Bez litości okładka

Średnia Ocena:


Bez litości

Powinienem był przewidzieć, że mnie zniszczy. Dziewczyny takie jak ona są stworzone, by doprowadzać do upadku facetów takich jak ja. Lecz nie mogłem się oprzeć. Została mi dana, by rozpętać wojnę, a ja nazbyt chętnie ją przyjąłem. Nie wiedziałem jednak, co ze mną zrobi. Że zmieni wszystko. Potrafi przejrzeć mnie na wylot jak nikt inny. Jej niewinność i bezbronność sprawiają, że czuję do niej słabość. Nienawidzę tego uczucia. Wiem, że nie powinienem walczyć z pokusą. Bezwzględny facet nie dopuszcza do siebie żadnych osób. Bezlitosny facet nie podejmuje ryzyka dla nikogo. Potężny facet z piękną dziewczyną zdaną na jego łaskę... nie zakochuje się w niej. Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Szczegóły
Tytuł Bez litości
Autor: Winters Willow
Rozszerzenie: brak
Język wydania: polski
Ilość stron:
Wydawnictwo: Papierówka
Rok wydania: 2019
Tytuł Data Dodania Rozmiar
Porównaj ceny książki Bez litości w internetowych sklepach i wybierz dla siebie najtańszą ofertę. Zobacz u nas podgląd ebooka lub w przypadku gdy jesteś jego autorem, wgraj skróconą wersję książki, aby zachęcić użytkowników do zakupu. Zanim zdecydujesz się na zakup, sprawdź szczegółowe informacje, opis i recenzje.

Bez litości PDF - podgląd:

Jesteś autorem/wydawcą tej książki i zauważyłeś że ktoś wgrał jej wstęp bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zgłoszony dokument w ciągu 24 godzin.

 


Pobierz PDF

Nazwa pliku: BEZ LITOŚCI.pdf - Rozmiar: 2.05 MB
Głosy: -1
Pobierz

 

promuj książkę

To twoja książka?

Wgraj kilka pierwszych stron swojego dzieła!
Zachęcisz w ten sposób czytelników do zakupu.

Bez litości PDF transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Strona 1 Strona 2 Douglas Preston Lincoln Child Bez litości Cold Vengeance Przełożył Robert Lipski Agent specjalny Pendergast kontynuuje swoją prywatną krucjatę. Odkrył, że śmierć jego żony przed dwunastoma laty w Afryce, podczas polowania na lwa ludojada, nie była nieszczęśliwym wypadkiem. Podąża tropem kolejnych osób zamieszanych w tę sprawę. Ujawnia nowe wątki i szerszy kontekst całej historii, która może łączyć się z mglistą przeszłością Helen i jej brata Judsona. Pendergast nie zawaha się przed niczym, aby poznać prawdę o śmierci żony, prawdę, która zaprowadzi go na szkockie moczary i do zapomnianego grobu kobiety, o której istnieniu nie miał dotąd pojęcia. Strona 3 Lincoln Child dedykuje tę książkę swojej córce Veronice Douglas Preston dedykuje tę książkę Marguericie, Laurze i Oliverowi Prestonom Strona 4 1 Cairn Barrow, Szkocja Gdy wspięli się na jałową grań Beinn Dearg, kamienny zameczek myśliwski Kilchurn rozpłynął się w ciemnościach. Pozostała jedynie łagodna żółtawa poświata okien rezydencji rozmywająca się w przesyconym mgłą powietrzu. Kiedy Judson Esterhazy i agent specjalny Aloysius Pendergast dotarli na grzbiet grani, przystanęli, zgasili latarki i nasłuchiwali z uwagą. Była piąta rano, zbliżał się świt; zaraz samce powinny rozpocząć porykiwania. Żaden z mężczyzn się nie odezwał. Tylko wiatr szemrał wśród traw i zawodził pomiędzy oszronionymi skałami, ale nie wychwycili najmniejszych oznak poruszenia. – Przyszliśmy za wcześnie – powiedział w końcu Esterhazy. – Być może – mruknął Pendergast. Strona 5 Wciąż czekali, gdy pierwsze oznaki szarego jeszcze światła pojawiły się na horyzoncie, podkreślając kształty samotnych szczytów Grampianów i rzucając upiorny blady blask na całą okolicę. Powoli krajobraz wokół nich zaczął się wyłaniać z ciemności. Zameczek myśliwski został daleko w tyle; kamienne wieżyczki i blanki poprzecinane pasmami wilgoci, otoczone strzelistymi czarnymi sosnami, masywnymi, ciężkimi i milczącymi. Przed nimi wznosiły się granitowe skały Beinn Dearg, rozpływające się w mroku powyżej. Po zboczu masywu spływał potok przeradzający się w ciąg kaskad zmierzających wartko ku czarnym wodom Loch Duin, trzysta metrów niżej, prawie niewidocznym w słabym świetle przedświtu. Na prawo od nich, nieco niżej, rozciągał się skraj rozległych bagien znanych jako Grzęzawisko, zasnuty podnoszącymi się wstęgami mgieł, które niosły ze sobą ledwie wyczuwalną woń rozkładu i gazu błotnego mieszającą się z mdlącym zapachem przekwitających wrzosów. Strona 6 Bez słowa Pendergast zarzucił sztucer na ramię i zaczął iść wzdłuż konturu grani, kierując się ku łagodnej stromiźnie pod górę. Esterhazy podążył za nim, a myśliwska czapka z daszkiem ocieniała mu twarz, ukrywając jego emocje. Gdy wspięli się wyżej, ich oczom ukazało się Grzęzawisko, zdradliwe, rozciągające się aż po horyzont, od zachodu ograniczone rozległymi czarnymi wodami wielkich moczarów Inish. Po kilku minutach Pendergast zatrzymał się i uniósł rękę. – Co się dzieje? – zapytał Esterhazy. Odpowiedź nadeszła, ale nie od Pendergasta. Echo dziwnego dźwięku napłynęło od strony ukrytej górskiej doliny, obcy i przerażający ryk wielkiego byka w rui. Odgłos, pulsujący i przeciągły, poniósł się nad górami i moczarami jak żałobny lament potępionych dusz. Przepełniały go gniew i agresja, gdyż samce jeleni krążące wśród szczytów i trzęsawisk staczały między sobą pojedynki nierzadko na śmierć i życie, a stawką w tych Strona 7 walkach było przejęcie władzy nad haremem łań. Rykowi odpowiedział drugi, który rozbrzmiał bliżej, od strony brzegów jeziora, a zaraz potem kolejny, z głębi lądu. Jeden po drugim donośne, grzmiące ryki rozlegały się w całej okolicy, aż zdawało się, że od tych dźwięków trzęsie się ziemia. Dwaj mężczyźni przysłuchiwali się w milczeniu wszystkim odgłosom, zapamiętując kierunek, skąd dochodziły, ich tembr i natężenie. W końcu odezwał się Esterhazy, prawie niesłyszalnie wśród szumu wiatru. – Ten w dolinie to prawdziwy potwór. Pendergast milczał. – Uważam, że powinniśmy pójść za nim. – Ten na Grzęzawisku – mruknął Pendergast – jest jeszcze większy. Cisza. – Nie wątpię, że znasz reguły myśliwskie dotyczące zapuszczania się na bagna. Pendergast wykonał krótki, zbywający gest bladą Strona 8 dłonią. – Nie dbam o reguły. A ty? Esterhazy zacisnął tylko usta. Czekali, gdy szary świt rozkwitł nagle czerwienią po wschodniej stronie nieba i coraz silniejszy blask zaczął napływać nad surową szkocką wyżynę. Daleko w dole Grzęzawisko wyglądało teraz jak ziemie jałowe pełne czarnych sadzawek, krętych strumyków błotnistej wody, zdradliwych moczarów i zabójczych lotnych piasków czających się wśród spłachetków zwodniczych trawiastych łąk i skupisk pogruchotanych kamieni. Pendergast wyjął z kieszeni niewielką lunetę, rozłożył ją i zaczął przepatrywać Grzęzawisko. Po chwili podał lunetę Esterhazyemu. – Jest pomiędzy drugim a trzecim skalistym wzgórzem, prawie kilometr w głąb bagien. Byk samotnik. Bez haremu. Esterhazy patrzył z przejęciem. – Wygląda, że to dwunastak. Strona 9 – Trzynastak – poprawił Pendergast. – Tego w dolinie łatwiej byłoby nam podejść. Mielibyśmy lepszą osłonę. Nie jestem pewien, czy mamy choćby cień szansy na ustrzelenie tego jelenia z Grzęzawiska. Pomijając kwestię… ryzyka związanego z samym tylko zapuszczeniem się tam, byk zauważy nas z odległości ponad kilometra. – Przejdziemy wzdłuż linii prostej wyznaczonej przez tamto drugie, większe kamienne wzgórze, które osłoni nas przed wzrokiem byka. Wiatr też mamy po swojej stronie. – Ale grunt na bagnach jest zdradliwy. Pendergast odwrócił się do Esterhazyego i wpatrywał się przez kilka niezręcznych sekund w jego dobrze odżywioną twarz o wysokim czole. – Boisz się, Judsonie? Esterhazy zbity z tropu zbył słowa agenta wymuszonym chichotem. – Oczywiście, że nie. Zastanawiałem się tylko, jakie mamy szanse na powodzenie. Po co marnować czas na Strona 10 bezowocny pościg po całym Grzęzawisku, skoro tam na dole, w wąwozie czeka na nas równie dobry jeleń? Pendergast, zamiast odpowiedzieć, sięgnął do kieszeni i wyjął jednofuntową monetę. – Wybieraj. – Orzeł – powiedział z wahaniem Esterhazy. Pendergast podrzucił monetę, złapał i przyklepał na przedramieniu. – Reszka. Pierwszy strzał jest mój. Pendergast poprowadził w dół zbocza Beinn Dearg. Nie było tam ścieżki, tylko popękane skały, niska trawa, drobne kwiaty polne i porosty. Kiedy noc ustąpiła miejsca porankowi, nad Grzęzawiskiem zgęstniała mgła, zalegając w niżej położonych miejscach i wspinając się po ścieżkach kamiennych pagórków i głazów. Skradając się bezgłośnie, dwaj mężczyźni zeszli w dół stoku i zbliżyli się do obrzeży Grzęzawiska. Gdy dotarli do niewielkiej kotliny, doliny górskiej zwanej po szkocku corrie, u podnóża Beinn, Pendergast gestem dał Strona 11 znak, aby się zatrzymać. Jeleń szkocki miał nadzwyczaj wyczulone zmysły i myśliwi musieli podjąć najwyższe środki ostrożności, aby zwierzyna nie wypatrzyła ich, nie usłyszała czy nie zwietrzyła. Kiedy podkradli się na skraj corrie, Pendergast wyjrzał ponad jej obrzeżem. Jeleń znajdował się jakiś kilometr dalej i zapuszczał się powoli w głąb Grzęzawiska. Jak na komendę wielki samiec uniósł łeb, powęszył przez chwilę i wydał z siebie kolejny rozdzierający bębenki w uszach ryk, którego echo przetoczyło się i rozpłynęło wśród głazów, po czym potrząsnął łbem i powrócił do obwąchiwania gruntu i skubania źdźbeł trawy. – Mój Boże – wyszeptał Esterhazy. – Jest ogromny. – Musimy iść szybko – rzekł Pendergast. – Kieruje się w głąb Grzęzawiska. Przeszli wzdłuż obrzeża kotliny, nie wychodząc z niecki, dopóki nie znaleźli się w linii prostej z jeleniem, przesłonięci masywem skalnego pagórka. Dopiero wtedy Strona 12 zaczęli podchodzić w stronę zwierzęcia. Brzegi Grzęzawiska po długim lecie stwardniały, więc poruszali się szybko, bezgłośnie, przestępując z jednej porośniętej trawą wypukłości terenu na drugą, jakby szli po palach. Kiedy znaleźli się w cieniu pagórka, przykucnęli za nim. Wiatr wciąż im sprzyjał i usłyszeli ponownie ryk starego byka, wyraźny znak, że nie wyczuł ich obecności. Pendergast zadrżał; odgłos ryku pod sam koniec skojarzył mu się niepokojąco z rykiem lwa. Gestem dał Esterhazyemu znak, żeby został za głazem, a sam podkradł się do krawędzi pagórka i ostrożnie wyjrzał spoza skał. Jeleń stał kilometr dalej, unosząc łeb i poruszając się nerwowo. Znów potrząsnął łbem, jego masywne poroże aż lśniło. Raz jeszcze uniósł łeb i zaryczał. Trzynastak – co najmniej dwanaście metrów poroża. To dziwne, że teraz, kiedy sezon rui był już od dawna w pełni, samiec wciąż jeszcze nie zgromadził potężnego haremu. Wyglądało na to, że niektóre samce były urodzonymi Strona 13 samotnikami. Wciąż jeszcze znajdowali się zbyt daleko, by oddać pewny strzał. Celny to za mało; zwierzęcia takich rozmiarów nie można było tylko zranić. Strzał musiał być pewny. Zabójczy. Pendergast wrócił za skałę i przykucnął obok Esterhazyego. – Jest kilometr stąd. Za daleko. – Właśnie tego się obawiałem. – Jest diabelnie pewny siebie – skwitował Pendergast. – Ponieważ nikt nie poluje na Grzęzawisku, nie jest tak czujny, jak powinien. Wiatr wieje w naszą stronę, a on się od nas oddala. Myślę, że mamy szansę podążyć za nim przez otwartą przestrzeń. Esterhazy pokręcił głową. – Grunt przed nami wygląda dość zdradziecko. Pendergast wskazał na piaszczysty obszar przylegający do ich kryjówki, gdzie widać było tropy jelenia. Strona 14 – Pójdziemy po jego śladach. Jeżeli ktokolwiek zna drogę przez Grzęzawisko, to na pewno on. Esterhazy wyciągnął rękę. – Prowadź. Wyjęli strzelby i cichcem wyszli zza skalnego pagórka, kierując się w stronę samca. Byk rzeczywiście był zdezorientowany, skupiony na czymś, co zwietrzył w podmuchach wiatru z północy, i prawie nie zwracał uwagi na to, co działo się za nim. Jego posapywanie i ryki zagłuszyły odgłos stąpania myśliwych. Zbliżali się z największą ostrożnością, przystając za każdym razem, kiedy zwierzę zawahało się lub odwróciło. Z wolna zaczęli je podchodzić. Byk wciąż zmierzał coraz dalej w głąb bagien, najwyraźniej podążając za jakąś wonią. Posuwali się za nim w całkowitej ciszy, mocno pochyleni, prawie przykucnięci, ich szkockie ubiory kamuflażowe idealnie wtapiały się w krajobraz moczarów. Trop jelenia prowadził po niemal niedostrzegalnych wypukłościach twardego gruntu, ślady Strona 15 snuły się wężowato wśród płynących leniwie potoków, drżących bagien i spłachetków traw. Czy to za sprawą niepewnego gruntu, polowania czy też z jakiejś innej przyczyny napięcie w powietrzu zdawało się narastać. Stopniowo zmniejszyli dystans do ofiary do trzystu metrów – na odległość strzału. Byk tymczasem znów się zatrzymał i obrócił bokiem, węsząc niespokojnie. Prawie niedostrzegalnym gestem dłoni Pendergast nakazał Esterhazyemu, aby przystanął i ostrożnie wyciągnął się na ziemi. Wysuwając swój sztucer H&H .300 do przodu, przyłożył lunetkę do oka i starannie wycelował. Esterhazy pozostał dziesięć metrów za nim, przykucnięty i nieruchomy jak skała. Pendergast zestroił nitki celownika na miejscu znajdującym się tuż przed kłębem zwierzęcia, wziął głęboki oddech i zaczął ściągać spust. W tej samej chwili poczuł na karku zimny dotyk stali. – Wybacz, stary – rzekł Esterhazy. – Podnieś sztucer jedną ręką i odłóż na ziemię. Powoli i spokojnie. Strona 16 Pendergast odłożył broń. – Wstań. Powoli. Esterhazy cofnął się, celując do agenta FBI z karabinu myśliwskiego. Nagle wybuchnął śmiechem, którego oschły dźwięk przetoczył się echem ponad moczarami. Kątem oka Pendergast dostrzegł, jak jeleń drgnął nerwowo i spłoszony umknął w głąb bagien, po czym rozpłynął się wśród mgieł. – Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie – powiedział Esterhazy. – To doprawdy tragedia, że po upływie dwunastu lat nie chciałeś odpuścić tej sprawy. Pendergast milczał. – Pewnie zastanawiasz się, o co w tym wszystkim chodzi. – Właściwie to nie – odparł beznamiętnie Pendergast. – To ja jestem człowiekiem, którego szukałeś, tym nieznanym mocodawcą przy Projekcie Aves. Tym, którego nazwiska nie chciał ci zdradzić Charles Slade. Żadnej reakcji. Strona 17 – Udzieliłbym ci dokładniejszych wyjaśnień, ale po co? Przykro mi, że muszę to zrobić. Zdajesz sobie sprawę, że nic do ciebie nie mam. Nadal żadnej reakcji. – Zmów ostatnią modlitwę, bracie. Esterhazy uniósł karabin myśliwski, wycelował i nacisnął spust. Strona 18 2 W wilgotnym powietrzu rozległ się cichy szczęk. – Chryste! – wycedził przez zęby Esterhazy, po czym szybko odciągnął rygiel zamka, wyjął wadliwy nabój i wprowadził na jego miejsce nowy. Szczęk. Pendergast poderwał się błyskawicznie, podniósł swój sztucer i wymierzył w Esterhazyego. – Twój niezbyt sprytny plan zawiódł. Domyśliłem się, co kombinujesz, odkąd w swoim na pozór szczerym liście zapytałeś, jaką broń zamierzam zabrać. Obawiam się, że amunicja w twoim karabinie została spreparowana. I tak cała sprawa zatoczyła pełen krąg: od ślepaków, którymi załadowałeś strzelbę myśliwską Helen, po uszkodzone naboje w twoim karabinie tu i teraz. Esterhazy energicznie zaczął jedną ręką przesuwać ryglem, w szaleńczym tempie opróżniając broń z wadliwych naboi, drugą zaś sięgnął do chlebaka po nowe Strona 19 pociski. – Przestań albo cię zastrzelę – wycedził Pendergast. Ignorując go, Esterhazy usunął z magazynka karabinu ostatni nabój, włożył do komory nowy, po czym zaryglował zamek. – Doskonale. To za Helen. – Pendergast pociągnął za spust. Rozległo się stłumione pyknięcie. W momencie kiedy Pendergast uświadomił sobie, co się stało, rzucił się do tyłu, dając nurka za występ skalny, a w tej samej chwili Esterhazy wystrzelił. Ostry pocisk zrykoszetował od skalnego nawisu, rozpryskując wokoło kamienne drobinki. Pendergast przeturlał się jeszcze dalej za skalną osłonę i strzelił, ale Esterhazy też zdążył się ukryć po drugiej stronie niewielkiego pagórka i natychmiast odpowiedział ogniem, a jego kolejne kule z wizgiem odbiły się od kamieni, za którymi schronił się Pendergast. Teraz obaj byli osłonięci po przeciwnych stronach tego samego pagórka. Śmiech Esterhazyego raz Strona 20 jeszcze zakłócił ciszę. – Wygląda na to, że twój niezbyt sprytny plan także zawiódł. Spodziewałeś się, że pozwolę ci tutaj przyjść ze sprawnym sztucerem? Wybacz, stary, ale usunąłem z niego iglicę. Pendergast leżał na boku, przywierając ciałem do skały, i ciężko oddychał. Sytuacja była patowa – znajdowali się po dwóch stronach tego samego niedużego pagórka. To oznaczało, że ten, kto pierwszy dotrze na górę… Pendergast poderwał się na nogi i jak pająk zaczął się wspinać po skalnej ścianie. Dotarł na szczyt w tej samej chwili co Esterhazy i zwarli się w brutalnym uścisku. Mocowali się na wierzchołku pagórka, zanim runęli i spleceni w morderczej walce sturlali się po kamiennym zboczu. Odpychając Esterhazyego do tyłu, Pendergast uniósł rękę, w której trzymał trzydziestkędwójkę, ale Esterhazy uderzył w nią lufą karabinu. Bronie zderzyły się przy wtórze metalicznego brzęku jak miecze i wystrzeliły