10032
Szczegóły |
Tytuł |
10032 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10032 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10032 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10032 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Zimniak
Pi�ta pora roku
W chwili kiedy ostatnie tchnienie zimy zast�powa� wiosenny wietrzyk, blade �wiat�o s�oneczne nie�mia�o liza�o poszarza�e sp�achcie �niegu, a�ga��zie obsiad�y brzemienne p�ki wygl�daj�ce jak br�zowe, rozk�adaj�ce skrzyd�a chrab�szcze, na �wiat spad�a szkar�atnofioletowa zas�ona.
Ju� na d�ugo przedtem co� wisia�o w�powietrzu. Przez chmury przesi�ka�y pomara�czowe plamy, j�cz�ce dalekimi grzmotami niebo fosforyzowa�o zab��kanymi zorzami polarnymi albo na tle gwiezdnego firmamentu pojawia�y si� nagle p�przejrzyste, faluj�ce welony lub ruchome kurtyny z�czerwonego jedwabiu, zbli�aj�ce si� do ziemi spokojnym ruchem opadaj�cych w�bezwietrzny wiecz�r p�atk�w �niegu, lecz owe efemeryczne kszta�ty zanika�y, rozp�ywa�y si�, rozpuszcza�y w�g�stniej�cej atmosferze ulic i�plac�w, jeszcze zanim zdo�a�y dotkn�� l�ni�cych wilgoci� trotuar�w. Tym razem jednak sta�o si� inaczej.
Wiekowy od�o�y� ksi�g�, kt�rej szlachetna ��� starych stronic nagle powleczona zosta�a k�uj�cym cynobrem, Trunkowy z�niedowierzaniem uni�s� szklanic� z�tanim bia�ym winem, obserwuj�c rubinowy nap�j dor�wnuj�cy barw� szlachetnemu burgundowi, Chciejec si�� wyobra�ni wyczarowa� na �cianie swojego pokoju r�owe, eksponuj�ce wszystkie wdzi�ki cia�o, natomiast �ebski zaraz uj�� karminow� s�uchawk� i�rozpocz�� telefoniczne zbieranie informacji, niezb�dnych przy wypracowywaniu odpowiedniego do nowej sytuacji planu dzia�ania. Szpryca przerwa�a pisanie artyku�u o�przyczynach nadmiernej pigmentacji sk�ry i�z trzaskiem odrzuci�a pi�ro. Horpyna wrzasn�a na m�a, co on takiego znowu zmalowa�. P�czusia dozna�a szoku na widok swojego p�omiennego odbicia w�lustrze, natomiast Dzieciata z�rozwianym w�osem rzuci�a si� na poszukiwanie lekarza, albowiem rozpozna�a zaawansowan� r�yczk� jednocze�nie u�Jacusia, Agatki i�Anulki.
Wiekowy z�filozoficzn� zadum� obserwowa�, jak ksi�ga zamienia si� w�bry�� r�owego ciasta i�zaczyna przecieka� mu mi�dzy palcami, jak sufit mi�knie i�sp�ywa po �cianach cielistymi stalaktytami, za� st� osiada na zwichrowanych nogach, zaplataj�cych si� w�rude warkocze. Z�niejakim trudem odklei� si� od bezkszta�tnej masy fotela i�na pr�b� zdar� z�siebie p�at ubrania, kt�ry oderwa� si� z�podobn� �atwo�ci�, jak odchodzi sk�rka z�pieczonego jab�ka, po czym pomi�si� w�pod�odze z�d�bowej klepki jak w�jesienno-budowalnym rdzawym b�otku usi�uj�c podej�� do okna, aby wyjrze� na �wiat. Jednak�e rych�o musia� zrezygnowa� z�zamys�u, poniewa� �ciana zewn�trzna osiada�a z�du�� szybko�ci�, okno jecha�o w�d� niby winda, balkon odpad� ju� wcze�niej, a�wybrzuszona niebezpiecznie pod�oga wylewa�a si� na zewn�trz jak eksperymentalnie przyspieszony w�swoim ruchu j�zor lodowca.
Wiekowy, powodowany przeczuciami czy te� mo�e nieomylnym instynktem, wy�lizn�� si� jako� z�mieszkania, wyskubuj�c w�zaklajstrowanych drzwiach wystarczaj�co obszern� dziur�, i�zjecha� na ty�ku po rdzawobrunatnej glei schod�w a� na sam d�, wprost w�r�owe opary k��bi�ce si� tu� nad ziemi�.
Nawet powietrze by�o fioletowe, a�po amarantowej g�adzi nieba gna�y jak oszala�e stada rudych ob�ok�w, utkanych z�nastroszonego moheru. Nagie postacie drzew z�bole�nie powykr�canymi ko�czynami konar�w nikn�y w�podbarwionej czerwieni� mgle, a�z daleka p�yn�a t�skna nuta, wyszarpywana na jednej jedynej strunie jakiego� monstrualnego instrumentu, ukrytego g��boko pod ziemi� lub poza granic� pa�aj�cego ogniem widnokr�gu.
- Cze��, Wiekowy - to by� Chciejec. Prawie ca�e ubranie odpad�o z�niego, tylko n�dzne strz�py utrzyma�y si� jeszcze na ramionach.
- Nie�le ci� wzi�o - zauwa�y� Wiekowy, nie bez odrazy patrz�c na jego spieczon� sk�r�.
- Jeszcze nie, nie by�o do kogo - wyja�ni� Chciejec nieszczerze, odwracaj�c si� ty�em.
Budynki zamieni�y si� w�pot�ne g�ry r�owej galarety, wsi�kaj�cej szybko w�ziemi�; na razie podobne do odpoczywaj�cego stada bajkowych s�oni, pi�trzy�y si� wok� zbitych w�gromady ludzi niby groteskowe pomniki nagrobkowe dawnego cywilizacyjnego trudu.
Nadesz�y P�czusia z�Horpyn� - pierwsza z�wdzi�kiem zas�ania�a d�o�mi to, co mia�a najcenniejszego, natomiast druga posuwa�a si� szybko z�gro�nie podniesion� g�ow�, nie przejmuj�c si� nago�ci� swojego gruboko�cistego cia�a.
- Poszukaliby�cie czego� do jedzenia, wy, zwani m�czyznami - od razu mia�a pretensj�.
- Nie martw si�, i�tutaj zorganizujemy sobie zupe�nie zno�ne warunki �ycia - o�wiadczy� �ebski P�czusi, bior�c j� za �okie� i�odci�gaj�c od zbli�aj�cego si� tygrysim chodem Chciejca.
Wiekowy ostro�nie stawiaj�c bose stopy wszed� pomi�dzy krzewy, kt�rych nagie witki pokry� r�owy puch. Ziemi�, niebo i�ca�y �wiat przypr�szy� rdzawoczerwony nalot, i�cho� wszystko by�o inne, to jednak �ycie trwa�o z�uporem przy swoich prawach. Dudni�cy j�k szarpanej struny gigantycznego instrumentu nie by� ju� skarg�: pr�bowa� jakby co� m�wi�, przekazywa�, wprawiaj�c w�wibracje ziemi�, drzewa, krzewy i�powietrze, bolesnymi drganiami docieraj�c pod ludzkie czaszki.
Wiekowy usiad� wprost na brunatnej glinie, a�wtedy z�p�czniej�cego w�oczach kopca kretowiska tu� przy jego stopach wywali� si� miechowato pofa�dowany, pr�gatoczerwony w�� i�zawis� w�ko�ysz�cej, wyczekuj�cej pozycji.
- Skosztuj go - obok sta� Amarantowy, odziany w�r�ow� tunik� i�kilkakrotnie okr�cony grubym na dwa palce rzemieniem; u�miecha� si�, a�sk�ra jego �ysej g�owy b�yszcza�a jak powleczona czerwonofioletowym lakierem.
- Kim jeste� kto ci� wzywa�?
- To jest jad�o dla braci i�si�str w�znojnej r�wno�ci ku lepszemu jutru - wyg�osi� jednym tchem ignoruj�c pytanie, po czym oderwa� zako�czenie miechowatego w�otworu i�spr�bowa�, g�o�no mlaskaj�c i�prze�uwaj�c dok�adnie.
Wiekowy poczu� g��d i�poszed� w�jego �lady; rdzawy mi��sz przero�ni�ty by� czerwonymi �y�kami i�smakowa� jak jab�ka zapieczone w�pszennym chlebie.
- To jest twoje miejsce pracy - powiedzia� Amarantowy, odgarniaj�c glin� i�ods�aniaj�c fioletowor�ow� p�yt�. Ty, Mocnotr�cy Czwarty, pami�taj: ka�demu jad�a wed�ug jego tarcia!
Gdzie� zza niewidocznej linii horyzontu ni�s� si� g�uchy j�k, tak jakby pot�ny kafar bi� w�dzwon ukryty w-g��binie morza. Wibruj�cy d�wi�k metalu uk�ada� si� w�ledwie rozr�nialne s�owa: z�waszej woli, z�waaszej wooli...
Amarantowy odszed� i�znik� w�jakiej� bramce ze zniewolonych wiciokrzew�w, tak, dos�ownie znik�, zupe�nie jakby zapad� si� pod ziemi�. Roz�piewane j�kliwym g�osem, kusz�ce r�anym przestworem niebo przybli�a�o si� stale, zdawa�o si� przywala� �wiat pozaziemsk� u�ud�, pozostawiaj�c coraz mniej miejsca na �ycie.
- Cze��, Wiekowy - to Trunkowy nadchodzi� rozko�ysanym krokiem.
- Mocnotr�cy Czwarty - poprawi� Wiekowy z�niepewnym u�miechem.
- Aha. Ja jestem Drugi. A�Szpryc� przechrzcili na Dobrzetr�c� Pierwsz�. Wiesz - zni�y� sw�j powleczony alkoholow� patyn� g�os prawie do szeptu - ludzie gadaj�, �e to wszystko z�naszej woli...
- Nie tylko ludzie - Czwarty wci�� s�ysza� wprawiaj�ce ziemi� w�wibracje d�wi�ki dalekiej struny. - Gdy liczba ludno�ci...
- Braci i�si�str - zn�w poprawi� Czwarty.
- No, gdy by�o nas pi�� miliard�w, wtedy potencja� koncepcyjny przeszed� w�moc kreatywn�, nap�dzan� si�� woli...
- Pijacki be�kot - spokojnie stwierdzi� Czwarty. - Nieee... - tamten rozejrza� si� boja�liwie. Dok�adnie tak m�wi� Amarantowy!
Czwarty wsta� i�obrzuci� wzrokiem r�wnin� - resztki hamuj�cej harmonijny rozw�j cz�owieczego ducha cywilizacji technologiczno-konsumpcyjnej wsi�k�y ju� w�czerwony piasek i�jak okiem si�gn��, wida� by�o tylko przygi�te do ziemi r�owe grzbiety Dobrzetr�cych si�str i�Mocnotr�cych braci, a�g�r� ni�s� si� pot�ny, zawodz�cy g�os: przez tarcie do pe�ni, przez tarcie do pe�ni...
Sam zacz�� trze� b�yszcz�c� p�ytk�; po godzinie pracy uzyska� pi�� centymetr�w jadalnego w�otworu. I�cho� bola�y go kark i�ramiona, by� szcz�liwy, �e m�g� zaspokoi� �ciskaj�cy �o��dek g��d.
I tak w�monotonnym znoju up�ywa�y dni podobne do siebie jak czerwone krople krwawicy, dni wype�nione mozo�em, w�wyniku kt�rego wytworzona ludzkimi d�o�mi energia sp�ywa�a w�g��b ziemi, kreuj�c zapewne zr�by przysz�ego raju. Dawny Wiekowy zapomnia� o�ksi�gach, my�la� tylko o�k�sie jad�a, podobnie Trunkowy odzwyczai� si� od picia, Chciejec od kobiet, a�Szpryca od medycyny naukowej. Tylko �ebski nie odzwyczai� si�. Najpierw by� Mocnotr�cym Pierwszym, ale wkr�tce sta� si� Bystrzakiem. Nie tar�, tylko chodzi� i�patrza�, a�wzrok wyostrzy� mu si� tak dalece, �e z�ruchu warg umia� czyta� s�owa, a�z wyrazu oczu - my�li. A�ju� szczeg�lnie zajadle t�pi� ma�e, zielone ro�linki. kt�re czasami wysuwa�y spod kamieni swoje w�t�e p�dy. Wieczorami przychodzili Amarantowi i�rozrzucali cukierki dla Supertr�cych (by� to tytu� honorowy i�przechodni), a�ci walczyli o�nie jak zwierz�ta. Raz, z�okazji �wi�ta Czerwia Pierwszego, rozdawano puchary czerwonego wina, co wydusi�o �zy z�oczu by�ego Trunkowego. Natomiast r�nych niedotrzak�w i�tych, kt�rych swoim bystrym wzrokiem wskaza� Bystrzak, Amarantowi cz�stowali tylko razami sk�rzanych rzemieni.
Pewnego dnia, jak mu si� zdawa�o jeszcze bardziej fioletowego od innych, Czwarty zrobi� ma�� przerw� w�tarciu, aby da� odpoczynek obrzmia�ym wysi�kiem mi�niom, a�tak�e by rozgrzane i�pokryte zrogowacia�� sk�r� d�onie w�o�y� na chwil� do miski ch�odz�cej. Wtedy w�a�nie, w�momencie b�ogiego rozlu�nienia, dostrzeg� zielone w�sy wysuwaj�ce si� spod kopca gliny jego w�asnego jad�otworu. Pie�ci�y wzrok odmienn� delikatn� w�odcieniu barw�, zdumiewa�y finezj� kszta�tu. Czwarty patrza� jak urzeczony, a�efemeryczne p�dy zdawa�y si� wyd�u�a� i�t�e� pod samym jego spojrzeniem.
Kto� nagle kopn�� go w�plecy, przewr�ci� na bok.
- Do roboty, zawszona gnido! - wrzasn�� Bystrzak unosz�c l�ni�cy krwistym blaskiem zakrzywiony sztylet. Opu�ci� go b�yskawicznym ruchem i�z��� u�nasady kie�ek zielonej ro�liny, a�rozsypane po klepisku �d�b�a natychmiast sczerwienia�y od brzeg�w ku �rodkowi, skr�caj�c si� w�niewidocznym, trawi�cym je p�omieniu. Wieczorem, gdy ze swoich podziemnych pa�ac�w przybyli Amarantowi, Czwarty dosta� solidn� porcj� bat�w i�dopiero wtedy poczu�, jak pal�cy b�l porozcinanej sk�ry rodzi wrog� zawzi�to��. Dotychczas przyjmowa� now� rzeczywisto�� tak, jak przyjmuje si� burz�, deszcz lub wiatr, teraz got�w by� nawet na danin� krwi.
Po po�udniu, w�czasie kr�tkiej przerwy, podczo�ga� si� do Chciejca.
- Pos�uchaj, Trzeci, mam pewien plan - szepn��, ogl�daj�c si� na Bystrzaka.
- Zje�d�aj, Czwarty. Chc� zosta� Supertr�cym warkn�� tamten, nie przerywaj�c pracy. - B�d� mia� szans� na cukierki.
- Pos�uchaj tylko...
- Powiedzia�em: zje�d�aj. Jeszcze ci ma�o po wczorajszym?
Czwarty odpe�z� na swoje miejsce, �cigany podejrzliwym spojrzeniem zbli�aj�cego si� Bystrzaka. Od chwili tej rozmowy wiedzia�, �e musi zacz�� dzia�a� sam. Wiedzia� ju� tak�e, co ma robi�.
Nadal pracowa� w�pocie czo�a, tar� zapami�tale fioletowoczerwon� ch�odn� p�yt�, lecz teraz si� dodawa�a mu nadzieja, mia� swoj� wizj�. Raz zosta� nawet Supertr�cym, ale nie wzi�� udzia�u w�walce o�cukierki. Amarantowy rzuci� mu na odchodnym z�e spojrzenie, a�potem d�ugo szeptali z�Bystrzakiem, patrz�c na niego z�g�stoczerwonego cienia pl�taniny wiciokrzew�w. Zrozumia�, �e musi dzia�a� szybko. Ju� nazajutrz nadarzy�a si� okazja.
Jakby specjalnie dla niego, po�rodku gliniastoczerwonej niecki, pojawi�a si� drobna zielona plamka. Zawis� na niej spojrzeniem, a�wtedy ona zacz�a rozwija� si� i�rosn��, wypuszcza�a w�sy i�li�cie, t�a�a z�ka�d� sekund� szkar�atnego, trwaj�cego wok� czasu. Dudnienie ci�kich st�p - to Bystrzak.
�omot krwi - to jego w�asne serce. Dobrze wie, co jest stawk� w�tej grze. Ale tak ju� si� sk�ada, �e zawsze kto� musi by� pierwszy.
Spr�a si� do skoku, zd��y� lub nie - to kwestia �ycia lub �mierci.
Po amarantowym niebie p�ynie alarmuj�cy j�k szarpanej struny jakiego� potwornego banjo, ziemia odpowiada nerwow� wibracj�.
Biegnie ile si�, jest ju� u�celu. Chwyta zdumionego Bystrzaka za przegub, wytr�ca mu krzywy sztylet z�d�oni, obala go na ziemi�. W�jaki spos�b wykrzesa� tyle mocy ze starczego cia�a?
Krzyczy raz, drugi, trzeci. Tak g�o�no, jak tylko potrafi. Osi�ga sw�j cel - wszyscy przerywaj� prac� i�patrz�, a�pod ich spojrzeniami rusza lawina zielonego wzrostu. Tarzaj� si� z�Bystrzakiem w�rdzawym cie�cie gliny, cia�a ich s� mokre i��liskie jak okrwawione w�gorze. Wszyscy wstaj� i�patrz�.
Zielona ro�lina jest ju� gruba jak udo m�czyzny, malachitowe w�e �odyg k��bi� si� w�paroksyzmach eksplozyjnego wzrostu, z�trzaskiem otwieraj� si� nowe li�cie.
Wszyscy s�siedzi stoj� i�patrz�, ju� nadbiegaj� nast�pni. Ro�nie milcz�cy, podniecony t�um.
Tryskaj�cy pi�ropuszami odn�g zielony gejzer olbrzymieje, wrasta w�amarant nieba, tworzy wstrz�saj�cy kontrast barw w�szkar�atnofioletowym, przypr�szonym rudym py�em �wiecie.
Dudni�cy j�k p�kni�tej struny zamiera w�trzewiach ziemi, jego ostatnie, najg��bsze tony bolesn� fal� uderzaj� st�oczonych w�szkar�atnym p�cieniu ludzi. Jak okiem si�gn��, wsz�dzie kie�kuje ziele�, wybijaj� �d�b�a traw, rozchylaj� si� li�cie. Ja�owa skorupa ziemi. pokrywa�a si� faluj�cym dywanem.
W chwili w�kt�rej ziele� przy�mi�a fiolet, mroczna kurtyna unios�a si� znad �wiata i�niepodzielnie zapanowa�a pora roku od pradziej�w maj�ca swoje miejsce w�odwiecznym cyklu �ycia: nasta�a wiosna. Wiekowy siedzia� pod roz�o�ystym d�bem i�z lubo�ci� obserwowa� m�ode listki i�polatuj�ce na tle b��kitnego nieba pszczo�y. Ciep�e s�oneczne j�zyki pie�ci�y mu nogi. Na kolanach trzyma� ksi�g� Wielkiego M�drca. Ocala�a, bo ju� przedtem by�a kolorowa: oprawna w�specjalnie barwione deszczu�ki, ka�d� stron� nasycon� mia�a karminowym wywarem ze staro�ytnych zi�. Wiekowy otworzy� j� tam, gdzie by�a za�o�ona, i�przeczyta�:
�O Dostojni, b�d�cie zapewnieni, �e ja to wszystko ze znak�w na Ziemi i�Niebie przewidzia�em, a�potem spisa�em i��e nie by�a to uknuta zdrada, tak jak niekt�rzy mniemali, lecz obcych ziemskim istotom barbarzy�c�w najazd tak zr�cznie uczyniony, aby onym istotom ziemskim rozum do cna pomiesza� i�w rozterce tudzie� nienawi�ci do siebie i��wiata potem pozostawi�, a�wszystko to zes�ane by�o ze sfer niebieskich jako kara za niecne post�pki i�zbrodnie, jakich cz�owiek dopuszcza� si� od zarania dni swoich�.
Wiekowy zamy�li� si� g��boko, albowiem dotychczas zawsze wierzy� w�s�owo pisane.