10060
Szczegóły |
Tytuł |
10060 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10060 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10060 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10060 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Richard McKenna
Tajemne miejsce
prze�o�y� Arkadiusz Nakoniecznik
Dzi� rano syn zapyta� mnie, co robi�em podczas wojny. Ma ju� pi�tna�cie lat i
nie wiem, dlaczego nie uczyni�
tego wcze�niej. Nie mam r�wnie� poj�cia, czemu to pytanie stanowi�o dla mnie
zaskoczenie.
Wyje�d�a� w�a�nie na ob�z i uda�o mi si� go zby� stwierdzeniem, �e pracowa�em
dla rz�du. Ob�z potrwa dwa
tygodnie. Je�eli opiekunowie nie popuszcz� ch�opcu �ruby, b�dzie sobie ca�kiem
nie�le dawa� rad� podczas
r�nych zaj�� grupowych. Ale w chwili, gdy to uczyni�, natychmiast zajmie si�
obserwacj� mrowiska lub
lektur� jakiej� ksi��ki. Obecnie pasjonuje si� astronomi�. Kiedy wr�ci do domu,
zapyta mnie ponownie, co
robi�em podczas wojny, a ja b�d� mu musia� odpowiedzie�.
Sam nie wiem, co w�a�ciwie w�wczas robi�em. Czasem wydaje mi si�, �e
prowadzili�my walk� na �mier� i
�ycie z miejscow� legend� i �e tylko pu�kownik Lewis zdawa� sobie z tego spraw�.
Nie mam poj�cia, kto
zwyci�y�. Wiem tylko tyle, �e czasem wojna wymaga podj�cia ryzyka znacznie
mniej oczywistego i
szlachetnego ni� �mier� na polu bitwy, tak jak wymaga�a tego ode mnie.
Wszystko zacz�o si� w roku 1931, kiedy na pustyni niedaleko miasteczka Barker w
stanie Oregon, znaleziono
zw�oki miejscowego ch�opca. Mia� przy sobie woreczek z samorodkami z�ota i
kryszta� tlenku uranu wielko�ci
mniej wi�cej kciuka. Kryszta� trafi� jako ciekawostka do urz�du probierczego w
Salt Lake City i pozostawa� tam
a� do roku 1942, kiedy to nagle nabra� niezwyk�ego znaczenia.
Wojskowi agenci ustalili, �e pochodzi z po�o�onego ko�o Barker obszaru o
powierzchni oko�o stu kilometr�w
kwadratowych. Dr Lewis, powo�any do s�u�by jako pu�kownik rezerwy, otrzyma� za
zadanie odszukanie z�o�a,
ale ca�y wskazany teren by� pokryty grub� warstw� zastyg�ej mioce�skiej lawy i
jakiekolwiek poszukiwania z��
pegmatyt�w zakrawa�y na geologiczne szale�stwo. Rejony te nigdy nie uleg�y
zlodowaceniu, w zwi�zku z tym
nie by�y r�wnie� zalane wod� sp�ywaj�c� z topniej�cych lodowc�w. Dr Lewis
kategorycznie stwierdzi�, �e
kryszta� m�g� si� tu znale�� wy��cznie dzi�ki wcze�niejszej ingerencji
cz�owieka.
Jego protest nie przyni�s� �adnego efektu. Powiedziano mu, �eby si� nie
wym�drza�, poniewa� wysoko
postawione osoby b�d� usatysfakcjonowane dopiero wtedy, gdy zostan�
przeprowadzone kosztowne, zakrojone
na szerok� skal� poszukiwania. Armia przydzieli�a mu kilku m�odych adept�w
wydzia��w geologii, w tym tak�e
mnie, i poleci�a sk�ada� regularne meldunki o post�pie prac. W trosce o nasze
morale, a tak�e chyba w odruchu
rozpaczliwej desperacji, dr Lewis postanowi� uczyni� z beznadziejnego
przedsi�wzi�cia wzorcowe �wiczenie w
ustalaniu ilo�ci i grubo�ci pow�ok bazaltowych pokrywaj�cych przedwulkaniczny,
mioce�ski teren,
przyczyniaj�c si� w ten spos�b do wzbogacenia wiedzy litologicznej o P�askowy�u
Columbia. Wyniki tych
pomiar�w mia�y r�wnie� wykaza� ponad wszelk� w�tpliwo�� brak na tym obszarze
jakichkolwiek z�� uranu,
wi�c w gruncie rzeczy nie by�o to wcale oszustwo.
Ten rejon Oregonu jest wyj�tkowo ma�o atrakcyjny. Obszar poszukiwa� stanowi�
p�aski, nieciekawy teren
poro�ni�ty si�gaj�c� zaledwie do kolan bylic� i pokryty sk�po szar� gleb�, spod
kt�rej tu i �wdzie wygl�da�y
czarne bloki lawy. Latem by�o tu sucho i gor�co, zim� za� ponuro, czemu nie m�g�
zaradzi� nawet rzadki �nieg.
Wiatry hula�y niezale�nie od pory roku. Miasteczko Barker sk�ada�o si� z oko�o
stu drewnianych dom�w
stoj�cych przy pokrytych py�em ulicach, i kilku farm usytuowanych wzd�u� kana�u.
Wszyscy m�odzi ludzie
wyjechali na wojn� lub do pracy w przemy�le wojennym, starzy za� zdawali si�
mie� do nas o co� pretensj�.
By�o nas dwudziestu, je�li nie liczy� wynaj�tych za��g wiertniczych
mieszkaj�cych w swoich przyczepach, i w
pewnym sensie stanowili�my uniwersyteckie getto na terenie miasteczka. Spali�my
i jedli�my w Colthorpe
House, odleg�ym o jedn� przecznic� od naszej kwatery. Mieli�my tam nasz w�asny,
�uniwersytecki� st� i
w�a�ciwie r�wnie dobrze mogliby�my by� lud�mi z Marsa.
Mimo to bardzo mi si� tam podoba�o. Dr Lewis traktowa� nas jak student�w,
organizuj�c wyk�ady, seminaria i
wyznaczaj�c obowi�zkowe lektury. By� dobrym nauczycielem i wybitnym uczonym, a
my bardzo go lubili�my.
Ka�dy z nas mia� okazj� uczestniczy� we wszystkich etapach prac; ja zacz��em od
sporz�dzania mapy terenu,
potem pracowa�em przy �widrach przegryzaj�cych si� przez pok�ady bazaltu, a� do
znajduj�cego si� setki
metr�w pod nami granitu, a wreszcie przeprowadza�em pomiary grawimetryczne i
sejsmiczne. W zespole
panowa�a znakomita atmosfera, wszyscy bowiem zdawali�my sobie spraw� z tego, �e
zyskujemy bezcenne
do�wiadczenia w dziedzinie geofizyki terenowej. Postanowi�em w duchu, �e po
wojnie b�d� si� doktoryzowa�
w�a�nie z tej dziedziny, oczywi�cie pod kierunkiem doktora Lewisa.
Wczesn� wiosn� roku 1944 zako�czy�a si� faza prac terenowych. Sprz�t wiertniczy
odjecha�, a my
spakowali�my tony kart grawimetrycznych, wykres�w sejsmicznych i pochodz�cych z
odwiert�w rdzeni,
szykuj�c si� do przenosin na uniwersytet doktora Lewisa. Czeka�y nas tam jeszcze
bezcenne miesi�ce nauki,
podczas kt�rych mieli�my na podstawie naszych danych tworzy� szczeg�owe mapy
geologiczne. Byli�my
wszyscy niezwykle podekscytowani i nie rozmawiali�my o niczym innym jak tylko o
czekaj�cych nas
dziewczynach i prywatkach. W�a�nie wtedy armia o�wiadczy�a, �e cz�� ekipy musi
pozosta� w celu
kontynuowania bada� w terenie. Dr Lewis zgodzi� si� p�j�� na kompromis i
zostawi� jednego cz�owieka.
Wybra� mnie.
Bardzo mnie to dotkn�o. Odczu�em to jako zagranie nie fair i uwa�a�em, �e Lewis
okaza� si� prostakiem
pozbawionym ludzkich uczu�.
- Wystarczy, je�li raz dziennie przejedziesz si� po okolicy jeepem z licznikiem
Geigera - powiedzia�. - Potem
sied� w biurze i odpowiadaj na telefony.
- A co b�dzie, je�li zadzwoni� podczas mojej nieobecno�ci? - zapyta�em ponuro.
- Zatrudnij sekretark� - odpar�.. - Masz na to fundusz.
Odjechali, pozostawiaj�c mi tytu� kierownika ekipy badawczej, lecz zapomniawszy
o kim�, komu m�g�bym
wydawa� polecenia. Czu�em si� pozostawiony na �asce nieprzyja�nie nastawionego
miasteczka. Doszed�em do
wniosku, �e nienawidz� pu�kownika Lewisa, i postanowi�em si� zem�ci�. Kilka dni
p�niej stary Dave Gentry
podpowiedzia� mi, jak mog� tego dokona�.
By� to s�dziwy, zasuszony m�czyzna z siwymi w�sami. Siedzia�em obok niego na
moim nowym miejscu przy
�miasteczkowym� stoliku. Posi�ki stanowi�y dla mnie niezbyt przyjemne prze�ycie,
gdy� musia�em wys�uchiwa�
uwag na temat m�odych, zdrowych m�czyzn wymiguj�cych si� od w�o�enia munduru i
marnuj�cych pieni�dze
podatnik�w. Kt�rego� wieczoru nie wytrzyma�em, r�bn��em widelcem w cz�ciowo
opr�niony talerz i
zerwa�em si� z miejsca.
- Armia mnie tu przys�a�a i armia mnie tu trzyma - o�wiadczy�em siedz�cym przy
stole ludziom. - Naprawd�
bardzo bym chcia� pojecha� za ocean i podrzyna� w waszym imieniu gard�a
wstr�tnym japo�com, daj� wam
s�owo honoru! Dlaczego nie napiszecie o tym do swojego kongresmana?
Wyszed�em na zewn�trz i kipi�c w�ciek�o�ci� stan��em na werandzie. Po chwili
do��czy� do mnie stary Dave.
- �ci�gnij cugle, synu - rzek�. - Oni maj� pretensje do rz�du, nie do ciebie,
ale rz�d jest jak wiatr, nieuchwytny, a
ty jeste� cz�owiekiem, kt�rego mog� dotkn��.
- Nawet z�bami - doda�em z gorycz�.
- Maj� swoje powody. Starych kopal� nie znajduje si� tak, jak wy to robicie.
Poza tym kopalnia Szalonego
Dzieciaka nale�y do nas, mieszka�c�w Barker.
Dave mia� sporo ponad siedemdziesi�tk� i zajmowa� si� dogl�daniem koni na
miejscowym pastwisku. Nosi�
zawsze szare, flanelowe koszule, wyblak�e szelki i byle jak�, wiecznie rozpi�t�
kamizelk�. Nikt by go nigdy nie
podejrzewa� o jakie� g��bsze przemy�lenia, ale by� naprawd� m�drym cz�owiekiem.
- To rozleg�a, s�abo zaludniona okolica i to si� odbija na ludziach -
powiedzia�. - Ka�de miasteczko ma jak��
legend� o starej kopalni lub z�otym skarbie, ale szukaj� ich tylko dzieci.
Doros�ym wystarcza �wiadomo��, �e
co� takiego istnieje. Dzi�ki temu mog� si� jako� pogodzi� z �yciem.
- Rozumiem - mrukn��em, czuj�c, jak co� poruszy�o mi si� w m�zgu.
- Barker ma swoj� zaginion� kopalni� dopiero od trzynastu lat - kontynuowa�
Dave. - Nic dziwnego, �e ludzie
nie chc�, �eby odnaleziono j� w taki spos�b i tak szybko.
- Ale my wiemy, �e nie ma �adnej kopalni - odpar�em - i staramy si� w�a�nie to
udowodni�.
- To jeszcze gorzej. Na szcz�cie, nigdy si� to wam nie uda. My wszyscy
widzieli�my te samorodki i mieli�my je
w r�kach. To by� kwarc, g�sto poprzetykany z�otem. Ch�opiec poszed� po niego na
piechot�, wi�c �y�a musi by�
gdzie� niedaleko.
Machn�� r�k� w kierunku terenu naszych poszukiwa�. Zapada� powoli zmierzch, a ja
poczu�em nag�y przyp�yw
ciekawo�ci. Pu�kownik Lewis zawsze odradza� nam zajmowanie si� powa�nie t�
histori�; kiedy mimo to kto�
wraca� do tego tematu, zwykle to ja w�a�nie przodowa�em w kpinach, radz�c mu,
�eby wyruszy� na
poszukiwania z r�d�k�. Pierwszym przykazaniem naszej wiary by�o to, �e z�o�e
nie istnieje, ale teraz
przebywa�em tu zupe�nie sam i mog�em sobie wydawa� dowolne polecenia.
Podobnie jak on postawi�em stop� na otaczaj�cej werand� balustradzie i opar�em
si� na kolanie, Dave za�
odgryz� kawa�ek tytoniu i opowiedzia� mi o Owenie Price.
- To by� zawsze zwariowany dzieciak. Zdaje si�, �e przeczyta� wszystkie ksi��ki,
jakie by�y w mie�cie. Tak, tak,
by� cholernie dociekliwy.
Nie jestem etnografem, ale mimo to bez trudu mog�em stwierdzi�, �e do tej
historii wkrada si� coraz wi�cej
element�w legendy. Na przyk�ad Dave zaklina� si�, �e koszula ch�opca by�a
rozerwana, a on sam mia� na
grzbiecie wyra�ne �lady skalecze�.
- Zupe�nie, jakby napad� go kuguar - opowiada� Dave. - Tyle tylko, �e na tej
pustyni nigdy nie by�o kuguar�w.
Szli�my �ladami ch�opca tak d�ugo, jak to by�o mo�liwe, ale nie znale�li�my
trop�w �adnego zwierz�cia.
T� cz�� historii mog�em oczywi�cie od razu wykre�li�, lecz mimo to wzbudzi�a
ona moje zainteresowanie.
Mo�e mia� na to wp�yw flegmatyczny, pewny siebie g�os Dave�a, mo�e zapadaj�cy
zmierzch, a mo�e moja
w�asna, zraniona duma. My�la�em o tym, jak czasem wielkie wypi�trzenia lawy
obrywaj� si�, nios�c ze sob�
ca�e pok�ady ska�. Mo�e co� takiego nast�pi�o w�a�nie tutaj, pozostawiaj�c
bogaty w uran skrawek ziemi o
�rednicy zaledwie kilkudziesi�ciu metr�w, nie tkni�ty naszymi wiert�ami? Gdyby
uda�o mi si� go znale��,
zakpi�bym sobie z pu�kownika Lewisa i podwa�y� podstawy geologii. Ja, Duard
Campbell, upokorzony i
odrzucony, mog�em tego dokona�. Przytomna cz�� mego umys�u krzycza�a, �e to
nonsens, ale co� skrytego w
jego najg��bszych pok�adach zacz�o ju� uk�ada� mia�d��cy list do Lewisa,
zsy�aj�c na mnie b�ogie uczucie
zadowolenia.
- Niekt�rzy m�wi�, �e m�odsza siostra ch�opaka mog�aby pokaza�, gdzie to
znalaz�, gdyby tylko chcia�a -
powiedzia� Dave. - Cz�sto chodzi�a z nim na pustyni�. Kiedy to si� sta�o,
okropnie zdzicza�a i nawet na jaki�
czas straci�a mow�, ale s�ysza�em, �e to ju� jej si� cofn�o. - Potrz�sn��
g�ow�. - Biedna, ma�a Helen.
Zapowiada�a si� na �adn� dziewczyn�.
- Gdzie ona mieszka? - zapyta�em.
- W Salem, ze swoj� matk�. Chodzi�a do szko�y ekonomicznej i zdaje si�, �e teraz
pracuje dla jakiego� prawnika.
Pani Price by�a ko�cist�, star� kobiet�, ca�kowicie dominuj�c� nad swoj� c�rk�.
Na to, �eby Helen zosta�a moj�
sekretark�, zgodzi�a si� natychmiast, gdy tylko us�ysza�a, jak� przewiduj� dla
niej pensj�. �eby uzyska�
zezwolenie w�adz, wystarczy� jeden telefon; dziewczyn� sprowadzono ju�
wcze�niej, we wst�pnej fazie
poszukiwa�. W celu ochrony dobrego imienia swojej c�rki pani Price postanowi�a
umie�ci� j� w domu
znajomych mieszkaj�cych w Barker. Nie by�o ono w najmniejszym stopniu zagro�one.
To znaczy, by�em got�w
nawet si� z ni� kocha�, �eby wydoby� z niej jej tajemnic�, je�li j� w og�le
posiada�a, ale nie zamierza�em
wyrz�dzi� jej najmniejszej krzywdy. Zdawa�em sobie doskonale spraw� z tego, �e
prowadz� zabaw� pod
tytu�em �Zemsta Duarda Campbella�. Wiedzia�em, �e nie znajd� �adnego uranu.
Helen by�a prost�, drobn� dziewczyn� i wygl�da�a na zrobion� z przera�onego
lodu. Nosi�a pantofle na niskich
obcasach, bawe�niane po�czochy oraz skromne sukienki z bia�ymi mankietami i
ko�nierzykami. Jedyn�
atrakcyjn� cech� jej wygl�du stanowi�a idealnie g�adka, jasna sk�ra, kt�ra w
po��czeniu z g�stymi, czarnymi
brwiami i b��kitnymi oczami upodabnia�a j� czasem do elfa. Lubi�a siedzie�
schludnie zamkni�ta w sobie, ze
z��czonymi stopami, przyci�ni�tymi do tu�owia �okciami i spuszczonym wzrokiem,
upodabniaj�c si� do
staraj�cego si� jak najmniej zwraca� na siebie uwag� jajka. Jej biurko sta�o
dok�adnie naprzeciw mojego.
Siedzia�a tam w�a�nie w ten spos�b, zajmuj�c si� prac�, kt�r� jej zleci�em, a ja
w �aden spos�b nie mog�em do
niej dotrze�.
Pr�bowa�em �art�w i drobnych prezencik�w, pr�bowa�em wywo�a� jej wsp�czucie i
zainteresowanie, a ona
s�ucha�a mnie, pracowa�a i wci�� by�a r�wnie odleg�a jak Ksi�yc. Znalaz�em
odpowiedni klucz dopiero po
dw�ch tygodniach, a i to wy��cznie dzi�ki przypadkowi.
Rozgrywa�em w�a�nie gambit wsp�czucia. Powiedzia�em, �e najgorsze w mojej
sytuacji wcale nie jest
oddalenie od przyjaci� i rodziny, lecz okropna monotonia terenu, na kt�rym
prowadzi�em poszukiwania.
Gdziekolwiek spojrze�, zawsze widzia�o si� dok�adnie to samo, a na ca�ym
obszarze nie spos�b by�o znale��
cho�by jednego, charakterystycznego miejsca. Moje s�owa wywo�a�y w niej co�
jakby iskr� �ycia.
- Tu jest pe�no cudownych miejsc - powiedzia�a.
- W takim razie pojed� ze mn� jeepem i poka� mi chocia� jedno z nich -
za��da�em.
Nie mia�a na to ochoty, ale jako� uda�o mi si� j� przekona�. Prowadzi�em
podskakuj�cego w�ciekle jeepa mi�dzy odkrywkami, maj�c zakodowan� dok�adnie w
pami�ci
ca�� map� i ca�y czas dok�adnie wiedz�c, gdzie si� znajdujemy, ale tylko wed�ug
wsp�rz�dnych kartograficznych. Pustynia mia�a swoje charakterystyczne punkty -
pozosta�o�ci po odwiertach, powybuchowe kratery, drewniane tyki, puszki, butelki
i targane
nieustaj�cym wiatrem papiery - ale wszystkie one by�y dok�adnie takie same.
- Powiedz mi, kiedy dotrzemy do jakiego� �miejsca� - powiedzia�em.
- Tu wsz�dzie s� miejsca - odpar�a. - Nawet tutaj.
Zatrzyma�em samoch�d i spojrza�em na ni� ze zdziwieniem. Jej g�os by� silny i
gard�owy, oczy szeroko otwarte,
a na twarzy pojawi� si� u�miech. Nigdy jej jeszcze takiej nie widzia�em.
- A co w nim jest niezwyk�ego? - zapyta�em.
Nie odpowiedzia�a, tylko wysiad�a z jeepa i przesz�a kilka krok�w tak, jakby
zaraz mia�a ruszy� do ta�ca. Jej
sylwetka uleg�a ca�kowitej zmianie. Poszed�em za ni� i dotkn��em jej ramienia.
- Powiedz mi - poprosi�em.
Odwr�ci�a si�, kieruj�c spojrzenie nad moim ramieniem. By�a pi�kn�, pe�n�
wdzi�ku i �ycia dziewczyn�.
- W�a�nie tutaj s� wszystkie psy - powiedzia�a.
- Psy?
Rozejrza�em si� dooko�a, widz�c tylko anemiczn� bylic�, ohydne czarne ska�y i
cienk� warstewk� lichej gleby,
po czym ponownie skoncentrowa�em uwag� na Helen. Co� by�o nie w porz�dku.
- Du�e, g�upie psy, kt�re �a�� stadami i jedz� traw� - wyja�ni�a, tocz�c wok�
spojrzeniem. - Wielkie koty goni�
je i zjadaj�, a psy ca�y czas krzycz�. Nie s�yszysz ich?
- To szale�stwo! - wybuchn��em. - Co si� z tob� dzieje?
R�wnie dobrze mog�em j� uderzy�. W jednej chwili wr�ci�a do swej poprzedniej
postaci i wyszepta�a tak cicho,
�e ledwie mog�em j� dos�ysze�:
- Przepraszam... Cz�sto bawi�am si� tutaj z moim bratem. To by�a dla nas taka
ba�niowa kraina... - W jej oczach
pojawi�y si� �zy. - Nie by�am tutaj od... Przepraszam, zapomnia�am si�.
�eby nak�oni� j� do ponownego wyjazdu na pustyni� musia�em przysi�c, �e chodzi
mi wy��cznie o dyktowanie
jej �notatek polowych�. Siedzia�a sztywno w jeepie z notatnikiem i o��wkiem w
d�oniach, podczas gdy ja
odgrywa�em przedstawienie z licznikiem Geigera i zalewa�em j� potokiem fachowego
�argonu. Mia�a zaci�ni�te
usta i widzia�em, jak rozpaczliwie walczy z czarem, jaki wywiera na ni� pustynia
i jak powoli przegrywa t�
walk�.
Wreszcie ponownie ogarn�� j� ten niezwyk�y nastr�j, a ja tym razem bardzo
uwa�a�em, �eby go nie zniszczy�.
By�o to bardzo dziwne, lecz jednocze�nie cudowne i uda�o mi si� uzyska� sporo
informacji. Od tej pory ka�dego
ranka wyje�d�ali�my w celu sporz�dzenia �notatek� i za ka�dym razem trzeba by�o
mniej czasu, �eby prze�ama�
jej op�r. Znalaz�szy si� z powrotem w biurze natychmiast przybiera�a dawn�
posta�, a ja zastanawia�em si�, w
jaki spos�b dwie tak r�ne osoby mog� zamieszkiwa� jedno cia�o. Nazywa�em jej
wcielenia �Helen biurow�� i
�Helen pustynn��.
Po kolacji cz�sto rozmawia�em na werandzie ze starym Dave�m. Pewnego wieczoru
ostrzeg� mnie.
- Ludzie my�l�, �e odk�d zgin�� jej brat, Helen co� si� poprzestawia�o w g�owie
- powiedzia�. - Du�o m�wi� o
tobie i o niej.
- Czuj� si� jak jej starszy brat - odpar�em. - Nigdy bym jej nie skrzywdzi�,
Dave. Je�eli znajdziemy �y��,
zatroszcz� si� o to, �eby dosta�a najwi�kszy udzia�.
Potrz�sn�� g�ow�. Odczuwa�em wielk� pokus�, �eby mu wyja�ni�, �e odgrywam tylko
niewinne przedstawienie, bo nikomu nigdy nie uda si� tu znale�� nawet �ladu
z�ota. Jednak to
przedstawienie zacz�o mnie coraz bardziej wci�ga�.
Pustynna Helen oczarowa�a mnie wtedy, gdy z ca�kowit� bezradno�ci� ods�oni�a
przede mn� swoje ukryte �ycie.
W kobiecym ciele �y�a ma�a dziewczynka. Jej g�os stawa� si� silny, zadyszany z
podniecenia, i uda�o jej si�
przela� na mnie cz�� tego zakl�cia, kt�re tak o�ywi�o i upi�kszy�o jej twarz.
Biegaj�c ze �miechem w�r�d
czarnych ska� i rachitycznych ro�lin sprawia�a, �e i one stawa�y si� pi�kne.
Chwyta�a mnie za r�k� i ci�gn�a za
sob�, tak �e nieraz oddalali�my si� od jeepa na ponad kilometr. Traktowa�a mnie
tak, jakbym by� niewidomym
lub nierozgarni�tym dzieckiem.
- Uwa�aj, Duard! Przecie� tu jest urwisko! - wo�a�a niespodziewanie.
Sz�a pierwsza, wskazuj�c mi kamienie, po kt�rych mo�na by�o przej�� na drug�
stron� potoku. W��cza�em si� do
zabawy. Pokazywa�a mi lasy, strumienie, g�ry i zamki, kud�ate konie z pot�nymi
pazurami, z�ote ptaki,
wielb��dy, czarownice, s�onie i ca�� mas� innych stworze�. Udawa�em, �e
wszystkie je widz�, dzi�ki czemu
zdobywa�em jej zaufanie. Opowiada�a i odgrywa�a przede mn� wszystkie ba�nie,
jakie kiedy� wymy�li�a
wsp�lnie z Owenem. Czasem to on by� zakl�ty, czasem ona, a wtedy jedno musia�o
pokona� czary z�ej wied�my
lub olbrzyma, �eby uratowa� drugie. Nieraz by�em Duardem, a kiedy indziej niemal
wydawa�o mi si�, �e jestem
Owenem.
Wraz z Helen zakradali�my si� do pogr��onych we �nie zamk�w i z bij�cymi g�o�no
sercami kryli�my si� przed
szukaj�cym nas olbrzymem, a potem uciekali�my, trzymaj�c si� mocno za r�ce.
Schwyta�em j� w pu�apk�. Bra�em udzia� w jej grze, ale ani na chwil� nie
zapomnia�em o mojej. Co wiecz�r
nanosi�em na map� nowe szczeg�y ba�niowej topografii, nie mog�c przy okazji nie
zwr�ci� uwagi na jej
zadziwiaj�c� geomorfologiczn� konsekwencj�.
Podczas zabawy cz�sto napomyka�em o ukrytym przez olbrzyma skarbie. Helen nigdy
nie zaprzecza�a jego
istnieniu, lecz zawsze ogarnia� j� wtedy niepok�j i zbywa�a mnie og�lnikami.
Kiedy� przy�o�y�a palec do ust i
spojrza�a na mnie powa�nymi, okr�g�ymi oczami.
- Mo�na bra� tylko to, na czym nikomu nie zale�y - powiedzia�a. - Je�eli
we�miesz
z�oto albo klejnoty, sprowadz� na ciebie okropne nieszcz�cie.
- Znam zakl�cie przeciwko nieszcz�ciom i ciebie te� go naucz� - odpar�em. -To
najwi�ksze, najpot�niejsze
zakl�cie na �wiecie.
- To nic nie da. I tak wszystko zamieni si� w �mieci, kozie bobki, martwe w�e i
inne rzeczy - powiedzia�a z
irytacj�. - Tak mi powiedzia� Owen. Takie jest tutaj prawo.
Kiedy� rozmawiali�my o tym siedz�c w mrocznym parowie w pobli�u wodospadu.
M�wili�my szeptem, �eby
nie obudzi� �pi�cego olbrzyma. Huk wodospadu to by�o w rzeczywisto�ci jego
chrapanie, podobnie jak wiej�cy
bez chwili przerwy wiatr.
- Owen nigdy st�d niczego nie zabiera? - zapyta�em. Wiedzia�em ju�, �e m�wi�c o
Owenie zawsze powinienem
u�ywa� czasu tera�niejszego.
- Nieraz musi. Kiedy� z�a czarownica zamieni�a mnie w ropuch�, ale Owen po�o�y�
mi na g�owie kwiatek i
dzi�ki temu znowu sta�am si� Helen.
- Prawdziwy kwiatek? Taki, kt�ry mog�a� wzi�� ze sob� do domu?
- By� ��to-czerwony i wi�kszy ni� moje dwie d�onie - odpar�a. - Chcia�am go
zabra� do domu, ale zgubi�
wszystkie p�atki.
- Wi�c Owen nigdy niczego st�d nie bierze?
- Czasami kamienie. Trzymamy je w szopie, w ukrytym gnie�dzie, bo to mog� by�
magiczne jajka.
Wsta�em z miejsca.
- Chod�, poka� mi.
Potrz�sn�a energicznie g�ow�.
- Nie chc� wraca� do domu. Nigdy.
Wi�a si� i wyrywa�a, ale uda�o mi si� podnie�� j� na nogi.
- Zr�b to dla mnie - prosi�em. - Tylko na minutk�.
Zaci�gn��em j� do jeepa i pojechali�my do starego domu Price��w. Nigdy do tej
pory nie spojrza�a w jego
stron�, kiedy tamt�dy przeje�d�ali�my i teraz te� tego nie uczyni�a.
B�yskawicznie zamienia�a si� w biurow�
Helen, ale mimo to poprowadzi�a mnie wok� starego, zrujnowanego budynku o
powybijanych szybach do
cz�ciowo zawalonej szopy. Odgarn�a le��c� w k�cie s�om�, ods�aniaj�c stert�
kamieni. Z tego, jak wielkie by�y
moje nadzieje, zdaje sobie spraw� dopiero teraz, kiedy omal mnie nie
znokautowa�o raptowne rozczarowanie.
By�y to bezwarto�ciowe kawa�ki kwarcu i r�owego granitu. Jedyne, co by�o w nich
niezwyk�ego, to to, �e z
pewno�ci� nie pochodzi�y z tej bazaltowej pustyni.
Po kilku tygodniach zrezygnowali�my z udawania przed sob�, �e chodzi nam o
jakie� notatki, i je�dzili�my na
pustyni� po prostu po to, �eby si� bawi�. Uda�o mi si� sporz�dzi� map� niemal
ca�ej ba�niowej krainy Helen:
sk�ada�a si� ze znajduj�cej si� w miejscu geologicznego uskoku g�ry, p�yn�cej
wzd�u� jej podstawy rzeki i
rozci�gaj�cej si� na drugim brzegu, �agodnie wznosz�cej si� r�wniny. Stroma,
poprzecinana licznymi w�wozami
skarpa by�a poro�ni�ta lasem, a na skalistych iglicach wznosi�y si� pot�ne
zamki. Kilka razy by�em nawet w
stanie pom�c Helen zorientowa� si� w terenie, dzi�ki czemu zag��bi�em si�
jeszcze bardziej w jej sekretne �ycie.
Pewnego dnia przekona�em si�, jak bardzo.
Siedzia�a w lesie na zwalonym pniu i splata�a koszyczek z li�ci paproci, a ja
sta�em ko�o niej. Nagle u�miechn�a
si� i podnios�a na mnie wzrok.
- W co b�dziemy si� dzisiaj bawi�, Owen? - zapyta�a.
Nie spodziewa�em si� tego, lecz zarazem by�em dumny, �e zareagowa�em tak szybko.
Okr��y�em w podskokach pie�, po czym przypad�em do jej st�p.
- Och siostrzyczko, zosta�em zakl�ty! - zawo�a�em. - Tylko ty mo�esz mi pom�c!
- Odczaruj� ci� - powiedzia�a g�osem ma�ej dziewczynki. - Kim jeste�, braciszku?
- Jestem wielkim, czarnym psem - odpar�em. - Z�y olbrzym Lewis Ko�ciogryz trzyma
mnie na �a�cuchu w
swoim zamku, podczas gdy sam wraz z innymi psami udaje si� na polowanie.
Rozprostowa�a na kolanach fa�dy swojej szarej sp�dniczki.
- Biedny piesek - powiedzia�a �agodnie. - Zostawiaj� ci� samego, a ty wyjesz
dniami i nocami.
Podnios�em g�ow� i zawy�em.
- To okropny, wstr�tny olbrzym, kt�ry zna najpotworniejsze rodzaje czar�w -
poskar�y�em si�. - Ale nie b�j si�,
siostrzyczko. Kiedy mnie odczarujesz, zamieni� si� w pi�knego ksi�cia i utn� mu
g�ow�.
- Wcale si� nie boj�. - Z jej oczu sypa�y si� iskry. - Nie boj� si� ani ognia,
ani w�y, szpilek, igie�, ani w og�le
niczego.
- Zabior� ci� potem do mojego kr�lestwa i b�dziemy �yli d�ugo i szcz�liwie.
B�dziesz najpi�kniejsz� kr�low� w
ca�ym �wiecie, a wszyscy b�d� ci� kochali.
Machaj�c ogonem po�o�y�em �eb na jej kolanach, a ona pog�adzi�a moj� mi�kk�
sier�� i podrapa�a mnie za
d�ugim, czarnym uchem.
- Wszyscy b�d� mnie kochali - powt�rzy�a z powag�. - Czy pomo�e ci zakl�ta woda,
biedny piesku?
- Musisz dotkn�� mego czo�a jakim� klejnotem ze skarbu olbrzyma - odpar�em. - To
jedyny spos�b, �eby mnie
odczarowa�.
Poczu�em, jak si� ode mnie odsuwa. Zerwa�a si� z miejsca, z twarz� wykrzywion�
b�lem i gniewem.
- Ty wcale nie jeste� Owen! Owen jest zaczarowany, tak samo jak ja, i nikt nigdy
nas nie odczaruje!
Rzuci�a si� do ucieczki, a kiedy dotar�a do jeepa, by�a ju� z powrotem biurow�
Helen.
Od tamtej pory zdecydowanie odmawia�a p�j�cia ze mn� na pustyni�. Wygl�da�o na
to, �e moja gra si�
sko�czy�a, ale mia�em wci�� nadziej�, �e pustynna Helen nadal mnie s�yszy,
skryta gdzie� g��boko pod
zewn�trzn� skorup�, i dlatego postanowi�em wypr�bowa� now� strategi�. Moje biuro
mie�ci�o si� w pokoiku
usytuowanym nad star� sal� balow� i przypuszczam, �e w czasach Dzikiego Zachodu
cz�sto odbywa�y si� tu
m�sko-damskie potyczki, ale chyba nic r�wnie dziwnego, jak moja nowa gra z
Helen.
Zazwyczaj dyktowa�em notatki przechadzaj�c si� po pokoju. Teraz r�wnie� tak
czyni�em, wtr�caj�c mi�dzy
zwyczajne zdania s�owa odnosz�ce si� do ba�niowej krainy i nawi�zuj�c cz�sto do
z�ego olbrzyma Lewisa
Ko�ciogryza. Biurowa Helen stara�a si� nie zwraca� na to uwagi, ale od czasu do
czasu dostrzega�em pustynn�
Helen, patrz�c� na mnie jej oczami. M�wi�em o mojej zaprzepaszczonej karierze
geologa i o tym, �e m�g�bym
jednak do niej wr�ci�, gdybym odnalaz� z�o�e. Snu�em fantazje o �yciu i pracy w
r�nych egzotycznych
miejscach, wspominaj�c cz�sto o �onie, kt�ra zaj�aby si� domem i pomog�aby mi w
pracy. Wszystko to bardzo
niepokoi�o biurow� Helen - robi�a b��dy podczas pisania na maszynie i
wypuszcza�a r�ne przedmioty z r�k. Nie
zmienia�em post�powania przez kilka dni, staraj�c si� dobra� odpowiednie
proporcje rzeczywisto�ci i fantazji, i
by�y to dla niej bardzo trudne chwile.
Pewnego wieczoru otrzyma�em od starego Dave�a kolejne ostrze�enie.
- Helen marnie wygl�da, a ludzie znowu zaczynaj� gada�. Panna Fowler m�wi, �e
ona nie �pi po nocach, tylko
p�acze, ale nie chce jej powiedzie� dlaczego. Nie wiesz przypadkiem, o co mo�e
chodzi�?
- Rozmawiam z ni� wy��cznie na tematy s�u�bowe - odpar�em. - Mo�e t�skni do
domu. Zapytam j�, czy nie
chcia�aby urlopu. - Nie podoba� mi si� spos�b, w jaki Dave mi si� przygl�da�. -
Nie zrobi�em jej nic z�ego i nie
mam najmniejszego zamiaru jej skrzywdzi� - doda�em.
- Ludzie gin� za to, co robi�, nie za to, co maj� zamiar zrobi� - mrukn�� Dave.
- Pami�taj, synu, �e s� w tym
mie�cie tacy, kt�rzy zabiliby ci� jak kojota, gdyby� cokolwiek jej zrobi�.
Nast�pnego dnia pracowa�em nad Helen od samego rana i po po�udniu wreszcie uda�o
mi si� prze�ama� jej op�r
i uderzy� we w�a�ciw� strun�. Nie by�em jednak zupe�nie przygotowany na to, co
nast�pi�o.
- Ca�e �ycie jest swego rodzaju gr� - powiedzia�em. - Je�li si� nad tym
zastanowi�, to jest ni� wszystko, co
robimy.
Helen od�o�y�a o��wek i spojrza�a na mnie tak, jak jeszcze nigdy w biurze.
Poczu�em, �e serce bije mi �ywiej.
- Ty mnie tego nauczy�a�, Helen. By�em tak �miertelnie powa�ny, �e chyba nawet
nie wiedzia�em, jak mo�na si�
bawi�.
- Mnie nauczy� tego Owen. Zna� czary. Moje siostry potrafi�y si� bawi� tylko
lalkami i wymy�la� sobie bogatych
m��w, a ja tego nienawidzi�am.
Z szeroko otwartymi oczami i dr��cymi ustami by�a prawie taka jak pustynna
Helen.
- Je�li dobrze si� przyjrze�, to nawet w zwyczajnym �yciu mo�na zobaczy� ca��
mas� czar�w - powiedzia�em. -
Nie uwa�asz tak, Helen?
- Ja to wiem! - odpar�a. Poblad�a i wypu�ci�a o��wek z d�oni. - Owen by� tylko
ch�opcem, ale zosta� zakl�ty w
m�czyzn�, kt�ry ma �on� i trzy c�rki. Mia�y�my tylko jego, ale one go
nienawidzi�y, bo byli�my tacy biedni! -
Zacz�a dr�e�, a jej g�os zni�y� si� do szeptu. - Nie m�g� tego znie��, wi�c
zabra� skarb, a on go zabi�. - Na
policzkach pojawi�y si� stru�ki �ez. - Wyobra�a�am sobie, �e to tylko nowe
zakl�cie i �e odczaruj� go, je�li przez
siedem lat nie odezw� si� ani si� nie roze�miej�.
Opu�ci�a g�ow�, kryj�c twarz w d�oniach. Zaniepokojony podszed�em do niej i
po�o�y�em d�o� na jej ramieniu.
- Nie dotrzyma�am postanowienia - wychlipa�a. - Zmusili mnie do m�wienia i teraz
Owen ju� nigdy nie wr�ci.
Schyli�em si�, �eby j� obj��.
- Nie p�acz, Helen - powiedzia�em. - On wr�ci. S� takie czary, kt�re sprowadz�
go z powrotem.
Prawie nie wiedzia�em, co m�wi�. Zacz��em si� ba� tego, co zrobi�em, i chcia�em
j� pocieszy�, ale ona zerwa�a
si� z miejsca i odtr�ci�a moje rami�.
- Nie wytrzymam ju� tego! Wracam do domu!
Wypad�a z pokoju i po chwili zobaczy�em przez okno, jak biegnie ulic�, zanosz�c
si�
p�aczem. Nagle ca�a moja gra wyda�a mi si� g�upia i okrutna, postanowi�em z ni�
natychmiast
sko�czy�. Podar�em na drobne strz�py map� ba�niowej krainy oraz listy do
pu�kownika
Lewisa i zacz��em si� zastanawia�, jak w og�le mog�em w ten spos�b post�pi�.
Po kolacji Dave da� mi znak, �ebym przeszed� wraz z nim w najdalszy koniec
werandy. Jego twarz by�a jak
wyrze�biona z kawa�ka drewna.
- Nie wiem, co si� dzisiaj wydarzy�o w twoim biurze, i lepiej, �ebym si� nigdy
nie dowiedzia�. Jutro z samego
rana masz odes�a� Helen do domu, rozumiesz?
- W porz�dku, skoro ona tego chce - odpar�em. - Ja sam nie mog� jej tak po
prostu wyrzuci�.
- M�wi� w imieniu ch�opc�w. Zr�b to, bo je�li nie, to przyjdziemy z tob�
pogada�.
- Dobrze, Dave.
Chcia�em mu powiedzie�, �e sko�czy�em swoj� gr� i �e zamierzam wynagrodzi� Helen
przykro�ci, kt�rych
dozna�a, ale doszed�em do wniosku, �e lepiej tego nie robi�. W cichym g�osie
Dave�a wyra�nie pobrzmiewa�a
nuta odrazy i cho� by� starym cz�owiekiem, to jednak si� go przestraszy�em.
Rano Helen nie przysz�a do pracy. O dziewi�tej sam poszed�em odebra� poczt�.
Wr�ci�em do biura z du�� tub� i
kilkoma listami. Pierwszy, kt�ry otworzy�em, by� od doktora Lewisa i niczym
jakie� zakl�cie rozwi�za�
wszystkie moje problemy.
Dr Lewis uzyska� zgod� na to, �eby na podstawie map wykonanych na podstawie
zebranego przez nas materia�u
zako�czy� etap bada� terenowych. W tubie znajdowa�y si� w�a�nie kopie tych map.
Mia�em za zadanie
sporz�dzi� dok�adny rejestr i przygotowa� si� do przekazania wszystkiego
wojskowej grupie
kwatermistrzowskiej, kt�ra mia�a si� tu zjawi� w ci�gu kilku dni. Mapy wymaga�y
jeszcze wielu uzupe�nie�,
wi�c mia�em w��czy� si� do pracy nad nimi, zyskuj�c dzi�ki temu mo�liwo��
rozszerzenia wiedzy tak�e i z tej
dziedziny.
Od razu poczu�em si� lepiej. Chodzi�em po biurze pogwizduj�c, strzelaj�c z
palc�w i �udz�c si� nadziej�, �e
Helen jednak przyjdzie, by pom�c mi w sporz�dzeniu rejestru. Po pewnym czasie
otworzy�em tub� i zacz��em
od niechcenia przegl�da� mapy; by�o ich bardzo du�o, a ka�da przedstawia�a
kolejn� warstw� bazaltu, niczym
przekroje ciasta licz�cego sobie dziesi�� kilometr�w �rednicy. Kiedy dotar�em do
ostatniej, zawieraj�cej
szczeg�y przedwulkanicznego, mioce�skiego krajobrazu, w�osy zje�y�y mi si� na
g�owie.
Ja sam narysowa�em t� map�. To by�a ba�niowa kraina Helen. Wszystko wygl�da�o
dok�adnie tak samo.
Zacisn��em pi�ci i wstrzyma�em oddech, a potem za�wita�a mi my�l, od kt�rej a�
dosta�em g�siej sk�rki.
Zabawa okaza�a si� prawd�. Nie mog�em jej sko�czy�. By�em jej cz�ci� i nic, ale
to nic ode mnie nie zale�a�o.
Wybieg�em na ulic�, gdzie zobaczy�em starego Dave�a zmierzaj�cego w kierunku
pastwiska. Na biodrach mia� pas z dwoma rewolwerami.
- Dave, musz� znale�� Helen! - krzykn��em.
- Kto� widzia�, jak o �wicie sz�a w kierunku pustyni - odpar�, nie zwalniaj�c
kroku. - Id� po konia. Wsiadaj do
swojego �mierdziela i jed� jej szuka�. Je�li jej nie znajdziesz przed nami, to
lepiej ju� tu nie wracaj.
Uruchomi�em jeepa i z rykiem silnika pop�dzi�em na prze�aj przez rachityczn�
ro�linno��. Co chwila wpada�em
na ska�y, lecz jakim� cudem niczego nie uszkodzi�em. Wiedzia�em, dok�d mam
jecha�, lecz bardzo si� ba�em, co
tam zastan�. Zdawa�em sobie spraw� z tego, �e kocham Helen bardziej ni� swoje
�ycie i �e ja sam popchn��em
j� w obj�cia �mierci.
Dostrzeg�em j� daleko z przodu, biegn�c� zygzakiem po pustyni. Usi�owa�em
przeci�� jej drog� i krzycza�em, co
si� w p�ucach, ale ona ani mnie nie widzia�a, ani nie s�ysza�a. Zatrzyma�em
jeepa, wyskoczy�em i pop�dzi�em za
ni�. Wydawa�o mi si�, �e nagle zrobi�o si� bardzo ciemno; widzia�em tylko Helen,
lecz nie mog�em jej dogoni�.
- Zaczekaj na mnie, siostrzyczko! - zawo�a�em. - Kocham ci�, Helen! Zaczekaj na
mnie!
Nagle zatrzyma�a si� i skuli�a, tak �e o ma�o na ni� nie wpad�em. Ukl�k�em,
obj��em j� ramionami i w�a�nie
wtedy si� zacz�o.
Podobno podczas trz�sienia ziemi, kiedy nie wiadomo, gdzie jest g�ra, a gdzie
d�, ludzi ogarnia tak potworny
strach, �e p�niej cz�sto trac� zmys�y, je�li nie potrafi� o nim zapomnie�. To
by�o jeszcze gorsze. G�ra i d�, tu i
tam, teraz i wtedy - wszystko dok�adnie si� pomiesza�o. Wiatr hucza� w ska�ach
pod naszymi stopami, a
powietrze g�stnia�o, gro��c nam w ka�dej chwili zmia�d�eniem. Przywarli�my do
siebie z ca�ych si� i przez jaki�
czas istnieli�my tylko my i nic opr�cz nas; pami�tam tylko tyle. A potem
siedzieli�my ju� w jeepie i jechali�my
do miasta t� sam� drog�, kt�r� niedawno przeby�em.
Ponownie za�wieci�o s�o�ce i �wiat odzyska� sw�j dawny kszta�t. Na horyzoncie
dostrzeg�em grup� je�d�c�w.
Zmierzali ku miejscu, w kt�rym znaleziono cia�o Owena. Ch�opiec zdo�a� wtedy
przeby� z ci�arem kawa�
drogi, cho� by� ranny i zupe�nie sam.
Zaprowadzi�em Helen do biura. Usiad�a na swoim miejscu i opar�a g�ow� na
d�oniach. Jej cia�em wstrz�sn��
gwa�towny dreszcz.
- Ta burza mia�a miejsce tylko w naszych umys�ach - powiedzia�em, przytulaj�c j�
mocno do siebie. - Wszystko,
co z�e, min�o wraz z ni�. Teraz jeste�my ju� wolni i bardzo, ale to bardzo ci�
kocham.
Powtarza�em to bez ko�ca, zar�wno przez wzgl�d na ni�, jak i na siebie.
Wierzy�em w to, co m�wi�em.
Powiedzia�em, �e zostanie moj� �on�, �e we�miemy �lub i zamieszkamy tysi�c
kilometr�w od pustyni, i
b�dziemy mieli dzieci. Przesta�a dr�e�, ale nadal nie odzywa�a si� ani s�owem. W
pewnej chwili z ulicy dobieg�y
odg�osy uderzaj�cych o ziemi� podk�w i skrzypienie uprz�y, a potem na schodach
rozleg�y si� powolne kroki.
W drzwiach stan�� stary Dave. Dwa wisz�ce przy pasie rewolwery wygl�da�y r�wnie
naturalnie, jak jego r�ce
lub nogi. Spojrza� na Helen, opar� si� o biurko, a potem przeni�s� wzrok na
mnie.
- Zejd� na d�, synu. Ch�opcy chc� z tob� porozmawia�.
Wyszed�em z nim na korytarz i zatrzyma�em si�.
- Nic jej si� nie sta�o - powiedzia�em. - Z�o�e naprawd� tam jest, Dave, ale
nikomu nigdy nie uda si� go
odnale��.
- Powiedz to ch�opcom.
- Za kilka dni ko�czymy prace. Mam zamiar o�eni� si� z Helen i zabra� j� st�d.
- Zejdziesz sam, czy mam ci� �ci�gn��? - zapyta� ostro. - Jutro ode�lemy Helen
do matki!
Ba�em si�. Nie wiedzia�em, co robi�.
- W�a�nie, �e nigdzie mnie nie ode�lecie!
Helen stan�a u mego boku. By�a znowu pustynn� Helen, ale tym razem doros�� i
pi�kn�. By�a blada, �liczna i
pewna siebie.
- Jad� z Duardem - o�wiadczy�a. - Nikt ju� mnie nie b�dzie nigdy wysy�a� jak
jak�� paczk�!
Dave podrapa� si� po szcz�ce i spojrza� na ni� z zastanowieniem.�
- Kocham j�, Dave - powiedzia�em. - B�d� si� ni� opiekowa� do ko�ca �ycia.
Otoczy�em j� ramieniem, a ona
opar�a si� o mnie. Z twarzy Dave�a znikn�o napi�cie i starzec u�miechn�� si�
szeroko.
- Ma�a Helen Price... - mrukn�� z zadum�, nie odrywaj�c od niej oczu. - Prosz�,
prosz�, kto by to pomy�la�?
Powiem ch�opcom, �e wszystko w porz�dku.
Odwr�ci� si� i zacz��, powoli schodzi� po schodach. Spojrzeli�my na siebie z
Helen i wydaje mi si�, �e ona tak�e
ujrza�a zupe�nie now� twarz.
By�o to szesna�cie lat temu. Teraz ja sam jestem profesorem i zd��y�em ju�;
troch� posiwie� na skroniach.
Wydaje mi si�, �e jestem najbardziej pozytywistycznym uczonym, jakiego mo�na
znale�� w ca�ym dorzeczu
Missisipi. Kiedy m�wi� jakiemu� studentowi, �e jego twierdzenie jest z gruntu
fa�szywe, potrafi� nada� moim
s�owom niemal obsceniczne brzmienie. Student rumieni si� i serdecznie mnie
nienawidzi, ale czyni� to
wy��cznie dla jego dobra. Nauka jest bezpieczn� gr� dop�ty, dop�ki pozostaje
ca�kowicie czysta. Robi�
wszystko, �eby tak� pozosta�a, i jak dot�d nie spotka�em jeszcze studenta, z
kt�rym nie da�bym sobie rady.
Zupe�nie inna sprawa z moim synem, z oczu, w�os�w i cery podobnym jak dwie
krople wody do Helen.
Nadali�my mu imiona Owen Lewis. Od samego pocz�tku uczy� si� czyta� z
rzeczowych, sterylnych ksi��eczek
dla dzieci. W ca�ym domu nie ma ani jednej ksi��ki z bajkami, ale za to jest
moja naukowa biblioteka. Owen
tworzy sobie bajki z nauki. Obecnie przy pomocy Jeansa i Eddingtona zajmuje si�
czasem i przestrzeni�.
Prawdopodobnie nie rozumie nawet dziesi�tej cz�ci tego, co czyta, a w ka�dym
razie nie w taki spos�b, w jaki
ja to robi�, ale jestem pewien, �e rozumie to jako� inaczej, po swojemu.
Nie tak dawno powiedzia� do mnie co� takiego:
- Wiesz, tatusiu, �e nie tylko przestrze� si� ci�gle rozszerza? Czas te�. I
w�a�nie dlatego coraz bardziej oddalamy
si� od tego, co by�o kiedy�.
A teraz musz� mu wyja�ni�, co robi�em w czasie wojny. Wiem, �e sta�em si� wtedy
m�czyzn� i znalaz�em
�on�, cho� nadal nie wiem, jak to si� w�a�ciwie sta�o i mam nadziej�, �e nigdy
tego nie zrozumiem. Owen
odziedziczy� po matce wielk�, niespo�yt� ciekawo��. Boj� si�, boj� si�, �e on
zrozumie.