Walton Lewis R. - Z pamiętnika Lucyfera
Szczegóły |
Tytuł |
Walton Lewis R. - Z pamiętnika Lucyfera |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Walton Lewis R. - Z pamiętnika Lucyfera PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Walton Lewis R. - Z pamiętnika Lucyfera PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Walton Lewis R. - Z pamiętnika Lucyfera - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Spis treści
Karta tytułowa
Wstęp
Prolog:
Requiem dla Anioła
Rozdział 1
Na początku
Królestwo Światła, eon 97, wiek 4456.4
Eon 97, wiek 4460.2
Eon 97, wiek 4461.0
Eon 97, wiek 4461.1
Eon 97, wiek 4462.1
Eon 97, wiek 4462.2
Eon 97, wiek 4462.27
Eon 97, wiek 4463.4
Eon 97, wiek 4463.9
Eon 97, wiek 4465.0
Eon 97, wiek 4470.0
Eon 97, wiek 4472
Eon 97, wiek 4472.1
Eon 97, wiek 4472.2
Rozdział 2
Wojna wśród gwiazd
Eon 97, wiek 4476.9
Eon 97, wiek 4477.0
Eon 97, wiek 4477.08
Eon 97, wiek?
Rozdział 3
Wygnanie
Strona 3
Eon 97? Wiek?
Eon 97, wiek?
Eon? Wiek?
Eon? Wiek? To nie ma sensu; dostosuję się do tutejszego
czasu: Dzień 4
Dzień 4, gdzieś około środka
Dzień 4, koniec
Dzień 5
Rozdział 4
Miejsce zwane Edenem
Dzień 6, wczesny poranek
Dzień 6, późny poranek
Dzień 6, wczesne popołudnie
Dzień 6, wieczór:
Dzień 7
Dzień 8
Dzień 8, wieczorem
Dzień 11
Dzień 27
Dzień 29
Dzień 30, przed świtem
Dzień 30, o wschodzie słońca
Dzień 30, pozostały czas
Dzień 34
Dzień 42, środek popołudnia
Dzień 44, wczesny poranek
Dzień 268
Rok 1, dzień 338
Rozdział 5
Zwycięstwo nad wrogim brzegiem
Dzień 342, poranek
Dzień 342, popołudnie
Strona 4
Dzień 342, wieczór
Rozdział 6
Wojna rozszerza się
Rok 2, dzień 21
Rok 2, dzień 289
Rok 3, dzień 201
Rok 3, dzień 225
Rok 7, dzień 44
Rok 7, dzień 282
Rok 11, dzień 54
Rok 16, dzień 361
Rok 45, dzień 133
Rok 125, dzień 355
Rok 149
Rok 202
Rok 821
Rok 931
Rozdział 7
Nieoczekiwana burza
Rok 1535, Nowy Rok
Rok: 1545, pierwszy kwartał
Rok 1545, w połowie
Kilka dni później
Rok 1656
Dwa miesiące i cztery dni później
Osiem dni później
23 dzień potopu
Dzień 40
Tydzień 18
Niepewny czas; około 5 miesięcy
Czas? Około 6 miesięcy
Czas? Około 10 miesiąca
Strona 5
Miesiąc 11, tydzień 2, dzień 4
Rozdział 8
Jeden świat, jeden Mistrz
Miejsce: równina rzeki Eufrat
Pięć lat później
Czas: 4 miesiące później
100 lat później
32 dni później
Koniec dnia
Rozdział 9
Dolina ognia
Rok: 2050
Rok: 2083
Rok 2102
Rozdział 10
Plan egipski
Rok: 2457
Trzy tygodnie później
10 miesięcy później
Rok: 2458
Pięć tygodni później
Rok: 2470
Rok: 2498
Pięć miesięcy później
Dwa dni później:
Rok: 2537
Midianici:
Rozdział 11
Uciekajcie!
Rok: 2538
Tego samego miesiąca
Kilka dni później
Strona 6
Trzeci tydzień
W ziemi Goshen, domu Hebrajczyków
Późnym popołudniem:
Rozdział 12
Wojna pustynna
Kwiecień, 2538 Północ
Następnego dnia
Dwa dni później, późnym popołudniem
Zachód słońca
Brzask
Nastanie nocy
Dzień 4
Rozdział 13
Poselstwo z kosmosu
Maj, 2538
Dzień trzeci, przed południem
Czterdzieści dni później
Dwa dni później
Kilka dni później
Tydzień później
Rozdział 14
Namiot tajemnicy
Synaj, sześć miesięcy później
Trzy tygodnie później
Synaj, jedenasty miesiąc
Koniec roku
Rok 2539
Rozdział 15
Niebezpieczeństwo w Ziemi Obiecanej
Rok: 2577
Późnym latem
Miejsce: pustynia, na południe od Ai
Strona 7
Rok: 3414
Rozdział 16
Babilon
Miejsce: Babilon
W pałacu
Dwa miesiące później
Osiem miesięcy później
Dziewiąty miesiąc
Późnym przedpołudniem
W południe
Rozdział 17
Tajemniczy sen
Rok: 3450
Rok: 3461
Kilka tygodni później
W Babilonie
Miejsce: Mieszkanie Daniela
Rozdział 18
Gwiazda nad Izraelem
Rok: 3996
W drodze
Kilka dni później
Późnym porankiem
Południe
8 lat później
5 lat później
Rozdział 19
Gość z kosmosu
Rok: koniec 4027
Cztery dni później
Czas: miesiąc później
>Wiosna
Strona 8
Tydzień później
Rok: 4028
Miejsce: Galilea
Sześć tygodni później
Rozdział 20
Sąd o północy
Czas: Święto Paschy
Czas: Tydzień paschalny
Czas: Noc święta Paschy
Północ
Miejsce: dom Kajfasza
W trakcie procesu
Rozdział 21
Dzień krzyża
Miejsce: Pałac
W godzinę później
Miejsce: zabudowania garnizonu
Czas: około południa
Czas: godzina dziewiąta
Rozdział 22
Zmartwychwstanie!
Dzień: pierwszy dzień tygodnia
Brzask
Wieczór
Dzień 40
Rozdział 23
Kontratak
Dzień pięćdziesiąty
W Jerozolimie
Miejsce: brama świątynna
Kolejnego dnia
Czas: trzy lata po Golgocie
Strona 9
Miejsce: Damaszek
Trzy dni później
Czas: 27 lat po Golgocie
Czas: 29 lat po Golgocie
Kolejny dzień: popołudnie
Tydzień później
Kolejny dzień
Rozdział 24
Objawienie
Rok: 95
Patmos, Morze Egejskie
Patmos. Czas: Szabat
Niedzielny poranek
Rozdział 25
Konspiracja Zedronna
Rzym, rok 327
Rok: 338
Rok: 364
Wigilia Nowego Roku, A.D. 406
Rozdział 26
Wiatry zmiany
Czas: wschód słońca, 3 sierpnia 1492
Dwa dni później
Rok: 1517
Pewnego dnia: popołudniu
Wieczór
Rozdział 27
Ameryka
Rok: 1620
Miejsce: Southampton
Data: 5 września 1620
Następnego dnia
Strona 10
Pięć tygodni później
11 listopada
Grudzień roku 1620
Jesień, 1621
Rok: 1715
Rok: 1775
Data: 19 kwietnia 1775
O poranku
Rok: 1776
Rok: 1783
Rozdział 28
Dzień sądu
Rok: 1844
Rok: 1858
Czas: lipiec 1863
Rozdział 29
Wydłużające się cienie
Czas: styczeń 1904
Luty, 1916
Rok: 1927
Rok: 1940
Grudzień, 1942
Popołudnie
Czas: sierpień 1945
Rok: 1952
Rok: 1984
Wiosna, 1991
Rozdział 30
Apokalipsa
Epilog
Strona 11
(The Lucifer Diary)
Przełożył: Roman Chalupka
Orion Plus
2003
Strona 12
Wstęp
Dzisiaj w Oxfordzie jest deszczowa pogoda; z okna mojego
pokoju, na trzecim piętrze, przyglądam się angielskim
przyjaciołom, wędrującym po chodniku. Nie zważając na
pogodę, śmiało zmierzają – wzdłuż ulicy High Street – w
kierunku pobliskiego targu mięsnego, gdzie nadal znaleźć
można gulasz zajęczy oraz rogaciznę.
Niedaleko stąd dzwony kościoła Chrystusa wybijają swą
odwieczną melodię – brzmienie, którego nie tworzą żadne
diody, czy chipsy komputerowe, ale studenci kolegium, którzy
pociągają za liny. Ich dźwięk zaś rozlega się po mieście, jak coś,
co zostało utkane przez aniołów.
Aniołowie. Śmieszne, że chce mi się o nich myśleć... Ale w
końcu, dlaczego nie? Znacznie częściej niż zdajemy sobie z tego
sprawę, mamy odczucie, że nie jesteśmy sami – że tuż poza
granicą ludzkiego wzroku i słuchu znajdują się istoty, goście z
kosmosu, których obecność dotyka naszego życia. Jakby
niewyjaśniony impuls powoduje, że nagle zatrzymujesz się,
niby naciskając na hamulec, zanim wejdziesz pod koła
nadjeżdżającej ciężarówki, której przedtem nie zauważyłeś.
Albo wypadek samolotu, na który się spóźniłeś, a o którym
czytałeś później. A czasami poczucie zła... jakby tam, gdzie nasze
zmysły nie mogą wędrować, było coś, co czeka na nasze dusze...
To właśnie ta druga myśl odciąga mnie od okna w kierunku
biurka. Jest bowiem historia, którą powinienem opowiedzieć –
historia anioła, jakby epicznego bohatera, o wojnie kosmicznej i
o kosmicznym ratunku; o najpotężniejszym ze wszystkich
aniołów i o tym, co wydarzyło się, gdy stanął on w obliczu
Strona 13
tajemniczego równania. Historia, która zaczyna się w kosmosie,
w miejscu zwanym Królestwem Światła, a kończy się na
ruinach San Francisco. A pomiędzy tym... no, do tego dojdziemy
w odpowiedniej chwili.
Biorę czystą kartkę papieru i zaczynam. W tym starym
angielskim mieście, gdzie przeszłość czepia się twoich
rękawów, gdy przemieszczasz się wzdłuż ulic – ja, jako gość z
Ameryki, zajęty studiami postdoktoranckimi na temat spraw
Wspólnoty Europejskiej, rozpoczynam moją przygodę – nie z
diodami i chipsami komputerowymi, ale z piórem i
atramentem.
Mam nadzieję, że spodoba ci się rezultat.
Lewis R. Walton
Oxford University
Oxford, England
Strona 14
Prolog:
Requiem dla Anioła
W końcu płomienie przygasły i mogę dostrzec co się stało. Aż
do wczoraj kraj spowity był dymem. Dzisiaj jednak niebo
znowu stało się przejrzyste, jak gdyby wymyte pierwszymi
tegorocznymi burzami. Ze złamanego szczytu Twin Peaks
patrzę na wyrazistą niebieską linię zatoki San Francisco, gdzie
białe nakrętki tańczą w narastającym popołudniowym wietrze,
a silny odpływ ściąga pływający wrak w kierunku Golden Gate.
Słynny, pomarańczowy most już nie istnieje; pozostały jedynie
jego wieże, a z każdej z nich kołtuny splątanych metalowych
kabli delikatnie huśtają się w popołudniowym wietrze.
Aż trudno uwierzyć mi w to, co widzę! Przecież zaledwie trzy
tygodnie temu to miejsce było pełne życia: kolorowych żagli,
syczącego ruchu na jezdniach, jak i tych uskrzydlonych
pojazdów, które przewoziły ludzi po niebie. A teraz nie ma już
po tym śladu.
San Francisco nie żyje.
Z mojego skalistego wierzchołka nie dostrzegam niczego
poza gruzami. Rozpoznać potrafię tylko jeden budynek –
wysoki biurowiec, który przetrwał ze względu na swój
piramidalny kształt – i rozmyślam nad tym, co widzę, starając
się uprzytomnić sobie, jak bardzo zostałem pobity. Moja ponura
zaduma wkrótce jednak zastaje przerwana, bowiem stoi przede
mną narastająca kolejka posłańców, czekających, aby złożyć
sprawozdanie z tego, co stało się na innych miejscach. Z
Strona 15
wielkim lękiem przed tym, co mogę usłyszeć, mechanicznie
kiwam ręką w kierunku pierwszego.
— Mistrzu, to samo stało się w Denver. Faktycznie nie
potrafiłem nawet zlokalizować centrum miasta. To nie do
wiary!
Wieści z Moskwy, czy z Tokio nie różnią się wcale. Moi
zwiadowcy sprawdzają sytuację w Liverpoolu; podobnie także
ci, którzy są w Bombaju i w Limie, a później jeszcze w Sydney i
w Nairobi. Żadnego śladu życia? Odpowiedź jest identyczna:
— Mistrzu, bez powodzenia. Zdaje się, że to, co widzisz tutaj,
wydarzyło sięwszędzie.
Nie jestem chętny do ustępstw, ale przeczuwając to, co
najgorsze, zbieram grupę moich najlepszych zwiadowców. Jeśli
jeszcze istnieje jakieś życie – znajdą je.
— Na terenie rolniczego stanu Montana – mówię – byli pewni
ludzie, którzymogli przetrwać, bo oczekiwali tego wszystkiego i
byli na to przygotowani. Gromadzili zapasy i sprzęt, a niektórzy
nawet budowali bunkry ze stali i betonu. Idźcie tam sprawdzić.
Może znajdziemy choć garstkę żyjących ludzi.
Ale powrót tej grupy zwiadowców całkowicie odsuwa moją
nadzieję przetrwania życia człowieka.
— Nigdzie nie ma niczego, Mistrzu – informuje dowódca
eskadry. – Nie maniczego. Ludzkość przeminęła. To koniec.
Tak więc tyle pozostało z mojego imperium! Jestem
Lucyferem. Należę do istot, zwanych aniołami i roszczę sobie
prawo do tego świata. W pewnej chwili historii ludzkości
zacząłem panować nad Ziemią i od tego czasu desperacko
walczyłem, aby utrzymać ją dla siebie, bowiem to dziwne i
małe ciało niebieskie stało się moją jedyną nadzieją. A teraz jest
wojna, i jest to moje ostatnie terytorium.
Strona 16
Ale nie zawsze tak było. Kiedyś żyłem daleko stąd, w miejscu
zwanym Królestwem Światła. Byłem najpotężniejszym z
aniołów, dowódcą Legionów Kosmosu i przez niemal 98 eonów
czasu stałem przed samym Starodawnym, właśnie jako
dowódca gwardii u Jego wznoszącego się wysoko niebiesko-
złotego tronu. Ale gdzieś w środku 97 eonu coś się zmieniło, coś
głęboko w mojej duszy, czego nadal nie potrafię zrozumieć.
Wyzwałem Go, chcąc zapanować nad całym wszechświatem.
Próbowałem przejąć Jego tron! I wtedy właśnie rozpoczęła się
wojna.
Jedna trzecia Jego sił przyłączyła się do mnie i walczyliśmy
okrutnie i bestialsko, ustępując z pola walki, ale nigdy nie
poddawaliśmy się. Wojna rozszerzyła się na cały wszechświat –
najwyraźniej aż po czwarty kwadrat Zewnętrznego Kręgu,
gdzie znajdujemy się teraz – na małym przyczółku, na skraju
kosmicznego morza. Miejsce to nazywa się Ziemia. Tutaj
postawiliśmy wówczas ostatnie kroki i tutaj, jak się wydaje,
zostaliśmy w końcu pokonani. Nasi ludzcy sprzymierzeńcy
przeminęli i pozostaliśmy sami – jako armia międzygwiezdnych
wojowników, czekających na swoje przeznaczenie. Ta pustka
jest nie do zniesienia. Dla nas piekło już się rozpoczęło.
Jak to się stało – załamane marzenia, które teraz stały się
jakby nocną marą?
Stawiałem sobie to pytanie miliardy razy i nadal nie potrafię
tego wyjaśnić. Może jednak jest jakieś miejsce, gdzie mogę
zacząć poszukiwania?
Zanim rozpoczęła się wojna, zacząłem pisać dziennik, który
od tamtego czasu pisałem stale. Dzisiaj chcę go otworzyć, aby –
być może – znaleźć odpowiedź.
Czas poczytać Pamiętnik Lucyfera.
Strona 17
Rozdział 1
Na początku
Królestwo Światła, eon 97, wiek 4456.4
Jestem Lucyferem, Nosicielem światła i stoję w obecności
Starodawnego. Bliżej niż o sto kroków, znajduje się Jego tron –
wieża promieniująca błękitem i złotem, emanująca energią.
Pod tronem widnieje miejsce, które nazywamy Kamieniami
Ognistymi – olbrzymi teren spotkań, wybrukowany
diamentami, sięgający nieomal horyzontu i wypełniony
lśniącymi istotami, które przybywają i odchodzą na kosmiczne
wyprawy. Poprzez ten kryształowy ocean przepływa rzeka
światła, falująca jak ogień. Czasami światło to pod naszymi
stopami jest czysto białe, zaś innym razem gotuje się kolorami,
zamieniając plac zgromadzeń w połyskujący żar. To tutaj
spędzam większość czasu i tutaj też gromadzą się Jego legiony,
czekając na zadania. Wszystkie znajdują się pod moim
dowództwem.
Często prosi On o muzykę i wtedy wzywam Zgromadzenie do
zaśpiewania hymnu, którego słowa nigdy mnie nie przestaną
poruszać: „Temu, który siedzi na tronie światłości...” Słucham go
już od nieomal stu eonów, ale każde jego wykonanie jest lepsze
od poprzedniego. Gdy wypowiada się Jego imię, wtedy Latający
zakrywają swoje twarze w pełni czci, a niezwykłe kryształowe
sklepienie, znajdujące się nad nami, drży w wyniku energii.
Nigdy nie męczy mnie słuchanie tego hymnu i – jak sądzę –
nigdy nie zmęczy.
Strona 18
Na tym miejscu światłości i ruchu, pieśni i tajemnicy, jest
tylko jedno nadrzędne uczucie; wszystkich nas pociąga do
Niego moc, która pochodzi gdzieś z naszego wnętrza. Nie
potrafię wyobrazić sobie gorszego losu, jak oddzielenie od
Niego. On jest ucieleśnieniem miłości.
Eon 97, wiek 4460.2
Dziwne to, ale prawdziwe: jestem przy Nim od wieków, od
czasów przed stworzeniem Wewnętrznego Kręgu, ale nadal Go
nie rozumiem. Wszyscy, którzy tu jesteśmy mamy swój
początek – czas, w którym powołał nas do istnienia, a
równocześnie powiedziano mi, że On istnieje od zawsze. I w
tym właśnie cała tajemnica. Jak może coś powstać z niczego?
Jak może Ktoś istnieć, nie mając początku?
Jest jednak jeszcze inna tajemnica. On jest jeden, a przecież
są to trzy osoby – i jak daleko tylko potrafię sięgnąć pamięcią
wstecz – ich osobowości są oddzielne. Jest więc sam
Starodawny, który przebywa na tronie. Jest także ten, którego
nazywają Ruach i na imię Mu Wiatr. Nie da się Go dojrzeć, ale
można Go poczuć, a Jego moc jest przygniatająca. Myślę, że to
On sam mógł być źródłem energii do stwarzania. Wzbudza w
nas zarówno podziw, jak i lęk.
Trzecia jednak Istota intryguje mnie najbardziej. Często
słyszałem, jak Starodawny nazywa Go „Narodzony”, a to zbija
całkowicie z tropu moje rozumowanie, bowiem określenie
„Narodzony” sugeruje, że On także został stworzony. Jednak
powiedziano nam, że On nie ma początku. W takim razie,
dlaczego nosi takie imię? I spróbujcie tylko pomyśleć o tym, jak
Strona 19
odnosi się to do mojego statusu? To przecież ja jestem pierwszy
wśród wszystkich stworzeń. Poza tym, wielu mówiło, że jestem
najpiękniejszym aniołem w kosmosie. A tutaj ta trzecia Osoba
na tronie nosi imię, które sugeruje stworzenie. Jeśli tak, to
dlaczego jest On czczony bardziej niż ja? Czyżby Starodawny
nie mówił nam całej prawdy?
Nie! Nigdy więcej nie mogę pozwolić, by taka myśl przyszła mi
do głowy! Kwestionować Jego prawdziwość? On jest prawdą.
Jego prawo utrzymuje porządek, bez którego ten cały złożony
wszechświat z jego systemami kręgów i zgodności orbit,
upadłby. Nasze życie znalazłoby się w niebezpieczeństwie.
Wszystko wśród całego stworzenia głosi, że On ma rację. Czy
rozświeciłem miliard słońc, albo powołałem do życia ciepłe
istoty? Skąd, jeśli nie od Niego, może wypływać rzeka energii,
która rozświeca kamienie brukowe pod naszymi stopami?
Nie, lepiej przyjąć, że Narodzony jest po prostu tajemnicą,
której nigdy nie będę w stanie zrozumieć. A jeśli naprawdę jest
On jednym z Trzech, jeśli jest większy ode mnie – to niech już
tak zostanie. Jestem zadowolony. Będę u tronu czynił to, co
najlepsze.
Eon 97, wiek 4461.0
Właśnie stało się coś naprawdę dziwnego. Wyprawa
Wysokiej Komendy wymagała mojej obecności na formacji
Paralese 3. Gdy więc byłem tutaj nieobecny, Aldebaran, mój
drugi zastępca, przejął zarządzanie. Gdy zwołał Zgromadzenie i
poprowadził hymn, tron nagle zajaśniał czerwonym, gorącym
światłem – kolorem, jakiego nigdy wcześniej tam nie
Strona 20
widzieliśmy. Jak powiedział potem Aldebaran, sklepienie
wypełniło się tak wysokim poziomem energii, że zgromadzenie
z trudnością nawet mogło śpiewać. Wszystko to stało się
podczas drugiej zwrotki.
Właśnie w drugiej zwrotce jest fragment, którego nigdy nie
rozumiałem – fragment na temat Stworzyciela oddającego się
światu... Któremu światu? Są ich przecież miliardy. A co to
oznacza, że On „daje” siebie? Niby dlaczego musi tego dokonać?
W każdym razie w tym momencie tron emanował energią
pulsującą na zewnątrz w kierunku Kamieni Ognistych, która
rozprzestrzeniła się po całym Mieście, aż po bramy i dalej, w
przestrzeń.
— Było to tak – powiedział później Aldebaran – jakby
Wszechmogący obejmował swoimi ramionami cały kosmos.
Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Wszyscy pokłoniliśmy się
w wyrazie hołdu.
Dziwne. Tak bardzo dziwne. Co się właściwie dzieje? I
dlaczego wszystko to miało miejsce wtedy, gdy byłem
nieobecny?
Eon 97, wiek 4461.1
Gdy ponownie znalazłem się na swoim stanowisku w
Królestwie Światła, starałem się dowiedzieć wszystkiego, co
tylko możliwe. Wydaje się, że nikt nie rozumie owego incydentu
z hymnem. Jest jednak jeszcze coś, nad czym warto się
zastanowić. Jak niosą wieści, Ci Trzej mają zamiar rozpocząć
kolejny akt stworzenia. Podczas swej służby u tronu Aldebaran
podsłuchał rozmowę, z której wynikało, że planują stworzenie