Wolf Joan - Niechciany mąż

Szczegóły
Tytuł Wolf Joan - Niechciany mąż
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Wolf Joan - Niechciany mąż PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Wolf Joan - Niechciany mąż PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Wolf Joan - Niechciany mąż - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Joan Wolf Niechciany mąż Strona 2 Prolog Maj 1813 Lady Aleksandra Wilton patrzyła bojaźliwie na oj­ ca. Wiedziała, że jej odpowiedź bardzo go rozgniewa, ale innej udzielić nie mogła. Przygotowując się w du­ chu do odparcia ataku, zebrała się na odwagę. - Propozycja hrabiego Barringtona to dla mnie prawdziwy zaszczyt, tato, ale nie mogę go poślubić. Niegdyś przystojna twarz hrabiego Hartforda, na której jednak hulaszczy tryb życia pozostawił wy­ raźne ślady, przybrała pomidorowy odcień. - Co?! - wrzasnął. - Niech to licho! Przecież Bar- rington to najlepsza partia roku. Posiada ogromny majątek ziemski, a oprócz tego tytuł. To prawda, wi­ cehrabia hrabiemu nie równy, ale Barringtonowie są znani od wieków. Nawet dłużej niż my. - Wiem, papo - odparła smętnie Aleksandra. Hrabia i jego córka siedzieli w bibliotece w Gay- les, letnim domu hrabiego w Derbyshire. Jasne wio­ senne słońce wpadało do środka przez okna, oświe­ tlając bogate skórzane oprawy niezliczonych wolu­ minów stojących na półkach. Hrabia popatrzył na córkę siedzącą po przeciwnej stronie mahoniowe­ go biurka z wyraźną dezaprobatą. - Barrington to bardzo porządny człowiek - po­ wiedział. Strona 3 - Jest rzeczywiście miły, papo, zgadzam się z tobą - Przykro mi, że cię zmartwiłam... - zaczęła Alek­ całkowicie. Bardzo nieszczęśliwie się składa, że nie sandra, ale hrabia nie pozwolił jej dojść do słowa. potrafię go pokochać. - Bardzo mnie martwisz! Poza tobą nie mam już Hrabia położyć splecione dłonie na blacie biurka. innych dzieci i tylko ty możesz przekazać krew Bar- - Nie potrafisz pokochać Barringtona - powie­ ringtonów następnym pokoleniom. Nie sądzisz, że dział złowieszczym tonem. - Nie potrafiłaś również dość się już nacierpiałem? Przez to, że twój brat po­ pokochać hrabiego Ashcrofta, z którym zaręczyłaś pełnił samobójstwo, muszę oddać majątek i tytuł sy­ się w zeszłym roku. Po tym, jak go porzuciłaś, poważ­ nowi kuzyna, zamiast własnemu. nie się obawiałem, że już nikt ci się nigdy nie oświad­ Aleksandra zbladła jak ściana. czy. Teraz trafia ci się naprawdę znakomita, wyma­ - Pragnę wyjść za mąż, ojcze - powiedziała. - rzona wręcz partia, a ty znowu nie zamierzasz przy­ Chcę mieć męża i dzieci. Tylko że bardzo jest dla jąć oświadczyn? - Hrabia wyliczał coraz głośniej mnie ważne, by poślubić kogoś, kogo kocham. grzechy córki. Hrabia starał się wyraźnie panować nad emocjami. - Gdybym się z nim zaręczyła, jego też musiała­ - Moja droga. Zapewniam cię, że większość mło­ bym porzucić i nie byłbyś z tego zadowolony - od­ dych dziewcząt nie kocha swoich mężów w chwili ślu­ parła rezolutnie dziewczyna. bu. Decydują się na małżeństwo, gdyż odpowiada im Hrabia uderzył dłońmi w blat biurka. usposobienie mężczyzny i jego pozycja towarzyska. - Masz naprawdę obsesję na punkcie miłości! To Miłość rozwija się już po zawarciu związku. Wice­ śmieszne! Nigdy nie przyszło ci do głowy, moja dro­ hrabia Barrington wydaje mi się naprawdę miłym ga, że miłość czasem przychodzi po ślubie? młodym człowiekiem. Jestem pewny, że jeszcze wy­ Na idealnie gładkim czole dziewczyny pojawiła się robisz sobie odpowiednie zdanie na ten temat. ledwo dostrzegalna zmarszczka. - Już sobie wyrobiłam - odparła Aleksandra. - Ja - A jeśli nie, papo? W takim przypadku została­ go nie kocham. bym skazana na życie u boku mężczyzny, którego - Co ty, u diabła, wiesz o miłości? - ryknął hrabia, bym nie kochała. którego twarz znów przybrała niebezpiecznie czer­ - Wierz mi, moja droga, że zdarzają się gorsze rze­ woną barwę. - Masz dwadzieścia jeden lat i jesteś czy - poinformował ją ojciec. dziewicą! Wierz mi, twój mąż nauczy cię kochać! - Cóż gorszego mogłoby mnie spotkać? - wzdry­ Aleksandra uniosła podbródek. gnęła się dziewczyna. - Wiem, że miłości nie można się nauczyć. Albo - A to, że możesz skończyć jako przeklęta, zasu­ jest, albo jej nie ma. szona stara panna! - ryknął hrabia. - I dokładnie to - Tylko mi nie mów, że czekasz na Romea, który wej­ się stanie, jeżeli w dalszym ciągu będziesz tak postę­ dzie na twój balkon - powiedział sarkastycznie hrabia. pować. Możesz być piękna jak Helena Trojańska, ale - A gdyby naprawdę przyszedł, a ja byłabym już żaden mężczyzna nie poprosi o twoją rękę, jeśli zy­ mężatką? - spytała Aleksandra z żelazną logiką. - To skasz reputację nieodpowiedzialnej kokietki. by dopiero było okropne! Strona 4 Hrabia miał najwyraźniej dość. bem stwierdzić, że popełniła błąd. A teraz znowu od­ - Aleksandro, obracasz się w towarzystwie na tyle rzucała mężczyznę uważanego za najlepszą partię długo, że zdążyłaś się już czegoś dowiedzieć o świe­ na małżeńskim rynku. cie. Gdyby rzeczywiście twój Romeo zjawił się Przyszłość wydawała się bardzo jasna. Jeśli ojciec na balkonie, po prostu byś go przyjęła i nic by cię nie weźmie spraw w swoje ręce, córka nigdy nie wyj­ przed tym nie powstrzymało. Oczywiście musiałabyś dzie za mąż. tylko zachować dyskrecję. Aleksandra pokręciła głową. - W ten sposób być może postępują inni, ale nie ja - powiedziała. - Nie zrozumiem, dlaczego mam za córkę takiego głuptasa. Jestem taka, bo nie chcę, by moje małżeństwo przy­ pominało twoje - pomyślała Aleksandra, ale nie po­ wiedziała tego głośno. - Posłuchaj mnie, dziecko. Chcę, żebyś przyjęła Barringtona. On cię kocha i mogę cię zapewnić, że z czasem odwzajemnisz jego uczucie. - Hrabia Barrington to wspaniały mężczyzna. Jest hojny, dobry i myślę, że naprawdę mnie kocha. Gdy­ bym rzeczywiście mogła obdarzyć go uczuciem, to już by się z pewnością stało. Hrabia popatrzył na córkę wyraźnie zawiedziony. Wcale nie przesadzał, porównując Aleksandrę do Heleny Trojańskiej, lecz jej twarz miała w sobie coś więcej, aniżeli tylko klasyczne piękno. W kształ­ cie jej policzków i ust było tyle słodyczy, że nikt nie mógł się jej oprzeć. Pomyślał, że trudno byłoby posądzić tę uroczą pannę o tak muli upór. Aleksandra debiutowała w towarzystwie przed trze­ ma laty i od tego czasu o jej rękę starało się tylu kon­ kurentów, że hrabia nawet nie pamiętał ich nazwisk. Poprzedniego roku przyjęła nawet oświadczyny jed­ nego z nich, wyłącznie po to, by na miesiąc przed ślu- ~ 8 ~ Strona 5 Square i ułożono w jego własnym łożu. Niespodzie­ wany zgon odkrył następnego dnia rano lokaj. Fortel pewnie by się udał, gdyby nie to, że hrabia Middle- ton i hrabia Calder mijali tylne wyjście przybytku madame Dufours akurat w chwili, gdy wynoszono 1 ciało Hartforda. Geoffrey Wilton nadzorujący całą operację zapewnił dwóch zaciekawionych panów, że jego kuzyn jest po prostu lekko „niedysponowany", ponieważ za dużo wypił. Niemniej jednak następne­ go dnia, gdy Middleton i Calder dowiedzieli się Pażdziernik 1813r. o śmierci hrabiego, pobiegli natychmiast do swoich klubów i zdali relację ze swej dziwnej, nocnej przygo­ dy. Minęło niewiele czasu, a już cały Londyn speku­ Nagła śmierć hrabiego Hartforda zaszokowała lował na temat okoliczności tej śmierci. zarówno jego rodzinę, jak i elity towarzyskie, w któ­ - Tak mi przykro, Aleks - powiedział szczerze rych się obracał. Mimo że nie był okazem zdrowia - Geoffrey do kuzynki. Stali obok siebie w bibliotece lata rozpusty wycisnęły nieodwracalne piętno na je­ w Gayles w dzień po pogrzebie hrabiego. - To był na­ go zdrowiu - nic nie wskazywało na to, by miał prawdę okropny pech, że wpadliśmy na tego Middle- wkrótce dokonać żywota. Dlatego też, gdy umarł tona i Caldera. Mówiłem im, że twój ojciec zachoro­ w ramionach jednej z panienek madame Dufours, wał, ale... właścicielki domu publicznego dla wyższych sfer, - Nie martw się, Geoff - odparła Aleksandra bez­ usytuowanego dyskretnie w jednej z bocznych uli­ barwnym głosem. - Wszyscy wiedzą, jaki był papa. czek odchodzących od placu św. Jakuba, wprawił Sposób, w jaki umarł, nie zrujnował mu reputacji. wszystkich w niebywałe zdumienie. W ten piękny październikowy dzień okno było sze­ By oddać sprawiedliwość madame Dufours, trze­ roko otwarte i Aleksandra wyjrzała na zewnątrz, wpa­ ba przyznać, że próbowała zachować jego śmierć trując się we wschodnie skrzydło posiadłości tak in­ w tajemnicy. Nie znaczy to, że kierowały nią wyłącz­ tensywnie, jakby zobaczyła je po raz pierwszy w życiu. nie szlachetne pobudki (nie leżało w jej interesie, by Wilton popatrzył z zaniepokojeniem na szczupłą sądzono, że oferowane przez nią usługi są niebez­ sylwetkę kuzynki, odzianą w czerń. Aleksandra upię­ pieczne dla zdrowia), lecz niewątpliwie postępowała ła piękne jasne włosy w skromny węzeł i od całej jej w imię dobra wszystkich zamieszanych w tę sprawę. postaci biła nieznana mu dotąd surowość. Nie sądził Natychmiast wysłała jednego ze służących po dzie­ jednak, że Aleksandra opłakuje ojca. Hartford nie dzica hrabiego, pana Geoffreya Wiltona, który przy­ był troskliwym papą; zawsze wolał przebywać w to­ był niezwłocznie na miejsce, by zabrać ciało kuzyna. warzystwie przyjaciół, niż poświęcać czas dzieciom. Hrabiego zawieziono do Harttford przy Grosvenor Aleksandra przeżyła ciężko śmierć brata, lecz strata ~11 ~ Strona 6 ojca oznaczała nie tyle smutne rozstanie z kimś bli­ w głębokim fotelu na wprost sofy, wygładził doku­ skim, ile pożegnanie dotychczasowego stylu życia. menty i popatrzył spokojnie na potomków swego Dla samego Geoffreya śmierć kuzyna stanowiła zmarłego klienta. prawdziwe błogosławieństwo. Dzięki niej uzyskał ty­ Otaczały ich ściany od podłogi aż po sufit tuł hrabiego Hartford i stał się właścicielem Gayles, wyłożone półkami książek oprawnych w skórę. jednej z najwspanialszych posiadłości w kraju. Wraz W pokoju było dość ciemno, gdyż słońce skryło się z tytułem przypadł mu w udziale londyński dom za chmurami, a lamp jeszcze nie zapalono. przy Grosvenor Square, jak również wspaniała stad­ - W ogólnym zarysie wola jego lordowskiej mości nina nieopodal Newmarket. Dzięki śmierci hrabiego jest zgodna z waszymi oczekiwaniami - rozpoczął przeobraził się ze zwykłego młodego człowieka Taylor. - Tytuł i majątek są ze sobą związane i zgod­ o skromnych dochodach w prawdziwego arystokratę nie z prawem przysługują najbliższemu męskiemu o ogromnym majątku, właściciela wspaniałej posia­ krewnemu hrabiego Hartforda, którym, wskutek dłości. I choć dokonywał bohaterskich wysiłków, by śmierci jedynego syna hrabiego, jest pan Geoffrey to ukryć, nie posiadał się z radości. Wilton. - Po tych słowach prawnik popatrzył Życie Aleksandry również się zmieniło, choć nie na Geoffreya. w tak przyjemny sposób. Geoffrey podszedł do ku­ Na jedną krótką chwilę Geoffrey przywołał w my­ zynki i położył opiekuńczo dłoń na jej ramieniu. ślach obraz Marcusa Wiltona, młodego człowieka, - Wszystko będzie dobrze, moja droga - zapewnił którego tragiczne samobójstwo przyniosło mu ten łagodnie. - Zobaczysz. niezwykły spadek. Odwracając się, uwolniła ramię od jego dotyku - Zapoznam państwa pokrótce z kilkoma mniej i zdobyła się na uśmiech. Zanim którekolwiek z nich istotnymi zapisami, lecz najpierw powinienem wspo­ znów przemówiło, do biblioteki wszedł adwokat hra­ mnieć o zmianie, jakiej hrabia dokonał w testamen­ biego. cie w maju ubiegłego roku. - Oczy prawnika prze­ James Taylor był niskim, drobnym, dwudziestosze­ niosły się z twarzy Aleksandry na twarz Geoffreya, ścioletnim mężczyzną, od niedawna wspólnikiem po czym znów powróciły do Aleksandry. - Proszę mi w kancelarii Taylor i Sloane; praktykę przejął po oj­ wierzyć, odradzałem mu serdecznie tę decyzję, lady cu, który postanowił odejść na emeryturę. Aleksandro - powiedział spokojnie. - Jego lordow- - Lordzie Geoffrey, lady Aleksandro - odezwał ska mość pozostał jednak niewzruszony. się teraz cichym, uniżonym głosem. - Proszę łaska­ Geoffrey zmarszczył czoło i zerknął na Aleksan­ wie zająć miejsca, a zapoznam szanownych państwa drę. W jej szarych oczach wyraźnie czaił się niepokój. z ostatnią wolą jego lordowskiej mości. Taylor wyjął pojedynczą kartkę z pliku dokumentów. - Oczywiście - odparł uprzejmie Geoffrey. Zacze­ - Oto zmiana, na którą tak nalegał hrabia Hart­ kał, by Aleksandra zajęła miejsce na zielonej aksa­ ford. Ma ona związek z pieniędzmi pozostawionymi mitne sofie stojącej w rogu biblioteki, po przekątnej w spadku lady Aleksandrze. - Podniósł kartkę na wy­ kominka, a następnie spoczął obok. Taylor zasiadł sokość oczu i monotonnym głosem zaczął czytać. ~*3~ Strona 7 Córce mojej, lady Aleksandrze Wilton, zapisuję cały wyjdę za Geoffa, cały kapitał i majątek przypadną mój kapitał oraz nieruchomości niezwiązane z majora­ w udziale Klubowi Jeździeckiemu? tem... - Westchnienie Aleksandry spowodowało, że - Przykro mi, ale tak się właśnie stanie, lady Alek­ urwał, podniósł wzrok i gestem ręki nakazał jej mil­ sandro. czenie. - Nie dokończyłem odczytywać zapisu, pani. Na policzki Aleksandry wystąpił lekki rumieniec. Geoffrey przełknął ślinę. Wuj nie chciał chyba, by - Kiedy dokładnie ojciec wprowadził tę klauzulę jego spadkobierca został bankrutem? do testamentu? ...pod warunkiem, że lady Aleksandra zgodzi się po­ - A maju. ślubić siódmego hrabiego Wiltona w ciągu ośmiu mie­ - Wiedziałam! - Szare oczy dziewczyny przybrały sięcy od mojej śmierci. Gdyby postanowiła inaczej, za­ ciemniejszą barwę. - Uczynił to tego samego wieczo­ pisuję cały majątek i kapitał Klubowi Jeździeckiemu, ra, kiedy odmówiłam poślubienia hrabiego Barring- którym może on dysponować według uznania. tona. Geoffrey popatrzył na adwokata. Czy aby na pew­ Adwokat przytaknął. no się nie przesłyszał? - Żywił do pani wielkie pretensje. Ufałem, że albo - Czy to znaczy, że, aby otrzymać spadek, Alek­ pani, albo pani kuzyn wstąpicie w związek małżeński sandra musi wyjść za mnie za mąż? - spytał drżącym i w ten sposób zmusicie hrabiego, by zrezygnował głosem. z tego niezwykłego żądania. No, ale on umarł, zanim - Takie dokładnie jest życzenie hrabiego - odparł można było dokonać jakichkolwiek zmian. Taylor. - A pan musi się z nią ożenić, jeśli chce pan Aleksandra wstała. mieć dość pieniędzy, by utrzymać Gayles i żyć na od­ - Cały papa - powiedziała z wściekłością. - Przy­ powiednio wysokiej stopie. sięgam, że gdyby jeszcze żył, sama bym go zabiła. Geoffrey zerknął ukradkiem na profil kuzynki. I wyszła z pokoju. Aleksandra była absolutnie oszołomiona. Mężczyźni popatrzyli po sobie ponuro. - Czy to legalne, Taylor? - spytał Geoffrey. - Będą musieli się państwo pobrać - stwierdził - Obawiam się, że tak, panie - odparł smętnie Tay­ prawnik bez ogródek. - Jeśli nie weźmiecie ślubu, lor. - Robiłem, co w mojej mocy, by wyperswadować żadnemu z was nie wystarczy pieniędzy na życie. jego lordowskiej mości tę klauzulę, ale... no cóż... jak Geoffrey przejechał palcami po włosach i popa­ pan wie, trudno było o czymś przekonać hrabiego, trzył na drzwi, przez które tak gwałtownie wyszła je­ jak już raz sobie coś postanowił. go kuzynka. Mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrze­ - Jestem zakochany w Aleksandrze odkąd skoń­ nia. A potem, dokładnie w tej samej chwili, odwróci­ czyłem dwanaście lat. Ze mną nie będzie problemu - li się do Aleksandry. stwierdził spokojnie. - Klub Jeździecki? - spytała z niedowierzaniem. - - Jeśli lady Aleksandra nie zechce cię poślubić, Czy naprawdę chce mi pan powiedzieć, że jeśli nie panie, zostanie dosłownie z niczym - odparł Taylor. — 14 — ~15 ~ Strona 8 - Dochód ze spadku po matce nie pozwoli jej utrzy­ Ojciec wiedział przecież, jaki miała stosunek mać stylu życia, do jakiego jest przyzwyczajona. do Geoffa. Jak mógł ją zmusić do związku, który wy­ Geoffrey uśmiechnął się krzywo. dawał się jej grzeszny? - Trudno mi sobie wyobrazić Aleksandrę w skrom­ Nie muszę w ogóle wychodzić za mąż - pomyślała ze nym wiejskim domku - powiedział. złością. - Mam trochę pieniędzy po mamie. Wystarczy. Prawnik całkowicie podzielał jego opinię. Myślała o tym przez chwilę, wpatrując się w prze­ - Powinien jej pan to wszystko wyjaśnić. Nie ma piękny elżbietański pawilon zwieńczony obeliskami innego wyjścia. Musicie się pobrać. stojącymi po obu stronach dziedzińca. Wnioski, ja­ kie wysnuła z tych rozważań, nie były szczególnie bu­ %%% dujące. Przed paru laty, po śmierci hrabiny, otrzyma­ ny po niej spadek spożytkowała na zakup kilku su­ Aleksandra popędziła na oślep szerokimi kamien­ kien. nymi schodami łączącymi trzy kondygnacje Gayles. Następną refleksją, jaka nasunęła się Aleksan­ Mimo iż było jeszcze widno, nie zatrzymała się tym drze, było to, że nie ją jedną dotknęło ultimatum oj­ razem w elżbietańskiej galerii, by popatrzeć przez ca. Co się stanie z Geoffreyem, jeśli ona nie wyrazi ogromne okno na niebo i ogród. Pragnęła jedynie zgody na ślub? znaleźć schronienie w swojej sypialni w południo­ Pozbawiony innych źródeł dochodów, mógłby li­ wym końcu skrzydła. czyć tylko na czynsz z wydzierżawienia farm. Alek­ Wybłagała ten pokój dla siebie, kiedy była jeszcze sandra zawsze szczyciła się tym, że dochód z mająt­ małą dziewczynką, i wciąż bardzo go kochała. Tam ku wystarcza na jego utrzymanie. Jeśli testament jej zawsze wracała, gdy miała zmartwienie, a tego dnia ojca pozostałby w mocy, pieniądze musiałyby zostać czuła się naprawdę zgnębiona. I wściekła. przekazane Geoffreyowi na życie. Zatrzasnęła drzwi sypialni i stała przez chwilę Ten prawnik absolutnie nie powinien był pozwolić oj­ w progu z zaciśniętymi pięściami, niemal zgrzytając cu na tak skandaliczną klauzulę w testamencie - pomy­ zębami ze złości. Jej oczy ciskały błyskawice. ślała. - To nie może być legalne. Po prostu nie może. Jak ojciec mógł mi coś takiego zrobić? Przecież to Zrzuciła miękkie skórzane buty, podciągnęła nogi nie średniowiecze! Nie może zmusić mnie do małżeń­ i położyła głowę na kolanach odzianych w czarny je­ stwa z kimś, kogo nie chcę poślubić. dwab. Podeszła do szerokiego okna wychodzącego na za­ Geoff i ja powinniśmy zaskarżyć testament - posta­ chodnią bramę zbudowaną przez dziadka i rzuciła nowiła. - Zatrudnimy innego prawnika. Ten wydaje mi się na łóżko. się stanowczo za młody. Taki warunek nie może być le­ Nie mogę wyjść za Geoffa. Przecież to nie w porząd­ galny. Przecież Geoffrey i ja nie jesteśmy niewolnikami, ku. Geoff jest dla mnie bratem, prawie takim samym na miłość boską. jak Marcus. Im dłużej o tym myślała, tym większy ogarniał ją Serce biło jej mocno od nadmiaru emocji. optymizm. Prawo obali nowy testament na rzecz sta- "•' 16 ~" — 17 — Strona 9 rego, a ona i Geoff będą mogli pójść własnymi dro­ em, ale przeciw tej myśli buntowało się jej poczucie gami. przyzwoitości. Kobiety nie wychodziły za mąż za bra­ Kamienny taras błyszczał we wrześniowym świetle ci, a ona właśnie w taki sposób traktowała Geof- i elżbietańskie pawilony wyglądały jeszcze bardziej freya. fantastycznie niż zwykle. - Niech to diabli - powiedziała głośno, podniosła Aleksandra poczuła ostre ukłucie w okolicy serca. haftowaną poduszkę z siedziska przy oknie i cisnęła Jeśli jej i Geoffowi uda się podważyć tę absurdalną ją w jeden z filarów wspierających łóżko. klauzulę, będzie musiała wyjechać z Gayles. Wie­ A potem po jej policzkach popłynęły łzy. działa, co czuje do niej Geoff i nie mogłaby w tej sy­ - Och, Markusie - łkała. - Dlaczego musiałeś tuacji dłużej tu pozostać. umrzeć? Aleksandra kochała Gayles. Czasem wydawało się jej, że tylko tutaj potrafi być naprawdę szczęśliwa. Ko­ * * * chała piękny stary dom, zbudowany przez jej przod­ ków za panowania Elżbiety. Znała i kochała każde Geoffrey konsultował się z najbardziej znanymi drzewo w rozległym parku, gdzie spędziła tyle godzin, i szanowanymi ekspertami w Anglii, by uzyskać jed­ jeżdżąc na swoich ukochanych koniach. Znała wszyst­ noznaczną opinię co do legalności ich związku. kich, którzy mieszkali w sąsiedztwie, miejscowych far­ Wszyscy wyrazili się jasno. Hrabia miał prawo dyspo­ merów, wiejskich kupców i oczywiście rodziny z wyż­ nować swoją własnością w sposób, jaki uznał szych sfer, z którymi utrzymywała bliższe kontakty. za słuszny. Geoffrey odziedziczył cały majątek zwią­ Jedną z przesłanek, na których podstawie sądziła, zany z tytułem - otrzymał Gayles, kamienicę w Lon­ że nie darzy prawdziwym uczuciem mężczyzn stara­ dynie i kilka mniejszych posiadłości w innych hrab­ jących się o jej rękę był fakt, że nie zamierzała opu­ stwach. Stadnina w Newmarket i majątek, jaki hra­ ścić Gayles dla żadnego z nich. Wyjazd oznaczałby bia zbił na inwestycjach, nie wiązały się tytułem i dla­ wyrwanie z korzeniami czegoś, co tkwiło w niej naj­ tego mogły przypaść w udziale dowolnej osobie wy­ głębiej, przypominałby amputację. Kiedyś - myślała, branej przez Hartforda. kiedyś, napotka mężczyznę, za którym gotowa bę­ Gdyby Geoffrey i Aleksandra chcieli dostać te pie­ dzie pójść na koniec świata. Była głęboko przekona­ niądze, musieli się pobrać. na, że jedynie Wielka Miłość mogłaby ją skłonić Aleksandra zupełnie się załamała. Tak bardzo li­ do opuszczenia bezpiecznych murów Gayles, gdzie czyła na obalenie klauzuli. Geoffrey natomiast był spędziła dzieciństwo. Teraz jednak miała dwadzie­ niezmiernie szczęśliwy, co ukrywał jednak skrzętnie ścia jeden lat, zaczynało jej zagrażać staropanień­ przed Aleksandrą. stwo, a jak dotąd nie spotkała na swej drodze żadnej Młodzi zostali właśnie sami w salonie; prawnik Wielkiej Miłości. wydał ostateczną opinię i wyszedł. Kończył się paź­ Przygryzła wargę i z trudem powstrzymała łzy. dziernik i w domu było chłodno. Aleksandra, w stro­ Może nawet prawo zezwalało jej na ślub z Geoffrey- ju do konnej jazdy, podeszła do wspaniałego komin- ~18 ~ — 1Q ~ Strona 10 ka, w którym właśnie rozpalono ogień i - stojąc ple­ - Naprawdę tak uważasz? cami do wnętrza - wpatrzyła się w płomienie. - Ja to wiem - odparł. Geoffrey zrobił dwa kroki w jej stronę i się zatrzymał. Ujął jej twarz w dłonie i wychylił się do przodu, by - Naprawdę uważasz, że nasz ślub to taki okropny ją pocałować. Dotknąwszy delikatnie wargami jej pomysł, Aleks? - spytał cicho. ust, stoczył ze sobą heroiczną walkę, by nie zdradzić, Odwróciła się do niego twarzą. jak bardzo jej pragnie. Udało mu się jednak ograni­ - Dorastaliśmy razem, Geoff. Ja... ja po prostu nie czyć do zdawkowego pocałunku. myślę o nas w ten sposób. - Kiedy się już pobierzemy, na pewno będziesz - Wiem, ale może mogłabyś się tego nauczyć - po­ szczęśliwa - powiedział lekko schrypniętym głosem. wiedział. - Kocham cię, Aleks, Wiesz o tym. Nic Zobaczysz. na świecie nie uszczęśliwiłoby mnie bardziej niż ślub Aleksandra dotknęła lekko palcem warg i popa­ z tobą. trzyła w niebieskie oczy, które znalazły się na pozio­ - Ale tak nie można. mie jej własnych. Ze zdenerwowania splatała i rozpłatała palce. - Mam taką nadzieję - powiedziała, lecz nie wyda­ - Potrzebujesz czasu, żeby się przyzwyczaić do te­ wała się przekonana. go pomysłu - powiedział. - Kocham cię. Zawsze cię kochałem. Nie możesz odwzajemnić tego uczucia? - Przecież ja też cię kocham - odparła żałośnie. - Nie chcę cię zostawić bez środków do życia na pozio­ mie, którego wymaga twoja pozycja towarzyska, i szczerze mówiąc, też nie chcę być biedna. Jednak... darzę cię uczuciem siostry, nie żony. Popatrzyła na niego ciemnoszarymi oczyma po­ ciemniałymi ze zmartwienia. Geoffrey podszedł do niej jeszcze bliżej i ujął jej dłoń. Zagryzła usta i nie cofnęła ręki. - Nie jesteśmy rodzeństwem, Aleks - powiedział spokojnie. - W naszym małżeństwie nie byłoby na­ prawdę niczego niestosownego. Zezwala na nie za­ równo Kościół, jak i państwo. To oczywiste, że twój ojciec nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Ten problem istnieje tylko w naszych głowach. - Ale istnieje - powiedziała. - Teraz tak, ale po ślubie, kiedy zaczniesz mnie po­ strzegać jak męża, zniknie z pewnością. ---20 — Strona 11 - Nie wiem - mruknął smętnie Taylor. - Ale jeśli tak, nie mam pojęcia, jak przekazać tę nowinę lady Aleksandrze. - Jeszcze trudniejsza będzie rozmowa z tym nie­ szczęśnikiem, który sądzi, że jest siódmym hrabią Hartford - odparł sucho Sloane. Na twarzy Jamesa Taylora pojawił się naprawdę 2 stroskany wyraz. - Co mam zrobić, sir? Jak się panu zdaje? Sloane po raz kolejny przeczytał list. - Hrabia miał młodszego brata - powiedział wol­ Marzec 1814 no. - Pamiętam to dokładnie, bo ów brat umarł w naprawdę tajemniczych okolicznościach. - Zmarszczył czoło. -I miało to chyba miejsce w Szko­ Otrzymałem właśnie niezwykły list - powiedział cji. Tam go też pochowano. Od tego czasu słuch James Taylor, wchodząc do biura swego wspólnika. po nim zaginął. Giles Sloane, ów Sloane z kancelarii Taylor i Sloane, - Cóż, jeśli treść tego listu jest zgodna z prawdą, podniósł oczy znad biurka. Był starszym człowiekiem, jeśli brat Hartforda naprawdę się ożenił i miał syna, który założył kancelarię do spółki z ojcem Jamesa. to tenże syn jest siódmym hrabią Hartford. On, a nie - Jaki list? Geoffrey Wilton. - Dotyczy majątku Hartforda. - Mieszka w miejscowości zwanej Glen Alpin - po­ Pan Sloane przewrócił oczami. wiedział Sloane, patrząc ponuro na trzymany w ręku - To się już nigdy nie skończy? Hrabia musiał być list. - Gdzie, u diabła, jest to całe Glen Alpin? szalony, skoro postawił taki warunek, ale miał prawo - Gdzieś w zachodniej Szkocji - odparł Taylor, po­ to zrobić i jego spadkobiercy muszą postąpić zgodnie kazując Sloane'owi kawałek papieru. - Nasz kore­ z jego wolą. Sądziłem, że wyjaśniliśmy sobie tę spra­ spondent był na tyle uprzejmy, że przesłał nam wska­ wę ostatecznie. zówki. - Ten list dotyczy tytułu - powiedział młodszy męż­ - W zachodniej Szkocji - powtórzył Sloane tonem, czyzna. - Chciałbym, żeby rzucił pan na niego okiem. jakiego by użył, mówiąc o obrzeżach Mongolii. Prze­ Giles Sloane wziął kartkę papieru z rąk wspólnika, niósł wzrok na list. - A kim jest ów tajemniczy Archi- poprawił okulary i zaczął czytać. bald Duke, autor listu? Jesteś pewien, że to ktoś Zapadła cisza. godny szacunku? - Dobry Boże - powiedział nagle Sloane, nie od­ - Jak pan widzi, Douglas twierdzi, że jest profeso- rywając wzroku od listu. - Dobry Boże - powtórzył. rem Nialla MacDonalda, bo tak się nazywa nasz - Czy to może być prawda? spadkobierca, który studiował u niego na uniwersy- '"•' 22 f"" **" 29 " " Strona 12 tecie w Edynburgu. Wydaje mi się wiarygodny, a po­ Geoffreya Wiltona. Na pewno nie oddałby jej ręki nadto przysłał nam nazwiska osób skłonnych za nie­ obcemu człowiekowi. go poręczyć. - Być może nie - odparł ponuro Sloane. - Napisał Sloane wytarł nos. jednak, że lady Aleksandra musi poślubić siódmego - Skoro to, co pisze, jest prawdą, dlaczego ten ca­ hrabiego. I jeżeli ten Niall MacDonald jest napraw­ ły Niall MacDonald sam się z nami nie skontakto­ dę siódmym hrabią, będzie musiała wyjść za niego wał? za mąż, jeżeli zależy jej na pieniądzach. - Nie wie, że jest spadkobiercą Hartforda. Tak Taylor wychylił się do przodu. przynajmniej twierdzi Douglas. Jeszcze przed trze­ - A jeżeli on już jest żonaty? ma laty tytuł otrzymałby przecież syn Hartforda. Sloane w zamyśleniu pogładził się po nosie. Najwyraźniej wiadomość o jego śmierci nie dotarła - W takim przypadku być może zyskamy powód, do Nialla. by obalić ten nieszczęsny zapis. Sytuacja jednak bę­ - Mmm. - Sloane miał sceptyczną minę. - Dlacze­ dzie wtedy diametralnie różna. Twoim obowiązkiem go w takim razie pan Archibald Douglas nie skon­ jest teraz poinformować lady Aleksandrę i jej kuzy­ taktował się z MacDonaldem osobiście i nie pozo­ na o rozwoju wypadków. Potem będziesz musiał po­ stawił decyzji o tym, by się ujawnić, w jego rękach? jechać do Szkocji i upewnić się, czy ten Niall Mac- Taylor, który stał dotąd na wprost biurka swego Donald jest na pewno synem Edwarda Wiltona z le­ wspólnika, opadł teraz na jeden z foteli. galnego związku małżeńskiego. - Nie wiem. Nie pisze o tym. - To okropne - mruczał Taylor. - Po prostu okrop­ Sloane popatrzy! na swego młodszego kolegę znad ne. Biedna lady Aleksandra. okularów. - Sytuacja jest naprawdę paskudna, ale my musimy - Jak zatem powinniśmy postąpić, sir? - spytał postępować zgodnie z prawem - odparł Sloane. - Taylor. Na twoim miejscu, chłopcze, już dziś złożyłbym wizy- - Niestety nie mamy specjalnego wyboru, chłop­ tę w Gayles. A potem zacznij się przygotowywać cze. Ten list zawiera zbyt wiele ważnych informacji, do podróży na północ. Do czasu zawarcia małżeństwa by przejść obok niego obojętnie. Musimy poinfor­ przez lady Aleksandrę zostały zaledwie dwa miesiące. mować łady Aleksandrę o nowym roszczeniu, a po­ Młodzieńcza twarz Jamesa Taylora przybrała żało­ tem ktoś będzie musiał pojechać do Szkocji, żeby sny wyraz. Prawnik skinął jednak głową i wyszedł we­ sprawdzić, czy istotnie Edward Wilton poślubił mat­ zwać powóz, by udać się nim do Gayles. kę Nialla MacDonalda. Jeśli takie małżeństwo zosta­ Ledwo Aleksandra weszła do domu, lokaj poin- ło w istocie zawarte, szczęśliwa nowina powinna na­ f o r m o w a ł ją natychmiast, że przyjechał pan Taylor tychmiast dotrzeć do nowego spadkobiercy. i prosi o rozmowę z nią i jego lordowską mością. Taylor poprawił się w niewygodnym fotelu. Zaprowadziłem pana Taylora do biblioteki i są- - Ale... co z klauzulą małżeństwa? Z pewnością dzę, że jego lordowską mość już do niego dołączył - hrabia życzył sobie, by lady Aleksandra poślubiła powiedział Stokes. — 25 — Strona 13 - Dziękuję, Stokes - odparła Aleksandra z cha­ by zachowywać wobec niej stosowną powściągliwość, rakterystyczną dla siebie uprzejmością. ale ona i tak widziała, jak na nią patrzy i zdawała so­ Do Gayles weszła od zachodniej strony i zamie­ bie sprawę, że ją kocha. Nie potrafiła odwzajemnić rzała właśnie udać się na piętro. tych uczuć, a myśl, że Geoff mógłby dotknąć jej kiedy­ Miała na sobie najstarszy strój do konnej jazdy, zwi­ kolwiek jak kochanek budziła w niej głęboki niepokój. chrzone włosy opadały nieporządnie na ramiona, ale - Dziś rano otrzymałem bardzo niepokojący list ze nie zadała sobie trudu, by się przebrać i doprowadzić Szkocji - zaczął Taylor i opowiedział pokrótce swoim fryzurę jo ładu. Rzadko poświęcała uwagę swej po­ klientom, czego się dowiedział od profesora z Edyn­ wierzchowności, co stanowi przywilej tych, którzy nie­ burga. zależnie od okoliczności zawsze wyglądają pięknie. Aleksandra patrzyła w osłupieniu na Taylora, któ- Czego znowu chce ten okropny człowiek? - myślała, ry tłumaczył jej, że wybiera się do Szkocji, aby to mijając wspaniały salon na piętrze, który w czasach sprawdzić, i jeśli wiadomość okaże się prawdziwa, elżbietańskich pełnił funkcję sali balowej. nie pozostanie mu nic innego, jak przywieźć siódme­ Zatrzymała się na chwilę przed biblioteką - nie mia­ go hrabiego Hartford do Gayles, by przejął majątek. ła ochoty wchodzić do środka. Z jej doświadczenia wy­ - Czy chce pan przez to powiedzieć, że jeśli ten nikało, że prawnicy rzadko przynoszą dobre wiadomo­ człowiek, syn mego wuja, istnieje naprawdę, to on, ści. Po chwili jednak zaczerpnęła głęboko powietrza, a nie Geoff, otrzyma tytuł po ojcu? - spytała. wyprostowała się i pchnęła drzwi. Wewnątrz, - Tak, lady Aleksandro - odparł Taylor. przed wielkim oknem stało dwóch mężczyzn. Gdy się Aleksandra poczuła nagle wobec niego ogromną do niej odwrócili, poczuła, że znów ogarniają rozpacz. wdzięczność. Czy tak już będzie zawsze - pomyślała gorzko. - Czy Nie muszę wychodzić za Geoffreya - myślała z ulgą. życie już nigdy nie nabierze koloru? Nie muszę wychodzić za Geoffreya. - Stokes twierdzi, że chciał się pan ze mną widzieć Spojrzała na swego narzeczonego, który pobladł - zwróciła się do młodego prawnika. jak ściana. Znów poczuła ukłucie winy. Wiadomość, - W istocie, lady Aleksandro. - Prawnik był najwy­ jaką przywiózł Taylor, była przecież dla Geoffreya raźniej zmartwiony. - Obawiam się, że nie przynoszę okropna. dobrych wiadomości - Tak mi przykro... panie... hrabio - wyjąkał Tay­ - Jakoś niczego innego się po panu nie spodziewa­ lor, który uznał, że należy tytułować Geoffreya hra­ łam - odparła z rezygnacją. bią, dopóki cała sprawa nie wyjaśni się ostatecznie. - - Usiądź, Aleks - powiedział Geoff, otoczył ją Dałbym wiele za to, by nie doszło do tak nieprzyjem­ opiekuńczym ramieniem i poprowadził na zieloną nej sytuacji, ale nie mieliśmy najmniejszych przesła­ sofę naprzeciwko kominka. nek, by sądzić, że istnieje inny pretendent do tytułu. W obliczu rychłych zaręczyn Aleksandra przestała Czy to znaczy, że Aleksandra musi wyjść za tego się już czuć swobodnie w obecności kuzyna, którego nowego hrabiego? - spytał Geoffrey, wprawiając kochała jak brata. Geoffrey czynił heroiczne wysiłki, Aleksandrę w jeszcze większe osłupienie. Strona 14 - Oczywiście, że nie - odparła natychmiast. - Oj­ - Chyba dwadzieścia pięć, lady Aleksandro. ciec absolutnie sobie tego nie życzył. Machnęła lekceważąco ręką. Prawnik milczał. Aleksandra popatrzyła na niego - W Szkocji na pewno wcześnie się żenią. Co inne­ ze złością. go można robić w takiej dziczy? - Przecież ojciec nie chciał, żebym wyszła za mąż Taylor nie odpowiedział. za kogoś nieznanego. Prawda, panie Taylor? - Kiedy ustali pan zasadność roszczenia? - spytał - Niestety, lady Aleksandro, ojciec pani nie spre­ Wilton cyzował, że ma pani poślubić pana Geoffreya Wilto- - Natychmiast wyruszam do Szkocji - zapewnił na - odparł przepraszająco Taylor. - Sformułowanie go prawnik. - Mam nadzieję wrócić w ciągu mie­ w klauzuli brzmi: „siódmego hrabiego". Jeśli preten­ siąca. dent do tytułu okaże się w istocie siódmym hrabią, Aleks oparła się wygodnie o zielony aksamit kana­ klauzula w testamencie pani ojca zostanie utrzyma­ py i zapatrzyła w przestrzeń. na w mocy. - Jeszcze to do mnie nie dotarło - powiedziała. Aleks patrzyła na niego z przerażeniem. - Ja też przeżyłem szok - odparł natychmiast Tay­ - Nie mówi pan poważnie? lor. - Pozwólcie sobie jednak przypomnieć, że spra­ - Obawiam się, że tak, lady Aleksandro - odparł wa nie jest jeszcze przesądzona. Najpierw muszę smętnie prawnik. - Zgadzam się, że to naprawdę po­ stwierdzić bez żadnych wątpliwości, iż Wilton istot­ żałowania godne, ale warunki testamentu są jasne. nie zawarł legalny związek małżeński z panną Mac­ Geoffrey patrzył na nich niewidzącymi oczyma. Donald. Szkoci słyną z różnych... hm... związków, Najwyraźniej przeżył szok. Prawnik przeniósł współ­ które nazywają małżeństwem. Te jednak nie byłyby czujące spojrzenie z Geoffa na Aleksandrę. .uznane za legalne przez angielskie prawo. - Jeśli będzie można dowieść, że pani wuj zawarł le­ - Naprawdę? - spytał Geoffrey z nadzieją, a jego galne małżeństwo z Marie MacDonald i z tego związ­ twarz odzyskała normalną barwę. ku urodził im się syn, naprawdę nie pozostaje nam nic - Tak, milordzie. Całkiem niewykluczone, że nawet do zrobienia, lady Aleksandro. Ich syn jest najbliż­ jeśli z tego związku przyszły na świat dzieci, prawo szym męskim krewnym pani zmarłego ojca i w związ­ angielskie nie uznałoby takiego związku za prawo­ ku z tym otrzyma również tytuł oraz majątek. mocny. - Łącznie ze mną? - spytała z przerażeniem Alek­ Aleks przenosiła wzrok z twarzy prawnika sandra. na twarz kuzyna i z powrotem. Pomyślała, że sama Geoffrey poruszył się nagle. nie wie, jaki rozwój wypadków odpowiadałby jej naj­ - A jeśli ten człowiek jest już żonaty? bardziej. Nie chciała wyjść za Geoffreya, a zatem - W takim przypadku uzyskamy podstawy do oba­ istnienie innego dziedzica uwolniłoby ją z tej kon- lenia klauzuli - odparł prawnik. kretnej pułapki. Z drugiej strony myśl o ukochanym Aleksandra znów zaczęła głębiej oddychać. Gayles w rękach jakiegoś obcego Szkota była jej - Ile on ma lat? - spytała. wstrętna. ~29 Strona 15 Nie brała nawet pod uwagę tego, że może zosta< drogą wykorzystywaną przez generała Wa­ zmuszona do poślubienia nowo odnalezionego kuzy­ na. Taka ewentualność w ogóle nie mieściła jej się de'a do Fort Augustus - kolejnego miasta zbudowa­ w głowie. nego przez Anglików po to, by mogli stamtąd spra­ wować kontrolę nad Great Glen, najważniejszym * * * miejscem Szkocji. Fort Augustus leżał na najbardziej wysuniętym na południe brzegu Loch Ness, długim ramieniu morza, które na wzór Loch Linhe, tworzą­ Nawet w marcu najprostsza droga do Szkocji wio­ cego południową część Great Glen, stanowiło jego dła przez morze. W dwa dni po rozmowie z Aleksan­ część południową. Fort Augustus nie różniło się drą i Geoffreyem James Taylor wypłynął z Blackpo- w zasadzie niczym od Fort William. Zajazd był tam ol statkiem, którym dotarł najpierw do zachodniego jednak nieco gorszy. wybrzeża Anglii, a następnie do zatoki Clyde. W Troon udało mu się wynająć stateczek i dopłynął Taylor wyszedł z Royal Stag, by udać się na poszu­ najpierw do cieśniny jurajskiej, następnie do zatoki kiwanie miejscowego prawnika, dopiero późnym po­ Lorne, a w końcu do Loch Linnhe, gdzie leżał Fort południem. Idąc krętą ulicą, zerkał na witryny skle­ William, miasto zbudowane przez Anglików pów, szukając nazwiska Walter Erskine. Zdołał do- po pierwszym powstaniu jakobitów w minionym stu­ trzeć z Fort William do Fort Augustus bez eskorty, leciu. lecz zdawał sobie sprawę, że od tej pory będzie mu potrzebna pomoc. Według dość powierzchownych Przez cały czas padało, morze było wzburzone, ale informacji, jakich dostarczył mu w liście Archibald James Taylor cieszył się młodym wiekiem, dobrym Douglas, Niall MacDonald przebywał w Glen Alpin, zdrowiem i niewrażliwym żołądkiem. Płynąc coraz miejscowości położonej w górach na wschód od Fort dalej na północ, czuł, jak wymyka się cywilizacji Augustus. Nie istniała chyba żadna główna droga i wkracza w jakiś zapomniany, dziwny, prymitywny prowadząca do Glen Alpin. świat. Smagane strugami deszczu wybrzeże Szkocji Złote litery na tabliczce świadczyły wyraźnie wydawało się ponure i opuszczone, a potężne góry, o tym, że Taylor odnalazł pana Williama Erskine'a, jakie wyrosły mu przed oczyma, gdy statek dopływał toteż prawnik pchnął drzwi i wszedł do środka. Brzu­ do Fort William, wydawały się ogołocone z roślinno­ chaty mężczyzna o gęstych czarnych włosach i w oku- ści. I choć widok ten miał w sobie jakieś trudno larach uniósł głowę i popatrzył - mrużąc oczy w spo­ uchwytne, dzikie piękno, Taylor wzdrygnął się na sa­ sób typowy dla krótkowidza. mą myśl o tym, że mógłby spędzić całe życie w tak - Pan Erskine? - spytał uprzejmie Taylor. odosobnionym miejscu. Na szczęście Fort William okazał się zwykłym miasteczkiem z gospodą, gdzie - Owszem, nazywam się Erskine - odparł mężczy- udało mu się wynająć konia. Taylor spędził noc w za­ zna z typowo szkockim akcentem. - Czego pan sobie jeździe, po czym następnego słonecznego, choć życzy? wietrznego i zimnego ranka pojechał dalej na północ - Pozwoli pan, że się przedstawię: nazywam się Ja­ mes Taylor i jestem angielskim prawnikiem - powie- <~*s Strona 16 dział, wchodząc w głąb pokoju. - Szukam młodego - Rany! Ciekawe, jaką stary Glen Alpin zrobi mi­ człowieka, niejakiego Nialla Mac Donalda, i miałem nę, gdy się o tym dowie - powiedział Erskine ze zło­ nadzieję, że pomoże mi go pan odnaleźć. śliwym błyskiem w oku. Erskine popatrzył podejrzliwie na Taylora. Ten błysk wprawił Taylora w stan niepokoju. - A czegóż to angielski prawnik mógłby sobie ży­ - Obawiam się, że nie bardzo pana rozumiem - czyć od młodego Nialla? odparł lodowato. - To sprawa dotycząca spadku - odparł ostrożnie - Glen Alpin to naczelnik klanu MacDonaldów - Taylor. poinformował go Erskine. - Jest też dziadkiem Nial­ - Jakiego spadku? - spytał niegrzecznie Erskine. la. Nie będzie zadowolony, że jakiś angielski hrabia Taylor zawahał się, zirytowany pytaniem, ale za­ chce mu zabrać wnuka. raz potem uznał, że niczym w zasadzie nie ryzykuje, - Nie wiedziałem, że w Szkocji są jeszcze naczelni­ mówiąc mu prawdę. Erskine nie sprawiał wrażenia cy klanów - powiedział Taylor. człowieka skorego pomóc komukolwiek z dobroci - Niewielu. W Glen Alpin historia zatrzymała się serca. sio lat temu. - Na twarzy prawnika pojawił się sardo­ - Reprezentuję majątek George'a Wiltona, świę­ niczny uśmiech. - Klan darzy Glen Alpina ogrom­ tej pamięci hrabiego Hartford - powiedział Taylor. - nym szacunkiem. Dotarła do nas wiadomość, że ojciec Nialla MacDo- Taylor raz jeszcze spróbował przejść do rzeczy. nalda, Edward, był prawdopodobnie młodszym bra­ - Jeśli wyślę wiadomość panu MacDonaldowi, są­ tem zmarłego hrabiego. Jeśli to prawda i jeśli Niall dzi pan, że odwiedzi mnie w Fort Augustus? okaże się ślubnym synem Edwarda, to właśnie on \ Szkocki prawnik gwizdnął przeciągle. odziedziczy prawo do tytułu. i - Nie, myślę, że na pewno nie przyjedzie. Jeśli Szkot otworzył usta ze zdziwienia. chce się pan zobaczyć z Niallem, musi pan sam się - Żartuje pan sobie ze mnie, człowieku - powie­ do niego pofatygować. dział z jeszcze wyraźniejszym akcentem. - A jak mógłbym tego dokonać? - spytał Taylor, - Mówię całkiem poważnie. Jeśli może mi pan nic rezygnując z uprzejmego tonu. udzielić jakiejkolwiek pomocy w tej sprawie, będę - Będzie pan potrzebował przewodnika. Droga nad wyraz wdzięczny. do Loch Alpin prowadzi przez góry. Erskine zamknął usta. - Mógłby mi pan pomóc go zdobyć? - pytał dalej - Pojęcia nie miałem, że Niall to ktoś więcej niż Taylor, choć uprzejmość przychodziła mu z coraz po prostu jeden z klanu MacDonaldów. większym trudem. Szkot straszliwie go irytował. - Muszę się spotkać z panem MacDonaldem, aby - Chyba tak. Ale będzie to pana sporo kosztowało. go poinformować o zaistniałej sytuacji - powtórzył Jestem przygotowany - powiedział surowo Tay­ cierpliwie Taylor. - Musimy wiedzieć, czy Edward lor. Wilton był jego ojcem, czy nie, a jeśli tak, to czy za­ Dobrze. Zorganizuję kogoś na jutro rano. Może warł legalny związek małżeński z matką Nialla. to za wcześnie? 32 ~33 ~ Strona 17 - Jutro rano to świetna pora - odparł spokojnie Taylor. - Jestem panu wdzięczny za pomoc, sir. Prawnik obdarzył go uśmiechem. Taylor ukłonił się na pożegnanie i wyszedł z biura, żeby nie powiedzieć czegoś, czego mógłby potem ża­ łować. 3 Następnego ranka w biurze Waltera Erski­ ne'a Taylor spotkał swego przewodnika: ciemnowło­ sego, żylastego członka klanu Glen Alpin, Ala­ na MacDonalda. Ku wielkiemu rozczarowaniu Tay­ lora Alan miał na sobie szafranową koszulę i brązo­ we spodnie w kratę. Od chwili gdy przybył do Fortu Williams, Taylor liczył na to, że w końcu zobaczy ko- goś w spódniczce, lecz jak do tej pory jedynym wi­ docznym elementem szkockiego stroju narodowego były nakrycia podobne do koców, jakie zarówno mężczyźni, jak i kobiety zarzucali sobie na głowy i ra­ miona. - Ma pan szczęście, że Alan był akurat w Fort Au- gustus - powiedział Erskine. - Właśnie wybiera się d domu i zgodził się wziąć pana ze sobą. Wspaniale - powiedział Taylor, obdarzając mło­ dego członka klanu przyjacielskim uśmiechem. Ciemne oczy Szkota patrzyły na niego podejrzli­ wie i z wyraźną dezaprobatą. Mam dla pana kucyka. Ta droga jest za trudna, jak na Anglika. Ku wielkiemu zdziwieniu Taylora Alan mówił o wiele lepszą angielszczyzną niż prawnik. Fakt, iż je- ~35 ~ Strona 18 go językiem narodowym nie jest angielski, tylko cel­ Ku ogromnemu zdumieniu Taylora cały ten pięk­ tycki, zdradzała dziwna, lecz przyjemna dla ucha ny teren wydawał się całkowicie wyludniony. Po­ szkocka intonacja. za ptakami fruwającymi im nad głową jedynymi isto­ Padało, jak to zwykle w Szkocji, toteż gdy wycho­ tami, jakie udało mu się dostrzec, były stada owiec. dzili z zacisza kancelarii, Alan podał Taylorowi na­ Przypomniał sobie doniesienia angielskiej prasy rzutę w czerwoną kratę. o tym, jak szkoccy właściciele ziemscy wysiedlają - Ochroni pana przed deszczem - powiedział, mieszkańców, by na opuszczonych przez nich tere­ okrył się starannie chustą i wyszedł na ulicę. nach hodować owce. W ciągu ostatnich dwudziestu Taylor skrył się pod narzutą i podążył za nim. lat emigracja ze Szkocji do Kanady nasilała się, gdyż Ponurymi ulicami dotarli na brzeg Loch Ness, rodowitych górali zmuszono, by poszukali sobie gdzie Alan zostawił cztery kucyki. Taylor wpatrywał miejsca na obcej ziemi. Ogólnie rzecz biorąc, angiel­ się w smagane strumieniami deszczu wody jeziora, ska prasa popierała tę tendencję - owce przynosiły gdy tymczasem Szkot odwiązał osiodłanego już dochód, górale żyjący w klanach - nie. wcześniej kucyka i podszedł z nim do prawnika. Po trzech godzinach od chwili, gdy wyjechali - A gdzie jest pański kucyk? - spytał Taylor, pa­ /. Fortu Augustus, deszcz nagle ustał, a gdy zaczęli trząc na pozostałe kucyki, objuczone już i tak po­ pokonywać trawiaste wzniesienia łączące Glen Mo- nad wszelką miarę. roston z Glen Alpin, wyjrzało słońce. Dokładnie Alan rzucił mu spojrzenie pełne pogardy. wtedy Taylor dostrzegł pierwsze oznaki życia: kilka - Pójdę piechotą - powiedział. glinianek pokrytych strzechą nad brzegiem małego - Ach tak - mruknął Taylor. - Rozumiem. jeziora. W plamie słońca, które przedarło się właśnie Wsiadł na małego, kosmatego kucyka. Stopami przez chmury, siedziało kilka kobiet, a nieopodal ba­ niemal sięgał ziemi. Zdawał sobie sprawę z tego, że raszkowały dzieci. na tym kucu, otulony chustą w szkocką kratę musi - To pierwsi ludzie, jakich spotkaliśmy od wyjazdu wyglądać dość absurdalnie i był wdzięczny losowi /, Fort Augustus - powiedział Taylor do swego prze­ za to, że nie widzi go nikt znajomy. wodnika. Alan ujął uprząż pierwszego kuca i odwrócił się - Bo znaleźliśmy się teraz na terenie Mac-Mhic- od Loch Ness w stronę gór na zachodzie. Wyprawa Donnaila - odparł Alan z zadziwiająco gniewną mi­ z Fortu Augustus do Glen Alpin wywarła na Taylorze ną. - Naczelnik Glen Alpin traktuje swoich ludzi jak niezapomniane wrażenie. Alan wybrał wyboistą ojciec. - Posłał Taylorowi ponure spojrzenie. - ścieżkę wijącą się wśród pagórków i wrzosowisk. Tru­ W przeciwieństwie do innych, jakich mógłbym tu wy­ dy podróży rekompensowały jednak oszałamiające mienić. krajobrazy - błękit i fiolet ośnieżonych gór stanowił Taylor powstrzymał się od komentarza. Gdy mija­ wspaniałe tło dla przepięknych dolin przystrojonych li niskie trawiaste pagórki na granicy Glen Alpin, maleńkimi jeziorkami, strumykami i miniaturowymi wzrok przykuwały stada krów, nie owiec, jak miało wodospadami. to miejsce wcześniej. Przeszli jeszcze kilka innych — 36 — 37 Strona 19 małych wiosek, które Alan nazywał clachanami. Tam - Owszem - odparł krótko i, ciągnąc za sobą kuca, również Taylor dostrzegł kilka grup kobiet z dziećmi. zaczął schodzić w dół. - Gdzie się podziali mężczyźni? - spytał swego Taylor, już od wczesnego dzieciństwa zafascyno­ przewodnika. wany zamkami, patrzył z niedowierzaniem od strony - Polują - padła natychmiastowa odpowiedź. brzegu na dom naczelnika Glen Alpin, który tak nie­ Ścieżka, którą wędrowali, stała się nagle dość stro­ oczekiwanie wyrósł mu przed oczami. Główna część ma i Taylor wychylił się do przodu, by ułatwić kucy­ zamku, zapewne oryginalna, okazała się pięciopię­ kowi wspinaczkę. Alan zatrzymał się na szczycie trową budowlą z granitu, druga, pamiętająca zapew­ wzgórza i czekał, aż prawnik do niego dołączy. ne czasy dawnej świetności, była małą okrągłą wieżą. - Tutaj znajduje się dom Mac-Mhic-Donnaila - .Stare części zamku łączyło czteropiętrowe skrzydło. powiedział. Taylor nie miał wątpliwości, iż skrzydło stanowi no­ Rozciągająca się pod nimi dolina przypominała woczesny dodatek do całości. fioletowozieloną misę, z klejnotem długiego oszała­ - Czy wie pan, kiedy powstał zamek? - spytał swe­ miająco pięknego jeziora w środku. Zarówno od pół­ go przewodnika, kiedy zbliżyli się do cypla. nocy, jak i od południa dolinę otaczały góry. Przy­ - Dawno temu - padła niechętna odpowiedź. ćmione promienie popołudniowego słońca odbijały Kucyki skręciły na wyżwirowaną drogę, która prze­ się od powierzchni jeziora jasnozłocistymi i lawen­ cinała cypel i stanowiła zarazem jedyny lądowy dostęp dowymi smugami. Jezioro było tak długie, że nie wi­ do zamku. Wokół okrągłej wieży szybowały dwa orły. dać było jego końca - znikało z oczu, skręcając Niebo ponad nimi stało się intensywnie niebieskie. na południowy zachód między wzgórzami. Przez krótką chwilę Taylor żałował, że nie ma Po północnej stronie, na cyplu wyrastającym zdolności artystycznych. Ten wspaniały widok nada­ z wody, wznosił się wielki murowany zamek poło­ wał się wspaniale do przeniesienia na płótno. żony malowniczo na tle gór, a jego odbicie rysowa­ Przy końcu drogi cypel rozszerzał się, a żwir zastępo­ ło się wyraźnie w spokojnych, złocistych wodach je­ wały połacie trawy sięgające aż do murów zamku. ziora. Alan zatrzymał kuce, a dwaj mężczyźni niosący wo­ Taylor wstrzymał oddech z wrażenia. dę odstawili wiadra i podeszli bliżej. - To jest Eilean Darrach - wyjaśnił z dumą Alan, - Może pan zsiąść - powiedział Alan do swego an­ patrząc na zamek. - Dom Mac-Mhic-Donnaila. gielskiego podopiecznego. Taylor zdążył się już domyślić, że Mac-Mhic-Don- W chwili, gdy Taylor dotknął stopami ziemi, kola­ nail stanowi celtycki odpowiednik nazwiska naczel­ na ugięły się pod nim nagle i o mało nie upadł. Trzej nika klanu Glen Alpin. Szkoci patrzyli beznamiętnym wzrokiem na jego wysiłki. - Czy mieszka tu również wnuk naczelnika, Niall Alan wydawał po celtycku polecenia mężczyznom, MacDonald? - spytał Taylor. którzy wyszli im na spotykanie, a Taylor się rozglą­ Alan rzucił mu po raz kolejny podejrzliwe spojrze­ dał. Kilka drobnych szczegółów świadczyło wyraźnie nie. o tym, że zamek nie jest jedynie zabytkiem, lecz za- — g8 — ~39 ~ Strona 20 mieszkanym domostwem. Na skałach po słonecznej - Jestem wykonawcą testamentu hrabiego Hart- stronie grobli suszyło się pranie, a na ławce, w nie­ forda. - Taylor urwał, niepewny, jak się zwracać wielkiej odległości od zachodniego skrzydła zamku do tego niezwykłego mężczyzny. - Mac-Mhic-Don- dwie kobiety ubijały masło. nail - dodał szybko. Do frontowego wejścia prowadziły ogromne dę­ Na dźwięk słów hrabia Hartford wspaniała twarz bowe drzwi, ale Alan wybrał drogę do drzwi w środ­ mężczyzny wyraźnie się zachmurzyła. ku skrzydła, łączącego zamek z wieżą; wszedł - Proszę ze mną - powiedział krótko naczelnik, do środka i pokazał Taylorowi, by podążył za nim. odwrócił się i poprowadził Taylora do następnego Znaleźli się w ciemnym holu z dębowymi panelami pokoju, zamykając za sobą drzwi. z kominkiem i krzesłami po obu stronach. Na ścia­ W pokoju było niewiele mebli, z wyjątkiem rzeź­ nach wisiały jelenie głowy z ogromnymi rogami. bionych dębowych krzeseł, przypuszczalnie bardzo W kominku nie płonął ogień, a w pokoju było chłod­ niewygodnych, i dębowego stołu. Drewnianą podło­ niej niż w słońcu na zewnątrz. Taylor uznał, że panu­ gę przykrywał zniszczony dywan. je tu wyjątkowo przygnębiająca atmosfera. Glen Alpin podszedł do stołu i odwrócił się przo­ - Zobaczę, czy uda mi się znaleźć Mac-Mhic-Don- dem do swego gościa. Nie usiadł, nie poprosił rów­ naila - powiedział Alan i zniknął w drzwiach w za­ nież Taylora o zajęcie miejsca. chodniej części korytarza. - Co pan tu robi? - spytał z nieskrywaną wrogością. Taylor został sam w holu - drżąc z zimna i przyglą­ Taylor postanowi nie okazywać lęku. dając się z niesmakiem głowom o szklanych oczach. - Szósty hrabia Hartford zmarł w październiku Nie należał do wielbicieli wypchanych zwierząt. ubiegłego roku i odkryliśmy niedawno, że jego młod­ Po co najmniej dwudziestu minutach Alan wrócił szy brat, Edward, poślubił pańską córkę i miał z nią w towarzystwie starszego mężczyzny o znakomitej syna. Jeśli w istocie tak wyglądał przebieg wydarzeń, prezencji - z ogromną grzywą siwych włosów i orlim mam obowiązek powiadomić pana, iż syn Edwarda nosem. Ku ogromnemu zadowoleniu Taylora męż­ jest obecnie siódmym lordem Hartford. czyzna miał na sobie spódniczkę w taką samą kratkę - W jaki sposób dowiedział się pan o mojej córce jak chusty Alana i jego własna. i Edwardzie Wiltonie? - spytał naczelnik. - Panie Mac-Mhill - rozpoczął Alan oficjalnym - Wołałbym zachować tę informację dla siebie - od­ tonem - to jest ten angielski prawnik, pan James parł spokojnie Taylor. - Niemniej jednak moja kance­ Taylor. laria uznała źródło informacji za na tyle wiarygodne, Zachowywał się tak, jakby przedstawiał Taylora aby poczuć się zobligowana do zbadania sprawy. księciu lub królowi. Prawnik omal się nie ukłonił. Na ogorzałą, wyrazistą twarz Glen Alpina wystąpi­ Starszy mężczyzna patrzył na niego surowo. Stalo- ły rumieńce. Zanim jednak Taylor zdążył odpowie­ woszare brwi były równie wspaniałe, jak orli nos. dzieć, drzwi tuż za nim otworzyły się i do pokoju - Czego pan sobie życzy, sir? - spytał głębokim wszedł młody mężczyzna. Taylor otworzył oczy ze głosem. zdumienia. Nigdy dotąd nie widział twarzy, która by —'40 ~ — 41 —