Whitney Phyllis A - Czarny bursztyn

Szczegóły
Tytuł Whitney Phyllis A - Czarny bursztyn
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Whitney Phyllis A - Czarny bursztyn PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Whitney Phyllis A - Czarny bursztyn PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Whitney Phyllis A - Czarny bursztyn - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Whitney Phyllis A. Czarny bursztyn Tracy Hubbard, młoda i energiczna pracownica nowojorskiego wydawnictwa, przyjeżdża do Istambułu, aby poznać tajemnicze okoliczności śmierci swojej przyrodniej siostry Anabel. Anabel Radburn, piękna i bogata żona sławnego malarza, miała wszelkie dane, aby cieszyć się życiem i własnym szczęściem. Pewnego dnia jednak wypłynęła łódką na wody Bosforu i utonęła. Czyżby popełniła samobójstwo? Tracy, nie zdradzając swego pokrewieństwa ze zmarłą, rozpoczyna pracę u Milesa Radburna i przybywa do pełnego sekretów, starego tureckiego domu na wodzie. Znajdzie się jednak ktoś, kto zna tożsamość dziewczyny i za wszelką cenę zapragnie przeszkodzić Tracy w dotarciu do prawdy – bo stawka w tej grze jest bardzo wysoka... Strona 2 ROZDZIAŁ I Z wysokich balkonów ogromnego budynku amerykańskiego hotelu rozpościerał się widok na nowsze dzielnice miasta, położone na wzgórzu opadającym stromo ku brzegom Bosforu. Tuż nad wodą wzbijały się w niebo strzeliste minarety meczetu — symbolu Istambułu — z białymi ścianami poszarzałymi w marcowej ulewie. Jeśli nie liczyć świątyni, miasto wyglądało nowocześnie i raczej nieciekawie, i niewiele miało wspólnego z tą Turcją, jaką stworzyła żywa wyobraźnia Trący. Stojąc na balkonie swojego pokoju, spoglądała przez gęstą zasłonę deszczu w dół, na miasto, do którego dotarła wreszcie po tak wielu staraniach. Teraz oczekiwała na spotkanie z Istambułem z radosną niecierpliwością, a jednocześnie - z niepokojem, co owo spotkanie przyniesie. W innych okolicznościach zwiedzanie miasta byłoby dla Trący niewinną, radosną przygodą, lecz dziś niepokoiło ją zbyt dużo pytań, które - czy sobie tego życzyła, czy nie — wytrącały ją z roli obojętnej turystki. Zdawała sobie sprawę, że będzie zmuszona działać, nieuchronnie wciągnięta w wir wydarzeń. Prawdę mówiąc, była na nie przygotowana. Znalazła się w tym miejscu, gdyż umiała szybko wykorzystać Strona 3 3 Phyllis A. Whitney sprzyjające okoliczności — nie może teraz dopuścić, by pierwsza napotkana przeszkoda zawróciła ją z drogi. Gwałtownym, niecierpliwym ruchem zerwała z głowy błękitny zamszowy beret, zakupiony specjalnie na tę podróż, i pozwoliła, aby wiatr znad morza potargał jej lśniącą brązową grzywkę. Nie dbała o to, że ochlapał ją deszczem. Przeciwnie — wystawiła twarz na chłodne krople, jakby pragnąc ugasić nimi gniew, który rozgorzał w niej po przeczytaniu pewnego listu. Trzymała go właśnie w dłoni; spotkanie z jego autorem wymagać będzie niemałej przytomności umysłu. Intrygował ją ten człowiek; chciała się przekonać, ile jest prawdy w zasłyszanych o nim opowieściach. Tak czy inaczej, wcale nie miała zamiaru pogodzić się ze zdecydowaną odprawą, jaką dostała w liście. Całe trzy miesiące czekała na ten wyjazd. Czekała — gdyż wcześniej przybycie do Istambułu nie było możliwe. I teraz, kiedy wreszcie tu dotarła — samolot wylądował po południu — okazuje się, że chcą ją zmusić do natychmiastowego, sromotnego odwrotu. Arkusik papieru zaszeleścił głośno w rękach Tracy, gdy go rozprostowała, by po raz trzeci odczytać list, skreślony mocną męską ręką. Szanowna Panno Hubbard! Zgodnie z umową, którą zawarłem z panem Hornwrightem z „Views", do pomocy w przygotowaniu mojej książki do druku miano mi przysłać pannę Janet Baker. Jej wieloletni pobyt na Środkowym Wschodzie oraz doświadczenie, a także znakomicie ugruntowana wiedza z zakresu mozaiki tureckiej, czynią z niej idealną osobę do tego typu pracy. Otrzymałem właśnie telegram, w którym poinformowano mnie, że w ciągu najbliższych sześciu miesięcy panna Baker będzie zajęta czym innym, wobec Strona 4 CZARNY BURSZTYN 7 tego na jej miejsce przyjedzie tymczasowo inna asystentka: „młoda kobieta, która przez ostatnie lata sprawdziła się jako znakomity pracownik wydawnictwa". Pragnę poinformować Panią, iż owo zastępstwo jest dla mnie absolutnie nie do przyjęcia. Będę czekał na pannę Baker. Ponieważ, co oczywiste, nie zgłaszam wobec Pani żadnych uwag krytycznych, pozostaje mi jedynie zaproponować Pani powrót do Nowego Jorku najbliższym samolotem. Z poważaniem Miles Radburn Trący złożyła sztywną kartkę papieru. Jakiś głos wewnętrzny podszeptywał jej, że mogłaby po prostu pogodzić się z tym wyrokiem. Nikt w biurze na pewno nie miałby do niej pretensji o porażkę, którą poniosła nie z własnej winy. Mogłaby teraz wrócić do domu i zwyczajnie uciec od wszelkich kłopotów związanych z pobytem w Istambule. Po prostu jechać do domu — wymazać z pamięci błagania i przestrogi, które do niej powracały, zapomnieć o natrętnych pytaniach uparcie zaprzątających myśli. Zostawmy przeszłości jej smutne tajemnice — i tak nie zmienimy przeznaczenia, namawiał ów kuszący głos. I choć brała go pod rozwagę, to jednak wiedziała, że jeśli teraz się wycofa, nie wybaczy sobie tego nigdy. Złożyła papier i zgniotła go stanowczym ruchem. Nie wolno jej dać się ponieść złości z powodu tego listu. Na razie powstrzyma się od wydania opinii o Milesie Radburnie. Nie dowie się o nim prawdy, dopóki go nie pozna. Sposób, w jaki zareagował na jej przyjazd, był naturalnie do przewidzenia. I szczerze mówiąc, taka reakcja łatwo dawała się usprawiedliwić. Pan Hornwright wrócił z Turcji zupełnie załamany. Wydanie książki Milesa Radburna dotyczącej historii Strona 5 8 Phyllis A. Whitney mozaiki i ceramiki tureckiej pociągało za sobą duże koszty. Realizacja tego przedsięwzięcia stała się możliwa dzięki pokaźnym zasobom finansowym wydawnictwa „Views", jako że ich czasopismo było jednym z bardziej liczących się w kraju. Nazwisko Milesa Rad-burna miało dodatkowo wzmocnić prestiż pisma. Choć Radburn — po głośnych sukcesach z okresu młodości — jako trzydziestokilkuletni artysta tworzył niewiele, jednak portrety jego pędzla znajdowały się w różnych muzeach i galeriach, a nazwisko malarza wciąż otoczone było sławą, co stanowiło dla „Views" doskonałą reklamę. Niestety, artyści rzadko miewają zdolności organizacyjne. Odwiedziwszy Radburna w Istambule, pan Hornwright wpadł w prawdziwe przerażenie na widok chaosu, w którym pogrążona była praca nad książką o tak, być może, ogromnym znaczeniu. Radburn zgodził się niechętnie na asystentkę, pod warunkiem jednak, że będzie to panna Baker, którą dobrze znał jako pracownika. Pan Hornwright, grając na zwłokę, obiecał, że zobaczy, co da się zrobić. Zatrudniona jako asystent naukowy, Tracy miała dostęp do rozmaitych plotek krążących po wydawnictwie. Pan Hornwright wiedział doskonale, iż panna Baker jest teraz zajęta czym innym; wiedział również, że na obecnym etapie pracy nad książką autor nie potrzebował aż panny Baker, znającej się na mozaice tureckiej — na razie wystarczyłby mu ktoś, kto byłby w stanie zapanować nad chaosem, w którym tonęły materiały do książki. Wiedząc, co w trawie piszczy, Tracy nie wahała się nawet przez chwilę. Udała się do pana Hornwrighta i od razu przystąpiła do sedna sprawy. Na wstępie zaznaczyła, że należy do najbystrzejszych pracowników wydziału. I rzeczywiście, czuła, że ma predyspozycje do pracy, której chciała się podjąć. Szczęśliwym trafem Strona 6 CZARNY BURSZTYN 6 w przeszłości wykonała już dwa lub trzy pomniejsze zlecenia dla pana Hornwrighta, więc przynajmniej wiedział o jej istnieniu. Uśmiechnął się nie bez sympatii, widząc jej zapał i entuzjazm. — Ile pani ma lat, panno Hubbard? — W tym miesiącu skończę dwadzieścia trzy — odrzekła z godnością. — Hmm. W tym wieku nie widzi się jeszcze rzeczy niemożliwych. Być może to zaleta. Aczkolwiek jest nader prawdopodobne, że Radburn odeśle panią do domu, ledwo ujrzawszy panią na oczy. I co wtedy? — Jeżeli uda mi się do niego dotrzeć, to zostanę — odrzekła z mocą Trący. Ponieważ nic nigdy nie przychodziło jej łatwo, miała w sobie wielką siłę perswazji i upór, kiedy porywała się na coś, na czym jej naprawdę zależało. Pan Hornwright musiał to zauważyć, gdyż zadumał się głęboko nad jej propozycją. — Przynajmniej bardzo pragnie pani jechać. Ale jeśli zgodzę się na ten wyjazd, musimy działać szybko. Trzeba panią tam wcisnąć, zanim on się zorientuje i znajdzie czas, by się sprzeciwić. Prawdę mówiąc, powiemy mu, że pani przyjeżdża, dopiero wtedy gdy będzie pani w drodze. — Mogę jechać w każdej chwili — odrzekła. — Mam ważny paszport. Trochę skłamała; jej paszport od paru miesięcy wymagał wznowienia. Pan Hornwright wahał się jeszcze przez chwilę. — Nie wiem... Radburnowi nie spodoba się ta zmiana asystentki. Jego matka była co prawda Amerykanką i on sam spędził tutaj niezły kawał życia, ale cała angielska połowa jego duszy będzie się buntować. Ma on Strona 7 7 Phyllis A. Whitney pewną przewrotną cechę charakteru: lubi chować się za gruby mur, zostawiając innych na zewnątrz, na zimnie. — Jeśli tylko uda mi się tam dotrzeć, zostanę — powtórzyła stanowczo Trący. Ona także umiała się zawziąć. Czasami wydawało się jej, że ów zacięty upór to jej jedyna pewna i niezawodna cecha. Powstrzyma się od oceniania Milesa Radburna i nie da mu się zastraszyć. Jak zwykle: zatknie kciuki za pasek, zaprze się w miejscu — i zostanie. — Świetnie! — Ucieszył się pan Hornwright. — Podoba mi się taka zawziętość. Ale potem proszę nie przychodzić do mnie z płaczem, że rozbiła się pani o ów mur. Jeśli już pani tam pojedzie, nie wolno pani się poddać. Książka mogłaby przepaść. Sam kontrakt nie daje jeszcze gwarancji, że Radburn dostarczy nam gotowy maszynopis. Jedno pani powiem: należałoby pogonić go batem. Rozumie pani, co mam na myśli? — Rozumiem — odrzekła Trący. — A więc do dzieła — powiedział pan Hornwright. Z radością pobiegła do drzwi, lecz dyrektor zatrzymał ją na chwilę w progu: — I jeszcze jedno. Jeśli w ogóle zna pani twórczość Radburna, proszę uważać, poruszając temat jego malarstwa. Na jakiś rok przed śmiercią żony zupełnie przestał malować i jest na tym tle chorobliwie przewrażliwiony. Słyszała pani, oczywiście, o jego niedawnej tragedii? — Tak — odparła Trący. — Będę ostrożna. I pomknęła korytarzem — jak liść, gnany gwałtownym porywem wiatru. Ten sam szalony wicher zdawał się miotać nią przez następne dwa lub trzy dni gorączkowych przygotowań do podróży: odpraw, bolesnych szczepień, nerwowych zakupów najpotrzebniejszych rzeczy... by na koniec jednym potężnym podmuchem porwać ją za ocean, na Strona 8 CZARNY BURSZTYN 11 drugi kontynent, i rzucić na ten smagany deszczem i wiatrem balkon, gdzie stoi teraz, trzymając w dło- niach bezwzględną odprawę Milesa Radburna — rozkaz natychmiastowego odwrotu i wyjazdu do domu; a wszystko to, zanim zdążyła odetchnąć po przyjeździe. Cofnęła się do pokoju. Na nocnym stoliczku stał telefon — nieruchomy, wyczekujący. Podeszła do wielkiego lustra zawieszonego na drzwiach łazienki i obrzuciła swoje odbicie krytycznym spojrzeniem. Kogóż ujrzy Miles Radburn, jeśli dojdzie do spotkania? Z lustra spoglądała na nią niewysoka dziewczyna, nie mająca nawet stu sześćdziesięciu centymetrów wzrostu, o lśniących brązowych włosach, gładko zaczesanych i związanych z tyłu głowy. Tylko grzywka opadała swobodnie na czoło. Istota owa miała za duże usta i niezbyt kształtny nos. Jej oczy, spoglądające spod gęstych brwi, były szare, lecz szarością o ciepłym, przyjemnym odcieniu; pełne wyrazu, zdradzały wielką spontaniczność uczuć — w każdej chwili wydawały się zdolne zapłonąć ogniem zapału i entuzjazmu lub na odwrót, gniewu i oburzenia. Stalowoszara sukienka była skromna i prosta w kroju; oceniając ją spojrzeniem, Tracy uniosła ciemne brwi w drwiącym uśmiechu. Sama uszyła tę sukienkę, podobnie zresztą jak większość swoich strojów. Była w tym rzeczywiście dobra — bardzo dobra. Do tego stopnia, że koleżanki z „Views" pytały ją nawet, gdzie się ubiera. Pewnego dnia, myślała, spoglądając gniewnie na swoje odbicie w lustrze, przyozdobi tę prostą, surową linię dekoltu grubymi sznurami wściekle jaskrawych korali. Da się ponieść szaleństwu kolorowych szalików, falbanek, biżuterii; nasyci się nimi do woli, zaspokoi wszelkie kaprysy kobiecości. Dziś surowość jej stroju łagodziły jedynie dwie ozdoby: stębnowany skórzany pasek Strona 9 12 Phyllis A. Whitney ze złotą klamrą i przypięta przy wycięciu sukni złota broszka w kształcie piórka, pełna wdzięku i prostoty. Trący dotknęła jej, jakby dla dodania sobie odwagi, i ponownie zatknęła kciuki za skórzany pasek. Broszka była jej starym przyjacielem. Uświadomiła sobie, że znów przybiera zdeterminowaną, z lekka wyzywającą pozę, której zawsze towarzyszył ów gest zatknięcia kciuków za skórzany pasek. Uśmiechnęła się — wiedziała, co ten ruch oznacza. Były w nim upór i zawziętość — niezawodni sprzymierzeńcy Trący. Zaparła się nogami o ziemię — postanowiła zostać za wszelką cenę. Teraz, gdy to sobie uświadomiła, musi jeszcze zrobić następny krok i dostać się do Milesa Radburna. Podeszła do telefonu i podniosła słuchawkę. Telefonistka w centrali znała angielski. Trący podała jej nazwisko pani Sylvany Erim i przeliterowała niemożliwą do wymówienia nazwę miejscowości, pełną głosek „k" i „y". Nazwisko Erim najwyraźniej nie było telefonistce obce; wkrótce słabo, jakby z bardzo daleka, dobiegły do Trący długie sygnały. „Wdowa — objaśniał pan Hornwright. — Francuzka, choć imię ma włoskie, która poślubiła Turka; po jego śmierci nadal mieszka w Turcji. Zamożna, wysoko postawiona. Radburn wraz z żoną poznali ją w Turcji, gdy kilka lat temu spędzali tam miesiąc miodowy. Ta kobieta wyraźnie stwarza mu idealne warunki do pracy nad książką. Radburn mieszka w jej willi na przedmieściu po drugiej stronie Bosforu. W razie jakichkolwiek kłopotów proszę porozmawiać z panią Erim. To cywilizowana — w europejskim stylu — dama, o wielkim uroku osobistym. Niezwykle operatywna. Jak na Francuzkę, wyjątkowo opanowana." W słuchawce odezwał się ktoś po turecku. Strona 10 CZARNY BURSZTYN 10 — Chciałabym mówić z panią Erim — powiedziała Trący. Po drugiej stronie na dłuższą chwilę zapanowała cisza. Trący zaczęła już podejrzewać, że połączenie zostało przerwane, gdy nagle usłyszała kobiecy głos, nie pozbawiony ciepła. — Mówi Sylvana Erim. — W jej angielszczyźnie pobrzmiewał francuski akcent. Trący przedstawiła się. — Ach tak, więc to pani jest osobą, którą wydawnictwo amerykańskie oddelegowało do pomocy panu Radburnowi przy pisaniu książki? — Zgadza się — odrzekła Trący. — Chciałabym możliwie jak najszybciej umówić się na spotkanie z panem Radburnem. — Ale, jeśli dobrze rozumiem, do hotelu został wysłany list dla pani... — Ze słuchawki płynęły taktowne, uprzejme słowa. — Otrzymałam ten list — przyznała Trący. — Z poleceniem powrotu do Stanów. Ale zanim wyjadę, chciałabym przynajmniej porozmawiać z panem Radburnem. Na chwilę w słuchawce zapanowała cisza, po czym dało się słyszeć lekkie westchnienie współczucia z domieszką rozbawienia. — Rozumiem, naturalnie, chciałaby pani się z nim spotkać po przebyciu tak długiej drogi. Doprawdy, Miles czasami jest jak niedźwiedź. Zobaczymy, co da się zrobić. Niech chwilę pomyślę. Przez moment pani Erim rozważała coś w milczeniu. Trący uspokoiła się nieco: miała uczucie, że jeśli ta kobieta zdecyduje się jej pomóc, to łatwiej będzie jej działać. Nie musiała długo czekać. — Tak się składa, że przybyła pani w szczęśliwym Strona 11 11 Phyllis A. Whitney momencie — odezwała się znów pani Erim. — Moja szwagierka Nursel — panna Erim — wybrała się po południu do miasta i mam możliwość skontaktowania się z nią. Poproszę, żeby za jakąś godzinę przyjechała samochodem do hotelu i zabrała panią do yali. Proszę wziąć ze sobą walizkę — musi pani u nas przenocować. Zanim Trący zdążyła podziękować czy przynajmniej wyrazić zgodę, pani Erim odwiesiła słuchawkę. Rzeczywiście, w sposobie bycia tej kobiety uderzały siła, spokój i stanowczość. Pan Hornwright miał rację. Odłożywszy słuchawkę, Trący sięgnęła po list Milesa Radburna, podarła go starannie na strzępy i wrzuciła do kosza. Ten drobny akt zniszczenia poprawił jej humor. Radburn n ie wyśle jej do doiftu. W grę wchodziła znacznie wyższa stawka, niż to się mogło wydawać panu Hornwrightowi. Prawdę mówiąc, gdyby znał zamiary Trący, przypuszczalnie w ogóle nie pozwoliłby jej jechać. Miała nadzieję, że inni także niczego się nie domyślają. Szczególnym zbiegiem okoliczności mogła przyjechać tu incognito, występując jednocześnie pod swoim własnym nazwiskiem. Lepiej, żeby nikt nie poznał jej tajemnicy. Więcej się dowie, jeśli nie będą mieć się przed nią na baczności. Jakże daleka była droga z Turcji do miasta, w którym Trący urodziła się i wychowała! Choć, prawdę mówiąc, jeszcze bardziej odległy wydawał się jej przed pięcioma laty Nowy Jork, gdzie wbrew woli rodziców rozpoczęła samodzielne życie. Iluż wówczas nasłuchała się od nich złowrogich przepowiedni! Mimo to znalazła w Nowym Jorku jedną pracę, potem drugą. Pamiętała smutek po śmierci matki — choć prawdę mówiąc niezbyt wielki. J u ż na długo przedtem ich więź uległa osła- bieniu. Sto sunk i z ojcem wciąż pełne były chłodu i nie dalo sie temu zaradzić. Strona 12 CZARNY BURSZTYN 15 Dwa lata temu Tracy trafiła do najwspanialszego w świecie miejsca — redakcji „Views". Zawsze marzyła o tym, by móc dołożyć swą własną małą cegiełkę do dzieła wydawania książek i czasopism. Na razie owa cegiełka była rzeczywiście niewielka, ale jeśli Tracy dobrze wypełni swoją misję związaną z Milesem Radburnem, otworzą się przed nią nieograniczone możliwości. A co najważniejsze — udowodni ojcu, światu, a nade wszystko samej sobie — że Tracy Hubbard miała rację. Lecz nie czas teraz zagłębiać się w przeszłość. Nie w chwili, kiedy udało się jej dotrzeć do Istambułu. Najpierw musi zobaczyć się z panią Erim. Trzeba posuwać się do przodu ostrożnie, małymi krokami — inaczej się tu nie utrzyma. Znów wyszła na balkon. Postała chwilę, patrząc na miasto, tak mało przypominające Istambuł znany jej z książek. Niewiele więcej zdołała zobaczyć w czasie jazdy z lotniska do hotelu. Kontury miasta, otoczonego walącym się murem jeszcze z czasów rzymskich, rozmazywały się w strugach deszczu. Dziewczyna dostrzegała zaułki starej dzielnicy Stambułu — wąskie, brukowane kamieniami, śliskie od deszczu i błota; ożywiony ruch w ciasnocie ulic i kramów; zmoknięty szary tłum przechodniów, taki sam, jaki można ujrzeć w każdym innym mieście o deszczowej porze. Oczywiście Tracy uświadamiała sobie, że Istambuł ma z Turcją niewiele wspólnego, podobnie jak Nowy Jork z Ameryką. Istambuł był jakby odrębnym organizmem, niełatwym do ogarnięcia w całej swej złożoności. Godzina dłużyła się nieznośnie. Tracy upudrowała nos i pociągnęła szminką usta. Nie poradzi sobie, jeśli nie będzie uparcie, wolno posuwać się do przodu. Wreszcie zadzwonił telefon. Oznajmiono jej, że w holu czeka na nią Nursel Erim. Tracy narzuciła na ramio- Strona 13 16 Phyllis A. Whitney na szary płaszcz, wzięła walizkę i torebkę i długim, nie kończącym się korytarzem wyłożonym miękkim chodnikiem podążyła w stronę wind. Na dole, przy drzwiach obrotowych wiodących do hotelu czekała młoda kobieta — może tylko rok lub dwa starsza od Trący — o wspaniałych czarnych oczach i pięknych, szlachetnych rysach, zdra- dzających przynależność do świetnego i zapewne zamożnego tureckiego rodu. Jej ubiór odznaczał się nienaganną elegancją, godną najlepszych salonów Paryża czy Nowego Jorku. Nie miała nic na głowie; czarne włosy były modnie uczesane; nie zapięty futrzany płaszcz odsłaniał czarną sukienkę, na której lśniły ciężkie sznury pereł. Ich wspaniały blask świadczył, że są prawdziwe. Trący z przykrością poczuła, że wobec tak wyszukanej elegancji ona sama wygląda blado i niepozornie. Zjawiskowa istota podeszła do niej, wdzięcznie wyciągając dłoń w geście powitania. — Panna... panna Hubbard? — zająknęła się lekko, wymawiając cudzoziemskie nazwisko. — Jestem Nursel Erim. Gdyby zechciała pani łaskawie pójść ze mną — jak zwykle, zaparkowałam w niedozwolonym miejscu. Trący odniosła wrażenie, że niewinne incydenty łamania prawa bynajmniej nie martwią panny Erim. Szybko przebiegły w deszczu drogę od drzwi hotelowych do niewielkiego błyszczącego auta, które stało na podjeździe, tarasując przejście. Panna Erim otworzyła drzwiczki. Odźwierny przytrzymał nad dziewczętami parasol i patrzył na nie kręcąc z dezaprobatą głową. Nursel ze śmiechem wskazała Trący przednie siedzenie, sama zaś okrążyła auto, by wsiąść od strony kierowcy. — W głębi duszy — rzekła, ruszając sprzed hotelu — każdy Turek jest święcie przekonany, że Turczynki nie Strona 14 CZARNY BURSZTYN 17 powinny prowadzić samochodu. Wprawdzie Mustafa Kemal oswobodził nas od kwefu, ale pół wieku to za mało, by odmienić ludzką naturę. Zalanymi deszczem ulicami zjechały po stoku wzgórza na nabrzeże i stanęły w kolejce aut do promu, kursującego między Europą i Azją. Nursel Erim odzywała się rzadko, gdyż ruch na drogach w południowych godzinach szczytu wymagał koncentracji; dopiero na promie zrobiła się bardziej rozmowna. Kiedy usiadły w suchej, ciepłej kabinie na górze, wzięła na siebie rolę uprzejmej gospodyni i zaczęła objaśniać zamglone widoki za oknem. Jednak pomimo starań i kurtuazji wy- czuwało się w niej pewne napięcie, jak gdyby nie miała pewności, czy Trący dostosuje się do nowej sytuacji. — Od tego miejsca zaczyna się Bosfor, łączący morze Mar mara z Morzem Czarnym — objaśniła panna Erim, wskazując gestem dłoni na mętnoszarą, spienioną masę wód. — Jeśli spojrzeć dokładnie w tamtym kierunku, to widać przez mgłę cypel Seraglio i mury pałacu. Ta miejscowość należała do starożytnego Bizancjum. Stojąc w drzwiach kabiny, Trący z zainteresowaniem wpatrywała się w morze Marmara i wcinający się w nie słynny cypel, który powoli zostawał z tyłu. — Oczywiście Seraglio i związane z nim opowieści zawsze fascynują turystów. To właśnie tu, w tym miejscu, zawiązywano w workach i wrzucano do Bosforu kobiety z haremu, które utraciły łaski sułtana. Trący spojrzała na swą rozmówczynię i napotkała jej figlarny, lekko rozbawiony wzrok; odniosła wrażenie, że młoda Turczynka specjalnie opowiada tę historię, aby zaszokować amerykańską turystkę, a teraz czeka na jej reakcję. — Przynajmniej tego obyczaju... zaniechaliście — zauważyła oschle Trący. Strona 15 15 Phyllis A. Whitney Panna Erim wzruszyła lekko ramionami. — Z Bosforem zawsze wiązały się jakieś tragedie. — Czy państwo mieszkacie bardzo daleko od Istambułu? — Trący nie miała w tej chwili ochoty zgłębiać tajemnic wód Bosforu. — Niezbyt daleko. Nasz yali znajduje się w Anatolii, na terenie położonym po azjatyckiej stronie cieśniny. Jest to bardzo stary dom, należący do rodziny od przeszło stu lat. Czy znane jest pani słowo „yali"? Oznacza ono willę na wodzie. W dawnych czasach nad Bosforem było wiele takich budowli. Należały do możnych pa-szów. — Mieszka tam pani z bratową? — Trący chciała skierować rozmowę na Milesa Radburna, lecz nie miała odwagi spytać wprost o artystę. — Mój brat Murat i ja mieszkamy w yali. Syhana — pani Erim, wdowa po naszym starszym bracie — zbudowała dla siebie pawilon trochę dalej, na wzgórzu. Tak więc prowadzimy odrębne gospodarstwa, choć na parterze pawilonu mieści się laboratorium mego brata, idealnie spokojne miejsce pracy. Brat jest lekarzem, lecz nie zajmuje się praktyką medyczną, natomiast znany jest ze swych prac naukowych — zakończyła Turczynka z dumą w głosie. — Gdzie mieszka Miles Radburn? — zaryzykowała pytanie Trący. — Pokoje pana Radburna są również w yali — objaśniła Nursel. Gdy wymawiała nazwisko malarza, Trący wyczuła w jej głosie ledwo słyszalną zmianę; nie wiedziała jednak, co oznacza. Zachowanie dziewczyny, pełne czujnego napięcia, dalekie było od przyjacielskiej otwartości. Prom przepływał bezgłośnie koło Latarni Leandera Strona 16 CZARNY BURSZTYN 19 — przysadzistej białej wieży, wznoszącej się u wejścia do Bosforu. Dziwna nazwa, zważywszy, że Leander utopił się w Hellesponcie, na drugim brzegu morza Marmara. Łódź sunęła szybko z wartkim prądem, by w końcu przybić do miasta Oskiidar, którego niewielkie meczety ze swymi minaretami majaczyły w szarych smugach deszczu. Widok ten nieco bardziej przypominał Turcję z wyobrażeń Trący. Opuściwszy prom, ruszyły na północ drogą wijącą się wśród łagodnych wzgórz nad brzegiem morza. Pomiędzy wioskami, stłoczonymi ciasno jedna przy drugiej wzdłuż szosy, ciągnęły się połacie otwartej przestrzeni; towarzyszka Trący jechała teraz szybciej, jakby nie mogąc doczekać się kresu podróży. Po półgodzinnej jeździe krętą drogą samochód zatrzymał się wreszcie przed bramą w kształcie żelaznej kraty, zamocowanej w kamiennej ścianie. Bramę otworzył odźwierny; uśmiechał się przy tym, błyskając białymi zębami spod gęstych czarnych wąsów. Wewnątrz posiadłości droga wiodła stromo ku brzegowi, po czym zakręcała i biegła dalej prosto, kończąc się przed drzwiami trzypiętrowego budynku o kwadratowej podstawie. Jego wyblakłe drewniane ściany przybrały delikatny srebrnoszary odcień. Werandy przyozdobione były rzeźbionymi łukami tureckimi. Dziewczęta wysiadły z auta — służący miał je odstawić do garażu — po czym Nursel Erim poprowadziła Trący długim korytarzem z marmurową posadzką. Pojawiła się drobna pokojówka, ubrana dziwacznie w jaskrawoczerwoną spódnicę i również czerwony, choć nieco ciemniejszy sweter; na głowie miała czerwoną chustkę w białe kwiaty. Panna Erim odezwała się do niej po turecku; dziewczyna odpowiedziała jej coś, odwracając wstydliwie głowę. Strona 17 20 Phyllis A. Whitney — Halida mówi, że pokój pani jest już przygotowany — przetłumaczyła Nursel. — Tędy, proszę za mną — dodała, kierując się w stronę schodów — zaprowadzę panią na górę. Tu, na dole, są tylko kuchnia, spiżarnia i pokoje dla służby. Schody, zakręcające przy ścianie łagodnym łukiem, miały poręcze z żelaza kutego w fantazyjne wzory. Z wysokości drugiego piętra staroświecki kandelabr rzucał blade światło na mroczną klatkę schodową. Gdy znalazły się na drugiej kondygnacji, nieoczekiwanie wyszedł im naprzeciw mężczyzna w ciemnoszarym swetrze i czarnym, nieco znoszonym europejskim garniturze. Spod marynarki wystawał kołnierzyk białej koszuli. W twarzy o oliwkowej cerze przykuwały uwagę kruczoczarne wąsy i żywe, przenikliwe ciemne oczy. Na posępnym obliczu Turka pojawił się niezbyt życzliwy uśmiech. Trący poczuła, że człowiek ten bada i ocenia ją wzrokiem. — To Ahmet Effendi, nasz kaja, czyli, można powiedzieć, opiekun domu, który troszczy się o zaspokojenie wszelkich naszych codziennych potrzeb. Ahmet Effendi dostarczy pani każdej rzeczy, której sobie pani zażyczy. W głosie Nursel Erim zadźwięczała serdeczna nuta. Tonem pełnym szacunku powiedziała coś do służącego po turecku, po czym obie ruszyły dalej. Gdy wchodziły na ostatnie piętro, panna Erim objaśniała dalej: — Wraz z bratem zamieszkujemy pokoje na drugim piętrze. Mój jest nad wodą, jego — po drugiej stronie. Zaproponowałam pani Erim, żeby umieściła panią w pokoju na trzecim piętrze. Jest bardzo przyjemny — i na razie nie zamieszkany. Turczynka znów rzuciła na Trący to samo dziwne spojrzenie z ukosa, jak gdyby oczekiwała jakiejś odpowiedzi. Strona 18 CZARNY BURSZTYN 18 Schody prowadziły do rozległego, pustego salonu, zimnego i ponurego, który wyglądał jak hol. W wysokim piecu z niebieskiej porcelany stojącym przy ścianie żarzyły się węgle, jednak ciepło natychmiast rozpraszało się w wielkiej przestrzeni. Kilka twardych krzeseł stało wokół okrągłego stołu, pokrytego czerwonym aksamitem spływającym w dół miękkimi fałdami. W przeciwległych ścianach salonu znajdowały się pozamykane drzwi, na wprost schodów zaś — dwuskrzydłowe drzwi na werandę z arkadami. — W dawnych czasach — objaśniała gospodyni — na tym piętrze mieścił się harem, czyli komnaty kobiet. Piętro niżej znajdował się selam — część mieszkalna dla mężczyzn; zajmowali oni wygodniejsze pokoje. Oczywiście kobiety mogły poruszać się po całym domu, z wyjątkiem dni, kiedy gościli tu mężczyźni spoza rodziny. Wówczas musiały wycofywać się do swoich pomieszczeń na górze. Podeszła do ściany od strony morza i zatrzymała się przed masywnymi drewnianymi drzwiami z rzeźbioną mosiężną klamką. Była ona najwidoczniej uszkodzona, gdyż panna Erim szybkim ruchem stopy otworzyła zasuwę, znajdującą się tuż nad podłogą. Uśmiechnęła się, spostrzegłszy zainteresowanie na twarzy Trący. — Bardzo staroświeccy z nas ludzie, jak się pani wkrótce przekona. Proszę, niech pani wejdzie. Mamy nadzieję, że będzie się tu pani wygodnie mieszkało. Pokój był ogromny, z wysokim sufitem. Ku lekkiemu zaskoczeniu Trący znajdowały się w nim nowoczesne meble z jasnego drewna. Na podłodze, pokrytej w większej części grubym złocistym dywanem, stały prześliczna toaletka, wyposażona w rozkładane lustra, i stołeczek obity złotą satyną. W trzech ścianach poko- Strona 19 19 Phyllis A. Whitney ju były drzwi — do salonu, do sąsiedniego pokoju oraz na werandę, która najprawdopodobniej otaczała dom. Panna Erim otworzyła drzwi do pomieszczenia obok i wskazała je ręką. — Niegdyś była tu pracownia pana Radburna. Teraz pokój stoi pusty. Pan Radburn przeniósł się dalej od wody. W zimowe miesiące po tej stronie domu jest dość chłodno, choć mnie osobiście to nie przeszkadza. Bosfor nigdy mi się nie sprzykrzy. A niebawem nadejdzie wiosna; Ach, a propos, mamy tu grzejnik elektryczny, proszę z niego korzystać; widzę też, że Halida przyniosła już z pieca węgiel do mangala. — To mówiąc wskazała na pokaźnych rozmiarów kosz do ognia, w kształcie otwartego kwiatu lotosu, gdzie żarzył się koks, dając zdumiewająco dużo ciepła. Zamknąwszy drzwi do sąsiedniego pokoju, Nursel Erim odwróciła się do Trący. — To był pokój Anabel. Jego żony. Trący ^amarła w bezruchu pośrodku złocistego dywanu, owiana nagłym chłodem. Turczynka wpatrywała się w nią, czekała. Na co — Trący nie umiałaby powiedzieć. Może na jakąś uwagę w związku z niedawną tragiczną śmiercią Anabel Radburn. Wiedziała, że musi być ostrożna. Nikt w tym domu nie może poznać prawdy o Trący Hubbard. Musi mówić naturalnym tonem. — Pani dobrze znała jego żonę? — spytała, mając nadzieję, że głos jej brzmi obojętnie. Nursel Erim skłoniła lekko swą wytwornie uczesaną głowę w smutnym geście potwierdzenia. — Naturalnie. Znałam ją bardzo dobrze — rzekła i zamilkła, jakby nagle przeniosła się myślami gdzieś daleko. Podeszła do dwuskrzydłowych drzwi prowadzących na werandę i otworzyła je na oścież. Na niebie wciąż Strona 20 CZARNY BURSZTYN 23 jeszcze panowała jasność dnia, choć przytłumiona chmurami; słychać było uderzanie kropel deszczu o wody Bosforu, płynącego wartko zakosami tuż pod balkonem. Lecz Trący nie wyszła na zewnątrz, by zachwycać się widokiem cieśniny. Zadrżała lekko, owiana przeciągiem, i cofnęła się skulona w głąb dość ciepłego już pokoju. W chwili gdy panna Erim zamykała drzwi, przez szparę wślizgnął się nagle do środka biały kot i natychmiast wskoczył na łóżko. Usiadł wyprostowany, wpatrując się w obie kobiety ogromnymi, nieruchomymi zielonymi oczami. Trący lubiła koty i zrobiła ruch w kierunku zwierzęcia, lecz panna Erim powstrzymała ją. — Proszę uważać! Ta kotka nie ma przyjaznego usposobienia. Nazywamy tę rasę kotem ankarskim czy, jak się mówi u was, angorskim. Ona akurat nie lubi ludzi. — Jak się nazywa? — spytała Trący, ostrożnie podchodząc do łóżka. — Króliczek — odparła Nursel Erim z leciutkim uśmiechem. — Dziwne imię dla kota, nieprawdaż? Pani Radburn ją tak nazwała. Znalazła gdzieś tę kotkę zaraz po przyjeździe tutaj i od razu zrobiła z niej swoją ulubienicę. W Turcji pełno jest błąkających się kotów; mam wrażenie, że pani Radburn, gdyby mogła, przygarnęłaby je wszystkie. Ale Miles — pan Radburn — pozwolił jej tylko na tę jedną. Sylvana nie przepada za kotami. Trący w milczeniu bawiła się guzikami płaszcza, nie patrząc ani na kotkę, ani na Nursel Erim. Jeśli zajmie czymś ręce, może łatwiej będzie przeczekać, aż spłynie z niej lodowate zimno. W najgorszych snach nie przeczuwała, że przyjdzie jej przeżyć aż tak silny wstrząs! Kró liczek ! Ze wszystkich imion — akurat właśnie Króliczek!