Średnia Ocena:
Lucky Luke. Fingers
Następny tom humorystycznego cyklu przygód komiksowego kowboja Lucky Luke’a, którego postać wymyślili sławni autorzy francuscy – Morris i René Goscinny. Dla dobrego iluzjonisty nie ma rzeczy niemożliwych – potrafi uwolnić się z więzów, uciec z więzienia, niepostrzeżenie wyjąć z czyjejś kabury rewolwer czy nawet spętać ozdobnym sznurkiem grupę wojowniczych Indian. Właśnie tak idealnym prestidigitatorem jest Fingers – i na pewno zdobyłby sławę na deskach wielu scen, gdyby nie pewna przywara, przez którą stale wpada w kłopoty. Lucky Luke będzie musiał bardzo się natrudzić, żeby zapanować ponad przesympatycznym, ale wyjątkowo kłopotliwym magikiem Fingersem.
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Lucky Luke. Fingers |
Autor: | Opracowanie zbiorowe |
Rozszerzenie: | brak |
Język wydania: | polski |
Ilość stron: | |
Wydawnictwo: | Egmont Polska Sp. z o.o. |
Rok wydania: |
Tytuł | Data Dodania | Rozmiar |
---|
Lucky Luke. Fingers PDF Ebook podgląd:
Jesteś autorem/wydawcą tej książki i zauważyłeś że ktoś wgrał jej wstęp bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zgłoszony dokument w ciągu 24 godzin.
Wgraj PDF
To Twoja książka? Dodaj kilka pierwszych stronswojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu!
Recenzje
Prawdopodobnie nie ma osoby, która nie słyszała o Lucky Luke'u. Rewolwerowiec ten, szybszy od własnego cienia wpisał się już na stałe w nasze wyobrażenie o prawym kowboju, który z wprawą rozprawia się z bandytami. Nasz Luke oczywiście najczęściej zmaga się z bandą niezbyt inteligentnych braci Daltonów, którzy nie mogą pokonać dzielnego strzelca. Niemniej ważny jest pełen ironicznego humoru mężny rumak, a także pojawiający się od czasu do czasu troszkę głupkowaty pies. Oczywiście, nie mogła się ta historia komiksowa obyć bez licznych adaptacji, nie tylko animowanych lecz także pełnometrażowych filmów. Któż z nas nie widział Lucky'a w interpretacji Hilla? Nakładem Wydawnictwa Egmont ma się ukazać wszystkie 70 tomów przygód rewolwerowca. A o czym jest "Finger"? Lucky spotyka na własnej drodze wyjątkowo zręcznego iluzjonistę, który rozpacza na pewnego rodzaju kleptomanię. Potrafi ukraść wszystko, od krawatu ze szpilką, po rewolwer samego Luke'a! Nasz przyjaciel będzie miał przed sobą spore wyzwanie, żeby zapanować ponad niesfornym znajomym. Dodatkowo człowiek ów jest wyjątkowo szarmancki w stosunku do kobiet, co dodatkowo sprawie niezłe zamieszanie... Że o Indianach nie wspomnę ... Podsumowując krótko: idealnie się bawiłem przewracając kolejne strony tej historii. Uważam, że tak stracony czas jest jak najbardziej usprawiedliwiony. Zalecam nie tylko fanom komiksów, czy westernów.
Przyznam, że trochę obawiałem się tego tomu „Lucky Luke’a”. Chociaż René Goscinny nie był autorem postaci i dołączył do tworzenia kolejnych przygód najszybszego kowboja Dzikiego Zachodu dopiero w roku 1956 (czyli równo dekadę po debiucie serii), to jego nazwisko zawsze kojarzyło mi się z tym tytułem i najbardziej przyciągało. Dlatego również przemiana scenarzysty na Lo Hartoga Van Bandę nie szczególnie mnie ucieszyła. Na szczęście moje obawy okazały się bezzasadne, a „Fingers”, 52 tom „Lukcy Luke’a” godnie kontynuuje to, co w cyklu najlepsze. Pewnego dnia w teksańskim więzieniu o zaostrzonym rygorze, z którego nikt jeszcze nigdy nie uciekł, pojawia się pewien elegancki facet prowadzący skutego szeryfa. Pod bramą zwraca stróżowi prawa jego odznakę i kluczyki do kajdanek, po czym przedstawia się jako więzień, dodając że chce spędzić w zakładzie noc. Kim jest? Imion ma wiele, choćby „Niepodrabialny Gaston” czy „Król Magii”, jednakże tutaj słynny jest pod pseudonimem „Fingers”. Nienaganne maniery i duży talent do wchodzenia w posiadanie takich rzeczy, jak klucze strażników czy ich broń dynamicznie doprowadzają naczelnika do wściekłości. Fingers trafia do celi braci Daltonów, odwiecznych wrogów Lucky Luke’a, jednakże nie zbyt długo przyjdzie mu ją z nimi dzielić. Gdy przestępcy mozolą się ponad wykopaniem łyżkami podkopu, magik wręcza im pęk kluczy do cel. Daltonowie uciekają, zamierzając wypuścić wszystkich innych więźniów – tylko Fingers nie chce się ruszyć z więzienia. Wieści o ich ucieczce docierają do Luke’a, który bez chwili wahania wyrusza w drogę. I tak już wkrótce na własnej drodze nasz mężny kowboj spotka także osobliwego Fingersa. Czym zakończy się ich wspólna przygoda? Album „Fingers” pod pewnymi względami przypomina inny komiks z Lucky Lukiem, a dokładniej znakomitego „Żółtodzioba”. Bohaterem tamtego komiksu był dystyngowany Anglik muszący skonfrontować własną nienaganna kulturę z pierwotnością Dzikiego Zachodu. Tutaj iluzjonista o podobnych manierach (choć zdecydowanie mniej przyjemnym charakterze) równie wyraźnie odcina się na pustynnym, restrykcyjnym tle. Konsekwencje są jednak inne, tak jak inny jest przebieg zdarzeń. Lecz jedno pozostaje niezmienne – idealny humor stanowiący prawdziwą siłę napędową komiksu. Gagi bowiem jak zwykle nie zawodzą, mimo iż odpowiada za nie inny autor, a sama fabuła, przygody i klimat idealnie kontynuują rozpoczętą w roku 1946 luckyluke’ową tradycję. Do tego dochodzą oczywiście malunki Morrisa, autora którego śmiało możemy uznać za ojca tej serii. To on pisał pierwsze scenariusze i to on rysował te komiksy od samego początku. Lepiej więc, niż jakakolwiek inny autor potrafi oddać charakterystyczny klimat „Lucky Luke’a” i dodać mu jeszcze więcej humoru. Jeśli więc wahacie się czy seria potrafi się obronić bez Goscinnego, przestańcie i sięgnijcie po „Fingers”. Magia Dzikiego Zachodu jaki znamy z poprzednich albumów została zachowana, więc się nie zawiedziecie. Polecam.