Weis Margaret, Hickman Tracy - Legendy (1) - Czas bliźniaków
Szczegóły |
Tytuł |
Weis Margaret, Hickman Tracy - Legendy (1) - Czas bliźniaków |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Weis Margaret, Hickman Tracy - Legendy (1) - Czas bliźniaków PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Weis Margaret, Hickman Tracy - Legendy (1) - Czas bliźniaków PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Weis Margaret, Hickman Tracy - Legendy (1) - Czas bliźniaków - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Margaret Weis
Tracy Hickman
CZAS
BLIŹNIAKÓW
(Time of the Twins)
(Legendy tom I)
Przekład Dorota Żywno
Zysk i S-ka
2009
Strona 3
Spis treści
Karta tytułowa
Dedykacja
Podziękowania
Spotkanie
KSIĘGA PIERWSZA
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
KSIĘGA DRUGA
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Strona 4
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Z ksiąg Astinusa Iconochronos – Rzeka Czasu
Chronologia wydarzeń na Krynnie.
Strona 5
Dla Samuela G. i Alty Hickman
Mojego dziadka, który wrzucał mnie do łóżka na swój własny specjalny sposób i
mojej niani-babci, która jest zawsze taka mądra. Dziękuję wam wszystkim za bajki na
dobranoc, życie, miłość i historię. Będziecie żyć wiecznie
Tracy Raye Hickman
Ta książka, o fizycznych i duchowych więzach łączących braci, może być
zadedykowana tylko jednej osobie – mojej siostrze. Dla Terry Lynn Weis Wilhelm z
wyrazami miłości
Margaret Weis
Strona 6
Podziękowania
Chcielibyśmy wyrazić podziękowania następującym osobom:
Michaelowi Williamsowi za wspaniałe wiersze i ciepłą przyjaźń.
Steve’owi Sullivanowi za jego cudowne mapy. (Teraz już wiesz, gdzie jesteś, Steve!)
Patrickowi Price’owi za pomocne rady i przemyślaną krytykę.
Jean Black, naszej redaktorce, która wierzyła w nas od samego początku.
Valerie Valusek za doskonałe rysunki piórkiem i tuszem.
Ruth Hoyer za projekty okładki i stron wewnętrznych.
Rogerowi Moore’owi za artykuły do DRAGONA i historię o Tasslehoffie i włochatym mamucie.
Zespołowi DRAGONLANCE w składzie: Harold Johnson, Laura Hickman, Douglas Niles, Jeff Grubb, Michael
Dobson, Michael Breault, Bruce Heard.
Malarzom kalendarza DRAGONLANCE na 1987 rok, w składzie: Clyde Caldwell, Larry Elmore, Keith
Parkinson i Jeff Easley.
Strona 7
Spotkanie
Samotna postać stąpała po cichu w stronę odległego światła. Szła bezgłośnie, a jej
kroki wsysała niezgłębiona ciemność dookoła niej. Bertrem pozwolił sobie na
puszczenie wodzy wyobraźni, zerkając na pozornie nie kończące się rzędy ksiąg i
zwojów, które stanowiły część Kronik Astinusa i szczegółowo opisywały historię tego
świata, historię Krynnu.
Zupełnie jakby było się wessanym w głąb czasu, pomyślał i spojrzał z
westchnieniem na nieruchome, milczące rzędy. Przez krótką chwilę chciał, żeby
zassało go gdzieś daleko stąd, żeby nie musiał sprostać trudnemu zadaniu, jakie na
niego czekało.
– Cała wiedza świata jest w tych księgach – powiedział do siebie z żalem. – A mnie
nigdy nie udało się w nich znaleźć czegoś, co pomogłoby mi uczynić łatwiejszym
przeszkadzanie ich autorowi.
Bertrem zatrzymał się przed drzwiami, by zebrać odwagę. Jego powiewna szata
estetyka ułożyła się w porządne fałdy. Jednakże jego żołądek odmawiał pójścia w
ślady szat i skakał szaleńczo. Bertrem przesunął dłonią po głowie nerwowym gestem,
który został mu z młodszych lat, zanim wybrana profesja pozbawiła go włosów.
Co go tak niepokoiło? zastanawiał się ponuro. Oczywiście poza samym wejściem
na spotkanie z mistrzem, coś, czego nie robił od czasu... od czasu... Wzdrygnął się.
Tak, od czasu, gdy ten młody mag nieomal nie umarł na ich progu podczas ostatniej
wojny.
Wojna... Zmiana, to właśnie to. Podobnie jak jego szaty, świat wreszcie zdawał się
ułożyć wokół niego, niemniej jednak znów czuł zbliżającą się zmianę, tak jak poczuł
ją dwa lata temu. Żałował, że nie może tego powstrzymać...
Bertrem westchnął. – Na pewno niczego nie powstrzymam, stojąc tu po ciemku –
mruknął. I tak czuł się nieswojo, jakby otaczały go duchy. Spod drzwi świeciło jasne
światło, padając na korytarz. Rzuciwszy szybkie spojrzenie na cienie książek,
Strona 8
spokojne trupy spoczywające w swych grobowcach, estetyk otworzył drzwi i szybko
wszedł do gabinetu Astinusa z Palanthas.
Choć mistrz był wewnątrz, nie odezwał się ani nawet nie podniósł głowy.
Przeszedłszy delikatnym, równym krokiem po grubym dywanie z jagnięcej wełny,
który leżał na marmurowej posadzce, Bertrem zatrzymał się przed wielkim biurkiem z
wypolerowanego drewna. Przez długą chwilę nic nie mówił, pochłonięty
przyglądaniem się, jak ręka historyka wodzi piórem po pergaminie, zdecydowanymi,
równymi pociągnięciami.
– I cóż, Bertremie? – Astinus nie przestawał pisać. Bertrem stojący naprzeciwko
przeczytał litery, które – nawet do góry nogami – były wyraźne i łatwe do odczytania.
Tego dnia jak powyżej, Godziny Ciemnej Straży wznoszącej 29, Bertrem wszedł do
mego gabinetu.
– Crysania z rodu Tariniusów przybyła, by się z tobą zobaczyć, mistrzu. Mówi, że
jej oczekujesz... – Głos Bertrema przeszedł w szept, bowiem odwaga estetyka była na
wyczerpaniu.
Astinus nadal pisał.
– Mistrzu – zaczął nieśmiało Bertrem. – Ja... my nie wiemy, co robić. W końcu ona
jest wielebną córką Paladine’a i ja... my nie mogliśmy zakazać jej wstępu. Co ma...
– Zaprowadź ją do moich prywatnych komnat – rzekł Astinus, nie przerywając
pisania ani nie podnosząc głowy.
Język przywarł Bertremowi do podniebienia, tak iż na chwilę odebrało mu
zdolność mówienia. Litery spływały z pióra na biały pergamin.
Tego dnia jak powyżej, Postrażniczej Godziny wznoszącej 28, Crysania z
Tariniusów przybyła na spotkanie z Raistlinem Majere.
– Raistlin Majere? – wysapał Bertrem, któremu wstrząs i przerażenie odkleiły
język. – Mamy go wpu...
Astinus teraz podniósł głowę, a na jego czole rysowały się zmarszczki
rozdrażnienia i irytacji. Gdy jego pióro zaprzestało swego wiecznego skrzypienia po
pergaminie, w pokoju zapadła głęboka, nienaturalna cisza. Bertrem zbladł. Twarz
historyka można by uznać za przystojną; nie zmieniała się i nie starzała. Jednakże nikt,
kto zobaczył jego twarz, nie zapamiętywał jej. Pamiętano jedynie oczy ciemne,
Strona 9
uważne, świadome, stale poruszające się, widzące wszystko. Te oczy potrafiły
również przekazać niezmierzone światy niecierpliwości, przypominając Bertremowi,
że czas upływa. Nawet w chwili, gdy rozmawiali, mijały całe minuty nie
zarejestrowanej historii.
– Wybacz mi, mistrzu! – Bertrem skłonił się z głębokim szacunkiem, po czym
pośpiesznie wycofał się z gabinetu, zamykając za sobą cicho drzwi. Kiedy znalazł się
na zewnątrz, wytarł ogoloną głowę, na której perlił się pot, po czym pośpieszył w głąb
milczących, marmurowych korytarzy Wielkiej Biblioteki w Palanthas.
Astinus zatrzymał się na progu swej prywatnej komnaty, mierząc spojrzeniem
kobietę, która siedziała wewnątrz.
Położona w zachodnim skrzydle Wielkiej Biblioteki kwatera historyka była mała i
jak wszystkie komnaty w bibliotece wypełniona wszelkiego rodzaju książkami w
przeróżnych oprawach, które stały na półkach wokół ścian i emanowały do części
mieszkalnej słaby zapach stęchlizny, który przypominał mauzoleum zapieczętowane
od stuleci. Umeblowanie było skromne. Drewniane, pięknie rzeźbione krzesła, były
twarde i niewygodne. Na niskim stole pod oknem, pozbawionym wszelkich ozdób, nie
stał żaden przedmiot. Na gładkiej, czarnej powierzchni blatu odbijał się blask
zachodzącego słońca. Wszystko w tym pomieszczeniu było w idealnym porządku.
Nawet drewno na wieczorne rozpalenie ognia – noce późną wiosną bywały zimne
daleko na północy – ułożono w tak równe rzędy, że przypominały stos pogrzebowy.
Niemniej jednak, jakkolwiek chłodny, nieskalany i czysty byłby ten prywatny
pokój historyka, sama komnata zdawała się jedynie odzwierciedlać zimną,
nieskazitelną, czystą urodę kobiety, która siedziała z rękoma złożonymi na kolanach,
czekając.
Crysania z Tariniusów czekała cierpliwie. Nie kręciła się, nie wzdychała i nie
spoglądała na napędzane wodą urządzenie do odmierzania czasu. Nie czytała – choć
Astinus był pewien, że Bertrem zaproponowałby jej książkę. Nie krążyła po pokoju
ani nie oglądała nielicznych ozdób, które stały w zacienionych zakamarkach w
szafach na książki. Siedziała w prostym, niewygodnym, drewnianym krześle, wbijając
wzrok jasnych, błyszczących oczu w zabarwione czerwienią obrzeża chmur nad
górami, jakby przyglądała się być może po raz pierwszy – albo ostatni – zachodowi
Strona 10
słońca nad Krynnem.
Tak była zajęta widokiem za oknem, że Astinus wszedł bez zwrócenia jej uwagi.
Przyglądał jej się z niezmiernym zainteresowaniem. Nie było to niczym niezwykłym
dla historyka, który mierzył wszystkie istoty żyjące na Krynnie tym samym
niezgłębionym, przenikliwym spojrzeniem. Natomiast niezwykłe było to, iż przez
chwilę przez twarz historyka przemknął wyraz litości i głębokiego smutku.
Astinus zapisywał historię. Zapisywał ją w swych księgach od początków czasu,
patrząc, jak rozwija się przed jego oczyma. Nie potrafił przewidzieć przyszłości, to
była dziedzina bogów. Potrafił jednakże wyczuć wszystkie oznaki zmiany, te same
znaki, które tak zaniepokoiły Bertrema. Stojąc tam, słyszał, jak krople wody spadają w
urządzeniu odmierzającym czas. Podstawiając pod nie dłoń, mógł zatrzymać kapanie
wody, lecz czas będzie płynął dalej.
Westchnąwszy, Astinus przeniósł uwagę na kobietę, o której słyszał, lecz której
nigdy jeszcze nie spotkał.
Jej włosy były czarne, niebieskoczarne, czarne jak spo – kojna toń morza w nocy.
Nosiła je prosto zaczesane do tyłu, spięte zwykłym, drewnianym grzebieniem, bez
żadnych ozdób. Ten surowy styl nie współgrał z jej bladymi, delikatnymi rysami,
podkreślając ich bladość. W jej twarzy nie było zupełnie kolorów. Oczy miała szare i
wydawało się, że są stanowczo za duże. Nawet jej wargi były bez krwi.
Kilka lat temu, gdy była młoda, służące splatały i zwijały te gęste, czarne włosy w
najnowsze, najmodniejsze fryzury, przetykając je szpilami ze srebra i złota, zdobiąc
błyszczącymi klejnotami. Barwiły jej policzki sokiem zgniecionych jagód i ubierały w
strojne suknie w barwach najbledszego różu’i delikatnego błękitu. Niegdyś była
piękna. Niegdyś zalotnicy ustawiali się do niej w kolejce.
Szata, w jaką teraz była odziana, była biała, jak przystoi kapłance Paladine’a i
prosta, choć uszyta ze świetnego materiału. Była bez ozdób, z wyjątkiem złotego
paska, który otaczał jej smukłą kibić. Jedyna jej ozdoba należała do Paladine’a –
medalion z platynowym smokiem. Włosy miała przykryte luźnym, białym kapturem,
który podkreślał marmurową gładkość i chłód cery kapłanki.
Astinus pomyślał, że wygląda jak wykuta z marmuru z jedną różnicą – marmur
może ogrzać się od słońca.
Strona 11
– Bądź pozdrowiona, wielebna córko Paladine’a rzekł Astinus, zatrzaskując drzwi
za sobą.
– Bądź pozdrowiony, Astinusie – powiedziała Crysania z Tariniusów, wstając.
Kiedy ruszyła ku niemu przez niewielki pokój, Astinus był nieco zaskoczony tym,
jak szybkie i niemal po męsku długie były jej kroki. Zdawało się to dziwnie kłócić z
delikatnością jej rysów. Jej uścisk dłoni był również zdecydowany i silny, nietypowy
dla kobiet z Palanthas, które rzadko podawały dłoń, a jeżeli już, to tylko końce
palców.
– Muszę wyrazić swe podziękowania za to, że zechciałeś poświęcić swój bezcenny
czas, by pełnić rolę neutralnej strony w tym spotkaniu – rzekła chłodno Crysania. –
Wiem, jak bardzo nie lubisz odrywać się od swych studiów.
– Nie mam nic przeciwko temu tak długo, jak nie jest to marnowaniem czasu –
odparł Asfinus, trzymając ją za dłoń i przyglądając się jej uważnie. – Muszę jednak
przyznać, że czynię to z niechęcią.
– Czemu? – Szczerze zdumiona Crysania starała się wyczytać powód w
pozbawionej śladów wieku twarzy mężczyzny. Potem – nagle zrozumiawszy –
uśmiechnęła się chłodno uśmiechem, który nie bardziej ożywił jej twarz niż
księżycowa poświata śnieg. – Ty nie wierzysz, że on przybędzie, prawda?
Astinus parsknął, wypuszczając dłoń kobiety, jakby całkiem przestało go
interesować samo jej istnienie. Odwróciwszy się, podszedł do okna i spojrzał na
Palanthas, którego lśniąco białe budynki błyszczały w blasku słońca, zapierając dech
w piersi swą urodą. Z jednym wyjątkiem. Jednego budynku słońce nie dotykało nawet
w najjaśniejsze południe.
W tym właśnie budynku utkwił wzrok Astinus. Budowla o wykrzywionych
wieżach z czarnego kamienia wznosiła się pośrodku olśniewająco pięknego miasta, a
jej minarety niedawno naprawione i zbudowane siłami czarnoksięskimi – połyskiwały
krwawo w zachodzącym słońcu, nadając wieżom wygląd gnijących palców trupa,
wygrzebujących się spod ziemi na jakimś przeklętym cmentarzysku.
– Dwa lata temu wszedł do Wieży Wielkiej Magii powiedział Astinus spokojnym,
beznamiętnym tonem, gdy Crysania stanęła obok niego przy oknie. – Wszedł w
środku nocy, w ciemności, bowiem jedynym księżycem na niebie był ten, który nie
Strona 12
rzuca światła. Przebył zagajnik Shoikan – gaj przeklętych dębów, do którego żaden
śmiertelnik nawet z rasy kenderów – nie ośmieli się zbliżyć. Podszedł do wrót, gdzie
wciąż wisiały zwłoki złego maga, który tuż przed śmiercią rzucił przekleństwo na
wieżę i skoczył z górnego okna, nabijając się na ostrza bramy – straszliwy to strażnik.
Jednakże kiedy on przybył, strażnik skłonił się przed nim, wrota otworzyły się pod
jego dłonią, a potem zamknęły za nim. I nie otworzyły się przez ostatnie dwa lata. On
nie wyszedł, a jeśli kogokolwiek wpuszczono do wnętrza, nikt tego nie widział. I ty
spodziewasz się go... tutaj?
– Władca przeszłości i teraźniejszości. – Crysania wzruszyła ramionami. – Przybył
zgodnie z przepowiednią.
Astinus spojrzał na nią z pewnym zdumieniem.
– Znasz jego historię?
– Oczywiście – odpowiedziała spokojnie kapłanka, zerkając na niego przez chwilę,
a potem wracając jasnym wzrokiem do wieży, którą już spowijały cienie nadchodzącej
nocy. – Dobry generał zawsze studiuje swego wroga przed podjęciem walki. Znam
Raistlina Majere bardzo dobrze, doprawdy bardzo dobrze. I wiem – on przyjdzie tej
nocy.
Crysania nadal spoglądała na straszną wieżę z podniesionym podbródkiem,
zaciśniętymi w prostą kreskę bezbarwnymi wargami i rękoma założonymi na plecach.
Twarz Astinusa nagle stała się poważna i zamyślona, a jego oczy zdradzały
niepokój, choć głos pozostał chłodny jak zwykle. – Zdajesz się bardzo pewna siebie,
wielebna córko. Skąd o tym wiesz?
– Paladine przemówił do mnie – odparła Crysania, ani na chwilę nie odrywając
oczu od wieży. – We śnie Platynowy Smok zjawił się przede mną i powiedział, że zło
– niegdyś wypędzone z tego świata – powróciło w postaci czarodzieja w czarnych
szatach, Raistlina Majere. Stoimy w obliczu strasznego zagrożenia i mnie wyznaczono
zadanie zapobieżenia temu. – Gdy Crysania mówiła, jej marmurowa twarz wygładziła
się, a szare oczy błyszczały jasno. – Będzie to próba mej wiary, o jaką się modliłam!
– Spojrzała na Astinusa. – Widzisz, od dziecka wiedziałam, że moim
przeznaczeniem jest dokonać czegoś wielkiego, przysłużyć się światu i jego narodom.
Oto moja szansa.
Strona 13
Twarz Astinusa poważniała w miarę słuchania i stawła się jeszcze sroższa.
– Paladine ci to powiedział? – zapytał nagle. Crysania, wyczuwając być może
niedowierzanie mężczyzny, zacisnęła wargi. Jednakże jedyną oznaką gniewu była
wąska kreska, która pojawiła się między jej brwiami. To, i jeszcze bardziej wyszukany
spokój jej odpowiedzi.
– Żałuję, że wspomniałam o tym, Astinusie, wybacz mi. To sprawa między moim
bogiem a mną i o takich świętych rzeczach nie powinno się dyskutować.
Wspomniałam o tym tylko po to, by udowodnić ci, że ten zły człowiek przybędzie.
Nie może nic na to poradzić. Paladine go sprowadzi.
Astinus tak wysoko uniósł brwi, że niemal znikły w jego siwiejących włosach.
– Ten zły człowiek, jak go nazywasz, wielebna córko, służy bogini równie potężnej
co Paladine – Takhisis, Królowej Ciemności! A może nie powinienem był mówić
służy – zauważył Astinus z krzywym uśmiechem. – Nie on... Czoło Crysanii
wygładziło się i na jej usta powrócił chłodny uśmiech. – Dobro wybawia swoich –
odparła łagodnie. – Zło obraca się przeciwko samemu sobie. Dobro znów zatriumfuje
jak podczas Wojny Lancy, wydanej Takhisis i jej złym smokom. Z pomocą Paladine’a
odniosę zwycięstwo nad złem, jak ten bohater, Tanis Półelf, który pokonał samą
Królową Ciemności.
– Tanis Półelf odniósł zwycięstwo przy pomocy Raistlina Majere – stwierdził
niewzruszony Astinus. – A może to jest ta część legendy, którą postanowiłaś
zignorować?
Ani zmarszczka emocji nie skaziła nieruchomej, spokojnej twarzy Crysanii. Jej
uśmiech tkwił jak przyrośnięty, wzrok był wbity w ulice.
– Spójrz, Astinusie – powiedziała cicho kobieta. On nadchodzi.
Słońce zaszło za odległymi górami, a niebo, rozjaśnione jeszcze poświatą, miało
barwę purpurowego klejnotu. Służba weszła po cichu, by zapalić ogień w małej
komnacie Astinusa. Palił się cicho, jakby same płomienie zostały nauczone przez
historyka, by nie mącić spokoju Wielkiej Biblioteki. Crysania znów siadła na
niewygodnym krześle, ponownie złożywszy dłonie na podołku. Na zewnątrz była
spokojna i chłodna jak zawsze. Wewnątrz jej serce waliło z podniecenia, które
zdradzał tylko większy blask jej szarych oczu.
Strona 14
Urodzona w zacnej i bogatej rodzinie Tariniusów z Palanthas, rodzinie niemal
równie starej, co samo miasto, Crysania otrzymała wszelkie korzyści, jakie mogą
przynieść pieniądze i stanowisko. Inteligentna, obdarzona silną wolą, mogła z
łatwością wyrosnąć na upartą i samowolną kobietę. Jednakże jej mądrzy i kochający
rodzice starannie pielęgnowali i formowali silnego ducha swej córki, by zakwitł
głęboką i niewzruszoną wiarą. Crysania w całym swym życiu uczyniła tylko jedną
rzecz, która zasmuciła jej troskliwych rodziców i zraniła ich głęboko. Odtrąciła
idealne małżeństwo z pięknym i szlachetnym młodzieńcem, dla życia poświęconego
służbie dawno zapomnianym bogom.
Po raz pierwszy usłyszała kapłana imieniem Elistan, kiedy przybył do Palanthas
pod koniec Wojny Lancy. Jego nowa religia – a może raczej należałoby ją nazwać
starą religią – rozprzestrzeniała się po Krynnie jak pożar, bowiem nowo powstałe
legendy przypisywały wierze w starych bogów pomoc w zwyciężeniu złych smoków i
ich panów, smoczych władców.
Po wysłuchaniu Elistana Crysania była nastawiona sceptycznie. Młoda kobieta –
miała wtedy dwadzieścia kilka lat – wychowała się na opowieściach o tym, jak
bogowie pokarali Krynn Kataklizmem, zrzucając z wysokości ognistą górę, która
rozdarła lądy i zatopiła, święte miasto Istar w Krwawym Morzu. Po tym, jak ludzie
powiadali, bogowie odwrócili się od ludzkości, nie chcąc mieć z nią nic wspólnego.
Crysania była przygotowana na uprzejme wysłuchanie Elistana, lecz miała na
podorędziu argumenty, by zbić jego twierdzenia.
Kiedy go spotkała, wywarł na niej bardzo korzystne wrażenie. Elistan w tym czasie
był u szczytu swej potęgi. Przystojny i silny, w średnim wieku, przypominał kapłanów
z dawnych czasów, którzy pojechali w bój – jak mówiły niektóre legendy – z
potężnym rycerzem Humą. Crysania zaczęła go podziwiać. Skończyła na kolanach, u
jego stóp, płacząc z pokory i radości, bowiem jej dusza wreszcie znalazła kotwicę.
Bogowie nie odwrócili się od ludzi, tak głosiło przesłanie. To ludzie odwrócili się
od bogów, żądając w swej pysze tego, o co Huma pokornie prosił. Następnego dnia
Crysania porzuciła majątek, służbę, rodziców i narzeczonego, by przeprowadzić się do
małego, zimnego domu, który był poprzednikiem nowej świątyni, jaką Elistan
zamierzał wybudować w Palanthas.
Strona 15
Teraz, dwa lata później, Crysania była wielebną córką Paladine’a, jedną z
nielicznych, które uznano godnymi przewodzenia kościołowi podczas jego bolesnego
młodzieńczego dojrzewania. Dobrze, że kościół miał młodą krew. Elistan nie
szczędził swego życia i energii. Teraz wydawało się, że bóg, któremu tak wiernie
służył, wkrótce wezwie do siebie swego kapłana. A kiedy nadejdzie ta smutna chwila,
wielu było przekonanych, że Crysania przejmie jego dzieło.
Z całą pewnością Crysania wiedziała, że jest gotowa na przejęcie władzy w
kościele, ale czy to wystarczy? Jak już powiedziała Astinusowi, od dawna czuła, że jej
przeznaczeniem jest uczynić coś wielkiego dla świata. Przewodzenie kościołowi we
wszystkich codziennych zadaniach teraz, gdy wojna dobiegła końca, wydawało się
nużące i przyziemne. Co dzień modliła się do Paladine’a, by dał jej jakieś trudne
zadanie. Przysięgała, że oddałaby wszystko, nawet swe życie, w służbie umiłowanemu
bogu.
I wtedy nadeszła odpowiedź.
Teraz czekała z niecierpliwością, nad którą ledwo mogła zapanować. Nie bała się –
nawet spotkania z tym mężczyzną, który obecnie był ponoć najpotężniejszym
przedstawicielem sił zła na Krynnie. Gdyby nie jej dobre wychowanie, skrzywiłaby
usta w pogardliwym grymasie. Jakie zło mogłoby się oprzeć potężnemu mieczowi jej
wiary? Jakie zło mogłoby przebić jej błyszczącą zbroję?
Jak ustrojony w girlandy od damy swego serca, jadący na turniej rycerz który wie,
że nie może przegrać z takimi znakami łopoczącymi na wietrze, Crysania wbijała
wzrok w drzwi, chciwie oczekując pierwszych ciosów turnieju. Kiedy drzwi się
otworzyły, jej dłonie – dotychczas spokojnie złożone – zbielały z podniecenia.
Wszedł Bertrem. Jego spojrzenie padło na Astinusa, który siedział przy ogniu
nieruchomy niczym kamienny słup na twardym, niewygodnym krześle.
– Czarodziej Raistlin Majere – rzekł Bertrem. Głos mu się załamał przy ostatniej
sylabie. Być może myślał o ostatnim razie, gdy zapowiadał tego gościa – wtedy
Raistlin umierał, wymiotując krwią na schodach Wielkiej Biblioteki. Astinus
zmarszczył brwi na ten brak opanowania Bertrema i estetyk znikł za drzwiami tak
szybko, jak tylko na to pozwalały jego łopocące szaty.
Crysania nieświadomie wstrzymywała oddech. Najpierw nic nie zobaczyła, jedynie
Strona 16
cień mroku w drzwiach, jakby sama noc przybrała postać i kształt, zatrzymując się na
progu. Ciemność zatrzymała się tam.
– Wejdź, stary przyjacielu – rzekł Astinus głębokim, wypranym z uczuć głosem.
Cień został oświetlony połyskiem ciepła – ogień na kominku zaświecił na
aksamitnie miękkich, czarnych szatach – a potem drobnymi iskierkami, gdy światło
zamigotało na srebrnych nitkach, wyszywanych runach na obramowaniu aksamitnego
kaptura. Cień stał się postacią, której całe ciało spowijały czarne szaty. Przez krótką
chwilę jedyną widoczną, ludzką kończyną, była chuda, niemal szkieletowa dłoń
ściskająca drewnianą laskę. Sama laska była zwieńczona kryształową kulą, mocno
osadzoną w szponach wyrzeźbionej łapy złotego smoka.
Kiedy postać weszła do komnaty, Crysania poczuła chłód rozczarowania. Prosiła
Paladine’a o trudne zadanie! Gdzież to wielkie zło z którym miała walczyć? Teraz,
gdy widziała lepiej, dostrzegła wątłego, chudego mężczyznę o lekko zgarbionych
ramionach. Idąc, wspierał się na lasce, jakby był zbyt słaby, by poruszać się bez niej.
Znała jego wiek, wiedziała, że ma teraz około dwudziestu ośmiu lat. A jednak
poruszał się jak dziewięćdziesięcioletni starzec – jego kroki były powolne i niepewne,
wręcz chwiejne.
Czy próbą mej wiary ma być pokonanie tej nędznej istoty? Crysania z goryczą
zadała pytanie Paladine’owi. Nie muszę z nim walczyć. Jego pożera od środka własne
zło!
Stając naprzeciwko Astinusa, odwrócony plecami do Crysanii, Raistlin zsunął swój
czarny kaptur.
– Bądź znów pozdrowiony, Nieśmiertelny – rzekł do Astinusa cichym głosem.
– Bądź pozdrowiony, Raistlinie Majere – powiedział Astinus, nie podnosząc się z
miejsca. W jego głosie pobrzmiewała delikatna nuta sarkazmu, jakby dzielił z magiem
jakiś prywatny żart. Astinus wykonał gest. – Przedstawiam ci Crysanię z rodu
Tariniusów.
Raistlin odwrócił się.
Crysania jęknęła, straszny, tępy ból w piersi zacisnął jej gardło, tak że przez chwilę
nie mogła zaczerpnąć tchu. Poczuła ukłucia ostrych igiełek w opuszkach palców i
przeszedł ją zimny dreszcz. Nieświadomie skuliła się na krześle, zaciskając dłonie i
Strona 17
wbijając paznokcie w zdrętwiałe ciało.
Przed sobą widziała jedynie parę złotych oczu błyszczących z głębi ciemności.
Oczy były niczym pozłacane lustro, puste, zwierciadlane, nie odsłaniające w
najmniejszym stopniu duszy. A źrenice – Crysania przyglądała się ciemnym źrenicom
w zdjętej grozą fascynacji. Źrenice złotych oczu miały kształt klepsydr! A sama twarz
– ściągnięta cierpieniem, naznaczona męką udręczonego życia, jakie ten młody
człowiek wiódł od siedmiu lat, od chwili, gdy okrutne próby w Wieży Wielkiej Magii
złamały jego ciało, nadając skórze złoty odcień i czyniąc twarz maga metaliczną
maską, nieprzeniknioną i nieczułą, jak złota smocza łapa na szczycie jego laski.
– Wielebna córka Paladine’a – powiedział cichym głosem pełnym szacunku i...
nawet czci.
Crysania drgnęła, wpatrując się w niego ze zdumieniem. Z pewnością nie tego się
spodziewała.
Niemniej jednak nie mogła się ruszyć. Jego spojrzenie unieruchomiło ją i przez
chwilę pomyślała w panice, czy nie rzucił na nią jakiegoś zaklęcia. Zdając się
wyczuwać jej lęk, stanął obok niej w pozie, która była jednocześnie protekcjonalna i
uspokajająca. Podniósłszy głowę, dostrzegła błyski ognia migoczące w jego złotych
oczach.
– Wielebna córka Paladine’a – powtórzył Raistlin, a jego miękki głos otoczył
Crysanię jak aksamitna czerń jego szat. – Mam nadzieję, że zastałem cię w dobrym
zdrowiu. – Teraz usłyszała gorzki, cyniczny sarkazm w tym głosie. Tego się
spodziewała, na to była przygotowana. Przyznała w duchu ze złością, że jego
wcześniejszy ton szacunku zaskoczył ją, lecz jej pierwsza słabość minęła. Podnosząc
się i stając oko w oko z nim, nieświadomie zacisnęła dłoń na medalionie Paladine’a.
Dotyk chłodnego metalu dodał jej otuchy.
– Nie sądzę, abyśmy musieli wymieniać nic nie znaczące zwyczajowe uprzejmości
– stwierdziła rzeczowo Crysania. Jej twarz ponownie była gładka i zimna. –
Odrywamy Astinusa od jego studiów. Byłby nam wdzięczny za zwięzłe
doprowadzenie naszych rozmów do końca.
– Popieram to z całego serca – rzekł odziany na czarno mag z lekkim skrzywieniem
cienkich warg, które mogło uchodzić za uśmiech. – Przybyłem na twe żądanie. Czego
Strona 18
ode mnie chcesz?
Crysania wyczuła, że śmieje się z niej. Przyzwyczajona do najwyższego szacunku,
wpadła w jeszcze większy gniew. Zmierzyła go spojrzeniem zimnych, szarych oczu. –
Przybyłam cię ostrzec, Raistlinie Majere, że twe złe knowania są znane Paladine’owi.
Strzeż się albo cię zniszczy...
– Jak? – spytał niespodziewanie Raistlin, a jego dziwne oczy zabłysły osobliwym,
intensywnym blaskiem.
– Jak mnie zniszczy? – powtórzył. – Piorunami? Potopem i ogniem? Być może
kolejną ognistą górą?
Zrobił następny krok w jej kierunku. Crysania spokojnie odsunęła się od niego i
natknęła na swe krzesło. Chwyciwszy mocno twarde, drewniane oparcie, obeszła je,
po czym odwróciła się do maga.
– Drwisz sobie z własnej zguby – odparła cicho. Raistlin jeszcze bardziej skrzywił
wargi, lecz nadal mówił tak, jakby nie słyszał jej słów. – Elistan? – Raistlin zniżył
głos do syczącego szeptu. – Pos’!e Elistana, żeby mnie zgładził? – Czarodziej
wzruszył ramionami. – Ależ nie, skądże. Wedle wszelkich doniesień wielki i święty
kapłan Paladine’a jest zmęczony, słaby i umierający...
– Nie! – krzyknęła Crysania, a potem przygryzła wargę, rozgniewana, że ten
mężczyzna nakłonił ją do okazania uczuć. Przerwała i zaczerpnęła głęboko tchu. – Nie
należy poddawać w wątpliwość ani drwić z wyroków Paladine’a – oświadczyła z
lodowatym spokojem, lecz nie mogła ukryć łagodniejszego tonu w swym głosie. A
zdrowie Elistana nie powinno ciebie obchodzić.
– Być może bardziej mnie ono obchodzi niż tobie się zdaje – odparł Raistlin z
uśmieszkiem, który Crysanii wydał się szyderczy.
Poczuła, jak krew łomoce jej w skroniach. Jeszcze nim mag skończył mówić,
obszedł krzesło i zbliżył się do młodej kobiety. Był teraz tak blisko, że Crysania czuła
dziwne, nienaturalne ciepło bijące od jego ciała przez czarne szaty. Czuła też nieco
mdlący, lecz miły zapach, który go otaczał. Korzenny – nagle uświadomiła sobie, że
to są składniki zaklęć. Ta myśl wzbudziła w niej mdłości i odrazę. Trzymając w dłoni
medalion Paladine’a, czując jak jego gładkie krawędzie wbijają się w jej ciało, znów
odsunęła się od czarodzieja.
Strona 19
– Paladine przyszedł do mnie we śnie... – rzekła dumnie.
Raistlin zaśmiał się.
Niewielu słyszało maga śmiejącego się, a ci, którzy słyszeli, zapamiętali to na
zawsze, jego śmiech rozbrzmiewał bowiem echem w ich najmroczniejszych snach.
Był wysoki i ostry niczym klinga noża. Zaprzeczał wszelkiemu dobru, drwił z
wszystkiego, co prawe i zacne, i przeszył dusze Crysanii.
– A więc dobrze – powiedziała Crysania, spoglądając na niego z pogardą, która
sprawiła, że jej błyszczące, szare oczy nabrały surowego odcienia stalowego błękitu.
Uczyniłam wszystko, co w mojej mocy, by sprowadzić cię z tej ścieżki. Dałam ci
uczciwe ostrzeżenie. Twa zguba spoczywa teraz w rękach bogów.
Nagle, być może dlatego, iż Raistlin zauważył niezłomność, z jaką stawiała mu
czoło, przestał się śmiać. Przyglądał jej się uważnie, zmrużywszy złote oczy. Potem
uśmiechnął się tajemniczo taką dziwną radością, że Astinus, przysłuchujący się
wymianie zdań tych dwojga, nagle wstał. Postać historyka przesłoniła blask ognia.
Jego cień padł na nich oboje. Raistlin drgnął, niemal zaniepokojony. Na wpół
odwróciwszy się, posłał Astinusowi, pełne groźby spojrzenie.
– Strzeż się, stary przyjacielu – ostrzegł mag. A może chcesz mieszać się do biegu
historii?
– Ja się nie mieszam – odrzekł Astinus – i dobrze o tym wiesz. Jestem
obserwatorem, kronikarzem. We wszystkim jestem neutralny. Znam twoje spiski i
plany tak samo, jak znam spiski i zamysły wszystkich, którzy tego dnia czerpią tchu.
Zatem posłuchaj mnie, Raistlinie Majere, i zważ na to ostrzeżenie. Ona jest ukochana
przez bogów – jak sugeruje jej imię.
– Ukochana przez bogów? Wszyscy tacy jesteśmy, nieprawdaż, wielebna córko? –
spytał Raistlin, odwracając się ponownie do Crysanii. Jego głos był miękki jak
aksamit jego szaty. – Czyż nie tak jest napisane w dyskach Mishakal? Czyż nie tego
uczy świątobliwy Elistan?
– Tak – powiedziała powoli Crysania, przyglądając mu się podejrzliwie i oczekując
następnej drwiny. Lecz metaliczna twarz była poważna i niespodziewanie mag nabrał
wyglądu uczonego – inteligentnego i mądrego. – Tak jest napisane. – Uśmiechnęła się
zimno. – Miło mi dowiedzieć się, że czytałeś święte dyski, choć najwyraźniej nie
Strona 20
zaczerpnąłeś z nich nauk. Czy nie przypominasz sobie, co powiedziane jest w...
Przerwało jej parsknięcie Astinusa.
– Dość długo już odrywałem się od mych studiów. Historyk podszedł po
marmurowej posadzce do drzwi przedpokoju. – Zadzwoń po Bertrema, kiedy będziesz
gotowa. Żegnaj, wielebna córko. Zegnaj... stary przyjacielu.
Astinus otworzył drzwi. Spokojna cisza biblioteki wpłynęła do komnaty, otaczając
Crysanię odświeżającym chłodem. Poczuła, że odzyskuje panowanie nad sobą i
rozluźniła się. Wypuściła medalion z dłoni. Oficjalnie i z wdziękiem skłoniła się na
pożegnanie Astinusowi, tak samo jak Raistlin. Potem drzwi zamknęły się za
historykiem. Zostali sami.
Przez dłuższą chwilę żadne się nie odzywało. Potem Crysania, czując moc
Paladine’a przepływającą przez nią, zwróciła się do Raistlina. – Zapomniałam, że to ty
i twoi towarzysze odzyskaliście święte dyski. Oczywiście musiałeś je przeczytać.
Chciałabym jeszcze podyskutować z tobą o nich, lecz od tej pory we wszelkich
przyszłych kontaktach, jakie możemy ze sobą utrzymywać, Raistlinie Majere
powiedziała chłodno – proszę, byś wyrażał się o Eli stanie z większym szacunkiem.
On...
Przerwała, w zdumieniu przyglądając się, jak smukłe ciało maga zdaje się rozpadać
na jej oczach. Szarpany spazmami kaszlu, trzymając się za pierś, Raistlin usiłował
złapać tchu. Zachwiał się. Gdyby nie laska, na której się wspierał, upadłby na
posadzkę. Zapomniawszy o swej niechęci i odrazie, reagując odruchowo, Crysania z
niepokojem wyciągnęła do niego ręce i położywszy dłonie na jego ramionach,
wyszeptała modlitwę uzdrawiającą. Czarne szaty pod jej dłońmi były miękkie i ciepłe.
Wyczuwała drgające w skurczach mięśnie Raistlina, czuła jego ból i cierpienie. Żałość
przepełniła jej serce.
Raistlin wyszarpnął jej się spod rąk, odpychając ją. Jego kaszel stopniowo zelżał.
Kiedy czarodziej mógł znów swobodnie oddychać, przyjrzał się jej pogardliwie.
– Nie marnuj swych modłów, wielebna córko – rzekł z goryczą. Wyciągnąwszy
kawałek miękkiej tkaniny ze swej szaty, otarł wargi, a Crysania spostrzegła, że na
chustce zostały plamy krwi. – Nie ma lekarstwa na moją dolegliwość. To moja ofiara,
cena, jaką zapłaciłem za swą magię.