Willis Connie - Przejście

Szczegóły
Tytuł Willis Connie - Przejście
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Willis Connie - Przejście PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Willis Connie - Przejście PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Willis Connie - Przejście - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2   CONNIE WILLIS PRZEJŚCIE Przełożył: Piotr Budkiewicz Strona 3   Zawsze będę pamiętać tę ciemność i zimno. Edith Haisman, rozbitek z Titanica – Jak jest tam w dole, Charydesie? – Bardzo mroczno. – A co z powrotem? – Same kłamstwa. Kallimachos Strona 4   Pamięci Erika Felice’u, Blaszanego Drwala Strona 5 Podziękowania Serdecznie dziękuję mojemu wydawcy, Anna Groell, mojemu agentowi Ralphowi Vicinanzie, Doris Myers oraz Phyllis Giroux i dr med. Elizabeth A. Bancroft, z którą konsultowałam sprawy medyczne. Pisanie niniejszej książki okazało się dla mnie niemalże doświadczeniem granicznym i nie przetrwałabym bez wsparcia mojej córki Cordelii, cierpliwych i wyrozumiałych przyjaciół, personelu Margie Java Joint oraz niezrównanej i wyjątkowej pomocy mojego męża Courtneya, a także mojej niezastąpionej Dziewczyny-Piętaszka, Laury Norton. Strona 6 CZĘŚĆ PIERWSZA „Cicho, cicho, łączę się z Przylądkiem Race”. Telegraficzna wiadomość z Titanica, przerywająca ostrzeżenie o górach lodowych, przesyłane z pokładu Californian Strona 7 Rozdział 1 „Więcej światła!” Ostatnie słowa Goethego – Usłyszałam hałas, a potem znalazłam się w tunelu – oznajmiła pani Davenport. – Może go pani opisać? – spytała Joanna, przysuwając dyktafon odrobinę bliżej rozmówczyni. – Tunel? – upewniła się pani Davenport. Rozejrzała się po pokoju szpitalnym, jakby szukając natchnienia. – No więc było ciemno… Joanna czekała. Wiedziała, że każde pytanie, nawet: „Jak ciemno?”, może sugerować odpowiedź, kiedy rozmawia się z ludźmi o ich doświadczeniach granicznych, a gdy zapada cisza, większość osób stara się ją zapełnić słowami, więc prowadzący rozmowę musi tylko czekać. Pani Davenport zachowywała się nietypowo. Przez moment wpatrywała się w kroplówkę, a potem zwróciła pytające spojrzenie na Joannę. – Czy przypomina pani sobie coś jeszcze o tym tunelu? – drążyła Joanna. – Nie… – odparła po chwili pani Davenport. – Było ciemno. „Ciemno”, zapisała Joanna. Zawsze robiła notatki, na wypadek gdyby skończyła się taśma albo uszkodził dyktafon, a poza tym chciała rejestrować zachowanie i intonację rozmówcy. „Małomówna”, odnotowała. „Skryta”. Osoby skryte niekiedy jednak okazywały się najlepszymi rozmówcami, jeśli się miało do nich cierpliwość. – Powiedziała pani, że usłyszała hałas – przypomniała Joanna. – Może go pani opisać? – Hałas? – powtórzyła niewyraźnie pani Davenport. Jeśli się miało cierpliwość Hioba, dodała w myślach Joanna. – Powiedziała pani… – Ostrożnie akcentowała słowa, nie dając za wygraną: – „Usłyszałam hałas, a potem znalazłam się w tunelu”. Czy hałas Strona 8 dobiegł panią, zanim weszła pani do tunelu? – Nie… – Pani Davenport zmarszczyła czoło. – Tak. Nie jestem pewna. To było jakby dzwonienie… – Spojrzała pytająco na Joannę. – A może brzęczenie? – Joanna zachowała kamienny wyraz twarzy. Zachęcający uśmiech lub ściągnięcie brwi także mogłyby sugerować odpowiedź. – Chyba brzęczenie – zdecydowała pani Davenport. – Może je pani opisać? Powinnam była coś zjeść przed tą wizytą, pomyślała Joanna. Minęło południe, a ona nic jadła jeszcze śniadania, poza kawą i tartinką. Chciała jednak spotkać się z panią Davenport, zanim dotrze do niej Maurice Mandrake, a im dłuższa przerwa między doświadczeniami granicznymi i wywiadem, tym więcej pojawiało się konfabulacji. – Opisać? – zirytowała się pani Davenport. – Brzęczenie. To nie miało sensu. Musiała zadać konkretniejsze pytania, bez względu na to, czy coś zasugeruje, ho inaczej nigdy się niczego nie dowie. – Czy brzęczenie było jednostajne czy przerywane? – Przerywane? – zmieszała się pani Davenport. – Czy się kończyło i zaczynało? Jakby ktoś naciskał dzwonek przy drzwiach do mieszkania? Czy też rozlegało się bezustannie, jakby brzęczała pszczoła? Pani Davenport ponownie zapatrzyła się w kroplówkę. – Pszczoła – zadecydowała wreszcie. – Czy brzęczenie było głośne czy ciche? – Głośne – padła niepewna odpowiedź. – Ustało. Nic z tego nie będzie, pomyślała Joanna. – Co się wydarzyło, gdy ustało? – Było ciemno – stwierdziła pani Davenport. – Potem zobaczyłam światło na końcu tunelu i… Zapiszczał pager Joanny. Świetnie, pomyślała, niezdarnie usiłując go wyłączyć. Tylko tego mi było trzeba. Pożałowała, że nie wyłączyła go przed rozpoczęciem rozmowy, wbrew ogólnej zasadzie, obowiązującej w Szpitalu Miłosierdzia, nakazującej trzymanie przy sobie sprawnego urządzenia. Otrzymywała wiadomości wyłącznie od Vielle oraz pana Mandrake’a, nie raz zepsuły jej wywiady z osobami po doświadczeniach granicznych. – Musi pani iść? – spytała pani Davenport. – Nie. Widziała pani światło… Strona 9 – Jeśli musi pani iść… – Nie muszę – stanowczo podkreśliła Joanna i wsunęła pager do kieszeni, nie sprawdzając treści komunikatu. – To nieważne. Widziała pani światło. Może je pani opisać? – Było złote – szybko wyjaśniła pani Davenport. Zbyt szybko. Poza tym sprawiała wrażenie zbyt pewnej siebie i zadowolonej, jak dziecko, które zna odpowiedź na zadane pytanie. – Złote – powtórzyła Joanna. – Tak, a w dodatku jaśniejsze niż jakiekolwiek widziane przeze mnie światło, ale mnie nie raziło. Było ciepłe i uspokajające, a kiedy się w nie wpatrywałam, dostrzegłam, że jest istotą, Świetlistym Aniołem. – Świetlistym Aniołem. – Joanna zaczęła tracić nadzieję. – Tak, a wszędzie wokół tego anioła stali znani mi ludzie, którzy zmarli. Moja matka i mój biedny, kochany ojciec, i wuj Alvin. Służył w marynarce wojennej podczas drugiej wojny światowej. Zginął pod Guadalcanal, a Świetlisty Anioł powiedział… – Zanim weszła pani do tunelu – przerwała Joanna – czy poczuła pani, że opuszcza ciało? – Nie – padła błyskawiczna odpowiedź. – Pan Mandrake powiedział, że ludzie niekiedy to czują, ale ja widziałam tylko tunel i światło. Pan Mandrake. Oczywiście. Powinna się była domyślić. – Rozmawiał ze mną wczoraj wieczorem – dodała pani Davenport. – Napisał Światło na końcu tunelu. To był bestseller. – Tak, wiem – westchnęła Joanna. – Pracuje nad nową książką – ciągnęła pani Davenport. – Wiadomości z Tamtej Strony. Wie pani, trudno się domyślić, że jest sławny. Był taki miły. W cudowny sposób zadaje pytania. Nie da się ukryć, pomyślała Joanna. Słyszała, jak mówił: „Kiedy szła pani przez tunel, słyszała pani brzęczenie, prawda? Czy światło, które dojrzała pani na końcu tunelu, można by opisać jako złote? Chociaż było jaśniejsze niż cokolwiek, co pani widziała, nie raziło pani, zgadza się? Kiedy spotkała pani Świetlistego Anioła?” Słowo „sugestia” to za mało. Poza tym uśmiechał się i potakiwał zachęcająco głową, kiedy słyszał oczekiwane odpowiedzi. Ściągał usta i pytał: „Jest pan pewien, że tego dzwonienia nie należałoby raczej określić jako brzęczenia?” Marszczył czoło i dopytywał się z przejęciem: „Nie pamięta pani wznoszenia się nad stołem operacyjnym? Jest pani pewna?” Strona 10 Na jego życzenie ludzie wszystko sobie przypominali: jak opuszczali ciało i wkraczali do tunelu, jak spotykali Jezusa, opowiadali o świetle i retrospekcji życia, a także o spotkaniach ze zmarłymi bliskimi. Zapominali o obrazach i dźwiękach, które mu nie odpowiadały, a także zmyślali to, co chciał usłyszeć. W rezultacie całkowicie zacierały się ich wspomnienia o tym, co faktycznie zaszło. Dość szkody wyrządziły książki Moody’ego, Otoczony światłem i inne pozycje, a także programy telewizyjne i artykuły z pism, poświęcone doświadczeniom granicznym, podpowiadające ludziom, czego powinni się spodziewać, nawet bez obecności pana Mandrake’a, nabijającego im głowy tego rodzaju historiami tutaj, w Szpitalu Ogólnym Miłosierdzia Bożego. – Pan Mandrake powiedział mi – obwieściła z dumą pani Davenport – że oprócz opuszczenia ciała moje doświadczenia graniczne są jednymi z najlepszych, jakie spisywał. Raczej kradł, pomyślała Joanna. Dalsza rozmowa nie miała sensu. – Dziękuję, pani Davenport – zakończyła. – Dowiedziałam się już wystarczająco dużo. – Ale przecież jeszcze nie powiedziałam pani o niebiańskim chórze ani o retrospekcji – zaprotestowała pani Davenport, nagle otwierając się przed Joanną. – Świetlisty Anioł nakazał mi spojrzeć w kryształ i pokazał mi wszystko, co kiedykolwiek robiłam: zarówno dobre, jak i złe rzeczy, całe moje życie. Które właśnie teraz mi opowie, pomyślała Joanna. Wsunęła rękę do kieszeni i ponownie włączyła pager. Piszcz, nakazała. Teraz. – …a następnie kryształ pokazał mi chwilę, kiedy zatrzasnęłam samochód i przeszukałam torebkę i palto, żeby znaleźć kluczyk… Teraz, kiedy Joanna pragnęła usłyszeć dźwięk pagera, milczał jak grób. Potrzebowała urządzenia wyposażonego w alarmowy przycisk do włączania sygnału. Zastanawiała się, czy w Radio-Shack sprzedają coś takiego. – …a potem pokazał mi, jak idę do szpitala i moje serce przestaje bić – wyznała pani Davenport – i wtedy światło zaczęło migotać, a anioł wręczył mi telegram, taki sam jak ten z wiadomością o śmierci Alvina, a ja powiedziałam: „Czy to znaczy, że umarłam?”, a anioł powiedział: „Nie, to wiadomość, że musisz powrócić do swojego ziemskiego życia”. Notuje pani to wszystko? – Tak – potwierdziła Joanna, pisząc: „Cheeseburger, frytki, duża cola”. Strona 11 – „Twój czas jeszcze nie nadszedł”, powiedział Świetlisty Anioł, a potem znowu leżałam w sali operacyjnej. „Jeśli zaraz się stąd nie wydostanę”, zapisała Joanna, „zamkną bufet, więc błagam, niech ktoś prześle mi wiadomość”. Pager wreszcie się zlitował i zapiszczał w chwili, gdy pani Davenport opisywała światło jako: „świecące pryzmy brylantów, szafirów i rubinów”, dosłownie cytując fragment Światła na końcu tunelu. – Przykro mi, muszę już iść – oznajmiła Joanna, wyciągając pager z kieszeni. – To pilne. Porwała dyktafon i zatrzymała taśmę. – Jak mogę się skontaktować z panią, jeśli przypomnę sobie coś jeszcze na temat moich doświadczeń granicznych? – Proszę przesłać mi wiadomość na pager – zaproponowała Joanna i uciekła. Nie sprawdziła nawet, kto wysłał jej komunikat, wolała to zrobić po opuszczeniu pokoju. Nie rozpoznała numeru, lecz dzwonił ktoś ze szpitala. Poszła do pomieszczenia pielęgniarek, aby zatelefonować. – Nie wie pani, czyj to numer? – spytała Eileen, dyżurną pielęgniarkę. – Trudno powiedzieć – odparła Eileen. – Może pana Mandrake’a? – Nie, znam jego numer – stwierdziła ponuro Joanna. – Udało mu się dotrzeć do pani Davenport przede mną. W tym tygodniu to trzeci zmarnowany wywiad. – Żartuje pani – westchnęła Eileen. Wciąż wpatrywała się w numer na pagerze. – Może to doktor Wright. Przyszedł tu wcześniej i pytał o panią. – Doktor Wright? – zmarszczyła czoło Joanna. Nazwisko nie brzmiało znajomo. – Może go pani opisać? – Wysoki, młody blondyn… – Przystojniak – skomentowała Tish, która właśnie podeszła do biurka, trzymając w dłoni kartę choroby. Opis nie pasował do żadnego znajomego Joanny. – Powiedział, czego chce? Eileen pokręciła głową. – Spytał mnie, czy to pani zajmuje się badaniami dotyczącymi doświadczeń granicznych. – Świetnie – jęknęła Joanna. – Pewnie chce mi opowiedzieć, jak przechodził przez tunel i zobaczył światło, wszystkich zmarłych krewnych i Maurice’a Mandrake’a. – Tak pani myśli? – powątpiewała Eileen. – W końcu to lekarz. Strona 12 – Gdyby to mogło uchronić przed szaleństwem – skomentowała Joanna. – Zna pani doktora Ahramsa z Mt. Sinai? W zeszłym tygodniu wyciągnął mnie na lunch, obiecując, że porozmawia z radą nadzorczą szpitala na temat przyznania mi zezwolenia na wywiady, a następnie sam mi opowiedział o swoich doświadczeniach granicznych: jak ujrzał tunel, światło i Mojżesza, który nakazał mu wrócić i głośno czytać ludziom Torę. Więc czytał. Przez cały lunch. – Niemożliwe – sapnęła Eileen. – Ale doktor Wright to przystojniak – wtrąciła się Tish. – Niestety, to niczego nie gwarantuje – odparła Joanna. – W ubiegłym tygodniu poznałam niezwykle przystojnego stażystę, który wyznał mi, że w swoich doświadczeniach granicznych widział Elvisa. Zerknęła na zegarek. Bufet powinien być jeszcze otwarty. – Idę na lunch – oznajmiła. – Gdyby znowu pokazał się doktor Wright, powiedzcie mu, że na pewno chodzi mu o spotkanie z Mandrakiem. Ruszyła ku mieszczącemu się w głównym budynku bufetowi, wybierając schody dla personelu zamiast windy, aby uniknąć przypadkowego spotkania z Wrightem lub Mandrakiem. Podejrzewała, że to doktor Wright odpowiada za poprzednią wiadomość na jej pagerze, nadesłaną podczas rozmowy z panią Davenport. Z drugiej strony, mogła to być Vielle, z informacją o pacjencie, którego reanimowano i który zapewne miał doświadczenia graniczne. Powinna to sprawdzić. Zeszła na oddział nagłych wypadków. Pomieszczenie jak zwykle okazało się zatłoczone, wszędzie poustawiano wózki inwalidzkie, na stole do badań siedział chłopiec z ręką owiniętą w mokrą od krwi ściereczkę kuchenną, dwie kobiety gwałtownie i z wściekłością rozmawiały po hiszpańsku z dyżurną pielęgniarką, a ktoś z sali urazowej klął ile sił w płucach. Joanna przedarła się przez las stojaków do kroplówek i wózków reanimacyjnych, wypatrując ciemnoniebieskiego fartucha i czarnej, zaaferowanej twarzy Vielle. Na oddziale nagłych wypadków Vielle zawsze wyglądała na przejętą, bez względu na to, czy przywracała komuś pracę serca czy też usuwała drzazgę, a Joanna często się zastanawiała, jaki to ma wpływ na jej pacjentów. Stała tam, przy recepcji, czytała czyjąś kartę choroby i sprawiała wrażenie przejętej. Joanna przecisnęła się do niej między wózkiem i stosem koców. – Wysłałaś mi wiadomość na pager? – spytała. Strona 13 Vielle pokręciła głową w niebieskim czepku. – Czuję się tutaj jak w grobowcu. Dosłownie. Postrzelenie z broni palnej, dwa przedawkowania narkotyków, jedno zapalenie płuc plus AIDS. Sami zmarli w chwili przybycia, z wyjątkiem jednego, który przedawkował. Odłożyła kartę i skierowała Joannę do jednej z sal urazowych. Wywieziono stamtąd stół do badań, a zainstalowano sprzęt elektryczny, wraz z przewodami i kablami. – Co to takiego? – zainteresowała się Joanna. – Pokój łączności – wyjaśniła Vielle. – O ile zdołamy go kiedykolwiek wykończyć. Dzięki niemu będziemy w stałym kontakcie z karetkami oraz helikopterem i uda nam się podawać medyczne wskazówki paramedykom jadącym do szpitala. Dzięki temu będziemy wiedzieli, czy pacjenci zmarli w chwili przybycia, jeszcze zanim tutaj dotrą. Albo czy są uzbrojeni. Ściągnęła czepek, spod którego wysypało się mnóstwo cienkich czarnych warkoczyków. – Pacjent z przedawkowaniem, który jeszcze żył, usiłował zastrzelić jednego z pielęgniarzy kładących go na stole do badań. Był pod wpływem tego nowego środka, rogue, który wywołuje nawroty agresji. Na szczęście wziął go zbyt dużo i zmarł, zanim zdążył pociągnąć za spust. – Musisz poprosić o przeniesienie na pediatrię – skomentowała Joanna. – Dzieci są gorsze od narkomanów – zatrzęsła się Vielle. – Zresztą jeśli się przeniosę, kto cię powiadomi o przypadkach śmierci klinicznej, zanim Mandrake się o nich dowie? – Fakt, jesteś moją jedyną nadzieją uśmiechnęła się Joanna. – A właśnie, znasz może doktora Wrighta? – Od lat szukam kogoś takiego{1} – stwierdziła Vielle. – Zdaje się, że będziesz musiała jeszcze poczekać – powiedziała Joanna. – To nie jest jeden ze stażystów lub rezydentów na oddziale nagłych wypadków? – Nie wiem – odparła Vielle. – Kręci się tutaj mnóstwo ludzi, nawet nie próbuję zapamiętać ich nazwisk. Zwracam się do wszystkich: „Przestań” albo „No i co ty robisz?” Sprawdzę. Weszły z powrotem do sali. Vielle chwyciła tablicę i przesunęła palcem po liście nazwisk. – Nie. Jesteś pewna, że to ktoś z naszego szpitala? – Nie – wyznała Joanna. – Ale jeśli będzie mnie szukał, jestem na szóstym piętrze w zachodnim skrzydle. Strona 14 – A jeśli zjawi się ktoś po doświadczeniach granicznych i będę musiała cię znaleźć! – Jestem w bufecie – uśmiechnęła się szeroko Joanna. – Prześlę ci wiadomość na pager – uznała Vielle. – Zanosi się na pracowite popołudnie. – Czemu? – Pogoda na ataki serca – zaopiniowała Vielle, a na widok niepewnego spojrzenia Joanny pokazała palcem wejście na oddział nagłych wypadków. – Śnieg pada od dziewiątej rano. Joanna wbiła zdumiony wzrok w punkt wskazany przez Vielle, lecz z miejsca, w którym stała, niczego nie dostrzegła. – Cały ranek spędziłam u pacjentów, w pokojach z zaciągniętymi zasłonami. A także w gabinetach bez okien, na korytarzach i w windach. – Upadki na lodzie, spadające bryły śniegu, wypadki drogowe – wyliczała Vielle. – Zapowiada się mnóstwo roboty. Włączyłaś pager? – Tak, mamo – obruszyła się Joanna. – Nie jestem jedną z twoich stażystek. Machnęła ręką na pożegnanie i zeszła na parter. Ku swojemu zdumieniu ujrzała, że bufet wciąż jest czynny. Zazwyczaj zamykano go najwcześniej spośród wszystkich znanych Joannie bufetów szpitalnych i kiedy przychodziła na lunch, najczęściej zastawała zamknięte na klucz podwójne szklane drzwi i czerwone krzesła z plastiku poustawiane na stolikach z formiki. Dzisiaj lokal był jeszcze otwarty, chociaż pracownica w siatce na włosy uprzątała bar sałatkowy, a jej koleżanka wynosiła stosy talerzy. Uprzedzając pomoce kuchenne, Joanna chwyciła tacę i ruszyła do rzędu pojemników z gorącymi potrawami. Nagle zamarła. Przy automacie z napojami Maurice Mandrake nalewał sobie kubek kawy. Nie, pomyślała Joanna, nie w tej chwili. Teraz mogłabym go zabić. Odwróciła się na pięcie i szybko pomaszerowała korytarzem. Zanurkowała do windy, wcisnęła przycisk „Zamykanie drzwi” i zastanowiła się, na które piętro pojechać. Nie mogła opuścić szpitala, obiecała przecież Vielle, że pozostanie na miejscu. Automat z przekąskami znajdował się w północnym skrzydle, ale nie miała pewności, czy zabrała jakieś pieniądze. Przetrząsnęła kieszenie kardigana, ale natrafiła wyłącznie na dyktafon, długopis, dziesięć centów, formularz oświadczenia o dobrowolnym uczestnictwie w wywiadzie, zestaw używanych chusteczek do nosa, widokówkę z tropikalnym oceanem o zachodzie słońca i czarnymi Strona 15 sylwetkami palm na czerwonym niebie i koraloworóżowej wodzie. Od kogo to? Odwróciła pocztówkę. „Świetnie się bawimy. Szkoda, że cię tu nic ma”, nabazgrał ktoś, podpisując się niewyraźnie. Obok widniały słowa, napisane przez Vielle: „Pretty Woman, Tytani, Co kryje prawda”. Lista filmów, którą Vielle zamówiła u niej na ich ostatni wieczór smakołyków. Niestety, nie znalazła popcornu z tego samego wieczoru smakołyków, a najtańsza przekąska w automacie kosztowała siedemdziesiąt pięć centów. Portmonetkę zostawiła w gabinecie, a przed wejściem mógł się czaić doktor Wright. Skąd jeszcze wziąć jedzenie? Na onkologii mieli preparaty wzmacniające, ale nie była aż tak głodna. Pomyślała o Pauli na czwartym piętrze wschodniego skrzydła. Nigdy się nie rozstawała z zapasem m&m’sów. Poza tym powinna odwiedzić Carla Aspinalla. Wcisnęła przycisk na czwarte piętro. Zastanawiała się, jak się miewa Carl Śpiączka (tak go ochrzciły pielęgniarki). Znajdował się w stanie przedśpiączkowym od dnia przyjęcia do szpitala dwa miesiące temu z zapaleniem opon mózgowo-rdzeniowych. Przez pewien czas zupełnie nie reagował na bodźce, potem jego ręce i nogi zaczęły drżeć, a on sam mamrotał pojedyncze wyrazy. Niekiedy mówił wyjątkowo wyraźnie. – Z tym, że on nie przeszedł śmierci klinicznej – stwierdziła Guadalupe, jedna z jego pielęgniarek, kiedy Joanna uzyskała od żony Carla pozwolenie na to, aby pielęgniarki spisywały wszystkie wypowiedziane przez niego słowa. – To znaczy, nigdy go nie reanimowano. – Okoliczności są podobne – podsumowała Joanna. Poza tym Carl był jedynym pacjentem, do którego nie mógł się dobrać Maurice Mandrake. Zresztą nic do niego nie docierało, chociaż żona i pielęgniarki utrzymywały, że je słyszy. Pielęgniarki zwracały uwagę, aby nie używać w jego pokoju przezwiska Carl Śpiączka ani nie omawiać przy nim jego stanu. Poza tym zachęcały Joannę do rozmowy z chorym. – Przeprowadzono badania, które wykazały, że pacjenci w śpiączce mogą słyszeć to, co się mówi w ich obecności – poinformowała ją kiedyś Paula, wręczając kilka m&m’sów. Rzecz w tym, że ja w to nie wierzę, pomyślała Joanna, czekając, aż drzwi windy otworzą się na czwartym piętrze. On nic nie słyszy. Znajduje się w zupełnie innym miejscu, nie możemy do niego dotrzeć. Strona 16 Drzwi windy się rozsunęły i Joanna ruszyła do pokoju pielęgniarek. Nie zastała tam Pauli. Przy komputerze siedziała nieznajoma pielęgniarka z blond włosami i wąskimi, kościstymi biodrami. – Gdzie Paula? – spytała Joanna. – Na zwolnieniu – wyjaśniła ostrożnie chuda jak patyk pielęgniarka. – W czym mogę pani pomóc, doktor… – zerknęła na identyfikator, wiszący na szyi Joanny – …Lander? Proszenie jej o coś do jedzenia nie miało sensu. Wyglądała tak, jakby nigdy w życiu nie włożyła do ust m&m’sa, a ze spojrzenia, jakim obdarzyła Joannę, można było wywnioskować, że najchętniej nie pozwoliłaby jej zjeść nawet jednego dropsa. – W niczym, dziękuję – odparła chłodno Joanna i spostrzegła, że wciąż trzyma tacę z bufetu. Najwyraźniej cały czas miała ją w rękach w windzie i nie zdawała sobie z tego sprawy. – To musi wrócić do kuchni – przykazała zwięźle i wręczyła tacę pielęgniarce. – Przyszłam zobaczyć się z Carlem… z panem Aspinallem – wyjaśniła i skierowała się do pokoju. Drzwi były otwarte, a przy brzegu łóżka stała Guadalupe. Zawieszała torbę na stojaku do kroplówek. Krzesło zazwyczaj zajmowane przez żonę Carla stało puste. – Jak się dzisiaj miewa? – szepnęła Joanna, zbliżając się do łóżka. – Znacznie lepiej – obwieściła radośnie Guadalupe i dodała szeptem: – Wróciła gorączka. Zdjęła z haka pustą torbę i podeszła z nią do okna. – Ciemno tutaj – stwierdziła. – Carl, wpuścić ci trochę światła? Rozsunęła zasłony. Vielle miała rację. Prószył śnieg. Wielkie płatki sfruwały z ołowianoszarego nieba. – Pada śnieg, wiesz, Carl? – powiedziała Guadalupe. Nie, pomyślała Joanna, wpatrując się w mężczyznę na łóżku. Jego otępiała twarz, skryta za przewodami z tlenem, wydawała się blada i pozbawiona wyrazu w szarym świetle dnia, spod na wpół przymkniętych powiek wyglądały wąskie paski białka, a usta były częściowo rozchylone. – Na dworze pewnie jest zimno – stwierdziła Guadalupe, podchodząc do komputera. – Śnieg pewnie już zalega na ulicach? Joanna dopiero po chwili zorientowała się, że pielęgniarka mówi do niej, a nie do Carla. Strona 17 – Nie wiem – odparła, tłumiąc w sobie chęć mówienia szeptem, aby nie przeszkadzać pacjentowi. – Przyszłam do pracy, zanim zaczęło padać. Guadalupe klikała na ikonki na ekranie monitora, wprowadzając informacje o temperaturze Carla i podłączeniu nowej torby do kroplówki. – Powiedział coś od rana? – zainteresowała się Joanna. – Ani słowa – brzmiała odpowiedź. – Zdaje się, że znowu pływa łódką po jeziorze. Wcześniej mruczał. – Mruczał? – powtórzyła Joanna. – Może to pani opisać? – No zwyczajnie, mruczał – wyjaśniła pielęgniarka. Podeszła do łóżka i podciągnęła koc, zasłaniając klatkę piersiową mężczyzny i jego obandażowaną rękę oraz odchodzący od niej przewód. – Brzmiało jak melodia, ale nie udało mi się jej rozpoznać. No proszę, teraz będzie ci ciepło i przyjemnie – oznajmiła i skierowała się w stronę drzwi z pustą torebką w dłoni. – Masz szczęście, Carl, że jesteś tutaj, a nie tam, na śniegu – dodała i wyszła. Tylko że jego tutaj nie ma, pomyślała Joanna. – Gdzie jesteś, Carl? – spytała. – Pływasz łódką po jeziorze? Pływanie łódką po jeziorze było jednym ze scenariuszy wymyślonych przez pielęgniarki na podstawie zachowania pacjenta. Poruszał rękami, jakby wiosłował, a kiedy to robił, zawsze był spokojny i nie krzyczał – właśnie dlatego uznały, że zajmuje się czymś przyjemnym. Scenariuszy istniało kilka: marsz śmierci na półwyspie Bataan, kiedy nieprzerwanie krzyczał: „Wody!”; bieg do autobusu; a także coś, co każda pielęgniarka nazywała inaczej – palenie na stosie, pułapka Wietkongu, męki piekielne – wtedy ciskał się po łóżku w pomiętej pościeli i wyrywał sobie kroplówkę. Raz podbił Guadalupe oko, kiedy usiłowała go unieruchomić. „Zniszczyć”, wrzeszczał raz za razem, a może też było to słowo „zniżyć!” albo „zmiażdżyć”. Raz krzyknął w panice: „Przeciąć węzeł”. – Może uważa, że przewody kroplówki to sznury – zasugerowała Guadalupe, nie mogąc otworzyć spuchniętego oka, kiedy przekazywała Joannie opis całego zdarzenia. – Może – potwierdziła Joanna, chociaż wcale tak nie uważała. On nie wie, że koło niego przebiegają przewody kroplówki, pomyślała, nie ma też pojęcia o śniegu i o pielęgniarkach. Przebywa daleko stąd i widzi coś zupełnie innego. Podobnie jak w wypadku wszystkich pacjentów z atakami serca, po wypadkach samochodowych i z krwotokami, będących jej rozmówcami przez ostatnie dwa lata, po wysłuchaniu opowieści o aniołach, Strona 18 tunelach i krewnych, których programowo widzieli, ze spontanicznych komentarzy wyławiała pozornie mało znaczące szczegóły, mogące sugerować, co ujrzeli i gdzie byli. – Ogarnęło mnie światło i poczułam się szczęśliwa, rozgrzana i bezpieczna – wyznała Lisa Andrews, której serce przestało bić podczas cesarskiego cięcia, lecz powiedziawszy to, zadrżała i przez długi czas wpatrywała się tępo przed siebie. Z kolei Jake Becker, która spadła z półki skalnej podczas wędrówki po Górach Skalistych, opisując tunel, stwierdziła: – Był daleko. – Tunel był daleko od pani? – spytała Joanna. – Skąd – zdenerwowała się Jake. – Byłam w nim. W środku. Mówię, gdzie on był. Był daleko. Joanna podeszła do okna i zapatrzyła się na śnieg. Padał teraz szybciej, przykrywając samochody na parkingu dla gości. Starsza pani w szarym płaszczu i plastikowym czepku przeciwdeszczowym pracowicie zeskrobywała śnieg z przedniej szyby swojego auta. Pogoda na ataki serca, stwierdziła Vielle. Pogoda na wypadki drogowe. Pogoda na umieranie. Zasunęła zasłony, podeszła do łóżka i siadła na krześle obok. Carl nic nie powie, a bufet zamkną za dziesięć minut. Jeśli chciała coś zjeść, powinna natychmiast wyjść. Mimo to nie ruszyła się z miejsca, wpatrując w ekrany, w przesuwające się linie, zmieniające liczby, obserwując niemal niezauważalne unoszenie i opadanie zapadłej klatki piersiowej Carla, i spoglądając na zaciągnięte zasłony, za którymi cicho padał śnieg. Zdała sobie sprawę, że słyszy stłumiony dźwięk. Zatopiła wzrok w Carlu, lecz nie zauważyła, aby się poruszył, a jego usta wciąż były na wpół otwarte. Zerknęła na monitory, lecz dźwięk dobiegał od strony łóżka. „Możesz go opisać?”, pomyślała machinalnie. Głęboki, równy odgłos, podobny do brzmienia rogu mgłowego, przerywany długimi pauzami, a po każdej z nich następowała nieznaczna zmiana tonu. Mruczy, pomyślała. Wygrzebała dyktafon i uruchomiła nagrywanie, zbliżając urządzenie do ust chorego. – Nmnmnmnm – zahuczał, a potem wydał z siebie nieco niższe i krótsze „nmnm”, zrobił przerwę, aby nabrać powietrza, i powtórzył: „nmnmnm”, jeszcze bardziej obniżając głos. Bez wątpienia była to melodia, chociaż również nie potrafiła jej rozpoznać – robił zbyt długie przerwy między dźwiękami. Z całą pewnością jednak mruczał. Strona 19 Śpiewał gdzieś na słonecznym jeziorze, przy akompaniamencie ukelele, na którym grała jakaś ładna dziewczyna? A może mruczał przy wtórze anielskiego chóru pani Davenport, stojąc w ciepłym, rozlanym świetle na końcu tunelu? Albo też znalazł się gdzieś w ciemności lub w wietnamskiej dżungli, mrucząc do siebie, aby trzymać swoje lęki na dystans? Niespodziewanie rozległo się piszczenie pagera. – Przepraszam – stęknęła Joanna, w panice usiłując wyłączyć urządzenie wolną dłonią. – Przepraszam. Lecz Carl cały czas nieprzerwanie mruczał, nmnm, nmnm, nmnm, nmnm, nm, nm. Nieświadomy. Nieosiągalny. Na pagerze pojawił się numer oddziału nagłych wypadków. – Przepraszam – po raz trzeci powtórzyła Joanna i wyłączyła dyktafon. – Muszę iść. – Poklepała rękę pacjenta, leżącą nieruchomo u jego boku. – Niedługo do ciebie wrócę – dodała i skierowała się prosto na oddział nagłych wypadków. – Zawał serca – przywitała ją Vielle. – Wykopywał samochód z rowu. Krótko reanimowany w karetce. – Gdzie jest? – spytała krótko Joanna. – Na górze, na oddziale intensywnej opieki kardiologicznej? – Nie, tutaj – usłyszała. – Na nagłych wypadkach? – zdumiała się. Nigdy tutaj nie rozmawiała z chorymi, chociaż zdarzało się, że chciała ich wypytać, zanim uda się to panu Mandrake’owi. – Po reanimacji doszedł do siebie wyjątkowo szybko i teraz nie wyraża zgody na przyjęcie go do szpitala przed konsultacją z kardiologiem – wyjaśniła Vielle, zgrabnie przesuwając się bokiem między wózkiem towarowym i przenośnym rentgenem. – Jeśli go zajmiesz i zatrzymasz w łóżku do czasu przybycia kardiologa, wszyscy będą ci ogromnie wdzięczni. Łącznie z nim. Słuchaj, oto twój rozmówca. – Dlaczego mój lekarz jeszcze się nie pojawił? – dobiegł męski baryton z pokoju badań. – I gdzie jest Stephanie? Głos brzmiał donośnie i mocno jak na człowieka, który właśnie przechodził reanimację. Może ma rację i wcale nie doznał zawału serca. – Co to ma znaczyć, że jeszcze się z nią nie skontaktowaliście? Przecież ma komórkę! – ryknął. – Gdzie telefon? Sam zadzwonię. – Nie może pan wstawać, panie Menotti – rozległ się kobiecy głos. – Jest pan podłączony do urządzeń. Strona 20 Vielle otworzyła drzwi i wprowadziła Joannę do pokoju, gdzie asystentka pielęgniarki bezskutecznie usiłowała powstrzymać jakiegoś człowieka przed usunięciem elektrod przymocowanych do jego klatki piersiowej. Był to młody mężczyzna, opalony i muskularny, miał nie więcej niż trzydzieści pięć lat. Joanna uznała, że na pewno chodzi na siłownię trzy razy w tygodniu. – Dość – przykazała Vielle i popchnęła go z powrotem na łóżko, ustawione pod kątem czterdziestu pięciu stopni. – Musi pan się zachowywać spokojnie. Pański lekarz pojawi się tutaj za kilka minut. – Muszę się skontaktować ze Stephanie – oznajmił pacjent. – Nie potrzebuję kroplówki. – Owszem, potrzebuje pan – przerwała Vielle. – Nina zadzwoni do Stephanie w pana imieniu. Spojrzała na kardiomonitor i zbadała tętno mężczyzny. – Już próbowałam – odezwała się asystentka. – Nie podnosi słuchawki. – Spróbuj jeszcze raz – zasugerowała Vielle i asystentka oddaliła się pośpiesznie. – Panie Menotti, to doktor Lander. Mówiłam panu o niej. – Zdecydowanie popchnęła go na łóżko. – Pozwolę wam dwojgu lepiej się poznać. Nie daj mu wstawać – szepnęła cicho do Joanny i wyszła. – Dobrze, że pani tu jest – odezwał się pan Menotti. – Jest pani lekarką, więc może przemówi im pani do rozumu. Wciąż powtarzają, że miałem zawał, ale to nieprawda. Chodzę na siłownię trzy razy w tygodniu. – Nie jestem lekarzem medycyny. Jestem psychologiem kognitywnym – sprostowała Joanna. – I chciałabym porozmawiać z panem na temat pańskich przeżyć w karetce. – Z kieszeni swetra wydobyła dokument i rozprostowała go. – To standardowy formularz oświadczenia o dobrowolnym udzieleniu odpowiedzi na kilka pytań, panie Menotti… – Niech będzie Greg – przerwał. – Pan Menotti to mój ojciec. – Greg – zgodziła się Joanna. – A jak ja mam mówić do pani? – Uśmiechnął się szeroko. Był to bardzo pociągający uśmiech, chociaż nieco drapieżny. – Pani doktor – wyjaśniła oschle. Wręczyła mu formularz. – Dokument stwierdza, że wyraża pan zgodę na… – A jeśli go podpiszę, dowiem się, jak ma pani na imię? – spytał. – I jaki jest pani numer telefonu? – Zdaje się, że pana narzeczona właśnie tutaj jedzie, panie Menotti. – Joanna wręczyła mu długopis.