Vidal Agustin Sanchez - Krwawy węzeł
Szczegóły |
Tytuł |
Vidal Agustin Sanchez - Krwawy węzeł |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Vidal Agustin Sanchez - Krwawy węzeł PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Vidal Agustin Sanchez - Krwawy węzeł PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Vidal Agustin Sanchez - Krwawy węzeł - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
AGUSTÍN ŚANCHEZ
VIDAL
KRWAWY WĘZEŁ
Z hiszpańskiego przełożyła
TERESA GRUSZECKA-LOISELET
Strona 3
Tytuł oryginału: NUDO DE SANGRE
Copyright © Agustín Sánchez Vidal 2008
All rights reserved
Published by arrangement with Silvia Bastos S.L. Agenda Literaria
Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2012
Polish translation copyright © Teresa Gruszecka-Loiselet 2012
Redakcja: Barbara Michalska
Ilustracja na okładce: más!gráfica/Editorial Espasa
Ilustracje wewnątrz książki: CalderonStudio
Projekt graficzny okładki i serii: Andrzej Kuryłowicz
Skład: Laguna
ISBN 978-83-7659-503-0
Dystrybutor
Firma Księgarska Olesiejuk sp, z o.o, sp, k.-a.
Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.
t./f. 22.535.0557, 22.721.3011/7007/7009
www.olesiejuk.pl
Sprzedaż wysyłkowa - księgarnie internetowe
www.merlin.pl
www.empik.com
www.amazonka.pl
Wydawca
WYDAWNICTWO ALBATROS A. KURYŁOWICZ
Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa
www.wydawnictwoalbatros.com
2012. Wydanie I
Druk: WZDZ - Drukarnia Lega, Opole
Strona 4
Pacowi Calvo
Strona 5
Strona 6
Człowiek podejmuje dzieło malowania świata. Z upływem lat
zaludnia przestrzeń obrazami prowincji, królestw, gór,
zatok, okrętów, wysp, ryb, pokoi, instrumentów, gwiazd, koni
i ludzi. Na krótko przed śmiercią odkrywa, że ten cierpliwy
labirynt linii kreśli obraz jego twarzy*.
Jorge Luis Borges
*
J.L. Borges, Epilog, [w:] Twórca. Pochwala cienia, przeł. A. Sobol-Jurczykowski,
wyd. Pavo, Warszawa 1994, str. 90.
Strona 7
PROLOG
Czarny Okręt
Wybrzeże Andaluzji, 1573
Rybak zakręcił sterem łódki, wołając do swych dwóch synów, którzy
łowili na dziobie. Sieć była pełna. Okrągły księżyc zawieszony na ciem-
nym niebie odbijał się w rybich łuskach, czyniąc bezużytecznym światło
latarni.
Kiedy omijał skałę, dostrzegł ogromny statek, cały czarny, od żagli po
kadłub. Poczuł lęk, bo wyłonił się on z mgły niczym zjawa. Zakotwiczony
na spokojnych w tym miejscu wodach kołysał się w ciemności z wygaszo-
nymi światłami pozycyjnymi.
Znał opowieści o Czarnym Okręcie. Pojawiał się to tu, to tam, jako
wspólnik w dziwnych, tajnych misjach. I znikał bez śladu. „Jezuici znów
coś knują” ‒ szeptano. Czarny pająk wędrujący bez końca po gęsto utkanej
sieci. Z kolei inni twierdzili, że za duże pieniądze można go było wynająć
do przewozu ładunków, takich, których lepiej nie deklarować w porcie ani
w komorze celnej.
Rybak zgasił światło, ale było już za późno. Poczuł uderzenie szalupy,
która podpłynęła bezszelestnie, gdyż pióra wioseł były poowijane szmata-
mi. Wychynęła zza skały i zaatakowała ich od strony dzioba, aż drzazgi
poszły.
11
Strona 8
Zawołał na synów. Ale oni nic już nie mogli zrobić. Potoczyli się na
dno i tam znaleźli śmierć.
Napastnicy zwrócili się teraz w jego stronę. Niewiele mógł zdziałać bo-
sakiem przeciwko szpadzie, która przeszyła mu bok. Zanim stracił przy-
tomność, zdawało mu się, że słyszy protestującego mężczyznę i kobietę,
która coś krzyczy w jakimś dziwnym języku. Nie był to język Maurów ani
Berberów, tylko inny, nieznany w tych stronach. I jeszcze odpowiedź ma-
rynarza:
‒ Milczeć, Indianko i jezuito!
Rybak osunął się na rumpel steru, a następnie na ławkę. Fale lizały go
po twarzy, krew kapała, przyćmiewając metaliczny połysk szamoczących
się ryb, próbujących wyrwać się z tonącej sieci. Kiedy całe olinowanie
znalazło się pod wodą, ryby rozpierzchły się przerażone. A wraz z nimi
ustały wszelkie oznaki życia.
Strona 9
CZĘŚĆ PIERWSZA
Węzeł gordyjski
Strona 10
1 Metyska
Madryt, 1780
Sebastián de Fonseca już od dawna nie był w żadnym teatrze. Tym bar-
dziej w tym teatrze. Nigdy by tu nie przyszedł, gdyby nie kategoryczna
prośba ojca.
Tego wieczoru miał niedobre przeczucia, całymi latami omijał to miej-
sce, aby nie dopuścić do takiej sytuacji. Starał się opanować. Podniósł po-
krytą smoliście czarnymi włosami głowę, ukazując dumne rysy twarzy o
charakterystycznym, ostrym profilu, mocny podbródek, wystające kości
policzkowe, smagłą cerę, wydatny nos z rozszerzonymi skrzydełkami.
Jak przystało na adoratora, przed wejściem podał ramię Frasquicie i od-
nosił się do niej z atencją. Widać było, że jest z tego dumna. Nie wszystkie
kobiety mogły pochwalić się takim dzielnym i przystojnym wojskowym
jak Sebastián, młodszy od niej o ponad dziesięć lat. Dodatkową radością
napawał ją fakt, że jest w teatrze bez męża, bo ten byłby tylko postrachem
dla przyjaciółek i przeszkodą w rozmowie.
Panie rozmawiały, rzecz jasna, o adoratorach, jako że każda takiego
miała. O tym, że światły, nowoczesny małżonek powinien dyskretnie
przymknąć oko na kolejnego dyżurnego fircyka u boku żony. Wszak za-
niedbywane mężatki musiały mieć dla rozrywki pudelka, małpkę albo ka-
walera. Wydawało się, że Madrytem zawładnął jakiś nowy duch albo
15
Strona 11
diabeł kulawy, który szalał, hulał i rozniecał pragnienia. Nikt już nie wie-
dział, czy to nazwać przywarą, cnotą, modą, a może po prostu, co wcale nie
jest wykluczone, cechą Hiszpanii.
Podszedł do nich Águeda i cmoknąwszy dwa razy w powietrze koło
ucha Frasquity, zagadnął Sebastiána:
‒ Dawno cię nie widziałem. I do tego w teatrze... ‒ Dostrzegł grymas
niechęci na twarzy Frasquity, więc czym prędzej zmienił ton, pytając: ‒
Gdzie byłeś?
‒ W górach Torrero.
‒ To koło Saragossy ‒ wyjaśniła Frasquita.
‒ Nie wiem, czy „koło” jest właściwym określeniem ‒ sprecyzował
Sebastián. ‒ Torrero góruje nad miastem. To taki ichni akropol.
‒ A co tam porabiałeś?
‒ Wytyczałem plany pod Kanał Cesarski w Aragonii.
‒ Można wam pozazdrościć, inżynierom wojskowym. Dużo podróżu-
jecie, wracacie wypoczęci, opaleni. Choć co prawda ty zawsze miałeś sma-
głą cerę... Ale, ale, dlaczego ta premiera wzbudza takie zainteresowanie?
‒ Wiem tylko tyle, że to adaptacja komedii Tirsa de Moliny pod tytu-
łem Węzeł gordyjski ‒ oznajmiła Frasquita.
Odprawiła Aguedę, który powędrował ku innej grupie. Wyjęła flakonik
z opaliny, potrząsnęła i roztarła perfumy na szyi, nie omieszkawszy zganić
swego kawalera:
‒ Coś ty taki zamyślony?
‒ Raczej zmartwiony.
‒ To miejsce tak na ciebie wpływa, prawda?
‒ No właśnie. Ale muszę jeszcze porozmawiać z dyrektorem trupy
Cañizaresem. Ojciec kazał mu coś przekazać. Do rąk własnych.
‒ No to idź. Zaczekam.
Niepokój Sebastiána wzmógł się jeszcze bardziej, kiedy zobaczył wśród
zgromadzonych markiza de Montillę, który rozglądał się wokół z miną
niechętną i wyzywającą. Trudno było go nie poznać z tą twarzą pooraną
bliznami, które połączyły losy obu mężczyzn na całe życie. W zasadzie
16
Strona 12
jego obecność nie powinna dziwić Sebastiána. Markiz był człowiekiem
wielce ustosunkowanym na dworze królewskim i nigdy nie tracił okazji,
aby pokazać się między ludźmi należącymi do socjety. Ale na jego widok
Sebastián poczuł jeszcze większe przygnębienie ‒ że oto wrócił do miejsca,
które przez tyle lat obchodził z daleka, żeby nie budzić smutnych wspo-
mnień. Teraz dopadły go z całą siłą.
Wejścia do garderoby strzegli gwardziści głusi na wszelkie argumenty.
Kiedy zatoczył koło, żeby ich ominąć, zorientował się, że przy każdych
drzwiach stoją wzmocnione straże jak przed ważną wizytą.
Frasquita rzuciła mu zdziwione spojrzenie, że tak szybko wrócił, i czym
prędzej odłączyła się od znajomych, żeby zapytać:
‒ Co się stało?
‒ Gwardia opanowała teatr. Coś się będzie działo.
Odźwierny zaanonsował przybycie sekretarza stanu, hrabiego Florida-
blanki. Po salonie przeszedł pomruk zdziwienia i wszyscy zaczęli przepy-
chać się nerwowo, żeby stanąć jak najbliżej wyścielonego dywanem przej-
ścia.
‒ Wiedziałaś, że przybędzie premier? ‒ spytał Sebastián.
‒ Nie. Ciekawe, dlaczego trzymano to w sekrecie. Chyba ze względów
bezpieczeństwa. Skoro jest Floridablanca, to tylko patrzeć, jak zjawi się
mój mąż.
W tym momencie wkroczył hrabia z napuszoną miną.
‒ Widzisz? ‒ szepnęła Frasquita, pochylając głowę w geście powitania.
‒ Bardzo się postarzał. Wcale się nie dziwię, że jest w takich dobrych sto-
sunkach z Onofrem.
Mówiła o swoim mężu Onofrze Abascalu, który był dla Floridablanki
człowiekiem do specjalnych poruczeń, a teraz osłaniał go z lewej strony.
Jednak Fonseca nie patrzył na sekretarza stanu, tylko na osobę zajmującą
zaszczytne miejsce po prawicy hrabiego. Była to śniada, szczupła brunetka o
lekko skośnych oczach i łagodnym spojrzeniu. Jej świeże usta miały w sobie
coś nieodparcie zmysłowego, a skóra tę niezwykłą barwę miedzi i cynamonu
cechująca tylko. Metyski. Jej uroda zapierała dech w piersiach i przyprawiała
17
Strona 13
patrzących o zawrót głowy, a czas zdawał się stawać w miejscu. Po raz
pierwszy od lat Sebastián doznawał uczuć, które od dawna uważał za umar-
łe.
‒ Kto to? ‒ spytał Frasquitę.
‒ Bardzo mało wiadomo na jej temat. Tej wizycie towarzyszą nadzwy-
czajne środki ostrożności. Wiem tylko tyle, że ma na imię Umina i jest
inkaską księżniczką. Oczywiście jest bardzo bogata.
‒ Co tu robi, z dala od swego kraju?
‒ Zdaje się, że zgłasza jakieś żądania i na poparcie swoich praw po-
trzebuje dokumentów, które podobno są w Hiszpanii. Dowód pochodzenia
z królewskiego rodu i takie tam...
‒ Teraz rozumiem, dlaczego Floridablanca pokazuje się z nią w miej-
scu publicznym, na premierze sztuki o braciach Pizarro, którzy dokonali
podboju Peru.
‒ Coś w tym jest.
Metysce towarzyszył wysoki, dobrze zbudowany Indianin w liberii lo-
kaja dostosowanej do stroju jego pani. Miała na sobie gronostajową pele-
rynkę na wspaniałej, obcisłej sukni z czerwonego aksamitu z dwoma rów-
nymi rzędami szmaragdów zamiast guzików, które pięły się ku górze, aż po
nasadę głębokiego dekoltu odsłaniającego ciemną skórę piersi, nagie ra-
miona i smukłą szyję.
Sebastián patrzył zafascynowany, jak idzie, wysuwając pierś do przodu
i kołysząc biodrami. Podobał mu się u kobiet taki sposób chodzenia. Daw-
niej mógł godzinami obserwować madryckie ślicznotki, które poruszały się
tak, jakby energia wydzielana przez ich ciała miała wpływ na obroty Ziemi
wokół własnej osi. Czasem zdawało mu się, że świat straci rację bytu, jeśli
one przestaną się poruszać, i sama myśl o tym przyprawiała go o niepokój.
To było dawno temu, zanim zdarzyło się to nieszczęście. Ale teraz znów
miał takie wrażenie. Zastanowił się, czy widać ten niepokój w jego oczach
utkwionych w Uminę. Wysunęła się lekko do przodu i przechodząc obok
Sebastiána tak blisko, że niemal się o niego otarła, obrzuciła go
18
Strona 14
spojrzeniem, jakby ujrzała zjawę albo starego znajomego.
‒ Bezwstydnica! ‒ syknęła Frasquita, kiedy minął ich orszak Florida-
blanki.
Idąc na swoje miejsce, odwróciła się jeszcze do Sebastiána z przestrogą:
‒ Uważaj. Lepiej unikać takich kobiet, przynajmniej na razie. Nie je-
steś jeszcze na tyle silny, żeby się z nimi zmierzyć.
‒ Dlaczego tak mówisz?
‒ Ona jest niebezpieczna. Teraz ubrała się elegancko i wygląda jak
dama, ale to prawdziwa amazonka. Podobno na polowaniu z Floridablancą
własnoręcznie upolowała niemal wszystko, co było do zdobycia. Hrabia
musiał obejść się smakiem. Wyobraź sobie, że ona nigdy nie chybia celu.
Loża Frasquity znajdowała się tuż nad sceną. Inżynier pomógł jej usiąść
i zaczął rozglądać się za Metyską. Siedziała na honorowym miejscu obok
sekretarza stanu, który dawał znak, że można rozpocząć spektakl. Z drugiej
strony był Onofre. A z tyłu olbrzymi lokaj indiański, który zdejmował wła-
śnie z jej ramion gronostajową pelerynkę.
Rozpoczęła się hałaśliwa uwertura z udziałem kotlistów i trębaczy i kur-
tyna poszła w górę. Frasquita zdążyła jeszcze zapytać:
‒ Ojciec dał ci do przeczytania Węzeł gordyjski!
‒ Nie, bo nie zachował dla siebie żadnej kopii. A ja przybyłem do Ma-
drytu nie dalej niż wczoraj. Jechałem co koń wyskoczy na wezwanie ojca.
Jest w kiepskim stanie. Chce mieć mnie przy sobie, chce wiedzieć, jak zo-
stanie przyjęte to przedstawienie.
‒ Onofre powiedział mi, że to komedia oparta na trylogii Tirsa de Mo-
liny o braciach Pizarro.
‒ O ile wiem, mój ojciec pomógł dyrektorowi teatru streścić trzy czę-
ści w jednej.
‒ Powinni wystawić Uwodziciela z Sewilli. To ta sztuka o Juanie
Tenorio. Mogliby na niej więcej zarobić.
‒ Ja pragnę tylko, żeby Indianie nie byli tacy operetkowi jak w Inkach
Marmontela.
19
Strona 15
‒ Całe szczęście, że w zeszłym roku zdjęto ją ze sceny. Stanowiła
obrazę nie tylko dla Hiszpanii, ale też dla całej ludzkości i zdrowego roz-
sądku.
* * *
Umilkli, żeby posłuchać aktorów. Początkowe dialogi informowały o
wydarzeniach z połowy XVI wieku. Mówiono, co się stało w Peru po
śmierci Francisca Pizarra i o spisku uknutym przez jego brata Gonzala. Tę
postać grał Cañizares, dyrektor trupy teatralnej. Gonzalo był w tej sztuce
najważniejszy. Zwracał się właśnie do swej bratanicy Franciski, która była
pierwszą Metyską, owocem związku jego nieżyjącego już brata Francisca z
kobietą z królewskiego rodu Inków.
Gonzalo mówił, że stronnicy namawiają go do poślubienia Franciski,
gdyż wtedy zostanie królem Peru i ogłosi niezależność tego kraju od cesa-
rza Karola V. Porównał się do Aleksandra Wielkiego, usprawiedliwiając
tym sposobem tytuł Węzeł gordyjski. Zaznaczył jednak, że zamierza do-
chować wierności Koronie Hiszpańskiej.
Sebastián pomyślał, że to przesłanie jest nadal aktualne w sytuacji póź-
niejszej o dwa wieki, ponieważ w Peru znów wrze i pretendenci do tronu
kręcą się wokół hiszpańskiego dworu, jak choćby ta Metyska.
Teraz rozumiem, dlaczego Floridablanca był od początku zainteresowany
tą sztuką i porozumiewał się z Onofrem w sprawie adaptacji ‒ powiedział
sobie w duchu. ‒ Ale dlaczego ojciec zgodził się pomóc Cañizaresowi w
sekrecie? Po co miesza się w te spory?
Oderwał na chwilę wzrok od sceny, skierował kieszonkową lornetkę w
stronę Uminy i zauważył, że dziewczyna śledzi sztukę z dużym zaintere-
sowaniem.
Wrócił do oglądania spektaklu, kiedy uzmysłowił sobie, że na widowni
zapanowała nagle wielka cisza.
Nic w tym dziwnego. Cañizares w roli Gonzala Pizarra mówił właśnie o
skarbie Inków. Przypominał, że Inkowie ukryli go w 1533 roku zaraz po
wkroczeniu jego brata do Peru. Zareplikowała na to bratanica Francisca,
20
Strona 16
wcielając się w rolę diabła kusiciela. Namawiała go, żeby połączyli swe
siły. Niech się z nią ożeni i da początek własnej dynastii, a odzyska bajecz-
ne skarby. Widzowie zamarli ze zdziwienia, słysząc te śmiałe słowa.
Zwłaszcza gdy owa pierwsza Metyska rzuciła wyzwanie:
I niech Hiszpania spróbuje,
jeśli zdoła, zerwać koronę z mego czoła.
Na widowni rozległy się szepty. Powiało niepokojem. Inżynier ciekaw
reakcji Uminy ponownie skierował lornetkę na jej twarz. Nikt inny w te-
atrze nie był tak zaniepokojony jak ona.
Floridablanca to sprytny gracz i na pewno ma w tym jakiś cel, skoro po-
kazuje się publicznie z tą Metyską, powiedział do siebie Fonseca.
Niewykluczone, że dziewczyna pomyślała to samo, zwłaszcza gdy
Gonzalo Pizarro, podnosząc głos, zaproponował bratanicy:
Jak zobaczą cię na tronie,
to zaraz chętnie przyniosą
ukrytych skarbów krocie
i jeszcze o przyjęcie poproszą.
Fonseca odsunął lornetkę, żeby swobodnie spojrzeć na dół, tam gdzie
rozpościerała się scena. I zobaczył, że w ferworze gry aktor i dyrektor w
jednej osobie wysunął się aż na proscenium, jakby chciał podkreślić wagę
chwili. Widział go teraz z bliska i mógł obserwować, jak rozkłada ramiona,
wypowiadając z emfazą kolejne kwestie. Na sali zapadła kompletna cisza,
kiedy Cañizares oświadczył poufnie, że tajemnicę tych skarbów zna pewna
kobieta, która przybyła z Peru do Hiszpanii na statku pomalowanym na
czarno, z czarnym kadłubem i czarnymi żaglami.
Sebastián zorientował się, że coś tu nie pasuje. Zastanowił się, na czym
tak naprawdę polegała przeróbka, której podjął się jego ojciec. Wiersze,
recytowane teraz przez Cañizaresa, nie miały tej samej prozodii.
21
Strona 17
Najwyraźniej dyrektor improwizował.
Frasquita poprosiła o lornetkę i zaraz mu ją oddała.
‒ Przyjrzyj się Floridablance ‒ zasugerowała.
Inżynier stwierdził, że sekretarz stanu mieni się na twarzy: zmarszczył
surowo brwi, popatrzył bezmyślnie przed siebie i powiedział coś do Ono-
frego, który był tak samo zaalarmowany jak on. Tuż za nimi pojawił się
stary wróg Fonseców, markiz Montilla. Jego twarz zeszpecona dziobami
wyglądała przez lornetkę jeszcze groźniej.
Co tu robi ten intrygant? Coś niedobrego się dzieje, powiedział do sie-
bie.
Sebastián zajmował lożę tuż przy scenie i przy tak bliskiej odległości
nie mógł pozostać niewidoczny. Zwłaszcza że wszyscy czekali na odpo-
wiedź aktorki grającej Franciscę Pizarro. Nie wiedziała, jak się zachować w
tej sytuacji, i w zdumieniu patrzyła na suflera, tak samo przerażonego jak
ona.
Ale zdaje się, że Cañizares to przewidział. Dalej prowadził swój mono-
log, zadając sam sobie pytania i udzielając na nie odpowiedzi słowami,
które na pewno odbiegały od oryginału. Zastanawiał się, grając Gonzala
Pizarra, jak Inkowie mogli przekazać ów sekret o ukrytych skarbach, skoro
nie znali pisma. I odpowiadał, że potrafili wszystko zarejestrować za po-
mocą węzłów wiązanych na sznurach. Zaraz to udowodni niedowiarkom,
tylko najpierw trzeba zmienić dekoracje. Nowa scena będzie odegrana w
miejscu, które jest dokładnym odzwierciedleniem miejsca ukrycia skarbu
Inków w Peru zwanego Okiem Wielkiego Inki.
Cañizares podkreślił z patosem ostatnie słowa i zakończył swą kwestię
energicznym machnięciem ręki na znak, że pora opuścić kurtynę.
Podczas zmiany dekoracji Sebastián znów skierował lornetkę na Uminę.
Była bardzo niespokojna. Hrabia Floridablanca i Onofre Abascal zabawiali
ją rozmową, ale uczestniczyła w niej z roztargnieniem. Korzystając z
pierwszej wolnej chwili, odwróciła się do olbrzymiego Indianina, który
pochylił się nad nią, i szepnęła mu coś do ucha.
22
Strona 18
Ochroniarz zniknął w mrocznej części loży. Otworzył drzwi, żeby wyjść
na korytarz. Promień światła wydobył z ciemności jego dumny indiański
profil, ale po chwili nic już nie było widać.
Inżynier odwrócił się do Frasquity zajętej wymianą komentarzy na te-
mat sztuki. Podobnie jak reszta publiczności czekała cierpliwie na konty-
nuację przedstawienia.
‒ Podaj mi mój rapé ‒ poprosiła.
Fonseca szukał porcelanowego puzderka na tytoń, kiedy poczuł, że
cichną wszystkie odgłosy sali. Podniesiono kurtynę. I usłyszał okrzyk swej
damy, pomnożony natychmiast o krzyki dobiegające z różnych miejsc te-
atru. Ludzie machali rękami w kierunku sceny. Spojrzał na dół.
O nie, tylko nie to! ‒ pomyślał na widok makabrycznego spektaklu, jaki
rozpościerał się u jego stóp.
Strona 19
2 Montilla
W pierwszej chwili ścisnął go za serce paraliżujący lęk.
Nie powinienem był tu wracać, powiedział sobie w duchu, odwracając
spojrzenie.
Nagle przypomniał sobie matkę. I ten dzień, kiedy wzięła go za rękę i
wyciągnęła z domu, żeby nauczył się pokonywać strach. Był wtedy jeszcze
dzieckiem. Ich andaluzyjskie ziemie zalała powódź. W brudnej wodzie
pływały sine, spuchnięte od gazów trupy. Musiał przejść przez całą wioskę,
od góry do dołu, oferując pomoc i pocieszenie. Matka pilnowała, żeby nie
zamykał oczu.
„Nie zamykaj oczu, kiedy się boisz, bo staniesz się niewolnikiem swego
strachu ‒ powiedziała. ‒ Jeśli nauczysz się patrzeć mu prosto w oczy,
choćby to było nie wiem jak straszne, nic cię nie przerazi”.
Ponownie skierował wzrok na scenę. Wisiał tam jakiś człowiek z prze-
trąconą szyją, kołysząc się jak pajac. Pomruk idący wśród reszty aktorów
pozwolił na natychmiastową identyfikację. To był Cañizares, dyrektor tru-
py teatralnej.
Frasquita wzięła go za rękę, kiedy spuszczano kurtynę.
‒ Dobrze się czujesz, Sebastiánie?
Musiał się pospieszyć. Jak tylko minister Floridablanca opuści widow-
nię, strażnicy otoczą kordonem scenę i zabronią mu wejścia.
‒ Wybacz, że zostawię cię samą ‒ przeprosił swą damę.
24
Strona 20
Zmierzył w myślach wysokość, wziął rozbieg i skoczył na deski sceny,
które złagodziły jego upadek głuchym trzaskiem.
Po drugiej stronie kurtyny zastał aktorów w absurdalnych strojach In-
dian i konkwistadorów. Usiłowali zdjąć sznur z szyi Cañizaresa. Nie było
to łatwe zadanie. Cañizares został powieszony w sposób wyjątkowo okrut-
ny. Założono mu pętlę na szyję, a na usta coś w rodzaju kagańca ze sznura,
owiniętego parę razy wokół głowy tak mocno, że miał wyrwane szczęki i
wyłupione oczy. Okropna, groteskowa śmierć, bez cienia godności.
Otrząsnąwszy się z nagłego przerażenia, wywołanego tym widokiem,
zauważył dziwny węzeł na sznurze w miejscu, gdzie wciąż jeszcze kapała
krew. Nigdy dotąd takiego nie widział: węzeł z czterema supłami jak motyl
o rozpostartych skrzydłach. Na każdym z dwóch dolnych supłów wisiały
płócienne woreczki.
Aktorzy nie śmieli tego dotknąć. Fonseca ukląkł przy zwłokach i od-
wiązał jeden worek. W środku był biały proszek. Powąchał i roztarł go w
palcach. Chyba wapno. Nie miał natomiast żadnych wątpliwości, jeśli cho-
dzi o zawartość drugiego worka: był to bób. Reszta zgromadzonych popa-
trzyła po sobie ze zdziwieniem.
Otoczyły ich straże i komedianci musieli się odsunąć, żeby zrobić przej-
ście dla Onofrego.
Nowo przybyły spojrzał pytająco na inżyniera pochylonego nad nie-
boszczykiem. Zbladł, kiedy zobaczył węzeł i zbadał zawartość woreczków.
Zimne poty wystąpiły mu na czoło.
‒ Sebastiánie, nie możesz tu zostać ‒ powiedział Abascal głosem zdra-
dzającym podenerwowanie, choć próbował mu nadać przyjazne brzmienie.
Fonseca przytaknął w milczeniu i opuścił scenę.
Kierując się w stronę wyjścia, zastanawiał się, czy tak przygotowana pę-
tla dla wisielca ma coś wspólnego z pismem węzełkowym Inków, o którym
napomknął Cañizares w swej ostatniej kwestii, mówiąc o bajecznych skar-
bach peruwiańskich. Jeśli tak, to jaki to ma związek z jego śmiercią? Komu
25