Weaver Tim - David Raker (8) - Okruchy pamięci

Szczegóły
Tytuł Weaver Tim - David Raker (8) - Okruchy pamięci
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Weaver Tim - David Raker (8) - Okruchy pamięci PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Weaver Tim - David Raker (8) - Okruchy pamięci PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Weaver Tim - David Raker (8) - Okruchy pamięci - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 DAVID RAKER, SPECJALISTA OD POSZUKIWAŃ OSÓB ZAGINIONYCH. WKRACZA DO AKCJI, GDY WSZYSCY INNI SĄ BEZSILNI. NIETYPOWE ZLECENIE Coś takiego jeszcze mu się nie zdarzyło. Dotąd zwracali się do niego bliscy osób, które przepadły bez śladu. Teraz robi to sam „zaginiony”. Prosi, by Raker pomógł mu odnaleźć siebie. I nie chodzi o pomoc psychologiczną. NIEZNANA PRZESZŁOŚĆ Zostaje wyłowiony z morza u wybrzeży Anglii, pobity i ledwie żywy. Nie pamięta, kim jest ani skąd pochodzi. W prasie ukazują się artykuły z prośbami, by zgłaszał się każdy, kto może cokolwiek powiedzieć. Ale nikt go nie zna… albo nie chce się do tego przyznać. NIEKOŃCZĄCE SIĘ PYTANIA Żadnemu ze śledztw Rakera nie towarzyszyło tyle wątpliwości. Nie ma pojęcia, kim jest nowy klient i czy wie o sobie tylko tyle, ile zdradza. By uzyskać odpowiedzi, Raker będzie musiał przemierzyć Atlantyk i na małej wysepce zmierzyć się ze śmiertelnym zagrożeniem. Strona 4 TIM WEAVER Brytyjski pisarz, z  zawodu dziennikarz. Jako wolny strzelec współpracował z  wieloma gazetami i  czasopismami, m.in. z  „The Guardian” i  „Sports Illustrated”; pisał o  filmach, telewizji, sporcie i  grach komputerowych. Jest autorem serii thrillerów o  prywatnym detektywie Davidzie Rakerze, zajmującym się poszukiwaniem osób zaginionych. Dotychczas ukazało się dziewięć powieści Weavera – w tym Ścigając umarłych, Zanurzyć się w mrok, Bez ostrzeżenia, Zniknęli na zawsze, To, co zostaje, Bardzo złe miejsce i Nie wiesz, kim jesteś – oraz zbiór opowiadań. Tim Weaver uwielbia powieści Lee Childa i Michaela Connelly’ego. timweaverbooks.com Strona 5 Tego autora ZANURZYĆ SIĘ W MROK BEZ OSTRZEŻENIA ZNIKNĘLI NA ZAWSZE BARDZO ZŁE MIEJSCE TO, CO ZOSTAJE NIE WIESZ, KIM JESTEŚ OKRUCHY PAMIĘCI Strona 6 Tytuł oryginału: I AM MISSING Copyright © Tim Weaver 2017 All rights reserved Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2022 Polish translation copyright © Lech Z. Żołędzowski 2022 Redakcja: Anna Walenko Projekt graficzny okładki: Kasia Meszka Zdjęcie na okładce: Derek Liang/StockSnap ISBN 978-83-6742-610-7 Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa wydawnictwoalbatros.com Facebook.com/WydawnictwoAlbatros|Instagram.com/wydawnictwoalbatros Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom. Konwersja do formatu EPUB oraz MOBI Katarzyna Rek woblink.com Strona 7 Spis treści: Okładka Karta tytułowa Karta redakcyjna CZĘŚĆ PIERWSZA Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Penny Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Otchłań Rozdział 14 Strona 8 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 CZĘŚĆ DRUGA Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Gotowa od urodzenia Rozdział 22 Rozdział 23 Rozdział 24 Potwór Rozdział 25 Rozdział 26 Rozdział 27 Rozdział 28 Rozdział 29 Rozdział 30 Rozdział 31 Tchnienie Rozdział 32 Rozdział 33 Rozdział 34 Rozdział 35 Rozdział 36 Rozdział 37 Siostry Strona 9 CZĘŚĆ TRZECIA Rozdział 38 Rozdział 39 Rozdział 40 Rozdział 41 Rozdział 42 Rozdział 43 Rozdział 44 Rozdział 45 Rozdział 46 Rozdział 47 Rozdział 48 Rozdział 49 Rozdział 50 Rozdział 51 Staw Rozdział 52 Rozdział 53 Rozdział 54 Rozdział 55 CZĘŚĆ CZWARTA Rozdział 56 Rozdział 57 Rozdział 58 Rozdział 59 Rozdział 60 Rozdział 61 Rozdział 62 Strona 10 Rozdział 63 Rozdział 64 Rozdział 65 Rozdział 66 Rozdział 67 Rozdział 68 Rozdział 69 Rozdział 70 Rozdział 71 Rozdział 72 Rozdział 73 Rozdział 74 Rozdział 75 Rozdział 76 Rozdział 77 Rozdział 78 Rozdział 79 Rozdział 80 Rozdział 81 Podziękowania Strona 11 Dla Erin Strona 12 CZĘŚĆ PIERWSZA Strona 13 1 Kościół stał na samym brzegu, przyssany do wapiennego klifu niczym skorupiak do skały. Podjechałem pod wejście i zgasiłem silnik. Gwałtowne podmuchy wiatru kołysały moim audi, niebo było pokryte grubą warstwą szarych chmur, morze rozhukane i wzburzone. Kościół znajdował się w odległości pięciu kilometrów od Christchurch, a w wiszącej nad wodą mgiełce sterczały w oddali skały przylądka Needles, niczym dryfujące statki. Sięgnąłem na tylne siedzenie po notatnik i przypomniałem sobie dzień, gdy płynęliśmy z żoną na wyspę Wight promem, który zmagał się z zimowym sztormem na wodach kanału La Manche, i poczułem ukłucie żalu, że to już na zawsze pozostanie tylko wspomnieniem. Zamknąłem samochód i ruszyłem do kościoła. Drzwi były otwarte. W środku zobaczyłem dziesięć drewnianych ławek, a z przodu kamienny ołtarz, nad którym ciągnął się rząd kolorowych witraży, i mimo ponurej szarości nieba nawa kościelna zalana była barwnymi refleksami. Na spękanej kamiennej posadzce kładło się odbicie Ostatniej Wieczerzy, co z daleka wyglądało jak kałuża opalizującej wody. Siedział skulony w drugim rzędzie ławek po lewej stronie nawy, z rękami luźno złożonymi na oparciu ławki przed nim, jakby zamierzał się Strona 14 modlić lub właśnie skończył modlitwę. Miał na sobie niebieski płaszcz przeciwdeszczowy, na głowie szarą czapkę, a spod ławki wystawał jego mocno zdarty i zabłocony bucior. Niemal się z nim zrównałem, zanim w ogóle zauważył, że tu jestem. Zwrócił się w moją stronę, opuścił ręce na kolana i spojrzał na mnie przepłoszonym wzrokiem. – Pan Kite? – upewniłem się. – Tak. – Wstał z ławki. – Tak, to ja. – David Raker. Uścisnęliśmy sobie ręce. Jego dłoń, tak jak on cały, była drobna i koścista, na opuszkach palców wyczułem blizny lub odciski, twarz też miał pooraną bliznami. Największa i całkiem świeża biegła od brody do dolnej wargi. – Dziękuję, że pan przyjechał, panie Raker. – Wystarczy David. Przepraszam za spóźnienie. Wiem, że byliśmy umówieni na dziesiątą. – Nic nie szkodzi. Popatrzyłem na witraże i łukowe sklepienie. – Pracowałem już nad wieloma sprawami, ale nie przypominam sobie, by któraś z nich zaczynała się w kościele. – A bywa, że się w nim kończą? – spytał, blado się uśmiechając. Obrzuciłem go spojrzeniem. Jego wzrok prześlizgnął się wzdłuż nawy w stronę ołtarza i zawisł na drewnianych marach, które stały złożone i oparte o ścianę. – Staram się w miarę możności do tego nie dopuszczać – odparłem. Spróbował znów się uśmiechnąć, ale uśmiech zgasł, nim zdążył w pełni się uformować, a ja pomyślałem, że pewnie zrozumiał, o czym mówię: mogę próbować wpływać na czyjeś losy tylko wtedy, gdy wiem, że ten ktoś Strona 15 żyje. Gdy chodzi o kogoś zmarłego i pozostaje mi tylko oddać rodzinie garstkę prochów, zlecenie przybiera zupełnie inny charakter, a ja staję się kimś w rodzaju malarza obrazu ukazującego motywację i przyczyny; kimś, kto tworzy narrację na podstawie zebranych strzępów wiedzy. – Nie powiedział mi pan zbyt dużo, dzwoniąc do mnie, panie Kite. – Mam na imię Richard. Wiem i przepraszam. Nie chciałem mówić o tym przez telefon. Nie umiem rozmawiać przez telefon. Wolę bezpośrednio, twarzą w twarz. – Jasne – rzuciłem. Przypatrywałem mu się przez chwilę. Sprawiał wrażenie zgnębionego, co wcale mnie nie dziwiło. W moim zawodzie spotykam się z tym nieustannie. Ale w nim było coś jeszcze, ukrytego pod maską smutku. Wydawał się zmieszany, jakby pozbawiony pewności siebie, a to u kogoś, kto wyglądał na nie więcej niż trzydzieści pięć lat, było czymś nie na miejscu. Znowu zmusił się do bladego uśmiechu, jakby o tym wiedział i chciał to ukryć, ale tkwiło to w wyrazie jego oczu i w grymasie ust, rozprzestrzeniało się po całej twarzy, niczym pleniące się chwasty. Po jego telefonie próbowałem odszukać go w sieci, w mediach społecznościowych, jakimi żyją wszyscy w jego wieku, ale nic nie znalazłem. Nie natknąłem się na żaden ślad Richarda Kite’a. – Pracuję tu we wtorki i w czwartki – oznajmił, ogarniając ręką wnętrze. – Pomagam pastorowi w utrzymaniu ogrodu. Głównie jak trzeba coś przekopać… tego typu rzeczy. Nie jestem ogrodnikiem, ale staram się, jak mogę. – Zamilkł, patrząc na pogrzebowe mary, i po chwili dodał: – Pastor powiedział, że możemy skorzystać z salki na zapleczu… gdyby pan wolał. W głębi widać było otwarte drzwi, za którymi ciągnął się korytarzyk. Na podłodze stało żółte wiadro, do którego skapywała woda z przecieku w suficie. Strona 16 – Możemy rozmawiać gdziekolwiek – odparłem – ale najpierw chciałbym usłyszeć, kim jest ta osoba, której mam szukać. – Tak, oczywiście. Uniósł rękę w przepraszającym geście, lecz nic więcej nie powiedział. Odwrócił tylko głowę, jakby w mrocznym wnętrzu kościoła szukał potrzebnych słów. Twarz miał bladą i wymizerowaną, z ciemnym kilkudniowym zarostem, oczy wydawały się dziwnie bezbarwne. A mnie nagle uderzyła myśl, że gdzieś go widziałem. Skądś go znam. Czyżbyśmy się już kiedyś spotkali? – Zadzwoniłem do ciebie, bo słyszałem, że odnajdujesz zaginione osoby. A o to mi właśnie chodzi. – Zawahał się i głośno przełknął ślinę. – Żebyś odnalazł kogoś zaginionego. – Dobrze, ale kogo mam szukać? Wrażenie, że skądś go znam, nie ustępowało. Czekając na odpowiedź, zacząłem grzebać w pamięci. Szukałem punktu, w którym nasze życiowe ścieżki mogły się przeciąć, ale nic nie przychodziło mi do głowy. W każdym razie jeśli kiedyś go spotkałem, nie było to związane z żadną ze spraw, które prowadziłem. – Richard, kogo mam szukać? – powtórzyłem z naciskiem. Zachowywał się tak, jakby w ogóle mnie nie słyszał. Jego wzrok nie przestawał błądzić po zakamarkach kościoła, do których nie docierało światło z witrażowych okien. I gdy już miałem zadać pytanie po raz trzeci, wreszcie się odezwał. – Mnie – powiedział, zwracając się do mnie twarzą. – Co tobie? – Zmarszczyłem brwi. – To ja jestem tym zaginionym. Strona 17 2 – Cierpię na amnezję dysocjacyjną – powiedział cicho. Słyszałem o takiej chorobie, choć nie wiedziałem o niej zbyt dużo. Ale przynajmniej cała rzecz nabierała sensu. Gdy zadzwonił do mnie poprzedniego dnia, próbowałem uzyskać od niego jakieś bliższe informacje, lecz oświadczył, że wolałby spotkać się ze mną osobiście. Dodał, że sprawa jest „nietypowa i trudna do wyjaśnienia”. To wystarczyło, bym się zainteresował. Przyczynił się do tego również brzmiący w jego głosie smutek, taki sam, jaki słyszałem u wszystkich rodzin, którym pomagałem. Przyszło mi wtedy do głowy, że może chodzić o zaginięcie żony, któregoś z rodziców, brata, siostry czy dziecka. Tymczasem nie dotyczyło to żadnej z tych osób. Dotyczyło to jego własnego życia, którego nie pamiętał. Przeszliśmy do salki na zapleczu. Okno z szybą pokrytą nalotem soli wychodziło na mały, ale zadbany ogródek, dalej widać było krawędź urwiska, wyznaczoną pasmem żwiru w kolorze miedzi, oraz ciągnące się po horyzont morze i zachmurzone niebo. Pod ścianą stał stół, a w kącie piętrzyła się sterta krzeseł. Richard przyniósł dwa i spytał, czy chcę się czegoś napić. W drugim końcu salki znajdował się kącik kuchenny – półka ze słoikiem kawy instant i kartonem mleka – a ja przejechałem za Strona 18 kierownicą blisko sto sześćdziesiąt kilometrów, więc kubek kawy, jakiejkolwiek, był nie do pogardzenia. Po chwili wrócił do stołu, postawił przede mną kubek i przysiadł na brzeżku drugiego krzesła. Wydawał się spięty i zdenerwowany. Ze stojącego przed nim kubka unosiła się para. Palce jego dłoni częściowo zasłaniały grube czarne litery umieszczonego na nim napisu: JAK JEZUS PARZY TĘ HERBATĘ? PO ŻYDOWSKU. Pod ciężarem mojego wzroku Kite opuścił głowę i znów odniosłem wrażenie, że skądś go znam. – Czy myśmy się już kiedyś spotkali, Richard? Podniósł na mnie wzrok i zmarszczył brwi. Ze wszystkich możliwych pytań tego chyba najmniej się spodziewał. – Nie – odparł. – Chyba nie. Nie widziałem powodów, dla których miałby kłamać, więc przyjąłem jego odpowiedź i wziąłem do ręki długopis. – No dobrze – powiedziałem łagodnym tonem, by go ośmielić. – Może na początek wyjaśnij, co to jest ta amnezja dysocjacyjna. Skinął głową i odchrząknął, jakby słowa lepiły mu się do podniebienia. – To stan, w którym człowiek zapomina o różnych ważnych rzeczach. Jest tak, jakby w mózgu zostały zatarte podstawowe informacje, na przykład kim w ogóle jesteś. To coś innego niż amnezja znana większości ludzi. W tej zwyczajnej powstają pionowe wyrwy w pamięci. Pamięć określonych zdarzeń znika i już nie powraca, ale człowiek nadal pamięta wszystko, co robił przedtem i potem. Wiesz, jak się nazywasz, ile masz lat, pamiętasz swoją rodzinę, gdzie pracujesz, tego typu rzeczy. W moim przypadku… jest inaczej. Nic z tego nie pamiętam. Pionowo i poziomo, wszystko, co dla mnie ważne, zniknęło. Nie wiem nawet, kim jestem. – Zupełnie? – Bardzo mało. Strona 19 – Czy to znaczy, że możesz nawet nie mieć na imię Richard? – Myślę, że mam. – Zawahał się. – Kiedy pierwszy raz zapytano mnie o imię, takie podałem. Po prostu miałem je w głowie. – Odjął rękę od kubka i zaczął trzeć oko. – Przy tego rodzaju amnezji wspomnienia bywają nie do końca zatarte, ale większość tkwi tak głęboko ukryta, że można ich nigdy nie odszukać. Byłem poddawany różnym zabiegom terapeutycznym, nawet hipnozie, i w rezultacie parę szczegółów sobie przypomniałem. Myślę, że mam na imię Richard. Myślę, że dorastałem gdzieś nad morzem. Ale gdybyś mnie spytał, czy mam dziewczynę lub kim są moi rodzice i czy w ogóle żyją, to nie umiałbym odpowiedzieć. Szczerze przyznaję, że nie wiem. – Jego słowa rozpłynęły się w powietrzu, a on odwrócił głowę i zapatrzył się w zalane deszczem okno. – Przyjąłem nazwisko Kite*, bo czasami tu siedzę i obserwuję dzieci puszczające latawce na plaży. Zwykle towarzyszą im rodzice. Przyglądam się temu ze smutkiem i pewnie z zazdrością i myślę wtedy, że musiałem mieć kogoś bliskiego, kto mnie kochał, bo inaczej dlaczego miałbym tym dzieciom zazdrościć? Ale nikogo takiego nie pamiętam, więc może nie miałem. Nie wiem. Wyglądał na trzydzieści kilka lat, mówił jednak jak ktoś znacznie starszy. Utrata tak ważnych wspomnień – myśl o tym, że mógł mieć kogoś bliskiego, kto go kochał i kogo on też kochał – jakby go odmieniła. – Powiedziałeś, że chyba dorastałeś gdzieś nad morzem? – Tak – potwierdził. – Próbuję umiejscowić twój akcent. – No tak. – Skrzywił usta w półuśmiechu. – Ktoś inny już tego próbował? – domyśliłem się. Pokiwał głową. – Policja długo nad tym pracowała. Doszli do wniosku, że muszę się wywodzić z West Country lub z rodziny królewskiej, bo mówię mieszaniną Strona 20 obu tych akcentów. Z tą rodziną królewską oczywiście żartował, ale diagnoza była wyjątkowo trafna. Mówił z eleganckim akcentem, niemal takim z wyższych sfer, jednak chwilami głoska „r” brzmiała warkotliwie, a słowa były niemiłosiernie przeciągane. W rezultacie powstawała przedziwna dychotomia, jakby chodził po linie rozpiętej między dwoma konkurującymi ze sobą dialektami. – Nie pamiętasz nic o miejscu swego pochodzenia? – Nie. Tkwi mi w głowie tylko jedno wyraźne wspomnienie. Jestem gdzieś nad morzem, czuję się młodo, stoję przy oknie i patrzę na plażę. Skończyłem robić notatki i rzuciłem okiem na mój stenograficzny zapis. – Odzyskałem przytomność na przystani ratowniczej. Spojrzałem na niego pytająco. – Tam mnie znaleźli i od tego zaczyna się moja pamięć. Ocknąłem się na początku roku na wybrzeżu Hampshire, tuż obok przystani łodzi ratowniczych. – Ocknąłeś się na… – Zamilkłem, po czym dodałem, niemal do siebie: – Ty jesteś ten Zagubiony. Najwyraźniej nie lubił przydomka, jaki mu nadano, bo gdy tylko go wypowiedziałem, zmarszczył nos, wywinął wargę i ostentacyjnie odwrócił się twarzą do okna, jakby urażony. Ale tym mianem ochrzciła go lokalna prasa i właśnie stąd go znałem. Prasa na całym południowym wybrzeżu dużo o nim pisała, w nadziei, że pomoże to ustalić jego tożsamość. Nigdy się nie spotkaliśmy, tylko po prostu czytałem o nim w gazetach, gdy pojechałem do Devonu odwiedzić córkę. O młodym mężczyźnie, którego znaleziono nieprzytomnego przy ujściu Southampton Water i który nie pamiętał, kim jest. Zagubiony.