Zahn Timothy - Zdobywcy 2-Dziedzictwo zdobywców
Szczegóły |
Tytuł |
Zahn Timothy - Zdobywcy 2-Dziedzictwo zdobywców |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zahn Timothy - Zdobywcy 2-Dziedzictwo zdobywców PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Zahn Timothy - Zdobywcy 2-Dziedzictwo zdobywców PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Zahn Timothy - Zdobywcy 2-Dziedzictwo zdobywców - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Timothy Zahn
Dziedzictwo Zdobywców
Tom 2 trylogii ZDOBYWCY
Cykl Zdobywcy:
Duma Zdobywców
Dziedzictwo Zdobywców
Spadek Zdobywców
Przekład Marek Rudnik
AMBER
Tytuł oryginału CONQUERORS' HERITAGE
Ilustracja na okładce MARTIN BUCHAN
Redakcja merytoryczna WANDA MONASTYRSKA
Redakcja techniczna LIWIA DRUBKOWSKA
Korekta GRAŻYNA HENEL
Copyright co Timothy Zalui 1995
For the Polish edition Copyright ® 1997 by Wydawnictwo Ainber Sp. z o.o.
ISBN 83-7169-200-5
WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o.
00-108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 620 40 13, 620 81 62
Warszawa 1997. Wydanie I
Druk: Elsnerdruck Berlin
Rozdział 1
— Poszukiwacz Thrr-gilag?
Zapytany powoli uniósł wzrok znad trzymanego na kolanach zniszczonego
kombinezonu posłuszeństwa.
— Słucham, kapitanie.
— „Diligent" jest gotowy do startu — oświadczył Zbb-rundgi. — Czekamy tylko na
ciebie.
— Dziękuję. Przyjdę za kilka miliłuków.
Kapitan rozejrzał się po dyżurce sekcji badania obcych.
— Zespół demontażowy poradzi sobie z resztą sprzętu, poszukiwaczu —
stwierdził. — Niczego nie musisz już nadzorować.
— W porządku — mruknął Thrr-gilag. — Powiedziałem przecież, że przyjdę za
kilka miliłuków.
Odniósł przy tym wrażenie, że dzienne źrenice Zbb-rundgi'ego jakby nieco się
zwęziły.
— Instrukcje Pierwszego były jednoznaczne, poszukiwaczu — nie ustępował
dowódca statku. — Mamy startować, gdy tylko będziemy gotowi.
— Ale jeszcze nie jesteśmy — odparował Thrr-gilag. — Możesz wrócić na statek i
zająć się procedurami przedstartowymi. Ja zjawię się tam za kilka miliłuków.
Tym razem nie miał już wątliwości, że źrenice tamtego się zwęziły.
— Jak sobie życzysz, poszukiwaczu — rzucił Zbb-rundgi. Odwrócił się i wyszedł
z pomieszczenia.
— To nie było najrozsądniejsze — rozległ się słaby głos. —
Dowódca statku Zbb-rundgi cieszy się poważaniem przywódców klanu Cakk'rr,
podobnie jak i Starsi z jego rodziny. Nie powinieneś raczej, w twojej
sytuacji, robić sobie z niego wroga.
— Jestem mówcą na czas tej misji, wyznaczonym z mocy prawa, Chrr't-ogdano —
przypomniał Thrr-gilag, wodząc palcem po jednym z ciemnych sensorów
umieszczonych w kombinezonie, wciąż pokrytym czerwonym pyłem. — Dopóki
Zgromadzenie Ponadklanowe nie zmieni tej decyzji, będę robił wyłącznie to, co
uznam za stosowne. Nie interesuje mnie, czy denerwuję tym Zbb-rundgi'ego, czy
też nie.
— Popatrz na mnie.
Thrr-gilag z westchnieniem podniósł wzrok na bladą postać wiszącą przed nim w
powietrzu. Chrr't-ogdano, Starszy z klanu Kee'rr i główny obserwator tutaj, w
Kolonii numer dwanaście, jak wynikało z wyrazu malującego się na jego
półprzeźroczystej twarzy, nie darzył poszukiwacza większym szacunkiem niż Zbb-
-rundgi.
— Nie próbuj się ze mną spierać — ostrzegł Starszy. — Zgodnie z prawem wciąż
jeszcze jesteś mówcą tej misji, ale według mnie jesteś Zhirrzhem, którego
postępowanie sprawiło, że nasz jedyny ludzki więzień został uratowany przez
swoich.
— Karę za to poniosą prawdziwi winowajcy — odparł Thrr-
-gilag. — Do tego czasu sądzę, że należy mi się wynikający z mojej funkcji
szacunek.
Język Chrr't-ogdano wysunął się w sposób wyrażający lekceważenie.
— Władza pochodzi z nadania, na szacunek zaś trzeba sobie zapracować. Jeśli
okazałeś się zbyt młody lub zbyt upojony władzą, by to zrozumieć, w ogóle nie
należało powierzać ci funkcji mówcy.
Poszukiwacz przycisnął język do podniebienia, powstrzymując się od
wypowiedzenia słów, które cisnęły mu się na usta.
— Przykro mi, że cię rozczarowuję — rzekł wreszcie. — Zrobiłem jednak
wszystko, co było w mojej mocy. Oblicze Starszego złagodniało nieco.
— Co się stało, to się nie odstanie — stwierdził z rezygnacją. — Dopiero
historia oceni rzetelnie twoje poczynania.
Osobiście miał już wyrobione zdanie o dalszym rozwoju wypadków. Podobnie
zresztą jak Zbb-rundgi i pozostali uczestnicy misji.
I mówiąc szczerze Thrr-gilag nie mógł ich za to winić. Co prawda realizacja
planu, który miał doprowadzić do ponownego schwytania Pheylana Cavanagha, do
czasu przebiegała idealnie. Zamierzał to podkreślić na Zgromadzeniu
Ponadklanowym. Pozwolili uciekinierowi dostać się do obcego statku i uruchomić
go. Dzięki temu obserwujący go Starsi zdobyli cenne informacje. Później zaś
nagłe uwidocznienie się jednego z nich, zgodnie z przewidywaniami, odwróciło
uwagę Ziemianina na tyle, że Thrr-gilag zdążył oswobodzić się z więzów i
wprowadzić do organizmu więźnia niewielką dawkę trucizny. Kolejne informacje
zdobyte przy minimalnym ryzyku.
Ale nikt nie wiedział o ludzkich myśliwcach, które pojawiły się jak spod
ziemi. Rzeczywiście niewykluczone, że gdyby jeniec znajdował się pod strażą w
swojej celi podczas owego niespodziewanego ataku, wrogowi nie udałoby się go
oswobodzić.
A może wówczas Ziemianie zniszczyliby bazę, przenieśli wszystkich Zhirrzhów
biorących udział w misji do grona Starszych, po czym i tak uwolnili Pheylana
Cavanagha.
Thrr-gilag bezwiednie przycisnął mocno język do wewnętrznej strony policzka.
Te myśliwce były wprost przerażające. Niewyobrażalnie szybkie i jednocześnie
zwrotne, siały wokół zniszczenie. Sylwetką i barwą przypominały maszyny, które
powstrzymały siły uderzeniowe Zhirzhów na zamieszkanej przez ludzi planecie
Do-rcas. Jego brat, Thrr-mezaz, sugerował, że to właśnie mogli być owi
tajemniczy Miedzianogłowi, o których wzmianki znaleźli w zdobytym banku
danych.
A może te same jednostki operowały i tu, i tam?
Poszukiwacz poczuł dreszcz, który przebiegł przez jego ciało. Jeżeli
Miedzianogłowi potrafili wymknąć się nie zauważeni przez siły desantowe na
Dorcas i przedostać się aż tutaj...
— Chcę mówić z moim bratem — zwrócił się do Chrr't-og-dana. — Thrr-mezazem z
klanu Kee'rr, dowódcą sił, które wylądowały na Dorcas.
— Teraz? — zapytał ze zdziwieniem Starszy. — Czy nie lepiej byłoby to zrobić
już z pokładu „Diligenta"?
— Żeby uspokoić kapitana Zbb-rundgi'ego?
— Nie, żeby ocalić własną głowę — odciął się Chrr't-ogda-no. — A może chcesz
wciąż tu tkwić, kiedy jednostki obcych przybędą w większej liczbie?
Thrr-gilag westchnął.
7
— Na razie nic nam nie grozi. Wyjaśniłem to już zresztą kapitanowi. Od ich
akcji upłynęło prawie sześć decyłuków i gdyby mieli w pobliżu więcej statków,
dawno by już nas zaatakowali. Stąd wniosek, że większe siły muszą ściągnąć z
któregoś ze swoich światów. A to powinno potrwać co najmniej pełen łuk, jeśli
nie więcej.
— To tylko przypuszczenia.
— To wnioski sformułowane przez specjalistę do spraw obcych i ich kultur —
warknął poszukiwacz, mając już dość jałowych sporów. Nikt nie zachowywał się w
ten sposób wobec Svv-selica, gdy ten pełnił funkcję mówcy. — Poproszę więc o
kontakt z Thrr-
-mezazem.
— Tak jest — mruknął Chrr't-ogdano, zamigotał i zniknął. W przeciwległym końcu
pomieszczenia rozwarły się drzwi i do środka weszła, pchając wózek, członkini
personelu technicznego.
— Co z naszymi więźniami? — zapytał Thrr-gilag.
— Wciąż śpią — odparła podjeżdżając do jednego z trzech zestawów do analizy
tkankowej. — Poziom ich metabolizmu z wolna zaczyna rosnąć po problemach,
jakie wystąpiły w trakcie przenosin na pokład. Uzdrawiacze twierdzą, że stan
pacjentów powinien się stopniowo poprawiać.
— Dobrze — stwierdził szef bazy, zadowolony, że przynajmniej w tym przypadku
nie występują poważniejsze perturbacje. To nie chęć zademonstrowania swej
władzy, jak twierdzili Chrr't-
-ogdano i Zbb-rundgi, sprawiała, że zwlekał z ewakuacją. Przede wszystkim
obawiał się o dwóch nowych więźniów, którym groziła śmierć z powodu nie
wyjaśnionych dolegliwości. Już ich transport na pokład statku stanowił w
opinii uzdrawiaczy ryzykowne przedsięwzięcie. Postanowił więc dać obcym jak
najwięcej czasu na dojście do siebie przed jakże groźnym dla nich startem.
Kapitan Zbb-rundgi nie był w stanie zrozumieć takiego postępowania. Albo po
prostu lęk przed spodziewanym atakiem Ziemian nie pozwalał mu potraktować
poważnie ostrzeżeń uzdrawiaczy. Ale do czasu, gdy Thrr-gilag pozostawał poza
statkiem, to on decydował o starcie.
— Czy Starsi zdołali poznać istotę ich ran?
— Wciąż nad tym pracują — odpowiedziała operatorka, a ostatnie jej słowa
zagłuszył zgrzyt wywołany przesuwaniem umieszczonego na wózku analizatora,
wykonanego ze spieku ceramicznego. — Na razie wiedzą tyle co uzdrawiacze.
8
Obok poszukiwacza coś zamigotało i ponownie pojawił się Chrr't-ogdano.
— Mam kontakt z dowódcą Thrr-mezazem — warknął. — Zaczynaj.
— Tu Thrr-gilag — powiedział szef bazy, zastanawiając się jednocześnie,
dlaczego musiał tak długo czekać na połączenie. Przecież z trzema przyczółkami
miała być utrzymywana stała łączność. Czyżby stało się coś niedobrego? —
Kolonia numer dwanaście jakieś sześć decyłuków temu została zaatakowana przez
ludzkie myśliwce typu opisanego w ostatnim raporcie. Pytanie: czy jesteś
pewien, że oba wciąż znajdują się na Dorcas?
Starszy skinął głową i zniknął. Thrr-gilag czekał, obserwując pracującą
operatorkę i licząc czas. Był przekonany, że przekaz na każdym etapie
połączenia powinien trwać około piętnastu uderzeń, poczynając od kontaktu
Chrr't-ogdano z komunikatorem na rodzinnej planecie Zhirrzhów — Oaccanv.
Stamtąd wiadomość wędrowała dalej, aż trafiała do świątyni kogoś, kto służył
jako komunikator na Dorcas. Odpowiedź musiała pokonać tę samą drogę. Ostatnim
razem, gdy prowadził rozmowę z przyczółkiem na Dorcas, czas potrzebny na
uzyskanie odpowiedzi wynosił około stu dwudziestu uderzeń. A więc i tym razem
powinno być podobnie.
Upłynęło jednak sto dziewięćdziesiąt uderzeń, zanim Chrr't-og-dano powrócił.
— „Oba myśliwce są na miejscu" — powiedział. — „Nic ci nie jest, bracie?"
Thrr-gilag wysunął język w uśmiechu. To cały Thrr-mezaz. Dopóki obaj nie
przejdą do grona Starszych, pozostanie niezmiennie opiekuńczym, starszym
bratem. A może nawet dłużej.
— Ze mną wszystko w porządku — odpowiedział. — A co u ciebie?
— „Kiedy ostatnio sprawdzałem, byłem na swoim miejscu" — brzmiała odpowiedź.
Przynajmniej Thrr-mezaz nie stracił swego zwykłego poczucia humoru. — „W jakim
stopniu została zniszczona twoja baza?"
— Niewielkim. To był niezwykle precyzyjny atak.
— „Tutaj natomiast starają się spowodować jak najwięcej strat. Ilu jednostek
użyli?"
— Widzieliśmy tylko pięć myśliwców. Ale poza zasięgiem
naszych wykrywaczy mogły znajdować się inne. A dlaczego pytasz? Czy to ważne?
— „Niewykluczone" — nadeszła odpowiedź. — „Orientując się, ile jednostek
Ziemianie wysłali przeciwko nam, moglibyśmy próbować ocenić liczebność
wszystkich ich sił. Chyba że po prostu na chybił trafił sprawdzali kolejno
systemy i dopisało im szczęście".
— Bardzo w to wątpię — stwierdził Thrr-gilag. — Wiemy, że wysłali swoich także
do systemu obserwacyjnego numer osiemnaście. „Diligent" i „Operant" niemal ich
dopadły, ale jakoś zdołali się wymknąć.
— „A więc sprawdzali wszystkie pobliskie systemy gwiezdne" — orzekł Thrr-
mezaz. — „A jest ich sporo".
— Zdecydowanie za dużo — przyznał brat. — Musieli wobec tego przyjąć jakiś
klucz ograniczający liczbę podejrzanych planet.
— „Możliwe. Niestety, prowadzi to do dwóch niewesołych wniosków. Po pierwsze,
że byli w stanie uzyskać niezwykle precyzyjne odczyty, pozwalające ustalić,
skąd przyleciały nasze statki. Po drugie zaś, że posiadają szczegółowy katalog
wszystkich systemów leżących w tej części kosmosu. Nie ma innego sposobu,
który pozwoliłby na tak szybkie odnalezienie nas".
Thrr-gilag skrzywił się.
— Obawiam się, że masz rację — potwierdził. — Chyba że wiedzą, jak śledzić
jednostki znajdujące się w tunelu. To także mogłoby ich do nas doprowadzić.
— „Daj spokój. W taki właście sposób rodzą się głupie plotki, a im bardziej
nieprawdopodobna historia, tym szybciej się rozchodzi. Co, ewakuujecie się z
bazy?"
— Tak. Otrzymaliśmy rozkaz powrotu na Oaccanv, gdzie bez wątpienia zostanę
wezwany na posiedzenie Zgromadzenia Ponad-klanowego.
— „Zapewne. Uważaj na każde słowo. Klan Too'rr był wyraźnie niezadowolony, gdy
zająłeś miejsce Svv-selica".
Przynajmniej tamtych niepowodzeń nie mogli zwalić na jego barki.
— Tak zdecydowano. Starsi zażądali, by pozbawiono go funkcji, gdy pozwolił
Ziemianinowi zbytnio zbliżyć się do piramidy.
— „Mimo wszystko uważaj na siebie".
— Oczywiście — Thrr-gilag zmarszczył czoło. — Czy coś jest nie tak? Przekaz
trwa znacznie dłużej niż pięć łuków temu.
10
Tym razem opóźnienie było dużo większe niż zwykle. Poszukiwacz już zamierzał
wezwać innego Starszego, aby odnalazł Chrr't-ogdano, gdy ten właśnie wrócił.
— „Straciliśmy połączenie, z którego wówczas korzystaliśmy" — powtórzył słowa
Thrr-mezaza Starszy, a jego cichy głos nabrał innego brzmienia. — „Jeden z
naszych komunikatorów zniknął dwa łuki temu. Prr't-zevisti z klanu Dhaa'rr".
Dzienne źrenice Thrr-gilaga zwęziły się.
— Jak, na osiemnaście światów, do tego doszło?
— „Wojownicy Ziemian napadli na jedną z naszych piramid i zabrali wycinek z
jego organu fsss" — nadeszła odpowiedź. — „Śledziliśmy go aż do bazy tamtych.
Wtedy właśnie połączenie z jego rodzinną świątynią zostało zerwane".
— Zabili go?
— „Albo w jakiś szczególny sposób zdołali uwięzić. Wiemy tylko, że od tego
czasu nie możemy się z nim skontaktować. Ani tu, ani w świątyni na Dharanv".
— Rozumiem. Ale w jaki sposób obcy sforsowali ogrodzenie?
— „Nie musieli tego robić. Tak się składa, że wszystkie cztery piramidy
znajdowały się poza terenem naszej bazy".
— Poza terenem bazy? — powtórzył z niedowierzaniem Thrr-gilag. — Co za dureń
wpadł na taki pomysł?
— „Ja. To był eksperyment mający na celu sprawdzenie, czy Starsi mogą
skutecznie wspierać wartowników w warunkach bojowych".
Poszukiwacz aż wysunął język.
— Przywódcom klanu Dhaa'rr na pewno się to nie spodoba.
— „Ich niezadowolenie już zostało mi okazane" — brzmiała przekazana
beznamiętnym tonem odpowiedź. — „I spodziewam się, że ty także je odczujesz,
kiedy staniesz przed Zgromadzeniem".
— Dziękuję za przestrogę — mruknął Thrr-gilag sprawdzając czas. Obcy
więźniowie powinni już być w lepszej formie. Przynajmniej na tyle, by nie
groziła im utrata życia. — Muszę już ruszać, bracie. Uważaj na siebie. Wkrótce
ponownie się z tobą skontaktuję.
— „Ty także" — powtórzył Chrr't-ogdano. — „Do zobaczenia".
— Do zobaczenia — Thrr-gilag skinął Starszemu. — Dziękuję ci. Możesz już
zwolnić wszystkich komunikatorów. Czas ruszać.
11
— Tak jest — mruknął Chrr't-ogdano. Językiem wskazał drzwi. — A co z piramidą?
Zamierzacie ją tu zostawić?
— Bez niej nie będziemy mogli obserwować Ziemian, kiedy tu wrócą — zauważył
poszukiwacz, przyglądając się zatroskanej minie rozmówcy. — A co? Boisz się?
— Po tym, co stało się z Prr't-zevisti? Oczywiście, że się boję. Na moim
miejscu też czułbyś to samo.
Thrr-gilag skrzywił się i pomacał ręką niewielką bliznę na karku. Na usta
cisnęły mu się słowa protestu, lecz zdecydował się nie wypowiadać ich głośno.
Teoretycznie żadne eksperymenty na wycinku fsss nie powinny mieć wpływu na sam
organ, bezpiecznie spoczywający w świątyni oddalonej o dwieście pięćdziesiąt
cykli świetlnych. W przypadku jakiegokolwiek zagrożenia Chrr't-ogdano, jak i
inni Starsi, mógł przenieść się do świątyni, a tam byli już zupełnie
bezpieczni. Teoretycznie.
Bowiem w praktyce miał do czynienia z grupą zdenerwowanych Starszych
obawiających się o swoją przyszłość. Nie można było bowiem mieć pewności, czy
przeciwnik nie znajdzie jakiegoś sposobu, by zatrzymać ich doczepionych do
wycinków.
— A co z obserwatorami w systemie badawczym numer osiemnaście? — odezwał się
Chrr't-ogdano. — Pamiętasz ich raport? Odczuwali ból wywołany przez
paralizatory Ziemian.
— Jednak wciąż pozostawali w swoich wycinkach i obserwowali ich — przypomniał
mu poszukiwacz. — Ale jestem gotów ustąpić. Poinformuj dowódcę Zbb-rundgi'ego,
że zmieniłem zdanie i piramida ma zostać stąd usunięta. I przekaż mu, żeby był
przygotowany do startu, kiedy tylko znajdę się na pokładzie.
— Tak jest — rzekł Chrr't-ogdano, tym razem sprawiający wrażenie zadowolonego.
Zniknął. Pozostawszy sam, Thrr-gilag wstał. Ze złością przycisnął język do
podniebienia, gdy przewieszał przez ramię zniszczony kombinezon posłuszeństwa.
A więc znowu to samo: Zhir-rzhowie rozpoczęli kolejną wojnę z nieznaną rasą. Z
Obcymi, którzy, podobnie jak wszyscy poprzedni, na ich widok momentalnie
atakowali. Ale obecny przeciwnik posiadał potężne pociski i niewielkie, lecz
siejące niebywałe zniszczenia myśliwce, a przede wszystkim dysponował ogromną
liczbą paralizatorów — broni zadającej ból Starszym, co w konsekwencji mogło
zniszczyć oparty na nich główny system łączności. Ponadto Ziemianie opanowali
dwadzieścia cztery światy i zdołali zdominować co najmniej
12
osiem innych ras, podczas gdy Zhirrzhowie skolonizowali jedynie osiemnaście.
Na domiar złego Obcy posiadali jeszcze inną przerażającą broń, opisaną mu
przez Pheylana Cavanagha. Siejące śmierć urządzenie nazywane CIRCE.
Thrr-gilag ostatni raz rozejrzał się po pustym pomieszczeniu, po czym wyszedł
i ruszył ku statkowi. Idąc zastanawiał się, czy Dowództwo i Zgromadzenie
Ponadklanowe nie obcięło tym razem kęsa, którego nie da się przełknąć.
Od Oaccarw dzieliła ich odległość dwustu pięćdziesięciu cykli świetlnych —
niemal trzydzieści pięć decyłuków lotu z prędkością gwiezdną. Thrr-gilag miał
więc trzy i pół łuku, by leżąc w swojej kabinie studiować dane dotyczące
Pheylana Cavanagha i ćwiczyć znajomość języka ludzi. A także myśleć, co dzieje
się gdzie indziej, podczas gdy oni mkną przez pustkę.
Na szczęście nie był zupełnie odcięty od reszty świata. Zbb--rundgi
poinstruował wprawdzie wszystkich na pokładzie, oczywiście nieoficjalnie, by
unikali kontaktów z młodym poszukiwaczem, który dopuścił do ucieczki ludzkiego
więźnia, a ponadto, co chyba ważniejsze, z pogardą przyjmował rady dowódcy
statku. Ale ani Nzz-oonaz, ani Svv-selic nie potraktowali tego poważnie i na
bieżąco informowali współpracownika o postępach ofensywy.
Raporty Starszych były dosyć ogólnikowe, lecz generalnie pozytywne. Na
wszystkich trzech zaatakowanych planetach obrońcy zostali zaskoczeni, co
jednak nie powstrzymało ich przed przeprowadzaniem kontrataków przy użyciu
wybuchających pocisków i paralizatorów. Zdołano ich jednak wyprzeć z baz i
zmusić do ukrycia się w trudnym do spacyfikowania terenie. Przyczółki zostały
zdobyte i umocnione, a znaczne siły zajęły pozycje na orbicie. Teraz nadszedł
czas na systematyczne powiększanie kontrolowanego terytorium i oczekiwanie na
rozwój wojny rozpętanej przez Ziemian.
Jeżeli to rzeczywiście oni ją rozpoczęli.
Ta dręcząca wątpliwość kryła się w zakamarkach umysłu Thrr-
14
-gilaga podczas całej podróży. Oczywiście ufał Starszym, a oni stanowczo
twierdzili, że to Ziemianie okazali się agresorami już w momencie pierwszego
spotkania. Ale jednocześnie poszukiwacz nie potrafił tak po prostu zignorować
wersji Pheylana Cavanagha, który był święcie przekonany, że to właśnie statki
Zhirrzhów bez żadnego powodu otworzyły ogień.
Prawdopodobnie jeniec kłamał. Niemal na pewno kłamał. Lecz wciąż pozostawał
cień wątpliwości. Thrr-gilag miał nadzieję, że do czasu przybycia na Oaccanv
zdoła się ich pozbyć.
— Wszyscy powstać — rozległ się donośny głos. Słowa odbiły się echem w
ogromnej sali, ale natychmiast zagłuszył je rumor towarzyszący podnoszeniu się
tysiąca Zhirrzhów. — Zgromadzenie Ponadklanowe rozpoczyna obrady. Oddajmy
honor Pierwsze-
mu.
W tyle, za podium, otworzyły się drzwi i wyłonił się z nich przywódca rasy
Zhirrzhów. Zatrzymał się na kilka uderzeń i w milczeniu omiatał wzrokiem
zatłoczone pomieszczenie. Wreszcie uniósł owoc kavra tak, by wszyscy wyraźnie
go widzieli, i zgodnie ze starożytnym rytuałem wyrażającym szczerość i ufność,
naciął go dwukrotnie językiem. Odłożył owoc na niski stolik przy drzwiach,
wytarł palce w tkaninę i ruszył przed siebie. Przeszedł między dwiema
świątyniami, z szacunkiem skłaniając przed nimi głowę. Większa, ze zwykłego
białego spieku, przeznaczona była dla Ponadklanowców. Mniejszą zaś, wykonaną z
czarnego kamienia, poświęcono byłym Pierwszym.
— Witam mówców tysiąca klanów — powiedział zajmując swe miejsce i dając znak,
by zgromadzeni także usiedli. — Spotkaliśmy się, aby omówić wydarzenia mające
miejsce cztery łuki temu. Zdarzenia, które zmusiły nas do ewakuacji z Kolonii
numer dwanaście. Poszukiwacze Thrr-gilag z klanu Kee'rr, Svv-selic z klanu
Too'rr i Nzz-oonaz z klanu Flii'rr, wystąpcie.
Thrr-gilag wszedł wraz z dwoma współpracownikami na przeznaczone dla świadków
podwyższenie obok podium. Słodko--kwaśny zapach neutralizującego trucizny soku
z kavry mieszał się z goryczą w ustach, gdy usiłował wyczytać cokolwiek z
twarzy Pierwszego. Miał nadzieję, że uda mu się poznać myśli tytularnego
przywódcy rasy Zhirrzhów.
Ale oblicze Pierwszego wyglądało jak maska. I nie należało
15
się temu dziwić. Od pięciuset cykli, kiedy to po raz pierwszy zwołano
Zgromadzenie Ponadklanowe, rodzina bez przynależności klanowej, której był
potomkiem, wyznaczyła swym synom i córkom rolę absolutnie obiektywnych
autorytetów. Jej członkowie nie byli z nikim sprzymierzeni, nie mieli w
stosunku do nikogo jakichkolwiek zobowiązań, nikogo nie faworyzowali i nie
mieli żadnych wrogów. Ale tylko ten, kto nauczył się głęboko ukrywać swe myśli
i uprzedzenia, miał szansę na zostanie przywódcą.
— Poszukiwaczu Thrr-gilagu — odezwał się Pierwszy, spoglądając przenikliwie na
wywołanego. — Jako wyznaczony mówca grupy specjalistów do spraw obcych w
Kolonii numer dwanaście ponosisz pełną odpowiedzialność za wydarzenia mające
miejsce cztery łuki temu. Zajścia, w wyniku których jeniec zbiegł, zostaliśmy
zmuszeni do ewakuacji bazy, a ośmiu Zhirrzhów zasiliło grono Starszych.
Zapoznaliśmy się z twoimi raportami, podobnie jak i z opiniami komunikatorów i
Starszych asystujących badaniom. Teraz pragniemy poznać twoje myśli.
I moje tłumaczenie, dopowiedział w duchu Thrr-gilag. Ale i tym razem twarz
Pierwszego pozostała zupełnie nieruchoma.
— Znasz szczegóły dotyczące tego incydentu — rzekł poszukiwacz, zmuszając się
do patrzenia na rzędy obserwujących go uważnie mówców oraz tłum wiszących nad
nimi Starszych. — Ludzki więzień za pomocą błota zdołał zablokować czujniki
kombinezonu posłuszeństwa — ciągnął. — Udało mu się także obezwładnić mnie i
jednego z techników. Wykorzystał nas jako żywe tarcze i zażądał dopuszczenia
do statku obcych, który akurat przyleciał.
— Czy aż tak obawiałeś się przeniesienia do grona Starszych, że odwołałeś
wojowników? — warknął ktoś z pierwszego rzędu.
Thrr-gilag skupił wzrok na jego twarzy. Należała do znanej mu osoby: Cvv-
panava, mówcy potężnego klanu Dhaa'rr.
— Nie obawiałem się tego, mówco — odparował. — Szczerze mówiąc ryzykowałem już
wcześniej, wydając wojownikom rozkaz posłużenia się oślepiaczami. Ale,
niestety, atak ten nie przyniósł spodziewanego efektu.
— Zatem powinieneś polecić im, by użyli laserów — nie ustępował Cvv-panav.
— Być może. Przyznaję, że sytuacja była ryzykowna, ale we właściwym jej
rozegraniu widziałem sposób na uzyskanie cennych informacji.
16
Cvv-panav parsknął.
— Już zbieraliśmy takie informacje...
— Niech mówca klanu Dhaa'rr zamilknie — przerwał mu Pierwszy. — Jakie
informacje masz na myśli, poszukiwaczu?
— Obcy statek został uszkodzony podczas jego przejęcia. Nasi obserwatorzy
widzieli tylko, jak załoga sprowadziła go na ziemię, ale jej członkowie
odnieśli poważne obrażenia i nie było wiadomo, czy w ogóle przeżyją. Uznałem,
że jeśli wpuścimy Ziemianina na pokład, nasi Starsi będą mieli sposobność
dokładnie poznać tajniki tej jednostki. Dlatego właśnie wydałem rozkaz, by
wstrzymać ogień i spełnić jego żądanie.
— Dosyć ryzykowne posunięcie — stwierdził inny mówca. — A niewiele można było
zyskać. I tak w końcu zdołalibyśmy wszystkiego się o niej dowiedzieć.
— Poza tym załoga przeżyła — dorzucił Cvv-panav. — Co oznacza, że w ogóle nie
warto było ryzykować.
— Możliwe — mruknął Thrr-gilag. — Ale wówczas nie mogłem tego przewidzieć,
jeśli zaś chodzi o obcych, ich stan wciąż określany jest jako poważny.
— Jedno nie ulega wątpliwości: twój fortel zakończył się niepowodzeniem — nie
ustępował Cvv-panav. — Ziemianin wrócił do swoich z wiedzą o Zhirrzhach.
Powinieneś go zabić.
— To również mogło nic nie dać — zaoponował Thrr-gilag. Nadszedł decydujący
moment przesłuchania, a ryzykował, że jego opinia nie zostanie zaakceptowana
przez ogół zebranych. — Moim zdaniem nie jest wykluczone, że Ziemianie
posiadają swoich Starszych.
Spodziewał się ryku wściekłości, a przynajmniej westchnienia znamionującego
zaskoczenie. Tymczasem na sali zapanowała śmiertelna cisza.
— Masz na to jakiś dowód? — przerwał ją Pierwszy.
— Na razie nie — odpowiedział poszukiwacz, starając się zapanować nad drżeniem
głosu i ogona. — Ale istnieją po temu poważne poszlaki. Ziemianin szybko
zwrócił uwagę na nasze blizny i zadawał wiele pytań na ich temat. Co więcej,
on także miał na ciele podobny ślad... — wskazał na bok brzucha — skąd mógł
zostać wydobyty organ o rozmiarach fsss.
— Interesujące miejsce — stwierdził Pierwszy. — Czy to odkrycie potwierdziły
badania medyczne lub oględziny przeprowadzone przez Starszych?
2 — Dziedzictwo Zdobywców
17
— Jedno i drugie. Obserwację zleciłem Starszym po rozmowie z Ziemianinem o
organie fsss.
— Rozmowie, która jak zauważyłem wcześniej, wcale nie powinna mieć miejsca —
wtrącił Svv-selic. — Dostarczyła ona informacji...
— Niech poszukiwacz Svv-selic zamilknie — rzucił Pierwszy. — Pozwól zauważyć,
poszukiwaczu Thrr-gilag, że pięć innych ciał Ziemian zostało poddanych
oględzinom tuż po bitwie kosmicznej. Na powierzchni żadnego nie znaleźliśmy
nawet śladu podobnych blizn.
— Tak, wiem o tym — przyznał Thrr-gilag. — Jeśli więc rzeczywiście mają
Starszych, może to świadczyć, że znajdują się we wczesnym stadium rozwoju
socjalnego.
— Niemożliwe — zaprotestował Cvv-panav. — Dysponują przecież bardzo
zaawansowaną techniką.
— Poziom techniki niekoniecznie musi iść w parze z ewolucją struktury ich
społeczeństwa — zauważył specjalista do spraw obcych. — Ten Ziemianin —
Pheylan Cavanagh — posiadał rangę równą naszemu dowódcy okrętu. Jeśli on i
tylko on miał usunięty organ fsss, można by z tego wnioskować, iż Ziemianie
znajdują się na poziomie odpowiadającym stanowi naszego społeczeństwa przed
Pierwszą Wojną Starszych.
Przez kilka uderzeń w sali panowała cisza.
— Biorąc pod uwagę barbarzyństwo tamtej ery, byłaby to doprawdy zła wiadomość
— odezwał się wreszcie Pierwszy. — Jednak tłumaczyłaby bestialstwo, z jakim
zaatakowali nasze jednostki. Czy powinniśmy wobec tego założyć, że mamy do
czynienia z klanowym, feudalnym systemem?
— Niewykluczone — rzekł Thrr-gilag. — Ale musimy pamiętać, że to obcy. Nie
możemy stosować tak prostych porównań z naszą historią.
— Nie możemy także zapominać, że mamy tu do czynienia jedynie ze spekulacjami
— przypomniał Cvv-panav. — Tworzenie takich teorii wyłącznie na podstawie
jednej blizny na ciele tego osobnika, to coś pomiędzy bredzeniem w gorączce a
głupotą.
Thrr-gilag poczuł, jak dzienne źrenice zwężają mu się ze zdenerwowania.
— Pragnę w tym miejscu coś przypomnieć. Jednym z pierwszych posunięć
Ziemianina była próba dotarcia do piramidy
18
naszych obserwatorów i komunikatorów. To pozwala przypuszczać, że orientował
się, jakim celom służy.
— Czysty zbieg okoliczności. Albo ciekawość.
— Czy zbiegiem okoliczności było także to, iż ludzki myśliwiec, który
penetrował świat obserwacyjny numer osiemnaście, błyskawicznie odszukał
piramidę i zaatakował ją przy użyciu paralizatorów? — odparował poszukiwacz. —
A może za zbieg okoliczności uznamy fakt dokonanej na Dorcas rozmyślnej
kradzieży wycinka z organu fsssl
Urwał, by zaczerpnąć powietrza... i nagle zauważył, że wszyscy zgromadzeni
patrzą na niego osłupiałym wzrokiem. Zwrócił głowę w stronę Pierwszego,
następnie zlustrował uważnie szeregi mówców i zatrzymał się na pełnej
wściekłości twarzy Cvv-panava...
Ponownie popatrzył na Pierwszego, czując jednocześnie przyspieszone drgania
własnego ogona. Czyżby zniknięcie Prr't-zevisti utrzymywano w tajemnicy?
— Twoje wstępne zeznania dobiegły końca, poszukiwaczu — rzekł przywódca
Zhirrzhów beznamiętnym tonem. — Oczekuj wezwania na dalsze przesłuchania.
Zgromadzenie Ponadklanowe dziękuje ci za poświęcony nam czas.
— To dla mnie zaszczyt — odpowiedział Thrr-gilag, czując ucisk u nasady
języka.
Nie dało się już odwołać tego, co powiedział. Jeśli wyraz twarzy Cvv-panava
miał o czymś świadczyć, to zapewne wkrótce pożałuje, że zdecydował się sięgnąć
po ten argument.
Przesłuchania pozostałych trwały już krótko i mówcy udali się na popółłukowy
posiłek. Wtedy nadeszła oczekiwana przez Thrr--gilaga straszna chwila.
— Masz udać się do prywatnego biura Pierwszego — rzucił ostrym tonem Starszy.
— Za mną. Poszukiwacz westchnął cicho.
— Tak jest — mruknął.
Dość długą drogę — jakieś pół tysiąckroku — przebył podziemnym tunelem
zaczynającym się na tyłach sali Zgromadzeń i prowadzącym do dwóch głównych
budynków kompleksu biurowego. Wreszcie dotarli do wylotu znajdującego się na
poziomie gruntu. Thrr-gilag opuścił pojazd i podążył za Starszym do bogato
19
rzeźbionych drzwi z klamkami w formie drewnianych kół. Widać było na pierwszy
rzut oka, że pochodzą z zamierzchłych czasów.
— Wejdź — rzucił Starszy.
Poszukiwacz pchnął jedno z kół i drzwi uchyliły się.
Pomieszczenie za nimi okazało się małym zacisznym gabinetem z biurkiem i
stojącymi przy ścianach kilkoma kanapami. Czekało tam na niego trzech
Zhirrzhów: Cvv-panav — mówca klanu Dhaa'rr, Hgg-spontib — mówca klanu Kee'rr i
Pierwszy. Ich miny nie wyglądały zbyt zachęcająco.
— Wejdź, poszukiwaczu — rzekł Pierwszy, wskazując równocześnie szereg owoców
kavra ułożonych na występie przy drzwiach. — Zapewne znasz obecnych tu
przedstawicieli rodów Dhaa'rr i Kee'rr.
— Tak, Pierwszy — odpowiedział Thrr-gilag, po kolei skłaniając głowę przed
każdym z nich. Sięgnął po jeden z owoców, ciął go dwukrotnie ostrą krawędzią
języka i wrzucił do pojemnika na odpadki. — W czym mogę pomóc? — zapytał
wycierając dłonie o ręczniczek zwisający z występu.
— Obcy więźniowie przetransportowani zostali do kompleksu — oznajmił Pierwszy.
— Są już w centrum medycznym, przygotowani do wstępnych przesłuchań.
— Rozumiem — powiedział poszukiwacz. Wyraźnie polecił uzdrawiaczom, by dali
obcym czas na odzyskanie choć części sił przed dalszymi przenosinami. Co
więcej, powinien zostać wcześniej powiadomiony o wszelkich działaniach
związanych z jeńcami. Ale w obecnych warunkach nie zdziwił się zbytnio, iż nie
dopełniono tego obowiązku. — Jak znieśli transport z lądowiska?
— Według otrzymanych informacji są dość słabi, ale odczyt ich metabolizmu jest
stały — odparł przywódca Zhirrzhów. — Spodziewam się, że za kilka miliłuków
będę mógł z nimi rozmawiać. — Popatrzył uważnie na przybysza. — Zanim jednak
się tym zajmę, mówca Cvv-panav ma kilka pytań związanych z twoimi zeznaniami.
— A dokładniej mówiąc dotyczących twojego rażącego braku poczucia
odpowiedzialności — syknął przedstawiciel rodu Dha-a'rr. — Chcę usłyszeć, co
wiesz na temat incydentu na Dorcas i skąd w ogóle się o nim dowiedziałeś.
— Tuż przed ewakuacją z Kolonii numer dwanaście rozmawiałem z moim bratem,
dowódcą Thrr-mezazem. Powiedział, że
20
wycinek z fsss Prr't-zevisti został porwany, a jego samego nikt od tego czasu
nie widział. To wszystko.
— A czy dowódca Thrr-mezaz wspomniał o obowiązku utrzymania tego zajścia w
tajemnicy?
Thrr-gilag poczuł, że jego ogon porusza się coraz szybciej.
— Nie, mówco, nie zrobił tego.
— Informacje pochodzące od wysoko postawionych wojowników wykorzystujesz zatem
jako temat towarzyskich pogawędek? — nie ustępował Cvv-panav.
— Ależ nie, mówco — zaprotestował poszukiwacz. — Dostęp do nich zawsze
traktowałem jako przejaw szczególnego zaufania i starałem się zachować je
wyłącznie dla siebie.
— Ale zdradziłeś jedną z takich wiadomości nie zastanawiając się nad skutkami?
Thrr-gilag spojrzał pytającemu prosto w oczy.
— Nie mogłem przypuszczać, że zeznania przed Zgromadzeniem Ponadklanowym
zostaną uznane za towarzyską pogawędkę.
— Zgadzam się z tym — odezwał się Hgg-spontib, siedzący na sofie obok
Pierwszego. — Szczerze mówiąc ośmielam się stwierdzić, że wielu członków
Zgromadzenia Ponadklanowego zastanawia się, dlaczego usłyszeli o całej sprawie
dopiero z ust tego młodego poszukiwacza. Można by przypuszczać, iż klan
Dhaa'rr stara się zachować ważne informacje tylko dla siebie i wykorzystać je
do własnych celów.
— Bo śmierć Starszego z naszego klanu jest wyłącznie naszą sprawą — warknął
Cvv-panav. — Nie powinna stanowić tematu do byle plotek.
Dzienne źrenice mówcy klanu Kee'rr wyraźnie się zwęziły.
— Czy sugerujesz, jakoby członkowie Zgromadzenia nie mieli nic innego do
roboty poza zajmowaniem się plotkami?
— Zajęcia członków Zgromadzenia nie mają teraz żadnego znaczenia. Nasze obrady
obserwują co najmniej dwa tysiące Starszych, nie licząc Starszych
Ponadklanowców. Dzięki temu młodemu głupcowi o zbyt długim języku, o
incydencie mówią już zapewne dosłownie wszyscy.
— Nieco przesadzasz, Cvv-panavie — odezwał się spokojnym tonem przywódca. — Po
pierwsze, jak wiesz doskonale, informacje związane bezpośrednio z wojną nie
mogą pozostawać tajemnicą jednej rodziny lub klanu. Po drugie zaś, przeciekł
musiały pojawić się już cztery łuki temu, kiedy to Thrr-gilag dowiedział
21
się o zniknięciu Prr't-zevisti. W skład linii łączności wchodzili Starsi nie
zajmujący odpowiednio wysokiego miejsca w hierarchii tajności.
— Doprawdy? — mruknął Cvv-panav, posyłając poszukiwaczowi lodowate spojrzenie.
— Mogłem się tego spodziewać.
— Być może — rzekł Pierwszy. — Ale zanim ostatecznie wyrazisz swą dezaprobatę,
pozwól przypomnieć sobie, dlaczego ten poszukiwacz nie korzystał z w pełni
bezpiecznej linii łączności. Otóż to klan Dhaa'rr nie wydelegował wiarygodnego
Starszego na miejsce Prr't-zevisti. A przecieki nastąpiły dwa łuki po jego
zniknięciu.
Tym razem zwęziły się źrenice Cvv-panava.
— A skąd ty o tym wiesz, Pierwszy?
Zapytany spokojnie wytrzymał jego twarde spojrzenie.
— Ponieważ wszystkie linie łączności biegnące z daleko wysuniętych placówek i
przyczółków, nie złożone z kwalifikowanych wojowników, są monitorowane już od
czasu nawiązania pierwszego kontaktu z jednostkami ludzi.
Mówca klanu Dhaa'rr popatrzył z udawanym zdziwieniem na Hgg-spontiba.
— Nie przypominam sobie, by radzono się w tej sprawie Zgromadzenia, Pierwszy.
— Bo nie było takiej potrzeby. Uznałem to za sprawę bezpośrednio związaną z
bezpieczeństwem Zhirrzhów i dlatego zrezygnowałem z procedury praktykowanej w
innych przypadkach. Miałem takie prawo, a jednocześnie stanowiło to mój
obowiązek.
— Nie jestem pewien, czy wszyscy mówcy zgodziliby się z taką interpretacją
Umowy — stwierdził Cvv-panav. — Można by sądzić, że to Ponadklanowcy starają
się zachować ważne informacje wyłącznie dla siebie i wykorzystać je do swoich
celów, mówiąc słowami Hgg-spontiba.
— Uważaj, co mówisz — ostrzegł go spokojnym tonem Pierwszy. — Takie oskarżenia
mogą być równie niebezpieczne jak przecieki.
— Podobnie jak niewłaściwe wykorzystywanie posiadanych uprawnień, Pierwszy —
odparował Cvv-panav. Rzucił okiem na Thrr-gilaga, jakby nagle przypomniał
sobie o jeszcze jednym świadku sporu. — Nie czas jednak teraz na takie
dyskusje — dodał. — Myślę, iż przede wszystkim powinniśmy przekonać się,
22
czy nasi więźniowie są już w stanie odpowiedzieć na najistotniejsze pytania.
— Racja — zgodził się przywódca. — Komunikatorze? Pojawił się Starszy.
— Słucham, Pierwszy?
— Udaj się do uzdrawiaczy w centrum medycznym. Sprawdź, czy wszystko jest już
przygotowane.
— Tak jest. Thrr-gilag odchrząknął.
— Pragnę przypomnieć, że więźniowie wciąż są bardzo osłabieni — rzekł. —
Zbytnio eksploatowani, mogą tego nie wytrzymać.
— Dlatego należy ich przepytać, dopóki to jeszcze możliwe — uciął przywódca. —
A poza tym decyzje podejmuje teraz poszukiwacz Nzz-oonaz.
Ogon Thrr-gilaga znowu przyspieszył swój ruch.
— Mam więc rozumieć, że zostałem usunięty ze stanowiska mówcy misji? —
zapytał, choć odpowiedź była dla niego oczywista.
— Na twoim miejscu cieszyłbym się, że w ogóle nie zostałeś od niej odsunięty —
rzucił Cvv-panav, sądząc z intonacji najzagorzalszy zwolennik takiego
rozwiązania. — Za dopuszczenie do ucieczki Ziemianina powinna spotkać cię
znacznie sroższa kara niż tylko przeniesienie. Co najmniej publiczne
potępienie, może nawet oskarżenie o przestępstwo.
Starszy pojawił się ponownie.
— Wszystko gotowe, Pierwszy — zameldował. — Uzdrawia-cze i grupa specjalistów
do spraw obcych czekają.
— Bardzo dobrze — rzekł przywódca wstając. — Idziemy.
Centrum medyczne wyglądało jak nieco mniejsza replika pomieszczenia w bazie
Kolonii numer dwanaście, które technicy pospiesznie zamienili w celę Pheylana
Cavanagha. Pośrodku sali na łóżkach, pod przenośnymi szklanymi kopułami,
leżeli dwaj więźniowie. Wokół kręciło się niemal czterdziestu Zhirrzhów,
pracujących przy ustawionych wzdłuż ścian konsoletach i stłoczonych w czterech
rzędach wokół jeńców. Tuż obok leżących Thrr--gilag dostrzegł Svv-selica oraz
Nzz-oonaza, a dalej kilku techników i uzdrawiaczy, którzy towarzyszyli im w
bazie. Tylko niewielu spośród obserwatorów okazało się mówcami uczestniczącymi
wcześniej w Zgromadzeniu.
23
Nieco na uboczu stał Zhirrzh, którego nie widział już od kilku cykli. Gll-
borgiv, specjalista od spraw obcych z klanu Dhaa'rr.
— Poszukiwacz Nzz-oonaz poprowadzi przesłuchanie — poinformował Pierwszy, gdy
wszyscy przybyli pobrali od stojącego przy drzwiach technika słuchawki
zapewniające łączność z tłumaczem. Przeszli pomiędzy rozstępującymi się
obserwatorami do kopuły. Przez kilka uderzeń Pierwszy z zainteresowaniem
przyglądał się obcym, po czym skinął na Nzz-oonaza. — Możesz zaczynać.
— Tak jest, Pierwszy — odpowiedział ten z dającym się wyczuć zdenerwowaniem w
głosie. — Jeszcze przebywając w bazie, podczas krótkiego okresu, kiedy
odzyskiwali świadomość, ustaliliśmy, że zupełnie nieźle znają język, którym
posługiwał się Ziemianin. Najpierw spróbuję więc porozumieć się z nimi za jego
pomocą.
Podszedł jeszcze bliżej leżących i odruchowo głośno odchrząknął.
— Obcy, Mrachowie — odezwał się w języku ludzi. — Nazywam się Nzz-oonaz, z
klanu Flii'rr. Słyszycie mnie?
Przez kilkanaście uderzeń nie widać było żadnej reakcji. Wreszcie jeden z
obcych powoli otworzył oczy.
— Słyszę — odpowiedział ledwie słyszalnym głosem. W uderzenie później
tłumaczenie dotarło przez słuchawki do Thrr-gilaga. — Nazywam się Uhraus.
Jestem ambasadorem wysłanym do was przez Mrachów.
— Czy on powiedział „ambasadorem"? — mruknął obok Hgg--spontib, mocniej
przyciskając słuchawki do szpar usznych.
— Tak — potwierdził Thrr-gilag, jednocześnie uważnie przyglądając się obcemu.
A jednak, według relacji wojowników, którzy ich pojmali, obcy statek użył
paralizatorów, podobnie jak ludzie.
Nzz-oonaz najwyraźniej także pomyślał o tym samym.
— Czy mrachańscy ambasadorowie mają zwyczaj atakować nieznane jednostki na sam
ich widok? — zapytał.
Mrach przez kilka uderzeń wodził wzrokiem po zgromadzonych. Thrr-gilagowi
przyszło nawet do głowy, że zachowuje się jak aktor obserwujący widownię przed
rozpoczęciem występu.
— Przybywamy, by was ostrzec — wyszeptał wreszcie i zmęczony przymknął oczy. —
Zaproponować współdziałanie w walce z Mirnacheem-hyeea.
24
Nzz-oonaz posłał Thrr-gilagowi pytające spojrzenie. Ten przecząco machnął
językiem — ta nazwa nic mu nie mówiła.
— Kogo masz na myśli? — zapytał przesłuchujący.
— Mirnacheem-hyeea to ci, którzy starają się zdominować wszystko, co mają w
swym zasięgu — wyjaśnił Mrach. — W ich języku oznacza to Zdobywcy Bez Powodu.
— Otworzył oczy i ponownie je zamknął. — Ludzie.
Zdobywcy Bez Powodu. Thrr-gilag powtórzył to określenie w myślach,
zastanawiając się nad jego znaczeniem. Zabrzmiało złowieszczo.
— Cenimy sobie wasze ostrzeżenie — odpowiedział Nzz-oonaz. — Jakiego rodzaju
współpracę chcecie nam zaproponować?
— Mrachowie potrzebują waszego wsparcia — szepnął obcy jeszcze słabszym
głosem. — Potrzebujemy... — wydusił z coraz większym trudem.
— O co dokładnie chodzi? — dopytywał się przesłuchujący. Nie otrzymał żadnej
odpowiedzi.
— Uzdrawiaczu? — Nzz-oonaz spojrzał na jednego z Zhirrz-hów przy konsolecie.
— Zapadł w sen — zameldował zapytany. — Metabolizm obu zdaje się ponownie
spadać. Mam próbować ponownie ich obudzić? Nzz-oonaz odwrócił się w stronę
przywódcy Zhirrzhów.
— Pierwszy?
Ten nie spuszczał z obcych twardego spojrzenia.
— Czy może to stanowić niebezpieczeństwo dla ich życia, uz-drawiaczu?
— Nie wiem. Dysponujemy jedynie szczątkowymi informacjami o biochemii ich
organizmów.
— A więc nie będziemy ryzykować — zadecydował Pierwszy. — Niech śpią, a
przesłuchanie dokończymy później. Chcę, żeby znajdowali się pod pełną
kontrolą, zarówno ze strony uzdrawiaczy, jak i Starszych.
— Tak jest — odpowiedział uzdrawiacz. Skinął na jednego z techników i zaczął
wydawać mu polecenia. Cvv-panav zbliżył się do przywódcy.
— Proponuję, byśmy dokończyli naszą ostatnią dyskusję — zwrócił się do niego.
Uczynił to cicho, lecz tonem pełnym stanowczości.
— Nie ma takiej potrzeby — odparł Pierwszy odwracając się w stronę mówcy klanu
Kee'rr. — Jestem pewien, że Hgg-spontib
25
zgodzi się ze mną, iż to zbyt poważna sprawa, by powierzać ją wyłącznie
klanom, które uczestniczyły w pierwszym kontakcie z ludźmi — spojrzał ponownie
na śpiących. — A może powinniśmy nazywać ich Ludźmi-Zdobywcami? To chyba
będzie właściwsze określenie. W każdym razie przydzielam do grupy badawczej
Gll-borgiva z klanu Dhaa'rr.
— Muszę zaprotestować — odezwał się Hgg-spontib. — Klan Dhaa'rr nawet w
najmniejszym stopniu nie ucierpiał jeszcze na skutek działań żadnej z tych
obcych ras. Jeśli do badań mają zostać włączeni nowi poszukiwacze, powinni
pochodzić z klanu Cakk'rr, bo to właśnie jego członkowie pochwycili tych
Mrachów.
— Omówiłem już tę sprawę z mówczynią klanu Cakk'rr — wtrącił Cvv-panav. —
Wśród jej rodu nie ma odpowiednio wykwalifikowanego specjalisty. Dlatego
postanowiła zdać się w tej kwestii na klan Dhaa'rr. — Wygiął język. — Jak
Pierwszy był łaskaw już wcześniej zauważyć, informacje związane bezpośrednio z
wojną nie mogą pozostać tajemnicą jednej rodziny lub klanu.
Thrr-gilag przycisnął koniuszek języka do podniebienia i nie odezwał się ani
słowem. Specjaliści do spraw obcych stanowili niewielką grupę, potrafił więc
podać co najmniej trzy imiona członków klanu Cakk'rr posiadających
kwalifikacje konieczne do podjęcia pracy nad Mrachami. Jasne było, że
włączenie do grupy przedstawiciela rodu Dhaa'rr stanowiło jedynie element
rozgrywki politycznej,
— Klan Kee'rr nie wycofuje swojego protestu — rzekł Hgg-spontib tonem kogoś,
kto zdaje sobie sprawę z przegranej. — A co z poszukiwaczem Thrr-gilagiem?
— Klan Dhaa'rr nalega na szczegółowe dochodzenie — odezwał się Cvv-panav,
zanim zdołał to uczynić Pierwszy. — Winni ucieczki Ziemianina, Człowieka-
Zdobywcy, muszą zostać jak najszybciej ukarani.
— Nie należy się spieszyć — zdecydował przywódca Zhirrz-hów. — Odpowiedni
zespół zapoznaje się już ze wszystkim, co zostało zarejestrowane w Kolonii
numer dwanaście. Dopóki nie przedstawi sprawozdania i oceny faktów,
poszukiwacz Thrr-gilag ma prawo uczestniczyć we wszelkich działaniach
związanych z Mrachami.
— Ale nie powinien z nimi rozmawiać — nie ustępował mówca klanu Dhaa'rr.
26
— Stosowne procedury zostaną oczywiście zachowane — rzekł Pierwszy. — Może
zadawać pytania za pośrednictwem poszukiwacza Nzz-oonaza. — Spojrzał na Thrr-
gilaga. — Zgadzasz się na takie ograniczenia?
Jakby dano mu jakiś wybór.
— Tak — odpowiedział, czując jednocześnie drżenie ogona wywołane wstydem.
Svv-selic, dopuszczając więźnia zbyt blisko piramidy Starszych, spowodował, że
klan Too'rr utracił dominację w tej misji. Teraz z kolei jego błąd sprawił, że
ten sam los spotkał klan Kee'rr.
Zastanawiał się, ile czasu upłynie, zanim noga powinie się Nzz-oonazowi i Cvv-
panav zażąda przekazania funkcji mówcy Gll-borgivowi. Był przekonany, iż nie
trzeba będzie na to długo czekać.
— Sprawiasz wrażenie, jakbyś miał nam coś jeszcze do powiedzenia, poszukiwaczu
— odezwał się zaczepnie Cvv-panav.
— Nie — zaprzeczył Thrr-gilag. Jakiekolwiek protesty mogły spowodować tylko
to, że zostałby odsunięty od misji. — Za pozwoleniem Pierwszego chciałbym na
pewien czas opuścić kompleks.
—— A co z obcymi? — zapytał przywódca Zhirrzhów. — Jeśli się obudzą, będziesz
potrzebny.
A więc przynajmniej on, w przeciwieństwie do Cvv-panava, uważał go za
przydatnego dla grupy badawczej.
— Jeżeli można brać pod uwagę nasze wcześniejsze doświadczenia, powinni spać
co najmniej przez cztery, pięć decyłuków.
— A więc dobrze — zgodził się Pierwszy. — Możesz się oddalić, ale pozostań w
pobliżu. I pamiętaj o informowaniu Starszych z ponadklanowej świątyni o
aktualnym miejscu pobytu.
— Tak jest — odpowiedział poszukiwacz. Odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.
— Jeszcze jedno — usłyszał obok siebie cichy głos Pierwszego.
Thrr-gilag obejrzał się zaskoczony. Nie podejrzewał nawet, że przywódca
Zhirrzhów może za nim podążyć.
— Słucham cię, Pierwszy.
— Istnieją pewne informacje, w których posiadaniu jest twoja grupa badawcza, a
które nie zostały przekazane społeczeństwu. Thrr-gilag skrzywił się. Tak,
Prr't-zevisti.
— Doskonale to rozumiem — zapewnił. — Będę pamiętać,
27
żeby poza kompleksem nie wspomnieć o całej sprawie ani słowem.
— Jestem przekonany, że rozumiesz, o czym mówię — ciągnął spokojnie Pierwszy.
— Mam na myśli opowieści, które mogą przerodzić się w plotki i wywołać
niepotrzebne obawy. Może nawet panikę, szczególnie pośród grup nieświadomych