Zimniak Andrzej - Eliminacja
Szczegóły |
Tytuł |
Zimniak Andrzej - Eliminacja |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zimniak Andrzej - Eliminacja PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Zimniak Andrzej - Eliminacja PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Zimniak Andrzej - Eliminacja - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANDRZEJ ZIMNIAK
ELIMINACJA
Sekcja Genetyczna przyjmowała wszystkich. Ochotników i skazańców. Wykolejeńców,
dewiantów, obłąkanych i przeznaczonych do usunięcia. Wszystkich.
Gablera prowadzono alejką, wysypaną drobno sproszkowaną cegłą. Zupełnie jak kort
tenisowy pomyślał.
Minęli kępy wysokich, cmentarnych tuj i wzorowo utrzymane kwietne klomby.
Po co te klomby?
Przecież i tutaj pracują lekko znudzone sekretarki o nieskazitelnie poprawnych
buziach porcelanowych lal. Muszą mieć na co patrzeć.
Niewielkim łukiem okrążyli krótko przystrzyżony trawnik, z którego startowały
pojazdy kosmiczne. Tuż za nim znajdowało się wejście, opalizujące barwami od
różu aż po karmin.
- Hu! - przywitał ich mechaniczny portier.
- Huu! - odpowiedzieli chórem. Gabler również. Identyfikacja była jak zwykle
niezbędna.
Błona drzwi do gabinetu numer 3 pękła odrobinę za wcześnie, jakby już nie mogła
doczekać się gości.
- Gabler 143, złodziej świadomości, skazany na eliminację - zwięźle relacjonował
strażnik bezbarwnym, nosowym głosem.
- Doskonale! - na plecy Gablera spadło potężne uderzenie, które, jak wynikło z
dalszego rozwoju wypadków, miało być przyjaznym klepnięciem; wokół łopatek
poczuł kłujące mrowienie i głęboki ból jak po zastrzyku domięśniowym. - Nasza
radość nie ma granic. Gdzie go wyślemy?
- Jowisz - chudzielec do złudzenia przypominający owada z rzędu patyczaków nie
miał wątpliwości. - Na przykład Io. Spróbujesz, Gabler, czy resztki tamtejszej
atmosfery nadają się do oddychania, co?
- Ale... przecież...
- Zostałeś skazany na eliminację, Gabler. Chcielibyśmy, żebyś o tym pamiętał.
Jakieś dwie do trzech sekund i będzie po wszystkim. Twoja zachłanna na cudzą
świadomość dusza połączy się z Uniwersum i nareszcie będziesz mógł używać do
woli...
- Protestuję - dowiedział Gabler bez większego przekonania. - Żądam wykonania
wyroku za pomocą środków usypiających. Mam zagwarantowane prawo wyboru: Paragraf
253, ustęp 14 Kodeksu Karnego.
- Pozwolisz, Gabler, że zacytuję paragraf 58 ustęp 5 Aneksu Precyzującego: "W
szczególnych okolicznościach sposób wykonania wyroku określa minister
sprawiedliwości lub powołana przez niego komisja. Skazanemu na własne żądanie
należy udzielić wyjaśnień".
- To bezprawie - wychrypiał Gabler. - Na dodatek w prymitywnym wykonaniu! Jedne
przepisy neutralizują drugie!
- Licz się ze słowami - wycedził chudzielec. - Chciałbym zobaczyć tę komisję.
- Właśnie my mamy jej uprawnienia. A co do wyjaśnienia... widzisz, Gabler, nasi
uczeni zaproponowali wiele pięknych teorii, z których choćby kilka mogłoby
naprawdę uszczęśliwić ludzkość. Nie chciałbyś się do tego przyczynić nic nie
ryzykując, bo przecież nie masz już nic do stracenia?
- Nie! Nie chcę być szczurem doświadczalnym!
- No tak, dewianci psychospołeczni z reguły nie mają zrozumienia dla spraw
ogólnoludzkich. Na szczęście możemy pominąć w ich przypadku etap przekonywania
bez żadnej szkody dla eksperymentu. Zabrać go! A-grawka siódma, cel - Io, zestaw
programowy "Kosmiczny oddech"!
Gablera zatrzaśnięto w przezroczystej bańce antygrawitacyjnej kapsuły, która
bezgłośnie uniosła się z trawnika startowego w skapujące upałem niebo. Już po
chwili ziemski globus toczył się po upstrzonym gwiazdami kosmicznym kirze, a Io,
zionąca siarką towarzyszka rozdętego metanowymi cyklonami Jowisza, stała się
widoczna gołym okiem.
- Witam cię na pokładzie a-grawki nr 7 - delikatny kobiecy głos wypełnił ciasne
pomieszczenie. - Przykro mi, że nie mogę życzyć ci przyjemnego lotu...
- Zamknij się - warknął, dostrzegając nad swoją głową zarys typowej gruszki
socjotechnicznej.
- ...ale mogę próbować uprzyjemnić go chociaż trochę. Prawdziwy kieliszek
prawdziwego koniaku wylądował na a-grawitacyjnej tacce tuż przed nosem Gablera.
Alkohol piekł w przełyku i rozchodził się przyjemnym ciepłem, ale dopiero pod
jego wpływem wyzwolił się tłumiony dotychczas strach.
Oni naprawdę chcą mnie zabić, w idiotycznym, sadystycznym eksperymencie zamienić
w krwawy bąbel! Wyjść, wyjść z tej klatki!
- Nie denerwuj się, w ten sposób możesz sobie jedynie zaszkodzić - ciepły głos
działał lekko hipnotycznie, bo Gabler nagle poczuł się senny.
- Chcę stąd wyjść. Zatrzymaj się na jakiejkolwiek stacji. Muszę... zrobić
ostatni zapis wideofoniczny. - Słucham cię, dyktuj.
- Nie! Potrzebuję dwóch świadków, ludzi z krwi i kości. Rozumiesz?!
- Dobrze - zgodziła się gruszka po chwili zwłoki, potrzebnej zapewne na
nawiązanie łączności z mocodawcami. - Warunek: musisz zrobić to szybko. A teraz
przeczytam ci instrukcję... eksperymentu. Żeby nie tracić czasu.
- Wal, jak musisz - Gablerowi zaświtał błędny ognik nadziei.
- Po lądowaniu na Io trzykrotnie uruchomię dzwonek, a potem otworzę drzwi. Po
drugim dzwonku masz zatrzymać oddech, a po trzecim wyskoczyć z kapsuły. Dopiero
gdy staniesz na powierzchni globu, możesz spróbować oddychać...
- Do diabła! - wyrwało się Gablerowi.
- Na powierzchni Io musisz spędzić pół godziny, dopiero później platforma a-graw
umieści cię na powrót w kapsule, która dostarczy cię na Ziemię do Sekcji...
- Przestań!!
- Do Sekcji Genetycznej. Dzięki tobie przeprowadzone zostaną ważne badania, a
możliwości Ludzkości zwiększą się w istotny sposób.
- No, nareszcie skończyłaś tę mowę pogrzebową. Kiedy trafimy na Stację?
- Właśnie zbliżamy się do niej.
Biały przecinek zagubiony w morzu gwiazd rozrósł się nagle w ażurową konstrukcję
rusztowań i wysięgników z rozłożonymi wachlarzami anten, zacumowanymi kulami
pomieszczeń mieszkalnych i baniami hangarów. Sterowanie antygrawitacyjne
zatrzymało pojazd w miejscu, po czym skierowało go do śluzy portowej. Po jej
sforsowaniu kapsuła wcisnęła się między wieże ciężkich maszyn astrobudowlanych,
a z wąskiego przesmyku między kadłubami wyłoniła się. sylwetka dyżurnego
technooperatora. Jego kanciasta głowa, okolona zwisającymi w pogotowiu wieńcami
narzędziowych ramion, podrygiwała w rytmie posuwistych kroków. Lecz w pewnej
chwili zatrzymała się i oddaliła ze śmiesznym podskokiem tułowia, po czym
zbliżając się o pół kroku powtórzyła identyczny ruch od końca i natychmiast
ponownie oddaliła się na tę samą odległość. Szamotała się jak kukła na
splątanych drutach; rzucała się w przód i w tył jak na obrazie filmowym z
zablokowanego projektora.
- Zdrada! - krzyknął i spróbował wstać, lecz w tej samej chwili obraz pękł i
rozsunął się jak zbędna dekoracja, a do wnętrza wdarł się krwistożółty blask
strupieszałej powierzchni Io. Z odgłosem podobnym do plunięcia umykające z
kapsuły powietrze wyrzuciło Gablem na siarczaną, zoraną meteorami i wstrząsaną
wulkanicznymi konwulsjami skorupę globu.
Padł na kolana i gwałtownie opróżnił rozdęte do niemożliwości płuca, a potem...
odruchowo wziął głęboki wdech. I wtedy właśnie poczuł, jak jego ciało rozrywa
się na strzępy.
Ludzki zewłok, krwawy ochłap mięśni i ścięgien tarzał się w żółtym pyle jak
wciąż na nowo rozdeptywany robak. Wreszcie, po serii coraz wolniejszych drgawek,
zwinął się w kłębek i znieruchomiał. Stało się to w drugiej minucie, licząc od
momentu otwarcia kapsuły. Aż do czternastej minuty ciało, lub raczej to, co z
niego pozostało, spoczywało w pozornym bezruchu.
W piętnastej minucie tors i kończyny ponownie przebiegły gwałtowne skurcze.
Ruchy te całkowicie ustały w szesnastej minucie, a ludzkie szczątki powoli
zaczęły wtapiać się w ponury krajobraz, niknąc w obłokach siarkowej kurzawy.
W osiemnastej minucie kości rozcapierzonych palców poruszyły się, nagarniając
pod ludzki kadłub garść żółtego piasku.
W dwudziestej pierwszej minucie Gabler II usiadł, wstrząsnął obojczykami,
zrzucając z siebie ostatnie strzępy odzieży, i rozejrzał się, powoli odwracając
bezoką twarz.
W dwudziestej ósmej minucie obszedł kapsułę i stanął przed jej drzwiami.
W trzydziestej - był gotów do drogi powrotnej.
- Nasz hipermutant zaczyna rozrabiać - powiedział doktor Blim. - Proszę spojrzeć
na ekran.
- Obawiam się, że ma pan rację - docent Chien przerwał drażnienie czoła
mnemoprądem i westchnął z ojcowskim rozczuleniem. - Pewnie chce wyjść, podobnie
jak jego poprzednicy.
- Owszem. Właśnie wybebeszył niewinną gruszkę socjotechniczną, ponieważ grała na
zwłokę. Moim zdaniem...
- Ma pan całkowitą rację, doktorze. Szkoda prawie nowej a-grawki. Potrzebne nam
dane biodynamiczne zostały zapisane, wobec prawa również jesteśmy w porządku.
Wszak skazany Gabler przeżył swoją śmierć, że tak powiem, w całej dostępnej mu
gamie odczuć i wrażeń. Chyba zgodzi się pan ze mną, doktorze Blim, że wszelkie
jurystyczne rozważania nad stopniem dziedziczenia osobowości, a więc i
skłonności Gablem przez Gablem II tchną od początku tanią kazuistyką... -
Oczywiście, z probabilistycznego punktu widzenia ma pan słuszność. Wszelkie
niepokoje mają swoje źródło wyłącznie w atawistycznych skłonnościach do
nieracjonalnego myślenia. Na przykład: "Kryminaliści forpocztą ludzkości".
- Ależ kolego...
- Czy mam już otworzyć kapsułę? Pojazd znajduje się w tej chwili między pasem
planetoid a orbitą Marsa.
- Jeszcze chwileczkę, doktorze. Czy zapisał pan, jaki rodzaj dalszej
działalności planuje nasz podopieczny? Kosmopsychologom także musimy rzucić
jakąś kosteczkę do gryzienia...
- Owszem. Chce otoczyć Ziemię biohermetyczną osłoną, żeby, jak twierdzi,
"ludzkie robactwo nie rozlazło się na Wszechświat".
- Ha, ha! Hiperparanoizacja równoległa do hipertransformacji. Największy problem
naszej monumentalnej metody szczepionek superadaptacyjnych.
Po usunięciu tego w gruncie rzeczy drobnego mankamentu skończą się problemy
ludzkiego gatunku.
- Zapewne, docencie Chien, ale mnie nie przestaje niepokoić ich megalomania.
Jest tak monstrualna, że niełatwo będzie opanować to zjawisko drogą modyfikacji
superszczepionki i samego eksperymentu. Może warto byłoby ściągnąć transformanta
na Ziemię i spróbować na przykład którejś z mniej drastycznych metod
psychostymulacji ideopozytywnej?
- Postęp jest tylko kwestią czasu, doktorze Blim. Póki co, to nawet lepiej, że
eksponat pozostaje daleko. Co tutaj z nim robić? Jak zaklasyfikować? Jak
uspokoić tak zwaną opinię publiczną? Dla nas sytuacja jest znacznie lepsza,
jeśli ten hiperparanoik nieszkodliwie pożegluje sobie w strumieniach słonecznego
wiatru... No, chyba już pora otwierać kapsułę, doktorze.
Nagle ze wszystkich głośników rozległy się periodycznie nawracające dźwięki
podobne do głuchych uderzeń bębna, którym towarzyszyły głębokie pogłosy, ginące
poza granicą słyszalności ludzkiego ucha. Potem dołączyło syczenie czy
parskanie, potężne jak uderzenia huraganu w suchy las.
Obydwaj uczeni odruchowo wciągnęli głowy w ramiona i zatkali uszy dłońmi.
Zabiegi te okazały się jednak niepotrzebne - kakofonia dźwięków urwała się
nagle, a w ciszy zabrzmiał charkoczący, upiorny głos, nieznośnie przeciągający
przerwy między sylabami:
- To ja, Gabler Drugi. Szykujcie się, człowiecze poczwarki, do swojej życiowej
roli: do transformacji w wyższe stadium istnienia. Musi być nas więcej, dużo
więcej, abyśmy mogli wypełniać kosmiczną misję. Zaraz przybędę i pomogę wam, nie
będzie żadnych problemów, o-bie-cu-ję...
- Co to było? - zachrypniętym z przejęcia głosem zapytał doktor Blim. - Co
robić?
- Jeśli o mnie chodzi - docent Chien był już zupełnie spokojny - to może jeszcze
zdążę wypić filiżankę dobrej kawy.