Uzurpator - McKinney Meagan
Szczegóły |
Tytuł |
Uzurpator - McKinney Meagan |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Uzurpator - McKinney Meagan PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Uzurpator - McKinney Meagan PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Uzurpator - McKinney Meagan - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
MEAGAN MCKINNEY
NO CHOICE BUT SURRENDER
Uzurpator
4
Strona 2
Mojemu ojcu, Richardowi Johnowi Goodmanowi
5
Strona 3
6
Strona 4
Prolog
Kocha³ Angliê
jak Ateñczyk swoje miasto fio³kami wieñczone
i jak Rzymianin stolicê na siedmiu pagórkach.
Lord Macaulay
7
Strona 5
8
Strona 6
St Mary Parish, Maryland
Listopad 1780 roku
D om uchodzi³ za stary, choæ Stany Zjednoczone og³osi³y sw¹ nie-
podleg³oæ przed czterema zaledwie laty. Wznosi³ siê nad rzek¹ Patu-
xent, a wysoki dach i gotyckie mansardowe okna sprawia³y, ¿e z ze-
wn¹trz prezentowa³ siê godnie. Nie da³o siê tego jednak powiedzieæ
o jego skromnym wnêtrzu.
Robert Staples siedzia³ przy ogniu w kuchni; by³ w nienajlepszym
humorze. Mia³ zaledwie trzynacie lat i nie móg³ siê powstrzymaæ od
zerkania co jaki czas do przyleg³ego pokoju, w którym zebrali siê doro-
li: jego ojciec i czterej inni mê¿czyni. Otacza³a ich atmosfera tajemni-
czoci. Siedzieli wokó³ niewielkiego sto³u, graj¹c w karty.
Dziwne, ¿e przybyli w tym celu do zniszczonego starego domu, choæ
mogliby pograæ w znacznie lepszych warunkach w Satterlee Mansion.
By³o tam wiele elegancko urz¹dzonych sal, ozdobionych piêknymi geor-
giañskimi rzebami; nie brak³o równie¿ wykwintnych stolików do kart
wykonanych przez najlepszych mistrzów stolarskich z Salem.
A jednak czterej obcy siedzieli w³anie tu, przy niewielkim rozk³a-
danym stoliku z winiowego drewna, podczas gdy w³aciciel domu i je-
go syn z pewnym niepokojem obserwowali ich z boku.
S³owo dajê, Avenel zauwa¿y³ jeden z m³odszych graczy, rozgl¹-
daj¹c siê po niewielkim pokoju o cianach pokrytych boazeri¹. ci¹-
gn¹³e nas do jakiej pod³ej dziury!
Nosz¹cy to redniowieczne imiê ciemnow³osy brodacz spojrza³ tyl-
ko na m³odego lorda, a ten od razu zamilk³. Avenel rzuci³ jednak:
9
Strona 7
Wola³by graæ w tym domu ko³o przystani, gdzie od razu zdema-
skowaliby nas jako zwolenników Anglii?
Nie opowiadam siê po niczyjej stronie w tej idiotycznej wojnie!
Nikt nie ma prawa wytykaæ mnie palcem jako torysa! Marzê tylko o tym,
¿eby czym prêdzej opuciæ ten barbarzyñski kraj i nigdy ju¿ tu nie wra-
caæ! Pokusa zbicia maj¹tku na tytoniu nie jest a¿ tak silna, by dla niej
warto by³o wyrzec siê swej pozycji! M³ody cz³owiek otar³ czo³o.
Mo¿e i nie opowiadasz siê po niczyjej stronie, ale wystarczy rzu-
ciæ okiem na tê cynobrow¹ kamizelê z at³asu, aby rozpoznaæ, ¿e nale-
¿ysz do brytyjskiej arystokracji. Avenel spojrza³ z niesmakiem na m³o-
dego lorda. Nie muszê ci chyba przypominaæ, ¿e tu, w Ameryce, nie
ma miejsca dla arystokratów? To przecie¿ jeden z powodów tej przeklê-
tej wojny.
No, no! Jak na kogo, kto siê tu urodzi³, p³oniesz niewielkim entu-
zjazmem dla wie¿o zdobytej wolnoci! Kim ty w³aciwie jeste, Ave-
nel? Sympatykiem torysów? odezwa³ siê sêdzia pokoju. Starszy pan
by³ w z³ym humorze: karta mu nie sz³a. Pociesza³ siê jednak, ¿e i m³ody
lalu i pechowy lord Oliver byli w jeszcze gorszym po³o¿eniu. Grali
stanowczo zbyt wysoko, zw³aszcza lord Oliver, którego stawk¹ by³a
posiad³oæ Osterley Park. Sêdziego po prostu szokowa³a taka szalona
hazardowa gra. Ale nie po raz pierwszy by³ wiadkiem czego podobne-
go. Niestety, hazard w arystokratycznych krêgach by³ zjawiskiem co-
dziennym i doprowadzi³ do ruiny tyle znakomitych rodzin, ¿e trudno je
zliczyæ.
Jutro wyruszam do Anglii, postanowi³em wiêc nie mieszaæ siê do
polityki. Avenel Slane wzruszy³ ramionami, jakby chcia³ otrz¹sn¹æ siê
ze zmêczenia i zakoñczy³: Ale doæ tego. Wracajmy do kart. Spojrza³
na mê¿czyznê siedz¹cego naprzeciw niego. Oliver Morrow od pocz¹tku
gry nie odezwa³ siê ani s³owem. Wzrostem i postaw¹ przypomina³ Ave-
nela, na tym jednak koñczy³o siê podobieñstwo. Avenel gra³ mia³o z ka-
miennym spokojem; Morrow gor¹czkowa³ siê; rêka mu dr¿a³a, gdy taso-
wa³ piêæ swoich kart. Ostro¿noæ lorda Olivera wiadczy³a tylko
o jednym: mia³ wiele do stracenia.
A poza tym rzuci³ zagadkowo Avenel mam prywatn¹ wojnê do
wygrania.
Najwy¿sza pora koñczyæ, panowie m³ody lord otar³ czo³o moc-
no uperfumowan¹ chusteczk¹. Stawki s¹ zbyt wysokie. Ja oczywicie
mogê sobie pozwoliæ na przegran¹. Tu zakaszla³, wspomniawszy, ¿e
zad³u¿y³ siê ju¿ na pokan¹ sumkê
I to przede wszystkim u tego by-
dlaka Slanea! pomyla³ z gorycz¹ i poczu³ siê dziwnie upokorzony.
10
Strona 8
Ale wszyscy chyba widzimy, ¿e ryzyko przekracza ju¿ granice zdro-
wego rozs¹dku! W koñcu lord Oliver to hrabia Laborde: nie mo¿na po-
zwoliæ, by przegra³ rodowy maj¹tek! To by³aby zbrodnia!
To nie rozrywka dla lalusiów, mój panie odezwa³ siê Avenel
pogardliwym tonem. Wszyscy wiedzielimy, ¿e czeka nas tu mêska
gra.
Ale stawki s¹ za wysokie. Wykorzysta³e trapi¹c¹ nas nudê i lêk.
To czekanie na statek, który zawinie do przystani i zabierze nas st¹d do
Anglii, jest nie do zniesienia! Ile razy zjawi siê w Satterlee Mansion
jaki rebeliant, by napiæ siê herbatki i przekazaæ rzekomym sympatykom
niepodleg³oci ostatnie komunikaty wojenne, musimy bawiæ siê w cho-
wanego i kryæ za boazeri¹! Powiadam: wykorzysta³e nasze ciê¿kie po-
³o¿enie! Mog³e byæ pewien, ¿e z entuzjazmem przyjmiemy propozycjê
zagrania w karty w pobliskim dworku. ¯yjemy tu w nieludzkich warun-
kach
a teraz jeszcze i to!
Nie trzeba by wam by³o kryæ siê po k¹tach, gdybycie zrezygno-
wali z waszej szacownej pozycji
przynajmniej do chwili, gdy znaj-
dziecie siê na pok³adzie statku p³yn¹cego do Anglii. Avenel zwin¹³
trzymany w rêku wachlarzyk kart i nie odkrywaj¹c ich, od³o¿y³ na wy-
szczerbiony blat. Wystarczy³aby zwyk³a zmiana stroju.
Nie urodzi³em siê do ch³opskich ³achmanów jak wy, Amerykanie!
M³ody lord z³o¿y³ równie¿ karty na stole i poprawi³ sw¹ wypomado-
wan¹ i upudrowan¹ perukê. Potem spojrza³ na Avenela z mi³ym poczu-
ciem w³asnej wy¿szoci. Mierzy³ okiem ka¿dy szczegó³ stroju Amery-
kanina, od zwyk³ych skórzanych spodni po ciemnoniebiesk¹, we³nian¹
kamizelê. Ten cz³owiek nie móg³ siê poszczyciæ ani jedn¹ falbank¹ na
swej bia³ej, batystowej koszuli! Ani skrawka koronki wokó³ szyi! I ani
ladu peruki! Wystarczy³ mu porz¹dnie spleciony warkocz z w³asnych
ciemnych w³osów.
Có¿, rób jak uwa¿asz odpar³ Avenel, po czym doda³ z rozmy-
s³em:
milordzie.
M³ody arystokrata czu³, ¿e ten cz³owiek kpi sobie z niego. Poczucie
wy¿szoci nagle go opuci³o.
Mam ju¿ doæ tej komedii! Chcê wróciæ natychmiast do Satterlee
Mansion! skin¹³ na ojca Roberta, jakby w³aciciel domu by³ jego s³u-
g¹.
Ale¿, milordzie! Nie chce pan chyba odejæ w rodku partii?
próbowa³ przemówiæ mu do rozumu pan Staples. Zrobi³ krok w stronê
graczy, potem obejrza³ siê na Roberta, który zerka³ z s¹siedniej kuchni.
Nob! zawo³a³ syna zdrobnia³ym przezwiskiem. B¹d grzecznym
11
Strona 9
ch³opcem, przestañ siê gapiæ! Przynie panom naszej domowej szynki
i jeszcze co do picia.
Ch³opiec pospiesznie wycofa³ siê do kuchni i przygotowa³ na du¿ej
tacy szynkê, jab³ka i chleb. Z przysypanej s³om¹ glinianej polepy prze-
szed³ ostro¿nie na sosnowe deski pod³ogi, któr¹ niedawno u³o¿ono w sa-
loniku, i zaniós³ tacê ojcu. Postawi³ j¹ ostro¿nie na starej orzechowej
komodzie z czasów panowania Wilhelma i Marii, po czym widz¹c
ostrzegawcze spojrzenie ojca, odsun¹³ siê od mê¿czyzn. Rozgrywali te-
raz ostatni¹ partiê i nie nale¿a³o im przeszkadzaæ.
Przyniosê piwa, tato szepn¹³ Nob. Podobnie jak jego ojciec mó-
wi³ z brytyjskim raczej ni¿ z amerykañskim akcentem; by³o to charakte-
rystyczne dla ludzi mieszkaj¹cych w Marylandzie od pokoleñ. Pan Sta-
ples nie skin¹³ jednak z aprobat¹, tylko potrz¹sn¹³ g³ow¹ i wzrokiem
poleci³ ch³opcu wycofaæ siê do kuchni. Nim jednak Nob zdo³a³ odwró-
ciæ siê i znikn¹æ, rozleg³ siê straszny huk: stolik z winiowego drzewa
gruchn¹³ o pod³ogê. Wszystko, co siê na nim poprzednio znajdowa³o,
le¿a³o teraz rozsypane po nieskazitelnie czystych, twardych sosnowych
deskach.
Ostrzegam, Avenel: jeli omielisz siê wyci¹gn¹æ ³apy po Osterley
Park, nie cofnê siê przed niczym! rykn¹³ hrabia Laborde. Niem³ody,
wysoki mê¿czyzna wyprostowa³ siê i sta³ bez ruchu porodku rozrzuco-
nych rzeczy. Jego dziwnie bezkrwiste rêce o d³ugich palcach zacisnê³y
siê w piêci. Okolona starannie uczesanymi, stalowosiwymi w³osami
twarz gwa³towie poczerwienia³a.
Nob cieszy³ siê w duchu, ¿e Oliver Morrow przegra³. Od pierwszej
chwili hrabia wzbudzi³ w ch³opcu gwa³town¹ niechêæ.
Mówi¹c bez ogródek mówi³ dalej lord Oliver prêdzej ciê zabi-
jê, ni¿ wpuszczê do mego domu! Z tymi s³owy siêgn¹³ po nó¿ ukryty
za paskiem spodni. Nagle rzuci³ siê na Avenela. Nob wrzasn¹³ z przera-
¿enia.
Gdy rozgorza³a walka, pozostali gracze cofnêli siê pod ciany i ob-
serwowali j¹ z niewyranymi minami. Nob i jego ojciec próbowali po-
wstrzymaæ Olivera Morrowa; by³ jednak szybszy i niczego nie mogli
dokazaæ. Chcieli zreszt¹ u³agodziæ hrabiego, a nie nadziaæ siê na jego
stalowe ostrze. Ostatecznie i oni odsunêli siê i z daleka obserwowali, jak
Avenel uskoczy³ zrêcznie przed ciosem, a nastêpnie kopniakiem wytr¹-
ci³ hrabiemu nó¿ z rêki. Ostrze potoczy³o siê po pod³odze i znalaz³o
poza zasiêgiem Morrowa.
Myla³e, ¿e zlêknê siê twego no¿a? O, nie! Ju¿ go zakosztowa-
³em! A teraz skóra tak mi stwardnia³a, ¿e nawet by jej nie drasn¹³!
12
Strona 10
Avenel spojrza³ na przeciwnika i z satysfakcj¹ dostrzeg³ w jego oczach
lêk i lad przypomnienia. Hrabiemu zapar³o dech z przera¿enia.
Powinienem by³ poznaæ ciê po lepiach
ty ³otrze!
Ale i tak ciê
powstrzymam! Nie zniszczysz mnie, Slane! Zawsze umia³em sobie po-
radziæ. Nie dam siê pokonaæ
Oszczêd sobie gadania! rozemia³ siê Avenel i podniós³ kremo-
wy arkusz pergaminu, który spad³ z wywróconego sto³u. Wszystkie
twoje groby s¹ ju¿ bez pokrycia. G³upio zaryzykowa³e i straci³e wspa-
nia³y dom. Zgubi³a ciê w³asna chciwoæ. Chcia³e wygraæ za wszelk¹
cenê i masz za swoje. Teraz Osterley Park nale¿y do mnie. Gra³em uczci-
wie. Maj¹tek wróci tam, gdzie trzeba i przejdzie w czystsze rêce ni¿
twoje. Wetkn¹³ gruby papier do wewnêtrznej kieszeni kamizelki.
Jeli siê nie mylê, nie starczy ci pieniêdzy, by opuciæ ten kontynent
a co dopiero odkupiæ ode mnie Osterley Park! Porzuæ wiêc mrzonki o ze-
mcie.
Avenel podszed³ do stolika i postawi³ go z powrotem. Umiechn¹³
siê do Noba, który trz¹s³ siê z podniecenia i strachu. Ch³opiec poda³ mu
spiesznie le¿¹cy na krzele trójgraniasty kapelusz i p³aszcz. Avenel otu-
li³ siê nim i wyszed³ z domu, spiesz¹c do czekaj¹cego nañ konia. Nob
spogl¹da³ za nim, pe³en podziwu dla tego bohatera. Ojciec Noba rów-
nie¿ wyszed³ na dwór, zostawiaj¹c resztê goci.
Slane! Czy ty przypadkiem nie zapomnia³ o swej wygranej?
podbieg³ do Avenela, który dosiada³ w³anie konia.
Mam to, czego chcia³em. Odwróci³ siê i popatrzy³ na Staplesa.
Zrobi³e dla mnie znacznie wiêcej, ni¿ omieli³bym siê prosiæ powie-
dzia³ Avenel z wdziêcznoci¹.
Powinienem by³ zrobiæ jeszcze wiêcej! Gdyby nie odda³ mi zie-
mi, nie mia³bym nawet dachu nad g³ow¹.
Mój ojciec zamierza³ wróciæ do Anglii, wracam i ja
Nie zosta-
wiê przecie¿ ziemi od³ogiem!
Mo¿e i racja
Ale tam, gdzie ronie tytoñ, rosn¹ i pieni¹dze.
Avenel dosiad³ swego piêknego wierzchowca. Pochyli³ siê w siodle
i ucisn¹³ rêkê Staplesa. Rozemia³ siê i dorzuci³:
Pilnuj lepiej jêzyka! Nie wypada mówiæ tak ciep³o o torysie!
Chyba zawsze bêdziemy ciep³o wspominaæ torysów
choæ upar-
³e siê wracaæ do Londynu.
Mo¿e tu wrócê, jak skoñczy siê wojna. Avenel obejrza³ siê w za-
dumie na b³êkitn¹ rzekê Patuxent, która wi³a siê wród bursztynowych
i rubinowych jesiennych lici. Spêdzi³em tu ca³e ¿ycie. Przyznam, ¿e
nie bêdzie mi ³atwo przemieniæ siê w Anglika
Nagle umiechn¹³ siê
13
Strona 11
od ucha do ucha. Ale ¿eby widzia³ Cumberlanda! Ju¿ sobie zaplano-
wa³ ca³¹ now¹ garderobê
szlafroki i w ogóle!
Tym razem rozemiali siê obaj. Avenel uj¹³ wodze i ruszy³ wolnym
truchtem w stronê Satterlee.
Wracaj lepiej do domu, bo tamci napchaj¹ sobie kieszenie moj¹
wygran¹! zawo³a³ przez ramiê.
Niech ciê Bóg prowadzi, Avenelu! powiedzia³ Staples, spogl¹-
daj¹c za jedcem, który przeszed³ w k³us. By³ w doskona³ym humorze.
Dinbych-y-pysgod
Tenby, Walia
Grudzieñ 1780
Dziewczyna o ciemnorudych w³osach spojrza³a po raz ostatni na
dom, który opuci³a; dyli¿ans do Londynu w³anie ko³o niego prze-
je¿d¿a³. Kilka wiñ z kwikiem zbieg³o z drogi i popêdzi³o do innego
pustego domu z epoki Tudorów. Ten budynek nie mia³ dachu: ca³e górne
piêtro zape³nia³y nasi¹kniête wod¹ miecie.
To by³ jej prawdziwy dom Tenby, niewielkie miasteczko zbudo-
wane w redniowieczu. Niemodne, zapomniane, podupadaj¹ce od wie-
ków. A jednak znalaz³y tu z matk¹ doskona³e schronienie. Mieszkañcy
Tenby nie spogl¹dali podejrzliwie na pozbawion¹ mêskiej opieki kobie-
tê ani na jej córkê, piêkn¹ dziewczynkê o ciemnorudych w³osach. Nie
zadawali k³opotliwych pytañ, na które ani matka ani córka wola³y nie
odpowiadaæ. Na przyk³ad: sk¹d pochodz¹, kim w³aciwie s¹?
Stare, podupadaj¹ce miasteczko wita³o ¿yczliwie ka¿dego przyby-
sza. Dzieli³o siê z nim wielkodusznie zarówno piêknym widokiem z mu-
rów miejskich na zatokê Carmarthen, jak i wie¿ymi krewetkami i ostry-
gami, których by³o pe³no u handlarzy ryb na Llangwm. Tenby rade by³o
ka¿demu, kto chcia³ siê tu zatrzymaæ.
A teraz jeszcze jeden dom wieci³ pustk¹. Bardzo w¹tpliwe, by zna-
laz³ nowego lokatora: mieszkañców by³o coraz mniej. Stary dom, w któ-
rym mieszka³a dot¹d dziewczyna, bez protestu przyj¹³ swój los. Po za-
kurzonych pod³ogach, wród wzorzystych cian dawnego kupieckiego
domu bêd¹ harcowaæ myszy. Zamilknie echo rozlegaj¹cego siê tu nie-
gdy miechu.
Odje¿d¿aj¹ca dziewczyna by³a jednym z dzieci tego miasta: tutaj
bawi³a siê jako dziecko i marzy³a jako dorastaj¹ca panna. Spogl¹da³a
teraz na Wyspê wiêtej Katarzyny i na Wzgórze Zamkowe. Odt¹d bê-
14
Strona 12
dzie stracona dla Tenby. Miasteczko bola³o po swojemu nad t¹ roz³¹k¹.
Wydawa³o siê smutniejsze ni¿ zwykle, bardziej nêdzne, bardziej opusz-
czone
Ale ani jedna ¿ywa dusza nie odprowadza³a odje¿d¿aj¹cej.
Mimo to dziewczyna spogl¹da³a do ty³u na przybrze¿n¹ miecinê, wier-
c¹c siê na obitej zniszczon¹ skór¹ ³awce dyli¿ansu. Unios³a skulone pal-
ce, jakby chcia³a nimi pomachaæ do starego przyjaciela, który tak j¹ chro-
ni³ i tak jej pomaga³. Jak¿e mi bêdzie ciebie brak, Tenby!
Odwróci³a
g³owê, jakby w obawie, ¿e stare, kruche miasteczko dostrze¿e ³zy têsk-
noty, które nap³ynê³y do jej ³agodnych, fio³kowob³êkitnych oczu. Gdy
tak siedzia³a ze skrzy¿owanymi ramionami, wydawa³a siê ¿a³onie ma³a.
Nie by³o nikogo, kto by rozproszy³ jej smutne myli. By³a w tej chwili
w dyli¿ansie sama. Oczywicie, po drodze przybêdzie pasa¿erów, ale
nie wczeniej, nim dotr¹ do znacznie wiêkszego Carmarthen.
Usiad³a prosto i przez brudne okienko dyli¿ansu spogl¹da³a na gó-
rzysty walijski krajobraz. Pozwoli³a sobie wreszcie na smutn¹ zadumê
i niespokojne rojenia o tym, co j¹ czeka u celu podró¿y.
15
Strona 13
16
Strona 14
Czêæ pierwsza
Osterley Park
Niewinna niczym Ewa przed upadkiem.
Horace Walpole
2 17
Strona 15
18
Strona 16
1
Osterley Park
Styczeñ 1781
B rienne Morrow rozmyla³a o wra¿eniu, jakie zrobi³ na niej Osterley
Park, gdy ujrza³a go miesi¹c temu, przekroczywszy bramê z ceglan¹ stró-
¿ówk¹. Wspania³y portyk o¿ywia³y bia³e gryfy na frontonie. Wielkie
kamienne or³y, ka¿dy ze ¿mij¹ w dziobie, wznosi³y siê gronie nad scho-
dami. Szare oczy granitowych ptaków czujnie wypatrywa³y wroga.
Teraz za, gdy siedz¹c na zimnej kamiennej ³awce, spogl¹da³a
w kierunku dworu, wyda³ siê jej jeszcze bardziej imponuj¹cy na tle
monotonnego krajobrazu. Nie by³o tu ani pagórków, ani majestatycz-
nych wi¹zów, niczego, co by os³abi³o kontrast. Dwór wzniesiono na
rozleg³ej, niczym nieurozmaiconej p³aszczynie, w pobli¿u jeziora
przypominaj¹cego kszta³tem d³ugi palec. Osterley Park przerasta³
swym ogromem nawet najwy¿sze drzewo stoj¹ce w pobli¿u: wysoki,
strzelisty d¹b.
Brienne popatrzy³a na niego. D¹b by³ w op³akanym stanie: ostre zi-
mowe wichry da³y mu siê we znaki. Dziewczyna zdecydowa³a siê na
melancholijn¹ przechadzkê po parku otaczaj¹cym dwór, chc¹c znaleæ
nieco pociechy w posêpnym krajobrazie. Jego pustka stanowi³a pewne
wytchnienie po przyt³aczaj¹cej swoim przepychem rezydencji.
Siedz¹c na kamiennej ³awce w pobli¿u ¿wirowanego podjazdu,
Brienne pozwoli³a swym mylom i oczom biec ku domowi. Przygl¹da³a
siê parze bia³ych gryfów, ich gronie wzniesionym ³apom. Mia³a wra¿e-
nie, ¿e od wczoraj unios³y siê nieco wy¿ej. El¿bietañskie wie¿yczki na
wszystkich czterech rogach domu nie pasowa³y do jego neoklasycznej
19
Strona 17
fasady. Mo¿e kiedy, dawno temu duma³a Brienne znajdowa³o siê tu
szczêliwe, przytulne domostwo a nie ten z³owieszczy gmach?
Zachowa³a bardzo nieliczne wspomnienia dworu sprzed lat. Wyje-
cha³a st¹d jako piêcioletnie dziecko. Pamiêta³a ch³ód panuj¹cy w galerii
ozdobionej z dwóch stron wielkimi weneckimi oknami. Hula³y tam nie-
ustannie przeci¹gi. Teraz okna zamurowano. Pamiêta³a równie¿ pokój
matki, z³ocisty jak s³oñce i pachn¹cy zawsze kwieciem pomarañczy.
Z pokojem tym wi¹za³o siê jednak przykre wspomnienie. Kiedy Brien-
ne mia³a z³y sen i przybieg³a do mamy, ale nie znalaz³a jej w pokoju.
Zjawi³a siê za to pokojówka i odnios³a dziewczynkê z powrotem do ³ó-
¿eczka, t³umacz¹c, ¿e mamusia znajduje siê gdzie indziej i jest bardzo
zajêta. Pozostawione samo sobie dziecko poczu³o siê jeszcze bardziej
przera¿one i opuszczone.
Brienne spuci³a wzrok na swe pocerowane br¹zowe rêkawiczki
i potrz¹snê³a g³ow¹. ¯adne z jej w³asnych nielicznych wspomnieñ
z Osterley Park i ¿adne z opowiadañ mamy nie przygotowa³o jej na
wspania³oæ tej budowli. Po przekroczeniu bramy poczu³a siê przyt³o-
czona widokiem rezydencji. A to, ¿e by³a jej jedyn¹ mieszkank¹ (nie
licz¹c oczywicie s³u¿by), potêgowa³o jeszcze wra¿enie, jakie wywiera³
na ni¹ Osterley Park. Dzieñ w dzieñ b³¹dzi³a po wytwornie urz¹dzonych
salach, czuj¹c siê raczej zalêknion¹ s³u¿¹c¹ ni¿ jedyn¹ córk¹ lorda Oli-
vera, ósmego hrabiego Laborde. Có¿ za ironia losu: ona taka niepozor-
na i nêdzna istota jest jedynym dowodem jego mêskoci i jedyn¹ dzie-
dziczk¹ rodowego nazwiska!
Opowieci mamy nie zawsze by³y zgodne z prawd¹. Brienne poruszy-
³a siê niespokojnie na zimnej marmurowej ³awce. Myli jej pobieg³y ku
miniaturze, któr¹ schowa³a w tajemnej skrytce komody w swojej sypialni.
Brienne odkry³a portrecik wkrótce po mierci matki, w jednym z kufrów
w ich starym kupieckim domu w Tenby. Na kruchej p³ycie z koci s³onio-
wej widnia³a podobizna mê¿czyzny o anielskiej twarzy. Choæ by³ m³ody
i bardzo przystojny, jego uroda nie zaszokowa³a Brienne. Ale obecnoæ
miniatury w maminym schowku musia³a co oznaczaæ.
Brienne od lat zastanawia³a siê, czy jej matka nigdy nie zazna³a mi-
³oci? Wiedzia³a dobrze, i¿ lady Grace nie kocha³a hrabiego, swojego
mê¿a. Ojciec Brienne z pewnoci¹ nie zas³ugiwa³ na mi³oæ. Kim wiêc
by³ ten piêkny mê¿czyzna z portretu? myla³a Brienne. Mo¿e jaki
daleki kuzyn, który nie zapomnia³ po dzi dzieñ swej m³odzieñczej mi-
³oci jej matki? A mo¿e przebywaj¹cy na drugim koñcu wiata kapi-
tan, który zachowa³ Grace Morrow w pamiêci, choæ rozdzieli³y ich mo-
rza?
20
Strona 18
Tul¹c miniaturê do piersi, Brienne snu³a romantyczne fantazje. Przy-
nosi³a jej ulgê myl, ¿e matka mimo wszystko zakosztowa³a mi³oci, ¿e
w jej krótkim ¿yciu by³ jeszcze kto prócz Olivera Morrowa. Hrabia
traktowa³ ¿onê jak jedno z kosztownych cacek, dodaj¹cych blasku jego
ukochanej siedzibie, a nie jak kobietê, któr¹ mo¿e zraniæ grubiañskim
s³owem i brutalnym dotkniêciem. Choæ Brienne uwiadamia³a sobie, ¿e
zwi¹zek matki z jakim innym mê¿czyzn¹ móg³ mieæ powa¿ne konse-
kwencje, wola³a nie zg³êbiaæ tej sprawy. W jej mózgu czai³o siê podej-
rzenie, ¿e ona sama przypomina mê¿czyznê z portretu. Powiedzia³a so-
bie jednak stanowczo, ¿e dopatruje siê w miniaturze czego, czego wcale
tam nie ma. Wiedzia³a tylko jedno: ten portrecik by³ dla mamy bardzo
cenny. Zachowa³a go przecie¿ przez te wszystkie lata
Dlatego Brien-
ne równie¿ ceni³a to znalezisko.
Przetrz¹snê³a ca³y dom nie tylko w poszukiwaniu pami¹tek o senty-
mentalnym znaczeniu. Wierzyciele stukali do drzwi. Obci¹¿a³y j¹ nie-
wielkie, lecz zadawnione d³ugi: za sztukê dawno ju¿ zu¿ytego materia-
³u, za kawa³ dawno zjedzonego miêsa. Wkrótce zrozumia³a, ¿e musi
opuciæ Waliê.
Nocami drêczy³y j¹ obawy i w¹tpliwoci. Le¿a³a bezsennie w swo-
im pokoju na górce i wpatrywa³a siê w ³ukowate belki sklepienia, zaci-
skaj¹c w zziêbniêtej rêce cenn¹ miniaturê. Od czasu do czasu wstawa³a,
by otworzyæ gotyckie okno o o³owianych szybkach i wpuciæ nocne po-
wietrze. W koñcu podjê³a decyzjê: musi st¹d wyjechaæ. Nie spodziewa³a
siê znaleæ szczêcia w nowym miejscu pobytu. Wzdryga³a siê na myl
o ponownym spotkaniu z mê¿czyzn¹, którego nazywa³a ojcem. Nie by³o
jednak wyboru. Nie mia³a dok¹d pójæ.
Brienne, zmuszona do opuszczenia Tenby, musia³a rozstaæ siê z wie-
loma drogimi jej sercu drobiazgami. Trzeba by³o sprzedaæ per³owe spin-
ki do w³osów mamy, wszystkie suknie zmar³ej i kilka w³asnych. Rozsta-
³a siê z ukochanymi ksi¹¿kami; by³y wród nich tomy Szekspira
i Chaucera. By³y jednak dwie pami¹tki, które Brienne postanowi³a za-
chowaæ za wszelk¹ cenê, choæby bardzo brakowa³o jej pieniêdzy. Jedn¹
z nich by³ z³oty grzebyk, wysadzany ametystami, który równie¿ znalaz³a
w skrytce. Ametysty przywodzi³y jej na myl kochane oczy mamy fio³-
kowob³êkitne, tej samej barwy co jej w³asne. Drugim ze skarbów by³a
miniatura.
Brienne siedzia³a bez ruchu na ³awce. Jej umys³ wype³nia³y wspo-
mnienia. Pozostawia³y ohydny smak w ustach i wywo³ywa³y g³êboki ból
w brzuchu. Szczêcie jednak dopisa³o jej pod jednym wzglêdem: jej oj-
ciec nie zajrza³ ani razu do Osterley Park przez ca³y miesi¹c, który tu
21
Strona 19
spêdzi³a. I s¹dz¹c z gadaniny s³u¿by, nie spodziewano siê go w najbli¿-
szym czasie.
Dziewczyna by³a tak pogr¹¿ona w mylach, ¿e dostrzeg³a elegancki
powóz zaprzê¿ony w czwórkê koni dopiero wówczas, gdy podje¿d¿a³
pod dom. Nim zd¹¿y³a podnieæ siê z ³awki, z powozu wyskoczy³a zna-
na jej postaæ: doradca prawny hrabiego zmierza³ ku niej niecierpliwym
krokiem.
Dzieñ dobry powita³a go Brienne, nie ruszaj¹c siê z miejsca. Co
te¿ sk³oni³o go do przyjazdu? myla³a z niepokojem.
Dzieñ dobry, lady Brienne. Proszê nie wstawaæ: nie zajmê pani
wiele czasu. Skwaszony adwokat zatrzyma³ siê przed ni¹ i mówi³ dalej
aroganckim tonem: Przyby³em tu, by poinformowaæ pani¹, i¿ nie je-
stem ju¿ doradc¹ prawnym pani ojca. Nie staæ go d³u¿ej na moje us³ugi.
Spojrza³ na Brienne, oczekuj¹c jakiej reakcji z jej strony, ale spotka³o
go rozczarowanie.
Proszê mi wybaczyæ odezwa³a siê wreszcie ale nie pojmujê, po
co pan traci³ czas na informowanie mnie o tym. Ja przecie¿ nigdy nie
korzysta³am z pañskich us³ug.
Idzie o co wiêcej. Pani ojciec od pewnego czasu przebywa
w Ameryce. Grywa w karty na³ogowo, a co gorsza, ponad stan. Praw-
nik znowu zerkn¹³ na Brienne, tym razem pewien jakiej reakcji. Po-
niós³ ciê¿kie straty materialne.
Doprawdy? Brienne popatrzy³a na adwokata. Jej oczy nie wyra-
¿a³y absolutnie nic.
Prawdê mówi¹c, straci³ maj¹tek. Przegra³ w karty Osterley Park.
Ach, tak. Po sekundzie czy dwóch odsunê³a od siebie ten pro-
blem. Powiadomiê o tym s³u¿bê. Czy mam przekazaæ jakie konkretne
szczegó³y?
Przepraszam, lady Brienne, ale chyba nie dotar³o do pani to, co
powiedzia³em. Hrabia straci³ Osterley Park. Pozosta³a pani bez dachu
nad g³ow¹.
Zrozumia³am doskonale, co pan powiedzia³. I wcale mnie to nie
zaskoczy³o. Jakie to podobne do mego ojca: postawiæ tak¹ wspania³¹
posiad³oæ na jedn¹ kartê! I nie pomyleæ nawet o ludziach, którzy pozo-
stan¹ bez pracy i domu.
Nowy w³aciciel Osterley Park ¿yczy sobie, by ca³a s³u¿ba pozo-
sta³a na razie w rezydencji. W swoim licie poleci³ mi powiadomiæ
wszystkich, ¿e przybêdzie tu i zadecyduje osobicie, kogo zwolniæ.
A kiedy zamierza tu przybyæ? spyta³a obojêtnym tonem. Bêdzie
ju¿ daleko st¹d, nim zjawi siê nowy w³aciciel.
22
Strona 20
Trudno powiedzieæ
ale najpóniej pod koniec tygodnia. Mo¿e
przyjechaæ nawet jutro, s¹dz¹c z dat, które poda³ w licie.
Nast¹pi³a wreszcie d³ugo oczekiwana przez gocia reakcja. Brienne
zapar³o po prostu dech; spogl¹da³a na niego w os³upieniu.
Chyba pan ¿artuje! Czemu nie powiadomiono mnie wczeniej?!
Listy z kolonii przewa¿nie zjawiaj¹ siê razem z ich nadawcami,
lady Brienne. Przyby³em tu najwczeniej, jak mog³em. Sam dopiero co
otrzyma³em wieæ o ruinie pani ojca. Kocisty adwokat nie kry³ swego
niesmaku. Owiadczy³ mi, ¿e nie bêdzie dalej korzysta³ z moich us³ug
i wspomnia³, ¿e ma trudnoci z powrotem do Anglii. Obawiam siê, ¿e
uniemo¿liwia mu to nie tylko wojna, ale i ca³kowity brak pieniêdzy.
Przynajmniej jedna dobra nowina! mruknê³a pod nosem Brienne.
Prawnik odchrz¹kn¹³.
Choæ hrabia zalega z zap³at¹ za moje dotychczasowe us³ugi, uwa-
¿a³em za swój obowi¹zek przyjechaæ tu i zaoferowaæ pani sw¹ pomoc.
Omielê siê co zasugerowaæ: rezydencja w Bath pozostaje nadal
w posiadaniu pani ojca, o ile wiem. Pan hrabia ma równie¿ niewielki
dom w Londynie. S¹dzê, ¿e po powrocie do Anglii tam w³anie zamiesz-
ka. Pewien jestem, ¿e pani ojciec nie bêdzie mia³ ¿adnych obiekcji, by
korzysta³a pani na razie z jego rezydencji.
Byæ mo¿e hrabia nie mia³by obiekcji, ale ja mam. Zatrzyma³am siê
w Osterley Park jedynie na krótko, nim znajdê odpowiedniejsze schro-
nienie. Có¿, muszê siê st¹d wynieæ nieco wczeniej, ni¿ myla³am.
Nowy w³aciciel robi wra¿enie szlachetnego cz³owieka. Jestem
przekonany, ¿e nie odmówi pani miejsca pod swym dachem, póki nie
znajdzie pani czego lepszego. Rozumiem oczywicie, ¿e podobna su-
gestia mo¿e wydaæ siê pani haniebna i nieprzystojna
Haniebna? Czy przyjêcie ¿yczliwej pomocy od nieznajomego cz³o-
wieka to hañba? Dla mnie prawdziw¹ hañb¹ jest pozostawanie na ³asce
ojca. Moja matka, gdyby ¿y³a, mog³aby to lepiej wyjaniæ. Brienne
ledwie wymamrota³a ostatnie s³owa i nie doda³a ju¿ nic wiêcej.
No có¿
jeli nie ma pani co do tego obiekcji, lady Brienne, pan
Avenel Slane z pewnoci¹ udzieli pani gociny. Co prawda powstanie
niezrêczna, niemal niestosowna sytuacja
ale jeli pani to nie przeszka-
dza, nie bêdê zanudza³ pani moimi sugestiami.
Mo¿e pan przekazaæ memu ojcu, o ile siê pan z nim spotka, ¿e nie
tylko chêtnie przyjmê ¿yczliw¹ pomoc pana Slanea, jeli mi j¹ zapropo-
nuje, ale nawet gotowa jestem zatrudniæ siê na sta³e u nowego w³acicie-
la Osterley Park, byle nie mieæ do czynienia z hrabi¹ Laborde. Roze-
mia³a siê i dorzuci³a jeszcze: Tak, niech mu pan to koniecznie
23