba tak. On m�g� tak zrobi�! Ale nie zrobi�. I��to si� liczy...
� Po prostu wykona�, rozkaz � powiedzia� Rudy z gorycz� � Wykona� rozkaz: zgin��.
� Nie tak, to nie jest takie proste. Bo sier�ant Piechocki nie wykona� mojego rozkazu. I��pewno dlatego, Rudy, mo�emy tu dzisiaj rozmawia�. To wcale nie koniec sprawy, to w��og�le jeszcze nie jest ta sprawa... A��mo�e jest? Dopiero ty dzisiaj podda�e� mi t� my�l. Mo�e to wszystko tylko razem ma sens, dopiero wszystko razem? Trudno mi powiedzie�...
3.
W ciszy, jaka panowa�a wok� nas, dziwnie d�ugiej ciszy jak na pierwsz� lini� frontu, wyda�o mi si� nagle, �e opr�cz odleg�ych pojedynczych wybuch�w � s�ysz� warkot silnika samochodowego. Z�udzenie... � pomy�la�em. Ale i��moi �o�nierze zaczynali, jeden po drugim., odwraca� g�owy... I��wtedy us�ysza�em g�o�ny okrzyk.
� Panie poruczniku! Auto na szosie!
To meldowa� �o�nierz wys�any poprzednio w��stron� k�py krzew�w, bli�ej zakr�tu.
� Uwaga! Jest pojedyncze auto, zaraz je zobaczycie... Nasi, Auto sztabowe!
� Wal� prosto na most! � wo�a� teraz ze swojego punktu obserwacyjnego kapral. � Oni nie wiedz�, �e tam s� Niemcy!
Nie mia�em rakietnicy. Jak ich zatrzyma�? Na moment zupe�nie straci�em g�ow�.
� Nasi! To nasi! Rany boskie! � zawo�a� kt�ry� z��ch�opc�w. � Wpadn� na Niemc�w! Nie wiedz�, �e to pierwsza linia...
� Pr�buj� zatrzyma�! � krzykn�� ten, kt�ry by� najbli�ej szosy. Poderwa� si� zza krzak�w i��bieg� wo�aj�c: � Sta�! Tam s� Niemcy! � Nie ods�aniaj si�! Padnij! Padnij... Ale m�j rozkaz zag�uszy�y serie z��broni maszynowej. Niemcy rozpocz�li ogie�. Widzia�em jeszcze, jak ch�opak z��karabinem wysoko podniesionym usi�owa� zatrzyma� auto, krzycza� co� i��nagle jak podci�ty zwali� si� na ziemi�. Zza mostu odezwa�o si� dzia�ko niemieckie.
Ze zgrzytem i��piskiem hamulc�w trafione auto stoczy�o si� do rowu. To by�a chwila, jeden b�ysk, I��r�wnocze�nie ucich�y strza�y. I��znowu cisza. W��zupe�nej, straszliwej ciszy pali� si� w��rowie przewr�cony na bok samoch�d. Wszyscy wpatrywali�my si� w��niego bez ruchu.
Ko�o mnie znalaz� si� plutonowy, jeden z��tych dw�ch z����czno�ci, kt�rzy zgubili sw�j oddzia� i��poprzedniego dnia do��czyli do nas.
� I��po wszystkim... � powiedzia�.
� Tak...
� Czterech by�o w��aucie. I��ten nasz ch�opak, kt�ry chcia� ich zatrzyma�, uratowa�... Mniej nas o��pi�ciu, znowu nas mniej, panie poruczniku. Zbli�amy si� do ko�ca...
� We� si� w��gar��!
� Nie musz�... spokojny jestem.
� To dobrze, plutonowy. B�dziesz mnie zast�powa�!
� Ja? Nie znam ludzi. A��sier�ant?
� Sier�ant Piechocki jest przy cekaemie i��ju� tu... ju� nie wr�ci na lini�. Od tej chwili zast�pujesz mnie. To rozkaz.
� Nie znam ludzi... Nawet z��nazwiska! Nikogo... � t�umaczy�.
� Trudno... � powiedzia�em. � To ju� nied�ugo. Teraz chyba trzeci raz zaatakuj�...
� Panie poruczniku, jeden z��auta �yje! � odezwa� si� ze swojego punktu kapral. � Widz� go dobrze, zsun�� si� z��auta... podci�ga w��naszym kierunku...
Od strony Niemc�w odezwa�y si� pojedyncze strza�y.
� Mo�e mu da� os�on�? � spyta� plutonowy.
� Nie wiesz czym? Reszta amunicji potrzebna na ich natarcie... Niech si� sam kryje, trudno...
� Ci�ko mu idzie... ranny... � meldowa� kapral. � Wlecze za sob� jaki� plecak...
� Potrzebny mu jeszcze teraz plecak... � mrukn�� plutonowy.
� On nie dojdzie...� kapral rzuca� w��nasz� stron� urywane zdania � jest w��po�owie drogi do nas... panie poruczniku, to oficer, chyba starszy cz�owiek... o��cholera, dosta�! Nie... jeszcze �yje, jeszcze pr�buje... nie mog� na to patrze�... Panie poruczniku, id� po niego!
� Zosta� na miejscu! � krzykn��em. � Zabraniam!
� Chyba jednak trzeba... � powiedzia� plutonowy. � Ja id�!
Nie wiem, pewno by�o to niezgodne z��regulaminem, nie powinienem zostawi� oddzia�u... resztki oddzia�u, ale tak w�a�nie zrobi�em. Mo�e do�� ju� mia�em tego wysy�ania ludzi na �mier�. Nie wiem... Zdj��em mapnik, poda�em plutonowemu.
� Sied� tu! Sam p�jd�... I��uwa�aj! Gdyby co � pr�bujesz wytrzyma� trzecie natarcie. Je�li przejd� most, zaczynasz wycofywa� oddzia� od prawego, skokami do lasu. Cekaem was os�oni. Pami�taj, to wa�ne: od prawego skrzyd�a, �eby zeszli z��linii ognia naszego cekaemu. I��do lasu!
� Co dalej? � spyta� plutonowy.
� Nic. Nie zadawaj g�upich pyta�... Wiesz, ilu dobiegnie do lasu? Potem rozproszy� si�... I��pojedynczo w��kierunku tych rozlewisk, na p�noc. Przy��czy� do pierwszego naszego oddzia�u, jaki spotkacie. Je�li jeszcze spotkacie... Tak jak wy wczoraj do nas przy��czyli�cie...
� Panie poruczniku... mo�e jednak ja p�jd� po tego z��auta... co?
� Nie. Obejmiesz komend�! Id�...
Wyskoczy�em z��okopu. Dwa, trzy skoki i��przypad�em do ziemi. I��jeszcze raz to samo. Troch� kry�y mnie niewielkie pag�rki poro�ni�te such� traw�. Znowu kilka skok�w... i��jeszcze raz... Jak na placu �wicze� � pomy�la�em sobie, dobrze pami�tam, �e tak w�a�nie pomy�la�em wtedy, zupe�nie bez sensu. A��mo�e po to, �eby zgasi� strach. S�ysza�em gwizd pojedynczych pocisk�w... Te, kt�re gwi�d��, ju� w��ciebie nie trafi� � my�la�em, sam przecie� tak uczy�em �o�nierzy. Jeszcze raz poderwa�em si�, d�ugi skok, spod n�g osun�y mi si� kamienie, stoczy�em si� razem z��nimi. St�d ju� mog�em si� tylko czo�ga�.
Dotar�em do rannego. Niem�ody ju� cz�owiek, major. Podci�ga� si� na �okciach resztkami si�. Twarz mia� zalan� krwi�.
� Panie majorze... jestem... � wykrztusi�em, ledwo �api�c oddech. � Niech pan si� z�apie mnie, za pas... I��ni�ej g�ow�... trzyma si� pan? Podci�gn�... Dwa, trzy metry... zas�oni�a nas troch� k�pa trawy.
� Odpoczniemy...
� Nie dam rady... zostaw...