10059
Szczegóły |
Tytuł |
10059 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10059 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10059 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10059 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Gabriel Garc�a
M�rquez
O mi�o�ci
i innych demonach
prze�o�y� Carlos Marrod�n Casas
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Tytu� orygina�u: Del Amor y otros demonios
Projekt ok�adki: Maciej Sadowski
Redakcja: Marzena Adamczyk
Redakcja techniczna: Mariusz Ja�tak
Korekta: Stanis�awa Staszkiel
� 1994 Gabriel Garc�a Marquez
� for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 1996, 2001
� for the Polish translation by Carlos Marrod�n Casas
ISBN 83-7200-963-5
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Warszawa 2001
Dla Carmen Balcells
sk�panej we �zach
Wi�ksze podstawy do zmartwychwstania
maj� inne cz�onki ni� w�osy.
TOMASZ Z AKWENU
Suma teologiczna, tom 33
Ca�kowito�� cia� zmartwychwsta�ych
(Zagadnienie 80. Artyku� 5.)
prze�o�y� o. Pius Belch O.P.
Katolicki O�rodek Wydawniczy
�Veritas� 1983
26 pa�dziernika 1949 roku nie nalega� do dni obfituj�cych w sensacje. Mistrz Clemente Manuel Zabala, szef redakcji dziennika, w kt�rym stawia�em pierwsze reporterskie kroki, Zako�czy� poranne kolegium dwiema lub trzema rutynowymi uwagami. Nikomu nie powierzy� �adnego specjalnego zadania. Par� minut p�niej dowiedzia� si� przez telefon, �e w�a�nie opr�niano krypty dawnego klasztoru �wi�tej Klary i, bez wi�kszych z�udze�, zleci� mi: �Przejd� si� tam, mo�e co� ci wpadnie do g�owy�.
Niegdysiejszy klasztor klarysek, sto lat temu przemieniony w szpital, teraz zosta� wystawiony na sprzeda�, by w jego miejscu m�g� powsta� pi�ciogwiazdkowy hotel. Murszej�cy dach ods�oni� przepi�kn�, cho� zrujnowan� kaplic� klasztorn�. W kryptach nadal spoczywa�y spokojnie trzy pokolenia biskup�w, przeorysz i innych znakomito�ci. Nisze nale�a�o przede wszystkim opr�ni�, przekaza� prochy tym, kt�rzy tego za��daj�, reszt� za� szcz�tk�w z�o�y� do wsp�lnego grobu.
Zaskoczy� mnie prymitywizm, z jakim si� do tego zabrano. Robotnicy rozkopywali groby oskardami i gracami, wyci�gali zbutwia�e i rozpadaj�ce si� przy pierwszym dotkni�ciu trumny i oddzielali ko�ci od grubej warstwy kurzu, strz�p�w odzie�y i resztek w�os�w. Im szacowniejszy nieboszczyk, tym �mudniejsze by�o to zadanie, bo trzeba by�o dok�adnie rozgrzebywa� szcz�tki cia� i przesiewa� prochy przez sito, by odzyska� szlachetne kamienie i resztki z�otych kosztowno�ci.
Szef rob�t spisywa� w szkolnym zeszycie dane z nagrobk�w, sk�ada� ko�ci w osobne kupki i na ka�dej z nich k�ad� karteczk� z nazwiskiem, by si� nie pomiesza�y. Pierwsz� wi�c rzecz�, jaka rzuci�a mi si� w oczy, gdy wkroczy�em na teren klasztoru, by� d�ugi rz�d kopczyk�w u�o�onych z ko�ci, rozgrzanych przez bezlitosne s�o�ce pa�dziernika wdzieraj�ce si� przez dziurawy dach, i pozbawionych jakichkolwiek oznak to�samo�ci poza imieniem i nazwiskiem spisanymi o��wkiem na kartce papieru. I mimo �e od tamtego dnia up�yn�o niemal p� wieku, wci�� jeszcze czuj� os�upienie, w jakie wprawi�o mnie owo okropne �wiadectwo niszcz�cego up�ywu czasu.
Znajdowali si� tam, po�r�d wielu innych: jeden z wicekr�l�w Peru i jego sekretna kochanka; don Toribio de C�ceres y Virtudes, biskup tutejszej diecezji; kolejne przeorysze klasztoru, w�r�d nich matka Josefa Miranda oraz baka�arz sztuk don Cristob�l de Eraso, kt�ry p� swego �ycia po�wi�ci� tworzeniu kaseton�w. Na jednej z zamkni�tych nisz widnia�a tablica nagrobna drugiego markiza de Casalduero, don Ygnacia de Alfaro y Due?as, ale po jej otwarciu stwierdzono nie tylko, �e jest pusta, ale i to, �e nigdy nie by�a wykorzystana. Za to szcz�tki markizy, do?i Olalli de Mendoza, z�o�one by�y pod osobnym nagrobkiem, w s�siedniej niszy. Szef rob�t przyj�� to bez wi�kszego zdziwienia: wybudowanie sobie grobowca przez kreolskiego szlachcica i pogrzebanie go w innym miejscu by�o czym� zupe�nie normalnym.
W trzeciej niszy g��wnego o�tarza, od strony Ewangelii � tam kry�a si� sensacja. P�yta nagrobna rozpad�a si� ju� po pierwszym uderzeniu oskarda i z niszy sp�yn�a kaskada �ywych, intensywnie miedzianych w�os�w. Z pomoc� robotnik�w szef rob�t chcia� wydoby� reszt� w�os�w, ale im mocniej za nie ci�gn�li, tym wi�cej ich przybywa�o, a� pojawi�y si� ostatnie pasma, ci�gle przyro�ni�te do dziewcz�cej czaszki. W samej niszy, poza le��cymi lu�no drobnymi kosteczkami, nie by�o ju� nic wi�cej, a na nagrobku startym przez saletr� mo�na by�o odczyta� jedynie imiona: Sierva Maria de Todos los �ngeles. Po roz�o�eniu wspania�ych w�os�w na pod�odze i wymierzeniu ich okaza�o si�, �e maj� dwadzie�cia dwa metry i jedena�cie centymetr�w d�ugo�ci.
Szef rob�t, jakby nigdy nic, wyja�ni� mi, �e po �mierci w�osy ludzkie nadal rosn� mniej wi�cej centymetr miesi�cznie, dla niego wi�c dwadzie�cia dwa metry by�y, jak na dwie�cie lat, ca�kiem przyzwoit� �redni�. Dla mnie jednak nie by�o to a� takie proste i oczywiste, bo kiedy by�em dzieckiem, babcia opowiada�a mi legend� o ma�ej, dwunastoletniej markizie, kt�rej w�osy ci�gn�y si� za ni� niczym tren panny m�odej i kt�ra, ugryziona przez psa zmar�a na w�cieklizn�, a ws�awiwszy si� po �mierci wieloma cudami, czczona by�a w karaibskich osadach. Gr�b ten m�g� do niej w�a�nie nale�e� � to by�a moja sensacyjna wiadomo�� owego dnia i zacz�tek tej ksi��ki.
Gabriel Garc�a M�rquez
Cartagena de Indias, 1994
JEDEN
Popielaty pies z gwiazdk� na czole wpad� pierwszej niedzieli grudnia pomi�dzy zau�ki targowiska, stratowa� stragany, rozni�s� india�skie budy i namioty z przer�nymi loteriami, pogryz�szy przy okazji cztery osoby, kt�re nawin�y mu si� po drodze. Trzema ofiarami byli czarni niewolnicy. Czwart� za� Sierva Maria de Todos los �ngeles, jedyna c�rka markiza de Casalduero, kt�ra uda�a si� na targ w towarzystwie s�u��cej Mulatki, by kupi� p�k dzwoneczk�w na zabaw� z okazji swych dwunastych urodzin.
Mia�y przykazane, by nie wychodzi� poza Portal Kupc�w, ale s�u��ca zapu�ci�a si� a� po zwodzony most na przedmie�ciu Getsemani, zwabiona wrzaw� dochodz�c� z portu handlarzy niewolnik�w, gdzie w�a�nie wystawiono na licytacj� ostatni transport z Gwinei. Statek Kadyksa�skiego Towarzystwa Handlu Niewolnikami od tygodnia oczekiwany by� z niepokojem wywo�anym zaistnia�ymi na pok�adzie niewyt�umaczalnymi przypadkami �mierci. Usi�uj�c zatai� owe zgony, co rychlej wyrzucono za burt� cia�a bez �adnego balastu. O �wicie morze wyrzuci�o na piasek zniekszta�cone, obrz�k�e i dziwnie zsinia�e zw�oki. Statek zakotwiczono przed wej�ciem do zatoki l�kaj�c si�, �e jest on, by� mo�e, siedliskiem jakiej� zarazy afryka�skiej, dop�ki nie stwierdzono, �e przyczyn� zgon�w by�o zatrucie zepsutym mi�siwem.
O tej w�a�nie porze, kiedy pies wa��sa� si� po targowisku, zlicytowano ju� pozosta�ych przy �yciu niewolnik�w, po cenach mocno zani�onych ze wzgl�du na ich mizerny stan zdrowia, i usi�owano w�a�nie zrekompensowa� poniesione straty jednym egzemplarzem, wartym wszystkich innych razem wzi�tych. By�a to abisy�ska branka, o wzro�cie siedmiu pi�dzi, natarta melas� z trzciny cukrowej, miast, jak zwykle, pospolit� oliw�, i urody tak niepokoj�cej, �e a� niewiarygodnej. Nos mia�a spiczasty, czaszk� jak dynia kszta�tn�, oczy sko�ne, z�by zdrowe i dwuznaczn� postaw� rzymskiego gladiatora. Nie nacechowano jej wcze�niej �elazem, nie obwieszczono jej wieku i nie zachwalano stanu zdrowia, wystawiaj�c na sprzeda� wy��cznie dla jej urody. Cena, jak� zap�aci� za ni� gubernator, bez targowania si� i od r�ki, odpowiada�a w z�ocie wadze jej cia�a.
Przypadki pogryzienia kogo� przez bezpa�skie psy goni�ce kota lub walcz�ce z s�pami o resztki padliny by�y rzecz� codzienn�, szczeg�lnie w czasach obfito�ci i nieprzebranych t�um�w, kiedy do portu zawija�a Flota Galeon�w p�yn�ca na targi do Portobelo. Czterema czy pi�cioma podobnymi przypadkami w ci�gu tego samego dnia nikt nie zawraca� sobie g�owy, tym bardziej za� tak� ran� jak ta odniesiona przez Sierv� Mari�, ledwie dostrzegaln� na lewej kostce. S�u��ca nie uleg�a wi�c trwodze. Opatrzy�a rank� cytryn� i siark�, zmy�a ze sp�dnic dziewczynki plam� krwi i nikt nie my�la� ju� o niczym innym jak tylko o tym, by mo�liwie najhuczniej uczci� jej dwunaste urodziny.
Bernarda Cabrera, matka Siervy Marii i nie utytu�owana ma��onka markiza de Casalduero, zaaplikowa�a sobie rano drastyczny �rodek przeczyszczaj�cy: siedem granulek antymonu w szklance cukru r�anego. Swego czasu by�a nieposkromion� Metysk� z tak zwanej arystokracji kontuaru; uwodzicielsk�, zach�ann�, swawoln� i o �apczywo�ci podbrzusza tak ogromnej, i� mog�aby zaspokoi� ca�e koszary. Po kilku zaledwie latach zacz�a stroni� od ludzi i �wiata z powodu nadmiernej sk�onno�ci do miodu pitnego i tabliczek kakao. Cyga�skie oczy przygas�y, przemy�lno�ci ju� nie starcza�o, wydala�a krwi� i plu�a ��ci�, a syrenie ongi� cia�o napuch�o przybrawszy barw� miedzian� jak u trzydniowego trupa; puszcza�a wiatry tak siarczyste i cuchn�ce, i� nawet brytany przejmowa�y trwog�. Rzadko kiedy wychodzi�a poza sw� sypialni�, a je�li ju�, to snu�a si� po domu ca�kiem naga albo w ser�owym cha�acie narzuconym wprost na cia�o, w kt�rym wydawa�a si� jeszcze bardziej go�a.
Zd��y�a ju� siedem razy i�� na stron�, nim wr�ci�a towarzysz�ca Siervie Marii s�u��ca. O psie nic jej nie powiedzia�, za to rozgada�a si� o gorsz�cym zakupie niewolnicy w porcie. �Je�li rzeczywi�cie jest tak pi�kna, jak m�wi�, to mo�e by� Abisynk�� - powiedzia�a Bernarda. Ale cho�by by�a sam� kr�low� Sab�, wydawa�o jej si� czym� zupe�nie niemo�liwym, by kto� m�g� kupi� j� za tyle z�ota, ile wa�y.
�Chcieli pewnie powiedzie� o talarach w z�ocie� - rzek�a.
�Nie - us�ysza�a wyja�nienie - tyle z�ota, ile wa�y Murzynka�.
�Niewolnica tego wzrostu wa�y co najmniej sto dwadzie�cia funt�w - powiedzia�a Bernarda. - A nie ma kobiety, ani czarnej, ani bia�ej, wartej sto dwadzie�cia funt�w z�ota, chyba �e sra�aby diamentami�.
W handlu niewolnikami nie by�o od niej przebieglejszego kupca, wiedzia�a wi�c, �e je�li gubernator kupi� Abisynk�, to nie dla tak wyrafinowanych cel�w, jak pos�ugiwanie w kuchni. Zastanawia�a si� w�a�nie nad tym, kiedy us�ysza�a pierwsze sza�amaje, huki �wi�tecznych petard i natychmiast jazgot brytan�w w klatce. Wysz�a do gaju pomara�czowego zobaczy�, co to za rwetes.
Huczna muzyka dosz�a r�wnie� uszu don Ygnacia de Alfaro y Due?as, drugiego markiza de Casalduero i pana na Darien, spoczywaj�cego w czas sjesty w hamaku rozwieszonym mi�dzy dwoma drzewami pomara�czowymi. By� to zgorzknia�y farmazon, o twarzy bladej jak �mier� z niedostatku krwi wypijanej mu podczas snu przez nietoperze. W domu chodzi� w chilabie beduina i w toleda�skim birecie, co jeszcze bardziej uwydatnia�o jego sieroc� bezradno��. Ujrzawszy ma��onk� go�� jak j� Pan B�g stworzy�, pospieszy� z pytaniem:
�C� to za ha�asy?�.
�Nie wiem - odpowiedzia�a. - Kt�rego dzi� mamy?�.
Markiz nie wiedzia�. Musia� poczu� si� mocno zaniepokojony, skoro zdoby� si� na zadanie jej pytania, a i jej ��� widocznie da�a chwil� wytchnienia, skoro raczy�a mu odpowiedzie� bez cienia sarkazmu. Mocno zaintrygowany siad� w hamaku, gdy ponownie rozleg� si� huk petard.
�Wielkie nieba! � krzykn��. - Kt�rego dzi� mamy?�.
Dom graniczy� ze szpitalem Boskiej Pasterki dla ob��kanych kobiet. Zwabione taneczn� wrzaw� i hukiem pensjonariuszki wyleg�y na taras wychodz�cy na gaj pomara�czowy, ka�dy wybuch kwituj�c owacjami. Markiz przekrzykuj�c wrzaw� zapyta� je, gdzie te� odbywa si� zabawa, a one wyprowadzi�y go z niewiedzy. By� 7 grudnia, dzie� �wi�tego Ambro�ego, Biskupa, a muzyka i strza�y dochodzi�y z patio niewolnik�w, gdzie odbywa�a si� zabawa na cze�� Siervy Marii. Markiz uderzy� si� w czo�o.
�Oczywi�cie - powiedzia�. - Ile ko�czy?�.
�Dwana�cie� - powiedzia�a Bernarda.
�Dopiero dwana�cie? - zdziwi� si�, wyci�gaj�c si� ponownie na hamaku. - Ale to �ycie wolno p�ynie!�.
Dw�r stanowi� chlub� miasta a� do pocz�tk�w wieku. Teraz by� przygn�biaj�c� ruin�, a widok pustych pomieszcze� i porozmieszczanych bez �adu i sk�adu sprz�t�w sprawia� wra�enie, i� dom jest w stanie przeprowadzki. W salonach zachowa�y si� jeszcze marmurowe pod�ogi w szachownic� i co poniekt�re kryszta�owe �yrandole ze zwisaj�cymi z nich strz�pami paj�czyn. W u�ywanych pokojach, niezale�nie od pory roku, zawsze panowa� ch��d dzi�ki grubym kamiennym murom, wieloletniemu zamkni�ciu, a jeszcze bardziej dzi�ki grudniowej bryzie wdzieraj�cej si� ze �wistem przez kraty. Ca�y dom przesycony by� dojmuj�c� woni� st�chlizny, gnu�no�ci i mrok�w. Po pa�sko�ci pierwszego markiza pozosta�o jedynie pi�� gro�nych brytan�w, strzeg�cych domu w nocy.
Gwarne podw�rze niewolnik�w, na kt�rym obchodzono urodziny Siervy Marii, stanowi�o w czasach pierwszego markiza osobne miasto w mie�cie. I by�o nim nadal za jego spadkobiercy, dop�ki trwa�y nieco m�tne interesy na handlu niewolnikami i m�k�, kt�re Bernarda, nie ruszaj�c si� z cukrowni Mahates, prowadzi�a nader udatnie. Teraz ca�y splendor nale�a� ju� do przesz�o�ci. Nieposkromiony na��g wycie�czy� Bernard�, podw�rze za� ogranicza�o si� do dw�ch drewnianych barak�w krytych palmowymi li��mi, gdzie ostatecznie dogas�y resztki wielko�ci.
Dominga de Adviento, zaufana Murzynka, kt�ra �elazn� r�k� zarz�dza�a domem do ostatniej niemal chwili swego �ycia, by�a jedyn� osob� ��cz�c� �wiat miniony z obecnym. I nie kto inny jak w�a�nie ta wysoka, ko�cista kobieta, o m�dro�ci granicz�cej z jasnowidztwem, wychowa�a Sierv� Mari�. Przyj�a katolicyzm nie odrzucaj�c swej poprzedniej wiary yoruba, wyznaj�c i praktykuj�c, jak popad�o, obie religie jednocze�nie. Dusza jej �y�a w jak naj�wi�tszym spokoju, mawia�a, bo je�li czego� brakowa�o jej w jednej religii, odnajdywa�a to w drugiej. By�a zarazem jedyn� ludzk� istot� ciesz�ca si� odpowiednim autorytetem, by po�redniczy� mi�dzy markizem i jego ma��onk�, i to z powodzeniem, bo oboje dawali jej pos�uch. Tylko ona przegania�a miot�� niewolnik�w, gdy wpada�a na tarzaj�cych si� w poni�eniu sodomii lub cudzo�o��cych w opuszczonych pokojach z wymienianymi mi�dzy sob� kobietami. Ale od jej �mierci uciekali z barak�w przed skwarem po�udnia, by zlegn�wszy w byle k�cie, wydrapywa� z gar�w przypalone resztki ry�u albo gra� w makuko i w puszczanie frygi w ch�odzie korytarzy. W tym upadlaj�cym �wiecie, gdzie nikt nie by� wolny, Sierva Maria by�a wolna: tylko ona i tylko w tym miejscu. I tu, nie gdzie indziej, w�a�nie �wi�towano, w jej prawdziwym domu i z jej prawdziw� rodzin�.
Nie spos�b by�o wyobrazi� sobie sm�tniejszych tan�w do tak hucznej muzyki pomi�dzy dworskimi i grup� przyby�ych, z czym kto m�g� i mia�, niewolnik�w z innych, co znamienitszych maj�tk�w. Dziewczynka zachowywa�a si� naturalnie. Ta�czy�a z wi�kszym wdzi�kiem i werw� ni� rodowici Afryka�czycy, �piewa�a co raz to innym g�osem w przer�nych j�zykach afryka�skich albo na�ladowa�a g�osy ptak�w i zwierz�t, wprawiaj�c w zdumienie i jedne, i drugie. Na polecenie Domingi de Adviento najm�odsze niewolnice smarowa�y jej twarz sadz�, nak�ada�y na szkaplerzyk swoje rytualne naszyjniki i uk�ada�y nigdy nie �cinane w�osy, kt�re, gdyby nie codzienne i skomplikowane zaplatanie w kilkakrotnie zwini�te warkocze, przeszkadza�yby jej w chodzeniu.
Zaczyna�a dojrzewa� w k��bowisku wrogich sobie si�. Niewiele mia�a z matki. Po ojcu za� odziedziczy�a cia�o w�t�e, chorobliw� wstydliwo��, blad� cer�, oczy smutnomodre i czyst� mied� gorej�cych w�os�w. �y�a tak cichutko, �e wydawa�a si� istot� niewidzialn�. Matka, wystraszona t� dziwnie cich� obecno�ci�, przywi�zywa�a jej dzwoneczek do nadgarstka, by nie straci� z uszu b��kaj�cej si� w p�mroku domu c�rki.
Dwa dni po zabawie s�u��cej wyrwa�o si� mimochodem, �e pies ugryz� Sierv� Mari�. Bernarda zastanawia�a si� nad tym, bior�c przed snem sz�st� tego dnia, gor�c� k�piel w pachn�cych pianach, by wr�ciwszy do sypialni zapomnie� o ca�ej sprawie. Dopiero nast�pnej nocy przypomnia�a sobie o niej, gdy brytany zacz�y szczeka� ni st�d ni zow�d i przestraszy�a si�, �e mog� by� w�ciek�e. Z�apawszy kaganek natychmiast ruszy�a do barak�w i znalaz�a tam Sierv� Mari� �pi�c� w odziedziczonym po Domindze de Adviento hamaku z �yka palmowego. S�u��ca nie wspomnia�a, gdzie dziewczynka zosta�a ugryziona, Bernarda podwin�a wi�c c�rce koszul� i, cal po calu, obejrza�a j� ca��, pod��aj�c za �wiat�em wzd�u� pokutnego warkocza owijaj�cego si� wok� drobnego cia�a jak lwi ogon. W ko�cu znalaz�a drobny �lad z�b�w na lewej kostce z zakrzep�� ju� wok� ranki krwi� i ledwie widoczne na pi�cie otarcia.
W dziejach miasta przypadki zachorowa� na w�cieklizn� nie nale�a�y bynajmniej do rzadkich i b�ahych. Jedn� z najg�o�niejszych by�a historia sztukmistrza w�druj�cego po odpustach z wytresowan� ma�pk�, kt�rej zachowanie niewiele r�ni�o si� od ludzkiego. Podczas angielskiego obl�enia zatoki zwierz� zachorowa�o na w�cieklizn�, ugryz�o swego pana w twarz i uciek�o w pobliskie g�ry. Nieszcz�snego kuglarza zat�uczono pa�kami, gdy w ataku sza�u uleg� przera�aj�cym halucynacjom, o kt�rych jeszcze przez wiele lat matki �piewa�y ballady podw�rzowe dzieciom na postrach. Nie up�yn�y dwa tygodnie, gdy w bia�y dzie� z g�r spad�a na miasto horda czarcich ma�p. Obr�ci�y w perzyn� chlewy i kurniki, by nast�pnie wpa�� do katedry, wyj�c i tocz�c krwaw� pian�, w czasie dzi�kczynnego Te Deum za zwyci�stwo nad angielsk� eskadr�. Najbardziej zatrwa�aj�ce dramaty nie przechodzi�y jednak do historii, bo zdarza�y si� w�r�d czarnej ludno�ci, kt�ra natychmiast ukrywa�a poszkodowanych w osadach zbieg�ych niewolnik�w, by tam pr�bowa� ich uzdrowi� za pomoc� afryka�skich magii.
Pomimo tylu przestr�g, ani biali, ani czarni, ani Indianie nie zaprz�tali sobie my�li w�cieklizn� ani �adn� wyl�gaj�c� si� powoli chorob�, dop�ki nie pojawia�y si� pierwsze i nieodwracalne ju� symptomy. Nie inaczej zachowa�a si� Bernarda Cabrera. Uwa�a�a, �e niestworzone opowie�ci niewolnik�w rozchodz� si� i szybciej, i dalej ni� podobne bajbugi chrze�cijan, i nawet zwyk�e psie k��ni�cie mog�oby przynie�� ujm� honorowi rodziny. Tak pewna by�a swoich racji, �e nawet nie wspomnia�a o ca�ej sprawie m�owi, a i sama o niej wnet zapomnia�a, a� do niedzieli, kiedy s�u��ca id�c na targ ujrza�a szcz�tki psa powieszone na migda�owcu, ku przestrodze przed w�cieklizn�. Rzut oka wystarczy� jej, �eby rozpozna� gwiazdk� na czole i popielat� sier�� w�a�nie tego psa, kt�ry pogryz� Sierv� Mari�. Jednak Bernarda, kiedy jej o tym powiedziano, nie przej�a si� zbytnio. Nie by�o czym: rana ju� si� zagoi�a i nie by�o ani �ladu po zadrapaniach.
Grudzie� zacz�� si� okropnie, po paru dniach odzyska� jednak sobie tylko w�a�ciwe, ametystowe wieczory i noce szalej�cych wiatr�w. Dobre wie�ci z Hiszpanii sprawi�y, �e i Bo�e Narodzenie up�yn�o w znacznie rado�niej szych nastrojach ni� w ubieg�ych latach. Ale miasto nie by�o ju� takie jak kiedy�. G��wny targ niewolnik�w przeniesiony zosta� do Hawany, a gwarkowie i ziemianie kr�lestw L�du Sta�ego woleli kupowa� ta�sz� si�� robocz� z przemytu na angielskich Antylach. Istnia�y wi�c dwa miasta: jedno radosne i przez sze�� miesi�cy p�kaj�ce w szwach od t�um�w, kiedy w porcie sta�y galeony, i drugie, sennie oczekuj�ce ich przyp�yni�cia przez reszt� roku.
O pogryzionych przez psa ofiarach brak by�o jakichkolwiek wiadomo�ci a� do pocz�tk�w stycznia, kiedy w �wi�tej dla markiza porze sjesty do drzwi zapuka�a Indianka znana jako Sagunta. By�a bardzo stara i w��czy�a si� boso po �wiecie, nawet w najwi�ksze s�o�ce, wspomagaj�c si� kosturem i okutana ca�a w bia�e prze�cierad�o. Towarzyszy�a jej z�a s�awa babki, kt�ra i utracone dziewictwo potrafi�a przywr�ci� i poronienie wywo�a�, cho� r�wnowa�y�a to dobr� � dla odmiany - s�aw� osoby posiadaj�cej india�skie sekrety uzdrawiania nieuleczalnie chorych.
Rad nie rad, markiz przyj�� j� w sieni niewiele rozumiej�c z tego, co do� m�wi�a, bo by�a to kobieta nader ogl�dna w s�owach, dobieranych, na domiar z�ego, m�tnie i zawile. Tak d�ugo brn�a do sedna sprawy zbaczaj�c to w jedn�, to w drug� stron�, i� markiz straci� wreszcie cierpliwo��.
�Cokolwiek by to by�o, prosz� powiedzie� bez ogr�dek� - poprosi�.
�Grozi nam zaraza w�cieklizny - powiedzia�a Sagunta. - A tylko ja posiadam klucze �wi�tego Huberta, patrona my�liwych i uzdrowiciela cierpi�cych na w�cieklizn�.
�Nie rozumiem, sk�d mia�aby si� wzi�� ta zaraza � odpar� markiz. - Nie ma �adnych znak�w wr�cych za�mienie lub pojawienie si� komety, o ile mi wiadomo, a i winy nasze nie s� a� tak wielkie, �eby B�g musia� si� nami zaj��.
Sagunta poinformowa�a go, �e w marcu nast�pi ca�kowite za�mienie s�o�ca, i przekaza�a wie�ci o wszystkich, kt�rzy zostali pogryzieni w pierwsz� niedziel� grudnia. Dwie osoby przepad�y bez �ladu, niew�tpliwie ukryte przez swoich, �eby leczy� je czarodziejskimi sztuczkami, a trzecia zmar�a na w�cieklizn� po dw�ch tygodniach. By�a i czwarta osoba, kt�rej pies co prawda nie pogryz�, a jedynie opryska� sw� �lin�, ale cz�owiek ten dogorywa� w�a�nie w szpitalu Mi�o�ci Bo�ej. Na rozkaz burmistrza wytruto ju� w ci�gu miesi�ca sto bezpa�skich zwierzak�w. Jeszcze tydzie�, a na ulicy nie b�dzie ani jednego �ywego psa.
�Mimo wszystko nie pojmuj�, co ja mam z tym wszystkim wsp�lnego - powiedzia� markiz. - Tym bardziej o tak niecodziennej porze�.
�Pa�ska c�rka pierwsza zosta�a pogryziona� - powiedzia�a Sagunta.
Markiz odpar� jej z ca�kowitym przekonaniem:
�Gdyby to si� rzeczywi�cie zdarzy�o, ja pierwszy bym o tym wiedzia��.
S�dzi�, �e dziewczynka czuje si� dobrze, i nie dopuszcza� my�li, �e gdyby rzeczywi�cie przydarzy�o jej si� co� gro�nego, m�g�by o tym nie wiedzie�. Uzna� wi�c wizyt� za sko�czon� i odszed� dospa� sjest�.
Niemniej wieczorem uda� si� na patio dla s�u�by odszuka� Sierv� Mari�. Z twarz� umalowan� na czarno, boso i w kolorowym turbanie niewolnic pomaga�a przy oprawianiu kr�lik�w. Zapyta�, czy to prawda, �e pogryz� j� pies, a ona, bez najmniejszego wahania, odpowiedzia�a, �e nie. Tej samej nocy jednak Bernarda potwierdzi�a mu z�� wiadomo��. Markiz, zbity z tropu, zapyta�:
�To dlaczego Sierva zaprzecza?�.
�Bo nie ma sposobu, �eby m�wi�a prawd�, nawet na m�kach b�dzie k�ama� - powiedzia�a Bernarda.
�To znaczy, �e nale�y podj�� odpowiednie kroki - rzek� markiz - bo pies by� chory na w�cieklizn�.
�Przeciwnie - powiedzia�a Bernarda - to raczej pies zdech� po ugryzieniu Siervy Marii. To sta�o si� w grudniu, a ta najbezczelniej w �wiecie wygl�da jak p�czek r�y�.
Oboje uwa�nie ws�uchiwali si� w zataczaj�ce coraz szersze kr�gi pog�oski o gro�bie zarazy do tego stopnia, �e wbrew sobie jeszcze raz poczuli si� zmuszeni do przeprowadzenia rozmowy dotycz�cej wsp�lnych im spraw, jak za czas�w, kiedy nienawidzili si� mniej. Dla niego wszystko by�o oczywiste. Zawsze wierzy�, �e kocha c�rk�, ale w strachu przed w�cieklizn� musia� si� przyzna�, �e dla wygody sam siebie oszukuje. Bernarda nie pr�bowa�a nawet zawraca� sobie g�owy jakimikolwiek pytaniami, ca�kowicie �wiadoma, �e c�rki nie kocha i nie jest przez ni� kochana, uznaj�c i jedno, i drugie za rzecz ca�kowicie normaln�. Odczuwana przez oboje nienawi�� do dziewczynki w du�ej mierze by�a wstr�tem do cech, kt�re po nich samych odziedziczy�a. Bernarda mimo to gotowa by�a odegra� fars� z rz�sistymi �zami i przywdzia� �a�ob� zbola�ej matki, by zachowa� swoj� godno��, pod warunkiem, �e �mier� dziewczynki nast�pi�aby z godziwych przyczyn.
�Niewa�ne z jakich konkretnie - doda�a - byleby nie na psi� zaraz�.
Markiz w jednej chwili, niczym w przeb�ysku zes�anym przez niebiosa, zrozumia� sens swojego �ycia.
�Dziewczynka nie umrze - powiedzia� stanowczo. - A je�li ju�, to umrze �mierci�, jak� B�g zrz�dzi�.
We wtorek uda� si� do szpitala Mi�o�ci Bo�ej na wzg�rzu �wi�tego �azarza, by odwiedzi� chorego na w�cieklizn�, o kt�rym m�wi�a mu Sagunta. Nie zdawa� sobie sprawy, �e widok jego karety w krepach �a�obnych przyj�ty zostanie jako kolejna oznaka zbli�aj�cych si� nieszcz��, od wielu bowiem lat nie opuszcza� domu, wyj�wszy tylko wyj�tkowe okazje, a od dawien dawna nie by�o wi�kszych okazji jak ceremonie ostatniej pos�ugi.
Miasto ton�o w swej wielowiekowej apatii, ale niejeden zdo�a� dostrzec zmizerowan� twarz i uciekaj�cy wzrok szlachetnego, acz zagubionego pana w �a�obnych taftach, kt�rego kareta opu�ci�a mury miasta kieruj�c si� na prze�aj w stron� wzg�rza �wi�tego �azarza. W szpitalu z�o�eni na ceglanej pod�odze tr�dowaci zobaczyli, jak sunie krokiem zmar�ego, i zagrodzili mu drog� wyci�gaj�c r�ce po ja�mu�n�. W pawilonie chronicznie ob��kanych znalaz� chorego przywi�zanego do s�upa.
By� to stary Mulat o sk��bionych bia�ych w�osach na g�owie i brodzie. Po�ow� cia�a mia� ju� sparali�owan�, ale w�cieklizna doda�a tej drugiej po�owie tyle si�, �e trzeba go by�o przywi�za�, �eby sam siebie nie roztrzaska� o �ciany. Z jego opowie�ci niezbicie wynika�o, �e jest ofiar� tego samego psa, kt�ry uk�si� Sierv� Mari�.
I rzeczywi�cie opryska� go �lin�, ale �lina nie pad�a na zdrow� sk�r�, tylko na ropiej�cy wrz�d na �ydce. U�ci�lenia te niewiele da�y markizowi, kt�ry opu�ci� szpital r�wnie zaniepokojony jak przedtem, a na dodatek przera�ony i widokiem konaj�cego, i brakiem najmniejszego promyka nadziei dla Siervy Marii.
Wracaj�c do miasta perci� napotka� godnie wygl�daj�cego m�czyzn�, kt�ry siedzia� na przydro�nym kamieniu przy pad�ym koniu. Markiz kaza� zatrzyma� pow�z i dopiero kiedy m�czyzna wsta�, rozpozna� w nim licencjata Abrenuncia de Sa Pereiro Cao, najznakomitszego, ale i wzbudzaj�cego najwi�ksze spory lekarza w mie�cie. Wygl�da� jak, wypisz wymaluj, kr�l trefl w kapeluszu z ogromnym, chroni�cym przed s�o�cem rondem, w butach z ostrogami i w czarnej pelerynie wykszta�conych wyzwole�c�w. Pozdrowi� markiza z niecodzienn� ceremonialno�ci�.
�Benedictus qui venit in nomine veritatis� - powiedzia�.
Ko� nie wytrzyma� powrotnej drogi t� sam� perci�, kt�r� przedtem pokona� k�usem pod g�r�, i p�k�o mu serce. Neptun, stangret markiza, usi�owa� rozsiod�a� konia. W�a�ciciel zwierz�cia odwi�d� go od tego zamiaru.
�Po co mi siod�o, je�li nie b�d� mia� konia, by go osiod�a� - powiedzia�. - Zostawcie je, niech zgnije razem z nim�.
Stangret z uwagi na dzieci�c� pulchno�� medyka pospieszy� mu z pomoc� przy wsiadaniu do karety, markiz za� uczyni� mu zaszczyt pozwoliwszy zasi��� po swej prawej stronie. Abrenuncio wci�� my�la� o koniu.
�To tak, jakby mi umar�a po�owa cia�a� - westchn��.
�Nic �atwiejszego, jak zaradzi� �mierci konia� - powiedzia� markiz.
Abrenuncio o�ywi� si�. �To nie by� zwyk�y ko� - powiedzia�. - Gdybym posiada� odpowiednie �rodki, kaza�bym go pochowa� w po�wi�conej ziemi�. Spojrza� na markiza ciekaw jego reakcji i doko�czy�:
�W pa�dzierniku sko�czy� sto lat�.
�Konie tyle nie �yj�� - odpar� markiz. f - :
�Mog� to udowodni� - powiedzia� lekarz.
We wtorki w szpitalu Mi�o�ci Bo�ej s�u�y� sw� pomoc� tr�dowatym cierpi�cym na inne dolegliwo�ci. By� najzdolniejszym uczniem licencjata Juana Mendeza Nieto, kolejnego portugalskiego �yda, kt�ry wyemigrowa� na Karaiby uciekaj�c przed prze�ladowaniami w Hiszpanii; po swym nauczycielu odziedziczy� z�� s�aw� nekromanta i impertynenta, ale nikt nie podawa� w w�tpliwo�� jego wiedzy. Nieustannie toczy� krwawe potyczki z innymi konsyliarzami, kt�rzy nie mogli mu darowa� jego nieprawdopodobnie trafnych diagnoz ani jego niecodziennych metod. Spreparowa� pigu�k�, kt�ra, za�ywana raz na rok, wp�yw zbawienny mia�a na zdrowie i przed�u�a�a �ycie, ale przez pierwsze trzy dni powodowa�a takie pomieszanie zmys��w, �e poza nim nikt nie mia� odwagi jej za�y�. W dawnych czasach zwyk� grywa� na harfie przy �o�u cierpi�cych, by u�mierzy� ich b�l specjalnie dobran� i skomponowan� muzyk�. Unika� chirurgii, kt�r� zawsze mia� za trywialny kunszt belfr�w i balwierzy, jego za� pora�aj�c� specjalno�ci� by�o przepowiadanie chorym dnia i godziny ich �mierci. Niemniej zar�wno dobr� jak i z�� s�aw� zawdzi�cza� temu samemu: rozpowiadano, i nikt nigdy temu nie zaprzeczy�, �e kiedy� wskrzesi� zmar�ego.
Pomimo swego do�wiadczenia Abrenuncio poruszony by� widokiem chorego na w�cieklizn�. �Cia�o ludzkie nie jest stworzone na miar� lat, kt�re cz�owiek m�g�by prze�y� � powiedzia�. Markiz ch�on�� ka�de s�owo jego uczonej i barwnej mowy, by odezwa� si� dopiero wtedy, gdy lekarz nie mia� ju� nic wi�cej do powiedzenia.
�Co mo�na zrobi� z tym biedakiem?� - zapyta�. �
�Zabi� go� - odpowiedzia� Abrenuncio.
Markiz spojrza� na niego przera�ony.
�A przynajmniej uczyniliby�my to, gdyby�my byli dobrymi chrze�cijanami� � kontynuowa� niczym nie wzruszony medyk. � I prosz� si� nie dziwi�, panie: dobrych chrze�cijan jest wi�cej, ni� s�dzimy�.
W rzeczywisto�ci mia� na my�li tych ubogich chrze�cijan, wszelkich ras i kolor�w sk�ry, zamieszkuj�cych przedmie�cia i wioski, kt�rzy mieli do�� odwagi, by swym chorym na w�cieklizn� wsypywa� do po�ywienia trucizn�, chc�c zaoszcz�dzi� im zgrozy ostatnich chwil. Pod koniec ubieg�ego wieku ca�a rodzina spo�y�a zatrut� zup�, bo nikt nie mia� serca otru� samego tylko pi�cioletniego dziecka.
�Uwa�a si�, �e my, lekarze, nie wiemy, �e takie rzeczy maj� miejsce - stwierdzi� Abrenuncio. - Ale tak nie jest, brak nam jednak autorytetu moralnego, �eby je wesprze�. Miast tego, post�pujemy z konaj�cymi w�a�nie tak, jak m�g� pan, markizie, zobaczy� na w�asne oczy. Powierzamy ich opiece �wi�tego Huberta i przywi�zujemy do s�upa, �eby mogli kona� d�u�ej i gorzej ni� �le�.
�Nie ma innego ratunku?� - zapyta� markiz.
�Po pierwszych paroksyzmach w�cieklizny nie ma �adnego� - odpowiedzia� lekarz. Zacz�� rozwodzi� si� o wzbudzaj�cych weso�o�� traktatach, kt�re uznawa�y w�cieklizn� za chorob� uleczaln�, przy stosowaniu przer�nych formu�: p�ucnika ziemnego, blendy merkurialnej, pi�ma, rt�ci argenty�skiej, Anagallis flore purpureo.
�Androny - powiedzia�. - Rzecz w tym, �e jedni zapadaj� na w�cieklizn�, a inni nie i nic �atwiejszego jak stwierdzi�, w przypadku tych, kt�rych nie dotkn�a, �e zawdzi�czaj� to lekarstwom�. Spojrza� markizowi prosti w oczy, upewniaj�c si�, czy ten jest jeszcze duchem przytomny, i zako�czy�:
�Dlaczego to tak was, panie, interesuje?�.
�Z lito�ci� - sk�ama� markiz.
Przez okienko przyjrza� si� znieruchomia�emu w po po�udniowym letargu morzu i, ca�kiem ju� przybity nagle zda� sobie spraw�, �e wr�ci�y jask�ki. Bryza jeszcze si� nie podnios�a. Grupka dzieci usi�owa�a trafi� kamieniami zab��kanego na b�otnistej pla�y pelikana i markiz pod��a� wzrokiem za jego panicznym lotem dop�ki ptak nie znikn�� po�r�d l�ni�cych kopu� ufortyfikowanego miasta.
Kareta wjecha�a w mury bram� P�ksi�yca i od tego miejsca Abrenuncio przej�� rol� przewodnika, kieruj�c stangreta uliczkami przedmie�cia rzemie�lnik�w w stron� swego domu. Nie by�o to �atwe. Neptuno mia� pono� siedemdziesi�t lat, by� kr�tkowidzem, ponadto czu� si� niepewnie, przyzwyczajony do tego, �e ko� i tak sam prowadzi� ha�a�liwymi zau�kami, kt�re zna� lepiej ni� on. Kiedy w ko�cu zajechali pod dom, Abrenuncio po�egna� si� w drzwiach sentencj� z Horacego.
�Nie znam �aciny� - usprawiedliwi� si� markiz.
�A do czorta z �acin�!� - odkrzykn�� Abrenuncio. I powiedzia� to po �acinie, rzecz jasna.
Markiz do�wiadczy� takiego wstrz�su, i� pierwsze polecenie, kt�re wyda� powr�ciwszy do domu, by�o najdziwniejsz� rzecz�, jak� w swym �yciu uczyni�. Kaza� Neptunowi, by zebra� szcz�tki pad�ego na wzg�rzu �wi�tego �azarza konia i pogrzeba� je w po�wi�conej ziemi, a nazajutrz, z samego rana, pos�a� Abrenunciowi najlepszego konia ze swojej stajni.
Po przynosz�cych chwilow� zaledwie ulg� purgansach z antymonu Bernarda aplikowa�a sobie, nawet trzy razy dziennie, u�mierzaj�ce lewatywy, by zdusi� ogie� pal�cy jej trzewia, lub bra�a, nawet sze�� razy w ci�gu dnia, gor�ce i pachn�ce k�piele na uspokojenie nerw�w. W niczym ju� nie przypomina�a owej dziewczyny tu� po �lubie, kt�ra sama obmy�la�a ryzykowne przedsi�wzi�cia handlowe i przeprowadza�a je z nieomylno�ci� jasnowidza, zarabiaj�c krocie, do nadej�cia tego przekl�tego wieczoru, gdy pozna�a Judasza Iskariot� i porwa�o j� nieszcz�cie.
Spotka�a go przypadkowo w czasie odpustowych zabaw, gdy na wiejskiej arenie walczy� niemal nagi, bez �adnej broni, sam na sam z bykiem sposobionym do walki. By� tak pi�kny i zuchwa�y, �e nie mog�a go zapomnie�. Par� dni p�niej zn�w go ujrza�a na karnawa�owych ta�cach, gdzie pojawi�a si� w maseczce, przebrana za �ebraczk�, w towarzystwie swych niewolnic przystrojonych jak markizy, w naszyjnikach, bransoletach i z�otych kolczykach wysadzanych szlachetnymi kamieniami. Judasz sta� otoczony ciekawskimi, ch�tny zata�czy� z ka�d� gotow� mu zap�aci� i trzeba by�o si�� zaprowadzi� porz�dek, by ostudzi� eufori� rozochoconych kobiet. Bernarda zapyta�a, ile kosztuje. Judasz ta�cz�c odpowiedzia�:
�P� reala�.
Bernarda zdj�a maseczk�.
�Pytam, ile kosztujesz na ca�e �ycie� - powiedzia�a.
Judasz spostrzeg�, �e po ods�oni�ciu twarzy nie jest a� tak� �ebraczk�, na jak� wygl�da�a. Pu�ci� partnerk� i podszed� do Bernardy z paradn� gracj� majtka, by zademonstrowa� swoj� cen�.
�Pi��set pesos w z�ocie� - powiedzia�.
Otaksowa�a go ch�odnym okiem do�wiadczonego kupca. By� wielki, o l�ni�cej, foczej sk�rze, mia� tors pokryty k�dzierzawymi w�osami, w�skie biodra, smuk�e nogi i delikatne, na przek�r swemu zaj�ciu, d�onie. Bernarda wyliczy�a:
�Mierzysz osiem pi�dzi�.
�Plus trzy cale� - odpar�.
Bernarda kaza�a mu przykucn��, tak by mog�a przyjrze� si� jego uz�bieniu, i skrzywi�a si� poczuwszy od�r amoniaku bij�cy spod jego pach. Z�by by�y ca�e, zdrowe i proste.
�Tw�j pan chyba oszala�, je�li my�li, �e kto� ci� kupi za cen� konia� - powiedzia�a Bernarda.
�Jestem wolny i sam siebie sprzedaj� - odpowiedzia�. I doda� nie bez pewnego przek�su: �Pani�.
�Markizo� � poprawi�a go Bernarda.
Odda� dworski uk�on, od kt�rego zapar�o jej dech w piersiach, i kupi�a go za po�ow� pierwotnie przez niego ustalonej ceny. �Tylko dla rozkoszy oczu� - jak wyzna�a. W zamian zobowi�za�a si� respektowa� jego status cz�owieka wolnego, przyznaj�c mu r�wnie� czas na walki z cyrkowym bykiem. Umie�ci�a go nie opodal swej sypialni, w pokoju zajmowanym przedtem przez koniuszego, i czeka�a na� ju� od pierwszej nocy, nie zaryglowawszy drzwi, naga, pewna, �e - cho� nie proszony - i tak przyjdzie. Ale przysz�o jej czeka� dwa tygodnie, podczas kt�rych ani razu nie zmru�y�a oka trawiona gor�czk� cia�a.
A Judasz, po prostu, kiedy dowiedzia� si�, kim jest Bernarda i ujrza� dom od �rodka, natychmiast odzyska� niewolniczy respekt. Kiedy jednak Bernarda przesta�a go wreszcie wyczekiwa�, zaryglowa�a drzwi, zasn�a w koszuli nocnej, wtedy Judasz wszed� przez okno. Obudzi� j� rozchodz�cy si� po pokoju od�r amoniaku. Poczu�a dyszenie szukaj�cego jej po omacku minotaura, poczu�a �ar przygniataj�cego j� cia�a i drapie�ne d�onie, chwytaj�ce j� przy szyi i rozszarpuj�ce koszul�, i us�ysza�a, jak charkocze jej do ucha: �Ty kurwo, ty kurwo�. Od tej nocy Bernarda wiedzia�a, �e do ko�ca �ycia nie chce ju� nic innego robi� .
Oszala�a dla niego. Nocami wychodzili na odbywaj�ce si� w przedmiejskich budach ta�ce, on z pa�ska, w surducie i w jednym z okr�g�ych kapeluszy, kupowanych przez ni� pod�ug w�asnego gustu, Bernarda za� z pocz�tku w r�nych przebraniach, p�niej pod w�asn� ju� postaci�. Obsypa�a go z�otem, �a�cuchami, pier�cieniami, bransoletami, nawet z�by kaza�a mu wyinkrustowa� diamentami. My�la�a, �e umrze z rozpaczy, gdy dosz�o do niej, �e sypia z wszystkimi, kt�re mu si� nawin�, w ko�cu jednak zadowoli�a si� resztkami. By�o to w czasach, kiedy Dominga de Adviento wesz�a do sypialni s�dz�c, �e Bernarda przebywa na plantacji i zaskoczy�a ich go�ych i tarzaj�cych si� po pod�odze. Niewolnica, bardziej zdumiona ni� przera�ona, stan�a jak wryta w progu, nie wypuszczaj�c zasuwy z r�ki.
�Nie st�j�e tam jak �mier� w�asna! - wrzasn�a Bernarda. � Albo gzisz si� z nami, albo id� precz!�.
Dominga de Adviento trzasn�a drzwiami z hukiem, kt�ry zabrzmia� w uszach Bernardy jak policzek. Tej samej nocy wezwa�a j� i zagrozi�a srogimi karami, je�li pozwoli sobie na najmniejszy cho�by komentarz na temat tego, co widzia�a. �Bia�a pani mo�e spa� spokojnie - powiedzia�a niewolnica. - Pani mo�e mi zabroni�, co si� pani podoba, a ja b�d� pos�uszna�. I doda�a:
�Gorzej, �e nie mo�e mi pani zabroni� tego, co sobie my�l�.
Je�li markiz nawet o wszystkim wiedzia�, to udatnie potrafi� okaza�, �e jest niczego nie�wiadom. Koniec ko�c�w, jedynie Sierva Maria ��czy�a go jeszcze z �on�, aczkolwiek nie uwa�a� jej za swoj�, lecz wy��cznie za jej c�rk�. Bernarda za� nawet o tym nie my�la�a. Tak dalece zapomina�a o jej istnieniu, i� powr�ciwszy razu pewnego po jednym ze swych d�u�szych pobyt�w na plantacji wzi�a j� za kogo� zupe�nie innego, tak wyros�� i odmienion� j� zasta�a. Przywo�a�a j�, obejrza�a, zapyta�a co u niej, ale nie us�ysza�a w odpowiedzi ani s�owa.
�Jeste� taka sama jak tw�j ojciec - stwierdzi�a. - Diabelskie nasienie�.
I taki nieodmiennie by� ich stan ducha w dniu, w kt�rym markiz wr�ci� ze szpitala Mi�o�ci Bo�ej i oznajmi� Bernardzie swoj� niez�omn� wol� uj�cia cugli tego domu. W jego determinacji pobrzmiewa�o co� tak szale�czego, �e Bernarda zmilcza�a.
Najsampierw przywr�ci� dziewczynce sypialni� jej babci markizy, z kt�rej Bernarda przeprowadzi�a ongi� c�rk� do barak�w niewolnik�w. Splendor przesz�o�ci spoczywa� nietkni�ty pod warstw� kurzu: imperialne �o�e, kt�re s�u�ba zwiedziona miedzianym pob�yskiem bra�a za ca�e ze z�ota; moskitiera jak mu�liny panny m�odej, przebogate szmuklerskie zdobienia, alabastrowa umywalnia z r�norakimi flakonami perfum, s�oikami pomad ustawionymi w �o�nierskim ordynku na toaletce; uryna�, spluwaczka i porcelanowa womitierka, iluzoryczny �wiat wy�niony przez z�o�on� reumatyzmem staruszk� dla c�rki, kt�rej nie mia�a, i wnuczki, kt�rej nigdy nie ujrza�a.
Podczas gdy niewolnice przywraca�y sypialni� do �ycia, markiz zaj�� si� zaprowadzaniem w domu swoich porz�dk�w. Wygoni� �pi�cych w cieniu kru�gank�w niewolnik�w i zagrozi� batami i ciemnic� tym, kt�rzy nadal b�d� za�atwia� swoje potrzeby po k�tach albo gra� oddawa� si� hazardowi w zamkni�tych pokojach. Nakazy te nie by�y niczym nowym. Przestrzegano ich z du�o wi�ksz� karno�ci�, kiedy Bernarda sprawowa�a rz�dy, Dominga de Adviento egzekwowa�a polecenia pani, a markiz z rozkosz� przytacza� w towarzystwie jej wiekopomn� sentencj�: �W moim domu mo�na robi� to, czego ja sama przestrzegam�. Ale kiedy Bernarda pogr��y�a si� w odm�tach kakaowego na�ogu, a Dominga de Adviento zmar�a, niewolnicy ponownie zacz�li chy�kiem przedostawa� si� na teren domu. Wpierw do pomocy przy pomniejszych pracach przekrad�y si� kobiety, ci�gn�c za sob� przych�wek, a po jakim� czasie rozleniwieni m�czy�ni szukaj�cy w korytarzach ch�odu, przera�ona widmem ruiny Bernarda posy�a�a ich na �ebry, by sami zdobywali sobie na ulicy po�ywienie. W czasie jednego ze swych atak�w depresji postanowi�a wyzwoli� wszystkich, z wyj�tkiem trojga lub czworga ze s�u�by domowej, ale markiz sprzeciwi� si� niedorzecznie:
�Je�li maj� umrze� z g�odu, to lepiej b�dzie, �eby umierali tutaj ni� po manowcach�.
Nie w g�owie mu by�y tak lekkomy�lne recepty, kiedy pies ugryz� Sierv� Mari�. Wybra� niewolnika, kt�ry wygl�da� mu na najbardziej w�a�ciwego i godnego zaufania, i da� mu instrukcje, kt�rych surowo�� nawet Bernard� wzburzy�a. Z nastaniem nocy, kiedy w domu o raz pierwszy od �mierci Domingi de Adviento zapanowa� ca�kowity porz�dek, markiz odnalaz� Sierv� Mari� w baraku niewolnic, w�r�d kilku czarnych dziewcz�t �pi�cych w hamakach porozwieszanych na krzy� jedne nad drugimi. Obudzi� wszystkie, by og�osi� im zasady nowych rz�d�w.
�Od dzisiaj dziewczynka mieszka w domu - powiedzia� im. - I wiadomym czynimy wszystkim tutaj i w ca�ym kr�lestwie, �e ma ona tylko jedn� rodzin� i tylko bia�ym przynale�y�.
Dziewczynka zacz�a wyrywa� si� i wierzga�, kiedy chcia� wzi�� j� na r�ce i przenie�� do sypialni, musia� wi�c da� jej do zrozumienia, �e �wiat porz�dkiem m�skim stoi. Ju� w babcinej sypialni, gdy zmienia� jej p��cienn� halk� niewolnic na koszul� nocn�, nie zdo�a� wydoby� z niej ani s�owa. Oczom Bernardy, kt�ra uchyli�a drzwi, przedstawi� si� taki oto widok: markiz, siedz�c na ��ku, szamota� si� z guzikami nocnej koszuli opornie trafiaj�cymi w nowe dziurki, a przed nim sta�a dziewczynka przygl�daj�ca mu si� z kamiennie oboj�tn� twarz�. Bernarda nie mog�a si� powstrzyma�. �Dlaczego si� nie pobierzecie?� � zakpi�a. A �e markiz nie zwr�ci� na ni� uwagi, doda�a:
�To by�by niez�y interes p�odzi� ma�e kreolskie markizy z kurzymi �apkami i sprzedawa� je do cyrk�w�.
I w niej co� si� odmieni�o. Pomimo sarkastycznego �miechu jej twarz wydawa�a si� mniej zgorzknia�a, a pod warstwami szyderstwa tli�a si� odrobina wsp�czucia, kt�rego markiz zupe�nie nie wyczu�. Stwierdziwszy tylko, �e Bernarda ju� sobie posz�a, powiedzia� dziewczynce:
�Ona jest zaka���.
Zda�o mu si�, �e dostrzega w niej iskierk� zainteresowania. �Wiesz, co to jest zaka�a?� - zapyta�, chciwie oczekuj�c odpowiedzi. Sierva Maria nie raczy�a mu jej udzieli�. Da�a si� po�o�y�, da�a u�o�y� sobie g�ow� na poduszkach z puchu, da�a si� przykry� a� do kolan jedwabnym prze�cierad�em przesyconym woni� cedrowej skrzyni ani razu nie obdarzywszy markiza �ask� jednego cho�by spojrzenia. Targn�o nim sumienie.
�Modlisz si� przed spaniem?�. h;ih
Dziewczynka nawet na� nie spojrza�a. Przyzwyczajona do hamaka skuli�a si� w pozycji p�odowej i zasn�a bez s�owa. Markiz zasun�� moskitier� jak m�g� najstaranniej, �eby w czasie snu Siervy Marii nie wykrwawi�y nietoperze. Zbli�a�a si� dziesi�ta i ch�r wariatek stawa� si� coraz bardziej nie do zniesienia w pustym po wygnaniu niewolnik�w domu.
Markiz pu�ci� wolno brytany, kt�re ujadaj�c przypad�y do sypialni babci i ziaj�c chrapliwie obw�chiwa� zacz�y szpary w drzwiach. Markiz koniuszkami palc�w podrapa� je po �bach i uspokoi� dobr� nowin�:
�To Sierva. Od tej nocy mieszka z nami�.
Spa� kr�tko i �le z powodu wariatek �piewaj�cych do drugiej w nocy. Wsta� r�wno z dniem i od razu uda� si� do pokoju dziewczynki, ale nie znalaz� jej tam, bo by�a w baraku niewolnic. Ta, kt�ra spa�a najbli�ej, obudzi�a si� wyl�kniona.
�Sama przysz�a, panie - powiedzia�a, nim zd��y� o cokolwiek zapyta�. - Nawet nie wiem, jak i kiedy�.
Markiz wiedzia�, �e to prawda. Zacz�� wypytywa�, kt�ra z nich towarzyszy�a Siervie Marii, kiedy pogryz� j� pies. Jedyna po�r�d nich Mulatka, o imieniu Caridad del Cobre, dr��c ca�a ze strachu, przyzna�a si�. Markiz uspokoi� j�.
�Zaopiekuj si� ni�, jakby� by�a Dominga de Adviento� - powiedzia�.
Wyt�umaczy�, na czym maj� polega� jej obowi�zki. Ostrzeg�, by ani przez chwil� nie traci�a dziewczynki z oczu i traktowa�a j� z przywi�zaniem i zrozumieniem, ale i bez nadmiernej pob�a�liwo�ci. Najwa�niejsze, �eby nie przekracza�a g�ogowego �ywop�otu, kt�rym niebawem ka�e odgrodzi� podw�rze niewolnik�w od reszty domu. Rano, gdy tylko si� obudzi, i w nocy, zanim uda si� na spoczynek, musi mu bez pytania przekazywa� dok�adne sprawozdanie.
�Bacz na to, co robisz i jak to robisz - zako�czy�. - Zostajesz jedyn� odpowiedzialn� za to, by wszystkie wydane przeze mnie polecenia by�y wykonywane�.
O si�dmej rano, po zamkni�ciu ps�w w klatce markiz uda� si� do domu Abrenuncia. Lekarz osobi�cie otworzy� mu drzwi, nie mia� bowiem ani niewolnik�w, ani s�u��cych. Markiz sam siebie skarci�, w pe�ni na to, jak mniema�, zas�u�ywszy.
�To nie jest w�a�ciwa pora na sk�adanie wizyt� - przeprosi�.
Lekarz przyj�� go serdecznie, wdzi�czny za konia, kt�rego w�a�nie otrzyma�. Przeprowadzi� markiza przez patio ku budynkowi dawnej ku�ni, z kt�rej pozosta�y jedynie szcz�tki paleniska. Pi�kny dwuletni kasztanek z dala od znanych sobie miejsc wydawa� si� sp�oszony. Abrenuncio uspokajaj�co poklepa� zwierz� po pysku, szepcz�c mu zarazem do ucha puste obietnice po �acinie.
Markiz opowiedzia� mu, �e pad�y ko� pochowany zosta� na terenie dawnego ogrodu szpitala Mi�o�ci Bo�ej, kt�ry swego czasu zosta� po�wi�cony jako cmentarz dla bogatych podczas zarazy cholery. Abrenuncio wyrazi� mu wdzi�czno�� za zbytek nadmiernej �askawo�ci. Podczas rozmowy zauwa�y�, �e go�� stara si� trzyma� w bezpiecznej odleg�o�ci. Markiz wyzna�, �e nigdy nie odwa�y� si� dosi��� konia.
�I koni, i kur boj� si� jednako� - powiedzia�.
�Wielka szkoda, bo nieumiej�tno�� porozumienia si� z ko�mi op�ni�a ludzko�� w rozwoju � powiedzia� Abrenuncio. - Gdyby�my potrafili j� prze�ama�, mogliby�my stworzy� centaura�.
Wn�trze domu, rozwidniane �wiat�em wpadaj�cym przez dwa okna wychodz�ce na pe�ne morze, urz�dzone by�o z na�ogow� pedanteri� zatwardzia�ego kawalera. Wszystko dooko�a przesycone by�o woni� balsam�w sk�aniaj�c� do wiary w skuteczno�� medycyny. Sta�a tam uporz�dkowana sekretera i serwantka pe�na porcelanowych s�oik�w z �aci�skimi napisami. W k�cie sta�a zapomniana harfa uzdrawiaj�ca, pokryta z�otawym py�em. Natychmiast rzuca�a si� w oczy wszechobecno�� ksi��ek, w tym wielu po �acinie, ze zdobnymi grzbietami. Sta�y w oszklonych biblioteczkach lub na otwartych p�kach albo pieczo�owicie u�o�one na pod�odze, a lekarz porusza� si� w w�wozach papieru ze zwinno�ci� nosoro�ca po�r�d r�. Markiz by� pod wra�eniem ich mnogo�ci.
�Ca�a wiedza �wiata jest zapewne zgromadzona w tym pokoju� - powiedzia�.
�Ksi��ki s� ca�kowicie bezu�yteczne - odrzek� Abrenuncio �artobliwie. � Ca�e �ycie strawi�em na leczeniu chor�b wywo�anych przez innych lekarzy i ich medykamenty�.
Zdj�� ze swego ulubionego fotela drzemi�cego tam kota, s�u��c miejscem markizowi. Pocz�stowa� go naparem z zi�, kt�ry przygotowa� w piecu alchemicznym, nie przestaj�c rozprawia� o swych lekarskich do�wiadczeniach, dop�ki nie zda� sobie sprawy, �e markiza przesta�o to ju� interesowa�. Nie inaczej: markiz nagle wsta� i odwr�ciwszy si� do niego plecami zapatrzy� si� przez okno na wzburzone morze. W ko�cu, ci�gle twarz� do okna, zdoby� si� na odwag�.
�Licencjacie� - szepn��.
Abrenuncio nie spodziewa� si� tego.
�Aha?�
�Ufny w powag� tajemnicy lekarskiej i zdaj�c si� na pa�sk� dyskrecj�, musz� wyzna�, i� prawd� jest to, co rozpowiadaj� - powiedzia� markiz uroczystym tonem. � W�ciek�y pies ugryz� r�wnie� moj� c�rk�.
Spojrza� na lekarza i napotka� anielski spok�j.
�Wiem - powiedzia� doktor. � I, jak mniemam, z tego te� powodu przyby� pan o tak wczesnej porze�.
�W rzeczy samej - odpar� markiz. I ponowi� pytanie, zadane ju� podczas ich pierwszej rozmowy i tycz�ce pogryzionego Mulata. - Co mo�emy zrobi�?�.
Miast udzieli� tej samej co wczoraj, brutalnej odpowiedzi, Abrenuncio zapyta�, czy m�g�by zobaczy� Sierv� Mari�. Z tak� te� pro�b� chcia� i markiz wyst�pi�. Obaj wi�c co do tego byli zgodni, a pow�z czeka� przy drzwiach.
Kiedy przybyli do rezydencji, markiz zasta� Bernard� przy toaletce, zaczesuj�c� sobie w�osy dla nikogo z kokieteri� sprzed wielu lat, gdy kochali si� po raz ostatni, z lat odleg�ych i ca�kowicie przez niego wymazanych z pami�ci. Pok�j wype�niony by� wiosennym zapachem jej myde�. Ujrzawszy m�a w lustrze powiedzia�a bez cierpko�ci: �A kim�e to zn�w jeste�my, �eby konie w prezencie posy�a�?�. Markiz pu�ci� pytanie mimo uszu. Si�gn�� po le��c� w zmi�tej po�cieli sukni�, rzuci� ni� w Bernard� i bezpardonowo rozkaza�:
�Prosz� si� przyodzia�, bo jest tu lekarz�. ,
�A uchowaj mnie Bo�e� � odpowiedzia�a.
�Nie do pani przyby�, cho� przyda�oby si�, i to bardzo - odpowiedzia�. - Przyszed� zobaczy� dziewczynk�.
�Nic tu po nim - odpar�a. - Ma�a albo umrze, albo nie umrze: innego wyj�cia nie ma�. Ale ciekawo�� by�a silniejsza: �A kto to?�.
�Abrenuncio� - odpar� markiz.
Bernarda �achn�a si�. Wola�aby natychmiast, w tej samej chwili, sama i go�a umrze�, ni� powierzy� swoj� cze�� temu przyczajonemu �ydowi. By� medykiem w domu jej rodzic�w, lecz odprawiono go, bo rozg�asza� wie�ci o stanie zdrowia pacjent�w, by tym wi�kszej chwa�y przyda� swoim diagnozom. Markiz stawi� jej czo�o.
�Cho�by� nie wiem jak bardzo tego nie chcia�a i cho�bym ja jeszcze mniej tego chcia�, jeste� pani matk� - powiedzia�. - I przez wzgl�d na to �wi�te prawo prosz�, by� raczy�a przyzwoli� na badania�.
�Je�li o mnie chodzi, r�bcie co wam si� �ywnie podoba - powiedzia�a Bernarda. - Ja ju� jestem martwa�.
Wbrew oczekiwaniom dziewczynka bez opor�w podda�a si� dok�adnym ogl�dzinom swego cia�a, zaciekawiona wszystkim tak, jakby przygl�da�a si� nakr�canej zabawce. �Bo my, lekarze, widzimy r�kami� � powiedzia� jej Abrenuncio. Rozbawiona dziewczynka u�miechn�a si� po raz pierwszy.
Oznaki jej dobrego zdrowia widoczne by�y na pierwsze wejrzenie, bo mimo zaniedbania cia�o mia�a kszta�tne, pokryte z�otawym, ledwie widocznym meszkiem i szcz�liwie ju� rozkwitaj�ce pierwszymi p�kami. Mia�a wspania�e z�by, jasnowidz�ce oczy, nie spracowane nogi, zr�czne i m�dre d�onie, a w�os ka�dy stanowi� zapowied� d�ugiego �ycia. Ch�tnie i rezolutnie odpowiada�a na podchwytliwe pytania i trzeba j� by�o naprawd� dobrze zna�, �eby odkry�, �e �adna z jej odpowiedzi nie jest prawdziwa. Nasro�y�a si� dopiero wtedy, gdy lekarz natrafi� na drobn� blizn� przy kostce. Przemy�lno�� Abrenuncia wybawi�a j�:
�Upad�a�?�.
Dziewczynka przytakn�a bez mrugni�cia okiem:
�Z hu�tawki�.
Lekarz zacz�� m�wi� co� do siebie po �acinie. Markiz wtr�ci� si�:
�Prosz� mi to powiedzie� po naszemu�.
�Wybaczenia b�agam - powiedzia� Abrenuncio. � Rozmy�lam w