Jezioro Ognia okładka

Średnia Ocena:


Jezioro Ognia

Akcja, przygoda i... mariaż science-fiction z perypetiami XIII-wiecznych rycerzy. W 1220 roku we francuskich Pirenejach rozbija się statek drapieżników obcego pochodzenia. Na ich drodze staje jedynie garstka krzyżowców i... katarski heretyk. To, co zaczyna się jako dziwaczna awantura, skończy jako jedna z bardziej szalonych historii, jakie mogliście przeczytać.

Szczegóły
Tytuł Jezioro Ognia
Autor: Fairbairn Nathan
Rozszerzenie: brak
Język wydania: polski
Ilość stron:
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Rok wydania: 2017
Tytuł Data Dodania Rozmiar
Porównaj ceny książki Jezioro Ognia w internetowych sklepach i wybierz dla siebie najtańszą ofertę. Zobacz u nas podgląd ebooka lub w przypadku gdy jesteś jego autorem, wgraj skróconą wersję książki, aby zachęcić użytkowników do zakupu. Zanim zdecydujesz się na zakup, sprawdź szczegółowe informacje, opis i recenzje.

Jezioro Ognia PDF - podgląd:

Jesteś autorem/wydawcą tej książki i zauważyłeś że ktoś wgrał jej wstęp bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zgłoszony dokument w ciągu 24 godzin.

 


Podgląd niedostępny.

 

promuj książkę

To twoja książka?

Wgraj kilka pierwszych stron swojego dzieła!
Zachęcisz w ten sposób czytelników do zakupu.

Recenzje

  • Łukasz Wasilewski

    „Krzyżowcy vs obcy” to dobre podsumowanie tego komiksu. To aż tak proste, lecz zarazem aż tak skomplikowane. Zamieszałem, prawda? Spokojnie, zaraz pozwolę Wam zajrzeć w głąb mojego umysłu. Lecz już na wstępie muszę napisać jedno – „Jezioro ognia” bardzo mi się podobało i sprawiło, że przestałem smęcić, że w tym w tygodniu nie grają żadnego nowego porządnego blockbustera w kinach. Obecność stworzeń z obcej planety nie jest żadnym spoilerem – już prologu obserwujemy, jak w Pirenejach rozbija się statek kosmiczny, z którego wylewają się ohydne bestie. Lecz nie może tak od razu zacząć się jatka – najpierw wypadałoby poznać bohaterów. Mamy więc Theo z Szampanii i Hugh z Blais – dwóch młokosów, którym zamarzyła się kariera krzyżowców. Tak naprawdę nikt ich nie potrzebuje na froncie, lecz spróbujcie wytłumaczyć to chłopakom, którzy wojnę traktują jak źródło atrakcji i olbrzymią przygode. Zaraz zostaje im powierzona misja, która ma ich zająć, lecz w zamierzeniu ma być paroma tygodniami nudy. Wyruszają przed przewodnictwem sir Raymonda Mondragona – wypalonego rycerza, który własny cynizm najbardziej lubi zapijać. Gdy docierają na miejsce, robi się gorąco – mieszkańcy drążą przed nieczystymi siłami, a znaczna rola przypada młodej dziewczynie, heretyczce, którą takim mianem obwołuje mnich podróżujący z całą drużyną. No właśnie, heretyczka. Przyzwyczailiśmy się do tego, że krzyżowcy wyprawiali się na Najbliższy Wschód. Natomiast ci, których poznajemy w „Jeziorze ognia”, są członkami krucjaty przeciw albigensom, o których musicie wiedzieć tyle, że ich wiara mocno opierała się na wartościach chrześcijańskich. Cóż, nie na tyle mocno, aby nie zainteresował się nimi papież. A zainteresowanie papieża w tamtych czasach nierzadko kończyło się czymś więcej niż odlajkowaniem na fejsie. Tak, mam na myśli eksterminację. Wybranie takiego okresu pozwoliło Nathanowi Fairbairnowi (scenarzyście) po pierwsze, umieścić akcję w cudownie narysowanych ośnieżonych krajobrazach, a po drugie (i ważniejsze) pokazać, jak wyrachowane były krucjaty i jak niebezpieczny był (i jest!) fanatyzm. Wbrew pozorom wyrachowanie i fanatyzm mogą koegzystować i jest to bardzo współczesna przestroga. Dobra, naobiecywałem obcych, a opowiadam o odautorskim komentarzu na temat wartości rządzącym światem. Spokojnie, obcy pojawiają się nie tylko w prologu. Więcej nie chcę zdradzać, by nie zepsuć Wam zabawy. Komiks ma świetne tempo, nie ma miejsca na nudę. A gdy na pierwszy plan wychodzi akcja (co nie losy się rzadko), to jest fantastycznie – będziecie mieli wrażenie, że oglądacie idealnie zmontowany hollywoodzki film. Sceny akcji nie wypadałyby tak dobrze, gdyby nie warstwa wizualna, za którą odpowiada Matt Smith. Jego kreska od razu przypadła mi do gustu. Ma cartoonowy charakter, więc postacie są czasami grubo ciosane, lecz wyraziste. W ogóle Smith raczej koncentruje się na bohaterach niż rozbuchanych tłach – na drugim planie brakuje detali, lecz w niczym to nie przeszkadza. Po prostu nie są tej historii potrzebne. Bardzo spodobały mi się też kolory. Na pojedynczych panelach czy całych stronach dominują mało kontrastowe barwy, co od razu narzuca pewną atmosferę. Lecz jak zestawimy strony oddalone od siebie kilka kartek, od razu zauważymy efektowne kontrastowe palety. „Jezioro ognia” pochłania się błyskawiczne. W przypadku komiksów zazwyczaj oznacza to małą ilość tekstu. Tutaj tekstu i subtelnej ekspozycji nie brakuje – to inteligentna rozrywka w idealnym wydaniu. Warto również zwrócić uwagę, jak zmienia się postrzeganie nieznanego w zależności od rozwoju ludzkości. Gdybyśmy obecnie trafili na jakiejś dziwaczne stworzenia, pewnie snulibyśmy przypuszczenia o ich pozaziemskim pochodzeniu. Natomiast bohaterowie „Jeziora ognia” uparcie nazywają obcych diabłami. Niby nie powinno to dziwić, lecz zmusza do zadania sobie zapytania – czy nie jesteśmy obecnie zbyt pewni własnej nieomylności?

  • Łukasz Wasilewski

    „Krzyżowcy vs obcy” to dobre podsumowanie tego komiksu. To aż tak proste, lecz zarazem aż tak skomplikowane. Zamieszałem, prawda? Spokojnie, zaraz pozwolę Wam zajrzeć w głąb mojego umysłu. Lecz już na wstępie muszę napisać jedno – „Jezioro ognia” bardzo mi się podobało i sprawiło, że przestałem smęcić, że w tym w tygodniu nie grają żadnego nowego porządnego blockbustera w kinach. Obecność stworzeń z obcej planety nie jest żadnym spoilerem – już prologu obserwujemy, jak w Pirenejach rozbija się statek kosmiczny, z którego wylewają się ohydne bestie. Lecz nie może tak od razu zacząć się jatka – najpierw wypadałoby poznać bohaterów. Mamy więc Theo z Szampanii i Hugh z Blais – dwóch młokosów, którym zamarzyła się kariera krzyżowców. Tak naprawdę nikt ich nie potrzebuje na froncie, lecz spróbujcie wytłumaczyć to chłopakom, którzy wojnę traktują jak źródło atrakcji i olbrzymią przygode. Zaraz zostaje im powierzona misja, która ma ich zająć, lecz w zamierzeniu ma być paroma tygodniami nudy. Wyruszają przed przewodnictwem sir Raymonda Mondragona – wypalonego rycerza, który własny cynizm najbardziej lubi zapijać. Gdy docierają na miejsce, robi się gorąco – mieszkańcy drążą przed nieczystymi siłami, a znaczna rola przypada młodej dziewczynie, heretyczce, którą takim mianem obwołuje mnich podróżujący z całą drużyną. No właśnie, heretyczka. Przyzwyczailiśmy się do tego, że krzyżowcy wyprawiali się na Najbliższy Wschód. Natomiast ci, których poznajemy w „Jeziorze ognia”, są członkami krucjaty przeciw albigensom, o których musicie wiedzieć tyle, że ich wiara mocno opierała się na wartościach chrześcijańskich. Cóż, nie na tyle mocno, aby nie zainteresował się nimi papież. A zainteresowanie papieża w tamtych czasach nierzadko kończyło się czymś więcej niż odlajkowaniem na fejsie. Tak, mam na myśli eksterminację. Wybranie takiego okresu pozwoliło Nathanowi Fairbairnowi (scenarzyście) po pierwsze, umieścić akcję w cudownie narysowanych ośnieżonych krajobrazach, a po drugie (i ważniejsze) pokazać, jak wyrachowane były krucjaty i jak niebezpieczny był (i jest!) fanatyzm. Wbrew pozorom wyrachowanie i fanatyzm mogą koegzystować i jest to bardzo współczesna przestroga. Dobra, naobiecywałem obcych, a opowiadam o odautorskim komentarzu na temat wartości rządzącym światem. Spokojnie, obcy pojawiają się nie tylko w prologu. Więcej nie chcę zdradzać, by nie zepsuć Wam zabawy. Komiks ma świetne tempo, nie ma miejsca na nudę. A gdy na pierwszy plan wychodzi akcja (co nie losy się rzadko), to jest fantastycznie – będziecie mieli wrażenie, że oglądacie idealnie zmontowany hollywoodzki film. Sceny akcji nie wypadałyby tak dobrze, gdyby nie warstwa wizualna, za którą odpowiada Matt Smith. Jego kreska od razu przypadła mi do gustu. Ma cartoonowy charakter, więc postacie są czasami grubo ciosane, lecz wyraziste. W ogóle Smith raczej koncentruje się na bohaterach niż rozbuchanych tłach – na drugim planie brakuje detali, lecz w niczym to nie przeszkadza. Po prostu nie są tej historii potrzebne. Bardzo spodobały mi się też kolory. Na pojedynczych panelach czy całych stronach dominują mało kontrastowe barwy, co od razu narzuca pewną atmosferę. Lecz jak zestawimy strony oddalone od siebie kilka kartek, od razu zauważymy efektowne kontrastowe palety. „Jezioro ognia” pochłania się błyskawiczne. W przypadku komiksów zazwyczaj oznacza to małą ilość tekstu. Tutaj tekstu i subtelnej ekspozycji nie brakuje – to inteligentna rozrywka w idealnym wydaniu. Warto również zwrócić uwagę, jak zmienia się postrzeganie nieznanego w zależności od rozwoju ludzkości. Gdybyśmy obecnie trafili na jakiejś dziwaczne stworzenia, pewnie snulibyśmy przypuszczenia o ich pozaziemskim pochodzeniu. Natomiast bohaterowie „Jeziora ognia” uparcie nazywają obcych diabłami. Niby nie powinno to dziwić, lecz zmusza do zadania sobie zapytania – czy nie jesteśmy obecnie zbyt pewni własnej nieomylności?

  • arkadiusz.trocki

    Interesująca kreska i fajna historia

  • Wkp

    KRZYŻOWCY KONTRA OBCY Ludzie z kosmitami walczyli już nieraz. Gatunek Science Fiction ukazywał nam podobny konflikt niezliczoną ilość razy, i to w najróżniejszych konfiguracjach. Byli nawet kowboje walczący z obcymi, teraz nadszedł czasy by z przybyszami z innej planety zmierzyli się… krzyżowcy. Jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało, „Jezioro ognia” to solidny survival horror SF osadzony w trzynastowiecznych realiach. Rok 1220. W Pirenejach we Francji pewnego pasterza budzi dziwne poruszenie w jego stadzie. Kiedy wychodzi z chaty staje się świadkiem katastrofy wielkiego statku kosmicznego. Mimo strachu udaje się na miejsce wypadku, jednak spotkanie z tym, co wydostaje się z wraku, nie kończy się dla niego dobrze. Tymczasem dwaj krzyżowcy Theobald Drugi z Szampanii a także Hugh z Blois przybywają w okolice oblężonego miasta Castelnaudary, aby wspomóc walczących z heretykami. Niestety ich obecność w tym miejscu jest bardziej kłopotliwa niż pomocna, dlatego również lord Montfort decyduje się pozbyć problemu i wysyła ich na „misję” do wioski Montaillou. Oficjalnie mają zwalczyć tamtejsze ognisko herezji, w rzeczywistości jednak wybrał pierwsze lepsze miejsce na mapie, leżące dość daleko by podróż w obie strony potrwała tyle, ile okres ich służby. Do kierowania ekipą wybiera wiecznie pijanego, lecz doświadczonego Raymonda, a jej szeregi zasila także dominikański inkwizytor, wszędzie widzący heretyków, którego lord chętnie się pozbywa. Wyprawa mająca być spokojną przejażdżka, dynamicznie przemienia się w walkę o przetrwanie. Krzyżowcy na miejscu przekonują się, że wioska jest opuszczana, a ci z jej mieszkańców, którzy przetrwali, schronili się w tutejszej twierdzy. Co się właściwie stało? Ocaleli twierdzą, że zaatakowały ich demony, a rycerze już wkrótce stają oko w oko z morderczymi bestiami. Zaczyna się nierówna potyczka z najeźdźcami z kosmosu. O tym komiksie można powiedzieć, że przedstawiony został pół żartem, pół serio. Realia historyczne potraktowane są z pewną umownością, nie ma tu archaicznej mowy, rzeczywiste wydarzenia są bardziej zarysowane, niż ukazane, lecz zarazem nie brak w tym prawdziwości. Przede wszystkim jednak jest to opowiadanie grozy o potyczce z obcymi. Krwiożercze, owadzie stworzenia mordują ludzi, którzy starają się przeżyć – schemat słynny od dekad zyskuje tutaj inną niż zazwyczaj oprawę, lecz sprawdza się równie dobrze, co zawsze. Zapytacie co może być w tym ciekawego? W końcu znacie to już na pamięć. A jednak „Jezioro ognia” warte jest poznania. Dlaczego? Przede wszystkim to po prostu niezła historia. Nie oryginalna, lecz nieźle poprowadzona, szybka i klimatyczna. Czyta się ją dynamicznie i przyjemnie, bohaterowie również nakreśleni zostali całkiem nieźle, a całość zyskała bardzo dobrą oprawę graficzną. Malunki Matta Smitha („Barbarian Lord”) przypominają skrzyżowanie prac innego artysty o tym nazwisku, Jeffa Smitha (tak, tego od „Gnata”) – szczególnie jeśli chodzi o twarze bohaterów – z Mike’iem Mignolą, ojcem „Hellboya”. Ogląda się to sympatycznie, czyta również z przyjemnością. Niezła, lekka zabawa w stylu kinowych blockbusterów gwarantowana.