Wright John - Prawo gościnności
Szczegóły |
Tytuł |
Wright John - Prawo gościnności |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Wright John - Prawo gościnności PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Wright John - Prawo gościnności PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Wright John - Prawo gościnności - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JOHN C. WRIGHT
prawo gościnności
Nie kończąca się noc kosmicznych głębi zionie mrokiem i pustką. Nie ma miejsca,
gdzie można by się ukryć. Ale statki potrafią być niezwykle ciche, o ile tylko
poruszają się wystarczająco powoli.
Szlachetny statek o nazwie Prokrust umiał przemieszczać się bezszelestnie jak
duch. Czarnego kadłuba nie oblewał blask żadnych reflektorów ani lamp. Z jego
górnej części wystawały ostro zakończone panele, przypominające płetwy rekina,
których zadanie polegało na powolnym rozpraszaniu ciepła odlotowego. Poszycie ze
stopów uniemożliwiających wykrycie przez radary i gładkiej ceramiki miało
tygrysi deseń z pasów elektronicznych sieci, dzięki którym sygnały o określonych
częstotliwościach prześlizgiwały się po kadłubie bez odbicia.
Gdyby ktokolwiek zdołał dojrzeć statek, już na pierwszy rzut oka zorientowałby
się, że jednostka została zaprojektowana do odbywania powolnych lotów. Napęd
wyposażono w cały szereg zachodzących na siebie deflektorów powodujących
schładzanie strumienia wydmuchiwanych gazów przed ich wyrzuceniem w przestrzeń.
Mroczny, nieradioaktywny napęd, cichy jak mgła. Niewielka ilość wytwarzanej
przezeń energii dawała małą siłę ciągu. Ponadto statek nie miał wirówki
przeciwciążeniowej, a żadna z jego części się nie obracała. Stanowiło to wyraźny
znak, że załogę statku stanowią lekkowagowcy, o krwi i kościach zwyrodniałych
lub ściślej mówiąc zaadaptowanych do mikrograwitacji, a więc takich, które nie
byłyby w stanie znieść zwiększonego pędu.
To wszystko jednak nie stanowiło najmniejszej przeszkody, aby Prokrust był
szlachetnym statkiem. Okręty wojenne mogą być bowiem bardzo wolne. Prędkość jest
potrzebna jedynie wystrzeliwanym przez nie pociskom.
Tak więc niezwykle cicho i powoli Prokrust zbliżał się do obcej jednostki.
- Zebraliśmy się tu, szlachetni panowie, aby ustalić czy ten oto nieznany
statek, który widzimy na monitorze, jest statkiem szlachetnym czy też nie
posiada żadnej broni. Od naszych ustaleń będzie zależało czy i w jakim zakresie
winniśmy zastosować prawo gościnności. Z przyjemnością zgodzimy się, abyście
przemawiali na drugim poziomie mowy. Niniejsze zebranie możemy uznać za
półformalne, przeto dozwolone są krótsze formuły grzecznościowe.
Pani Kapitan, piękna i przerażająca niczym postacie z bajek, jakie opowiadano
ziemskim dzieciom, szybowała na tle studni podglądowej. Pomieszczenie mostka
miało kształt mrocznego cylindra, rozjaśnianego jedynie mrugającymi
konstelacjami światełek kontrolnych. Wziernik studni podglądowej lśnił jak
księżyc w pełni.
Kapitan machnęła wachlarzem w stronę Mechanika.
- Inżynierze, ty zajmujesz się brudną robotą - chodziło jej o prace fizyczne -
co sprawia, iż maszyny nie są ci całkiem obce. - Użyła takiego zwrotu, gdyż
przyznanie, że byle podżycie w rodzaju Mechanika może dysponować "wiedzą" lub
"znawstwem" po prostu nie wchodziło w rachubę. - Z przyjemnością wysłuchamy
twoich uwag dotyczących obcego statku.
Mechanikowi nie wolno było przekraczać wysokich progów kapitańskiego mostka,
mieszczącego się na szczycie dziobu, poza sytuacjami, kiedy sprowadzano go tu
rozkazem, tak jak teraz. Jego dłonie zostały unieruchomione w nadgarstkach, gdyż
podżyciom nie wolno było dotykać żadnych przycisków, gałek ani pokręteł.
Mechanik straszliwie bał się Pani Kapitan, ale jednocześnie darzył ją wielką
miłością, ponieważ była jedynym nadżyciem, które zwracało się do mechaników,
używając przysługującego im pradawnego tytułu. Kapitan zawsze okazywała
nienaganną uprzejmość nawet niewykwalifikowanym partaczom, dryfiarzom-najmitom
czy niewolnikom.
Wydawało się, że nawet nie zauważyła, jak Mechanik zahaczył łokciem o jeden z
wielu sznurów odciągowych, których gęsta sieć przecinała przestrzeń ciemnego,
podłużnego pomieszczenia o kształcie walca. Niektórzy oficerowie i rycerze
polatujący w pobliżu Pani Kapitan odwrócili się lub prychnęli z niesmakiem,
widząc jak zaciska palce na tej linie. Była to bowiem stopo-lina, której
należało się chwytać palcami u nóg, nie zaś dłonio-lina. Ale Mechanik nie miał
dobrze rozwiniętych ani właściwie skoordynowanych palców u nóg. Nie urodził się
lekkowagowcem.
Skóra Mechanika była jednostajnie monochromatyczna jak u bezwłosej małpy,
zwłaszcza w porównaniu ze skórą wasali i gwardzistów kapitana, o ciałach od stóp
do głów pokrytych przepysznymi tatuażami, przedstawiającymi heraldyczne symbole
i historie przewag każdego z wojowników. Wszyscy szlachetnie urodzeni nosili
głowy ustawione równolegle do tak zwanej osi kapitańskiej (stare przysłowie
mówiło: "kapitan zawsze nosi głowę w górze"), podczas gdy Mechanik pochylał się
pod kątem 90 stopni w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara, przy czym nogi
miał sztywno wyprostowane, dzięki czemu stanowił odsłonięty i bezbronny cel.
(Mechanik był zmuszony przyjmować taką postawę z tych samych powodów, dla
których pewni ludzie w czasach wszechobecnego przyspieszenia grawitacyjnego
musieli kłaniać się nisko lub padać na kolana; postawa taka uniemożliwiała
wykonanie jakiegokolwiek szybkiego ruchu gwarantującego obronę, toteż
symbolizowała zależność i podległość).
Mechanik widział obcy statek przez studzienkę podglądową. Przed oczami miał
jednostkę o zgrabnej konstrukcji i klasycznych liniach. Najwyraźniej był to
jakiś bardzo stary model, w którego skonstruowanie włożono wiele kunsztu,
jakiego próżno szukać w obecnych czasach. Mocna budowa umożliwiała statkowi
przemieszczanie się przy znacznych przyspieszeniach. Jednostka pyszniła się
swoimi wydłużonymi, wąskimi antenami, które bez zbytniego maskowania wskazywały
na obecność głośnego radaru o dużym zasięgu. Blok silnikowy znajdował się daleko
na rufie, na długim i wdzięcznym wale izolacyjnym. Najwyraźniej jednostka
została zbudowana w czasach, gdy bezpieczeństwo osób obsługujących silnik wciąż
jeszcze się liczyło.
Statek miał gładkie poszycie i elegancką sylwetkę. (Nie tak jak Prokrust,
pomyślał Mechanik. Mała szybkość i brak ruchu wirowego Prokrusta pozwalały na
dodawanie bardzo licznych modułów, tworzących brzydkie wybrzuszenia i
niesymetryczne wypukłości).
Nie ulegało wątpliwości, że obcy statek jest przeraźliwie stary. Plamy rdzy oraz
bryły lodu powstałego ze zmrożonego tlenu upstrzyły kadłub w miejscach, gdzie
stan techniczny uszczelnień uległ znacznemu pogorszeniu.
Mimo to statek wciąż wysyłał wesoły i rześki kod powitalny. Figlarne zielono-
czerwone światełka wciąż się paliły. Detektory mikrofali wskazywały na
promieniowanie bijące od strony rufy, która nadal mogła być zamieszkana, chociaż
w części dziobowej panowały chłód i cisza. Jakieś cyfry i piktoglify migotały na
małym ekraniku znajdującym się obok głównego monitora, pokazując dane
telemetryczne i szczegółowe odczyty.
Mechanik przebadał odczyty dotyczące promienia cylindra i prędkości obrotów.
Dokonał w myślach odpowiednich obliczeń, po czym przemówił:
- Czcigodna Pani Kapitan, najniższy pokład obcego statku ma przyspieszenie
odśrodkowe równe dokładnie 32 stopom na sekundę do kwadratu.
Oficerowie spojrzeli sobie w oczy, wydając zaskoczone syknięcia.
Kanclerz pochylił pióropusz włosów, jaki wyrastał mu na głowie i łukach
brwiowych.
- To liczba, która od wieków posiada tajemne znaczenie! Niektóre stare zakony
pustelnicze wciąż ją stosują. Twierdzą, że zapewnia ona optymalną masę naszym
kościom. Być może mamy do czynienia ze statkiem religijnym.
Jeden z młodszych rycerzy, szczupły srokacz o nakrapianym brzuchu, z jedwabnymi
szybkoskrzydłami rozciągającymi się od nadgarstków po kostki, odezwał się
tubalnym głosem:
- Wielmożna Pani Kapitan, to może być statek z Ziemi, zamieszkany przez
mechaniczne inteligencje... albo duchy!
Pozostali szlachetnie urodzeni rozpostarli szeroko swoje wachlarze i przysłonili
nimi oblicza. W przypadku gdy nikt nie dostrzegł żadnego drwiącego uśmiechu, nie
było prawnych podstaw do wyzywania na pojedynek. Młody rycerz mógł być
analfabetą, czym prawdę mówiąc nie różnił się od większości młodych rycerzy, ale
długie, zabójcze ostrza, jakie nosił przytroczone do łydek, cieszyły się już
zasłużoną sławą.
- Obecnie bardziej interesuje nas fakt, czy obcy statek jest jednostką
szlachetną, aniżeli jego... hm... miejsce pochodzenia.
Kilku obecnych skwitowało tę wypowiedź uśmieszkami. Statek z Ziemi, też coś! Ze
wszystkich znanych i powtarzanych opowieści grozy wynikało jasno, że na Ziemi
nie została żadna istota, którą można by nazwać człowiekiem, z wyjątkiem tych,
które maszyny trzymały jako domowe zwierzątka lub okazy w zoologach i
bestiariach. Myśl ziemska nigdy nie cieszyła się zbyt wielkim zainteresowaniem w
kosmosie.
Ponownie odezwał się kanclerz:
- Te wysunięte wprzód stelaże - wskazał na wystające części, które nie mogły być
niczym innym jak tylko antenami - mogą kryć broń, wielmożna Pani Kapitan, albo
służyć do wysyłania zabójczych strumieni cząsteczek, o ile napęd obcej jednostki
dysponuje wystarczającą mocą, aby utrzymać przepływ mocy o natężeniu
umożliwiającym niszczenie innych obiektów.
Kapitan spojrzała w kierunku Mechanika.
- Biorąc pod uwagę architekturę energetyczną tego statku, Inżynierze, jakie są
twoje wrażenia lub przeczucia? - Oczywiście nie mogła spytać go o "refleksje"
ani "konkluzje".
Mechanik i tak był wdzięczny, że nie poprosiła go o udzielenie bezpośredniej
odpowiedzi na wypowiedź kanclerza, dzięki czemu nie musiał otwarcie podważać
prawdziwości kretyńskich wywodów szlachcica. Strumień cząsteczek, akurat! Facet
wygadywał te brednie, wskazując na zwykły talerz anteny radiowej. Było to bardzo
taktowne ze strony Pani Kapitan, niezwykle wprost uprzejme. Takt i uprzejmość
miały ogromną wagę na pokładzie zatłoczonego statku.
Kapitan była hermafrodytą. Odwieczne prawo zakazywało kapitanom zawierania
małżeństw (lub tworzenia morganatycznych nadżyciowo-podżyciowych konkubinatów) z
członkami załóg dowodzonych przez nich jednostek. Żona Kapitana musiała
pochodzić spoza statku, otrzymana w podarunku, zdobyta w wyniku podboju bądź
oddana dla scementowania jakiegoś sojuszu.
Jednocześnie nie wypadało, aby najwyższe z nadżyć obywało się bez zażywania
seksualnej przyjemności, dlatego też ciało Pani Kapitan zostało zmodyfikowane w
taki sposób, aby sama mogła dostarczać sobie cielesnych rozkoszy.
Miała przepiękne piersi - na mocy prawa większe od piersi jakiejkolwiek innej
kobiety na pokładzie - specjalny rodzaj melaniny zaś jej skórze nadawał barwę
królewskiej purpury, co chroniło ją przed niektórymi niebezpiecznymi rodzajami
promieniowania. Równoległe rządki komórek skóry u dołu brzucha i na plecach
układały się w przecudne ornamenty połyskujące jak macica perłowa. Jej smukłe
nogi były zakończone drugą parą dłoni o niezwykle długich paznokciach dla
pokazania, że obca jej jest wszelka fizyczna praca. Do nadgarstków i łydek miała
przytwierdzone pochwy, w których kryły się wysadzane klejnotami noże i nie
ulegało wątpliwości, że potrafi walczyć wszystkimi czterema sztyletami
jednocześnie.
- Czcigodna Pani Kapitan, proszę pozwolić mi na przemówienie do twych służek.
- Udzielam pozwolenia. Z radością wysłuchamy twoich konceptów.
Służki były przywiązane swoimi włosami do pulpitów sterowniczych (w stanie
nieważkości nie stanowiło to żadnej niewygody, a jednocześnie ich palce u rąk i
nóg mogły swobodnie manipulować przyciskami i pokrętłami). Niektóre przyciski
znajdowały się zaledwie o kilka centymetrów od dłoni Pani Kapitan, ale ona
oczywiście nie skalałaby się dotknięciem żadnego z nich. Od tego miała służki.
Mechanik nieśmiało zasugerował służkom, aby skierowały kamery analityczne na
kilka jasnych gwiazd znajdujących się po stronie rufy nieruchomego statku, aby w
miarę jak Prokrust zbliżał się do punktu, gdzie gwiazdy te zostawały przyćmione
przez strumień wyziewów ciągnący się za napędem obcego pojazdu, spektograficzne
porównanie mogło udzielić wyraźnych wskazówek dotyczących rodzaju wydalanych
spalin i przez to dać pojęcie o strukturze silnika. Jednocześnie to pasywne
skanowanie nie mogło zdradzić położenia Prokrusta.
Rezultaty analizy wskazywały na niezwykle wysoką liczbę cząsteczek na miliard
twardego promieniowania gamma, jak również na ślady potężnego ładunku
elektrycznego. Mechanik zdał odpowiedni meldunek i przedstawił swój wniosek:
- Wysokie stężenie antyprotonów w smudze spalin wskazują na obecność napędu
wykorzystującego reakcję materii z antymaterią. We właściwie ustawionych
napędach tego rodzaju antyprotony winny ulegać całkowitemu zużyciu, wskutek
czego natężenie ich promieniowania może zwiększać siłę ciągu. Charakter rozpadu
cząsteczek w smudze wskazuje na to, że upłynęło wiele gigasekund od głównej
ekspulsji. Nieco bliżej samego napędu znajduje się skondensowana chmura o
odmiennej geometrii, co dowodzi, że statek od dawna dryfuje na małej mocy, z
silnikami na jałowym biegu. Jednakże trzeba wyraźnie stwierdzić, że silniki
wciąż są w ruchu, Czcigodna Pani Kapitan. Nie mamy przed sobą martwego kadłuba.
Ten statek żyje.
Mechanik uśmiechał się mimowolnie, składając ten raport, ze zdziwieniem
konstatując, że czuje wewnętrzny spokój, a nawet beztroską radość. Z początku
nie rozpoznał opanowującego go uczucia.
To była nadzieja. Częstokroć bowiem prawo gościnności zobowiązywało kapitanów
statków do okazywania sobie wzajemnej hojności. A przed sobą mieli jednostkę,
która najwyraźniej potrzebowała generalnego remontu, a więc dobrego mechanika.
Być może kapitan zdecyduje się sprzedać jego kontrakt ludziom z napotkanego
statku. Istniało pewne prawdopodobieństwo, że wreszcie będzie mógł opuścić
Prokrusta, że znajdzie mniej okrutnych panów i mniej uciążliwe obowiązki.
(Wolność, dom, żona, kobieta chętna jego pieszczotom, dzieci które nosiłyby jego
prawdziwe nazwisko - o tym wszystkim dawno przestał już nawet marzyć).
Przy spotkaniu z nieznanym statkiem wszystko mogło się zdarzyć. A jeśli Pani
Kapitan nie zdecyduje się go oddać, przynajmniej będzie miał sposobność, by
usłyszeć nowe wieści, zobaczyć nowe twarze, wziąć udział w uczcie. Dzięki prawu
gościnności przypadkowe spotkania stwarzały okazję do wielkiego świętowania.
Kapitan energicznie machnęła wachlarzem, aby nadać swemu ciału właściwą prędkość
obrotową i zwrócić się twarzą do zgromadzonych na mostku oficerów.
- Panowie, pragnę wysłuchać waszych opinii.
Ponownie głos zabrał kanclerz:
- Z całym szacunkiem, Wielmożna Pani Kapitan. Musimy przyjąć, że statek ten
należy do klasy szlachetnych. Jeśli na jego pokładzie znajduje się antymateria,
niewątpliwie jednostka jest uzbrojona. Może to być statek religijny, może
należeć do jakiegoś wędrownego zakonu bądź uczestniczyć w krucjacie przeciwko
maszynom. W każdym z wymienionych przeze mnie przypadków brak naszej odpowiedzi
na jego pozdrowienie byłby naruszeniem prawa gościnności. Jak bowiem mówi poeta:
"Nieliczne są statki, co zagubione przez otchłań gnają wśród mroków nocy.
Radość, wieść, towar - gdy wespół dzielone, wszystkim po równo przydają mocy".
- Z całym szacunkiem, Wielmożna Pani Kapitan! - odezwał się na to rycerz ze
skrzydłami. - Jeśli to statek religijny, to niech Bóg lub Jego Żona Gaja mają go
w swojej opiece! Dlaczego jednostka obdarzona tak potężnym napędem bezwładnie
dryfuje w przestrzeni? Nie widzę po temu żadnych dających się rozsądnie wyjaśnić
przyczyn! Na pokładzie tego okrętu mogą znajdować się ukryte plagi albo złe
duchy, albo maszyny z Ziemi. Postuluję, abyśmy po prostu ominęli go z daleka.
Prawo gościnności nie wymaga od nas okazywania przyjaźni i udzielania pomocy
pojazdom niebezpiecznym lub przeklętym. Czyż poeta nie mówi także: "Obcości
obcych strzeż się, czuwaj bez wytchnienia! To, co nieznane - nieznane niesie
zagrożenia".
Jako następny zabrał głos seneszal o zębach inkrustowanych klejnotami:
- Z całym szacunkiem, Wielmożna Pani Kapitan. Prawo gościnności ułatwia nam
życie na otchłaniach Próżni. Czyż to nie dzięki niemu dzielimy się powietrzem,
wodą i winem? Czyż nie dzięki niemu wymieniamy się załogami i nowinami przy
każdym spotkaniu? Statek, który mamy przed sobą, jest nam obcy, a jego
konstrukcja nieznana. Ale czyż takie właśnie nie są wszystkie statki, jakie
napotykamy na swej drodze. Einstein stawia sprawę jasno: czas postarzy nas
znacznie do chwili jakiegokolwiek przyszłego spotkania z jakimkolwiek innym
statkiem. To wszystko jednak nie ma żadnego znaczenia. Pani Kapitan, drodzy
parowie, czcigodni oficerowie, posłuchajcie mnie: statek, który widzimy należy
do statków szlachetnych bądź też nie ma żadnej broni. Jeśli jest nieuzbrojony
winien nam jest jedną dziesiątą swego ładunku, zapasu powietrza i załogi. To
chyba uczciwa danina? W końcu czyż nie oczyszczamy Próżni z wszelkiego rodzaju
piratów i rzezimieszków, gdy tylko się na takich natkniemy? Ale jeśli mamy do
czynienia ze szlachetnym statkiem, to znów rysują się dwie możliwości: albo na
jego pokładzie przebywają jeszcze jacyś członkowie załogi, albo wszyscy już nie
żyją. W tym drugim przypadku statek stanowi obfitą zdobycz, która należy się
właśnie nam na mocy prawa akcji ratunkowych. Spójrzcie tylko na jego
zachwycającą konstrukcję: centralna część kadłuba przydałaby się na nową
wieżyczkę szczytową dla Prokrusta. Poza tym w niektórych miejscach z obcego
statku wycieka tlen, więc zapewne okręt dysponuje sporymi zapasami powietrza, a
ten tu smaropijca mówi, że na dodatek pojazd ma napęd o wielkiej mocy! Zasilany
antymaterią!
Wasalowie i rycerze wpatrywali się teraz chciwym wzrokiem w obraz widoczny przez
studzienkę podglądową. Antymateria, szczególnie zaś antyżelazo, była
standardowym towarem barterowym stosowanym przy wymianie handlowej w całej
Otchłani. Podobnie jak w przypadku złota, zawsze był na nią popyt, w odróżnieniu
zaś od substancji promieniotwórczych, nigdy nie ulegała rozkładowi. Łatwo
rozpoznawalna, jednorodna, nieuciążliwa w transporcie, stanowiła uniwersalny
środek płatniczy, ponieważ wszyscy bez wyjątku potrzebowali energii.
Seneszal kontynuował swą przemowę:
- Lecz jeśli na pokładzie istotnie znajdują się jakieś niedobitki załogi,
Wielmożna Pani Kapitan, to muszą oni być bardzo osłabieni. Zaś słabe statki
najczęściej są dużo bardziej szczodre niż wymaga tego prawo gościnności!
Bardziej szczodre niż pragnąłby być jakikolwiek żywy człowiek!
Fala rechotliwych śmiechów rozniosła się po skupionej w kręgu gromadzie
szlachetnie urodzonych. Niektórzy z czułością pogładzili rękojeści swoich noży
lub trzonki haków-chwytaków.
Kapitan przybrała taką minę jakby zamierzała zganić ich za złowrogie zamiary,
ale po chwili na jej twarzy zagościł okrutny męski grymas. Mechanik przypomniał
sobie, że kobiece kształty jej hermafrodytycznego ciała służyły jedynie
dostarczaniu rozkoszy samczej części jej osoby.
Kapitan odezwała się w te słowa:
- Moi szlachetni panowie, czy istnieje możliwość, aby na pokładzie obcego
statku, wśród niedobitków jego załogi, znajdowała się jakowaś szlachetnie
urodzona dama?
Lekarz pokładowy, chudy i muskularny mężczyzna o wąskich dłoniach i goglach
wszczepionych w oczodoły, zachłysnął się śmiechem:
- Aj! Pani Kapitan ma chcicę, a poza tym najwyższy czas, by znalazła sobie
połowicę, powiadam wam! Wielka szkoda, że zeszłej megasekundy, kiedy zaczęło nam
brakować powietrza, musieliśmy zadusić tamtą śliczną konkubinę. Ale główka do
góry, Pańciu-Kapitańciu! Jeśli na pokładzie tej łajby cóś się jeszcze rusza, to
czymkolwiek jest owo stworzenie, wykroję z niego dla ciebie wystrzałową
babeczkę! Ot, ciach-ciach, i wykroję! Choćby to były same samce. Ostatecznie i
chłopaki zaczynają lubić swoje nowe wcielenia po kilku pierwszych "dokowaniach",
o ile tylko ich świeżutkie łona odpowiednio podłączyć do ośrodków przyjemności w
mózgu!
Wypowiedź medyka wznieciła wśród zgromadzonych lekki, drwiący śmiech, który
jednak zamarł natychmiast, kiedy Pani Kapitan odezwała się jak najuprzejmiejszym
tonem:
- Szlachetny Chirurgu pokładowy, cieszy nas niezwykle twoja rada, aczkolwiek w
obecnej chwili nie wydaje nam się ona niezbędna. Chcielibyśmy zwrócić ci uwagę,
że oficerowi, a zarazem szlachcicowi, nie przystoi oddawanie się płochym żartom
lub robienie z siebie podobnego przedstawienia.
Następnie z trzaskiem rozpostarła wachlarz i uniosła go nad głowę, prosząc w ten
sposób o wzmożoną uwagę.
- Heroldzie, prześlij radiem moje wyrazy uszanowania obcemu statkowi i powiedz
mu, aby przygotował się do manewru dokowania na mocy protokołów prawa
gościnności. Stanowiska ogniowe niech odpowiednio wycelują broń - na wypadek
gdyby nieznana jednostka odpowiedziała w sposób niegodny lub niegościnny albo na
wypadek gdyby okazała się okrętem pirackim. Kwatermistrzu, proszę o
przygotowanie dodatkowej kubatury na przyjęcie dużej ilości dostaw.
Szlachetnie urodzeni spojrzeli sobie w oczy, uśmiechając się i pieszcząc dłońmi
rękojeści broni. Ich nozdrza rozszerzyły się, a na twarzach zagościły uśmieszki,
które dawały jasno do zrozumienia, iż perspektywa bliskiego rozlewu krwi błogo
rozpala ich wyobraźnię.
Kapitan odezwała się z łagodną ironią w głosie:
- W końcu mamy do czynienia z jakimś słabeuszem, który może okazać się bardziej
hojny niż wymaga tego prawo gościnności lub zdrowy rozsądek. Szlachetni panowie,
przygotujcie stroje bitewne! Bądźcie dla naszych gości groźni jak jastrzębie i
pyszni jak pawie.
Wybuch śmiechu zabrzmiał złowrogo w uszach Mechanika. Pomyślał o prawie
gościnności, o swoich płonnych nadziejach i zrobiło mu się niedobrze.
Po chwili namysłu Kapitan machnęła wachlarzem w stronę Mechanika, zwracając się
do jednej ze swoich służek:
- Proszę wyłączyć Inżyniera. Być może jego umiejętności wkrótce nam się
przydadzą, a ponadto na razie nie potrzeba nam żadnych zbędnych plotek na
dolnych pokładach.
Służka podniosła skrzynkę sterującą i wycelowała nią w Mechanika. Zanim zdołał
zebrać w sobie resztki odwagi, by zwrócić się do Pani Kapitan z błagalną prośbą,
połączenia pomiędzy jego nerwami czuciowymi oraz ośrodkami kontroli motorycznej
a obwodem, jaki lekarz pokładowy wszczepił mu w kręgosłup i pień mózgu, zostały
gwałtownie przerwane.
Mechanik żałował, że nie zdążył poprosić o to, by zostawiono mu włączony ośrodek
snu. Nienawidził halucynacji, jakie wywoływało odłączenie od ośrodków
czuciowych.
Otępiały, ślepy, zanurzony w szarej pustce, Mechanik ze wszystkich sił starał
się zasnąć.
Kiedy Mechanik spał, śnił o domu, o ojcu, matce i licznym rodzeństwie. Jego
rodzinny habitat został zbudowany wokół kadłuba dawnego statku wygnańców o
nazwie Bez Powrotu, na geosynchronicznej orbicie znajdującej się ponad wiekowym
systemem burzowym szarpiącym powierzchnię ogromnego gazowego olbrzyma w układzie
Tau Ceti.
Bezładnemu dryfowaniu habitatu zapobiegał niebohak wykonany z materiałów, jakich
współczesny człowiek nie byłby w stanie odtworzyć, umiejscowiony na obrzeżach
dominium odwiecznej burzy. W tym właśnie miejscu potężne ciśnienie dawało
początek fali stojącej większej niż powierzchnia większości planet, unoszącej do
góry sprężony wodór ze znajdujących się poniżej warstw atmosfery. Przez całe
pokolenia koloniści eksploatowali powierzchnię fali, odzyskując z niej paliwo,
które sprzedawali przejeżdżającym statkom.
W czasach pradziadka Mechanika burza, która trwała już wiele milionów lat,
zaczęła przycichać. W miarę jak wydobycie paliwa malało, kolonia ubożała i
Bezpowrotnicy padali ofiarą coraz liczniejszych napadów. Czasem napastnikami
byli nomadowie z Oort-chmury, ale większość najazdów przeprowadzali
wewnątrzsystemowi koloniści zamieszkujący pasy asteroid, stworzone przez ich
przodków z pokruszonych subziemskich planet.
Rodzice Mechanika zginęli podczas najazdów.
Nie istniało żadne prawo ani żaden rząd, do którego można byłoby się zwrócić z
prośbą o pomoc. Nawet na Starej Ziemi, jeszcze przed opanowaniem jej przez
maszyny, nie udało się stworzyć jednego rządu, zdolnego przejąć kontrolę nad
licznymi rzeszami ludzi zamieszkującymi tę malutką planetę. Toteż marzenia o
rządzie kontrolującym Otchłań zakrawały na majaki obłąkanego. Tylko obłędem
można by przecież wytłumaczyć wysyłanie petycji do władz tak odległych, że
dopiero dalekie potomstwo petenta mogłoby liczyć na otrzymanie odpowiedzi.
A przy tym tak łatwo było umknąć spod jurysdykcji wszelkich ewentualnych rządów.
Należało jedynie wyłączyć radio i zakrzywić orbitę o kilka stopni w tę czy tamtą
stronę. Kosmos jest wszak ogromny, zaś ludzkie habitaty są maleńkie i ciche.
(Planety? Nikt nie zamieszkiwał powierzchni tych wiecznie narażonych na
niebezpieczeństwa skał o atmosferze uniemożliwiającej normalne życie i siłach
grawitacji, nad którymi nie dało się zapanować przez zwykłą regulację ruchu
wirowego. Według legend Ziemia była jedynym światem, po którym ludzie mogli
chodzić bez najmniejszej ochrony. Minimalne szanse na znalezienie bliźniaczej
planety - a musiałaby to być bliźniaczka doskonała, gdyż ewolucja przystosowała
ludzi do życia tylko w jednym rodzaju środowiska - stanowiły najlepszą
gwarancję, że wszelkie opowieści i wizje mitycznego zielonego raju nie wyjdą
poza sferę legend. Tymczasem ludzkość zamieszkiwała przeróżne statki i
habitaty).
Kiedy zniszczono jego dom, Mechanik został sprzedany w niewolę.
W niewolę? A cóż w tym takiego dziwnego. To prawda, w technologicznie
rozwiniętym społeczeństwie niewolnictwo z ekonomicznego punktu widzenia nie
miało wielkiego sensu. Ale w rzeczywistości niewolnictwo nigdy nie było
ekonomicznie wydajnym systemem, nawet na Starej Ziemi. Przyczyną jego zniesienia
nie była jednak wcale niska rentowność. Jedyny okres bez niewolnictwa w historii
Ziemi nastąpił wtedy, gdy cywilizowane nacje Zachodu, pod przewodnictwem
Wielkiej Brytanii, zaczęły wywierać silny nacisk (posuwając się nawet do
otwartej wojny) na państwa korzystające z tej formy przymusowej pracy. Ruchy
abolicjonistyczne oraz głoszone przez nie ideały dotarły na wszystkie
kontynenty.
Ale na Ziemi nie trzeba było setek lat ani wielu pokoleń, aby ludzie mogli
zorientować się w sprawach swoich najbliższych sąsiadów.
Nie kończące się przestrzenie oznaczały nie kończące się bezprawie.
Pozostał jednak obyczaj.
Sygnał radiowy znacznie łatwiej jest przesłać niż statek, ponadto wysłuchanie
takiego sygnału jeszcze nie niosło ze sobą żadnego bezpośredniego zagrożenia.
Radiowcy i uczeni w każdym systemie musieli podtrzymywać przy życiu starożytne
języki, gdyż w innym przypadku zamknęliby sobie dostęp do dziedzictwa wiedzy
całego mówiącego wszechświata. Wspólny język pomagał w rozwinięciu wspólnych
obyczajów.
Ponadto zamieszkane systemy, które nie zachowywały ustanowionych dawnymi czasy
protokołów w kontaktach z przelatującymi obok statkami, w żadnym wypadku nie
były w stanie skusić ich kapitanów do marnowania czasu i paliwa na zmniejszanie
prędkości. Jeśli koloniści pragnęli otrzymywać wieści, podarki, emigrantów i
powietrze, byli zmuszeni anonsować swą gotowość do przestrzegania prawa
gościnności.
Oczywiście, po całej Otchłani przekazywano sobie z ust do ust mrożące krew w
żyłach plotki i legendy o nadprzyrodzonych karach, jakie czekały tych, którzy
łamali prawo gościnności. Według Mechanika sam fakt, że chodziły podobne słuchy,
był wyraźnym dowodem na to, że prawo gościnności nie było i nigdy nie mogło
zostać do końca wyegzekwowane.
Mechanik wciąż jeszcze trwał w odrętwieniu, kiedy heroldowie wymieniali radiowe
sygnały i prowadzili negocjacje pomiędzy statkami.
Ale kiedy seneszal rozkazał, by go ponownie włączono, na twarzach nadżyciowych
oficerów dostrzegł miny wyrażające poczucie winy i obawę. Do jego uszu doszły
śmiechy, zbyt jednak nerwowe i zbyt szybko gasnące.
Kabina seneszala nie miała bogatych dekoracji. W pomieszczeniu o kształcie
wydrążonej sfery, poprzecinanej linami odciągowymi, nie widziało się żadnych
sieci z nanizanymi koralikami ani flag bitewnych, ani nawet kultowych kulorośli
porastających malutkie globulki gleby. Jednakże wszystkie panele znajdujące się
wewnątrz sfery były ukryte za cieniutkimi arkuszami papieru konopnego pokrytego
atramentową kaligrafią bądź subtelnymi ikonami. (Fakt, że żadna z tych cienkich
papierowych błonek nie była w żadnym miejscu przedarta, świadczył o wysokim
kunszcie szermierczym szlachetnie urodzonego seneszala. Kiedy ćwiczył zwarcia,
wypady, cięcia i parowania zerograwitacyjnego fechtunku, tak przemyślnie i
precyzyjnie planował swoje trajektorie, że nigdy nie otarł się ani nie nakłuł
żadnego z nich. "Miał stopy przyklejone do podłogi" - jak mawiało stare
szermiercze powiedzonko).
Seneszal przekazywał Mechanikowi szczegółowe instrukcje. Część załogi miała
wyjść w przestrzeń poza statek (manewr ten wciąż nazywano "orbitowaniem",
chociaż statek wcale się nie obracał), aby przygotować wybraną sekcję kadłuba na
przyjęcie modułów i elementów wymontowanych z obcej maszyny po jej przejęciu.
(Mechanik skrzętnie ukrył swoją rozpacz, gdy usłyszał jak seneszal nazywa
przepiękny obcy statek "maszyną", tak jakby już traktował go jak zwykły martwy
sprzęt, nie zaś żyjącą jednostkę).
Ich rozmowę przerwał donośny, ceremonialny klakson. Seneszal sięgnął do przodu
obiema stopami i z wdziękiem odsunął panel ukryty za arkusikami konopnego
papieru. Pod panelem znajdowała się prywatna studzienka podglądowa.
Na wizjerze ujrzeli scenę z olbrzymiej przedniej ładowni Prokrusta. Dwuczęściowe
osłony przeciwpromienno-przeciwuderzeniowe złożyły się i szeroki okrąg
pierścienia dokującego wewnętrznej śluzy zalśnił czernią w świetle niezliczonych
lamp szybujących w powietrzu.
Nieco dalej na krótką chwilę mignął im przed oczami fragment obcego statku.
Ujrzeli archaiczną śluzę z otwartymi drzwiami zewnętrznymi i wewnętrznymi, co
było oznaką zaufania. Różnego rodzaju przyciski, pokrętła i regulatory
rozsiewały srebrzysty blask w ciemnym, biegnącym wzdłuż osi statku korytarzu,
który przypominał czarną studnię wypełnioną mrokiem i mrozem, z siecią przewodów
odciągowych drżących jak pajęczyny w nieregularnych podmuchach powietrza z
wentylatorów.
Jakaś sylwetka wyłoniła się z ciemności. Postać przemierzyła śluzę i zwolniła z
głośnym prychnięciem staromodnych dysz odrzutowych, które miała przymocowane do
goleni, podnosząc stopy na wysokość swojego środka masy i otaczając się gęstą
chmurą dymu. Po chwili człowiek przeleciał przez sam środek czarnego
pierścienia, podczas gdy okrywający go obłok mgły powoli się rozpraszał.
Seneszal odezwał się głosem, w którym słychać było zaintrygowanie i obawę.
- A więc to prawda. Nie ma żadnej świty! Ciekawe co stało się z jego załogą?
Najprawdopodobniej zapomniał, kto znajduje się w kabinie, ponieważ mówił w
nieformalnym, konwersacyjnym rejestrze.
- Proszę o pozwolenie wejścia na pokład - powiedział obcy płynną anglaciną.
Mechanik przypatrywał się mu ze zdumieniem. Obcy był wyjątkowo niski, nawet jak
na ciężkowagowca. Skóra na jego głowie i rękach wyglądała całkiem normalnie,
choć nie było na niej śladów żadnych tatuaży, lecz na reszcie jego ciała zwisała
pomarszczona w luźnych fałdach, jak gdyby jego naskórek został zarażony jakąś
potworną egzemą. Najwyraźniej był kastratem, gdyż pomiędzy jego nogami nie było
widać żadnych organów płciowych. Miał białe włosy, które z niewiadomych powodów
porastały jedynie czubek, tył i boki jego czaszki. (Mechanik widział już mnichów
modyfikujących w ten sposób swoje owłosienie. Utrzymywali, że podobna szpetota
pozostaje w zgodzie z pradawną tradycją).
Nagle Mechanik zdał sobie sprawę, że niebieska skóra obcego nie jest w
rzeczywistości skórą, ale jedynie rodzajem materiału, jak gdyby przybysz miał na
sobie okrycie ochronne (bez rękawic i hełmu), zbyt jednak cienkie, by uchronić
go przed próżnią, albo jak gdyby nosił na sobie roboczy kombinezon przewidziany
dla podżyć, pozbawiony jednak niezliczonych kieszeni i przylepnych patek.
- Ubranie - odezwał się seneszal, którego myśli najwyraźniej podążały tym samym
torem co obserwacje Mechanika. - Zewnętrzną skórę nazywano w Starym Świecie
"ubraniem". Ubrań używano do zatrzymania ciepła bliżej przy ciele, bez
ponoszenia kosztów ogrzewania całej kabiny. Najwyraźniej ten człowiek dawno już
utracił kontrolę nad wewnętrznym środowiskiem statku. Ta broń, którą ma
przypasaną do biodra, to również antyk. Nazywa się kiri-su-gama. Trudno nad nią
panować. Trzeba bez przerwy obracać kulą na łańcuchu znajdującą się po
przeciwległej stronie haka, gdyż w przeciwnym wypadku, użytkownik zaczyna
wirować jak szalony podczas walki i nie jest w stanie się zatrzymać. Do
usidlania przeciwnika można używać zarówno haka, jak i kuli, w celu zapobieżenia
rykoszetom zadawanych ciosów. Ale cóż to za arogancja, żeby nosić przy sobie
takiego antycznego grata! Dawno temu, kiedy statki miały przestronne wnętrza,
być może to cudo okazywało się przydatne. Ale teraz? Podczas potyczek w ciasnych
kabinach i łączących je tunelach noże i kastety są daleko skuteczniejsze. Tak,
buta i arogancja! A na dodatek - pfuj! - popatrz, na nogach ma jednokomorowe
pokrowce zamiast pięciopalczastych rękawiczek! Cóż, trudno go o to winić -
spójrz tylko, jakie ma zdeformowane palce u stóp! On na nich chodzi? Okropność!
Nieznajomy najwyraźniej był kapitanem obcej jednostki. Emblematy na epoletach
miał takie same jak te, które wyrastały ze zmodyfikowanych komórek naskórka na
ramionach Pani Kapitan. Jego niebieskie "ubranie" było niemal tej samej barwy,
co pigmenty nadające kolor jej skórze.
Teraz ona mówiła, udzielając mu pozwolenia, o które prosił, używając słów i
gestów przewidzianych dla tradycyjnej ceremonii powitalnej. Swoją przemowę
zakończyła pytaniem:
- Jak należy tytułować naszego czcigodnego gościa? - Jednocześnie stojący obok
karzeł-flecista wydobył ze swoich fujarek finalny trójdźwięk, kończąc rytualny
utwór dokładnie w chwili kiedy Kapitan wypowiedziała ostatni wyraz.
- Nazywajcie mnie Zstępującym. Mój okręt to szlachetny statek o nazwie Wendeta
Olimpu. A jak mamże tytułować mego szczodrego amfitriona?
- Nazywajcie mnie Ereshkigal. Pełnię funkcję kapitana szlachetnego statku
Prokrust.
- Szlachetna Pani Kapitan, ponieważ ludzkość jest rozproszona po bezmiarach, a
mnogość lat zwykłych i świetlnych dzieli brata od brata, nim wejdę na pokład
twego statku, racz mnie upewnić czy w wystarczającym zakresie pojmuję zasady
prawa gościnności i czy moje tegoż prawa rozumienie zgadza się z twym
rozumieniem w każdej kwestii. Wybacz, jeśli to żądanie wyda ci się zuchwałe lub
podejrzliwe, żadna z tych rzeczy nie jest zamierzona ani nie powinna być
dorozumiana. Ja pragnę jedynie nabrać pewności, że nikogo nieświadomie nie
obrażam i nie opieram oczekiwań co do przyszłości naszych stosunków na
nieuzasadnionych założeniach. Rzecze bowiem poeta: "Roztropny mąż wie - każdy
krok planować trzeba, roztropnie kalkulować wszelkie zamierzenia. Niewiedza i
niebaczność to wszak żyzna gleba, pod plon obfity ziaren klęski i zniszczenia".
- Szlachetny Kapitanie, słowa twe są zarazem piękne i nadzwyczaj układne -
odpowiedziała Pani Kapitan, najwyraźniej pozostając pod wrażeniem pełnej
uniżenia elokwencji gościa. - Zapewniam cię, iż nie czynisz mi żadnej obrazy,
nie zezwalam też, aby którykolwiek z mych ludzi czuł się obrażony. Jak mówi
poeta: "Pięć jest sztuk, jakie szlachcic każdy w swym życiu winien opanować:
latanie, fechtunek, prawdomówność, nieulękłość, dworna mowa". A mowie twej
trudno odmówić dworności, szlachetny panie.
Jej cytat nie był jednak tak precyzyjnie dobrany ani też nie wskazywał na tak
znakomite oczytanie, jak w przypadku kapitana obcego statku.
Kapitan dała znak kanclerzowi, który bez najmniejszych oznak zniecierpliwienia
czy pośpiechu wyrecytował całe prawo gościnności, zdanie po zdaniu, z wielką
powagą udzielając wyczerpujących odpowiedzi, gdy obcy uprzejmie prosił o podanie
mu definicji niejednoznacznych terminów.
Wymienione zostały uświęcone obyczajem zasady, o których Mechanik nigdy jeszcze
nie słyszał albo słyszał, lecz nie w tak szczegółowym omówieniu. Jednakowoż
wszystkie przepisy wydawały się bazować na zdroworozsądkowych regułach i
zasadach dobrego wychowania: należało świadczyć pomoc wszystkim statkom
napotkanym w Próżni; jeśli chodzi o udzielaną pomoc, to nie mogła ona
przekraczać jednej dziesiątej ogólnej wartości statków i ich załóg; większej
wymiany można było dokonywać jedynie za obopólnym porozumieniem zainteresowanych
jednostek; dane nawigacyjne należało udostępniać bez ograniczeń; w odniesieniu
do dostarczania powietrza i towarów statkom w potrzebie należało przestrzegać
wystandaryzowanych protokołów; wszelkie manewry przed i po dokowaniu należało
wykonywać według wzoru opartego na masie i wektorze, przy czym lżejsze statki
musiały dostosować swą prędkość do prędkości jednostek cięższych, aby zużycie
paliwa ogółem było mniej więcej równe; goście winni wnosić na pokład swoje
własne powietrze plus dziesiątą część osobistego zapasu z przeznaczeniem dla
roślin hodowanych przez gospodarzy; należało stosować się do powszechnie
uznawanych form dobrego zachowania; wyokrętowanie powinno się odbywać zgodnie z
wolą schodzącego z pokładu po odpowiednim uprzedzeniu; żadne opuszczenie pokładu
statku-gościa przez członków jego załogi nie mogło być interpretowane jako
ewakuacja lub porzucenie jednostki; kodeks honorowy ulegał zawieszeniu na czas
spotkania; wszelkie spory dotyczące wyceny wymienianych dóbr lub oceny
prawdziwości przekazywanych informacji miały być rozstrzygane przez arbitrów
wyznaczonych za obopólną zgodą spierających się stron. I tak dalej.
Przez studzienkę podglądową Mechanik widział, jak wśród zebranej szlachty
narasta niepokój i każdy stara się unikać wzroku pozostałych. Smętne miny na
wytatuowanych twarzach będące świadectwem narastającego poczucia winy stawały
się coraz bardziej ponure, w miarę jak rozbrzmiewały kolejne górnolotne frazy
szlachetnych zasad, które lada chwila mieli pogwałcić.
Kiedy zakończono odczytywanie prawa, Kapitan Zstępujący oraz Kapitan Ereshkigal
związali się wzajemnie słowami wzniosłych przysiąg, na mocy których
zobowiązywali się przestrzegać każdego z przytoczonych przepisów. Poważnym
głosem wymienili solenne gwarancje swojej uczciwości i dobrych zamiarów.
Wsłuchując się w posępną kadencję wygłaszanych rot, Mechanik poczuł jak całe
jego ciało przeszywa chłód.
Całą ceremonię zakończyła Kapitan Ereshkigal słowami:
- ...a jeśli złamię tę przysięgę, niech demony i złe duchy pożrą mnie na Ugorze
Gai, w Bożym Piekle i niech spadnie na mnie pomsta Maszyn Ziemi.
- Niech tak się właśnie stanie - potwierdził z uśmiechem Kapitan Zstępujący.
Sala bankietowa Prokrusta znajdowała się za mostkiem kapitańskim, bliżej rufy,
ale przed rdzeniem napędowym. Zaprojektowana została wzdłuż środkowej osi
statku, a otaczające ją dolne pokłady zapewniały jej odpowiednią ochronę. Mesa
Oficerska (żeby użyć starej nazwy używanej przez poetę) była najzaszczytniejszym
miejscem dla podniosłych ceremonii i rzadkich uciech.
Sztandary z prześwitującego płótna, kolorowe i pyszniące się fantastycznymi
symbolami heraldycznymi, zwisały blisko siebie na całej przestrzeni
pomieszczenia o kształcie walca. Płótna służyły do wychwytywania unoszących się
w powietrzu okruszków pożywienia lub odpryskujących kropelek wina, a ponadto
pełniły funkcję filtrów służących do rozpraszania oraz zmiany barwy światła
bijącego z lamp na przegrodach.
Dla trunków cieszących się niską estymą przewidziano winoskóry. Pokładowy
kucharz przeszedł samego siebie jeśli chodzi o wina wysokiej klasy:
najznamienitsze gatunki wirowały w powietrzu w formie połyskujących globulek lub
bryłek winnej galaretki utrzymywanych w całości dzięki cienkim błonkom
rozmieszczonym na misternej siatce. Oczka siatki były wystarczająco małe, aby
winne baloniki mogły zachować swój kulisty kształt dzięki sile napięcia
powierzchniowego. Picie z takich siatek wymagało wiele delikatności i wdzięku,
bowiem wykonywanie jakichś gwałtownych manewrów groziło rozchlapaniem napitku.
Pani Kapitan unosiła się w punkcie równo oddalonym od każdego ze sztandarów,
dzięki czemu wyglądała jak Bodhisattwa lub Gaja w samym środku niebieskiej róży.
Przyjęła pozycję, nazywaną "Zdawkowa Kurtuazja": prawą stopę założyła na kolano,
lewą stopę - z łyżeczką trzymaną niedbale pomiędzy palcami - wyciągnęła do
przodu, w lewej dłoni dzierżyła otwarty wachlarz, zaś prawą unosiła nad głową w
urokliwym geście. Wzniesioną dłoń okrywała biesiadna rękawiczka z paznokciami
wykonanymi z różnych przypraw zapieczonych w szkliste płytki. Jak nakazywała
tradycja, w prawej stopie trzymała serwetkę ułożoną w zgrabne origami. Używanie
serwetki uznawano za poważne naruszenie zasad savoir-vivre'u.
Włosy miała utrefione we fryzurę zwaną "Powitalne Danie". Końcówki cieniutkich
kosmyków były pozaplatane w malutkie warkocze i elektrostatycznie naładowane, na
skutek czego tworzyły nad jej głową i ramionami płaski dysk przypominający
aureolę.
Wokół niej w powietrzu unosiła się obręcz utworzona z różnych smakołyków: były
tam malutkie kolorowe księżyce dojrzałych owoców, kule zżelowanego wina,
koronkowe glonki chleba, mięsne klopsy i kiełbasy wirujące niczym śmigła.
Podczas trwania uczty Pani Kapitan mogła obracać się powoli zgodnie z ruchem
wskazówek zegara, tak by kolejne przysmaki wchodziły w zasięg jej dłoni lub stóp
(stopo-jadło należało wkładać do ust palcami nóg, zaś dłonio-jadło palcami rąk).
Kolejność ułożenia orbitujących wokół niej frykasów odpowiadała zasadom
tradycyjnej teorii kulinarnej.
Ponieważ dowódca statku zawsze trzymał głowę "w górze", współbiesiadnicy musieli
uważać, aby odpowiednio dostosowywać swoje obroty do ruchów Pani Kapitan. Jeść
należało nie za szybko, ale też i nie za wolno, a ponadto nie wypadało sięgać po
ulubione kąski z naruszeniem ustalonej kolejności spożywania.
Kapitan Zstępujący został wprowadzony do sali jako ostatni. Biesiadująca
szlachta i rycerze tworzyli coś na kształt walca, na którego jednym końcu
znajdowała się Kapitan Ereshkigal, zaś na drugim gość z napotkanego statku.
Mechanik polatywał za plecami Kapitan Ereshkigal - nie po to, by rozkoszować się
jadłem, rzecz jasna, ale po to, by udzielać odpowiedzi na ewentualne pytanie
dotyczące kwestii technicznych, jakie Kapitan miałaby ochotę mu zadać. Prawą
stopę i lewą dłoń miał zawinięte w ręczniki, by przechwytywać każdą kropelkę
tłuszczu, jaka mogłaby skapnąć z warg Pani Kapitan. W prawej dłoni dzierżył
elektryzujący grzebień, by służyć jej jako paź-fryzjerczyk, na wypadek gdyby
jakieś nieprzewidziane wydarzenie naruszyło jej nienaganną koafiurę.
Ku swemu zdziwieniu Mechanik zauważył, że przy miejscu przewidzianym dla
Zstępującego nie było żadnego pazia. Nie było także żadnych gwarantujących
podparcie lin odciągowych w jego bezpośrednim zasięgu.
Zstępujący poruszał się, stosując technikę obrót-i-wypad, zmieniając ułożenie
swojego ciała za sprawą ruchu obrotowego obciążonej balastem końcówki opasującej
go szarfy, a następnie przemieszczając się gwałtownymi skokami dzięki odrzutowym
silniczkom u nóg. Ta niezgrabna i przestarzała metoda poruszania się nie miała w
sobie nic z pełnego wdzięku szybowania szlachty używającej jedynie swoich
wachlarzy. Zakreślane przez nich w powietrzu kunsztowne spirale oraz zmyślne
uniki mogły zmylić każdego wroga, jaki stanąłby z nimi do walki. Tymczasem
trajektorie lotu człowieka poruszającego się techniką obrót-i-wypad były
niezwykle łatwe do przewidzenia przez rywala uzbrojonego w nóż i gotowego do
zadania śmiertelnego ciosu. Na widok wchodzącego w ten sposób gościa Mechanik
poczuł takie samo zakłopotanie, jakie za czasów grawitacji odczuwano na widok
dorosłego i silnego mężczyzny bezradnie pełzającego po powierzchni planety.
Kiedy Zstępujący zajął już swoje miejsce, znieruchomiał i szybko zamrugał
powiekami, najwyraźniej zdumiony brakiem wygodnego zakotwiczenia oraz
nieobecnością służby.
Mechanik zauważył, że żadnej z lamp skierowanych w stronę gościa nie
przesłonięto sztandarem i ich światło raziło go w oczy, uniemożliwiając mu
patrzenie w przód. Było to kolejne poważne zaniedbanie.
Wszyscy szlachetnie urodzeni rzucali Zstępującemu uważne spojrzenia z ukosa.
Wymieniono kilka banalnych uprzejmości, odmówiono modlitwę i rozpoczęto
ucztowanie.
Jeden z rycerzy zawołał donośnym głosem:
- Spójrz tutaj, towarzyszu, cóż za wspaniałości nam podano. Wyssijmy te
pyszności do ostatniego grama szpiku. - To mówiąc, lekko pchnął barani udziec
przez środek komnaty w stronę kanclerza szybującego po prawej ręce Pani Kapitan.
Na krótką chwilę zapadła cisza. Podawanie jedzenia innemu biesiadnikowi ponad
głową kapitana było uznawane za przejaw grubiaństwa. Barania noga znalazła się
dokładnie w miejscu, w którym przesłaniała Zstępującemu cały widok.
Kanclerz sięgnął stopo-widelcem po pchnięty ku niemu kęs, a wbijając metalowe
zęby w mięso sprawił, że drżące krople tłuszczu prysnęły w stronę gościa.
- Aye. Owca przynajmniej wie, kiedy przychodzi na nią czas, by wstąpić w progi
rzeźni.
Nikt się nie roześmiał.
Zstępujący obrócił głowę. Drzwi za jego plecami zostały zatrzaśnięte i teraz
pilnowało ich dwóch gwardzistów, którzy stali przed nimi z ramionami splecionymi
na piersi i goleniami ułożonymi w pozycji zwanej "Śmiertelnym Lotosem", w której
palce u nóg i rąk są zaciśnięte na rękojeściach schowanych w pochwach noży. W
odróżnieniu od gościa, gwardzistów otaczała gęsta sieć lin i mieli wokół siebie
mnóstwo powierzchni, od których mogli się odbić w razie potrzeby.
Z coraz cięższym sercem Mechanik obserwował, jak Zstępujący uważnie przypatruje
się obręczy przysmaków, jakie dla niego przygotowano. Wszelkie mięsa i owoce w
łuku na wysokości jego głowy należały do stopo-jadła, dłonio-jadło zaś
znajdowało się w dolnej części obręczy. W ten sposób chciano go zmusić do
jedzenia w bardzo niewygodnej i ryzykownej pozycji lub do naruszenia zasad
dobrego wychowania.
Wyglądało na to, że zamierza coś powiedzieć. Otworzył usta, lecz po chwili
zamknął je ponownie. Wydawało się, że cień narastającej obawy przemknął po
twarzy Zstępującego.
Pani Kapitan jakby nieco posmutniała. Wzięła do ręki kulkę soli, ale zamiast
podać ją następnie na drugi koniec sali siedzącemu naprzeciwko niej kapitanowi
(pokazując w ten sposób, że ma pierwszeństwo przed pozostałymi biesiadnikami)
nabrała soli na paznokieć i pchnęła regularną bryłkę w stronę seneszala
znajdującego się nieco powyżej niej, po prawej stronie.
Posłała Zstępującemu krzywy uśmiech, uniosł