Wspomaganie #2 Gwiezdny Przyplyw - BRIN DAVID
Szczegóły |
Tytuł |
Wspomaganie #2 Gwiezdny Przyplyw - BRIN DAVID |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Wspomaganie #2 Gwiezdny Przyplyw - BRIN DAVID PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Wspomaganie #2 Gwiezdny Przyplyw - BRIN DAVID PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Wspomaganie #2 Gwiezdny Przyplyw - BRIN DAVID - podejrzyj 20 pierwszych stron:
BRIN DAVID
Wspomaganie #2 GwiezdnyPrzyplyw
DAVID BRIN
Startide Rising przelozyli: Zbigniew A. Krolicki, Andrzej Sawicki Wydanie polskie: 1994 Moim przodkom...Slowniczek terminow i imion wlasnych Akceptor - czlonek rasy bedacej podopieczna Tandu. Adept nauk parapsychicznych.
Akki - delfin midszypmen z Calafii.
Gillian Baskin - lekarz, agentka Rady Terragenskiej. Produkt ludzkiej inzynierii genetycznej.
Beie Chohooan - synthianski szpieg.
Biblioteka - centralne archiwa informatyczne utrzymujace jednosc wspolnoty Galaktow; zawieraja polaczone zasoby wiedzy gromadzonej od czasow Przodkow.
Bracia Nocy - galaktyczna rasa opiekunow.
Brookida - delfin metalurg.
Calafia - swiat skolonizowany przez ludzi i neodelfiny.
Creideiki - kapitan statku badawczego "Streaker".
Emerson D'Anite - czlowiek, inzynier przydzielony na "Streakera".
Charles Dart - neoszympans, planetolog.
Epizjarch - czlonek rasy podopiecznej, terminujacej u Tandu. Adept nauk parapsychicznych.
Fem - w anglicu - samica czlowieka.
Fin - potoczne okreslenie neodelfina, finy, feny - liczba mnoga.
Galaktowie - jeden ze starszych podrozujacych w kosmosie gatunkow, ktore stworzyly wspolnote pieciu galaktyk. Wiele zamieszkalych w niej ras stalo sie opiekunczymi, uczestniczac w starozytnej tradycji wspomagania rozwoju.
Gubru - ptakopodobni Galaktowie wrogo nastawieni do Ziemian.
Haoke - neodelfin z gatunku Tursiops.
Herbie - mumia starozytnego gwiezdnego wedrowca, nieznanego pochodzenia.
Heurkea - neodelfin z gatunku Stenos.
Hikahi - neodelfin plci zenskiej, trzeci oficer na "Streakerze".
Ifni - "Nieskonczonosc" albo Pani Szczescia.
Iki - starozytna wyspa smierci i zniszczenia.
Tosbio Iwashika - midszypmen ze skolonizowanej przez ludzi Calafii.
Kanten - jedna z niewielu ras Galaktow przyjaznie nastawionych do Ziemian.
Karrank% - (dzwiek niemozliwy do wymowienia przez czlowieka) - rasa Galaktow tak dalece zmodyfikowana w czasie terminowania jako rasa podopieczna, ze doprowadzilo ja to do szalenstwa.
Keepiru - pierwszy pilot "Streakera". Rodowity mieszkaniec Atlasta.
Keneenk - mieszana szkola nauk, laczaca ludzka logike myslenia z dziedzictwem Snu Walenia.
Kiqui - dwudyszne, protointeligentne stworzenia pochodzace z planety Kithrup.
K'tha-Jon - odmiana gatunkowa neodelfina Stenos. Jeden z mlodszych oficerow na "Streakerze".
Krat - dowodca sil soranskich.
Makance - chirurg pokladowy na "Streakerze", samica neofina.
Man - termin w anglicu odnoszacy sie zarowno do plci meskiej, jak i zenskiej.
Maszyna Nissa - pseudointeligentny komputer pozyczony Thomasowi Orleyowi przez agentow Tymbrimi.
Mel - termin w anglicu odnoszacy sie do ludzkiego samca.
Ignacio Metz - specjalista od wspomagania, przydzielony na "Streakera".
Moki - neofin Stenos.
Opuszczona flota - dryfujace zbiorowisko gigantycznych gwiazdolotow, starozytne i przez dlugi czas nie odkryte, odnalezione przez "Streakera".
Thomas Orley - agent Rady Terragenskiej, produkt lagodnej stymulacji genetycznej.
Pilanie - opiekuncza rasa Galaktow, nalezaca do klanu Soro i wrogo nastawiona do Ziemi.
Plytka Gromada - rzadko odwiedzana, kulista gromada gwiazd, w ktorej odkryto opuszczona flote.
Podopieczni - gatunek zawdzieczajacy swoja inteligencje genetycznym udoskonaleniom dokonanym przez rase opiekunow. Terminujacy gatunek podopieczny to taki, ktory nadal odpracowuje ten dlug.
Primal - niby-jezyk uzywany przez pierwotne, niezmodyfikowane delfiny na Ziemi.
Przodkowie - mityczna pierwsza Rasa, ktora przed kilkoma miliardami lat stworzyla podwaliny cywilizacji Galaktow i zalozyla Biblioteke.
Sah'ot - neodelfin Stenos. Cywilny lingwista znajdujacy sie na pokladzie "Streakera".
Soranie - starsza opiekuncza rasa Galaktow, wroga Ziemi.
Stenos - potoczne okreslenie neofitow, ktorych aparat genetyczny zawiera geny pierwotnego Stenos bredanensis.
Stenos bredanensis - gatunek naturalnych delfinow na Ziemi.
Dennie Sudman - czlowiek, egzobiolog.
Hannes Suessi - czlowiek, inzynier.
Synthianin - czlonek jednej z trzech przyjaznych Ziemi ras Galaktow.
Takkata-Jim - neofin Stenos, pierwszy oficer na "Streakerze".
Tandu - wojownicza rasa Galaktow, wrogo nastawiona do Ziemi.
Thennanianie - wojownicza rasa Galaktow.
Tsh't - samica neofina, czwarty oficer na "Streakerze".
Tursiops - potoczne okreslenie neodelfina bez wszczepionych genow gatunku Stenos.
Tursiops amicus wspolczesnie zyjacy neodelfin...Butlonos przyjazny".
Tursiops truncatus - gatunek ziemskich delfinow butlonosych.
Tymbrimijczycy - rasa Galaktow przyjazna Ziemianom i znana ze swej przebieglosci.
Wspomaganie - proces, poprzez ktory rasy od dawna podrozujace w kosmosie wprowadzaja do wspolnoty Galaktow nowych czlonkow, stosujac metody inzynierii genetycznej. Powstaly gatunek podopieczny terminuje przez jakis czas u swoich opiekunow, aby odplacic za wyswiadczona przysluge.
Wattaceti - neofin, podoficer.
PROLOG
Z dziennika Gillian Baskin "Streaker" wlecze sie jak pies na trzech lapach.Wczoraj wykonalismy ryzykowny skok na hipernapedzie, tuz przed nosem scigajacych nas Galaktow. Jedyna cewka prawdopodobienstwa, jaka pozostala nam po bitwie przy Morgran, jeczala i skrzypiala, ale w koncu przeniosla nas tutaj, do plytkiej studni grawitacyjnej przy malej, wtornej, karlowatej gwiezdzie, zwanej Kthsemenee.
Biblioteka wymienia na jej orbicie tylko jeden nadajacy sie do zamieszkania swiat, planete Kithrup.
Kiedy mowie "nadajacy sie do zamieszkania", jest to okreslenie nieco na wyrost.
Tom,
Hikahi i ja spedzilismy z kapitanem dlugie godziny, szukajac alternatywnych rozwiazan.
Wreszcie Creideiki postanowil przyleciec tutaj.
Jako lekarz obawiam sie ladowania na planecie tak smiertelnie niebezpiecznej jak ta, lecz Kithrup to wodny swiat, a nasza skladajaca sie w wiekszosci z delfinow zaloga potrzebuje wody, aby moc sie poruszac i naprawic statek. Kithrup obfituje rowniez w metale ciezkie i powinnismy tu zdobyc niezbedne nam surowce.
Ma rowniez te zalete, ze jest rzadko odwiedzana. Biblioteka twierdzi, ze swiat ten od bardzo dawna pozostawiono samemu sobie. Moze Galaktom nie przyjdzie do glowy, zeby nas tu szukac.
Wszystko to powiedzialam Tomowi zeszlej nocy, gdy trzymalismy sie za rece i patrzylismy, jak dysk planety rosnie w jednym z iluminatorow pokladu spacerowego. To zwodniczo urokliwy, blekitny glob spowity pasmami bialych chmur. Jego nocna strone rozjasnialy lancuchy zarzacych sie wulkanow i migotanie blyskawic.
Powiedzialam do Toma, ze jestem pewna, iz nikt nie bedzie nas tu scigal - wyglaszajac te przepowiednie z udanym przekonaniem, ktore nikogo nie zwiodlo. Tom usmiechnal sie i nic nie odpowiedzial, kwitujac moj atak chciejstwa zyczliwym milczeniem.
Oczywiscie, zajrza tutaj. Nie korzystajac z punktu transferowego "Streaker" mogl wybrac tylko jedna z kilku miedzyprzestrzennych sciezek. Jedyna otwarta kwestia pozostaje to, czy uda nam sie w pore naprawic statek i wydostac stad, zanim przybeda tu po nas Galaktowie.
Tom i ja po raz pierwszy od kilku dni mielismy pare godzin dla siebie.
Wrocilismy do naszej kabiny i kochalismy sie.
Robie te notatki, podczas gdy on spi. Nie wiem, kiedy bede miala nastepna okazje.
Przed chwila wezwal nas kapitan Creideiki. Chce, abysmy oboje stawili sie na mostku, przypuszczalnie po to, zeby finy mogly nas zobaczyc i przekonac sie, ze ich opiekunowie sa w poblizu. Nawet tak doswiadczony kosmiczny wyga jak Creideiki moze od czasu do czasu odczuwac taka potrzebe.
Gdybysmy to my, ludzie, mieli taka psychologiczna ostoje.
Czas juz odlozyc te notatki i obudzic mojego zmeczonego towarzysza. Jednak najpierw chce jeszcze zapisac to, co Tom powiedzial do mnie zeszlej nocy, gdy obserwowalismy wzburzone morza Kithrupa.
Odwrocil sie do mnie i usmiechnal w ten zabawny sposob, w jaki smieje sie, gdy mysli o czyms z ironia, i zagwizdal krotkie haiku w delfinskim troistym: * Gwiazdy sa wstrzasane burzami * Nizej wody przewalaja sie z hukiem - * A jednak, ukochana, czyz jestesmy mokrzy?* Musial sie rozesmiac. Czasami mysle, ze Tom jest na pol delfinem.
CZESC PIERWSZA
BEZTROSKA
"Wszystkie twe lepsze uczynki na wodzie zapisane be..." Francis Beaumont i John Fletcher
1. Toshio
Finy dowcipkowaly na temat istot ludzkich od tysiecy lat. Zawsze uwazaly ludzi za bardzo zabawnych. Fakt, ze ludzkosc namieszala w ich genach i nauczyla ich inzynierii, w niewielkim stopniu wplynal na ich zdanie.Finy nadal pozostaly dowcipnisiami.
Toshio obserwowal maly pulpit kontrolny swojego slizgu, udajac, ze sprawdza glebokosciomierz. Pojazd buczal rownomiernie, utrzymujac sie na stalej glebokosci dziesieciu metrow pod powierzchnia. Nie trzeba bylo niczego sprawdzac, on jednak wlepil wzrok w tablice kontrolna, gdyz podplynal do niego Keepiru - niewatpliwie zamierzajac rozpoczac kolejna runde kpin.
-Male Rece, zagwizdz! - Gladki, szary walen wywinal beczke z prawej strony Toshia, a potem zblizyl sie, aby z udana obojetnoscia popatrzec na chlopaka. - Zagwizdz nam te melodie o ssstatkach, przestrzeni i powrocie do domu!
Glos Keepiru, odbijajacy sie echem w dlugim szeregu komor wewnatrz jego czaszki, zahuczal jak dzwiek fagotu. Rownie dobrze mogl nasladowac oboj czy saksofon tenorowy.
-No, Male Rece? I gdzie twoja piesssn?
Keepiru upewnial sie, ze slyszy ich reszta zespolu. Pozostale finy plywaly spokojnie, ale Toshio byl pewien, ze sluchaja. Rad byl z tego, ze Hikahi, dowodzaca ekspedycja, znajdowala sie daleko na przedzie, przeszukujac okolice. Byloby znacznie gorzej, gdyby tu byla i kazala Keepiru, zeby zostawil go w spokoju. Keepiru nie mogl powiedziec niczego, co byloby gorsze od wstydu, jakim okrylby sie Toshio, gdyby potraktowano go jak bezbronne dziecko wymagajace opieki.
Keepiru przewalal sie leniwie, do gory brzuchem, tuz obok slizgu chlopca i wolno uderzajac pletwa ogonowa bez trudu dotrzymywal tempa maszynie. W krysztalowo czystych wodach Kithrupa wszystko ulegalo dziwnej refrakcji. Koralopodobne szczyty metalowych kopcow lsnily jak wierzcholki gor widziane przez mgielke dlugiej doliny. Z powierzchni zwisaly zolte nici dryfujacych roslin.
Szara skora Keepiru lsnila fosforyzujace, a ostre jak igly zeby waskich, klinowatych szczek blyszczaly obnazone w drwiaco-okrutnym grymasie, ktory po prostu musial byc wyolbrzymiony... jesli nie przez warstwe wody, to przez wyobraznie Toshia.
Jak delfin mogl byc tak zlosliwy?
-Nie zaspiewasz dla nas, Male Rece? Zaspiewaj nam piosenke, za ktora wszyssscy dostaniemy rybnej polewki, gdy wreszcie wydostaniemy sie z tej tak zwanej planety i dotrzemy do przyjaznego portu. Zagwizdz tak, aby Marzyciele zaczeli marzyc o ladzie.
Mimo delikatnego swistu regeneratora powietrza uszy Toshia zaczerwienily sie ze zmieszania. Byl pewien, ze Keepiru lada moment przestanie go nazywac Male Rece i zacznie uzywac nowego, wybranego przez siebie przezwiska - Wielki Marzyciel.
Byc wysmiewanym za to, ze biorac udzial w wyprawie badawczej finow zapomnial sie i zaczal pogwizdywac, bylo juz wystarczajacym upokorzeniem - powitali swistana pod nosem melodyjke docinkami i gryzaca ironia - ale drwiace tytulowanie go w sposob zarezerwowany prawie wylacznie dla wielkich muzykow albo wielorybow... to niemal nie do zniesienia.
-Nie mam teraz ochoty spiewac, Keepiru. Dlaczego nie przyczepisz sie do kogos innego? - Toshio poczul przelotna satysfakcje, gdy udalo mu sie opanowac drzenie glosu.
Z ulga uslyszal, jak Keepiru skrzeknal cos wysokim, gardlowym troistym, niewiele rozniacym sie od primalu - co samo w sobie bylo poniekad obraza. Potem delfin wygial sie w luk i strzelil ku powierzchni, aby zaczerpnac powietrza.
Otaczajaca ich ze wszystkich stron woda byla przejrzysta i blekitna. Obok przemknely blyszczace kithrupianskie ryby, migoczac luskowatymi grzbietami odbijajacymi swiatlo jak dryfujace, zamarzniete liscie. Wszystko tu mialo barwe i polysk metalu. Poranne slonce penetrowalo czyste, spokojne morze i oswietlalo niezwykle formy zycia tego dziwnego i niechybnie smiertelnie niebezpiecznego swiata.
Toshio nie podziwial piekna wod Kithrupa. Nienawidzac tej planety, uszkodzonego statku, ktory go tu przywiozl, i delfinow dzielacych z nim los rozbitkow, dryfowal z gorzka satysfakcja obmyslajac kasliwe odpowiedzi, jakimi powinien odciac sie Keepiru.
-Jesli jestes taki zdolny, Keepiru, to dlaczego nie wygwizdzesz nam troche wanadu!
Albo:
-Nie widze powodu, aby marnowac ludzka piesn na delfinie audytorium, Keepiru.
W jego wyobrazni te uwagi byly wystarczajaco skuteczne. Wiedzial jednak, ze w rzeczywistosci nigdy nie potrafilby powiedziec czegos takiego.
Przede wszystkim to wokalizy waleni, a nie antropoidow, byly obiegowa moneta w znacznej czesci kosmoportow galaktyki. I chociaz prawdziwe pieniadze przynosily smutne ballady ich wiekszych kuzynow - wielorybow, wspolplemiency Keepiru mogli nabyc odurzajace trunki na kazdym z tuzina swiatow jedynie wysiliwszy nieco pluca.
A zreszta podkreslanie swojej pozycji czlowieka przed kimkolwiek z zalogi "Streakera" byloby okropna pomylka. Stary Hannes Suessi, jeden z szesciu ludzi pozostalych na pokladzie, przestrzegal go przed tym na samym poczatku podrozy, gdy tylko opuscili Neptuna.
-Tylko sprobuj, a zobaczysz, co bedzie - mowil mechanik. - Usmieja sie do rozpuku, tak samo jak ja, jesli bede mial szczescie przy tym byc. Chociaz to malo prawdopodobne, jeden z nich moze cie ugryzc, zebys sie opamietal. Jesli jest cos, czego finy nie szanuja, to jest to z pewnoscia czlowiek, ktory zgrywa opiekuna, chociaz nigdy sobie na to miano nie zasluzyl.
-Ale Protokoly... - zaczal protestowac Toshio.
-Wiesz, co mozesz sobie z nimi zrobic? Te zasady ustanowiono po tym, aby ludzie, szympy i finy wspolpracowaly ze soba, kiedy w poblizu sa Galaktowie. Jezeli "Streak" zostanie zatrzymany przez soranski patrol albo trzeba bedzie prosic o jakies dane pilanskiego Bibliotekarza, wtedy doktor Metz albo pan Orley - a nawet ty czy ja - mozemy udawac, ze tu dowodzimy... Poniewaz zaden z tych napuszonych nieziemcow nie poswiecilby ani chwili rasie tak mlodej jak finy. Jednak w pozostalych przypadkach rozkazuje nam kapitan Creideiki. Do diaska, to byloby dosc przykre - ciagnal - zostac zbesztanym przez jakiegos Soranina i udawac, ze sie to lubi, poniewaz jakis przeklety nieziemiec byl tak mily i przyznal, ze ludzie znajduja sie na odrobine wyzszym szczeblu rozwoju niz muszki owocowe.
Czy mozesz sobie wyobrazic, ile mielibysmy roboty, gdybysmy naprawde musieli kierowac tym statkiem? Co by sie stalo, gdybysmy probowali zrobic z delfinow mila, dobrze wychowana, niewolna rase podopiecznych? Czy to by ci odpowiadalo?
W tym momencie Toshio zaczal energicznie potrzasac glowa. Pomysl traktowania finow w sposob powszechnie praktykowany w galaktyce wobec ras podopiecznych byl odrazajacy.
Jego najlepszy przyjaciel, Akki, byl delfinem.
A jednak w takich chwilach jak ta Toshio czasem pragnal jakiejs rekompensaty za to, ze jest jedynym chlopcem w gwiazdolocie, ktorego zaloga w wiekszosci skladala sie z doroslych delfinow.
W gwiazdolocie, ktory w tej chwili nigdzie nie odlatywal - przypomnial sobie Toshio.
Gniew wywolany kpinami Keepiru zostal wyparty przez znacznie silniejszy, gluchy niepokoj, iz moze nigdy nie opuscic wodnego swiata Kithrup i nigdy nie wrocic do domu. * Zwolnijze biegu - chlopcze na slizgu* * Stadko szperaczy - zbierzmy sie tu* * Hikahi plynie - czekajmy w spokoju* Toshio spojrzal w gore. Od lewej zblizal sie Brookida, starszy delfin metalurg.
Toshio zagwizdal odpowiedz w troistym: * Hikahi plynie - moj slizg przystaje* Skrecil przepustnice slizgu na wolniejszy bieg.
Na ekranie sonaru ujrzal drobne odbicia zbiegajace z bokow i zbierajace sie daleko na przedzie. Wracali szperacze. Spojrzal w gore i zobaczyl bawiacych sie na powierzchni Hist-t i Keepiru.
Brookida przeszedl na anglic. Chociaz Toshio mowil tym jezykiem nieco piskliwie i niemrawo, jednak i tak lepiej niz troistym. A zreszta delfiny poddawano przez cale pokolenia przeksztalceniom genetycznym po to, aby upodobnic je do ludzi, a nie odwrotnie.
-Toshio, nie znalazles zadnych sladow potrzebnych nam subssstancji? - zapytal Brookida.
Toshio zerknal na sito molekularne.
-Nie, sir. Jak do tej pory nic. Te wody sa po prostu niewiarygodnie czyste, zwazywszy na zawartosc metali w skorupie planety. Prawie nie ma w nich soli metali ciezkich.
-A na ekranie ssskanera tez nic? - Zadnych efektow rezonansowych na wszystkich sprawdzonych przeze mnie pasmach, chociaz poziom szumow jest okropnie wysoki. Nie jestem nawet pewien, czy potrafilbym wykryc krysztaly nasyconego, niklu, a tym bardziej reszte mineralow, ktorych poszukujemy.
To jak szukanie igly w stogu siana.
To bylo paradoksalne. Planeta miala az za duzo metali. Tylko z tego powodu kapitan Creideiki wybral ten swiat jako miejsce schronienia. A jednak woda byla wzglednie czysta... na tyle czysta, ze delfiny mogly swobodnie w niej plywac, choc niektore skarzyly sie na swedzenie i przed powrotem na statek wszystkie trzeba bedzie odkazic plynem chelatujacym.
Wyjasnienie plywalo wokol, w postaci roslin i ryb.
To nie wapn tworzyl podstawe szkieletow roznych form kithrupianskiego zycia.
Byly nia inne metale. Woda byla cedzona i czyszczona przez filtry biologiczne. W wyniku tego morze wokol lsnilo jasnymi barwami metali i tlenkow metali. Blyszczace pletwy grzbietowe zyjacych tu ryb - srebrzyste bulwy podwodnych roslin - wszystko to kontrastowalo z bardziej swojska zielenia chlorofilowych lisci i pedow.
W krajobrazie dominowaly metalowe kopce; gigantyczne gabczaste wyspy wznoszone przez miliony pokolen koralopodobnych stworzen, ktorych metaloorganiczne egzoszkielety tworzyly ogromne gory o plaskich wierzcholkach, sterczace na kilka metrow powyzej granicznego poziomu morza.
Na szczytach tych gor rosly drzewa - swidrakowce, przeszywajace kopce korzeniami o metalowych koncach w poszukiwaniu zwiazkow organicznych i krzemianow. Drzewa te tworzyly niemetaliczna pokrywe na wierzcholkach kopcow i drazyly jamy w ich metalicznym gruncie. W sumie wszystko to bylo dosc niezwykle. Biblioteka pokladowa "Streakera" nie podsuwala zadnych wyjasnien.
Instrumenty Toshia wykryly kepy krzewow z czystej cyny, sterty chromowych rybich jaj, kolonie koralowcow zbudowane z roznych odmian brazu, ale jak do tej pory nie odnalazly zadnych latwych do zebrania skupisk wanadu. I zadnych bryl szczegolnego niklu, ktorego poszukiwali.
Potrzebowali cudu - takiego, ktory pozwolilby delfiniej zalodze wspomaganej przez siedmiu ludzi i szympansa naprawic statek i wyniesc sie jak najdalej z tej czesci galaktyki, zanim dopadna ich przesladowcy.
W najlepszym razie mieli kilka tygodni na wydostanie sie z opresji. Alternatywa bylo uwiezienie przez ktoras z tuzina niezupelnie rozumnych pozaziemskich ras. Co w najgorszym wypadku moglo oznaczac miedzygwiezdna wojne na skale nie widziana od miliona lat.
Na mysl o tym Toshio poczul sie maly, bezradny i bardzo mlody.
Toshio uslyszal slabe dzwieki sonaru, zapowiadajace powracajacych szperaczy.
Kazdy odlegly pisk odbijal sie kolorowym echem punkcika na ekranie skanera.
Potem na wschodzie pojawily sie dwa szare ksztalty, nurkujace ku grupce zebranych nieco wyzej delfinow, brykajace, skaczace radosnie i gryzace sie zartobliwie.
Wreszcie jeden z delfinow wygial sie w hak i zanurkowal wprost na Toshia.
-Hikahi nadchodzi i chce miec slizg na powierzchni! - Keepiru terkotal tak szybko, ze slowa byly ledwie zrozumiale. - Postaraj sie nie zgubic w drodze do gggory.
Toshio skrzywil sie, oprozniajac zbiornik balastowy. Keepiru nie musial tak otwarcie okazywac swojej pogardy. Nawet, kiedy delfin normalnie mowil w anglicu, jego mowa byla odbierana przez ludzkie ucho jako dluga seria prychniec. Slizg uniosl sie do gory w chmurze pecherzykow. Na powierzchni woda dlugimi gulgoczacymi strumieniami splynela po obu jego bokach. Toshio wylaczyl silnik i przetoczyl sie, by odsunac plyte czolowa.
Z ulga przyjal nagla cisze. Wycie silnika, monotonne piski sonaru i skrzeczenie delfinow - wszystko ucichlo. Chlodna bryza zmierzwila mu wilgotne, proste czarne wlosy i ochlodzila rozgrzane policzki. Niosla zapach obcej planety - ostra won wtornej roslinnosci ze starszych wysp i ciezki, oleisty aromat swidrakowcow, bedacych w najaktywniejszej fazie wzrostu.
A wszystko mialo delikatny posmak metalu.
Na statku powiedziano im, ze to nie powinno im zaszkodzic, a juz najmniej Toshiowi, w jego wodoszczelnym kombinezonie. Chelatowanie powinno usunac wszystkie ciezkie metale, jakie mogly sie zaabsorbowac podczas tego rekonesansu... nikt jednak nie byl w stanie przewidziec, jakie jeszcze niebezpieczenstwa mogl kryc ten swiat.
A jesli beda zmuszeni zostac tu kilka miesiecy? Albo kilka lat?
W tym wypadku urzadzenia medyczne "Streakera" nie bylyby w stanie uporac sie z powolna akumulacja metali. Po pewnym czasie zaczeliby sie modlic o przybycie statkow Jophuran, Thennanian lub Soran, ktore zabralyby ich na przesluchanie lub na spotkanie jeszcze gorszego losu - byle tylko wydostac sie z tej pieknej planety, ktora powoli ich zabijala.
Nie byl to przyjemny temat do rozmyslan. Toshio ucieszyl sie na widok wolno okrazajacego slizg Brookidy.
-Dlaczego Hikahi wezwala mnie na powierzchnie? - zapytal starszego delfina. - Myslalem, ze mam sie trzymac w glebinach, na wypadek gdyby w gorze krazyly juz satelity szpiegowskie.
Brookida westchnal.
-Przypuszczam, iz ona sssadzi, ze przyda ci sie chwila odpoczynku. A zreszta, kto dossstrzeglby taka mala maszyne jak slizg, skoro tyle tu metali?
Toshio wzruszyl ramionami.
-No coz, to milo ze strony Hikahi. Potrzebowalem odpoczynku.
Brookida uniosl sie na wodzie, utrzymujac rownowage dzieki serii szybkich klasniec pletwa ogonowa.
-Ssslysze Hikahi - oznajmil. - A oto i ona.
Od polnocy szybko zblizaly sie dwa delfiny - jeden jasnoszary, drugi o skorze nieco ciemniejszej i cetkowanej. Toshio uslyszal w sluchawkach glos dowodcy wyprawy. * Ja, Hikahi o plomiennym ogonie - was wzywam* * Pletwami sluchajacych - grzbietami czujacych* * Smiejcie sie ze slow moich - lecz badzcie posluszni* * Zbierzcie sie przy slizgu - i sluchajcie!* Hikahi i Ssattatta okrazyly reszte grupy, a potem podplynely i zatrzymaly sie przy zgromadzonych uczestnikach ekspedycji.
Jednym z darow sprezentowanych przez ludzkosc neodelfinom byl poszerzony repertuar wyrazow oblicza. Marne piecset lat inzynierii genetycznej nie moglo uczynic dla nich tego, co miliony lat ewolucji zrobily dla czlowieka. Finy nadal wiekszosc swoich uczuc wyrazaly wydawanymi dzwiekami i ruchami ciala. Jednak nie byly juz dluzej skazane wylacznie na grymas uwazany przez ludzi (w pewnym stopniu slusznie) za usmiech wiecznego rozbawienia. Teraz finy potrafily wygladac na zmartwione. Obecny wyraz pyska Hikahi Toshio okreslilby jako klasyczny przyklad zaambarasowanego delfina.
-Phip-pit zniknal - oznajmila. - Slyszalam, jak krzyknal, gdzies na poludnie ode mnie, a potem juz nic. Szukal Ssassi, ktora nieco wczesniej zniknela w tych okolicach.
Na razie zostawmy sporzadzanie map i poszukiwanie metali; musimy ich odnalezc. Wszystkim zossstanie wydana bron.
Rozlegl sie ogolny szmer niezadowolenia. Rozkaz oznaczal, ze finy beda musialy nalozyc skafandry, ktore dopiero co z przyjemnoscia zrzucily, opuszczajac statek. Jednak nawet Keepiru zdawal sobie sprawe z tego, ze sytuacja nagli.
Przez krotka chwile Toshio zajety byl zrzucaniem skafandrow do wody. Kombinezony powinny same przybrac taki ksztalt, zeby delfin latwo mogl sie w nie wslizgnac, ale niezmiennie jeden czy dwa finy potrzebowaly pomocy przy laczeniu stroju z gniazdem malego wzmacniacza impulsow, jaki kazdy z nich mial tuz nad lewym okiem.
Dzieki wprawie nabytej w wyniku dlugotrwalej praktyki Toshio szybko sie z tym uporal.
Niepokoil sie o Ssassie, delikatne stworzenie, zawsze tak uprzejma i lagodna.
-Hikahi - powiedzial, gdy przeplywala obok niego. - Czy chcesz, zebym zawiadomil statek?
Mala szara samica Tursiops wychylila sie z wody i spojrzala na Toshia.
-Przeczenie, Chodzacy-po-drabinie. Wykonujemy rozkazy. Na gorze moga juz byc satelity szpiegowskie. Ustaw autopilota ssswojego slizgu tak, zeby sam wrocil, jesli nie przezyjemy tej wycieczki na poludnie.
-Przeciez nikt tu nie widzial zadnych duzych zwierzat...
-To tylko na wszelki wypadek. Chce, aby wiadomosc doszla niezaleznie od tego, co nas ssspotka... Nawet gdybysmy wszyscy ulegli goraczce ratownika.
Slyszac wzmianke o "goraczce ratownika" Toshio poczul zimny dreszcz. Oczywiscie, slyszal juz o niej. Jednak wcale nie mial ochoty jej ogladac.
W szyku bojowym ruszyli na poludniowy wschod. Finy kolejno wynurzaly sie na powierzchnie i wslizgiwaly pod wode, by plynac obok Toshia. Dno oceanu wygladalo jak bezkresna gmatwanina wijacych sie sladow, upstrzona dziwnymi dziurami wygladajacymi jak zlowieszcze, mroczne wyloty kraterow. W tych dolinach Toshio zazwyczaj dostrzegal dno, znajdujace sie mniej wiecej sto metrow pod nim, ciemne i ponure, z unoszacymi sie zen ciemnoblekitnymi wiciami.
W niektorych miejscach dlugie lancuchy podwodnych wzgorz wienczyly blyszczace kopce metali, jak posepne zamki ze lsniacej gabczastej zbroi. Wiele z nich pokrywala gesta, wierzbowata roslinnosc, w ktorej zyly i rozmnazaly sie kithrupianskie ryby.
Jeden kopiec metalu zdawal sie kolysac na skraju przepasci - jaskini wydrazonej przez wyrastajacego z kopca swidrakowca, gotowego pochlonac cala fortece, gdy ukonczy podkop.
Silnik slizgu buczal usypiajaco. Pilnowanie wskazan przyrzadow bylo czynnoscia zbyt prosta, aby calkowicie zajac umysl Toshia. Mimowolnie zaczal rozmyslac. I wspominac.
Zwykla przygoda - tak mu sie wydawalo, kiedy poproszono go, aby wzial udzial w wyprawie kosmicznej. Juz wczesniej zlozyl Przysiege Skoczka, wiec wiedzieli, ze jest gotow porzucic dotychczasowe zycie. I potrzebowali midszypmena na nowy statek delfinow, do prac wymagajacych pary oczu i rak. "Streaker" byl malym, specjalnie zaprojektowanym statkiem badawczym. Niewiele pletwiastych, oddychajacych tlenem ras posiadalo statki nadajace sie do miedzygwiezdnych podrozy. Te nieliczne, ktore je mialy, korzystaly z wygod sztucznej grawitacji, a do pomocniczych prac wynajmowaly przedstawicieli niektorych ras podopiecznych.
Jednak pierwszy gwiazdolot z delfinia zaloga musial byc zbudowany inaczej.
Zaprojektowano go zgodnie z zasada, jaka od przeszlo dwoch stuleci kierowali sie Ziemianie: "Jesli tylko mozna, trzymaj sie prostych rozwiazan. Unikaj stosowania wiedzy Galaktow, jesli jej nie rozumiesz." Dwiescie piecdziesiat lat po pierwszym kontakcie Galaktow ludzkosc nadal usilowala nadrobic zaleglosci. Rasy Galaktow, ktorzy korzystali z wiedzy zawartej w prastarej Bibliotece, nim jeszcze na Ziemi pojawily sie pierwsze ssaki - z powolnoscia lodowca rozbudowujac to kompendium wszelkiej wiedzy - prymitywnym Ziemianom w ich niezgrabnych, powolnych stateczkach wydawaly sie podobne do bogow. Teraz Ziemia rowniez miala swoja Biblioteke i uwazano, ze w ten sposob uzyskala dostep do calej madrosci zgromadzonej w czasie istnienia Galaktyki. Jednak dopiero w ostatnich latach zaczelo sie to czesciej okazywac pomoca niz irytujaca przeszkoda. "Streaker", ze swoim systemem wirujacych wokol osi statku sadzawek i niewazkich laboratoriow, musial wydawac sie niezmiernie archaiczny wszystkim obcym, ktorzy ogladali go przed startem. A jednak byl przedmiotem wielkiej dumy spoleczenstwa ziemskich neodelfinow.
Podczas probnego rejsu "Streaker" zatrzymal sie na malej, skolonizowanej przez ludzi i delfiny planecie, zwanej Calafia, aby uzupelnic swoja zaloge kilkoma najlepszymi absolwentami jej malutkiej akademii. To byla pierwsza i calkiem mozliwe, ze ostatnia wizyta Toshia na starej Ziemi. "Stara Ziemia" nadal pozostawala ojczyzna dla dziewiecdziesieciu procent ludzkosci, nie mowiac juz o innych ziemskich rasach istot rozumnych. Galaktyczni turysci rowniez zjezdzali tu tlumnie, zeby pogapic sie na ojczyzne enfants terribles, ktore w ciagu tych krotkich stuleci narobily tyle zamieszania wsrod gwiazd. Wszyscy otwarcie zastanawiali sie, w jaki sposob Ludzkosc wyobraza sobie swoja dalsza egzystencje bez ochrony opiekunow.
Przeciez wszystkie rasy mialy swoich opiekunow. Zadna z nich bez pomocy innej, obcej cywilizacji nie wzniosla sie na wyzyny inteligencji umozliwiajace podroze miedzygwiezdne.
Czyz sami ludzie nie uczynili tego dla delfinow i szympansow? W niekonczacym sie lancuchu siegajacym az po Przodkow - mitycznych pierwszych podroznikow w przestrzeni - kazda rozumna rasa posiadajaca kosmoloty zostala wychowana przez poprzednikow. Z tych odleglych czasow nie przetrwal zaden gatunek, lecz cywilizacja Przodkow ze swoja obejmujaca wszystko Biblioteka trwala nadal.
O losie samych Przodkow opowiadaly liczne legendy, powstalo nawet kilka gwaltownie zwalczajacych sie religii.
Toshio - podobnie jak niemal kazdy od blisko trzystu lat - zastanawial sie, jak wygladali opiekunowie czlowieka. Jezeli w ogole istnieli. Moze ci fanatycy, ktorzy z zasadzki zaatakowali niczego niespodziewajacego sie "Streakera", a teraz scigali go jak stado ogarow lisa, byli ich potomkami?
To nie byla przyjemna mysl, zwazywszy na to, co odkryl "Streaker".
Rada Terragenska wyslala statek, aby przylaczyl sie do szeroko rozrzuconej floty szperaczy, ktorych zadaniem bylo sprawdzic wiarygodnosc Biblioteki. Jak do tej pory tylko kilka drobnych bledow podwazalo wiarygodnosc zapiskow. Gdzies tam zle zaklasyfikowano gwiazde. Gdzie indziej niedokladnie umieszczono jakas rase. Przypominalo to korekte dziela zycia kogos, kto skatalogowal kazde ziarnko piasku na ogromnej plazy. Nawet tysiac generacji nie zdolaloby sprawdzic calej listy, ale mozna sprawdzic losowo wybrane probki. "Streaker" wlasnie myszkowal w niewielkiej grawitacyjnej sadzawce, piecdziesiat tysiecy parsekow od plaszczyzny Galaktyki, kiedy znalazl te flote.
Toshio westchnal na mysl o niesprawiedliwosci losu. Sto piecdziesiat delfinow, siedmiu ludzi i jeden szympans; skad mielismy wiedziec, na co sie natknelismy?
Dlaczego akurat m y musielismy ja znalezc?
Piecdziesiat tysiecy statkow, kazdy wielkosci Ksiezyca. Oto, co znalezli.
Delfiny byly wstrzasniete swoim odkryciem - najwieksza flota porzuconych statkow, jaka kiedykolwiek napotkano, wynurzajaca sie z niewiarygodnie odleglej przeszlosci. Kapitan Creideiki polaczyl sie psionicznie z Ziemia, pytajac o instrukcje.
Niech to licho! Dlaczego powiadomil Ziemie? Czy nie mogl poczekac z tym raportem, az wrocimy do domu? Czemu pozwolil, aby cala podsluchujaca Galaktyka wiedziala, ze posrod nicosci znalezli Morze Sargassowe starych wrakow?
Rada Terragenska odpowiedziala zakodowanym sygnalem: "Ukryc sie. Czekac na rozkazy. Nie odpowiadac." Creideiki, oczywiscie, usluchal. Jednak polowa opiekunczych ras w Galaktyce wyslala juz swoje wojenne statki, by odnalezc "Streakera.
Nagle Toshio zamrugal.
Cos. Moze wreszcie echo? Tak, detektor rud magnetycznych wskazywal slaby sygnal z kierunku poludniowego. Toshio skupil sie na odbiorniku, rad, ze wreszcie moze sie czyms zajac. Rozczulanie sie nad soba stalo sie nudne.
Tak, to powinno byc spore skupisko rudy. Czy zawiadomic Hikahi? Rzecz jasna, poszukiwania zaginionych czlonkow zalogi mialy pierwszenstwo, ale...
Z gory splynal jakis cien. Okrazyli podstawe sporego kopca z metalu. Masyw o barwie miedzi pokrywaly grube sznury zwisajacej zielonej roslinnosci.
-Nie zblizaj sie zanadto. Male Rece - uslyszal z lewej gwizd Keepiru. Tylko delfin i slizg Toshia znajdowali sie tak blisko kopca. Pozostali szperacze omineli go z daleka.
-Nie wiemy nic o tutejszej roslinnosci - ciagnal Keepiru. - A w poblizu tego miejsca zaginal Phip-pit. Powinienes trzymac sie swojej eskorty.
Keepiru przewalal sie leniwie obok Toshia, dotrzymujac mu tempa plynnymi uderzeniami pletwy ogonowej. Starannie pozapinane sprzaczki skafandra lsnily zlocistym blaskiem odbitym od kopca.
-A wiec tym wazniejsze jest pobranie tu probek, no nie? - odparl zirytowany Toshio. - Przeciez w koncu po to tu jestesmy!
I nie dajac Keepiru czasu na odpowiedz, skierowal slizg w strone mrocznego masywu kopca.
Zanurzyl sie w mrok, gdyz wyspa odgradzala go od popoludniowego slonca.
Przeplywajace lawica rybki o srebrzystoszarych grzbietach zdawaly sie eksplodowac na wszystkie strony, gdy wjechal slizgiem w gesta, sprezysta roslinnosc.
Za jego plecami zaskoczony Keepiru wyskrzeczal ze zloscia przeklenstwo w primalu, co wskazywalo na jego zdenerwowanie. Toshio usmiechnal sie do siebie. Slizg mruczal poslusznie, a kopiec wznosil sie nad nim jak gora. Toshio wychylil sie i zlapal najblizsze zielone pasmo. Poczul, jak wic trzasnela i zostala mu w dloni.
Tego nie zdolalby zrobic zaden fin. Z zadowoleniem rozprostowal palce i obrocil sie, aby schowac zerwana rosline do worka na probki.
Spojrzal w gore i zobaczyl, ze zielona masa zamiast oddalic sie od niego, byla blizej niz przedtem. Skrzeczenie Keepiru tez bylo glosniejsze.
Mazgaj! - pomyslal Toshio. - Przez sekunde nie patrzylem na przyrzady. I co z tego?
Wroce do twojej przekletej eskorty, zanim skonczysz ukladac wierszyk z wymowkami.
Skrecil mocniej w lewo i jednoczesnie ustawil platy dziobowe na wznoszenie. W tej samej chwili zrozumial, ze popelnil blad. Manewr zwolnil tempo oddalania sie slizgu na tyle, ze dosiegnal go pek wyciagajacych sie zielonych lodyg.
Na Kithrupie musialy jednak istniec wieksze morskie stworzenia, bo macki, ktore owinely sie wokol Toshia, byly wyraznie przeznaczone do chwytania grubego zwierza.
-Och, Koino-Anti! Teraz sie wpakowalem! - mruknal. Przesunal manetke gazu na najwyzsze obroty i spial sie w sobie, oczekujac poteznego pchniecia silnika.
Silnik zagral pelna moca... ale slizg nie przyspieszyl. Zajeczal tylko, rozciagajac dlugie, mocne jak liny pnacza. A potem zgasl. Toshio poczul dotkniecie macek najpierw na jednej, a potem na drugiej nodze. Macki zacisnely sie i zaczely ciagnac go w tyl.
Ciezko dyszac, zdolal jakos odwrocic sie na plecy i siegnac po noz tkwiacy w pochwie na udzie. Macki byly pofaldowane i wezlaste. Przywieraly swoimi zgrubieniami do wszystkiego, co napotkaly na drodze, a gdy jedna przypadkiem dotknela grzbietu golej dloni Toshia, chlopiec krzyknal pod wplywem przeszywajacego bolu.
Feny nawolywaly sie wzajemnie, a gdzies opodal slychac bylo gwaltowna szamotanine.
Jednak oprocz przelotnego blysku nadziei, ze nikt inny nie zostal schwytany, Toshio nie mial wiele czasu na rozmyslania, poniewaz musial walczyc o zycie.
Wyjal noz, blyszczacy jak nadzieja. Z niej zrodzila sie nastepna, gdy jednym chlasnieciem udalo mu sie przeciac dwie z cienszych wici. Kolejna, nieco grubsza, poddala sie po kilku sekundach. Jednak natychmiast zastapily je dwie nastepne.
Wtedy zobaczyl miejsce, do ktorego wciagaly go macki.
Bok metalowego kopca rozcinala gleboka szczelina. Wewnatrz czyhala drgajaca masa czulkow. Jeszcze glebiej, w odleglosci kilkunastu metrow, lezalo juz cos smuklego i szarego, uwiezione w gaszczu zwodniczo powolnego listowia.
Toshio poczul, ze maske wypelnia mu para oddechu wydobywajacego sie z szeroko otwartych ust. Odbicie jego wlasnych oczu, wybaluszonych i nabieglych krwia, nalozylo sie na nieruchoma sylwetke Ssassii. Fale lagodne jak jej glos kolysaly okrutnie okaleczonym cialem.
Z okrzykiem wscieklosci Toshio na nowo zaczal rabac i ciac. Chcial wezwac Hikahi i powiadomic ja o losie Ssassii, ale z jego ust wyrwal sie tylko wrzask nienawisci skierowany do podstepnej kithrupianskiej rosliny. Liscie i pedy lecialy na wszystkie strony w kotlujacej sie wodzie, gdy z wscieklosci cial znienawidzonego wroga, lecz niewiele to dalo, gdyz opadaly na niego wciaz nowe macki ciagnac go do szczeliny. * Chodzacy-po-drabinie - sprytny wierszokleto* * Podaj namiary - znajdziemy cie szybko* * Brzeknij sonarem - przez te mase listkow* Wzywala go Hikahi.
Ogarniety bitewna furia, chrapliwie dyszacy Toshio uslyszal bojowe okrzyki delfinow.
Szybki tryl w troistym - niespowolniony dla ludzkich uszu, w przeciwienstwie do poprzedniego, krotkiego rozkazu - a potem swist silniczkow ich skafandrow. - Tutaj! Jestem tutaj!
Przecial lisciaste klacze zagrazajace jego przewodowi powietrznemu, o milimetry mijajac sam przewod. Oblizal wargi i probowal zagwizdac w troistym. * Walcze z kalmarem - co wokol sie wije* * Trzyma sie mocno - miazdzy mi szyje* * Zabil juz kogos - Ssassia nie zyje!* Kiepski rytm i rym, ale finy uslysza to wyrazniej, niz gdyby krzyczal w anglicu.
Mimo iz od czterdziestu pokolen zyja w pokoju, w razie niebezpieczenstwa nadal chetniej uzywaja gwizdanych rymow.
Uslyszal, ze bojowe dzwieki przyblizaja sie szybko. Jednak - jakby ponaglane grozba odsieczy - macki stwora zaczely szybciej wciagac Toshia w szczeline. Nagle pokryta przyssawkami wic chwycila go za prawe ramie. Zanim zdazyl ja odciac, wezlaste pnacze dotknelo jego dloni. Krzyknal z bolu i wyrwal sie z uchwytu, ale noz przepadl w mroku.
Juz otaczaly go inne wlokna. W tej chwili Toshio jak przez mgle uslyszal, ze ktos mowi do niego, powoli i w anglicu: -...powiada, ze tam sa statki! Zastepca dowodcy Takkata-Jim chce wiedziec, dlaczego Hikahi nie wyslala monoimpulsowego potwierdzenia...
To byl glos Akkiego, przemawiajacego ze statku! Toshio nie mogl odpowiedziec przyjacielowi. Nie byl w stanie dosiegnac przelacznika nadajnika w slizgu, a poza tym mial teraz co innego na glowie.
-Nie odpowiadajcie na te wiadomosc - ciagnal uprzejmie Akki. Toshio jeknal nad ironia sytuacji, gdyz wlasnie probowal oderwac jedna z wici od swojej maski, nie narazajac przy tym dloni na dalsze oparzenia. - Wyslijcie tylko monoimpuls i wracajcie, wszyssscy.
Podejrzewamy, ze nad Kithrupem toczy sie kosmiczna bitwa. Prawdopodobnie ci stuknieci nieziemscy podazali za nami az tutaj i teraz walcza miedzy soba o to, kto ma prawo nas zlapac, tak samo jak przy Morgran. Sa d-dosc blisko. Cisza radiowa. Wracajcie najszybciej jak mozecie. Koniec transmisji. Akki.
Toshio poczul, ze jedna z macek chwycila jego przewody powietrza. Tym razem uczepila sie solidnie.
-Jasne, Akki, stary druhu - mruknal usilujac ja oderwac. - Wracam do domu, gdy tylko wszechswiat mi na to pozwoli.
Przewod powietrzny zostal zgnieciony, i nic na to nie mogl poradzic. Wnetrze maski wypelnila mgla. Zapadajac w nia pomyslal jeszcze, ze widzi zblizajaca sie odsiecz, lecz nie byl pewien, czy to rzeczywistosc, czy halucynacja. Na przyklad nie spodziewalby sie, ze atak poprowadzi Keepiru i nie podejrzewalby finow o zdolnosc do tak zuchwalej i gwaltownej akcji oraz ignorowania parzacych przyssawek.
Ostatecznie zdecydowal, ze to zludzenie. Blyski laserow byly zbyt jaskrawe, dzwieki saserow zbyt czyste. I za kazdym finem ze zblizajacej sie ku niemu grupy powiewal proporzec, jak nad oddzialem kawalerii, ktora ludzie mowiacy w anglicu od pieciuset lat kojarzyli z przybywajaca odsiecza.
2. Galaktowie
Na statku znajdujacym sie w centrum calej floty faze negacji mieli juz za soba.Gigantyczne krazowniki wysypaly sie ze szczeliny w przestrzeni, aby runac w kierunku celu, ktorym bylo niewielkie jasno swiecace czerwonawe slonce. Jeden po drugim wypadaly z lsniacego rozdarcia. Towarzyszylo im rozszczepione swiatlo gwiazd podazajace za nimi od odleglego o setki parsekow punktu startu.
Istnialy prawa, ktore powinny temu zapobiec. Taki tunel byl nienaturalnym sposobem przejscia od jednego punktu w przestrzeni do drugiego. Trzeba bylo silnej woli, aby rzucic wyzwanie naturze i stworzyc taka szczeline.
Epizjarch, w swojej uragajacej zdrowemu rozsadkowi negacji Tego Co Jest, otworzyl to przejscie dla swoich panow, ktorymi byli Tandu. Podtrzymywala je nieugieta sila jego woli - zdecydowanie odmawiajaca uznania Rzeczywistosci.
Kiedy ostatni statek przelecial, rozmyslnie odwrocono uwage Epizjarcha i dziura zapadla sie w siebie. Po chwili tylko zapisy instrumentow swiadczyly o tym, ze w ogole istniala.
Wyzwanie rzucone fizyce zostalo cofniete.
Epizjarch przyprowadzil armade Tandu do gwiazdy bedacej celem wyscigu, znacznie wyprzedzajac inne floty, rywalizujace z nimi w poscigu za ziemskim statkiem.
Tandu wyslali impulsy uznania do osrodkow rozkoszy Epizjarcha. Zawyl i z wdziecznoscia potrzasnal wielkim, kudlatym lbem.
Jeszcze raz ten niebezpieczny i tajemniczy sposob podrozowania okazal sie wart podjetego ryzyka. Dobrze bylo znalezc sie na polu bitwy przed przybyciem wrogow.
Te dodatkowe chwile pozwola im uzyskac przewage taktyczna.
Epizjarch potrzebowal jedynie czegos, czego istnieniu mogl zaprzeczyc. Po wykonaniu swojego zadania wrocil do swojej skorupy oszukanczych iluzji, aby zmieniac nie konczacy sie lancuch zastepczych rzeczywistosci, dopoki Panowie nie beda znow potrzebowali jego umiejetnosci. Kosmate, nieksztaltne cielsko wyczolgalo sie z sieci sensorow i poczlapalo eskortowane przez czujnych straznikow.
Kiedy droga byla juz wolna, do pomieszczenia wkroczyl na wrzecionowatych nozkach Akceptor i wspial sie na swoje miejsce w sieci.
Przez dluga chwile rozkoszowal sie Rzeczywistoscia i obejmowal ja. Smakowal, dotykal i piescil ten nowy obszar kosmicznej przestrzeni wszystkimi rozlicznymi zmyslami.
Wydal przeciagly okrzyk rozkoszy. - Co za przeciek! - oznajmil radosnie. - Slyszalem, ze scigani kiepsko sie maskuja, ale oni zdradzaja sie nawet wtedy, gdy wyczuwaja niebezpieczenstwo!
Ukryli sie na drugiej planecie. Tylko powolne dzialanie ich psychicznych pokryw pozwala im ukryc przede mna dokladna lokalizacje. Kim byli nauczyciele, ktorzy uczynili delfiny tak latwa zdobycza?
-Ich mistrzami sa ludzie, ktorzy sami nie sa jeszcze w pelni uksztaltowani - odpowiedzial Dumnie Kroczacy Tandu. Jego mowa skladala sie z serii szybkich trzaskow i brzekniec kolczastych stawow modliszkowatych odnozy. - Ziemianie sa skazeni blednymi przekonaniami i wstydem wlasnego opuszczenia. Kiedy zostana zjedzeni, umilknie zgielk, jaki robia od trzech stuleci. Wtedy nasza lowiecka radosc bedzie rowna tej, jakiej ty doswiadczasz, gdy badasz nowe miejsce lub przedmiot.
-Zatem istotnie bedzie wielka - zgodzil sie Akceptor.
-Teraz sprobuj zdobyc nieco szczegolow - rozkazal Dumnie Kroczacy. - Niebawem bedziemy walczyc z heretykami. Musze przydzielic zadania innym podopiecznym.
Kiedy Dumnie Kroczacy wyszedl, Akceptor odwrocil sie w swojej sieci i otworzyl zmysly na nowa sciezke rzeczywistosci. Wszystko poszlo dobrze. Przekazal Panom to, co widzial, a oni odpowiednio pokierowali statkami, ale wieksza czescia swojego umyslu cieszyl sie... i akceptowal... to niewielkie czerwone slonce, kazda z malych planetek i rozkoszny nastroj oczekiwania w miejscu, ktore niebawem zamieni sie w pole bitwy.
Wkrotce poczul, ze do ukladu wlecialy inne wojenne floty, kazda na wlasny sposob. Kazda kolejna zajmowala nieco gorsza pozycje, wymuszona wczesniej przybyciem poprzednikow.
Akceptor wyczuwal zadze walki wojowniczych podopiecznych i chlodne kalkulacje spokojniejszych przywodcow. Zachwycal sie precyzja, z jaka oslaniano sie przed nim tarczami psychooslon, i zastanawial sie, co sie za nimi kryje. Podziwial tez otwartosc, z jaka inni lekcewazaco rzucali swoje mysli w przestrzen, zmuszajac wrogow, by czuli ich pogarde.
Prymitywne rozwazania Akceptora nad mozliwoscia wlasnej smierci zniknely w chwili, gdy wielkie floty runely na siebie i pojawily sie pierwsze blyski eksplozji.
Akceptor powital je z radoscia. Czy ktokolwiek moglby traktowac to inaczej, skoro Wszechswiat byl pelen tak wspanialych rzeczy?
3. Takkata-Jim
Wysoko w lewej czesci kulistej sterowki "Streakera" operatorka psi szarpnela sie w swoim skafandrze. Gwaltownie tlukac wode pletwa ogonowa zawolala w troistym: * Znalazly nas paskudne, osmiorekie glowonogi!* * Teraz dziela sie w stadka i walcza ze soba!* Meldunek operatorki potwierdzil to, co detektor neutrinowy odkryl juz wczesniej.To byla cala litania zlych wiadomosci, przekazywanych bialym wierszem. * Wrzeszcza i pragna - wygrac i schwytac...* Druga stacja nadawala spokojniejszy biuletyn w anglicu z delfinim akcentem.
-Mamy tu spore zamieszanie grawitacyjne, zastepco kapitana. Zaklocenia w polu ciazenia potwierdzaja przypuszczenia, ze w niewielkiej odleglosci od planety toczy sie wieksza bit-twa.
Dyzurny oficer na "Streakerze" spokojnie wysluchal tych wiadomosci, pozwalajac sie unosic pradom krazacym w sterowce. Z jego otworu oddechowego trysnal strumien pecherzykow, gdy wciagnal w pluca nieco specjalnego plynu wypelniajacego mostek kapitanski.
-Zrozumialem - rzekl wreszcie. Jego glos zabrzmial pod woda jak przytlumiony brzeczyk. Spolgloski byly rozmazane i niewyrazne. - W jakiej odleglosci znajduje sie najblizszy obiekt?
-Piec jednostek astronomicznych, sssir. Nie moga znalezc sie tu predzej jak za godzine, nawet gdyby gnali tak szybko, jakby ich diabel scigal.
-Hmm. No coz, bardzo dobrze. Utrzymac nadal zolty poziom alarmu. I prosze nadal prowadzic obssserwacje, Akeakemai.
Zastepca kapitana byl niezwykle duzy i muskularny jak na neofina, podczas gdy wiekszosc pozostalych czlonkow jego rasy byla drobna i smukla. Nierownomiernie ubarwiona skora i ostre zeby wskazywaly na to, iz nalezal do podgatunku Stenos, co odroznialo go, tak samo jak kilku innych czlonkow zalogi, od reszty, w przewazajacej wiekszosci reprezentujacej podgatunek Tursiops.
Zle wiesci nie poruszyly zbytnio czlowieka unoszacego sie obok Takkaty-Jima.
Potwierdzily tylko jego wczesniejsze obawy.
-Lepiej poinformujmy o tym kapitana - rzekl Ignacio Metz. W syczacej wodzie slowa te wzmacniala noszona na twarzy maska. Wsrod jego rzadkich, luzno rozrzuconych siwych wlosow unosily sie pecherzyki powietrza. - Ostrzegalem Creideikiego, ze tak sie wlasnie stanie, jesli sprobujemy uciec Galaktom. Mam tylko nadzieje, ze teraz, kiedy ucieczka jest niemozliwa, zachowa sie rozsadnie.
Takkata-Jim potwierdzajacym gestem otworzyl i zamknal pysk.
-Tak, doktorze Metzzz. Teraz nawet Creideiki musi przyznac panu racje.
Przyparli nas do muru i kapitan nie bedzie mial innego wyjscia, jak posluchac panskiej rady.
Metz z satysfakcja kiwnal glowa.
-A co z zespolem Hikahi? Czy juz ich powiadomiono?
-Juz nakazalem powrot grupie poszukiwawczej. Nawet jazda slizgiem moglaby byc zbyt ryzykowna. Jezeli nieziemcy sa juz na orbicie, moga go wykryc ssswoimi sposobami.
-Istoty pozaziemskie - poprawil z profesorskiego nawyku Metz. - Termin nieziemcy jest lekko obrazliwy.
Z oblicza Takkaty-Jima niewiele daloby sie wyczytac. Pod nieobecnosc kapitana na mostku on wlasnie dowodzil statkiem i zaloga. A jednak ludzie traktowali go jak niemowle niedawno odstawione od piersi. To bylo dosc irytujace, ale Takkata-Jim zawsze dbal o to, aby Metz nie zorientowal sie, jak bardzo go to drazni.
-Oczywiscie, doktorze Metz - skwitowal wypowiedz czlowieka.
A ten mowil dalej:
-Grupa Hikahi w ogole nie powinna byla opuszczac statku. Ostrzegalem Toma Orleya, ze cos takiego moze sie zdarzyc. Mlody Toshio... i wszystkie te delfiny z zalogi, tak dlugo pozbawione kontaktu z nami! Gdyby cos im sie przydarzylo, to byloby po prostu straszne!
Takkata-Jim byl pewien, ze wie, o co naprawe chodzi Metzowi. Ten czlowiek prawdopodobnie uwazal, iz byloby okropnie, gdyby ktorys z czlonkow zalogi "Streakera" dal sie zabic tak, ze on nie bylby w stanie ocenic jego smierci z punktu widzenia dziedzicznosci i studiow genetycznych.
-Gdybyz tylko kapitan Creideiki zechcial pana sluchac, sssir - powtorzyl. - Pan zawsze ma tyle do powiedzenia.
Ta ostatnia uwaga byla nieco ryzykowna, lecz nawet, jesli czlowiek dojrzal gryzaca ironie pod pelna szacunku maska Takkaty-Jima, to sie z tym nie zdradzil.
-No coz, milo mi, ze tak sadzisz. To bardzo sluszne spostrzezenie. Wiem, ze masz teraz sporo zajec, wiec sam znajde wolne lacze komunikacyjne i obudze kapitana.
Zawiadomie go delikatnie, ze nasi przesladowcy dotarli za nami az na Kithrupa.
Takkata-Jim z szacunkiem skinal glowa.
-To bardzo uprzejmie z panskiej strony, doktorze Metz. Wyswiadczy mi pan przysluge.
Metz poklepal porucznika po szorstkim boku, jakby chcial dodac mu otuchy.
TakkataJim zniosl ten ojcowski gest z pozornym spokojem i patrzyl, jak czlowiek odwraca sie, by odplynac.
Mostek byl wypelniona plynem kula, lekko wystajaca z dzioba cylindrycznego statku.
Przez glowne luki centrali dowodzenia mozna bylo dostrzec mroczna scenerie podmorskich wawozow, osadow i plywajacych morskich stworzen.
Siatkowate stanowiska pracy zalogi mostka byly oswietlone malymi lampkami.
Wieksza czesc pomieszczenia tonela w mroku, a doborowy personel dowodzenia wykonywal swoje zadania szybko i w niemal kompletnym milczeniu. Jedynymi dzwiekami wybijajacymi sie ponad szum stale odswiezanej wody byly nieustanny swiergot sonaru i lakoniczne, zawodowe komentarze, ktorymi przerzucali sie jego operatorzy.
Trzeba to przyznac Creideikiemu - pomyslal Takkata-Jim. - Potrafil z zalogi mostka stworzyc znakomicie funkcjonujacy i swietnie dostrojony mechanizm.
Oczywiscie, delfiny w swoich dzialaniach byly mniej konsekwentne niz ludzie. Na przyklad nie sposob bylo przewidziec, co moglo spowodowac psychiczne zalamanie neofina, dopoki nie zobaczylo sie, jak sobie radzi poddany roznym stresom. Ta zaloga dorownywala kazdej znanej mu zalodze, ale czy to wystarczy?
Jezeli dopuszcza do najmniejszego wycieku psi, nieziemcy wykoncza ich szybciej niz orka portowa foke.
Z lekka gorycza pomyslal, ze finy z zespolu rekonesansowego prowadzace poszukiwania tam w dole sa bezpieczniejsze niz ich towarzysze na statku. Metz byl idiota, martwiac sie o nie. Pewnie bawily sie tam teraz az milo.
Probowal przypomniec sobie, jak to jest, gdy swobodnie, bez skafandra, plywa sie w oceanie, oddychajac powietrzem. Usilowal przypomniec sobie nurkowanie w glebokich, nalezacych do Stenosow wodach;