Urbańskie K i K - Wielka nagroda
Szczegóły |
Tytuł |
Urbańskie K i K - Wielka nagroda |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Urbańskie K i K - Wielka nagroda PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Urbańskie K i K - Wielka nagroda PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Urbańskie K i K - Wielka nagroda - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Katarzyna i Karolina Urbańskie
WIELKA NAGRODA
Burza przybierała na sile. Błysk, grzmot.... i kolejny
piorun, niczym mało wykwalifikowany krawiec, przeszył nieboskłon
Krainy Całkiem Dużego Smoka. Deszcz padał od dłuższego czasu i
wyglądało na to, że wcale nie miał zamiaru przestać.
W miasteczku Pod Zgniłą Strzechą pogoda już od kilku dni
dawała się we znaki i zakłócała codzienny tryb życia jego
mieszkańców. Skutki ulewy najbardziej odczuwali drobni handlarze i
początkujący kołodzieje, którzy w żaden sposób nie mogli pozbyć się
towaru. Nawet cieszące się zazwyczaj wielkim powodzeniem przepaski
biodrowe z autografem władcy nie znalazły dzisiaj nabywcy, nie
wspominając już o "Wspaniałych Smoczych Ozorkach Trolla zwanego
Nieporadnym".
Na ulicach miasta panowała pustka. Nikt nie zaryzykował
wyjścia na zewnątrz, doszedłszy wcześniej do wniosku, iż lepiej jest
już być katowanym filozoficznymi rozważaniami wuja czy pradziada,
niż wystawić nos na taką ulewę.
Księżyc, usunięty na bok, z dala od rozszalałych piorunów, ze
spokojem obserwował senną krainę. Już na początku warty, jego błędny
wzrok przykuły dwie postaci, które chroniąc się przed deszczem,
zasiadły pod olbrzymim drzewem rosnącym w samym centrum okolicznej
polany. Warto wspomnieć, iż była ona miejscem niezwykłym, gdyż tylko
tam istniała możliwość ujrzenia niesamowitych kamieni posiadających
zdolność deklamowania wierszy z pamięci. Ponadto wystawiały one raz
do roku "Wielki Festiwal Skrzaciej Poezji Śpiewanej". Głównym i
charakterystycznym motywem każdego utworu był refren "Uha- ha!",
podczas którego wskazane było donośne tupanie wszelkimi kończynami i
uderzenie się kuflem miodu ze swym sąsiadem. Właśnie ta część
widowiska cieszyła się największym uznaniem publiczności, za każdym
razem licznie ściągającej w to miejsce.
Tymczasem przyjrzyjmy się bliżej tajemniczym osobnikom.
Polaną wstrząsnął kolejny grzmot, a błysk rozjaśnił na chwilę całą
okolicę.
- odezwała się jedna z postaci siedzących pod
drzewem. Głos miała smętny niczym wieśniak, który licząc taczki z
nawozem, doliczył się o jedną za mało.
Ach, Keelan! Przestań już! Rozpraszasz moje myśli! Właśnie
rozważałem...uh! Nie cierpię tego kapelusza!- mówiąc to, druga z
przebywających pod drzewem postaci nerwowym ruchem poprawiła
obszerne nakrycie głowy, które w najmniej spodziewanym momencie
zsunęło jej się na oczy. Był to dość nietypowy kapelusz- olbrzymi,
szpiczasty, z niewiarygodnie dużym rondem. Za zieloną wstęgą, którą
był owinięty, znajdowało się strusie pióro, aktualnie lekko
oklapnięte z powodu deszczu.
Właściciel tego dziwnego nakrycia głowy poruszył się
niespokojnie i po chwili zastanowienia przykucnął bliżej pnia. Był
to wysoki, chudy młodzieniec o wyglądzie chłystka z kaprawymi
oczkami, nosem niczym dziób kruka i wiekiem w sam raz pozwalającym
na podjęcie nauki w Uczelni Zgłębiania Tajników Wiedzy Magicznej Na
Podstawie Wykresów i Diagramów. Jego strój budził pewne, głębsze
refleksje. Już na pierwszy rzut oka widać było, iż człowiek ten
pochodzi z dalekich stron, być może zza Smoczego Morza? Ubiór jego
był typowy dla Pielgrzyma, kogoś obcego i zagubionego, kogoś, kto w
kółko zadaje sobie jedno pytanie: "Co ja tu w ogóle robię i gdzie
jest ten facet, który miał na mnie czekać przy tawernie?"
Mocniejszy powiew wiatru ocknął przysypiającego przybysza.
Ten zatrząsł się z zimna i owinął szczelniej swą długą szatą.
Narzucił też kaptur, co stanowiło nie lada wyczyn, gdyż chłopak miał
już na głowie ów wielki kapelusz. Cała jego postać przywoływała na
myśl mało przekonywującego kuglarza lub początkującego fakira.
Kolejny grzmot wstrząsnął okolicą, a błysk podrażnił
przekrwione oczy podróżnika zwanego Keelanem.
.- stwierdził bez większego zdziwienia. Był o wiele
niższy od swego przyjaciela. Jego twarz wydawała się być wyryta z
kamienia, nigdy nie zmieniała swego wyrazu, który przedstawiał
lekkie rozczarowanie przemieszane z czymś na podobieństwo niemiłego
zaskoczenia. Głowę jego, dość szczelnie, okrywała pilotka, zaś szyję
chronił od wiatru wysoko postawiony kołnierz. Cały Keelan
prezentował się dość tajemniczo. Patrząc na tego osobnika, miało się
to dziwne uczucie, że lepiej się nie przyglądać i pójść sobie zanim
zobaczy się coś, czego wolałoby się nigdy nie widzieć.
Nagle , zupełnie niespodziewanie, bez żadnego ostrzeżenia
polaną wstrząsnął kolejny grzmot, który rozbudził drzemiących pod
drzewem wędrowców.
* Aaaaagh! Nie wytrzymam tego ani chwili dłużej! Przecież nie
było błysku, który zapowiedziałby zbliżający się grzmot! To
niesprawiedliwe! Nawet nie zdążyłem zatkać sobie uszu! Jeszcze
trochę, a wpadnę w nerwicę, dostanę zawału albo osiwieję i dalszą
część zadania będziesz musiał wykonać sam...A tak w ogóle....-
przemówienie młodzieńca zakłócił, zsunięty gwałtownie na oczy,
kapelusz. I stało się! Tok myślenia chłopaka został ponownie
przerwany. Była to jedna z tych rzeczy, których ów młodzian, nie
nachalnej urody, nie lubił najbardziej. Powodowało całkowitą
dekoncentrację i musiała minąć bardzo długa chwila zanim powrócił
tok rozumowania i wszystko było jak dawniej.
* Eee....o czym to ja mówiłem?- zapytał młodzian z nadzieją w
głosie, wykonując przy tym serię niezidentyfikowanych ruchów rękoma,
mających na celu odsłonięcie oczu.
* To tylko grzmot, Renny. Śpij dalej, wtedy czas mija o
wiele szybciej.- odezwał się Keelan, stłumionym przez kołnierz
kapoty, głosem.
Mocny powiew wiatru zatrząsł gałęziami i kilka drobnych
listków spadło na głowy schronionych pod drzewem przyjaciół. Renny
poprawił swój kapelusz i postanowił zagadnąć. Miały to być jakieś
pokrzepiające słowa....po chwili namysłu powiedział:
* Ale pada!...zmokliśmy chyba do suchej nitki...- Młodzian
odkaszlnął nerwowo, a ponieważ Keelan się nie odzywał, spróbował
jeszcze raz.
* Słuchaj Keelan...deszcz zaraz przejdzie...chyba. Ruszymy
dalej...zresztą burza już się kończy....- Jego wypowiedź przerwał
kolejny grzmot. Nawałnica rozpętała się na dobre i właśnie odbywał
się jej punkt kulminacyjny. Wszystko wydawało się wirować wokoło.
Polana była szara od piasku, gałęzie i liście, gdzieniegdzie także
żaby, przelatywały nad głową zdezorientowanego Renny'ego.
Wtem, wśród tego zgiełku, odezwał się ludzki głos, nie
należący do żadnego z przyjaciół. Dochodził od strony Ognistego Lasu
i po chwili nie było wątpliwości do kogo należał, bowiem na polanę
wytoczył się miejscowy wieśniak. Był to krępy człowiek o rumianej
twarzy i oczkach niczym dwa ziarenka grochu. Rozejrzał się wokoło i
siorbnął z, trzymanego w ręce, kufla.. Po chwili, pośród licznych,
niekontrolowanych czknięć, zabełkotał:
* Uha- ha...chiiik! Uha- chiiik- ha, bracie! chiiik!......-
Powiedział, po czym zamachnął się kuflem. Trafił w pustkę, zakręcił
się chwiejnie i upadł. Za moment znów był na nogach, a jego kufel
lśnił w świetle księżyca. Wieśniak wzruszył ramionami, szybko
opróżnił swe naczynie i niepewnym krokiem udał się w stronę
Ognistego Lasu.
Renny przyglądał się temu w otępieniu. Po chwili odezwał się
zamyślonym głosem:
* Hmm....To naprawdę dziwne miejsce...., prawda Keelan?-
Odpowiedzią był jedynie szum deszczu i wycie wiatru..., a może
czegoś jeszcze. Młodzieniec wolał nie dociekać co to było, gdyż
bardziej od dziwnych odgłosów, zaniepokoiło go milczenie Keelana.
Spróbował jeszcze raz:
* Hej Keelan! Widziałeś jego kufel? Fajny był, no nie?...- I
tym razem także cisza. Renny, lekko już zniecierpliwiony, poprawił
kapelusz i rozejrzał się wkoło. Po bliższych i dalszych oględzinach
doszedł do zadziwiającego wniosku: Keelan zniknął! Na dodatek pod
drzewem nie było już ani kawałka suchego miejsca. Renny westchnął i
usiadł na trawie. Wpadł w panikę
Chyba tak to już jest, że w każdej niezwykłej Krainie musi
się znaleźć choćby jedno miejsce, jakaś maleńka mieścina,
szczególnie upodobana przez magów, czarnoksiężników, złoczyńców,
szubrawców i kaznodziei. Znajduje się ona najczęściej w jakimś
zacisznym zakątku, gdzie nikogo nie dziwią latające żaby i zawody
skrzaciego stepowania w błocie. Takie właśnie jest miasteczko Pod
Zgniłą Strzechą., miejsce obfitujące w skandale, na które wszyscy
tylko czekają. Najczęściej dotyczą one magów i czarnoksiężników,
prowadzących ze sobą ciągłą rywalizację o zaklęcia. Prześcigają się
w ich wymyślaniu, a potem wypróbowują je na czym popadnie.
Gdyby jakiś dociekliwy osobnik pokusił się zapytać
przypadkowego mieszkańca Zgniłej Strzechy o najgłośniejszy skandal
ostatnich dni, ten z pewnością opowiedziałby mu historię
Szczerbatego- ostatniej ofiary niecnych poczynań magów. Człowiek ten
od zawsze cieszył się dużym szacunkiem wśród mieszkańców. Należał do
tego typu ludzi, o których bez obawy można było powiedzieć "równy
gość" i postawić kufel miodu w tawernie "Pod Obruszonym Smokiem".
Był znany ze swej uczynności i dobroci.. Chętnie pomagał innym, ale
tylko pod warunkiem, że sam na tym zyskał. Mieszkał wraz z żoną na
obrzeżach mieściny, gdzie prowadził małe gospodarstwo. Zajmował się
hodowlą świń i trzeba przyznać, że miał z tego niemałe korzyści.
Co roku w miasteczku odbywały się "Świńskie Zawody Karciane"-
należały one do tradycji. Mieszkańcy Zgniłej Strzechy nie wyobrażali
sobie Dnia Piosenki Mówionej bez tych zawodów. Za każdym razem
dostarczały one wiele emocji i radości, pomimo iż zwycięzca był
wszystkim znany już przed rozpoczęciem pojedynku. Od wielu lat
główną nagrodę odbierała ta sama świnia, podopieczna Szczerbatego,
pieszczotliwie przez niego nazywana Wodzisławem.
Życie Szczerbatego upływało spokojnie. Miał kochającą żonę,
świnię i ogólnie był szczęśliwym człowiekiem. Ponadto wywodził się z
bardzo starego rodu Szczerbatych. Twierdził też, że nazwisko od
zawsze przynosiło mu szczęście. Nazwa rodu, z którego pochodził, nie
była jednak przypadkowa. Przodek Szczerbatego był bardzo rozrywkowym
człowiekiem, a jego życie stanowiło wybuchową mieszankę biesiad,
zabaw pod gołym niebem i wielu kufli miodu. To on był pomysłodawcą
konkursu "Wypij za dwóch- więcej zyskasz", który stał się tradycją w
karczmie "Pod Obruszonym Smokiem" Na jednej z takich biesiad doszło
do niemiłego incydentu. Przodek Szczerbatego wypił za dwóch....i nic
nie zyskał. Został zdyskwalifikowany za "picie z 10 kufli
jednocześnie, potłuczenie jednego i pomaganie sobie nosem". W
rezultacie kłamliwy uczestnik wdał się w bójkę z barmanem, potłukł
kolejne dwa kufle i wybił sobie przednie zęby. Od tamtej pory
nazywano go Szczerbatym, a przydomek ten przechodził z pokolenia na
pokolenie. Wszystko działo się zgodnie z teorią Kanark'a, który
twierdził, że "cechy nabyte podczas życia jednostki są przekazywane
kolejnym pokoleniom i choćbyś nie wiem, co robił, to i tak je
odziedziczysz". Wszyscy z rodu Szczerbatych mieli więc od urodzenia
ubytki dwóch przednich zębów. Jednak, jak się okazało, nic nie jest
wieczne- nawet szczerba.
Pewnego pięknego poranka Szczerbaty, budząc się, stwierdził z
niemałym przestrachem, iż jego szczerba zniknęła , a na jej miejscu
pojawiły się dwa żółte zęby. To wydarzenie stanowiło początek końca
naszego wieśniaka. Jak później udowodniono, wszystkiemu winien był
jeden z początkujących magów, który bawił się zaklęciami nieopodal
gospodarstwa. Z jego nieudolnych tłumaczeń wynikało, że wiatr, który
tego dnia był wyjątkowo silny, musiał przywiać jego zaklęcia aż w
okolice domu Szczerbatego. W żadnym kodeksie karnym nie było
najmniejszej wzmianki o tym, jak postępować z wiatrem, w związku z
tym sprawa z czasem ucichła. Szczerbaty zaś został zmuszony do
zapłacenia kary grzywny za "zastraszanie obywateli miasteczka i
rzucanie niestosownych uwag pod adresem wiatru".
Kolejnym nieszczęściem jakie nawiedziło dom Szczerbatego było
odejście świni. Nieszczęśliwie zakochana w wieprzu z sąsiedztwa,
odmówiła dalszej współpracy i opuściła swego opiekuna, pozostawiając
mu stosy długów do spłacenia, gdyż ostatnimi czasy dość dużo
przegrała w karty. Wkrótce potem, w ślad za świnią, udała się żona
Szczerbatego. Stwierdziła, że jej mąż bardzo niekorzystnie
prezentuje się bez ubytków i przeprowadziła się do innej osady.
Szczerbaty tymczasem utwierdził się w przekonaniu, iż
wszystkiemu winien jest brak szczerby. Ponadto nie stać go było na
spłacenie wszystkich długów dawnej mistrzyni "Świńskich Zawodów
Karcianych", więc wyprowadził z gospodarstwa i osiedlił gdzieś pod
miasteczkiem. Podobno wszedł w korzystny układ z leśnikami: on
wyplatał im koszyki, a oni dostarczali mu resztki swego pożywienia.
Po odejściu Szczerbatego ludność Zgniłej Strzechy zaczęła się
zastanawiać, czy kolejne "Świńskie Zawody Karciane" powinny się
odbyć. Po długich godzinach ożywionej dyskusji i wielu litrach miodu
zadecydowano, iż zostaną one odwołane na jakiś czas. Lecz czym
byłaby osada Pod Zgniłą Strzechą bez swych widowiskowych zawodów?
Pusta niczym kufel bez zacieków z miodu i smutna jak miauczenie
głodnego kota, zamkniętego za karę w beczce, a co najważniejsze- nie
zwabiłaby corocznych bywalców i turystów. Wójt Zgniłej Strzechy-
niejaki Sędziwiec Ryjowaty, doszedł do wniosku, że konieczny jest
powrót do przeszłości, do starych tradycji i obyczajów.....do Święta
Farbowania Baranów.
Minuty mijały, a Keelan się nie pojawiał. Burza powoli
odchodziła na zachód. Grzmoty stawały się coraz rzadsze, wiatr
malał. Zaczynało świtać i wydawać by się mogło, że najgorsze już
minęło. Ale nie dla wszystkich. Renny był niespokojny, zniknięcie
przyjaciela bardzo go irytowało. Zupełnie nie wiedział, co powinien
teraz zrobić.
* Keelan nigdy tak się nie zachowywał...chociaż....czyżby
chodziło o ten incydent z sową Puszczykiem?- zastanawiał się
młodzian.- Taaak....Keelan bardzo to później przeżywał. Nie dał
sobie wytłumaczyć, że to nie była jego wina. Przecież ta głupia sowa
sama wlazła na katapultę ze skrzacim nawozem...- Renny otrząsnął się
z nieprzyjemnych myśli i zaczął krążyć wokół drzewa. Keelan nadal
się nie pojawiał.
Po dziewiętnastym okrążeniu pnia młodzieniec postanowił
działać. Stwierdził, że bezczynne czekanie nic dobrego nie
przyniesie, a chodzenie w kółko przyprawiło go już o mdłości. Na
dodatek niemiłe wspomnienia z przeszłości nadal nie dawały mu
spokoju.
* Eh! Dlaczego ten głupi Puszczyk musiał wyjść z tego
cało?..- powiedział przez zaciśnięte zęby Renny. W ostatniej chwili
zdążył podtrzymać zsuwający się na oczy kapelusz.
* Nie mógł tak po prostu odejść do tej swojej Krainy Wiecznie
Roześmianych i Sytych Puszczyków? Jego rehabilitacja tak drogo nas
kosztowała!- Chłopak poczuł się bardzo słabo, zakręciło mu się w
głowie, a cały świat wirował mu przed oczami. Postanowił usiąść i
zebrać myśli. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Keelan tak po prostu go
zostawił...przecież mieli misję, plan, nad którym długo pracowali...
Młodzieniec postanowił zaryzykować i najgłośniej jak tylko mógł,
zakrzyknął:
* Keeeeeeeeeelan!
Nagle usłyszał tuż obok siebie głos przyjaciela:
* No i o co chodzi? O co tyle krzyku, Renny? Człowiek nawet
spokojnie nie może pójść za potrzebą, żeby zaraz tragedii nie było.
Zupełnie jak u mnie w domu! Ten deszcz tak padał i padał, że mnie
zaczął pęcherz uciskać...a ty zaraz dramat układasz...- stwierdził
Keelan i naciągnął na głowę swoją pilotkę.
* Keelan! To ty żyjesz? Nie zginąłeś rozszarpany przez
zdziczałe trolle i rozjuszone chochliki...?- pytał zdezorientowany
Renny.
* Jakie trolle? Jakie chochliki? Gdzie? Tu? Przecież tutaj
nikogo nie ma! NIC TU NIE MA! Widzisz tu kogoś, bo ja nie!- potok
słów wymówionych jednym tchem skutecznie zapowietrzył człowieka w
pilotce. Młodzieńcowi natomiast, jak zwykle w takich chwilach,
kapelusz opadł na oczy.
* O wypraszam sobie! A ja to co? Grzyb?- odezwał się cichy,
lecz wyraźnie oburzony głos.
* Kto to powiedział? Hę?- zapytali zgodnym chórem Renny i
Keelan .
* Hej ty! Kamień!- rozległ się kolejny, trochę gąbczasty
głos. Przywodził na myśl stepowanie w kaloszach po rozmiękłym
piachu.
* Do mnie mówisz?- zapytał hardo, nie kto inny, jak pierwszy
głos.
* Taaa.....Nie pozwalaj sobie za dużo! To, że bierzesz udział
w festiwalu "Skrzaciej Poezji Śpiewanej" wcale nie oznacza, że
jesteś lepszy! Jak grzyb, to od razu gorszy?- głos dochodził z
okolic trawy, dokładnie z jednego kawałka, na którym rósł sobie
spokojnie muchomor. Nieopodal niego leżał, dość pokaźnych rozmiarów,
kamień.
* To my nie jesteśmy tu sami? Kamienie i muchomory też mówią?
Ale jak?- chcieli wiedzieć Renny i Keelan. Tymczasem kamień i grzyb
zdawali się nie zwracać na nich uwagi.
* Hej grzybie! Wydaje mi się, że wszystko już sobie
wyjaśniliśmy! A jeśli masz jakieś zastrzeżenia, to podaj tylko
godzinę i miejsce...- ciągnął dalej kamień.
* Ha! Dobrze! Jutro o tej samej porze i w tym samym miejscu!
Na razie i tak nie planuję żadnego wyjazdu...- odpowiedział z
zamyśleniem grzyb.
* A więc ustalone! Tylko się nie spóźnij! Hej! A wy dokąd?-
zaciekawił się kamień, gdy Renny i jego towarzysz zaczęli się powoli
wycofywać spod drzewa.
* My? My już sobie pójdziemy...Nie będziemy przeszkadzać.
Przecież i tak jesteśmy spóźnieni! PRAWDA, Renny?- znacząco zapytał
człowiek w pilotce.
* Eeee....co? Ach tak! Jak ty o wszystkim pamiętasz!- zaczął
niezdarnie Renny. Wtem potknął się o coś i ciężko upadł na ziemię.
Szybko wstał, otrzepał płaszcz i spojrzał pod nogi. Twarz mu
zbielała. W trawie leżał najzwyklejszy kamień.
* Oj! Przepraszam bardzo!- wybąkał Renny pod nosem.
* Nie szkodzi, przyjacielu!- odpowiedział kamień - A tak przy
okazji, czy mógłbyś mnie podrzucić w inne miejsce? Gdzieś w okolice
tego dużego wzgórza? Byłbym wdzięczny!- wrzasnął donośnym głosem w
ślad za oddalającym się Renny'm.
Keelan, nie zastanawiając się zbyt długo, puścił się pędem za
przyjacielem. Deszcz, który nadal padał, zdecydowanie utrudniał cały
maraton. W pewnym momencie człowiek w pilotce stracił z oczu swego
przyjaciela. Ten natomiast wylądował z poślizgiem na mokrej trawie,
gdzie siłował się jakiś czas ze swym kapeluszem, a gdy ułożył go na
właściwym miejscu, wstał i rozejrzał się. Po chwili ujrzał Keelana
wśród trawy. Człowiek w pilotce zmęczony biegiem wyłożył się na
murawie i łapał nerwowo powietrze, pomagając sobie przy tym rękami.
Wyglądał jak pokaźnych rozmiarów rzadki okaz łysego żuka. I był
wściekły.
* Co ty zrobiłeś! Mieliśmy wyjść z tego z twarzą! A teraz...-
wysapał - Jak to wyglądało?! Uciekaliśmy od grzyba i kamienia!
Mieliśmy nie wzbudzać....tych...nooo....podejrzeń! Nie wzbudzać
podejrzeń!- zakrzyknął i, po raz drugi tego dnia, zapowietrzył się.
* Tak, wiem, ale....temu kamieniowi źle z oczu patrzyło....-
bronił się zmieszany Renny. Spuścił głowę i nerwowo skubał koniec
swej szaty. Keelan usiadł na trawie, zdjął pilotkę i przetarł czoło
rękawem płaszcza.
* Dobrze już. Zapomnijmy o tym! Pokaż mi teraz ten afisz.
Chyba go jeszcze masz? Nie zgubiłeś, prawda?- zapytał z obawą w
głosie.
Święto Farbowania Baranów od wieków obfitowało w liczne
atrakcje. Główną z nich było niezwykłe widowisko sportowe, które
każdego lata przyciągało olbrzymie liczby gapiów i naiwnych
marzycieli, chcących spróbować swych sił w najważniejszych
konkurencjach. Zawody były ogromnym wydarzeniem w całej krainie i
już na wiele tygodni przed ich rozpoczęciem rozwieszano ogłoszenia i
afisze zapowiadające to niecodzienne widowisko.
Uczestniczyć mógł każdy, jednak należało spełnić kilka
warunków. Zawodnik nie mógł być starszy niż 200 lat, co wzbudzało
protesty Podstarzałego Szamana. Broda nie mogła być dłuższa niż dwa
metry, poza tym delikwent pragnący wziąć udział w turnieju, pod
żadnym pozorem nie mógł być daltonistą, a zawodnicy lubujący się w
racuchach z sosem pomidorowym byli z góry zdyskwalifikowani.
Widowisko Farbowania Baranów co roku wzbudzało wiele emocji.
Głównym tego powodem była nagroda: 1000 smoczych monet, 100
darmowych taczek nawozu skrzaciego, a także uścisk ręki króla.
Zadziwiające było jedno zjawisko. Co roku powtarzała się ta
sama sytuacja. Zwycięzca, będąc pod wpływem wielkiej euforii,
podążał najpierw po odbiór pieniędzy, później odholował 100 taczek
nawozu na swoje gospodarstwo i....na tym się kończyło. Jakimś
dziwnym zbiegiem okoliczności nigdy nie dochodziło do zrealizowania
trzeciej wygranej- uścisku ręki władcy Krainy Całkiem Dużego Smoka.
Każdy ze szczęśliwców miał jakieś wytłumaczenie. Miętosław
Podejrzliwy, zwycięzca turnieju sprzed dwóch lat, tłumaczył się, że
zostawił ziemniaki na ogniu i jeśli zaraz nie wróci, to może się
pożegnać z obiadem. Witek Zakłamany, ubiegłoroczny szczęśliwy
posiadacz 100 darmowych taczek nawozu skrzaciego, żalił się, że ma w
domu schorowaną teściową, i jeśli zaraz nie wróci, to żona się z nim
rozwiedzie. Faktem natomiast było, iż teściowa Witka Zakłamanego
była jedną z jego rywalek w zawodach i cieszyła się dobrym zdrowiem.
Wszyscy czekali ze zniecierpliwieniem, jaki przebieg będą
miały tegoroczne uroczystości odbywające się w osadzie Pod Zgniłą
Strzechą. Kto zostanie zwycięzcą? I czy dojdzie do uścisku ręki
króla?
Renny sięgnął w głębiny swej szaty i wydobył z nich pakunek
owinięty w śniadaniowy papier. Odwinął go z wyraźnym namaszczeniem i
po chwili światło dzienne ujrzał, dość zniszczony, egzemplarz
książki pt. "Biesiada, czyli jak urządzić stół na przyjęcie". Między
okładką a pierwszą stroną poradnika, złożony w czworo, znajdował się
stary afisz.
* Jak to? Nie zwróciłeś jej do biblioteki?- zapytał Keelan.
* A miałem? Myślałem, że to ty ją zwrócisz!- odpowiedział
zdumiony młodzieniec i zaraz się obraził. Bardzo nie lubił, gdy mu
wmawiano rzeczy, których nie pamiętał.
* Zaraz! Przecież to ty miałeś ją przy sobie przez cały czas.
Przeczytałeś ją już chyba z sześć razy, a może i więcej! Przed
wyprawą trzeba było zwrócić.- stanowczo stwierdził Keelan. Cała ta
sytuacja powoli zaczynała mu działać na nerwy. Na dodatek deszcz
nadal siąpił.
* Dobrze. Oddam ją jak tylko wrócimy...., ale to ty będziesz
się tłumaczyć- powiedział człowiek w pilotce. Renny tymczasem się
rozpromienił.
* Niech będzie! Pamiętaj tylko, że gdyby nie tak książka, to
nigdy nie wiedzielibyśmy o turnieju! Przecież to w niej był afisz!-
zakrzyknął z nieukrywaną dumą w głosie młodzian. Potrząsał przy tym
książką, która zdążyła już się pewnie przyzwyczaić do takiego
traktowania, a kolejne zagięcia i nadszarpnięcia nie robiły na niej
wrażenia. Widząc to, Keelan powiedział karcącym tonem:
* Uważaj, Renny, bo za chwilę nie będziemy mieli co oddać do
biblioteki!- Na te słowa, chłopak ostrożnie otworzył poradnik, z
którego na mokrą trawę wypadło kilka kartek. Znaczące chrząknięcie
jego przyjaciela dawało do zrozumienia, iż czas żartów dawno już się
skończył. Renny natomiast rzucił się gwałtownie do ratowania
kolejnych stronic książki rozwiewanych na wszystkie strony przez
wiatr.
Burza znacznie się oddaliła. Jednak deszcz nie miał zamiaru
pójść w jej ślady. Od czasu do czasu słychać było jeszcze stłumione
grzmoty, które przywodziły na myśl odgłosy wydawane przez głodnego
myszoskoczka, zamkniętego w pudełku.
W czasie, gdy młodzian uganiał się po polu za kartkami
rozwiewanymi przez silny wiatr, Keelan postanowił rzucić okiem na
stary afisz. Sięgnął po kartkę starając się jednocześnie opanować
drżącą z przejęcia rękę, przytrzymując ją drugą dłonią. Renny nadal
biegał po trawie z kilkoma kartkami pod pachą, a gdy wydawało się,
że złapie kolejne, tamte wymykały się mu i rozwiewały na wszystkie
strony. Keelan, widząc to, pokręcił ze współczuciem, głową i zabrał
się do czytania.
* Kartka po przejściach....- mruknął pod nosem człowiek w
pilotce, rozprostowując pogięty afisz. Rzeczywiście, nie prezentował
się on zbyt efektownie. Oprócz zwykłych pogięć nosił także ślady
sosu pomidorowego, wyglądało na to, że wielbiciele racuchów w sosie
pomidorowym wzięli odwet. Ponadto afisz był przeterminowany.
Ogłaszał turniej sprzed co najmniej 4 lat.
Tekst na plakacie był dość oficjalny, lecz z pewnością
oddawał atmosferę całego przedsięwzięcia:
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- - - - - - - - - - - - - - - -
Jeśli jesteście znudzeni zwykłym, szarym życiem w osadzie,
szukacie wrażeń, uważacie, że wędzenie kiełbasy jest najgorszą
rzeczą na świecie i nie bierzecie udziału corocznych zawodach
fermentacji pomidorów...Spróbujcie swych sił w turnieju "Farbowania
Baranów"- największym wydarzeniu tego lata!
Jeśli tylko Ty i Twój towarzysz czujecie się na siłach, by
stanąć oko w oko z mistrzami, zgłoście się do najbliższego punktu
zapisów i złóżcie swoje podpisy!
W ZAWODACH MOGĄ BRAĆ UDZIAŁ WSZYSCY!*
*warunki:
Wiek poniżej 200 lat,
Broda nie dłuższa niż dwa metry,
Daltoniści- zdyskwalifikowani,
Wielbiciele racuchów w sosie pomidorowym- zdyskwalifikowani,
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- - - - - - - - - - - - - - -
Keelan prześledził tekst kilkakrotnie. Wszystko wydawało mu
się jasne i klarowne. Z nieukrywanym zadowoleniem kiwnął głową i
spojrzał jeszcze raz na kartkę. "....w zawodach mogą brać udział
wszyscy...". To mu się podobało, właśnie to lubił- jasno i konkretnie.
* Gdyby wszyscy byli tacy bezstronni, świat byłby piękny-
pomyślał z rozrzewnieniem i rozprostował kartkę na kolanie. Nagle
jego wzrok przykuła niewielka notatka, znajdująca się pod tekstem.
Litery były tak małe, że Keelan miał bardzo duży problem z ich
odczytaniem. Nie spuszczając wzroku z afiszu, sięgnął w głębiny
swego płaszcza i po chwili wyciągnął starą, odrapaną lupę. Widać
było, że przeszła ona wiele i gdyby potrafiła mówić, zatrudniono by
ją w jakiejś tawernie, gdzie w nocnych godzinach opowiadałaby
niestworzone historie. Jednak była to najzwyklejsza lupa i właśnie w
tej chwili pomagała swemu panu w rozwikłaniu tekstu.
Człowiek w pilotce przetarł zmęczone oczy i odłożył afisz, a
szkło powiększające odesłał z powrotem w głębiny płaszcza. Gdyby
wyraz jego twarzy mógł się zmienić, prawdopodobnie przedstawiałby
teraz zamyślenie, ewentualnie skupienie.....Odchrząknął nerwowo i
zawołał:
* Renny! Chyba mamy problem....
* Czekaj! Jeszcze tylko jedna....mam!- odpowiedział z wyraźną
satysfakcją młodzieniec. Ruszył pośpiesznym krokiem w kierunku
przyjaciela i po chwili runął na ziemię. Leżał nieruchomo z
zamkniętymi oczami, trzymając kurczowo mokre i pogniecione kartki.
* Hej, Renny! Nie wygłupiaj się! Wstawaj natychmiast!-
zakrzyknął zniecierpliwiony Keelan.
* To pewnie znowu jakiś kamień! I co teraz będzie?!- zawył
donośnym głosem młodzieniec.
* To tylko mokra trawa...- zaczął człowiek w pilotce. Deszcz
nadal padał. Widocznie zdecydował się na dłuższy pobyt. Jeśli tak
dalej będzie, turniej zostanie pewnie odwołany...- pomyślał Keelan.
Po chwili dołączył do niego Renny i stali chwilę w milczeniu.
Młodzian, aby przerwać niezręczną ciszę, chrząknął i powiedział:
* Rzeczywiście, miałeś rację! To było tylko błoto i trawa, a
już się bałem...
Renny włożył wszystkie mokre i dość zabłocone kartki do
okładki, zawinął w porwany papier śniadaniowy, a cały pakunek
schował za pazuchę. Człowiek w pilotce śledził jego poczynania z
nieukrywanym napięciem. Młodzieniec wyczuł, iż czegoś się od niego
oczekuje, więc zapytał:
* O co chodzi...?
Keelan podał mu afisz i w milczeniu obserwował swego
przyjaciela. Młodzian śledził wzrokiem kolejne wyrazy, zatrzymywał
się na chwilę, w celu zanalizowania jakiś niejasności. Kiedy dotarł
do końca tekstu, spojrzał na kolegę pytającym wzrokiem.
* Spójrz na mały dopisek pod tekstem....- podpowiedział
Keelan.
* "....daltoniści- zdyskwalifikowani"- odczytał drżącym
głosem, chłopak.
Ogień w starym kominku powoli dogasał. W zawieszonym nad nim,
czarnym
od sadzy kociołku zawrzało niepokojąco. Był to jeden z tych
sygnałów ostrzegawczych, których nie powinno się lekceważyć, jeśli
chciało się oczywiście uniknąć nieprzyjemnych konsekwencji. Już po
chwili, niczym z groźnego i przedwcześnie rozbudzonego wulkanu, z
kociołka wypłynęła połowa jego tajemniczej zawartości i skutecznie
ugasiła palenisko. W kominku zaskwierczało, a w całej komnacie
powiało zgaszonym węglem.
Po chwili woń ta dotarła także do nozdrzy niewielkiej postaci
siedzącej na drewnianej ławie i studiującej jakąś księgę. Fergal, bo
tak nazywał się gospodarz domu, właściciel kominka, kociołka i
ugaszonych węglików, podniósł oczy znad opasłego tomu, pociągnął
nosem i rozejrzał się wokoło. Prawie natychmiast jego lekko zezowaty
wzrok padł na legowisko, znajdujące się koło kosza na brudną
bieliznę. Fergal zmrużył oczy, sięgnął do głębin swej szaty i po
chwili wydobył zeń okulary o bardzo grubych, niczym denka od
butelek, szkłach oprawionych w czarne ramki. Nałożył je na nos i
spojrzał raz jeszcze na koc koło kosza. Westchnął głośno i pokręcił
współczująco głową.
* Eh! Przecież tyle razy o tym rozmawialiśmy Corneliusie!
Pamiętasz? Nie zanieczyszczamy powietrza współlokatorom, zwłaszcza
gdy znajdują się w danym momencie w tym samym pomieszczeniu!- rzekł
karcącym tonem Fergal. Gdy nie usłyszał odpowiedzi, zdjął okulary,
westchnął i powrócił do studiowania swej księgi. Raz mrużył, raz
znowu wytrzeszczał oczy, wytężał wzrok i wodził palcem po stronicy.
Na próżno. Małe literki złośliwie zlewały się w jedną całość i w
żaden sposób nie dawały się odszyfrować. Wyraźnie zniecierpliwiony
Fergal zamknął księgę i rzucił wzrokiem w kierunku legowiska, z
którego nie dobiegał żaden odgłos.
* Eh! Dlaczego akurat mnie musiał trafić się tak nieposłuszny
kocur!- dodał pod nosem, starając się jednocześnie, aby jego uwaga
nie dotarła do uszu Corneliusa. Ten zaś, jak na wypchanego szopa
pracza przystało, leżał na kocu z niezmienionym wyrazem pyska,
szczerząc swe żółte zęby.
Fergal tymczasem pociągnął nosem i skrzywił się. Nagle rzucił
się w stronę kominka, a już po chwili komnatą wstrząsnął krzyk
starca.
* O nie! Moja zupa jarzynowa! Znowu to samo! Zapomniałem o
obiedzie!- zakrzyknął niezadowolony Fergal i pokręcił z niesmakiem
siwą głową. Miał wielką ochotę skarcić kogoś za tę chwilę nieuwagi i
stracony posiłek.
* No cóż Corneliusie...- zaczął starzec rzeczowym tonem -
twoja część zupy znów uleciała. Jeśli chcesz, mogę się z tobą
podzielić swoją porcją...- rzekł cicho, po czym nie doczekawszy się
odpowiedzi, westchnął i sięgnął do kredensu. Był to bardzo masywny
mebel. Każdą szufladę czy szafeczkę zdobił motyw "Muchomorowych
skrzatów", pochodzący ze starej dziecięcej bajki. I tak na
drzwiczkach górnej szafeczki widniał skrzat jedzący obiad ze swymi
przyjaciółmi: purchawką i poszyciem leśnym. Z kolei ma jednej z
szuflad obrazek przedstawiał muchomora, który żali się przyjaciołom,
iż został rozdeptany. Tekst pod rysunkiem głosił: "Kto obiadu nie
je, ten potem kuleje". Kredens prezentował się dosyć tandetnie, lecz
z pewnością dodawał uroku całemu pomieszczeniu.
Gdy Fergal otworzył drzwiczki jednej z szafek, momentalnie
wypadły na niego niezliczone ilości papierków, różnych kartek z
zapisanymi na nich, tajemniczymi przepisami. Starzec zrzucił je ze
swej szaty, a jedną, która akurat nawinęła mu się pod rękę, położył
w widocznym miejscu, koło imbryczka.
* ...Szarlotka! Muszę jutro pamiętać o zrobieniu szarlotki!-
stwierdził i wrócił do penetracji kredensu w celu znalezienia
talerza do zupy. Wywrócił kilka znajdujących się tam flakoników i
małych buteleczek z tajemniczym płynem, dwie nawet stłukł, a ich
zawartość rozlała się na kamienną posadzkę. Po chwili w komnacie
rozniósł się nieprzyjemny zapach.
* Corneliusieee...przecież tyle razy o tym rozmawialiśmy!
Swoje potrzeby załatwiamy na podwórku.- rzekł lekko obruszony
Fergal, po czym zamknął drzwiczki kredensu.
* Hmm...za karę nie zjesz mojej części obiadu. Aha! Mam kilka
spraw do załatwienia w miasteczku. Chcesz iść ze mną?- zagadnął
starzec. Nie otrzymał jak zwykle odpowiedzi, więc założył, że jego
przyjaciel śpi. Narzucił na siebie długi, przeciwdeszczowy płaszcz,
nasunął mocno kaptur na głowę, po czym nasadził nań duży szpiczasty
kapelusz.
* Bądź grzeczny! Do widzenia- rzucił jeszcze w kierunku
legowiska i skierował się do drzwi.
* Ach! O mało bym zapomniał! Podstarzały Szaman prosił mnie o
mocz do analizy! Moje nerki ostatnio źle się sprawują...- zauważył
Fergal i wrócił do kredensu, skąd wyjął jedną z buteleczek stojących
najbliżej.
Pogoda nie zmieniała się. Ciągle padał deszcz, a ciemne
chmury widniały na nieboskłonie.
* Wspaniale...- rzekł z zadowoleniem Fergal. Masywne,
drewniane drzwi zamknęły się za nim, ukazując przybitą gwoździami
tabliczkę. Napis na niej głosił: "Fergal- mag od pogody".
Keelan i Renny szli w milczeniu. Młodzian nie mógł otrząsnąć
się z szoku. Mrugał bez przerwy swymi kaprawymi oczkami i chwilowo
prezentował się bardzo niekorzystnie. Winą należy zapewne obarczyć
mało inteligentny wyraz twarzy, który wykwitł na obliczu chłopaka.
Keelan tymczasem zachowywał względny spokój. Szedł zdecydowanym
krokiem, a w dłoni trzymał zwinięty afisz. Milczenie stawało się
bardziej uciążliwe niż deszcz i błoto, którego wokół było pełno.
Renny, nie mogąc wytrzymać narastającego napięcia, wybuchnął:
* No dobrze! Dojdziemy do miasteczka, zapytamy o punkt
zapisów i co dalej? Kapelusz chłopaka nasiąkł wodą i prezentował się
mało efektownie. Na dodatek strusie piórko doszczętnie oklapło i
łaskotało Renny'ego w nos. Chłopak zamachnął się niecierpliwie i
odtrącił je na bok, lecz ono wróciło ze zdwojoną siłą i ukłuło
młodziana w oko, które momentalnie stało się jeszcze bardziej
kaprawe.
* Au!- wrzasnął młodzieniec i obraził się. Keelan spojrzał na
niego z wyrzutem i stwierdził:
* Renny, to nie jest czas na zabawy! Musimy dostać się do
miasteczka...
Wypowiedź człowieka w pilotce przerwał zniecierpliwiony i
ciągle jeszcze lekko obruszony głos chłopaka:
* Do miasteczka? Przecież my nie wiemy, w którą stronę
podążać! Idziemy na oślep i stwarzamy pozory! Tu jest tylko jakieś
pole i pełno błota!
* Agh!- zakrzyknął chłopak, mocując się uciążliwym piórkiem.
* W takim razie proponuję zapytać o drogę tych wieśniaków...-
zauważył Keelan rzeczowo. Renny burknął coś półgębkiem pod adresem
piórka i spojrzał przed siebie. W znacznej odległości od przyjaciół
stało dwóch miejscowych rolników.
* Chodzi ci o tych dwóch krępych osobników, którzy podążają
pospiesznym krokiem w naszym kierunku z grabiami i motykami w ręce?-
wolał upewnić się Renny. Wieśniacy mieli bardzo dziwny wyraz twarzy,
który z pewnością można by określić mianem nieprzyjaznego. Na
dodatek cały czas coś wykrzykiwali i gestykulowali rękoma zaopatrzonymi w
narzędzia pracy.
* Chyba nas już zauważyli i próbują się przywitać. Chodźmy do
nich, podobno lubią, gdy okazuje się im zainteresowanie- stwierdził
człowiek w pilotce i ruszył pewnym krokiem, przedzierając się przez
błoto. Renny niezdecydowanie podążył za nim.
* Skoro chcą się przywitać, to po co im grabie...- burknął
pod nosem i wzruszył ramionami. Cała jego szata i buty umazane były
błotem, a na dodatek wszędzie walały się jakieś patyki, korzonki i
niezidentyfikowane rośliny, które przyklejały się do podeszwy z
każdym kolejnym krokiem.
W końcu przyjaciele przedarli się przez błoto i stanęli na
trawie, gdzie chłopak zaczął wycierać swe buty. Keelan tymczasem
zwrócił się do wieśniaków, którzy z otępieniem przyglądali się
poczynaniom młodziana. Jeden z nich wychrypiał:
* O żesz! Moje sadzonki....- i spojrzał w kierunku pola. To,
co kiedyś stanowiło prowizoryczne grządki, teraz zamieniło się w
istne bagno, zaorane na dodatek śladami dwóch towarzyszy. Wieśniak
przeniósł swój błędny wzrok na Renny'ego, który z obrzydzeniem
wydłubywał z podeszwy resztki sadzonek. Gdy skończył, wydawał się
być całkowicie usatysfakcjonowany. Wstał, poprawił kapelusz i
spojrzał z uśmiechem na nieznajomych. Oni tymczasem stali z
rozdziawionymi ustami, a gdy Keelan do nich zagadnął, odwrócili się
bardzo powoli, podpierając się nawzajem.
* Witam! Potrzebuję informacji. Jak dojść do osady Pod Zgniłą
Strzechą? Z góry dziękuję!- odezwał się uprzejmie człowiek w pilotce
i wyczekująco przyglądał się wieśniakom. Jeden z nich, człowiek o
twarzy starej i brudnej niczym pięta chochlika z plemienia Brudnych
Pięt, otrząsnął się z otępienia, spojrzał na swoje buty i wskazał
ręką właściwy kierunek. Keelan, wyraźnie zadowolony, podziękował i
ruszył w stronę osady. Młodzian w kapeluszu pobiegł za nim,
przytrzymując jedną ręką swe obszerne nakrycie głowy, a drugą
uciążliwe piórko. Za chwilę stali się tylko dwoma małymi punkcikami
na horyzoncie, ale i one szybko zniknęły przesłonięte ścianą
deszczu.
Wieśniacy stali w grobowym milczeniu. W końcu starszy oderwał
wzrok od swych butów i zdławionym głosem zwrócił się do swego
kolegi:
* Na smoczą litość! Widziałeś tego w pilotce!? Co to było...
Na to drugi, nie odrywając wzroku od horyzontu, wybełkotał:
* Nie mam smoczego pojęcia...Nie przyglądałem się. A ty?
* Ja też nie...- odpowiedział pierwszy z wieśniaków i ruszył
niepewnym krokiem przed siebie. Zaraz za nim powlókł się jego
towarzysz.
Barman zwany Niepoczytalnym, człowiek o rumianej, przyjaznej
twarzy i policzkach niczym dwa racuchy w sosie pomidorowym, robił
poranne porządki w swej tawernie "Pod Obruszonym Smokiem". Ustawił
wszystkie kufle na blacie, który uprzednio wyczyścił szmatą od
podłogi i teraz zabierał się za wycieranie talerzy i pozostałych
naczyń. Z kuchni, gdzie urzędowała żona Niepoczytalnego, dochodziły
różnorodne zapachy, przywołujące na myśl wszystko, czego w żaden
sposób nie można było skojarzyć z jedzeniem.
Niepoczytalny skończył wycieranie ostatniego kufla i ustawił
go na właściwym miejscu, szmatę zaś wsadził sobie za kołnierz
koszuli i zabrał się do spożywania posiłku przygotowanego przez
żonę. Gdy skończył, wytarł starannie usta i ręce.
W tawernie pojawili się pierwsi goście, a wśród nich stały
klient- Troll zwany Nieporadnym. Barman, widząc jego niemrawą minę,
zagadnął:
* Hej, Nieporadny! Jak idzie handel "Smoczymi Ozorkami"?
Ten spojrzał na niego z przygnębieniem, pociągnął ze swego
kufla i odpowiedział:
* Przez ten deszcz straciłem stałych klientów...Daj mi coś do
jedzenia.
Barman rzucił polecenie w kierunku kuchni. Nigdy nie pytał
Nieporadnego, dlaczego nie je swoich "Smoczych Ozorków". Poza tym
nie miał zwyczaju dogłębnie się nad czymś zastanawiać, wychodził po
prostu z założenia, że tak już jest.
Troll zwany Nieporadnym zdążył już zjeść swe wysokokaloryczne
śniadanie i zagadnął:
* Dzięki, Niepoczytalny. Wiesz, że ja jak zwykle na kredyt...ekhem!
Troll odchrząknął nieporadnie i skierował się w stronę
drzwi, gdy nagle dogonił go okrzyk barmana:
* Wychodzisz już? To wywieś na drzwiach tę kartkę, bo mi nie
chce się na taki deszcz wychodzić - mówiąc to, rzucił Nieporadnemu
zwinięty arkusz. Ten, próbując go złapać, potknął się i wywrócił o
swój wózek ze "Wspaniałymi Smoczymi Ozorkami". Cała sala wybuchnęła
śmiechem, a barman wycierał swą szmatą, łzawiące z rozbawienia oczy.
Troll zwany Nieporadnym zaśmiał się krzywo i szybko wycofał
na ulicę. Chwilę było go jeszcze słychać za drzwiami, jak mocował
się z karteczką barmana. Głosiła ona, iż w tym miejscu znajduje się
"punkt zapisów" na Turniej Farbowania Baranów.
W tawernie robiło się tłoczno, jak zwykle o tej porze. Barman
zwany Niepoczytalnym uśmiechnął się pod nosem z zadowoleniem i
pomyślał:
* Taaak.....Zapowiada się kolejny dobry dzień.
Dwaj przyjaciele dotarli do osady, gdy nad Krainą Całkiem
Dużego Smoka zagościł niemrawy świt. Byli z siebie bardzo
zadowoleni, zwłaszcza Renny, który zdążył się już uporać z
uciążliwym piórkiem i aktualnie postanowił nie zwracać na nie uwagi.
Keelan tymczasem z zaciekawieniem rozglądał się wokoło. Ulice były
wąskie, ziały pustką i w niczym nie przypominały tych z rodzinnego
miasta. Budynki natomiast stanowiły wynik ciężkiej pracy
rzemieślnika, mającego do dyspozycji jedynie łopatę, furę kamieni i
dwie spracowane ręce. Cała mieścinę można by nawet określić mianem
"malowniczej", gdyby nie jeden fakt, którego w żadne sposób nie dało
się nie zauważyć. Mianowicie wszystkie strzechy były zgniłe.
Rozmyślania człowieka w pilotce przerwał okrzyk Rennego.
* Hej, Keelan! Zobacz, co znalazłem!- wyraźnie z siebie
zadowolony młodzian wskazywał na jeden z afiszy, których pełno było
na ulicy. Keelan podszedł do niego, rozwijając swój stary plakat. Po
bliższych oględzinach, stwierdził z uśmiechem.
* Jesteśmy we właściwym miejscu Renny! Udało się!
Na te słowa obaj przyjaciele uścisnęli sobie dłonie, a Renny
powiedział;
* Teraz musimy tylko znaleźć punkt zapisów i połowa misji za
nami! Hmmm....może zapytamy tego dobrego człowieka z wózkiem?-
zauważył chłopak i poprawił swój kapelusz. Keelan odchrząknął,
schował afisz w głębiny płaszcza, nastawił kołnierz i podszedł do
Trolla zwanego Nieporadnym. Do Renny'ego dotarła tymczasem woń
smażonych ozorków i młodzian wnet zdał sobie sprawę, jak bardzo jest
głodny.
Troll od dłuższego już czasu obserwował z nadzieją dwie
postacie i próbował wywrzeć dobre wrażenie.
* A może smażonego ozorka...?- zakrzyknął w stronę zbliżającego się Keelana. Ten
zaś uprzejmie odkrzyknął:
* Nie, dziękuję! Potrzebuję informacji. Poszukuję punktu
zapisów na Turniej Farbowania Baranów, wiesz coś o tym?
* Dobry człowieku, nie musisz tak wrzeszczeć, słyszę cię...-
stwierdził lekko obruszony Troll Nieporadny, pakując z powrotem
wyeksponowane do sprzedaży ozorki. Gdy skończył, spojrzał na
Keelan'a, lecz zaraz tego pożałował. Chwycił swój wózek i z
niezwykłą prędkością podążył przed siebie. Za chwilę ulicą
wstrząsnął łomot upadającego wózka ze smażonymi ozorkami. Renny
podbiegł do zdezorientowanego człowieka w pilotce i zapytał:
* O co mu chodziło? Ale zresztą nieważne! Widziałem przed
chwilą handlarza sprzedającego przepaski biodrowe, może kupimy sobie
na pamiątkę? Wiesz, muszę coś zawieść dla rodziny, a to spodobałoby
się mojej babci....- dokończył niepewnie młodzian, widząc przytłaczający wzrok
swego przyjaciela.
* Dobrze, zapomnij o tym! Znalazłem też coś, co się na pewno
zainteresuje! Patrz!- odpowiedział chłopak ukazując tabliczkę z
napisem "punkt przyjęć". Keelan ożywił się na ten widok.
* Renny, skąd to wziąłeś?!- zakrzyknął i swoim zwyczajem,
zapowietrzył się.
* Ha! Zdjąłem z jakichś drzwi!- odparł z dumą młodzieniec.
Człowiek w pilotce wydał z siebie zdławiony okrzyk i zachwiał się na
nogach. Renny obserwował go z idiotycznym wyrazem twarzy i strusim
piórkiem oklapniętym na oczy. Keelan zebrał myśli i wycedził słowa
przenikliwym głosem, jakby zwracał się do małego dziecka.
* Renny....z których drzwi to wziąłeś? Pamiętasz?
Chłopak wyraźnie obruszył się na te słowa.
* Oczywiście! Chodźmy!- stwierdził i podążył w dół ulicy.
Władca Krainy Całkiem Dużego Smoka przysypiał w swym pokaźnych rozmiarów tronie.
Mimo wielu usilnych starań nie mógł dłużej powstrzymać opadających powiek, które
z każdą chwilą stawały się coraz cięższe. Król Noirin ziewnął rozdzierająco,
oparł głowę na swej wypielęgnowanej dłoni zaopatrzonej w liczne pierścienie i
zapadł w drzemkę.
Służba zebrana na sali przysypiała po kątach i już tylko nieliczni próbowali się
skupić i zrozumieć dowcipy opowiadane przez Trolla zwanego Szczebiotliwym.
Korona króla Noirina powoli zsuwała mu się na prawe oko, a z gardła władcy
wyrwały się przeciągłe chrapnięcia. Drzwi na przeciwległym końcu sali
nieprzyjemnie zaskrzypiały i już po chwili w całej komnacie rozległy się czyjeś
niepewne kroki. Władca Noirin leniwie uniósł lewą powiekę. To samo próbował
zrobić z prawą. Lecz zsunięta na oko korona skutecznie utrudniała tę czynność.
* Ehmm....- zaczął niepewnie człowiek, w którym król natychmiast rozpoznał swego
doradcę Orflamh'a.
* Taaa?...- odparł bez entuzjazmu władca, kończąc swą wypowiedź przeciągłym
ziewnięciem.
* Bardzo przepraszam, że przeszkadzam w poobiedniej drzemce, ale sprawa, z którą
przychodzę....- kontynuował Orflamh, starając się jednocześnie zwrócić na siebie
uwagę przysypiającego króla. Polegało to na zamaszystym gestykulowaniu rękoma i
nerwowym przestępowaniu z nogi na nogę.
* Jesteś pewien, drogi starcze?- przerwał mu Noirin i z trudem zdławił cisnące
się na usta ziewnięcie.
* Hę?- zapytał zdezorientowany Orflamh i zastygł w pół ruchu, prezentując bardzo
dziwną pozę.
* Hmmm...zapytałem, czy jesteś pewien, że sprawa, z którą tu przychodzisz
jest...hmmm...ważna - wyjaśnił łaskawie senny władca. Jego lewa powieka zaczęła
niepokojąco opadać. Widząc to, doradca szybko oznajmił:
* Chodzi o Święto Farbowania Baranów, a raczej jego brak!-
Orflamh skubał nerwowo róg swej szaty i co chwila strzepywał z niej niewidzialne
paprochy. Na te słowa władca Noirin natychmiast oprzytomniał. Wyprostował się na
swym tronie i jednym zdecydowanym ruchem głowy poprawił przekrzywioną koronę.
* Trzeba było tak od razu!- oznajmił z wyrzutem i żwawo wyskoczył ze swego
tronu. Wcisnął osłupiałemu doradcy berło do ręki, rzucił mu na ramiona swój
królewski płaszcz i energicznym krokiem skierował się do drzwi. Orflamh pomknął
tuż za nim.
* Starcze, zanieś to do mojej komnaty, a potem zwołaj wszystkich mędrców do
Głuchej Sali! Trzeba zorganizować naradę!- zauważył wspaniałomyślnie król Noirin
podążając długim korytarzem. Nagle zatrzymał się, a obładowany Orflamh w
ostatniej chwili zdążył wyhamować i w rezultacie wylądował na ziemi.
* Aha! O mały włos zapomniałbym o najważniejszym! Powiadom
Szczebiotliwego ,że go zwalniam!- rzucił władca w stronę doradcy i zniknął za
drzwiami jednej z komnat.