Webber_Tammara_-_Tak_krucho
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Webber_Tammara_-_Tak_krucho |
Rozszerzenie: |
Webber_Tammara_-_Tak_krucho PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Webber_Tammara_-_Tak_krucho pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Webber_Tammara_-_Tak_krucho Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Webber_Tammara_-_Tak_krucho Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Kiedy byłam dzieckiem,
zastanawiałam się czasem,
czy nie jesteś przypadkiem
moim aniołem stróżem.
Teraz, kiedy dorosłam,
wiem, że nim jesteś.
Strona 3
Rozdział 1
LANDON
Osiem lat temu
Obudziłem się z krzykiem i poderwałem się z łóżka.
– Siostro! – zawołał ktoś. – Siostro! – Zobaczyłem pochyloną
nade mną twarz. Cindy Heller, najlepsza przyjaciółka mamy. – Landon,
kochanie, wszystko okej. Jesteś bezpieczny. Ciiii, jesteś bezpieczny.
Bezpieczny? Gdzie?
Poczułem na ramieniu dotyk jej chłodnych palców i próbowałem
się skoncentrować. Jej oczy w czerwonych obwódkach wypełniły się
łzami, zagryzła dolną wargę tak mocno, że zbielała i zaczęła drżeć.
Twarz Cindy zdawała się dziwnie zmięta, zupełnie jak kartka papieru
zgnieciona w garści, a potem rozprostowana.
Charles, jej mąż, natychmiast się pojawił, otoczył ją ramieniem i
mocno przyciągnął do siebie. Oparła się o niego, jakby bez jego
wsparcia miała upaść.
Drugą rękę położył na mojej dłoni. Emanowało z niej ciepło.
– Jesteś bezpieczny, synku. Twój tata jest już w drodze. – Głos
Charlesa był schrypnięty, a oczy zaczerwienione jak u Cindy. –
Wkrótce tu będzie.
Po drugiej stronie łóżka zmaterializowała się nagle pielęgniarka z
ogromną strzykawką, ale zanim zdążyłem się odsunąć, wbiła igłę w
worek zawieszony na metalowym stojaku. Ze spodu worka wychodził
przezroczysty przewód. Zrozumiałem, że ten przewód był podłączony
do mnie, bo kiedy wstrzyknęła zawartość strzykawki do worka,
odczułem to tak, jakbym został trafiony pociskiem usypiającym.
Pocisk.
Mama.
– Mama! – powiedziałem. Usta odmawiały mi posłuszeństwa, a
oczy same się zamykały. – Mama! Mama!
Cindy nie zdołała powstrzymać szlochu, widać nie dość mocno
zagryzała wargi. Łzy przerwały tamę i płynęły po jej twarzy. Nie
czułem już dotyku jej palców. Odwróciła się do męża, przytuliła do
jego piersi i zasłoniła usta rękami, żeby stłumić łkanie.
Strona 4
Uścisk ręki Charlesa stawał się coraz słabszy, wszystko
odpływało.
– Zaśnij, Landonie. Tata przyjedzie najszybciej, jak to możliwe.
Jestem przy tobie. Nie zostawię cię.
Jego twarz stawała się coraz mniej wyraźna, aż w końcu całkiem
się rozmyła, powieki same mi opadły.
Mamo! krzyczałem w duchu. Mamo! Mamo… Mamo…
Ale już wtedy wiedziałem, że mama mnie nie usłyszy, nawet
gdyby mój głos był tak donośny jak silniki odrzutowca.
LUCAS
Rzadko się zdarza, by w auli mieszczącej stu osiemdziesięciu
dziewięciu studentów jeden wyróżnił się z bezimiennego stada od razu
pierwszego dnia. A jeśli już, to z reguły czymś negatywnym. Na
przykład zadaniem wyjątkowo głupiego pytania. Albo gadaniem w
czasie wykładu – i niezwracaniem uwagi na gniewne spojrzenia
profesora. Ewentualnie wyjątkowo przykrym zapachem. Lub głośnym
chrapaniem.
Albo, na co ja osobiście jestem szczególnie uczulony, jeśli należy
do kategorii trendy palantów.
Nic więc dziwnego, że taki facet zwrócił moją uwagę już w
pierwszym tygodniu semestru jesiennego. Typowy gwiazdor szkoły
średniej – przyzwyczajony do pochlebstw, otoczony gromadą lizusów,
ciągle oczekujący zachwytów i dostający je. Na uczelni – filar bractw
studenckich. Drogie, choć z pozoru niedbałe ciuchy, fryzura za ciężkie
pieniądze, zadowolony z siebie uśmiech, idealne zęby, no i oczywiście
atrakcyjna dziewczyna. Prawdopodobnie główny kierunek studiów to
ekonomia, nauki polityczne albo finanse.
Zirytował mnie od pierwszego wejrzenia. Uprzedziłem się do
niego, oczywiście, ale to nie miało znaczenia. Uważnie słuchał
wykładu i zadawał inteligentne pytania, więc mało prawdopodobne, by
potrzebował mojej pomocy jako tutora. Mógł jednak brać udział w
prowadzonych przeze mnie trzy razy w tygodniu sesjach naukowych z
przedmiotu wykładanego przez doktora Hellera. Często w tej grupie
przeważali właśnie najzdolniejsi studenci.
Zacząłem prowadzić zajęcia dodatkowe z ekonomii minionej
jesieni i w pierwszym semestrze bardzo uważałem podczas wykładów
doktora Hellera. Zaliczyłem jego przedmiot na A, ale od tego czasu
Strona 5
minął rok, a ekonomia to nie była nauka w stanie stagnacji. Nie
chciałem, żeby jakiś student zadał mi podczas sesji pytanie, na które
nie potrafiłbym udzielić odpowiedzi. Teraz, w trzecim semestrze
tutoringu, słuchałem tych samych wykładów po raz czwarty i
właściwie nie musiałbym siedzieć na sali, gdyby uczestnictwo w
zajęciach nie należało do obowiązków tutora. A to były łatwe
pieniądze.
Siedziałem więc w ostatnim rzędzie, znudzony jak mops, i
przygotowywałem się do własnych zajęć – szkicowałem projekty na
wzornictwo, ale jednocześnie nadstawiałem ucha, o czym mowa na
dzisiejszym wykładzie, żeby być na bieżąco w czasie sesji tutoringu. I
starałem się ignorować bezsensowną antypatię do zarozumiałego
gnojka, który siedział w samym środku sali, w asyście swojej
dziewczyny.
Ale już pod koniec pierwszego tygodnia moja uwaga przeniosła
się na nią.
Od wczesnego dzieciństwa w rysowaniu szukałem wytchnienia
od innych zajęć, a czasami ucieczki. Moja matka była artystką i nie
wiem, czy odziedziczyłem po niej zdolności, czy też nabrałem
smykałki do rysunku dzięki jej zachętom i wieloletniej praktyce. Wiem
tylko, że od piątego czy szóstego roku życia papier i ołówek stanowiły
mój sposób komunikowania się ze światem. Moją prywatną formę
medytacji.
Od początku studiów większość moich rysunków miała charakter
szkiców technicznych lub architektonicznych – co było nieuniknione z
uwagi na kierunek – inżynierię. Ale nawet kiedy rysowałem coś dla
przyjemności, rzadko były to sylwetki czy twarze ludzi. Nie miałem na
to ochoty.
Dopiero ona to zmieniła.
Chłopak czasami trzymał ją za rękę, kiedy wchodzili lub
opuszczali aulę, ale wyglądało to tak, jakby tym gestem zaznaczał
swoje przewodnictwo, a nie obejmował dłoń dziewczyny, na której mu
zależało. Przed wykładami perorował o futbolu, polityce, muzyce i
wydarzeniach w bractwie studenckim – choćby o zbliżających się
imprezach organizowanych przez facetów takich jak on lub dążących
do tego, by być takimi jak on. Dziewczyny rzucały mu rozmarzone
spojrzenia spod rzęs, a on udawał, że je ignoruje.
Strona 6
I jakoś tak się stało, że kiedy on zajmował się wszystkim dookoła
poza nią, ja nagle zacząłem widzieć wyłącznie ją. Była, oczywiście,
piękna, ale na uniwersytecie, gdzie studiowało trzydzieści tysięcy osób,
nietrudno trafić na śliczną dziewczynę. Tej mógłbym w ogóle nie
zauważyć, gdyby nie niechęć od pierwszego wejrzenia do jej chłopaka.
Kiedy przyłapałem się na tym, że mój wzrok nieustannie
wędrował w jej stronę, starałem się z tym walczyć – ale nadaremnie. W
auli nie było nic równie interesującego jak ta dziewczyna. To, co mnie
w niej najpierw i najbardziej zafascynowało, to ręce. A szczególnie
palce.
Podczas wykładów siedziała obok swojego chłopaka z lekkim
uśmiechem na ustach, czasami po cichu rozmawiała z nim lub z innymi
studentami. Nie wyglądała na nieszczęśliwą, ale jej oczy wydawały się
chwilami puste, jakby błądziła myślami gdzieś daleko. W tych
momentach jej ręce – jej palce – grały.
Początkowo sądziłem, że to nerwowy tik, podobnie jak u córki
Hellera, Carlie, która od urodzenia pozostawała w wiecznym ruchu.
Bez przerwy bębniła palcami, postukiwała stopą, kołysała kolanem,
mówiła. Uspokajało ją jedynie głaskanie Francisa, mojego kota.
Ale ta dziewczyna nie przebierała nerwowo palcami. Jej ruchy
były metodyczne. Zsynchronizowane. Siedziałem na lewo od niej, więc
mogłem studiować jej profil. Widziałem, jak drgał jej podbródek, tak
lekko, że niemal niedostrzegalnie – i w pewnym momencie dotarło do
mnie, że kiedy miała taki daleki wyraz twarzy i poruszała palcami,
słyszała muzykę. Grała.
Jeszcze nigdy nie widziałem, by ktoś robił coś równie
magicznego.
***
Wedle planu rozmieszczenia studentów na sali – który dostałem
od Hellera wraz z innymi materiałami pomocniczymi na ten semestr –
goguś miał na imię Kennedy, jeśli dobrze odczytałem jego bazgroły.
Siedząc na sofie w swoim mieszkaniu i przeglądając plan miejsc,
wymamrotałem: „Ja cię kręcę”, kiedy odczytałem jej imię, bardzo
starannie wykaligrafowane w kratce obok: Jackie.
Jackie i Kennedy?
Chyba nie chodził z nią ze względu na imię? Nikt nie mógł być
Strona 7
aż tak płytki.
Wróciłem pamięcią do dzisiejszego porannego wykładu. Podał jej
swoją pracę domową i powiedział:
– Hej, mała, zanieś ją razem ze swoją do katedry, dobrze? Dzięki.
Błysnął uśmiechem i wrócił do debaty o tym, co powinno być
dopuszczalne, a co nie w czasie otrzęsin. A dziewczyna położyła jego
pracę na swojej, przewróciła oczami i zeszła po schodkach na dół, pod
katedrę.
Taaak. Jednak zdecydowanie mógł być aż tak płytki.
Dotknąłem palcem jej imienia. Każda nakreślona przez nią litera
była okrąglutka, kobieca. Nawet „i” miało leciutko pochylony i
zakręcony na prawo ogonek. Ale kropka nad „i” była kropką. Nie
otwartym okręgiem. Nie malutkim serduszkiem. I przewróciła oczami
na to jego: ,,Hej, mała”. Więc może jednak nie była beznadziejnie
zaplątana w jego sieć?
O czym ja, do licha, myślę? Ta dziewczyna była studentką, a ja
tutorem w jej grupie. Stanowiła zakazany owoc, przynajmniej do końca
semestru. Czyli jeszcze cholernie długo, bo od rozpoczęcia semestru
upłynęły dopiero dwa tygodnie.
A niezależnie od tego, że nie mogłem jej tknąć, nawet gdyby była
wolna, to… nie była wolna.
Ciekawe, jak długo ze sobą chodzili? Według rejestru oboje
studiowali na drugim roku. A więc według najgorszego scenariusza byli
razem od roku.
Zachowałem się jak klasyczny stalker. Poszukałem jej online, ale
jej profil był zamknięty. Cholera.
Natomiast jego był szeroko otwarty.
Kennedy Moore. W związku z Jackie Wallace, bez informacji od
jak dawna. Ale zamieścił jej zdjęcia z podpisami – nie tylko z
ostatniego roku, ale i wcześniejsze. Przewijałem zdjęcia, bez powodu
coraz bardziej wkurzony.
Lato przed wyjazdem na studia. Ukończenie szkoły średniej. Bal
absolwentów. Narty w czasie ferii zimowych. Przyjęcie-niespodzianka
na jej osiemnastkę. Zdjęcie szkolnej orkiestry złożonej z większej
liczby instrumentalistów, niż było wszystkich uczniów w moim liceum.
Zbliżenie Jackie w uniformie orkiestry i czapce Świętego Mikołaja –
ale bez instrumentu, więc nie dowiedziałem się, na czym grała.
Strona 8
Święto Dziękczynienia z jego rodziną. Oni oboje na koniach przy
boisku futbolowym obok szkoły śmierdzącej na odległość bogatym
przedmieściem. Poprzednie ferie letnie. Bal młodszych klas. I jeszcze
jedno Boże Narodzenie. Najwcześniejsze wspólne zdjęcie ich obojga
pochodziło w jesiennego karnawału sprzed trzech lat.
Byli razem od trzech lat. Od trzech lat. To mi się nie mieściło w
głowie.
Miauknięcie pod drzwiami zasygnalizowało powrót Francisa z
wyprawy, na jaką wypuścił się pomiędzy kolacją a snem. Jak przystało
na dobrze wytresowanego pana, odłożyłem laptop i poszedłem wpuścić
kota. Kiedy otworzyłem drzwi, siedział na słomiance i lizał łapę.
– No, właź – powiedziałem. – Nie chcę wpuszczać do środka
zimnego powietrza.
Wstał, przeciągnął się leniwie i wbiegł do domu dopiero wtedy,
kiedy zacząłem mu zamykać drzwi przed nosem. Już miałem je
zatrzasnąć, kiedy ktoś zawołał: „Lucas!”, więc otworzyłem je znowu.
Carlie była już w połowie drewnianych schodów, które
prowadziły do mojego mieszkania nad garażem Hellerów. O tak późnej
porze? Ostatniej wiosny niefortunnie zadurzyła się we mnie, ale
wydawało mi się, że przeszło jej już kilka miesięcy temu, bo
udawałem, że nie dostrzegam jej powłóczystych spojrzeń i głośnych
chichotów. Znałem ją od dnia jej narodzin, więc ona i jej bracia byli dla
mnie jak kuzyni czy rodzeństwo, szczególnie, że własnych nie
posiadam. Była o pięć lat młodsza ode mnie – prawdziwy dzieciak. Za
nic nie chciałem jej skrzywdzić.
Zastawiłem sobą drzwi.
– Hej, Carlie. Nie powinnaś już leżeć w łóżku?
Zmarszczyła nos i skrzywiła się urażona.
– Do licha, mam szesnaście lat, a nie sześć. – Stanęła na
najwyższym stopniu schodów i znalazła się w kręgu światła lampy nad
niewielkim podestem. Trzymała w rękach talerz. – Upiekłam
ciasteczka. Pomyślałam, że może miałbyś ochotę.
– Cool. Dzięki. – Wziąłem od niej talerz, ale nie wszedłem w
głąb mieszkania.
Zaczęła szurać nogą i wsunęła ręce do tylnych kieszeni szortów.
– Lucas?
– Tak? – powiedziałem, a pomyślałem: O, cholera.
Strona 9
– Czy myślałeś kiedyś, żeby… mieć dziewczynę? A może już
jakąś masz, tylko nigdy jej tu nie przyprowadzasz? A może jest coś,
czego jeszcze, no wiesz, nie ujawniasz…
O mało nie parsknąłem śmiechem.
– Jeśli chodzi ci o to, czy muszę wykonać coming out, to
odpowiedź brzmi: nie. Zrobiłbym to już dawno temu. – Na to pytanie
odpowiedź była, o dziwo, znacznie łatwiejsza niż na poprzednie.
– Domyśliłam się tego. To znaczy, tobie nie przeszkadza, że
jesteś kontrowersyjny.
Uniosłem brew.
– Bo mam kolczyk w wardze?
Kiwnęła głową.
– I tatuaże. – Szerzej otworzyła oczy, kiedy uświadomiła sobie,
co właśnie powiedziała. – To znaczy… oczywiście masz powody, żeby
je nosić. Większość z nich… – Zamknęła oczy. – Boże, jaka ja jestem
głupia. Przepraszam…
– Okej, Carlie. Nie ma problemu. – Przygryzłem zębami
kawałek metalu w dolnej wardze i walczyłem z pokusą opuszczenia
wzroku na tatuaże otaczające moje nadgarstki. – Dzięki za ciasteczka.
Odetchnęła z ulgą.
– Tak. Proszę bardzo. Dobranoc, Lucasie.
– Dobranoc. – Ja również odetchnąłem, bo pytanie o dziewczynę
poszło w niepamięć.
Carlie była jedyną przedstawicielką rodziny Hellerów, która
nigdy nie miała problemu z zapamiętaniem, żeby zwracać się mnie:
Lucas. Kiedy trzy lata temu wyjechałem z domu na studia,
postanowiłem zmienić wszystko, poczynając od imienia. Mama dała mi
na drugie Lucas, to było jej panieńskie nazwisko. Przypuszczam, że
wiele osób występuje pod drugim imieniem, na szczęście posługiwanie
się nim nie wymaga żadnych procedur prawnych – to bonus.
Tata odmówił zwracania się do mnie Lucas, ale jego zdanie
kompletnie się nie liczyło. Już z nim nie mieszkałem, a kiedy
przyjeżdżałem do domu z wizytą, prawie ze sobą nie rozmawialiśmy.
Rodzice Carlie i jej dwaj bracia pamiętali o tym sporadycznie – ale
przynajmniej próbowali. W końcu przez ponad osiemnaście lat znali
mnie jako Landona, więc z reguły puszczałem ich pomyłki mimo uszu i
nie próbowałem ich poprawiać. Stare nawyki, bla, bla, bla.
Strona 10
Natomiast dla wszystkich obcych byłem od tej pory Lucasem.
Chciałem, żeby Landon zniknął na zawsze. Jakby nigdy nie istniał.
Powinienem przewidzieć, że to nie pójdzie tak łatwo.
Strona 11
Rozdział 2
LANDON
Po przedszkolu chodziłem do niewielkiej, prywatnej szkoły pod
Waszyngtonem. Mieliśmy mundurki: dziewczynki białe bluzki z
perłowymi guziczkami, plisowane spódniczki w szkocką kratę i
kardigany; chłopcy wykrochmalone białe koszule, oksfordy,
dopasowane spodnie i blezery. Nasi ulubieni nauczyciele przymykali
oko na niedozwolone opaski i kolorowe sznurowadła, ignorowali
chodzenie bez kardiganów i żakietów. Bardziej surowi pedagodzy
odbierali nam zakazane przedmioty i podnosili oczy do sufitu, kiedy
próbowaliśmy argumentować, że sznurkowe bransoletki i błyszczące
opaski na włosy to ekspresja naszej wolności osobistej.
Victor Evans został zawieszony ostatniej wiosny, ponieważ
odmówił zdjęcia obroży od Bottega Veneta i twierdził, że prawo do
noszenia jej gwarantuje mu Pierwsza Poprawka do Konstytucji, zresztą
technicznie nie jest to wbrew regułom. Po tym stwierdzeniu
administracja szkoły zastosowała wobec niego represje.
Zewnętrznie wszyscy wyglądaliśmy tak samo, ale ja w czasie
tych dwóch tygodni, kiedy nie chodziłem do szkoły, zmieniłem się
całkowicie – wewnętrznie, czyli tam, gdzie zachodzą naprawdę istotne
zmiany. Przeszedłem próbę i zawiodłem. Złożyłem obietnicę, której nie
dotrzymałem. Nieważne, że zewnętrznie wyglądałem tak samo jak inni
uczniowie. Już nie byłem jednym z nich.
Pozwolono mi uzupełnić lekcje, które opuściłem, jakbym wrócił
do szkoły po przejściu ciężkiej grypy. Ale na tym się nie skończyło.
Byłem traktowany w sposób szczególny. Nauczyciele, którzy
dotychczas mieli ze mną na pieńku, teraz poklepywali mnie po
ramieniu i mówili, żebym się nie spieszył z nowym materiałem.
Stawiali mi niezasłużenie oceny dostateczne za słabiutkie eseje, dawali
więcej czasu na dokończenie doświadczeń w laboratoriach, sami
proponowali poprawę oblanych egzaminów.
No i moi rówieśnicy – niektórzy znali mnie od piątego roku
życia. Wszyscy mamrotali kondolencje i nie mieli pojęcia, co
powiedzieć potem. Żaden z nich nie zwrócił się do mnie o pomoc w
Strona 12
odrobieniu pracy domowej z algebry, nie zaprosił mnie, żebyśmy
zagrali razem w gry wideo. Pozostali nie wyrzucali moich książek z
biurka, kiedy nie patrzyłem, i nie kłócili się ze mną, kiedy moja
ulubiona drużyna piłkarska skopała im tyłki. Żarty o seksie urywały się
w pół słowa, kiedy podchodziłem.
Wszyscy mnie obserwowali – w klasie, na korytarzu, na
zebraniach, w czasie lunchu. Plotkowali, zasłaniając usta rękami,
potrząsali głowami, gapili się na mnie, jakbym tego nie widział.
Jakbym był figurą woskową dawnego siebie – prawie jak żywy, ale
niesamowity i przerażający.
Nikt nie patrzył mi w oczy. Jakby posiadanie martwej matki było
zaraźliwe.
Pewnego wyjątkowo gorącego dnia podwinąłem rękawy na lekcji
historii pana Fergusona. Zrobiłem to bez zastanowienia. Natychmiast
zaczęły się szepty, ale już było za późno.
– Widzicie jego nadgarstki? – syknęła Susie Gamin, zanim ktoś
zdążył ją uciszyć.
Natychmiast opuściłem rękawy i zapiąłem guziki mankietów, ale
to już nie miało sensu. Słowa spuszczone ze smyczy ruszyły jak lawina
kamieni. Nie dało się ich zatrzymać.
Następnego dnia na lewym nadgarstku zapiąłem zegarek na
szerokim pasku, choć urażał niezagojoną jeszcze skórę. Na prawym zaś
kilka silikonowych opasek, zdecydowanie zakazanych jako
nieprzepisowe minionej wiosny. Od tej pory stanowiły nieodłączny
element mojego szkolnego mundurka.
Nikt nie kazał mi ich zdjąć. Nikt o nich nie wspominał. Ale
wszyscy na nie patrzyli i próbowali dojrzeć, co się pod nimi kryło.
***
Rzeczy, z których zrezygnowałem:
Hokej. Zacząłem grać, kiedy miałem sześć lat, zaraz po
pierwszym meczu Capitals, na który zabrał mnie tata. Mama nie była
zachwycona, ale tolerowała to – może dlatego, że to łączyło tatę i mnie.
Może dlatego, że tak uwielbiałem grać.
Choć we wszystkich innych sytuacjach byłem praworęczny, to
kiedy przypinałem łyżwy i zajmowałem pozycję na lewym skrzydle,
coś się we mnie zmieniało. Wbijałem krążek do bramki obu rękami. W
Strona 13
mgnieniu oka potrafiłem zmienić pozycję, wybić krążek z narożnika
albo zdezorientować przeciwników, przerzucając kij do drugiej ręki w
pełnym biegu i strzelić gola, zanim zdążyli się zorientować. Moja
drużyna nie zawsze wygrywała, ale w ostatnim roku doszła do finału.
Na początku ósmej klasy byłem pewien, że w tym roku przywieziemy
do domu nagrodę za zdobycie mistrzostwa. Jakby to była najważniejsza
sprawa w życiu.
Uczestnictwo w lekcjach. Nie podnosiłem ręki. Nie zgłaszałem
się, nie byłem też wzywany do odpowiedzi. Po prostu czekałem na
dzwonek.
Spanie. Nadal mam z tym problem. Umówmy się, że śpię. Ale
budzę się co chwila. Miewam koszmary, ale wcale nie te oczywiste.
Najczęściej spadam. Z nieba. Z budynku, z mostu, z klifu. Macham
rękami i kopię nogami, nadaremnie. Czasami śnią mi się niedźwiedzie,
rekiny i drapieżne dinozaury. A niekiedy tonę.
I tylko jedno się nie zmienia: zawsze jestem sam.
LUCAS
W upalne dni tęsknię za plażą tuż za drzwiami domu. Nawet jeśli
w powietrze było przesycone wilgocią, a piasek brudny i porośnięty
kępami trawy, to zatoka zawsze znajdowała się na swoim miejscu, a
chłodne fale z szumem omywały brzeg.
Przez ostatnie trzy lata mieszkałem o cztery godziny drogi od
wybrzeża. Jeśli zapragnąłem zanurzyć się w wodzie, miałem do
wyboru dwie możliwości: basen Hellerów albo jezioro. Ani w jednym,
ani w drugim miejscu nie mogłem liczyć na odrobinę samotności.
Nad jeziorem zawsze kłębił się tłum turystów i niczym się od
nich nieróżniących mieszczuchów, w domu zaś prawie codziennie
przesiadywały koleżanki Carlie, a przez całe lato wylegiwały się na
leżakach nad basenem. Ostatnim, czego potrzebowałem, była gromada
nastolatek próbujących wszelkimi sposobami zwrócić moją uwagę
tylko dlatego, że byłem jedynym niepodtatusiałym osobnikiem płci
męskiej w zasięgu wzroku. Przez całe lato obiektem ich
zainteresowania był Cole, co powodowało silny dysgust jego siostry.
Ale Cole wyjechał dwa tygodnie temu, poszedł w ślady swojej mamy i
wstąpił do Duke. A Caleb miał zaledwie jedenaście lat – był o tyle
młodszy od przyjaciółek Carlie, o ile ja byłem od nich starszy.
Jakoś ten drobny fakt umknął ich uwadze.
Strona 14
Z każdym rokiem moja skóra stawała się bledsza, przez co
tatuaże bardziej rzucały się w oczy. Zacząłem od skomplikowanego
wzoru wokół nadgarstków wykonanego według mojego własnego
projektu. Zastępował długie rękawy W połączeniu z kolczykiem w
wardze i ciemnymi, przydługimi włosami tatuaże nadawały mi wygląd
faceta, który lubuje się w depresyjnej muzyce i ciemnościach, a nie
mieszkającego na plaży nastolatka, którym byłem w okresie, gdy
pojawiły się te tatuaże i kolczyki.
W szkole średniej szpanowałem już wieloma kolczykami –
ćwiekiem w uchu, sztangą w brwi i pierścieniem w sutku –
odpowiednikiem tego w wardze. Tata ich nie znosił, a dyrektorka
mojego małomiasteczkowego liceum uważała, że to oznaki dewiacji i
socjopatii. Nie próbowałem jej niczego wyjaśniać.
Kiedy opuściłem dom, pozbyłem się wszystkich kolczyków, poza
tym w wardze – najbardziej rzucającym się w oczy.
Spodziewałem się, że Heller zapyta: ,,Dlaczego zostawiłeś ten
jeden?’’. Ale nigdy nie zapytał. Może znał odpowiedź i nie musiał
słyszeć jej z moich ust – że byłem bezapelacyjnie popieprzony i jak
najdalszy od zawracania sobie głowy przystosowaniem się.
Przeciętnych ludzi mój kolczyk miał ostrzegać, że lepiej nie
podchodzić bliżej. Stanowił barierę, którą odgrodziłem się od świata, i
wskazówkę, że ból mi nie straszny – a nawet chętnie witany.
Za dwa tygodnie miałem rozpocząć sesję. Wbrew własnym
postanowieniom – a raczej temu, co z nich pozostało – nie odrywałem
oczu od Jackie Wallace. Jej miękkie, falujące, brązowe włosy sięgały
trochę poniżej ramion, chyba że zwinęła je w kok, mocując specjalną
opaską lub klipsem, albo związała w koński ogon – wyglądała wtedy
jak rówieśnica Carlie. Miała wielkie, niebieskie oczy – nie
szaroniebieskie, a intensywne, jak polne kwiaty i brwi, które
marszczyła w chwilach irytacji i koncentracji, a unosiła, gdy była
zrelaksowana – zastanawiałem się, jak zachowywały się w momencie
zaskoczenia. Była średniego wzrostu. Smukła, a jednak krągła.
Jej paznokcie były krótkie i niepolakierowane. Nie zauważyłem
nigdy, by je obgryzała, więc musiała je obcinać, aby lepiej imitować
grę na instrumencie. Chciałbym móc podłączyć do niej słuchawki i
usłyszeć muzykę, która grała jej w głowie, gdy poruszała palcami.
Byłem ciekaw, na jakim instrumencie grała – jakbym potrafił
Strona 15
wychwycić uchem różnicę pomiędzy skrzypcami a wiolonczelą.
Panuje fałszywe przekonanie, że kiedy się jest artystą, to jest się
twórczym i kreatywnym w podejściu do wszystkiego. W odniesieniu do
niektórych ludzi – na przykład mojej mamy – tak było istotnie, ale nie
dzieje się tak wobec wszystkich. Gdy byłem młodszy, ludzie dziwili
się, że nie gram na żadnym instrumencie, nie maluję, nie piszę wierszy.
Ale ja zawsze byłem artystą w jednej tylko dziedzinie. Rysunku. I tylko
w niej. Nawet moje tatuaże powstały z przeniesienia wzoru
naszkicowanego ołówkiem na papierze na moją skórę – igłą i tuszem.
Po wtłoczeniu sobie do głowy nudnego rozdziału o kalibracji
czujnika zbliżeniowego na ćwiczenia z pomiarów, wrzuciłem
podręcznik do plecaka i wyjąłem szkicownik. Pozostał jeszcze
kwadrans wykładu Hellera. Pobiegłem wzrokiem do Jackie Wallace,
która siedziała kilka rzędów niżej, z podbródkiem opartym na dłoni.
Moja ręka mimowolnie, bez udziału świadomości, zaczęła ją
szkicować. Ogólne zarysy pojawiły się na kartce, zanim dotarło do
mnie, co robię. Nie byłem w stanie oddać na papierze jej poruszających
się palców, ale uchwyciłem uwagę, z jaką przysłuchiwała się
wykładowi – albo udawała, że się przysłuchuje.
– Ci spośród was, którzy nie zamierzają specjalizować się w
ekonomii, mogą zadawać sobie pytanie: Dlaczego marnuję swój czas
na naukę ekonomii? – mówił Heller. Westchnąłem, bo wiedziałem z
góry, co zaraz nastąpi. Znałem już na pamięć przebieg wykładu. –
Ponieważ rejestrując się jako bezrobotni, będziecie przynajmniej
wiedzieli dlaczego.
Zgodnie z przewidywaniem z gardeł kilku uważnych słuchaczy
wyrwał się pomruk. Powstrzymałem się od przewracania oczami, bo po
czterech semestrach oswoiłem się już z takimi gładkimi gadkami. Ale
Jackie uśmiechnęła się, widoczny z mojego miejsca kącik jej ust uniósł
się, podobnie jak wypukłość policzka.
A więc. Lubiła oklepane dowcipy.
A jej chłopak był jednym z tych, z których gardeł wyrwał się
pomruk.
***
Tego popołudnia odbyła się moja pierwsza sesja tutoringu w tym
semestrze. Przez pierwsze dwa tygodnie wykładów studenci byli
Strona 16
zawsze pełni optymizmu, nawet jeżeli już zaczynali zostawać w tyle.
Możliwe, że dzisiaj na sesji pojawi się zaledwie garstka studentów –
albo nawet nikt.
W pierwszym semestrze mojego asystowania Hellerowi na
pierwszych zajęciach pojawiła się tylko jedna osoba – współlokatorka
dziewczyny, z którą przespałem się dwa tygodnie wcześniej. Ledwo
pamiętałem dziewczynę, z którą spędziłem zaledwie kilka godzin, ale
jej współlokatorkę rozpoznałem w jednej chwili, ponieważ nad jej
łóżkiem wisiała gigantyczna tablica pełna ekshibicjonistycznych
selfies. Które mnie… rozpraszały. Czułem się jak pod okiem półnagich
obserwatorek. Przyłapałem się na rozważaniach – w najmniej
odpowiednim momencie – co ona zrobi w czasie Weekendu
Rodzicielskiego. Zasłoni je tablicą układu okresowego pierwiastków i
podobizną Alberta Einsteina?
Tak więc w czasie mojego pierwszego w życiu występu w roli
tutora rysowałem wykresy na białej tablicy i wyjaśniałem różnice
pomiędzy tendencją spadkową popytu a spadkiem popytu jednej
studentce. Jednej studentce, która nie przejmowała się tym, że
widziałem galerię jej zdjęć topless. Nie mogłem spojrzeć jej w oczy,
gdzie indziej zresztą również nie, naprawdę, i przez całą godzinę
czułem się potwornie niezręcznie, ponieważ poza nami w klasie nie
było nikogo.
Dzisiaj pojawiły się cztery osoby, szalenie zaskoczone tym, że
poza nimi nie pojawił się nikt więcej z tak znacznej grupy studentów.
Nie było wśród nich ani Kennedy’ego Moore’a, ani Jackie Wallace. Co
sprawiło mi zarówno ulgę, jak i zawód – a nie miałem prawa do
żadnego z tych uczuć.
– Już trzeci semestr jestem asystentem doktora Hellera –
powiedziałem, patrząc na ich twarze. Cztery pary urzeczonych oczu
wpatrywały się we mnie z pierwszego rzędu miejsc w niewielkiej salce
lekcyjnej. – W ubiegłym roku wszyscy, którzy brali udział w sesjach
dwa albo trzy razy w tygodniu, zaliczyli semestr na A albo B.
Oczy otwarły się szerzej, słuchacze byli pod wrażeniem.
Najwyraźniej uznali, że w pracy potrafiłem czynić cuda.
A tak naprawdę? W sesjach uczestniczyli regularnie szczególnie
aktywni studenci, którzy opuszczali wykłady jedynie z powodu nagłych
wypadków lub śmierci. Czytali lektury dodatkowe i wypełniali
Strona 17
dobrowolne testy po każdym rozdziale. Rozwiązywali zadania na
dodatkowe punkty. Naukę traktowali jako priorytet i większość z nich
zaliczyłoby znakomicie ekonomię i bez mojej pomocy.
Ale dane statystyczne dawały mi poczucie bezpieczeństwa w
pracy, dlatego się nimi posługiwałem.
Udział w wykładach, sesje, przygotowywanie zestawów zadań
oraz prowadzenie indywidualnych zajęć, w kampusie albo drogą
mailową, zajmowało mi łącznie piętnaście godzin tygodniowo. Te
godziny pokrywały jedną czwartą czesnego. Asystentura u Hellera nie
była tak lukratywnym zajęciem jak Praca Numer Jeden – służba
parkingowa w kampusowej policji, czy Praca Numer Dwa – stanie za
ladą kampusowego Starbucksa, ale zdecydowanie mniej stresująca od
tamtych obu.
Dopóki nie pojawiła się ona.
Strona 18
Rozdział 3
LANDON
Tata nawet nie zauważył, że rzuciłem hokej. Nie zauważył też, że
odseparowałem się od przyjaciół i nie miałem życia towarzyskiego.
Zajął się jedynie załatwieniem samochodu, który odbierał mnie
codziennie ze szkoły, ponieważ zanim wysiadłem z jego auta
pierwszego dnia po powrocie do szkoły, zapytałem go, jak mam po
lekcjach dostać się do domu.
Oczy ukrył za okularami firmy Ray-Bans, żebym nie musiał
patrzeć na rozpacz, która rozpalała się w nich za każdym razem, kiedy
uświadamiał sobie, że mamy już nie ma i już nigdy nie zrobi czegoś, co
zawsze robiła. I co ktoś będzie teraz musiał robić za nią. Na przykład
odbierać mnie z prywatnej szkoły, oddalonej o dwadzieścia pięć minut
jazdy samochodem. Alternatywą było metro, którym nie wolno mi było
dotąd jeździć samemu, a potem przejście jeszcze na piechotę kilku
przecznic.
Już miałem na ustach słowa: ,,Pojadę po prostu metrem, mam
przecież trzynaście lat’’, kiedy tata znalazł odpowiedź.
– Ja... przyślę samochód, który odwiezie cię do domu. Będziesz
wolny o trzeciej?
– Wpół do czwartej. – Zarzuciłem plecak na ramię i wysiadłem.
Rósł we mnie gniew. Byłem załamany, miałem w duszy głębokie
pęknięcie, mobilizowałem siły, żeby się nie rozsypać.
Poranki były jeszcze chłodne, ale nie tak zimne, by można
widzieć swój oddech. Dzieci, które już przyszły do szkoły, kręciły się
przed wejściem w oczekiwaniu na pierwszy dzwonek, podczas gdy
pozostałe wysiadały z samochodów rodziców. Nikt nie wchodził do
środka. Wszystkie głowy odwracały się w moją stronę, wszystkie oczy
gapiły się na mnie. Rodzice również, żaden samochód nie odjeżdżał od
krawężnika. Wszyscy się zatrzymali – tkwili w zawieszeniu i
obserwowali. Czułem na sobie ich spojrzenia jak tuziny maleńkich
reflektorków.
– Landon?
Odwróciłem się do taty z irracjonalną nadzieją, że każe mi
Strona 19
wracać do samochodu. Że zabierze mnie z powrotem do domu. Albo
weźmie mnie ze sobą do pracy. Wszystko jedno, byle mnie tu nie
zostawiał.
Nie chciałem tutaj być. Nie chciałem.
– Masz klucz od domu?
Kiwnąłem głową.
– Przyślę samochód o piętnastej trzydzieści. Wrócę wcześniej do
domu. Najpóźniej o siedemnastej trzydzieści. – Zacisnął zęby. –
Zarygluj drzwi po wejściu do domu. I sprawdź okna.
Znowu kiwnąłem głową i zatrzasnąłem drzwi po stronie
pasażera. Popatrzył na mnie przez okno i znowu obudziła się we mnie
szaleńcza nadzieja, że nie zostawi mnie tutaj. Obudziła się i zgasła.
Uniósł rękę i odjechał.
Dlatego nie przypomniałem mu nigdy o treningu hokeja. Po
prostu przestałem przychodzić.
Kiedy trener w końcu zadzwonił do mnie, powiedziałem, że
rezygnuję. Zasugerował, że powrót do dawnego rozkładu zajęć byłby
dla mnie dobry, pozwoliłby mi stanąć na nogi. Powiedział, że mogę
wrócić na poprzednią pozycję. Że drużyna udzieli mi wsparcia – że
chłopcy rozmawiali na temat umieszczenia kalkomanii z inicjałami
mojej mamy na kaskach albo wyszyciu ich na rękawach koszulek.
Milczałem jak głaz i czekałem, aż trener sam zrozumie, że nie będę z
nim rozmawiał i że nie przyjdę.
Nie wiem, czy tata dalej płacił, czy też przestali przysyłać mu
rachunki i nic mnie to nie obchodziło.
***
Przedtem podobała mi się pewna dziewczyna. (Teraz już
wszystko było przedtem albo potem). Dziewczyna-przedtem miała na
imię Yesenia. Po zakończeniu roku szkolnego w siódmej klasie, nie
widzieliśmy się przez całe lato, ale pisaliśmy do siebie SMS-y i
przyjaźniliśmy się online, wymienialiśmy w mediach
społecznościowych zrozumiałe tylko dla nas komentarze, co
przypominało flirtowanie za pomocą chorągiewek. Cool fotka. Haha,
znakomity. Ładne oczy. Ten ostatni był od niej, jeden z tuzina
komentarzy na temat filmu, jaki mama nakręciła ze mną na plaży
dziadka, kiedy stałem na desce surfingowej o zachodzie słońca.
Strona 20
Tylko jej komentarz miał dla mnie znaczenie. To były
najśmielsze słowa, jakie jedno z nas skierowało pod adresem drugiego.
Urosłem tego lata. To dobrze, bo w siódmej klasie byliśmy z
Yesenią tego samego wzrostu, a wzrost miał dla dziewczyn znaczenie –
chciały nosić wysokie obcasy i nie być wyższe od chłopaka. Przybyły
mi trzy cale i liczyłem, że na tym się nie skończy. Tata miał ponad
sześć stóp. Żaden z moich dziadków nie był taki wysoki.
Yesenia, jedyna córka ambasadora Salwadoru, była śliczna i
ciemna, miała krótkie, jedwabiste włosy i ogromne, brązowe oczy,
które obserwowały mnie w salach lekcyjnych i przez stół podczas
lunchu. Mieszkała w budynku z piaskowca w Dupont Circle. Dwa
tygodnie wcześniej rozmawiałem z mamą, żeby pozwoliła mi samemu
pojechać metrem do domu Yesenii, ale nie miałem odwagi zapytać jej
samej, czy mogę ją odwiedzić.
W drugim tygodniu szkoły udało mi się przyłapać ją bez
wianuszka koleżanek – rzadka okazja u trzynastoletnich dziewcząt.
– Hej, nie miałabyś ochoty pójść w sobotę do kina? – wyrzuciłem
z siebie zaproszenie. Podniosła na mnie oczy, miałem nadzieję, że
zauważyła te trzy cale. Była najwyższą dziewczynką w klasie.
Niektórzy chłopcy musieli podnosić oczy na nią. – Ze mną? –
Uściśliłem, bo nie odpowiedziała od razu.
– Um… – Bawiła się nerwowo trzymanymi w rękach książkami,
a moje serce waliło w rytmie słów: cholera, cholera, cholera, dopóki
nie odpowiedziała. – Nie wolno mi jeszcze wychodzić nigdzie z
chłopcami.
Teraz z kolei ja zacząłem bawić się nerwowo książkami.
– Ale może… mógłbyś przyjść do mnie i obejrzeć razem ze mną
film u mnie w domu? – Wahała się, jakby podejrzewała, że odrzucę jej
propozycję.
Czułem się tak, jakby mi najpierw wylano na głowę wiadro
zimnej wody i odepchnięto, a potem obdarzono pocałunkiem, ale tylko
kiwnąłem głową z udawaną nonszalancją. Przecież tylko zaprosiłem
dziewczynę na randkę. Nic wielkiego.
– Tak, oczywiście. Wyślę ci SMS.
Jej przyjaciółki pojawiły się na końcu korytarza, zawołały ją,
przyglądając mi się z ciekawością.
– Cześć, Landon – odezwała się jedna z nich.