Woźniak Mariusz - Linia 99
Szczegóły |
Tytuł |
Woźniak Mariusz - Linia 99 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Woźniak Mariusz - Linia 99 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Woźniak Mariusz - Linia 99 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Woźniak Mariusz - Linia 99 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mariusz Woźniak
Linia 99
dla mojego kochanego braciszka</i>
I
Ciemna zimowa noc, taka z piętnastostopniowym mrozem i obfitymi opadami śniegu,
to nie najlepsza pora na przechadzki. Zwłaszcza, kiedy brnie się po kolana w
zaspach poboczem wijącej się pośród lasu podmiejskiej drogi. Dlatego pełen
heroicznego wysiłku marsz Adama Talza budziłby zdumienie nietoperzy i sów
ukrytych między konarami śpiących drzew, gdyby zwierzęta zwykły w ogóle dziwić
się czemukolwiek.
Pan Adam nie wybrał się oczywiście na spacer dla przyjemności. Na tę pieszą
wycieczkę pchnęły go resztki sumienia. Poseł Talza nie był wzorem cnót, ale po
nieprzyjemnych doświadczeniach z przed paru lat wolał nie wsiadać do samochodu
po pijanemu. A teraz był pijany. Jego odciśnięty w śniegu ślad przypominał
szaloną sinusoidę o bardzo niestałej amplitudzie. Ten dokument jego wędrówki
miał już nieco ponad kilometr, a zaczynał się przed malowniczo położoną
leśniczówką, w której odbywało się urodzinowe przyjęcie jednego z jego
znajomych.
Gdyby wilki, nietoperze i sowy miały wrażliwe serce, drgnęłoby ono na widok pana
Adama. Brnący przez mroźne zaspy z nadludzką determinacją poseł nie zwracał
uwagi na rozpięty płaszcz, sztywną od mrozu koszulę i zgubione buty, o
eleganckim kapeluszu porwanym przez podmuch lodowatego wiatru nie wspominając.
Na szczęście kilkanaście metrów przed sobą dostrzegł przystanek autobusowy,
który przypominał grzyb ze śniegowym kapeluszem na betonowej nodze. Autobus to
nie służbowy mercedes, ale lepsze to niż zamarznięcie. Talza potknął się i runął
twarzą w śnieg. Dopiero po kilku minutach poczuł zimno. Z niejakim trudem
podniósł się na kolana. Trząsł się. Każdy centymetr kwadratowy jego ciała
odczuwał ziąb, każdy nerw został porażony mrozem... Choć może nie w pełni zdawał
sobie z tego sprawę.
Chmury odsłoniły księżyc i cała okolica poczęła lśnić odbijając jego
niepokojący, trupi blask. Żałosne wycie wilka zabrzmiało dziwnie nienaturalnie.
Śnieg przestał padać.
Z za zakrętu wyłonił się olbrzymi, ciemny kształt. Dwa snopy światła oślepiły
klęczącego w śniegu posła. Autobus zatrzymał się z jękiem. Czarny - pomyślał
Adam - w nocy wszystko wydaje się czarne. Syk i trzask otwieranych drzwi. W
środku nie paliły się żadne światła. Silnik pracował miarowo wydając dźwięk
zbliżony do warczenia ogromnego, wściekłego psa.
Talza wsiadł do autobusu. Był pusty. Drzwi zamknęły się z suchym trzaskiem i
pojazd ruszył. Gdy silnik osiągnął wyższe obroty miarowy warkot zamienił się w
przerażający wizg stawiający włosy dęba. Kiedy kierowca zmieniał bieg, z pod
podłogi dobywał się zgrzyt, coś jak trzask łamanego kręgosłupa i gruchotanych
kości, potem potworny wrzask silnika znów ustępował miejsca narastającemu
warczeniu.
Niemal nieprzytomny poseł osunął się na siedzenie. Nie poznawał okolicy za
oknem, ale może to tylko zmęczenie, mróz i alkohol bawiły się jego zmysłami?
Najważniejsze, że już nie marzł. Zapadł w niespokojny sen.
II
Nowiusieńki, czerwony fiat punto mknął jedną z głównych ulic Bukowa z
prędkością, delikatnie mówiąc, nieprzepisową. Auto gwałtownie zmieniało pasy,
szarżowało na światłach opuszczając skrzyżowania w ostatniej chwili i z
niebezpieczną prędkością pokonywało zakręty. Gdyby za kierownicą siedział
mężczyzna, pewnie ta historia nie byłaby warta uwagi - skończyłaby się najwyżej
mandatem. Tym razem kierowcą była jednak kobieta, a to wróżyło nieco bardziej
skomplikowany rozwój sytuacji. Zwłaszcza, że Julia była blondynką...
Julia za kierownicą czuła się pewnie. Przez siedem lat zmagała się z kaprysami
starej skody, której prowadzenie wymagało nie tylko dużego refleksu, ale też
pomysłowości, cierpliwości i siły. Dlatego nowy samochód wraz z tymi wszystkimi
wymyślnymi abeesami, cudacznymi wspomaganiami, multi-czymś-tam i Bóg wie czym
jeszcze, wydawał się jechać sam. Jednak najbardziej podobało się Julii lusterko
wsteczne: szerokie i dające czyste odbicie... Było wprost stworzone do
kontrolowania stanu fryzury i makijażu.
No i to przyspieszenie! To nie to co stara skoda. Czerwone światło gaśnie i już
punto mknie jak strzała. Jeden, dwa, trzy... Zmiana pasa, maluch zostaje w tyle.
Jeszcze jedna zmiana i gazu... Aż wgniata w fotel. A jak tam fryzura? Chyba
jedno pasemko jest nie... o!... tutaj, to tu, a to... No, tak lepiej. Jeszcze
tylko...
Pisk! Pisk opon, ryk klaksonu. W ostatniej chwili Julia dostrzega rosnącą przed
maską górę stali. Potem jest już tylko trzask, zgrzyt gniecionej blachy i brzęk
tłuczonego szkła. I Krzyk. Wysoki, wibrujący krzyk. Jej własny. W następnej
sekundzie potężna siła wyrywa Julię do przodu. Czuje łamane nogi, niemal słyszy
jak chrupią pękające kości. Twarz zrywana przez resztki przedniej szyby napełnia
ją nie mniejszym bólem niż żebra miażdżone na kierownicy...
Stało się coś niewiarygodnego. Julia najwyraźniej przeżyła. Nie mogła przecież
zginąć, skoro teraz stała obok swojego samochodu, a raczej tego, co po nim
zostało i z przerażeniem wpatrywała się w stertę pogniecionej blachy wtłoczonej
pod ciężarówkę. Cud, pomyślała, cud!
Zapragnęła odejść, jak najszybciej zniknąć z tego przeklętego miejsca. Odwróciła
się i ujrzała zapraszająco otwarte drzwi autobusu. Dwa kroki i znalazła się w
jego wnętrzu. Autobus ruszył natychmiast. Julia nie zwróciła uwagi jakim cudem
udało mu się przejechać przez olbrzymi korek w pobliżu miejsca wypadku.
Najważniejsze, że już nie czuła bólu, była spokojna. Poczuła, że traci
przytomność.
III
A mówią, że Polska to nie Dziki Zachód.
Jarek biegł tak szybko, jak nie biegł jeszcze nigdy w życiu. Nic dziwnego, każdy
by się starał mając za plecami trzech łysych drabów z pistoletami w łapskach. W
dodatku drabów zdecydowanych tych pistoletów użyć. Nie czas i miejsce wyjaśniać
przyczyny tej gonitwy, zwłaszcza, że padły właśnie pierwsze strzały. Niestety
celne. Niestety dla Jarka, oczywiście.
Eksplozja bólu targnęła uciekającym chłopakiem. Zatoczył się trzymając za bok. Z
pomiędzy palców wyciekła krew. Jeszcze kilka razy zadudniły strzały. Niestety
niecelne. Niestety dla drabów, oczywiście. Jarek wbiegł za róg. Na końcu ulicy
zobaczył autobus. Przyśpieszył widząc szansę ratunku. Zanim dobiegł do celu
kilka razy się potykał i przewracał, ale z uporem dążył do zbawczego pojazdu.
Wsiądzie i każe kierowcy jechać. Musi się udać! Dokładnie w momencie kiedy wpadł
na stopnie autobusu rozległy się kolejne strzały i kolejna fala bólu przelała
się po ciele Jarka.
Silnik odezwał się głębokim basem i autobus ruszył. Wtedy wzrok Jarka padł na
pasażerów. Przerażenie odebrało mu mowę. Rzucił się w tył, ale drzwi były już
zamknięte. Autobus mknął nieznanymi mu ulicami, a znał przecież wszystkie ulice
w mieście.
IV
"Kolejna ofiara zimy" Jan Kasperczak
Głos Miasta 02.02.02r.
Kolejna, czwarta ofiara zimy w naszym województwie to honorowy obywatel miasta,
poseł Adam Talza. Zakopane w zaspie na peryferiach miasta zwłoki wczoraj rano
odnalazła ekipa piaskarki. (...)
"Czarny tydzień" Zbigniew Natacz
Trybuna Bukowa 04.03.02r.
(...) Serię tragicznych wypadków na drogach Bukowa uzupełnia czwartkowe
zderzenie osobowego Fiata Punto z ciężarowym samochodem marki Jelcz. Prowadząca
fiata Julia K. z niewyjaśnionych przyczyn przejechała przez pas zieleni i
uderzyła w nadjeżdżającą z naprzeciwka ciężarówkę. Kierowca punto poniósł śmierć
na miejscu. Znacznie przekroczona dopuszczalna prędkość i brak zapiętych pasów
bezpieczeństwa odegrały z pewnością niepoślednią rolę.(...)
"Porachunki" Kamil Gęsek
Dziennik Nadmorski 01.02.03r.
Wojna między przestępczymi ugrupowaniami naszego miasta weszła w kolejną fazę.
Pierwszą śmiertelną ofiarą rywalizacji stał się Jarosław S., którego zwłoki
znaleziono w pobliżu magazynów na ulicy portowej.(...)
Jeden z niewielu świadków (...) mówi: "Dostał raz, tam na rogu, w brzuch
dostał... Ale pobiegł tędy" tu wskazuje fragment ulicy Batorego "i tu, jak
dobiegł do portowej, podskoczył, jakby chciał na coś wskoczyć i dostał drugi
raz... w plecy (...)." ·