Whyte Jack - Templariusze 2 - Honor Rycerza
Szczegóły |
Tytuł |
Whyte Jack - Templariusze 2 - Honor Rycerza |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Whyte Jack - Templariusze 2 - Honor Rycerza PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Whyte Jack - Templariusze 2 - Honor Rycerza PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Whyte Jack - Templariusze 2 - Honor Rycerza - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
pierwszy tom trylogii
Strona 3
Rycerze czerni i bieli
JACK WHYTE
HONOR
RYCERZA
Każdy Frank czuje, że kiedy odbijemy wybrzeże [Syrii], zedrzemy i
zniszczymy woal ich honoru, kraj ten wyśliźnie się spod ich władzy, a
nasza ręka sięgnie w kierunku ich własnych krain.
Abu Szama, arabski historyk, 1203-1267
Wojownik Chrystusa zabija spokojnie, a umiera jeszcze spokojniej.
Umierając, wyświadcza przysługę sobie, a zabijając - Chrystusowi!
św. Bernard z Clairvaux, 1090-1153
Przedmowa
Gdzie leży Francja? Gdyby ktoś zadał wam od niechcenia to pytanie,
zapewne zaczęlibyście się dziwić oczywistej ignorancji mówiącego.
Widzieliście ją przecież tysiące razy na różnych mapach i znajduje się
ona na swoim miejscu od zawsze, a co najmniej od czasu, kiedy jakieś
dziesięć tysięcy lat temu zakończyła się ostatnia epoka lodowcowa. Otóż
jako autora literatury historycznej pytanie to dręczyło mnie od chwili,
kiedy zacząłem się nad nim zastanawiać, ponieważ czuję się
zobowiązany utrzymywać w swoich książkach pewien poziom
dokładności. Gdybym jednak miał się wiernie trzymać źródeł
historycznych przy pisaniu o średniowiecznej Francji, Anglii i Europie,
na pewno utrudniłbym lekturę moim czytelnikom, którzy, jak sądzę,
chcą przyjemnie spędzić czas, a może nawet - mam nadzieję -przez kilka
Strona 4
godzin z fascynacją śledzić opowieść o tym, jak wyglądało życie w
innych czasach, dawno temu.
Na przykład, pisząc powieści arturiańskie, musiałem wykazać, że
francuski rycerz Lancelot du Lac nie mógł być Francuzem w piątym
wieku, w Europie, w której niedawno zakończył się okres rzymski. Na
pewno nie mógł też nazywać się Lancelot du Lac (Lancelot z Jeziora),
ponieważ kraj ten nazywano wtedy Galią, a francuski, język Franków,
był prymitywną mową migrujących plemion, które pewnego dnia —
setki lat potem - miały nadać swoją nazwę podbitym terenom.
Miałem ten sam problem, choć trzeba przyznać, że na mniejszą skalę,
pisząc tę książkę. Mimo że kraj - lub dokładniej mówiąc, terytorium
geograficzne - zwany Francją istniał już w dwunastym wieku, był bardzo
niepodobny do Francji, jaką znamy dzisiaj. Panował wówczas ród
Kapetyngów, lecz w jego posiadaniu były wciąż niewielkie tereny; w
czasie, kiedy toczy się akcja książki, tron zajmował Filip II August.
Królestwo Filipa miało swój ośrodek w Paryżu i ciągnęło się
na zachód, docierając bardzo wąskim pasem do kanału La Manche.
Dopiero zaczęło się rozwijać w państwo, którym miało zostać w ciągu
następnych stu pięćdziesięciu lat. Na początku dwunastego wieku wciąż
było maleńkie, otoczone przez potężne księstwa i hrabstwa, takie jak
Burgundia, Andegawenia, Normandia, Poitou, Akwitania, Flandria,
Bretania, Gaskonia oraz region zwany Vexin, który graniczył z Francją
od północy i wkrótce miał się stać częs'cią królestwa Francji.
Mieszkańcy wszystkich tych terytoriów mówili wspólnym językiem,
Strona 5
który potem zyskał nazwę francuskiego, lecz tylko mieszkańcy samego
królestwa nazywali siebie Francuzami. Innych napawało ogromną dumą,
że są Andegaweńczykami, mieszkańcami Poitou, Normanami,
Gaskończykami, Bretonami i Burgundczykami. (Ryszard z rodu
Plan-tagenetów, książę Akwitanii i Andegawenii, był zamożniejszy i
bardziej potężny niż król Francji. Po śmierci ojca, króla Henryka II,
Ryszard został królem Anglii, pierwszym tego imienia, paladynem
znanym jako Ryszard Lwie Serce, i rządził imperium zbudowanym
przez ojca i matkę, Eleonorę Akwitańską, które było o wiele większe niż
tereny króla Filipa).
Dzisiaj, dla nas, wszyscy oni są Francuzami, lecz wtedy tak nie było.
Konieczność wytłumaczenia tego współczesnym czytelnikom,
pokazania, że te różnice istniały i miały czasami wielkie znaczenie dla
zainteresowanych, była głównym powodem, dla którego często wracam
do pytania zadanego na początku: gdzie leży Francja?
Za czasów Ryszarda Lwie Serce i trzeciej krucjaty - wojny przeciwko
Saracenom dowodzonym przez sułtana Saladyna - templariusze nie
osiągnęli jeszcze tych szczytów bogactwa, władzy i rzekomego ze-
psucia, które miały potem tak rozsierdzić im współczesnych, rodząc
zazdrość, złą wolę oraz chciwość. A jednak poczynili już niewiarygodne
postępy od chwili, kiedy zaledwie osiemdziesiąt lat wcześniej ich szeregi
liczyły tylko dziewięciu mało znanych rycerzy bez grosza przy duszy,
którzy mieszkali i pracowali w tunelach pod Wzgórzem Świątynnym w
Jerozolimie. Od czasów założenia Zakonu stali się ramieniem zbrojnym
Strona 6
chrześcijaństwa w Zamorzu. Ich reputacja, jeśli chodzi o honor, prawość
i niezachwianą lojalność względem Kościoła katolickiego, była
nieskalana. Nowo powstały Zakon nagle zyskał sławę i powszechną
akceptację, a także - głównie dzięki entuzjastycznemu wsparciu
świętego Bernarda z Cłairvaux, największego duchownego
Strona 7
10
swoich czasów- niemożliwe do oszacowania bogactwo, zarówno w na-
turze, jak i w dobrach materialnych.
Jednak od początku Zakon był tajną organizacją: jego obrządki i
ceremonie owiane były tajemnicą i odprawiane w ciemnościach, z dala
od oczu i uszu niewtajemniczonych. Bez względu na to, jak uzasadniona
mogła być przyczyna takiego postępowania - szybko i chyba
nieuchronnie doprowadziło ono do poczucia elitaryzmu i arogancji,
które ostatecznie zraziły resztę świata i w dużym stopniu przyczyniły się
do upadku Zakonu.
Podejrzewam, że gdyby zapytać kogoś o wyjaśnienie pojęcia “ho-
nor", byłby z tym problem. Ci, którzy odpowiedzą, zapewne podadzą
synonimy, szukając w pamięci innych rzadko używanych dzisiaj słów,
takich jak prawość, uczciwość, moralność, może jeszcze sumienie, lecz
nikt dotąd nie scharakteryzował honoru w sposób absolutny, ponieważ
każdy mierzy go inną miarką. W naszym postmodernistycznym świecie
rzadko o nim mówimy. To anachronizm, staroświecki, nieco zabawny
koncept z minionej epoki, a ci, którzy o nim mówią i myślą, otrzymują
dobrotliwą i protekcjonalną etykietkę ekscen-tryków. Lecz w każdej
epoce - być może poza naszą - honor był w wielkiej cenie i zawsze
należał do tych nieuchwytnych cech, o których wszyscy sądzą, że
posiadają je od urodzenia i w wielkiej obfitości. Od zarania dziejów
powiewano sztandarami bojowymi, będącymi symbolami honoru i
dzielności ich właścicieli. Lecz dla mężczyzn i kobiet dobrej woli miara
Strona 8
honoru zawsze była indywidualna, zazdrośnie strzeżona, głęboko
osobista i niezależna od tego, co inni myślą, mówią czy robią.
JackWhyte Kelowna, Kolumbia Brytyjska,
Kanada
lipiec 2007
Strona 9
Strona 10
Ziemie należące do Plantagenetów
Strona 11
Strona 12
ROGI HATTINU
1187
Strona 13
1
Nie powinniśmy opuszczać La Safouri. Na Boga, nawet ślepiec by to
zauważył.
- Doprawdy? Dlaczegóż zatem żaden ślepiec nie przemówił, zanim
wymaszerowaliśmy? Jestem pewien, że de Ridefort wysłuchałby i wziął
to pod uwagę, zwłaszcza jeśli radziłby ślepiec.
- Możesz sobie wsadzić ten sarkazm, Belin, mówię poważnie. Co
my tu robimy?
- Czekamy na rozkazy. Czekamy na śmierć. Czyż nie od tego są
żołnierze?
Templariusz Aleksander Sinclair słuchał cichej, lecz zajadłej kłótni,
która toczyła się za nim, udając, że nie zwraca na nią uwagi, ponieważ -
choć po części zgadzał się z gorzkimi narzekaniami sir Antoine'a de
Lavisse - nie chciał, żeby ktoś to zauważył. Mogłoby to zaszkodzić
dyscyplinie. Szczelniej owinął twarz szalem i wstał w strzemionach, aby
się rozejrzeć po otaczającym ich ciemnym obozie. Słyszał dochodzące
zewsząd stłumione odgłosy niewidzialnych poruszeń i jeszcze jeden:
arabski głos w oddali, część całonocnej litanii, krzyczący Al-lah akbar,
“Bóg jest wielki". Za jego plecami Lavisse wciąż mamrotał z
niezadowoleniem:
- Dlaczego ktokolwiek przy zdrowych zmysłach miałby opuścić
silną, bezpieczną pozycję, z kamiennymi murami i słodką wodą dla jego
armii, aby wymaszerować na pustynię w pełni lata? I to przeciwko
wrogowi, który żyje na niej, roi się tam jak szarańcza i jest odporny na
Strona 14
upał? Powiedz mi, proszę, Belin. Chcę wiedzieć. Muszę znać odpowiedź
na to pytanie.
- Nie do mnie z nim. - Głos Belina był pełen oburzenia i frustracji. -
Idź i spytaj Rideforta, na Boga. To on namówił do tego króla idiotę i nie
wątpię, że chętnie powie ci dlaczego. A potem prawdo-
17
podobnie przywiąże cię do siodła, zawiąże oczy i wyśle samego jako
zabawkę dla Saracenów.
Sinclair wciągnął ostro powietrze. Zrzucanie całej winy za ich obecne
trudne położenie na Gerarda de Rideforta było niesprawiedliwe. Wielki
mistrz Zakonu był zbyt łatwym i widocznym celem. Poza tym Gwidon
de Lusignan, król jerozolimski, potrzebował bodźca, jeżeli miał
kiedykolwiek coś osiągnąć. Był królem jedynie z nazwy, ukoronowanym
tylko dzięki kochającej żonie, Sybilli, siostrze byłego króla i obecnie
prawowitej królowej Jerozolimy. Zawsze słaby i niezdecydowany
Gwidon był wręcz nieudolny w sprawowaniu władzy. Jednak tych,
którzy kłócili się za plecami Sinclaira, nie interesowały wyważone sądy.
Narzekali dla samego narzekania.
- Cśś! Uwaga, idzie Moray.
Sinclair lekko odwrócił głowę, aby móc zobaczyć, jak nadjeżdża
konno jego przyjaciel, sir Lachlan de Moray, gotowy na to, co miał
przynieść świt, choć czekała ich jeszcze co najmniej godzina nocy.
Sinclair nie był zaskoczony, ponieważ podczas tej okropnie nerwowej
nocy nikt nie mógł spać. Zewsząd dochodził kaszel, ostre szczekanie
Strona 15
ludzi o zdartych gardłach, spragnionych świeżego powietrza i krztu-
szących się dymem. Rojący się dookoła nich i ponad nimi pod osłoną
nocy Saraceni podpalili rosnące na wzgórzach zarośla i smród tlących
się, żywicznych krzaków z każdą minutą stawał się silniejszy. Sinclair
poczuł groźne łaskotanie we własnym gardle i zmusił się do płytkich
oddechów. Przyszło mu do głowy, że dziesięć lat wcześniej - kiedy po
raz pierwszy przybył do Ziemi Świętej — nie słyszał o takim stworzeniu
jak Saracen. Teraz było to słowo, które padało na tych terenach
najczęściej; dotyczyło wiernych, gorliwych wojowników proroka Ma-
hometa - a ściślej sułtana Saladyna kurdyjskiego pochodzenia - nie-
zależnie od ich rasy. Imperium Saladyna było ogromne, ponieważ po-
łączył dwa wielkie muzułmańskie terytoria, Syrię i Egipt, a jego armia
składała się z najróżniejszych grup niewiernych, począwszy od ciem-
noskórych Beduinów z Azji Mniejszej, a skończywszy na Mulatach i
hebanowych Nubijczykach z Egiptu. Wszyscy oni mówili jednak po
arabsku i byli teraz Saracenami.
- Widzę, że nie tylko ja spałem głęboko i bez snów.
Moray zatrzymał się przy nim i ustawił konia tak, aby on i Sinclair
siedzieli obok siebie. Podążając za wzrokiem templariusza, uniósł oczy
Strona 16
18
i spojrzał w ciemność, tam gdzie wznosił się bliższy z dwóch niewi-
docznych teraz szczytów zwanych Rogami Hattinu.
- Jak sądzisz, ile życia nam zostało?
- Pewnie niewiele, Lachlan. W południe wszyscy możemy już być
martwi.
- Ty też tak uważasz? Chciałem, żebyś' powiedział mi coś innego,
przyjacielu. - Moray westchnął. - Nigdy bym nie uwierzył, że tylu ludzi
może zginąć przez szaleństwo jednego aroganckiego fanfarona...
Szaleństwo jednego pomniejszego tyrana i tchórzostwo króla.
Tyberiada oraz jezioro, nad którym leżała - mogli tam dotrzeć
poprzedniego wieczora - znajdowała się niecałe dziesięć kilometrów
dalej, lecz rządcą miasta był Rajmund III hrabia Trypolisu, a Gerard de
Ridefort, mistrz Świątyni, kilka miesięcy temu uznał, że nienawidzi
hrabiego Rajmunda, nazywając go muzułmańskim zdrajcą i niegodnym
zaufania przyjacielem Saladyna.
Wbrew logice, która nakazywałaby dotrzeć do bezpiecznego miejsca
i chronić armię, Ridefort zdecydował poprzedniego popołudnia, że nie
będzie się spieszył z przybyciem do Tyberiady. Ta decyzja nie miała nic
wspólnego z niechęcią do ponownego spotkania z Rajmundem,
ponieważ znajdował się on wraz ze swoją armią w obozie, a podczas
jego nieobecności warowni wTyberiadzie broniła jego żona, hrabina
Eschiva. Nikt nie śmiał się sprzeciwić Ridefortowi, ponieważ w
większości rycerze tej armii byli templariuszami. Mistrz zawiadomił
Strona 17
swoich komturów, że w pobliskiej wiosce o nazwie Marescalcia jest
studnia, mogli więc przenocować tam, gdzie byli, i rankiem podążyć w
kierunku Jeziora Tyberiadzkiego.
Oczywiście Gwidon, jako król Jerozolimy, mógł natychmiast za-
wetować decyzję Rideforta, lecz - jak było do przewidzenia z powodu
jego chwiejności - przystał na żądania mistrza Zakonu, poduszczany
przez Renalda de Chatillon, innego budzącego grozę templariusza i
byłego sojusznika Rideforta. Jeszcze bardziej arogancki i samowładny
Chatillon, dowódca najpotężniejszej na świecie warowni Kerak, zwanej
Zamkiem Kruka, bezwzględnie stał ponad prawem. Wyróżniał się także
tym, że to jego najbardziej z całej frankońskiej armii nienawidził
Saladyn.
Tak więc dano sygnał i wojsko Jerozolimy - największa armia ze-
brana w osiemdziesięcioletniej historii królestwa - zatrzymało się i roz-
19
biło obóz w niedogodnym miejscu. Tymczasem oddziały ogromnej ar-
mii Saladyna (sama jazda dziesięciokrotnie przewyższała liczbę Fran-
ków) otoczyły ją całkowicie. Osaczona z każdej strony jeszcze przed
zapadnięciem nocy frankońska armia, licząca tysiąc dwustu rycerzy
wspieranych przez dziesięć tysięcy piechurów i około dwóch tysięcy
lekkiej jazdy, była skonsternowana i zbulwersowana błyskawicznie
roznoszącą się — lecz spóźnioną - wieścią, że studnia, przy której po-
stanowili się zatrzymać ich dowódcy, jest sucha. Nikomu nie przyszło do
głowy, aby zawczasu ją sprawdzić.
Strona 18
Kiedy o zmroku zerwał się lekki wietrzyk, żołnierze byli wdzięczni
za chłód, który przyniósł, lecz w ciągu godziny mieli zacząć przeklinać
go za całonocne nawiewanie piasku i dymu.
Teraz niebo bledło wraz z pierwszym światłem dnia i Sinclair czuł w
trzewiach, że szansa, aby on lub jego towarzysze przeżyli kolejne
godziny, jest w najlepszym razie nikła.
Templariusze, których motto brzmiało: “Pierwsi w natarciu, ostatni w
odwrocie", uwielbiali się przechwalać, że jeden chrześcijański miecz
może rozgromić stu wrogów. To aroganckie przeświadczenie
doprowadziło miesiąc wcześniej do potwornej rzezi wielkiego oddziału
templariuszy i szpitalników u źródła Cresson. Poległ cały oddział
chrześcijański poza mistrzem de Ridefortem i trzema bezimiennymi
rannymi rycerzami. Lecz armia otaczająca ich tego dnia miała szybko i
prawdopodobnie raz na zawsze zadać kłam tym bzdurnym prze-
chwałkom. Obecne zastępy Saladyna składały się prawie w całości z
wszechstronnej, wytrzymałej lekkiej jazdy, której jeźdźcy byli świet-
nymi łucznikami. Wojownicy ci, dosiadający w lekkich zbrojach
niezwykle zwinnych koni z Jemenu, posługiwali się bronią ze stali
damasceńskiej i lekkimi, śmiercionośnymi kopiami o trzcinowych
drzewcach. Świetnie wytrenowani w taktyce szybkiego ataku i odwrotu,
działali w małych, zwrotnych oddziałach i byli dobrze zorganizowani,
świetnie prowadzeni i zdyscyplinowani. Były ich tysiące i wszyscy
mówili po arabsku, co dawało im ogromną przewagę nad Frankami,
ponieważ wielu z nich nie znało języka walczących obok nich
Strona 19
chrześcijan.
Sinclair wiedział od miesięcy, że w skład armii, którą Saladyn zgro-
madził na tę świętą wojnę - hufce, które otaczały teraz Franków
-wchodzą kontyngenty z Azji Mniejszej, Egiptu, Syrii i Mezopotamii
Strona 20
20
i że dowództwo nad oddziałami powierzono okrutnym kurdyjskim
sojusznikom Saladyna, jego elitarnym jednostkom. Plotki głosiły, że
sama jazda liczyła jakieś piętnaście tysięcy. Sinclair na własne oczy
widział, że towarzysząca im armia była tak wielka, że zbliżając się do
frankońskiego obozu, wypełniała horyzont. Sinclair słyszał, jak w jego
własnych szeregach wspominano o osiemdziesięciu tysiącach mieczy.
Sam uważał, że chodzi raczej o pięćdziesiąt tysięcy, lecz to mu nie
poprawiało nastroju.
- Ridefort ponosi winę za tę katastrofę. Obaj to wiemy, więc dla
czego tego nie przyznasz?
Sinclair westchnął i otarł oczy skrajem rękawa.
- Nie mogę tego zrobić, Lachie. Jestem rycerzem Zakonu, a on
moim mistrzem. Wiążą mnie śluby posłuszeństwa. Jeśli powiem wię
cej, będę nielojalny.
Lachlan de Moray odchrząknął i splunął na oślep.
- No cóż, ale nie jest moim panem, więc mogę mówić, co mi się
podoba, i uważam, że jest szalony... On i jemu podobni: król i mistrz
Zakonu są warci siebie nawzajem, a ten bydlak de Chatillon jest gor
szy niż oni dwaj razem wzięci. To, że utknęliśmy tu w takim położe
niu, jest upokarzające. Chcę wrócić do domu.
Kącik ust Sinclaira wykrzywił się w uśmiechu.
- Do Inverness daleko, Lachlan, i dziś tam chyba nie dotrzesz. Le
piej zostań tutaj i trzymaj się mnie.