Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Wojny Swiata Wynurzonego - TROISI LICIA PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
LICIA TROISI
Wojny Swiata Wynurzonego
Tom I
SEKTA ZABOJCOW
Z jezyka wloskiego przelozyla Zuzanna
Umer
VIDEOGRAF II
Katowice
Tytul oryginaluGuerre del mondo emerso
I. La setta degli assassini
Redakcja
Elzbieta Spadzinska-Zak
Projekt okladki Marek Piwko
Ilustracja na okladce Paolo Barbieri
Sklad i lamanie Damian Walasek
Korekta Irena Zaba
Wydanie I, maj 2008
Videograf II Sp. z 0.0., 41-500 Chorzow, al. Harcerska 3 C tel. (0-32) 348-31-33, 348-
31-35, fax (0-32) 348-31-25
[email protected]
www.videograf.pl
(C) Copyright 2006 by Arnoldo Mondadori Editore S.p.A, Milano
(C) Copyright for the Polish edition by Videograf II Sp. z 0.0. Chorzow 2008
ISBN 978-83-7183-582-7
Druk i oprawa:
OP0Lgraf s.a.
Opole, ul. Niedzialkowskiego 8-12
www.opolgraf.com.pl
Lucii
Breathe in deep, and cleanse away our sins
And we'll pray that there's no God
To punish us and make a fuss.
Muse, Fury
Prolog
Cala wieza zawalila sie w mgnieniu oka. Rozprysnela sie w miriady odlamkow czarnego krysztalu, ktore pokryly cala rownine. Na kilka chwil wszystkich oslepilo.
Nastepnie pyl opadl, a spojrzenie swiadkow zaczelo blakac sie po niewyobrazalnej scenerii. Twierdzy juz nie bylo. Stala tam przez prawie piecdziesiat lat, rzucajac cien na egzystencje zgromadzonych teraz wsrod jej ruin Przegranych i opromieniajac nadzieje Zwycieskich. Teraz nie zatrzymywala juz wzroku, ktory siegal swobodnie az po horyzont.
Wielu wydalo okrzyk radosci. Odrazajace gnomy, niegodni ludzie i niewolnicy Wolnych Krain jednym glosem wykrzykiwali swoja euforie.
Yeshol - czarodziej i zabojca - zaplakal.
Potem nastapila regularna rzez.
Ludzie i gnomy, jezdzcy i rebelianci rzucili sie z impetem na ocalalych i mordowali ich bez litosci.
Yeshol wzial miecz od jakiegos poleglego zolnierza i stanal do walki, bez zadnej nadziei. Nie chcial przezyc w swiecie bez Tyrana i bez Thenaara.
Na niebie rozblysnal czerwienia ostatni skrawek slonca. Zachod zastal Yeshola stojacego samotnie posrod stosow trupow, kurczowo sciskajacego w reku swa bron.
Los mial wobec niego inne plany. Jeszcze zyl.
I wreszcie zapadla noc. Jego noc.
Uciekl stamtad, przez wiele dni sie ukrywal, nigdy jednak nie oddalajac sie zbytnio od Twierdzy. Widzial, jak zwyciezcy biora jencow, widzial, jak zuchwale obejmuja te ziemie w posiadanie.
Jeszcze tak niedawno, zaledwie kilka dni wczesniej, Aster obiecywal mu, ze Dni Thenaara sa bliskie, ze swiat zostanie skapany we krwi i ze nastapi nowy poczatek.
-A potem nadejdzie epoka Zwycieskich - zakonczyl Aster swoim delikatnym
glosem.
-Tak, Mistrzu.
Teraz natomiast jedyny czlowiek, w ktorego kiedykolwiek wierzyl Yeshol, nie zyl. Jego Wodz, jego Mistrz, Wybrany.
Patrzac na zwyciezcow odjezdzajacych wozami wypelnionymi zdobyczami z Twierdzy: magicznymi napojami i truciznami z laboratorium oraz cennymi manuskryptami, ktore Aster kochal bardziej niz wlasne zycie, Yeshol poprzysiagl zemste.
Cieszcie sie tym, poki mozecie, bo moj Bog jest bezlitosny.
Wyszedl ze swojej ostatniej kryjowki. Musial uciekac, ratowac sie, bo tylko w ten sposob mogl ocalic kult Thenaara, odbudowac potege Zwycieskich i zaczac wszystko od poczatku. Musial odszukac ocalalych braci.
Ale przedtem jeszcze ostatnia sprawa.
Boso ruszyl przez rownine. Odlamki czarnego krysztalu wbijaly mu sie w podeszwy stop, raniac je do krwi.
Dotarl do serca Twierdzy. Chociaz zachowaly sie tylko nieliczne fragmenty murow, wiedzial, ze tam jest, znal na pamiec plan budynku.
Polamany tron lezal na ziemi. Niemal cale siedzisko bylo w kawalkach, ale oparcie wciaz majestatycznie wznosilo sie nad ziemia. Nie bylo sladu po Asterze.
Pogladzil oparcie tronu. Jego dlonie przebiegly po ornamentach i natrafily na skrawek zaplamionej krwia tkaniny. Palce zacisnely sie wokol niej. Mimo panujacej ciemnosci, Yeshol ja rozpoznal. To byla Jego szata. Ta, ktora Aster mial na sobie w dzien upadku.
Relikwia, ktorej szukal.
Zawartosc
CZESC PIERWSZA... 8
1. Zlodziejka... 10
2. Zycie codzienne... 15
3. Pierwszy dzien lata... 19
4. Szczegolne zadanie... 26
5. Zasadzki... 35
6. Ostatni kawalek ukladanki... 47
7. Proces... 54
8. Rzez w lesie... 65
9. Pieczec... 74
10. Strzepy wojny... 85
11. Swiatynia Czarnego Boga... 98
12. Droga prowadzaca w ciemnosc... 110
CZESC DRUGA... 124
13. Mistrz... 126
14. W czelusciach Domu... 138
15. Pod okiem Thenaara... 147
16. Tak, Mistrzu!... 158
17. Prorok dziecko... 170
18. Praca godna Zwycieskiego... 180
19. Podroz szkoleniowa... 188
20. Stary kaplan... 201
21. Misja samobojcza... 211
22. Zabojstwo w lesie... 222
23. Krew ofiarna... 233
24. Dzien Postulanta... 246
25. Wybor... 260
26. Niemozliwe zadanie... 276
27. Pakt... 290
28. Pierwszy raz... 306
29. Strzepki prawdy... 316
30. Twarz w kuli... 329
CZESC TRZECIA... 343
31. Koniec... 345
32. Poczatek historii... 359
33. Ucieczka przez pustynie... 367
34. Rada Wod... 382
Epilog... 401
CZESC PIERWSZA
To byla Wielka Zimowa Bitwa, podczas ktorej obalono krolestwo Tyrana. Ogromna armia, jaka wystawiono na te okazje, bylaby jednak calkowicie bezuzyteczna, gdyby Nihal nie zniweczyla wczesniej czarow Tyrana. Sily Tyrana zostaly bowiem stworzone przy uzyciu Zakazanej Magii i przewazaly liczebnie. To wlasnie dlatego Nihal uciekla sie do zapomnianych czarow elfickich. W Osmiu Krainach Swiata Wynurzonego zamieszkuje jeszcze osiem pierwotnych duchow czczonych niegdys przez Elfy, a kazdy z nich jest straznikiem kamienia obdarzonego szczegolnymi silami mistycznymi. Polaczenie tych Osmiu Kamieni zebranych w slynny Medalion, ktory od dnia zwyciestwa Nihal ma zawsze przy sobie, pozwala zniesc wszelkie czary, oddajac je w dlonie osoby przyzywajacej duchy.
Nadzwyczajna wiec byla to moc, ale w dniach naszych juz utracona. Nihal bowiem, Ostatni Pol-Elf Swiata Wynurzonego, wyczerpala calkowicie moc Medalionu, ktory nie jest juz teraz niczym wiecej, jak tylko ozdoba.
W ten sposob ze Swiata Wynurzonego zniknal ostatni odblask magii elfickiej.
Leona, czlonek Rady
Upadek Tyrana
Ksiega XI
1. Zlodziejka
Mel ziewnal, patrzac na rozgwiezdzone niebo. Zwarta, gesta chmurka oddechu zakrzepla w powietrzu. Bylo naprawde bardzo zimno, a przeciez to dopiero pazdziernik. Mezczyzna owinal sie ciasniej plaszczem. Oczywiscie, ta przekleta nocna warta musiala trafic sie wlasnie jemu. I to na dodatek w okresie, kiedy panu wiedzie sie niezbyt dobrze. Prawdziwa udreka. Kiedys tam, w ogrodzie, stalo ich na strazy wielu. Sporo ich bylo rowniez w srodku, w sumie przynajmniej z dziesieciu straznikow. Teraz jednak byli tylko we trzech. On w ogrodzie, Dan i Sarissa przed komnata. Na domiar zlego z kazdym miesiacem pozbawiano ich ekwipunku.-Dzieki temu nie jestem zmuszony do obcinania wam poborow - mowil Amanta, czlonek Rady.
Po niedlugim czasie Mel byl juz wyposazony jedynie w krotki miecz, wytarty skorzany pancerz oraz ten lekki plaszcz, ktory mial na sobie, a ktory ani troche nie grzal.
Mel westchnal. Dawniej, kiedy byl najemnikiem, bylo lepiej.
Wojna postepowala pelna para, krol Krainy Slonca, Dohor, juz wyciagnal swoje chciwe rece do Krain Dni i Nocy, zas wojna toczaca sie w Krainie Ognia przeciwko gnomowi Ido wydawala sie zwykla potyczka. Garstka oberwancow przeciwko najpotezniejszej armii Swiata Wynurzonego, jakie mogli miec nadzieje? Tak, to prawda, Ido przed swoja zdrada byl Najwyzszym Generalem, a jeszcze wczesniej bohaterem Wielkiej Wojny z Tyranem, ale tamte czasy juz minely. Teraz byl juz tylko starcem: to Dohor, bedacy krolem, pelnil funkcje Najwyzszego Generala.
A jednak bylo ciezko, bardzo ciezko. I dlugo to wszystko trwalo. Te przeklete
gnomy pojawialy sie ze wszystkich stron. Postepowaly naprzod dzieki zasadzkom i pulapkom, a wojna polegala juz tylko na czolganiu, ukrywaniu i ogladaniu sie za siebie na kazdym kroku. Ten koszmar trwal dwanascie lat. I dla Mela skonczyl sie zle. Zasadzka, jak zwykle. I przeszywajacy bol w nodze.
Nigdy juz nie wrocil do pierwotnej formy, wiec musial sie wycofac. To byl trudny okres. W koncu umial przeciez tylko walczyc, czym innym mialby sie zajac?
Znalazl prace u Amanty jako wartownik. Na poczatku wydawalo mu sie to przyzwoitym i honorowym rozwiazaniem.
Nie przewidzial, ze nadejda dni niczym nierozniace sie jeden od drugiego oraz nuda wynikajaca z zajecia powtarzanego kazdej nocy. Przez osiem lat sluzby u Amanty nigdy nic sie nie wydarzylo. A jednak Amanta mial bzika na punkcie bezpieczenstwa. Jego dom, pelen przedmiotow o niezwyklej wartosci, a jednoczesnie calkowicie bezuzytecznych, byl strzezony niczym muzeum, a nawet bardziej.
Mel przeszedl na tyly domu. Nieznosnie dlugo trwalo przemierzenie calego obwodu tego bezsensownego palacu, ktory Amanta kazal sobie wybudowac. Teraz przez te rudere, ktora tylko przypominala mu o dobrych czasach, kiedy jeszcze byl dobrze sytuowanym szlachcicem, siedzial po uszy w dlugach, powoli popadajac w nedze.
Mezczyzna zatrzymal sie na kolejne glosne ziewniecie. I wtedy to sie stalo. Blyskawicznie i w ciszy. Cios dokladnie wymierzony w glowe. Potem ciemnosc.
Cien zostal panem ogrodu. Rozejrzal sie wokol, a nastepnie przeslizgnal sie do nisko umieszczonego okna. Trawa pod jego miekkimi krokami nawet nie drgnela.
Otworzyl okno i w mgnieniu oka wsunal sie do srodka.
Tego wieczoru Lu byla zmeczona. Pani narzekala przez caly dzien, a teraz jeszcze to absurdalne polecenie, przez ktore musiala siedziec tak dlugo w nocy. Polerowanie starych sreber... Co niby potem z nimi zrobi?
-Na wypadek, gdyby ktos przyszedl nas odwiedzic, glupia brzydulo!
A niby kto? Pan juz popadl w nielaske, wiec i damy nie ociagaly sie z opuszczeniem jego domu. Wszyscy bardzo dobrze pamietali, co prawie dwadziescia lat wczesniej stalo sie ze szlachta z Krainy Slonca, kiedy probowala buntowac sie przeciwko Dohorowi, knujac przeciw niemu spisek. Mimo iz Dohor, poslubiwszy krolowa Sulane, byl prawowitym krolem, nie byl szczegolnie kochany. Skupial w
swoich rekach zbyt wielka wladze, a jego ambicje wydawaly sie nieograniczone. Dlatego probowano zrzucic go z tronu, jednak bez powodzenia. Amancie udalo sie wyjsc z tego bez szwanku, ale niewiele brakowalo. Ugial sie przed wola swojego krola i znizyl sie do lizania mu stop.
Lu potrzasnela glowa. Niepotrzebne i jalowe rozmyslania. Lepiej to zostawic.
Szelest.
Lekki.
Bardzo delikatny.
Dziewczyna odwrocila sie. Dom byl duzy, zbyt duzy i pelen zlowrogich halasow.
-Kto tam? - spytala z lekiem. Cien stal nieruchomo w ciemnosci.
-Pokazcie sie! - zawolala Lu.
Zadnej odpowiedzi. Cien oddychal cicho, spokojnie.
Lu pobiegla pietro wyzej, do Sarissy. Czesto to robila, kiedy wieczorem musiala zostac sama przy pracy. Po pierwsze bala sie ciemnosci, a po drugie Sarissa jej sie podobal. Byl niewiele starszy od niej i mial piekny, dodajacy otuchy usmiech.
Cien podazyl za nia w ciszy.
Sarissa stal na wpol uspiony, leniwie opierajac sie o wlocznie. Strzegl komnaty pani.
-Sarissa...
Chlopak otrzasnal sie. - Lu... Nie odpowiedziala.
-Och, do diabla, Lu... znowu?
-Tym razem jestem pewna - rzucila. - Tam ktos byl... Sarissa parsknal zniecierpliwiony.
-To zajmie tylko chwilke - nalegala Lu. - Prosze cie... Sarissa poruszyl sie niechetnie.
-Pospieszmy sie.
Cien poczekal, az plecy chlopca znikna za rogiem schodow, po czym przystapil do dzialania. Drzwi nie byly nawet zamkniete na klucz. Przemknal sie do pokoju. Na srodku komnaty stalo slabo oswietlone przez ksiezyc w pelni loze, z ktorego dobiegalo glosne chrapanie, od czasu do czasu przerywane czyms w rodzaju ponurych rzezen i jekow. Moze Amanta snil o swych wierzycielach, a moze o wlasnie takim jak on
cieniu, ktory przybyl zabrac mu jedyne, co mu pozostalo: cenne cymelia. Cien sie nie zdziwil. Wszystko szlo zgodnie z planem. Pani spala w oddzielnym pokoju. Drzwi, ktore go interesowaly, znajdowaly sie przed jego oczami.
Przeszedl do drugiej komnaty, takiej samej, jak poprzednia. Z loza tym razem nie dobiegalo nawet westchnienie. Prawdziwa dama z tej zony Amanty.
Cien w ciszy skierowal sie do wiadomego miejsca. Pewnym ruchem otworzyl szuflade. Male zawiniatka z brokatu i aksamitu. Nie musial ich nawet otwierac: doskonale wiedzial, co zawieraja. Wzial je i wlozyl do przewieszonego przez ramie chlebaka. Ostatnie spojrzenie na kobiete lezaca w lozu. Owinal sie plaszczem, otworzyl okno i zniknal.
Makrat, stolica Krainy Slonca, byl miastem-polipem, ale jeszcze bardziej przypominal go noca, kiedy jego profil kreslily jedynie swiatla karczm i budynkow. W centrum znajdowaly sie wielkie panskie palace, kanciaste i imponujace, natomiast na peryferiach miescily sie male gospody, nedzne domki i baraki.
Postac poruszala sie, wtapiajac w mury budynkow. Z kapturem opuszczonym na twarz, w ciszy i anonimowo przemierzali opustoszale ulice miasta. Nawet teraz, po zakonczonej pracy, jej kroki nie rozbrzmiewaly po bruku.
Doszla do brzegu miasta, az do polozonego na uboczu zajazdu bedacego w tych dniach jej domem. Przespi tam jeszcze te jedna noc, a potem koniec. Musi zmienic miejsce, przemiescic sie, zgubic slady. I tak juz zawsze, wiecznie scigana.
Cicho weszla do swojego pokoju, gdzie czekalo na nia tylko spartanskie lozko i lawa skrzyniowa z ciemnego drewna. Przez okno wpadal metaliczny poblysk ksiezyca.
Rzucila torbe na lozko, po czym zdjela plaszcz. Kaskada lsniacych kasztanowych wlosow spietych w konski ogon opadla do polowy plecow. W niklym swietle swiecy postawionej na skrzyni pojawila sie napieta i zmeczona twarz, twarz dziecka.
Dziewczynka.
Nie wiecej niz siedemnascie lat, powazny wyraz twarzy, ciemne wlosy i blada, oliwkowa cera.
Miala na imie Dubhe.
Dziewczyna zaczela zdejmowac z siebie bron. Sztylety, noze do rzucania, dmuchawka, kolczan i strzaly. Teoretycznie to wszystko nie bylo zlodziejowi
potrzebne, ale ona nigdy nie rozstawala sie ze swym orezem.
Zdjela gorsecik, zostajac w samej koszuli i swoich zwyklych spodniach. Rzucila sie na lozko i popatrzyla na plamy wilgoci na suficie, posepnie rysujace sie w swietle ksiezyca.
Zmeczona. Sama nie potrafila powiedziec, czym. Nocna praca, ta wieczna wedrowka, samotnoscia. Sen uniosl ze soba jej mysli.
Wiadomosc rozniosla sie szybko i juz nazajutrz caly Makrat wiedzial. Amanta, byly Pierwszy Dworzanin, dawny doradca Sulany, zostal okradziony we wlasnym domu.
Nic nowego pod sloncem, bogatym czesto sie to zdarzalo, a ostatnio szczegolnie w okolicach miasta.
Sledztwo jak zwykle nie przynioslo zadnych rezultatow i, jak wielokrotnie w ciagu ostatnich dwoch lat, cien pozostal tylko cieniem.
2. Zycie codzienne
Nazajutrz Dubhe opuscila gospode wczesnie rano. Zaplacila monetami, ktore zostaly jej z poprzedniej pracy. Byla kompletnie splukana, wiec ta wycieczka do domu Amanty byla dla niej blogoslawienstwem. Zazwyczaj rzadko miala do czynienia bezposrednio z grubymi rybami; zadowalala sie robota na nieco nizszym poziomie, ktora gwarantowala jej, ze nie sciagnie na siebie niczyjej uwagi. Teraz jednak naprawde miala noz na gardle, i Zanurzyla sie w zaulkach Makratu. To miasto bylo wiecznie w ruchu i nigdy nie zasypialo. Zreszta bylo to najbardziej chaotyczne miejsce w calym Swiecie Wynurzonym - pelne ludzi, gesto obstawione szlacheckimi palacami, walczacymi o ulice i place z chatkami biedakow. Na przedmiesciach staly baraki zwyciezonych na wojnie, uciekinierow z Osmiu Krain Swiata Wynurzonego, ktorzy stracili wszystko w latach, kiedy Dohor dochodzil do wladzy. Byly tam istoty wszystkich ras, a takze wielu Famminow. To oni byli prawdziwymi ofiarami: pozbawieni ziemi, scigani ze wszystkich stron, odizolowani od swoich towarzyszy, niewinni i nieswiadomi jak dzieci. Kiedys bylo inaczej: podczas panowania terroru Tyrana to oni byli bojownikami. Ich istnienie mialo tylko jeden cel: mieli byc maszynami wojennymi. Tyran stworzyl ich za pomoca swoich czarow, a ich pochodzenie mozna bylo jednoznacznie odczytac z ich wygladu: niezgrabne, pokryte rudawym meszkiem sylwetki o nieproporcjonalnie dlugich ramionach i ostrych klach wystajacych z ust. W tamtych czasach wzbudzali szalony lek i to z nimi Nihal, bohaterka owego mrocznego okresu prowadzila decydujace walki, a przynajmniej tak
spiewali minstrele na rogach ulic. Teraz jednak Famminowie wzbudzali tylko litosc.
Kiedy Dubhe byla jeszcze uczennica, czesto udawala sie razem z Mistrzem na przedmiescia. On je kochal.
-To jedyne miejsce naprawde pelne zycia, jakie zostalo na tej gnijacej ziemi -
zwykl mawiac, wiec chodzili tam na dlugie spacery.
Dubhe nadal czasami tam zagladala, nawet po smierci Mistrza. Kiedy za nim tesknila i czula, ze nie da rady dalej isc naprzod, zaglebiala sie w te dzielnice nedzy i wystepku, szukajac jego glosu kryjacego sie jeszcze posrod zaulkow. Wtedy sie uspokajala.
Miasto zaczynalo sie ozywiac we wczesnych godzinach rannych. Otwierala sie jakas budka, kobiety czerpaly wode ze zrodla, dzieci bawily sie na ulicy, a posrodku placu wznosil sie wielki posag Nihal.
Dubhe znalazla miejsce, ktorego szukala. Byl to na wpol schowany sklepik, mieszczacy sie na skraju dzielnicy barakow. Sprzedawano w nim ziola, przynajmniej tak napisane bylo na szyldzie, ale ona chodzila tam z innych powodow.
Tori, sklepikarz, byl gnomem pochodzacym z Krainy Ognia. Znaczna wiekszosc jego pobratymcow zamieszkiwala wlasnie tamte ziemie lub Kraine Skal. Mial ciemna karnacje i dlugie, czarne jak noc wlosy posplatane w mnostwo warkoczykow. Przemieszczal sie po swoim sklepiku, drobiac na krotkich nozkach, z nieschodzacym z ust usmiechem.
Wystarczylo jednak jedno proste slowo - slowo znane wielu osobom z odpowiednich kregow, aby Tori zmienil wyraz twarzy. W takich razach prowadzil stalych bywalcow na zaplecze. Tam znajdowala sie jego swiatynia.
Gnom mogl sie poszczycic jedna z najbogatszych kolekcji trucizn, jakie mozna sobie wyobrazic. Byl w tej dziedzinie wielkim ekspertem, gotowym dostarczyc kazdemu idealne rozwiazanie. Czy chodzilo o smierc powolna i bolesna, czy tez o nagly zgon, Tori zawsze dysponowal odpowiednim flakonikiem. To jednak nie wszystko: nie zdarzalo sie, by zdobyty w Makracie lup nie przechodzil przez jego rece.
-Witaj! Znow potrzebujesz mojej pomocy? - przywital ja gnom, kiedy weszla do sklepu.
-Jak zawsze... - usmiechnela sie do niego spod kaptura.
-Gratuluje ostatniej roboty... bo to twoja sprawka, prawda?
Tori byl jednym z niewielu, ktorzy wiedzieli cos o niej i o jej przeszlosci.
-Tak, to ja - uciela krotko Dubhe. Jak najmniej reklamy - takie bylo od zawsze
jej motto.
Tori zaprowadzil ja na zaplecze, a ona poczula sie tam jak u siebie.
Mistrz wprowadzil ja w tajniki wiedzy o ziolach, kiedy jej umiejetnosci celowania z luku wciaz pozostawialy wiele do zyczenia. W owym czasie szkolila sie jeszcze, aby zostac zabojca, a byla to praktyka dosc znana wsrod mordercow nizszego poziomu: jezeli nie potrafilo sie precyzyjnie uderzyc w najwazniejsze punkty, trzeba sie bylo uciekac do nasaczania strzal lub sztyletow trucizna, tak aby nawet lekka rana okazywala sie smiertelna.
"Trucizna jest dla poczatkujacych" - przypominal jej zawsze Mistrz, ale dla niej zielarstwo stalo sie pasja.
Cale godziny spedzala pochylona nad ksiazkami. Chodzila po lasach i lakach, wyszukiwala odpowiednie ziola i szybko zaczela wymyslac oryginalne mieszanki o roznych stopniach skutecznosci: od lagodnych srodkow nasennych po najbardziej smiercionosne trucizny. To wlasnie pociagalo ja najbardziej. Studiowac, szukac, zrozumiec. I w koncu Dubhe nauczyla sie.
Potem wszystko sie zmienilo, zabojstwo stalo sie piekacym wspomnieniem minionej epoki, a Dubhe poswiecila sie przede wszystkim studiom nad srodkami nasennymi, ktore zdecydowanie bardziej mogly jej sie przydac w dzialalnosci, jaka podjela, aby przezyc.
Teraz nie tracila czasu. Rozwinela na ladzie owoc swojej wyprawy i czekala na werdykt Toriego, ktory pochylony nad perlami i szafirami, analizowal je okiem eksperta.
-Swietna faktura, piekne ciecie... Tylko troche zbyt latwe do rozpoznania... Tu
trzeba bedzie popracowac.
Dubhe milczala. To wszystko juz wiedziala. Wyuczone arkana zawodu zabojcy tkwily w niej gleboko i dziewczyna prowadzila swoja prace zlodziejki jak najlepszy z mordercow: zawsze przed akcja starannie zbierala wszelkie mozliwe informacje.
-To bedzie trzysta karoli.
Dubhe zmarszczyla brwi pod kapturem.
-Wydaje mi sie, ze to malo.
Tori usmiechnal sie dobrodusznie.
-Wiem, ile wysilku cie to kosztowalo, ale musisz zrozumiec i mnie... To bedzie
trzeba rozmontowac, przetopic... Trzysta piecdziesiat.
Starczy na nastepne trzy, cztery miesiace wedrowek. Dubhe westchnela cicho.
-No dobrze.
Tori usmiechnal sie do niej.
-Takiej jak ty pracy nigdy nie brakuje.
Dziewczyna wziela to, co jej zaoferowal, i odeszla bez pozegnania. Znow pograzyla sie w zaulkach Makratu.
Okolo poludnia opuscila miasto. Poszla prosto do swojego domu. Byla to tylko grota. Swoj prawdziwy dom - ten na brzegu oceanu w Krainie Morza, ktory dzielila z Mistrzem - porzucila po jego smierci, w dniach bolu, i juz nigdy tam nie wrocila. Wszystkim, co udalo jej sie znalezc na jego miejsce, byla ta dziura. Znajdowala sie w Puszczy Polnocnej, niezbyt daleko od cywilizacji, ale i nie nadmiernie blisko osad ludzkich. Wystarczylo pol dnia piechota, aby tam dojsc.
Kiedy o zachodzie slonca weszla do groty, stechly zapach plesni schwycil ja za gardlo. Dawno tu nie byla, a miejsce nie bylo zbyt przewiewne.
Za lozko sluzylo legowisko zrobione napredce ze slomy, a palenisko bylo zaledwie wneka w skalistej scianie groty. Posrodku tego jedynego pomieszczenia stal prosty stol, zas przy jednej ze scian kredens, prawie calkiem wypelniony ksiazkami i buteleczkami trucizn.
Dubhe przygotowala sobie skromna kolacje z kilku produktow, jakie znalazla w miescie. Na zewnatrz zapadla noc, a wyraznie widoczne gwiazdy drzaly lekko.
Kiedy tylko skonczyla jesc - wyszla na zewnatrz. Zawsze lubila niebo, jego bezkres dawal jej poczucie bezpieczenstwa. Nie dobiegaly jej zadne halasy, nie bylo wiatru. Dubhe slyszala jedynie szmer strumienia. Poszla do zrodla i spokojnie sie rozebrala.
Juz w chwili zamoczenia stopy w wodzie przeszyl ja mroz, ale nie poddala sie i szybko weszla az po szyje. Poczucie lodowatego zimna nie trwalo dlugo i nagle zmienilo sie w niepojete wrazenie ciepla. Zanurzyla sie cala w wodzie, a dlugie kasztanowe wlosy zaczely tanczyc wokol glowy i przed twarza.
Dopiero wtedy, kiedy byla calkowicie pograzona w wodzie, udalo jej sie przez chwile poczuc ogarniajacy ja spokoj.
3. Pierwszy dzien lata
* * *
Przeszlosc I
Jest sloneczny dzien. Dubhe wstaje z lozka podekscytowana. Juz w momencie, kiedy otworzyla oczy, dotarlo do niej, ze nadeszlo lato. Moze to swiatlo, a moze zapach powietrza przenikajacego przez podniszczone okiennice.Ma osiem lat. Zywa dziewczynka o dlugich kasztanowatych wlosach, nierozniaca sie zbytnio od innych. Nie ma braci ani siostr, rodzice sa wiesniakami.
Zyja w Krainie Slonca, niedaleko od granicy z Wielka Kraina. Po zakonczeniu wojny ziemie tego obszaru zostaly rozdzielone pomiedzy wszystkie Krainy i tylko srodkowy rejon pozostal samodzielnym terytorium. Rodzice Dubhe przeprowadzili sie do niewielkiej, niedawno zalozonej wioski - Selvy. Szukali pokoju i wydaje sie, ze tam go znalezli. Z wojny Dohora, majacej na celu zagarniecie wszystkich ziem, do tej wioski w centrum malego lasku, polozonej z dala od wszystkiego, dociera jedynie echo. A od kilku lat juz nawet i to nie. Dohor podbil znaczna czesc Swiata Wynurzonego i zapanowalo cos w rodzaju kruchego pokoju.
Dubhe wpada do kuchni na bosaka, ma jeszcze nieuczesane wlosy.
-Jest slonce, jest slonce!
Jej matka, Melna, siedzi przy stole i nie przerywa czyszczenia warzyw.
-Na to wyglada...
To pulchna kobieta o rumianej twarzy. Jest mloda, ma nie wiecej niz dwadziescia piec lat, ale - jak przystalo na osobe pracujaca na roli - jej dlonie sa zniszczone i pelne odciskow.
Dubhe krzyzuje ramiona, opiera sie nimi na stole i macha zwisajacymi nogami.
-Powiedzialas, ze jesli bedzie ladnie, bede mogla pojsc pobawic sie w lesie...
-Tak, ale najpierw mi pomozesz. Potem mozesz robic, co chcesz. Entuzjazm Dubhe od razu opada. Wczoraj rozmawiala ze swoimi przyjaciolmi.
Obiecali sobie, ze jezeli bedzie slonce, spotkaja sie. No i jest slonce.
-Ale to pomaganie zajmie caly ranek! Kobieta odwraca sie niecierpliwie.
-No to znaczy, ze przez caly ranek bedziesz ze mna. Dziewczynka prycha
glosno.
Dubhe wyciaga ze studni wiadro pelne wody i myje sie pod lodowatym strumieniem. Bardzo to lubi, takie mycie w zimnej wodzie.
A poza tym za kazdym razem, kiedy wyciaga wiadro, czuje sie silna. Jest dumna z wlasnej sily: ze wszystkich dziewczynek tylko ona jest w stanie dorownac Gornarowi, najstarszemu z ich grupki. To dwunastoletni gigant, bezdyskusyjny przywodca ich bandy, a swoj prymat wywalczyl sobie piesciami. Jednak nie udaje mu sie podporzadkowac sobie Dubhe, wiec traktuje ja nieufnie, dbajac, aby jej za bardzo nie rozdraznic. Kilka razy pokonala go w silowaniu na reke i wie, ze bardzo go to zapieklo. Zgodnie z niepisana umowa, Gornar jest pierwszy wsrod dzieciakow, ale Dubhe jest zaraz potem. I tym sie szczyci.
Moglibysmy pojsc polowac na jaszczurki i urzadzic terrarium albo po prostu stoczyc walke. Ale bedzie wspaniale! - mowi do siebie, juz przeczuwajac radosci lata. Tymczasem polewa sobie glowe lodowata woda, czujac przeszywajacy ja dreszcz przyjemnosci. Jest szczupla, niemal zbyt szczupla. Jednak niektorzy z jej towarzystwa juz patrza na nia, rumieniac sie, z czego jest zadowolona. W jej sercu znalazl sie juz pewien niesmialy chlopiec, Mathon. On co prawda nie raczy na nia spojrzec, ale ona czesto o nim mysli. Teraz, po poludniu, on tez na pewno bedzie: kto wie moze teraz, podczas wspolnie spedzonego czasu, znajdzie odwage, aby powiedziec mu, ze jej sie podoba.
Oczekiwanie na popoludnie rozjasnia caly poranek. Dubhe pomaga matce, ale z
trudem udaje jej sie spokojnie czyscic warzywa. Siedzi na krzesle i nerwowo macha nogami, co jakis czas rzucajac spojrzenie na zewnatrz.
Czasami wydaje jej sie, ze widzi, jak przebiega ktorys z chlopcow, ale dobrze wie, ze dopoki nie skonczy, za nic na swiecie nie bedzie jej wolno wyjsc.
Lekki bol w palcu i stlumione "Auuc!" zwracaja na nia uwage matki.
-Do diabla, bedziesz uwazac? Wiecznie z glowa w chmurach!
I zaczyna sie zwykla spiewka. Ze zamiast biegac z ta banda dzikusow, ktora obrala sobie za przyjaciol, powinna raczej myslec o lekcjach u starca.
Dubhe slucha w milczeniu. Kiedy mama startuje z tym kazaniem, nie ma sensu ani odpowiadac, ani przytakiwac. A poza tym Dubhe wie, ze to wszystko udawanie. Ojciec jej opowiedzial.
-Kiedy twoja mama byla mala, byla tysiac razy gorsza niz ty. A wiesz, co sie
potem dzieje? Pojawia sie mezczyzna, kobiety sie zakochuja i przestaja biegac po
polach w poszukiwaniu myszy.
Lubi Gorniego, swojego ojca. Bardzo. Bardziej niz matke. Jej ojciec jest szczuply jak ona i dowcipny.
No i tata nie zlosci sie, kiedy ona przynosi do domu jakies dziwne bestie zabite podczas zabaw, ani nie krzyczy na widok wezy, ktore ona tak lubi. Co wiecej, kilka razy nawet sam przyniosl jej jakas zdobycz. Dubhe ma caly zbior sloikow wypelnionych zwierzatkami. Sa tam pajaki, weze, jaszczurki, karaluchy - lupy z jej wycieczek na polowanie z przyjaciolmi. Pewien przejezdzajacy przez wioske czarodziej dal jej dziwna ciecz, ktora nalezy rozcienczyc woda. Zanurzone w tym plynie niezywe zwierzeta nie rozkladaja sie. Te swoja cenna kolekcje pokazuje wszystkim z wielka duma. Za to jej matka nie cierpi jej i za kazdym razem, kiedy Dubhe wraca do domu z nowym okazem, chce go wyrzucic. Zawsze konczy sie na krzykach i placzach, a ojciec sie smieje.
Jej ojciec kocha zwierzeta i jest ciekawy.
I tak oto, kiedy zmeczony i spocony wchodzi do kuchni przed obiadem, jawi jej sie jako wybawienie.
-Tata!
Rzuca mu sie na szyje i o maly wlos sie nie przewracaja.
-Ile razy ci mowilam, zebys uwazala? - wrzeszczy matka, ale ojciec nie widzi
zadnego problemu.
Jest bardzo jasnym blondynem o niezwykle ciemnych oczach tak samo czarnych, jak oczy Dubhe. Ma piekne wasy, drapiace ja przy kazdym pocalunku, ale jest to tylko mile szczypanie.
-No i jak? Caly ranek obierania cukinii? Dubhe przytakuje ze zgnebiona mina.
-No tak, to chyba dzisiaj po poludniu mozemy cie zwolnic...
-Taaak! - krzyczy Dubhe.
Obiad trwa krotko, Dubhe rzuca sie na potrawy szybko i lapczywie.
Halasliwie pochlania zupe, potem atakuje jajka i konczy je po trzech kesach. Pozerajac jablko w mniej niz piec gryzow, ryzykuje zwichniecie szczeki, i juz ucieka.
-Ide sie bawic, zobaczymy sie wieczorem! - krzyczy, wypadajac przez drzwi.
Wreszcie jest na dworze. Biegnie.
Wie, gdzie znalezc swoich przyjaciol, nie moze byc mowy o pomylce. W porze obiadowej zawsze sa nad rzeka, gdzie wyznaczyli swoja baze. Wolaja ja juz z daleka.
-Dubhe!
To Pat, druga dziewczynka z grupy - jej najlepsza przyjaciolka Dubhe opowiada jej wszystkie swoje sekrety; nawiasem mowiac jest to jedyna osoba, ktora wie o Mathonie. Pat ma rude wlosy, jest piegowata i tak samo pelna energii jak ona.
Jak zwykle sa w piatke. Kazde z nich mruczy jakies "czesc". Gornar lezy z boku, wyciagniety, z dlugim zdzblem trawy w ustach sa tez blizniacy - Sams i Renni - jeden trzyma glowe na brzuchu drugiego. Wreszcie oparty o pien Mathon wita ja skinieniem.
-Czesc, Mathon - mowi Dubhe z niesmialym usmiechem. Pat chichocze
ironicznie pod nosem, ale Dubhe szybko przywoluje ja do porzadku spojrzeniem.
-Dlaczego nie przyszlas rano? Dlugo na ciebie czekalismy - mowi dziewczynka.
-Wlasnie... stracilismy przez ciebie kupe czasu - mowi twardo Gornar.
-Musialam pomoc mamie... A wy co robiliscie? Odpowiada jej Mathon:
-Bawilismy sie w wojownikow.
Dubhe widzi lezace z boku drewniane miecze.
-A co robimy dzisiaj po poludniu?
-Ryby - wyrokuje Gornar. - Wedki zostawilismy tam, gdzie zawsze.
Zwykle miejsce to jaskinia po drugiej stronie rzeki - tam zazwyczaj ukrywaja swoje lupy. Najczesciej jest to podkradzione z pol albo z domowych spizarni jedzenie, ale rowniez znalezione dziwne przedmioty, a nawet dlugi zardzewialy miecz, pewnie pamiatka po Wielkiej Wojnie.
-No, to na co czekamy?
Do zawodow w lowieniu ryb dziela sie na dwie druzyny. Pat i Dubhe ustawiaja sie razem, trzeci jest Mathon. Dubhe wydaje sie to snem. Marzeniem, ktore sie spelnia.
Przez cale popoludnie nie robia nic innego, tylko zajmuja sie wedkami, haczykami i robakami. Pat udaje sie wbic sobie haczyk w palec, a Dubhe symuluje, ze strasznie brzydzi sie robakami tylko po to, zeby Mathon jej pomogl.
-Przeciez wcale nie sa takie brzydkie - mowi chlopiec, biorac jednego z nich w
palce i pokazujac Dubhe. Stworzonko wije sie usilujac sie uwolnic, ale Dubhe nie
zwraca na to uwagi. Patrzy w zielone oczy Mathona, ktore nagle wydaja jej sie
najpiekniejsze sposrod wszystkiego, co kiedykolwiek widziala.
Dubhe ma doswiadczenie w lowieniu, czesto chodzila na ryby ze swoim ojcem, ale udaje poczatkujaca.
-Ta ryba za bardzo ciagnie... - narzeka, a Mathon musi biec jej z pomoca,
zaciskajac dlonie na wedce obok rak Dubhe. Dziewczynce wydaje sie, ze sni: jezeli
pierwszego dnia sprawy tak dobrze sie ukladaja, to moze pod koniec lata uda jej sie do
Mathona przytulic, a kto wie, moze i nawet zostac jego dziewczyna.
Na krotko przed zachodem slonca cala trojka oblicza polow. Pat ma dwie nedzne ukleje, Dubhe trzy ukleje i pstraga, a Mathon malego rekinka psiego.
Nie ma porownania z druga grupa. Gornar sciska w dloniach dwa piekne pstragi, a Renni i Sams obaj maja po rekinku i jakas dziesiatke uklejek.
-Zreszta, kiedy z nami jest wodz... - zaczyna Sams.
Gornar mowi Dubhe, ze dzis jej kolej na odniesienie wedek na miejsce.
-Przegralas, a w dodatku dzis przyszlas pozno. Placisz.
Niezadowolona Dubhe udaje sie do groty, objuczona wszystkimi wedkami i sloiczkiem robakow. Odstawia je ze zloscia i kieruje sie do wyjscia. Nagle cos przyciaga jej uwage. Szarawe migotanie na skalach wyschnietej czesci koryta rzeki. Zbliza sie, zeby zobaczyc, co to. Potem sie usmiecha.
To wezyk. Wezyk, ktorego nie ma w swojej kolekcji. Nie zyje, ale jest doskonale zachowany. Cialo o pieknym, szarym i polyskujacym kolorze ma czarniawe prazki, z ktorych jeden otacza szyje. Dubhe bez leku wyciaga dlon i delikatnie go podnosi. Jest maly. Dziewczynka wie, ze te weze moga osiagac dlugosc poltora lokcia. Ten moze miec co najwyzej trzy szerokosci dloni, ale tak czy inaczej jest wspaniala zdobycza.
-Popatrzcie, co znalazlam, spojrzcie! - wola, wracajac do pozostalych.
Przyjaciele tlocza sie wokol niej i ciekawie przygladaja wezowi.
Pat czuje pewne obrzydzenie, nie podobaja jej sie takie bestie, ale oczy chlopcow blyszcza.
-To zaskroniec, moj ojciec mi o nich opowiadal. Ile go szukalam...
-Daj mi go.
Slowa Gornera sa jak zimny prysznic. Dubhe patrzy na niego pytajaco, nie rozumiejac.
-Powiedzialem ci, daj mi go.
-A niby dlaczego?
-Bo wygralem zawody w lowieniu i nalezy mi sie nagroda. Wtraca sie Pat.
-Nie przypominam sobie, zebysmy mowili o nagrodach... Scigalismy sie tylko ot, tak, dla zabawy.
-To ty tak mowisz - ryczy chlopak. - Daj mi go!
-Nawet o tym nie mysl, ja go znalazlam i zatrzymam dla siebie!
Dubhe odsuwa od Gornara reke, w ktorej trzyma weza, ale chlopak juz nad nia stoi. Chwyta ja za ramie i sciska nadgarstek.
-To boli! - krzyczy Dubhe, szamoczac sie. - Waz jest moj! Ty nawet nie lubisz takich rzeczy, a ja mam cala kolekcje!
-Nie obchodzi mnie to, ja jestem wodzem!
-Nie!
-Jak mi nie dasz tego weza, to tak cie spiore, ze jutro nie bedziesz mogla wyjsc z domu.
-Tylko sprobuj, dobrze wiesz, ze nie dasz mi rady.
To ostatnia kropla przepelniajaca miare. Gornar rzuca sie na Dubhe i zaczyna sie walka. Chlopak probuje wymierzac jej ciosy, ale Dubhe czepia sie jego nog, gryzie go i drapie z wsciekloscia.
Waz upada na trawe. Dubhe i Gornar tocza sie po ziemi, on mocno szarpie ja za wlosy, doprowadzajac ja do lez. Dubhe jednak nie ustepuje. Nie przestaje go gryzc, teraz juz placza obydwoje ze zlosci i z bolu. Dzieci wokol nich krzycza.
Spadaja na brzeg potoku, szamocza sie na wysuszonej czesci koryta, pomiedzy raniacymi ich kamieniami. Gornar wciska glowe Dubhe pod wode. Dziewczynke ogarnia nagly strach. Nad woda i pod woda, i znowu, jeszcze raz, brakuje jej powietrza, a dlon Gornara mocno sciska jej wlosy, jej piekne wlosy, jej chlube.
Ostatnim rozpaczliwym wysilkiem udaje jej sie obrocic i teraz Gornar jest pod nia. Dubhe dziala instynktownie. Podnosi nieco glowe chlopca, uderza nia o ziemie. Ten jeden cios wystarcza Palce Gornara od razu wysuwaja sie z jej wlosow. Jego cialo na chwile sztywnieje, po czym staje sie jakby miekkie.
Dubhe niespodziewanie czuje sie oswobodzona i nie rozumie. Nieruchomieje, siedzac okrakiem na chlopcu.
-O, bogowie... - szepcze Pat.
Krew. Struzka krwi barwi wode potoku. Dubhe jest sparalizowana.
-Gornar... - probuje wolac. - Gornar... - krzyczy glosniej, ale nie otrzymuje
zadnej odpowiedzi.
To Renni wyciaga ja stamtad i rzuca na trawe. Sams bierze Gornara i wynosi go z wody na brzeg. Potrzasa nim, wola coraz natarczywiej. Zadnej odpowiedzi. Placz, placz Pat.
Dubhe patrzy na Gornara i ten widok wyryje jej sie w pamieci na zawsze. Szeroko rozwarte oczy. Male, nieruchome zrenice. Oczy bez spojrzenia, ktore jednak i tak na nia patrza. Oskarzaja ja.
-Zabilas go! - krzyczy Renni. - Zabilas!
4. Szczegolne zadanie
Dubhe zostala u siebie pare dni. Nie bylo to zbyt rozwazne, zwlaszcza ze wiedziala z cala pewnoscia, iz w Makracie widziano kilku Zabojcow z Gildii. Sekta mogla wciaz jeszcze jej szukac. Ale ona chciala troche odpoczac.Juz od dwoch lat nie zatrzymywala sie nawet na chwile. Byla w Krainie Morza, nastepnie Wody, a takze w Krainie Wiatru. Kiedy wreszcie postanowila wrocic do Krainy Slonca, uczynila to ze scisnietym gardlem.
Byla to nie tylko jej ziemia ojczysta, ale rowniez i miejsce, gdzie wszystko sie skonczylo, albo zaczelo, w zaleznosci od punktu widzenia.
Byla juz zmeczona uciekaniem i im dluzej tak zyla, tym silniejsze miala wrazenie, ze w Swiecie Wynurzonym nie ma dostatecznie odleglego miejsca, gdzie moglaby sie schronic. Nie tylko Gildia byla wszechobecna; czyhalo na nia cos jeszcze. Wlasnie podczas tych dwoch dni znienacka owladnely nia wspomnienia. Na pewno z winy tej calej bezczynnosci, ktorej jednak potrzebowala. Dopoki bowiem miala do wykonania jakies prace, jej umysl byl nimi zaabsorbowany - brak zajecia natomiast dzialal na nia wyczerpujaco. Kiedy nie miala nic do zrobienia, jej samotnosc stawala sie prawie namacalna. Powracala bolesna przeszlosc.
Znala tylko jedno lekarstwo. Utrzymywac cialo w ruchu.
Poranek byl swiezy i jasny. Dubhe wlozyla swoje najlzejsze ubrania: koszule bez rekawow i pare spodni. Byla bosa - uwielbiala czuc pod stopami trawe. I bez plaszcza.
Zaczela trening: ten sam, do ktorego zostala przyuczona w wieku osmiu lat,
kiedy chciala byc silna i smiercionosna, tak jak Mistrz - trening zabojcow.
Byla juz spocona, kiedy go uslyszala. Od razu tez wiedziala kto to. Tylko jedna z osob, ktore znala, byla na tyle glupia, zeby zawsze powtarzac te sama niedorzeczna zagrywke.
Odwrocila sie i blyskawicznie rzucila sztyletem. Bron wbila sie w drzewo za chlopakiem.
Mogl miec jakies osiemnascie lat, byl chudy jak patyk i caly w pryszczach. Teraz zbladl.
Dubhe usmiechnela sie.
-Uwazaj, Jenna, za ktoryms razem zabije cie naprawde.
-Czy ty zglupialas? O malo mnie nie trafilas! Dubhe nonszalancko wyciagnela sztylet z drzewa.
-No to przestan robic takie podchody.
Jenna byl kims w rodzaju przyjaciela - starym znajomym, ktorego odnalazla, kiedy powrocila do Krainy Slonca. Byl drobnym zlodziejaszkiem, zupelnie innego kalibru niz ona.
Pracowal w Makracie, wyrywal torby przechodniom i tak prowadzil zycie sieroty wojennego. Poznali sie piec lat wczesniej, kiedy probowal ukrasc Mistrzowi kilka monet. Mistrz zagrozil mu, ze go zabije, a wowczas on zaczal jeczec, blagajac o litosc. Widzac jego bystra twarz, Mistrz wpadl na inny pomysl.
-Jestes mi winien zycie - powiedzial i przyjal go jako swojego rodzaju
asystenta.
Od tamtej pory Jenna nie proznowal i zawsze udawalo mu sie zalatwic dla Mistrza swietne interesy, znalezc dla niego klientow, a czasami nawet odbieral od nich zaplate. Nigdy jednak nie porzucil zawodu kieszonkowca.
Jenna mial bystry umysl, a dlon jeszcze szybsza niz mysl. Potrafil poruszac sie po Makracie i znal tam wszystkich. Ponadto umial byc na swoj sposob wierny.
A potem to sie stalo. Mistrz umarl, wszystko sie skonczylo, a Dubhe znowu zostala sama i zrozpaczona. To wtedy rozpoczela swoja ucieczke; jej jedynym srodkiem utrzymania byly pieniadze pochodzace z kradziezy, do ktorych wykorzystywala swoje nabyte podczas treningow umiejetnosci. Uciekla w takim pospiechu, ze prawie nie miala czasu sie z nim pozegnac. Stracili sie z oczu, a
odnalezli dopiero, kiedy Dubhe ponownie stanela na ziemi Krainy Slonca. Od tej pory czesto sie spotykali.
Teraz ruszyli w kierunku jaskini. Jenna skrzywil sie, kiedy tylko weszli.
-Nie wiem, jak u diabla mozesz zyc w tej norze smierdzacej plesnia. I jeszcze
nazywasz ja domem? Przeciez tu nie ma nawet lozka! Gdybys przyszla do mnie...
Jenna czesto to powtarzal. Chcial, zeby byla blisko niego. Dubhe nie bardzo to rozumiala.
-Dosc gadania - uciela krotko i usiadla. - Powiedz mi, czego chcesz. Jenna rozsiadl sie na jedynym pozostalym krzesle i polozyl nogi na stole.
-No coz, po pierwsze, moich pieniedzy.
Jenna pomagal jej troche w prowadzeniu rozpoznania przed ostatnia robota i zwykle zadal za to niewielkiej oplaty. Dubhe szybko podala mu odpowiednia kwote.
-Mam nadzieje, ze nie przebyles calej tej drogi tylko dla pieniedzy?
Jenna pokrecil przeczaco glowa i oparl sie lokciami o stol.
-Ktos chodzi i rozpytuje o najlepszego zlodzieja w okolicy potrzebnego do
delikatnej roboty. To ma byc w jakims domu, wiec - jak dobrze wiesz - nie dla mnie,
dlatego powiedzialem sobie, czemu by nie pomoc Dubhe? Troche podowiadywalem
sie o obiekcie i odkrylem kilka interesujacych rzeczy.
Dubhe zmarszczyla brwi.
-Nie podoba mi sie to.
Jenna spojrzal na nia z niedowierzaniem. - Przeciez pracowalas juz na zlecenia, nie?
Dubhe w dalszym ciagu siedziala nachmurzona.
-A ty lepiej niz ktokolwiek inny powinienes wiedziec, ze nie moge robic sobie
reklamy.
Jenna zamilkl na krotka, wystudiowana chwile.
-To zaufany czlowiek Dohora.
-Wszyscy sa zaufanymi ludzmi Dohora. Przypominam ci, ze nalezy do niego
znaczna czesc Swiata Wynurzonego.
Byla to prawda. Dohor, zaczawszy kariere jako zwykly Jezdziec Smoka, dzieki slubowi z Sulana zostal krolem, a potem powoli zajal sie podbijaniem calego Swiata Wynurzonego. Szesc z osmiu Krain bylo juz mniej lub bardziej bezposrednio pod jego
kontrola, zas z ostatnimi calkiem niepodleglymi ziemiami - Kraina Morza oraz Marchia Bagien i Marchia Lasow, niegdys stanowiacymi razem Kraine Wody, prowadzil juz prawie otwarta wojne.
Jenna pozwolil sobie na zadowolony usmieszek.
-To nie jest byle slugus, nie pracuje dla nikogo ze zwyklych ludzi: czesto
widywano go z samym krolem.
Dubhe nagle okazala zainteresowanie.
-To jego wierny namiestnik, nalezacy do waskiego grona.
-Spotkales sie z nim?
-Tak. Po zdobyciu informacji udalo mi sie z nim skontaktowac. I tu
niespodzianka. Po pierwszym kontakcie facet umowil sie ze mna w jednej z tych
luksusowych gospod w Makracie, pewnie ja znasz. "Fioletowe Sukno".
Nie mozna bylo jej nie znac. Bylo to miejsce uczeszczane przez generalow i inne grube ryby krolestwa.
-Zaprowadzil mnie do sali, ktora byla jakies cztery razy wieksza niz caly moj
dom, i zgadnij, kto tam byl?
Jenna zrobil kolejna pauze.
-Forra.
Dubhe wytrzeszczyla oczy. Forra byl szwagrem Dohora, ale przede wszystkim jego prawa reka. Poznali sie w czasach, kiedy Dohor jeszcze tylko marzyl o wladzy absolutnej, i od tamtej pory byli nierozlaczni. Ich wiez wzmocnilo malzenstwo Dohora z siostra Forry, a na polu bitwy nigdy nie widziano jednego bez drugiego. Dohor niewatpliwie mial wybitny umysl i cechy uzdolnionego polityka: byl nie tylko utalentowanym wojownikiem, ale i dobrym strategiem oraz pozbawionym skrupulow dyplomata. Forra byl czystej krwi wojownikiem. Pojawial sie razem ze swoim olbrzymim, dwurecznym mieczyskiem wszedzie tam, gdzie tylko trzeba bylo zabijac.
-Jak mozesz sobie wyobrazic, nie czulem sie szczegolnie komfortowo... -
ciagnal Jenna. - Podal mi jednak warunki. Forra a wiec naturalnie i Dohor, chociaz
jego imie nie zostalo wypowiedziane, potrzebuje kogos do delikatnej roboty:
usuniecia jakichs zapieczetowanych dokumentow starannie przechowywanych w
pewnym palacyku. Oczywiscie nie chcial powiedziec nic wiecej.
-Jasne.
-Moze ci zaplacic nawet piec tysiecy karoli. Szczegoly jednak pragnie omowic z
toba osobiscie.
Byla to olbrzymia kwota. Dubhe nigdy nie widziala tyle pieniedzy, a jezeli juz o tym mowa, pewnie nawet jej Mistrz nie operowal takimi sumami.
Dziewczyna milczala, wpatrujac sie w stol. Byla to robota wysokiej klasy, jaka jej sie jeszcze nie nadarzyla. Bylby to prawdziwy skok jakosciowy.
-Na pewno nie powiedzial ci nic wiecej?
-Nie. Ale dal mi dowod swojej hojnosci.
Jenna wyciagnal z rekawa koszuli sakiewke i wysypal na stol jej zawartosc. W ciemnosci groty rozblysly monety z najczystszego zlota. To bylo przynajmniej dwiescie karoli.
Dubhe siedziala nieporuszona. Patrzyla na monety i milczala.
-Poprosil mnie o zorganizowanie spotkania. Powiedzial, ze tak czy inaczej to
jest juz dla ciebie.
W grocie zapadlo milczenie.
Spotkac sie z Forra. Dubhe go pamietala, widziala go, kiedy byli razem z Mistrzem w Krainie Wiatru. Wspominala go jako olbrzymiego czlowieka z dzikim grymasem mordercy wymalowanym na twarzy. U jego boku stal blady, nieco starszy od niej chlopiec. Ich spojrzenia spotkaly sie tylko na sekunde. Laczyl ich ten sam strach, strach przed tamtym czlowiekiem.
-No i co, nic nie powiesz? - nie wytrzymal Jenna.
-Mysle.
-Ale o czym? Dubhe, to zyciowa okazja! Jednak Dubhe nie byla osoba, ktora by lekko traktowala cokolwiek, a zwlaszcza robote, co do ktorej nie miala zadnych informacji. A jezeli to pulapka? Jezeli za tym wszystkim stala Gildia.
-Przeciez rozmowa z nimi nic cie nie kosztuje, nie? Przeciez jezeli nie zechcesz, mozesz odmowic, prawda?
-Jestes pewien, ze Gildia nie ma z tym nic wspolnego? Jenna zrobil niecierpliwy gest.
-To Dohor, do diabla, powiedzialem ci, ze to Dohor! Nie ma ani sladu Gildii.
-Czy podales mu moje imie?
-Czy uwazasz mnie za idiote?
Dubhe milczala przez chwile, po czym westchnela.
-Za dwa dni przy Ciemnym Zrodle, o polnocy. Tak mu powiedz.
Ciemne Zrodlo bylo miejscem raczej odosobnionym, znajdujacym sie w srodku Puszczy Polnocnej. Jego nazwa pochodzi od malego zrodelka krystalicznie czystej wody, malenkiego jeziorka otoczonego skalami czarnego bazaltu. W ten sposob zawsze, nawet kiedy swiecilo slonce, woda wydawala sie czarna jak smola. Miejsce to wzbudzalo strach, ale Dubhe czesto tam chodzila, kiedy chciala sie skoncentrowac. Tam odnajdowala spokoj wewnetrzny i sile.
Tamtej nocy poszla tam nieco wczesniej. Niebo pokryte bylo chmurami, a wiatr wial silniej niz zazwyczaj. Siedziala po ciemku, wsluchujac sie w lament drzew i odglosy wody.
Lubila ciemnosc. Jenna zwrocil jej uwage, ze wydawala sie urodzona w Krainie Nocy, gdzie zaklecie rzucone przez pewnego maga podczas Wojny Dwustuletniej, ponad sto lat wczesniej, wywolalo wieczna noc. Rzeczywiscie, kiedy pracowala z Mistrzem na tamtych ziemiach, czula sie nadspodziewanie dobrze. Ale Kraina Nocy miala w jej oczach rowniez aspekt zlowrogi: to tam miala swoja siedzibe Gildia. Gildia, sekta Zabojcow, od ktorej Mistrz probowal przez cale zycie uciec. Gildia, ktora tropila takze i ja.
Zanim wreszcie uslyszala kroki, zdazyla juz lekko sie zniecierpliwic - bylo sporo po wyznaczonej godzinie. Szlo ich dwoch: jeden mezczyzna o chodzie ciezkim i pewnym siebie i drugi, ktory stapal niepewnie. Slyszala to w szelescie suchych lisci na ziemi.
Sprobowala zgadnac.
General Forra i jakis slugus, ktory jest tu tylko jako srodek ostroznosci.
Opuscila kaptur plaszcza jeszcze nizej na twarz, sciagnela barki, aby wydawac sie bardziej okazala, i postarala sie, aby jej glos byl bardziej zachrypniety.
Sposrod drzew wynurzyly sie dwie postacie. Zza ramion jednej z nich wystawal niepozostawiajacy watpliwosci ksztalt dwurecznego miecza, zas druga osoba trzymala dlon na rekojesci broni o znacznie mniejszych rozmiarach. Dubhe zrozumiala, ze zgadla.
Byla rozemocjonowana. Podniosla sie nawet nieco zbyt szybko.
Spokojnie, to robota jak kazda inna.
-Spozniliscie sie - powiedziala surowo, aby podkreslic swoja pozycje.
-Nielatwo znalezc to miejsce - odpowiedzial drugi z przybylych.
Zaczelo padac i obydwaj mieli kaptury na glowach, ale i tak mimo panujacej
ciemnosci wytrenowane oko Dubhe dostrzeglo dosyc wyraznie twarze dwoch mezczyzn.
Forra byl taki, jakim go pamietala: mocne rysy, duzy nos, silna szczeka i wieczny grymas zwyciezcy wyryty na twarzy. Byl tylko starszy, ale ani troche nieokielznany. Poczula w ciele ulamek dawnego leku, jaki odczuwala przed nim jako dziecko.
Drugi przybysz w porownaniu z Forra byl absolutnie nikim. Ten niezbyt wysoki mezczyzna mial na sobie pancerz, a biale kostki dloni opieral na rekojesci miecza.
-Gdyby latwo bylo tu przyjsc, nie prosilabym o spotkanie wlasnie w tym
miejscu.
-To zaden problem - powiedzial Forra spokojnym glosem. Dubhe przytaknela.
-Moze powinnas zdjac kaptur - powiedzial zolnierz. Dubhe milczala przez
chwile. Dreszcz przebiegl jej po plecach, ale starala sie opanowac.
-Wolalabym nie pokazywac swojej twarzy, to czesc mojej pracy.
Mezczyzna wydawal sie oburzony, ale Forra polozyl mu dlon na ramieniu.
-Chyba wszyscy jestesmy nieco zdenerwowani, co? A przeciez nie ma ku temu
zadnego powodu.
-Moj informator wspomnial o robocie - ciagnela niewzruszona Dubhe. -
Jednak przed udzieleniem jakiejkolwiek odpowiedzi pragnelabym poznac szczegoly.
Glos zabral znowu nizszy z mezczyzn:
-Jest to sprawa bardzo delikatna i dlatego pomyslelismy o tobie. Chodzi o
okradzenie Thevorna.
Dubhe przelknela sline. Z cala pewnoscia nie byl to byle kto, Thevorn bardzo dlugo byl najwierniejszym towarzyszem Dohora i tak jak on pochodzil z Krainy Slonca. Przecietny jako czarodziej, obdarzony jednak nadzwyczajnym umyslem, natychmiast poznal sie na mozliwosciach tego wychudzonego chlopca o oczach przepelnionych ambicja. Od razu przylaczyl sie do Dohora i pomogl mu dojsc do wladzy. Rozlam nastapil okolo dziesieciu lat temu w okresie pokoju, ktory nastapil po pokonaniu Ida. To wtedy Thevorn zaczal tkac swoja siec sojuszow ze szlacheckimi rodami Krainy Slonca w nadziei na zdobycie czastki wladzy. Unia z Dohorem byla dla niego bardzo wygodna.
Czarodziej ow w zasadzie wycofal sie z zycia publicznego piec lat temu, kiedy tylko wykryto spisek na Dohora, w ktory zamieszany byl rowniez Amanta.
Krazyly takze sluchy, ze Thevorn maczal palce w utworzeniu dziwnego sojuszu pomiedzy glownym nieprzyjacielem Dohora z tamtych czasow - gnomem Gaharem z Krainy Skal, a Idem. Jednak juz od dawna nic o starym czarodzieju nie slyszano. - W dworze, ktory sobie wybudowal i z ktorego nigdy nie wychodzi, przechowywane sa pewne dokumenty o znacznej wadze Chcialbym, aby znalazly sie one w moich rekach - wyjasnil
Forra.
-To zaden problem - powiedz