Urbańskie K i K - Wielka nagroda

Szczegóły
Tytuł Urbańskie K i K - Wielka nagroda
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Urbańskie K i K - Wielka nagroda PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Urbańskie K i K - Wielka nagroda PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Urbańskie K i K - Wielka nagroda - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Katarzyna i Karolina Urbańskie WIELKA NAGRODA Burza przybierała na sile. Błysk, grzmot.... i kolejny piorun, niczym mało wykwalifikowany krawiec, przeszył nieboskłon Krainy Całkiem Dużego Smoka. Deszcz padał od dłuższego czasu i wyglądało na to, że wcale nie miał zamiaru przestać. W miasteczku Pod Zgniłą Strzechą pogoda już od kilku dni dawała się we znaki i zakłócała codzienny tryb życia jego mieszkańców. Skutki ulewy najbardziej odczuwali drobni handlarze i początkujący kołodzieje, którzy w żaden sposób nie mogli pozbyć się towaru. Nawet cieszące się zazwyczaj wielkim powodzeniem przepaski biodrowe z autografem władcy nie znalazły dzisiaj nabywcy, nie wspominając już o "Wspaniałych Smoczych Ozorkach Trolla zwanego Nieporadnym". Na ulicach miasta panowała pustka. Nikt nie zaryzykował wyjścia na zewnątrz, doszedłszy wcześniej do wniosku, iż lepiej jest już być katowanym filozoficznymi rozważaniami wuja czy pradziada, niż wystawić nos na taką ulewę. Księżyc, usunięty na bok, z dala od rozszalałych piorunów, ze spokojem obserwował senną krainę. Już na początku warty, jego błędny wzrok przykuły dwie postaci, które chroniąc się przed deszczem, zasiadły pod olbrzymim drzewem rosnącym w samym centrum okolicznej polany. Warto wspomnieć, iż była ona miejscem niezwykłym, gdyż tylko tam istniała możliwość ujrzenia niesamowitych kamieni posiadających zdolność deklamowania wierszy z pamięci. Ponadto wystawiały one raz do roku "Wielki Festiwal Skrzaciej Poezji Śpiewanej". Głównym i charakterystycznym motywem każdego utworu był refren "Uha- ha!", podczas którego wskazane było donośne tupanie wszelkimi kończynami i uderzenie się kuflem miodu ze swym sąsiadem. Właśnie ta część widowiska cieszyła się największym uznaniem publiczności, za każdym razem licznie ściągającej w to miejsce. Tymczasem przyjrzyjmy się bliżej tajemniczym osobnikom. Polaną wstrząsnął kolejny grzmot, a błysk rozjaśnił na chwilę całą okolicę. - odezwała się jedna z postaci siedzących pod drzewem. Głos miała smętny niczym wieśniak, który licząc taczki z nawozem, doliczył się o jedną za mało. Ach, Keelan! Przestań już! Rozpraszasz moje myśli! Właśnie rozważałem...uh! Nie cierpię tego kapelusza!- mówiąc to, druga z przebywających pod drzewem postaci nerwowym ruchem poprawiła obszerne nakrycie głowy, które w najmniej spodziewanym momencie zsunęło jej się na oczy. Był to dość nietypowy kapelusz- olbrzymi, szpiczasty, z niewiarygodnie dużym rondem. Za zieloną wstęgą, którą był owinięty, znajdowało się strusie pióro, aktualnie lekko oklapnięte z powodu deszczu. Właściciel tego dziwnego nakrycia głowy poruszył się niespokojnie i po chwili zastanowienia przykucnął bliżej pnia. Był to wysoki, chudy młodzieniec o wyglądzie chłystka z kaprawymi oczkami, nosem niczym dziób kruka i wiekiem w sam raz pozwalającym na podjęcie nauki w Uczelni Zgłębiania Tajników Wiedzy Magicznej Na Podstawie Wykresów i Diagramów. Jego strój budził pewne, głębsze refleksje. Już na pierwszy rzut oka widać było, iż człowiek ten pochodzi z dalekich stron, być może zza Smoczego Morza? Ubiór jego był typowy dla Pielgrzyma, kogoś obcego i zagubionego, kogoś, kto w kółko zadaje sobie jedno pytanie: "Co ja tu w ogóle robię i gdzie jest ten facet, który miał na mnie czekać przy tawernie?" Mocniejszy powiew wiatru ocknął przysypiającego przybysza. Ten zatrząsł się z zimna i owinął szczelniej swą długą szatą. Narzucił też kaptur, co stanowiło nie lada wyczyn, gdyż chłopak miał już na głowie ów wielki kapelusz. Cała jego postać przywoływała na myśl mało przekonywującego kuglarza lub początkującego fakira. Kolejny grzmot wstrząsnął okolicą, a błysk podrażnił przekrwione oczy podróżnika zwanego Keelanem. .- stwierdził bez większego zdziwienia. Był o wiele niższy od swego przyjaciela. Jego twarz wydawała się być wyryta z kamienia, nigdy nie zmieniała swego wyrazu, który przedstawiał lekkie rozczarowanie przemieszane z czymś na podobieństwo niemiłego zaskoczenia. Głowę jego, dość szczelnie, okrywała pilotka, zaś szyję chronił od wiatru wysoko postawiony kołnierz. Cały Keelan prezentował się dość tajemniczo. Patrząc na tego osobnika, miało się to dziwne uczucie, że lepiej się nie przyglądać i pójść sobie zanim zobaczy się coś, czego wolałoby się nigdy nie widzieć. Nagle , zupełnie niespodziewanie, bez żadnego ostrzeżenia polaną wstrząsnął kolejny grzmot, który rozbudził drzemiących pod drzewem wędrowców. * Aaaaagh! Nie wytrzymam tego ani chwili dłużej! Przecież nie było błysku, który zapowiedziałby zbliżający się grzmot! To niesprawiedliwe! Nawet nie zdążyłem zatkać sobie uszu! Jeszcze trochę, a wpadnę w nerwicę, dostanę zawału albo osiwieję i dalszą część zadania będziesz musiał wykonać sam...A tak w ogóle....- przemówienie młodzieńca zakłócił, zsunięty gwałtownie na oczy, kapelusz. I stało się! Tok myślenia chłopaka został ponownie przerwany. Była to jedna z tych rzeczy, których ów młodzian, nie nachalnej urody, nie lubił najbardziej. Powodowało całkowitą dekoncentrację i musiała minąć bardzo długa chwila zanim powrócił tok rozumowania i wszystko było jak dawniej. * Eee....o czym to ja mówiłem?- zapytał młodzian z nadzieją w głosie, wykonując przy tym serię niezidentyfikowanych ruchów rękoma, mających na celu odsłonięcie oczu. * To tylko grzmot, Renny. Śpij dalej, wtedy czas mija o wiele szybciej.- odezwał się Keelan, stłumionym przez kołnierz kapoty, głosem. Mocny powiew wiatru zatrząsł gałęziami i kilka drobnych listków spadło na głowy schronionych pod drzewem przyjaciół. Renny poprawił swój kapelusz i postanowił zagadnąć. Miały to być jakieś pokrzepiające słowa....po chwili namysłu powiedział: * Ale pada!...zmokliśmy chyba do suchej nitki...- Młodzian odkaszlnął nerwowo, a ponieważ Keelan się nie odzywał, spróbował jeszcze raz. * Słuchaj Keelan...deszcz zaraz przejdzie...chyba. Ruszymy dalej...zresztą burza już się kończy....- Jego wypowiedź przerwał kolejny grzmot. Nawałnica rozpętała się na dobre i właśnie odbywał się jej punkt kulminacyjny. Wszystko wydawało się wirować wokoło. Polana była szara od piasku, gałęzie i liście, gdzieniegdzie także żaby, przelatywały nad głową zdezorientowanego Renny'ego. Wtem, wśród tego zgiełku, odezwał się ludzki głos, nie należący do żadnego z przyjaciół. Dochodził od strony Ognistego Lasu i po chwili nie było wątpliwości do kogo należał, bowiem na polanę wytoczył się miejscowy wieśniak. Był to krępy człowiek o rumianej twarzy i oczkach niczym dwa ziarenka grochu. Rozejrzał się wokoło i siorbnął z, trzymanego w ręce, kufla.. Po chwili, pośród licznych, niekontrolowanych czknięć, zabełkotał: * Uha- ha...chiiik! Uha- chiiik- ha, bracie! chiiik!......- Powiedział, po czym zamachnął się kuflem. Trafił w pustkę, zakręcił się chwiejnie i upadł. Za moment znów był na nogach, a jego kufel lśnił w świetle księżyca. Wieśniak wzruszył ramionami, szybko opróżnił swe naczynie i niepewnym krokiem udał się w stronę Ognistego Lasu. Renny przyglądał się temu w otępieniu. Po chwili odezwał się zamyślonym głosem: * Hmm....To naprawdę dziwne miejsce...., prawda Keelan?- Odpowiedzią był jedynie szum deszczu i wycie wiatru..., a może czegoś jeszcze. Młodzieniec wolał nie dociekać co to było, gdyż bardziej od dziwnych odgłosów, zaniepokoiło go milczenie Keelana. Spróbował jeszcze raz: * Hej Keelan! Widziałeś jego kufel? Fajny był, no nie?...- I tym razem także cisza. Renny, lekko już zniecierpliwiony, poprawił kapelusz i rozejrzał się wkoło. Po bliższych i dalszych oględzinach doszedł do zadziwiającego wniosku: Keelan zniknął! Na dodatek pod drzewem nie było już ani kawałka suchego miejsca. Renny westchnął i usiadł na trawie. Wpadł w panikę Chyba tak to już jest, że w każdej niezwykłej Krainie musi się znaleźć choćby jedno miejsce, jakaś maleńka mieścina, szczególnie upodobana przez magów, czarnoksiężników, złoczyńców, szubrawców i kaznodziei. Znajduje się ona najczęściej w jakimś zacisznym zakątku, gdzie nikogo nie dziwią latające żaby i zawody skrzaciego stepowania w błocie. Takie właśnie jest miasteczko Pod Zgniłą Strzechą., miejsce obfitujące w skandale, na które wszyscy tylko czekają. Najczęściej dotyczą one magów i czarnoksiężników, prowadzących ze sobą ciągłą rywalizację o zaklęcia. Prześcigają się w ich wymyślaniu, a potem wypróbowują je na czym popadnie. Gdyby jakiś dociekliwy osobnik pokusił się zapytać przypadkowego mieszkańca Zgniłej Strzechy o najgłośniejszy skandal ostatnich dni, ten z pewnością opowiedziałby mu historię Szczerbatego- ostatniej ofiary niecnych poczynań magów. Człowiek ten od zawsze cieszył się dużym szacunkiem wśród mieszkańców. Należał do tego typu ludzi, o których bez obawy można było powiedzieć "równy gość" i postawić kufel miodu w tawernie "Pod Obruszonym Smokiem". Był znany ze swej uczynności i dobroci.. Chętnie pomagał innym, ale tylko pod warunkiem, że sam na tym zyskał. Mieszkał wraz z żoną na obrzeżach mieściny, gdzie prowadził małe gospodarstwo. Zajmował się hodowlą świń i trzeba przyznać, że miał z tego niemałe korzyści. Co roku w miasteczku odbywały się "Świńskie Zawody Karciane"- należały one do tradycji. Mieszkańcy Zgniłej Strzechy nie wyobrażali sobie Dnia Piosenki Mówionej bez tych zawodów. Za każdym razem dostarczały one wiele emocji i radości, pomimo iż zwycięzca był wszystkim znany już przed rozpoczęciem pojedynku. Od wielu lat główną nagrodę odbierała ta sama świnia, podopieczna Szczerbatego, pieszczotliwie przez niego nazywana Wodzisławem. Życie Szczerbatego upływało spokojnie. Miał kochającą żonę, świnię i ogólnie był szczęśliwym człowiekiem. Ponadto wywodził się z bardzo starego rodu Szczerbatych. Twierdził też, że nazwisko od zawsze przynosiło mu szczęście. Nazwa rodu, z którego pochodził, nie była jednak przypadkowa. Przodek Szczerbatego był bardzo rozrywkowym człowiekiem, a jego życie stanowiło wybuchową mieszankę biesiad, zabaw pod gołym niebem i wielu kufli miodu. To on był pomysłodawcą konkursu "Wypij za dwóch- więcej zyskasz", który stał się tradycją w karczmie "Pod Obruszonym Smokiem" Na jednej z takich biesiad doszło do niemiłego incydentu. Przodek Szczerbatego wypił za dwóch....i nic nie zyskał. Został zdyskwalifikowany za "picie z 10 kufli jednocześnie, potłuczenie jednego i pomaganie sobie nosem". W rezultacie kłamliwy uczestnik wdał się w bójkę z barmanem, potłukł kolejne dwa kufle i wybił sobie przednie zęby. Od tamtej pory nazywano go Szczerbatym, a przydomek ten przechodził z pokolenia na pokolenie. Wszystko działo się zgodnie z teorią Kanark'a, który twierdził, że "cechy nabyte podczas życia jednostki są przekazywane kolejnym pokoleniom i choćbyś nie wiem, co robił, to i tak je odziedziczysz". Wszyscy z rodu Szczerbatych mieli więc od urodzenia ubytki dwóch przednich zębów. Jednak, jak się okazało, nic nie jest wieczne- nawet szczerba. Pewnego pięknego poranka Szczerbaty, budząc się, stwierdził z niemałym przestrachem, iż jego szczerba zniknęła , a na jej miejscu pojawiły się dwa żółte zęby. To wydarzenie stanowiło początek końca naszego wieśniaka. Jak później udowodniono, wszystkiemu winien był jeden z początkujących magów, który bawił się zaklęciami nieopodal gospodarstwa. Z jego nieudolnych tłumaczeń wynikało, że wiatr, który tego dnia był wyjątkowo silny, musiał przywiać jego zaklęcia aż w okolice domu Szczerbatego. W żadnym kodeksie karnym nie było najmniejszej wzmianki o tym, jak postępować z wiatrem, w związku z tym sprawa z czasem ucichła. Szczerbaty zaś został zmuszony do zapłacenia kary grzywny za "zastraszanie obywateli miasteczka i rzucanie niestosownych uwag pod adresem wiatru". Kolejnym nieszczęściem jakie nawiedziło dom Szczerbatego było odejście świni. Nieszczęśliwie zakochana w wieprzu z sąsiedztwa, odmówiła dalszej współpracy i opuściła swego opiekuna, pozostawiając mu stosy długów do spłacenia, gdyż ostatnimi czasy dość dużo przegrała w karty. Wkrótce potem, w ślad za świnią, udała się żona Szczerbatego. Stwierdziła, że jej mąż bardzo niekorzystnie prezentuje się bez ubytków i przeprowadziła się do innej osady. Szczerbaty tymczasem utwierdził się w przekonaniu, iż wszystkiemu winien jest brak szczerby. Ponadto nie stać go było na spłacenie wszystkich długów dawnej mistrzyni "Świńskich Zawodów Karcianych", więc wyprowadził z gospodarstwa i osiedlił gdzieś pod miasteczkiem. Podobno wszedł w korzystny układ z leśnikami: on wyplatał im koszyki, a oni dostarczali mu resztki swego pożywienia. Po odejściu Szczerbatego ludność Zgniłej Strzechy zaczęła się zastanawiać, czy kolejne "Świńskie Zawody Karciane" powinny się odbyć. Po długich godzinach ożywionej dyskusji i wielu litrach miodu zadecydowano, iż zostaną one odwołane na jakiś czas. Lecz czym byłaby osada Pod Zgniłą Strzechą bez swych widowiskowych zawodów? Pusta niczym kufel bez zacieków z miodu i smutna jak miauczenie głodnego kota, zamkniętego za karę w beczce, a co najważniejsze- nie zwabiłaby corocznych bywalców i turystów. Wójt Zgniłej Strzechy- niejaki Sędziwiec Ryjowaty, doszedł do wniosku, że konieczny jest powrót do przeszłości, do starych tradycji i obyczajów.....do Święta Farbowania Baranów. Minuty mijały, a Keelan się nie pojawiał. Burza powoli odchodziła na zachód. Grzmoty stawały się coraz rzadsze, wiatr malał. Zaczynało świtać i wydawać by się mogło, że najgorsze już minęło. Ale nie dla wszystkich. Renny był niespokojny, zniknięcie przyjaciela bardzo go irytowało. Zupełnie nie wiedział, co powinien teraz zrobić. * Keelan nigdy tak się nie zachowywał...chociaż....czyżby chodziło o ten incydent z sową Puszczykiem?- zastanawiał się młodzian.- Taaak....Keelan bardzo to później przeżywał. Nie dał sobie wytłumaczyć, że to nie była jego wina. Przecież ta głupia sowa sama wlazła na katapultę ze skrzacim nawozem...- Renny otrząsnął się z nieprzyjemnych myśli i zaczął krążyć wokół drzewa. Keelan nadal się nie pojawiał. Po dziewiętnastym okrążeniu pnia młodzieniec postanowił działać. Stwierdził, że bezczynne czekanie nic dobrego nie przyniesie, a chodzenie w kółko przyprawiło go już o mdłości. Na dodatek niemiłe wspomnienia z przeszłości nadal nie dawały mu spokoju. * Eh! Dlaczego ten głupi Puszczyk musiał wyjść z tego cało?..- powiedział przez zaciśnięte zęby Renny. W ostatniej chwili zdążył podtrzymać zsuwający się na oczy kapelusz. * Nie mógł tak po prostu odejść do tej swojej Krainy Wiecznie Roześmianych i Sytych Puszczyków? Jego rehabilitacja tak drogo nas kosztowała!- Chłopak poczuł się bardzo słabo, zakręciło mu się w głowie, a cały świat wirował mu przed oczami. Postanowił usiąść i zebrać myśli. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Keelan tak po prostu go zostawił...przecież mieli misję, plan, nad którym długo pracowali... Młodzieniec postanowił zaryzykować i najgłośniej jak tylko mógł, zakrzyknął: * Keeeeeeeeeelan! Nagle usłyszał tuż obok siebie głos przyjaciela: * No i o co chodzi? O co tyle krzyku, Renny? Człowiek nawet spokojnie nie może pójść za potrzebą, żeby zaraz tragedii nie było. Zupełnie jak u mnie w domu! Ten deszcz tak padał i padał, że mnie zaczął pęcherz uciskać...a ty zaraz dramat układasz...- stwierdził Keelan i naciągnął na głowę swoją pilotkę. * Keelan! To ty żyjesz? Nie zginąłeś rozszarpany przez zdziczałe trolle i rozjuszone chochliki...?- pytał zdezorientowany Renny. * Jakie trolle? Jakie chochliki? Gdzie? Tu? Przecież tutaj nikogo nie ma! NIC TU NIE MA! Widzisz tu kogoś, bo ja nie!- potok słów wymówionych jednym tchem skutecznie zapowietrzył człowieka w pilotce. Młodzieńcowi natomiast, jak zwykle w takich chwilach, kapelusz opadł na oczy. * O wypraszam sobie! A ja to co? Grzyb?- odezwał się cichy, lecz wyraźnie oburzony głos. * Kto to powiedział? Hę?- zapytali zgodnym chórem Renny i Keelan . * Hej ty! Kamień!- rozległ się kolejny, trochę gąbczasty głos. Przywodził na myśl stepowanie w kaloszach po rozmiękłym piachu. * Do mnie mówisz?- zapytał hardo, nie kto inny, jak pierwszy głos. * Taaa.....Nie pozwalaj sobie za dużo! To, że bierzesz udział w festiwalu "Skrzaciej Poezji Śpiewanej" wcale nie oznacza, że jesteś lepszy! Jak grzyb, to od razu gorszy?- głos dochodził z okolic trawy, dokładnie z jednego kawałka, na którym rósł sobie spokojnie muchomor. Nieopodal niego leżał, dość pokaźnych rozmiarów, kamień. * To my nie jesteśmy tu sami? Kamienie i muchomory też mówią? Ale jak?- chcieli wiedzieć Renny i Keelan. Tymczasem kamień i grzyb zdawali się nie zwracać na nich uwagi. * Hej grzybie! Wydaje mi się, że wszystko już sobie wyjaśniliśmy! A jeśli masz jakieś zastrzeżenia, to podaj tylko godzinę i miejsce...- ciągnął dalej kamień. * Ha! Dobrze! Jutro o tej samej porze i w tym samym miejscu! Na razie i tak nie planuję żadnego wyjazdu...- odpowiedział z zamyśleniem grzyb. * A więc ustalone! Tylko się nie spóźnij! Hej! A wy dokąd?- zaciekawił się kamień, gdy Renny i jego towarzysz zaczęli się powoli wycofywać spod drzewa. * My? My już sobie pójdziemy...Nie będziemy przeszkadzać. Przecież i tak jesteśmy spóźnieni! PRAWDA, Renny?- znacząco zapytał człowiek w pilotce. * Eeee....co? Ach tak! Jak ty o wszystkim pamiętasz!- zaczął niezdarnie Renny. Wtem potknął się o coś i ciężko upadł na ziemię. Szybko wstał, otrzepał płaszcz i spojrzał pod nogi. Twarz mu zbielała. W trawie leżał najzwyklejszy kamień. * Oj! Przepraszam bardzo!- wybąkał Renny pod nosem. * Nie szkodzi, przyjacielu!- odpowiedział kamień - A tak przy okazji, czy mógłbyś mnie podrzucić w inne miejsce? Gdzieś w okolice tego dużego wzgórza? Byłbym wdzięczny!- wrzasnął donośnym głosem w ślad za oddalającym się Renny'm. Keelan, nie zastanawiając się zbyt długo, puścił się pędem za przyjacielem. Deszcz, który nadal padał, zdecydowanie utrudniał cały maraton. W pewnym momencie człowiek w pilotce stracił z oczu swego przyjaciela. Ten natomiast wylądował z poślizgiem na mokrej trawie, gdzie siłował się jakiś czas ze swym kapeluszem, a gdy ułożył go na właściwym miejscu, wstał i rozejrzał się. Po chwili ujrzał Keelana wśród trawy. Człowiek w pilotce zmęczony biegiem wyłożył się na murawie i łapał nerwowo powietrze, pomagając sobie przy tym rękami. Wyglądał jak pokaźnych rozmiarów rzadki okaz łysego żuka. I był wściekły. * Co ty zrobiłeś! Mieliśmy wyjść z tego z twarzą! A teraz...- wysapał - Jak to wyglądało?! Uciekaliśmy od grzyba i kamienia! Mieliśmy nie wzbudzać....tych...nooo....podejrzeń! Nie wzbudzać podejrzeń!- zakrzyknął i, po raz drugi tego dnia, zapowietrzył się. * Tak, wiem, ale....temu kamieniowi źle z oczu patrzyło....- bronił się zmieszany Renny. Spuścił głowę i nerwowo skubał koniec swej szaty. Keelan usiadł na trawie, zdjął pilotkę i przetarł czoło rękawem płaszcza. * Dobrze już. Zapomnijmy o tym! Pokaż mi teraz ten afisz. Chyba go jeszcze masz? Nie zgubiłeś, prawda?- zapytał z obawą w głosie. Święto Farbowania Baranów od wieków obfitowało w liczne atrakcje. Główną z nich było niezwykłe widowisko sportowe, które każdego lata przyciągało olbrzymie liczby gapiów i naiwnych marzycieli, chcących spróbować swych sił w najważniejszych konkurencjach. Zawody były ogromnym wydarzeniem w całej krainie i już na wiele tygodni przed ich rozpoczęciem rozwieszano ogłoszenia i afisze zapowiadające to niecodzienne widowisko. Uczestniczyć mógł każdy, jednak należało spełnić kilka warunków. Zawodnik nie mógł być starszy niż 200 lat, co wzbudzało protesty Podstarzałego Szamana. Broda nie mogła być dłuższa niż dwa metry, poza tym delikwent pragnący wziąć udział w turnieju, pod żadnym pozorem nie mógł być daltonistą, a zawodnicy lubujący się w racuchach z sosem pomidorowym byli z góry zdyskwalifikowani. Widowisko Farbowania Baranów co roku wzbudzało wiele emocji. Głównym tego powodem była nagroda: 1000 smoczych monet, 100 darmowych taczek nawozu skrzaciego, a także uścisk ręki króla. Zadziwiające było jedno zjawisko. Co roku powtarzała się ta sama sytuacja. Zwycięzca, będąc pod wpływem wielkiej euforii, podążał najpierw po odbiór pieniędzy, później odholował 100 taczek nawozu na swoje gospodarstwo i....na tym się kończyło. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności nigdy nie dochodziło do zrealizowania trzeciej wygranej- uścisku ręki władcy Krainy Całkiem Dużego Smoka. Każdy ze szczęśliwców miał jakieś wytłumaczenie. Miętosław Podejrzliwy, zwycięzca turnieju sprzed dwóch lat, tłumaczył się, że zostawił ziemniaki na ogniu i jeśli zaraz nie wróci, to może się pożegnać z obiadem. Witek Zakłamany, ubiegłoroczny szczęśliwy posiadacz 100 darmowych taczek nawozu skrzaciego, żalił się, że ma w domu schorowaną teściową, i jeśli zaraz nie wróci, to żona się z nim rozwiedzie. Faktem natomiast było, iż teściowa Witka Zakłamanego była jedną z jego rywalek w zawodach i cieszyła się dobrym zdrowiem. Wszyscy czekali ze zniecierpliwieniem, jaki przebieg będą miały tegoroczne uroczystości odbywające się w osadzie Pod Zgniłą Strzechą. Kto zostanie zwycięzcą? I czy dojdzie do uścisku ręki króla? Renny sięgnął w głębiny swej szaty i wydobył z nich pakunek owinięty w śniadaniowy papier. Odwinął go z wyraźnym namaszczeniem i po chwili światło dzienne ujrzał, dość zniszczony, egzemplarz książki pt. "Biesiada, czyli jak urządzić stół na przyjęcie". Między okładką a pierwszą stroną poradnika, złożony w czworo, znajdował się stary afisz. * Jak to? Nie zwróciłeś jej do biblioteki?- zapytał Keelan. * A miałem? Myślałem, że to ty ją zwrócisz!- odpowiedział zdumiony młodzieniec i zaraz się obraził. Bardzo nie lubił, gdy mu wmawiano rzeczy, których nie pamiętał. * Zaraz! Przecież to ty miałeś ją przy sobie przez cały czas. Przeczytałeś ją już chyba z sześć razy, a może i więcej! Przed wyprawą trzeba było zwrócić.- stanowczo stwierdził Keelan. Cała ta sytuacja powoli zaczynała mu działać na nerwy. Na dodatek deszcz nadal siąpił. * Dobrze. Oddam ją jak tylko wrócimy...., ale to ty będziesz się tłumaczyć- powiedział człowiek w pilotce. Renny tymczasem się rozpromienił. * Niech będzie! Pamiętaj tylko, że gdyby nie tak książka, to nigdy nie wiedzielibyśmy o turnieju! Przecież to w niej był afisz!- zakrzyknął z nieukrywaną dumą w głosie młodzian. Potrząsał przy tym książką, która zdążyła już się pewnie przyzwyczaić do takiego traktowania, a kolejne zagięcia i nadszarpnięcia nie robiły na niej wrażenia. Widząc to, Keelan powiedział karcącym tonem: * Uważaj, Renny, bo za chwilę nie będziemy mieli co oddać do biblioteki!- Na te słowa, chłopak ostrożnie otworzył poradnik, z którego na mokrą trawę wypadło kilka kartek. Znaczące chrząknięcie jego przyjaciela dawało do zrozumienia, iż czas żartów dawno już się skończył. Renny natomiast rzucił się gwałtownie do ratowania kolejnych stronic książki rozwiewanych na wszystkie strony przez wiatr. Burza znacznie się oddaliła. Jednak deszcz nie miał zamiaru pójść w jej ślady. Od czasu do czasu słychać było jeszcze stłumione grzmoty, które przywodziły na myśl odgłosy wydawane przez głodnego myszoskoczka, zamkniętego w pudełku. W czasie, gdy młodzian uganiał się po polu za kartkami rozwiewanymi przez silny wiatr, Keelan postanowił rzucić okiem na stary afisz. Sięgnął po kartkę starając się jednocześnie opanować drżącą z przejęcia rękę, przytrzymując ją drugą dłonią. Renny nadal biegał po trawie z kilkoma kartkami pod pachą, a gdy wydawało się, że złapie kolejne, tamte wymykały się mu i rozwiewały na wszystkie strony. Keelan, widząc to, pokręcił ze współczuciem, głową i zabrał się do czytania. * Kartka po przejściach....- mruknął pod nosem człowiek w pilotce, rozprostowując pogięty afisz. Rzeczywiście, nie prezentował się on zbyt efektownie. Oprócz zwykłych pogięć nosił także ślady sosu pomidorowego, wyglądało na to, że wielbiciele racuchów w sosie pomidorowym wzięli odwet. Ponadto afisz był przeterminowany. Ogłaszał turniej sprzed co najmniej 4 lat. Tekst na plakacie był dość oficjalny, lecz z pewnością oddawał atmosferę całego przedsięwzięcia: - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Jeśli jesteście znudzeni zwykłym, szarym życiem w osadzie, szukacie wrażeń, uważacie, że wędzenie kiełbasy jest najgorszą rzeczą na świecie i nie bierzecie udziału corocznych zawodach fermentacji pomidorów...Spróbujcie swych sił w turnieju "Farbowania Baranów"- największym wydarzeniu tego lata! Jeśli tylko Ty i Twój towarzysz czujecie się na siłach, by stanąć oko w oko z mistrzami, zgłoście się do najbliższego punktu zapisów i złóżcie swoje podpisy! W ZAWODACH MOGĄ BRAĆ UDZIAŁ WSZYSCY!* *warunki: Wiek poniżej 200 lat, Broda nie dłuższa niż dwa metry, Daltoniści- zdyskwalifikowani, Wielbiciele racuchów w sosie pomidorowym- zdyskwalifikowani, - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Keelan prześledził tekst kilkakrotnie. Wszystko wydawało mu się jasne i klarowne. Z nieukrywanym zadowoleniem kiwnął głową i spojrzał jeszcze raz na kartkę. "....w zawodach mogą brać udział wszyscy...". To mu się podobało, właśnie to lubił- jasno i konkretnie. * Gdyby wszyscy byli tacy bezstronni, świat byłby piękny- pomyślał z rozrzewnieniem i rozprostował kartkę na kolanie. Nagle jego wzrok przykuła niewielka notatka, znajdująca się pod tekstem. Litery były tak małe, że Keelan miał bardzo duży problem z ich odczytaniem. Nie spuszczając wzroku z afiszu, sięgnął w głębiny swego płaszcza i po chwili wyciągnął starą, odrapaną lupę. Widać było, że przeszła ona wiele i gdyby potrafiła mówić, zatrudniono by ją w jakiejś tawernie, gdzie w nocnych godzinach opowiadałaby niestworzone historie. Jednak była to najzwyklejsza lupa i właśnie w tej chwili pomagała swemu panu w rozwikłaniu tekstu. Człowiek w pilotce przetarł zmęczone oczy i odłożył afisz, a szkło powiększające odesłał z powrotem w głębiny płaszcza. Gdyby wyraz jego twarzy mógł się zmienić, prawdopodobnie przedstawiałby teraz zamyślenie, ewentualnie skupienie.....Odchrząknął nerwowo i zawołał: * Renny! Chyba mamy problem.... * Czekaj! Jeszcze tylko jedna....mam!- odpowiedział z wyraźną satysfakcją młodzieniec. Ruszył pośpiesznym krokiem w kierunku przyjaciela i po chwili runął na ziemię. Leżał nieruchomo z zamkniętymi oczami, trzymając kurczowo mokre i pogniecione kartki. * Hej, Renny! Nie wygłupiaj się! Wstawaj natychmiast!- zakrzyknął zniecierpliwiony Keelan. * To pewnie znowu jakiś kamień! I co teraz będzie?!- zawył donośnym głosem młodzieniec. * To tylko mokra trawa...- zaczął człowiek w pilotce. Deszcz nadal padał. Widocznie zdecydował się na dłuższy pobyt. Jeśli tak dalej będzie, turniej zostanie pewnie odwołany...- pomyślał Keelan. Po chwili dołączył do niego Renny i stali chwilę w milczeniu. Młodzian, aby przerwać niezręczną ciszę, chrząknął i powiedział: * Rzeczywiście, miałeś rację! To było tylko błoto i trawa, a już się bałem... Renny włożył wszystkie mokre i dość zabłocone kartki do okładki, zawinął w porwany papier śniadaniowy, a cały pakunek schował za pazuchę. Człowiek w pilotce śledził jego poczynania z nieukrywanym napięciem. Młodzieniec wyczuł, iż czegoś się od niego oczekuje, więc zapytał: * O co chodzi...? Keelan podał mu afisz i w milczeniu obserwował swego przyjaciela. Młodzian śledził wzrokiem kolejne wyrazy, zatrzymywał się na chwilę, w celu zanalizowania jakiś niejasności. Kiedy dotarł do końca tekstu, spojrzał na kolegę pytającym wzrokiem. * Spójrz na mały dopisek pod tekstem....- podpowiedział Keelan. * "....daltoniści- zdyskwalifikowani"- odczytał drżącym głosem, chłopak. Ogień w starym kominku powoli dogasał. W zawieszonym nad nim, czarnym od sadzy kociołku zawrzało niepokojąco. Był to jeden z tych sygnałów ostrzegawczych, których nie powinno się lekceważyć, jeśli chciało się oczywiście uniknąć nieprzyjemnych konsekwencji. Już po chwili, niczym z groźnego i przedwcześnie rozbudzonego wulkanu, z kociołka wypłynęła połowa jego tajemniczej zawartości i skutecznie ugasiła palenisko. W kominku zaskwierczało, a w całej komnacie powiało zgaszonym węglem. Po chwili woń ta dotarła także do nozdrzy niewielkiej postaci siedzącej na drewnianej ławie i studiującej jakąś księgę. Fergal, bo tak nazywał się gospodarz domu, właściciel kominka, kociołka i ugaszonych węglików, podniósł oczy znad opasłego tomu, pociągnął nosem i rozejrzał się wokoło. Prawie natychmiast jego lekko zezowaty wzrok padł na legowisko, znajdujące się koło kosza na brudną bieliznę. Fergal zmrużył oczy, sięgnął do głębin swej szaty i po chwili wydobył zeń okulary o bardzo grubych, niczym denka od butelek, szkłach oprawionych w czarne ramki. Nałożył je na nos i spojrzał raz jeszcze na koc koło kosza. Westchnął głośno i pokręcił współczująco głową. * Eh! Przecież tyle razy o tym rozmawialiśmy Corneliusie! Pamiętasz? Nie zanieczyszczamy powietrza współlokatorom, zwłaszcza gdy znajdują się w danym momencie w tym samym pomieszczeniu!- rzekł karcącym tonem Fergal. Gdy nie usłyszał odpowiedzi, zdjął okulary, westchnął i powrócił do studiowania swej księgi. Raz mrużył, raz znowu wytrzeszczał oczy, wytężał wzrok i wodził palcem po stronicy. Na próżno. Małe literki złośliwie zlewały się w jedną całość i w żaden sposób nie dawały się odszyfrować. Wyraźnie zniecierpliwiony Fergal zamknął księgę i rzucił wzrokiem w kierunku legowiska, z którego nie dobiegał żaden odgłos. * Eh! Dlaczego akurat mnie musiał trafić się tak nieposłuszny kocur!- dodał pod nosem, starając się jednocześnie, aby jego uwaga nie dotarła do uszu Corneliusa. Ten zaś, jak na wypchanego szopa pracza przystało, leżał na kocu z niezmienionym wyrazem pyska, szczerząc swe żółte zęby. Fergal tymczasem pociągnął nosem i skrzywił się. Nagle rzucił się w stronę kominka, a już po chwili komnatą wstrząsnął krzyk starca. * O nie! Moja zupa jarzynowa! Znowu to samo! Zapomniałem o obiedzie!- zakrzyknął niezadowolony Fergal i pokręcił z niesmakiem siwą głową. Miał wielką ochotę skarcić kogoś za tę chwilę nieuwagi i stracony posiłek. * No cóż Corneliusie...- zaczął starzec rzeczowym tonem - twoja część zupy znów uleciała. Jeśli chcesz, mogę się z tobą podzielić swoją porcją...- rzekł cicho, po czym nie doczekawszy się odpowiedzi, westchnął i sięgnął do kredensu. Był to bardzo masywny mebel. Każdą szufladę czy szafeczkę zdobił motyw "Muchomorowych skrzatów", pochodzący ze starej dziecięcej bajki. I tak na drzwiczkach górnej szafeczki widniał skrzat jedzący obiad ze swymi przyjaciółmi: purchawką i poszyciem leśnym. Z kolei ma jednej z szuflad obrazek przedstawiał muchomora, który żali się przyjaciołom, iż został rozdeptany. Tekst pod rysunkiem głosił: "Kto obiadu nie je, ten potem kuleje". Kredens prezentował się dosyć tandetnie, lecz z pewnością dodawał uroku całemu pomieszczeniu. Gdy Fergal otworzył drzwiczki jednej z szafek, momentalnie wypadły na niego niezliczone ilości papierków, różnych kartek z zapisanymi na nich, tajemniczymi przepisami. Starzec zrzucił je ze swej szaty, a jedną, która akurat nawinęła mu się pod rękę, położył w widocznym miejscu, koło imbryczka. * ...Szarlotka! Muszę jutro pamiętać o zrobieniu szarlotki!- stwierdził i wrócił do penetracji kredensu w celu znalezienia talerza do zupy. Wywrócił kilka znajdujących się tam flakoników i małych buteleczek z tajemniczym płynem, dwie nawet stłukł, a ich zawartość rozlała się na kamienną posadzkę. Po chwili w komnacie rozniósł się nieprzyjemny zapach. * Corneliusieee...przecież tyle razy o tym rozmawialiśmy! Swoje potrzeby załatwiamy na podwórku.- rzekł lekko obruszony Fergal, po czym zamknął drzwiczki kredensu. * Hmm...za karę nie zjesz mojej części obiadu. Aha! Mam kilka spraw do załatwienia w miasteczku. Chcesz iść ze mną?- zagadnął starzec. Nie otrzymał jak zwykle odpowiedzi, więc założył, że jego przyjaciel śpi. Narzucił na siebie długi, przeciwdeszczowy płaszcz, nasunął mocno kaptur na głowę, po czym nasadził nań duży szpiczasty kapelusz. * Bądź grzeczny! Do widzenia- rzucił jeszcze w kierunku legowiska i skierował się do drzwi. * Ach! O mało bym zapomniał! Podstarzały Szaman prosił mnie o mocz do analizy! Moje nerki ostatnio źle się sprawują...- zauważył Fergal i wrócił do kredensu, skąd wyjął jedną z buteleczek stojących najbliżej. Pogoda nie zmieniała się. Ciągle padał deszcz, a ciemne chmury widniały na nieboskłonie. * Wspaniale...- rzekł z zadowoleniem Fergal. Masywne, drewniane drzwi zamknęły się za nim, ukazując przybitą gwoździami tabliczkę. Napis na niej głosił: "Fergal- mag od pogody". Keelan i Renny szli w milczeniu. Młodzian nie mógł otrząsnąć się z szoku. Mrugał bez przerwy swymi kaprawymi oczkami i chwilowo prezentował się bardzo niekorzystnie. Winą należy zapewne obarczyć mało inteligentny wyraz twarzy, który wykwitł na obliczu chłopaka. Keelan tymczasem zachowywał względny spokój. Szedł zdecydowanym krokiem, a w dłoni trzymał zwinięty afisz. Milczenie stawało się bardziej uciążliwe niż deszcz i błoto, którego wokół było pełno. Renny, nie mogąc wytrzymać narastającego napięcia, wybuchnął: * No dobrze! Dojdziemy do miasteczka, zapytamy o punkt zapisów i co dalej? Kapelusz chłopaka nasiąkł wodą i prezentował się mało efektownie. Na dodatek strusie piórko doszczętnie oklapło i łaskotało Renny'ego w nos. Chłopak zamachnął się niecierpliwie i odtrącił je na bok, lecz ono wróciło ze zdwojoną siłą i ukłuło młodziana w oko, które momentalnie stało się jeszcze bardziej kaprawe. * Au!- wrzasnął młodzieniec i obraził się. Keelan spojrzał na niego z wyrzutem i stwierdził: * Renny, to nie jest czas na zabawy! Musimy dostać się do miasteczka... Wypowiedź człowieka w pilotce przerwał zniecierpliwiony i ciągle jeszcze lekko obruszony głos chłopaka: * Do miasteczka? Przecież my nie wiemy, w którą stronę podążać! Idziemy na oślep i stwarzamy pozory! Tu jest tylko jakieś pole i pełno błota! * Agh!- zakrzyknął chłopak, mocując się uciążliwym piórkiem. * W takim razie proponuję zapytać o drogę tych wieśniaków...- zauważył Keelan rzeczowo. Renny burknął coś półgębkiem pod adresem piórka i spojrzał przed siebie. W znacznej odległości od przyjaciół stało dwóch miejscowych rolników. * Chodzi ci o tych dwóch krępych osobników, którzy podążają pospiesznym krokiem w naszym kierunku z grabiami i motykami w ręce?- wolał upewnić się Renny. Wieśniacy mieli bardzo dziwny wyraz twarzy, który z pewnością można by określić mianem nieprzyjaznego. Na dodatek cały czas coś wykrzykiwali i gestykulowali rękoma zaopatrzonymi w narzędzia pracy. * Chyba nas już zauważyli i próbują się przywitać. Chodźmy do nich, podobno lubią, gdy okazuje się im zainteresowanie- stwierdził człowiek w pilotce i ruszył pewnym krokiem, przedzierając się przez błoto. Renny niezdecydowanie podążył za nim. * Skoro chcą się przywitać, to po co im grabie...- burknął pod nosem i wzruszył ramionami. Cała jego szata i buty umazane były błotem, a na dodatek wszędzie walały się jakieś patyki, korzonki i niezidentyfikowane rośliny, które przyklejały się do podeszwy z każdym kolejnym krokiem. W końcu przyjaciele przedarli się przez błoto i stanęli na trawie, gdzie chłopak zaczął wycierać swe buty. Keelan tymczasem zwrócił się do wieśniaków, którzy z otępieniem przyglądali się poczynaniom młodziana. Jeden z nich wychrypiał: * O żesz! Moje sadzonki....- i spojrzał w kierunku pola. To, co kiedyś stanowiło prowizoryczne grządki, teraz zamieniło się w istne bagno, zaorane na dodatek śladami dwóch towarzyszy. Wieśniak przeniósł swój błędny wzrok na Renny'ego, który z obrzydzeniem wydłubywał z podeszwy resztki sadzonek. Gdy skończył, wydawał się być całkowicie usatysfakcjonowany. Wstał, poprawił kapelusz i spojrzał z uśmiechem na nieznajomych. Oni tymczasem stali z rozdziawionymi ustami, a gdy Keelan do nich zagadnął, odwrócili się bardzo powoli, podpierając się nawzajem. * Witam! Potrzebuję informacji. Jak dojść do osady Pod Zgniłą Strzechą? Z góry dziękuję!- odezwał się uprzejmie człowiek w pilotce i wyczekująco przyglądał się wieśniakom. Jeden z nich, człowiek o twarzy starej i brudnej niczym pięta chochlika z plemienia Brudnych Pięt, otrząsnął się z otępienia, spojrzał na swoje buty i wskazał ręką właściwy kierunek. Keelan, wyraźnie zadowolony, podziękował i ruszył w stronę osady. Młodzian w kapeluszu pobiegł za nim, przytrzymując jedną ręką swe obszerne nakrycie głowy, a drugą uciążliwe piórko. Za chwilę stali się tylko dwoma małymi punkcikami na horyzoncie, ale i one szybko zniknęły przesłonięte ścianą deszczu. Wieśniacy stali w grobowym milczeniu. W końcu starszy oderwał wzrok od swych butów i zdławionym głosem zwrócił się do swego kolegi: * Na smoczą litość! Widziałeś tego w pilotce!? Co to było... Na to drugi, nie odrywając wzroku od horyzontu, wybełkotał: * Nie mam smoczego pojęcia...Nie przyglądałem się. A ty? * Ja też nie...- odpowiedział pierwszy z wieśniaków i ruszył niepewnym krokiem przed siebie. Zaraz za nim powlókł się jego towarzysz. Barman zwany Niepoczytalnym, człowiek o rumianej, przyjaznej twarzy i policzkach niczym dwa racuchy w sosie pomidorowym, robił poranne porządki w swej tawernie "Pod Obruszonym Smokiem". Ustawił wszystkie kufle na blacie, który uprzednio wyczyścił szmatą od podłogi i teraz zabierał się za wycieranie talerzy i pozostałych naczyń. Z kuchni, gdzie urzędowała żona Niepoczytalnego, dochodziły różnorodne zapachy, przywołujące na myśl wszystko, czego w żaden sposób nie można było skojarzyć z jedzeniem. Niepoczytalny skończył wycieranie ostatniego kufla i ustawił go na właściwym miejscu, szmatę zaś wsadził sobie za kołnierz koszuli i zabrał się do spożywania posiłku przygotowanego przez żonę. Gdy skończył, wytarł starannie usta i ręce. W tawernie pojawili się pierwsi goście, a wśród nich stały klient- Troll zwany Nieporadnym. Barman, widząc jego niemrawą minę, zagadnął: * Hej, Nieporadny! Jak idzie handel "Smoczymi Ozorkami"? Ten spojrzał na niego z przygnębieniem, pociągnął ze swego kufla i odpowiedział: * Przez ten deszcz straciłem stałych klientów...Daj mi coś do jedzenia. Barman rzucił polecenie w kierunku kuchni. Nigdy nie pytał Nieporadnego, dlaczego nie je swoich "Smoczych Ozorków". Poza tym nie miał zwyczaju dogłębnie się nad czymś zastanawiać, wychodził po prostu z założenia, że tak już jest. Troll zwany Nieporadnym zdążył już zjeść swe wysokokaloryczne śniadanie i zagadnął: * Dzięki, Niepoczytalny. Wiesz, że ja jak zwykle na kredyt...ekhem! Troll odchrząknął nieporadnie i skierował się w stronę drzwi, gdy nagle dogonił go okrzyk barmana: * Wychodzisz już? To wywieś na drzwiach tę kartkę, bo mi nie chce się na taki deszcz wychodzić - mówiąc to, rzucił Nieporadnemu zwinięty arkusz. Ten, próbując go złapać, potknął się i wywrócił o swój wózek ze "Wspaniałymi Smoczymi Ozorkami". Cała sala wybuchnęła śmiechem, a barman wycierał swą szmatą, łzawiące z rozbawienia oczy. Troll zwany Nieporadnym zaśmiał się krzywo i szybko wycofał na ulicę. Chwilę było go jeszcze słychać za drzwiami, jak mocował się z karteczką barmana. Głosiła ona, iż w tym miejscu znajduje się "punkt zapisów" na Turniej Farbowania Baranów. W tawernie robiło się tłoczno, jak zwykle o tej porze. Barman zwany Niepoczytalnym uśmiechnął się pod nosem z zadowoleniem i pomyślał: * Taaak.....Zapowiada się kolejny dobry dzień. Dwaj przyjaciele dotarli do osady, gdy nad Krainą Całkiem Dużego Smoka zagościł niemrawy świt. Byli z siebie bardzo zadowoleni, zwłaszcza Renny, który zdążył się już uporać z uciążliwym piórkiem i aktualnie postanowił nie zwracać na nie uwagi. Keelan tymczasem z zaciekawieniem rozglądał się wokoło. Ulice były wąskie, ziały pustką i w niczym nie przypominały tych z rodzinnego miasta. Budynki natomiast stanowiły wynik ciężkiej pracy rzemieślnika, mającego do dyspozycji jedynie łopatę, furę kamieni i dwie spracowane ręce. Cała mieścinę można by nawet określić mianem "malowniczej", gdyby nie jeden fakt, którego w żadne sposób nie dało się nie zauważyć. Mianowicie wszystkie strzechy były zgniłe. Rozmyślania człowieka w pilotce przerwał okrzyk Rennego. * Hej, Keelan! Zobacz, co znalazłem!- wyraźnie z siebie zadowolony młodzian wskazywał na jeden z afiszy, których pełno było na ulicy. Keelan podszedł do niego, rozwijając swój stary plakat. Po bliższych oględzinach, stwierdził z uśmiechem. * Jesteśmy we właściwym miejscu Renny! Udało się! Na te słowa obaj przyjaciele uścisnęli sobie dłonie, a Renny powiedział; * Teraz musimy tylko znaleźć punkt zapisów i połowa misji za nami! Hmmm....może zapytamy tego dobrego człowieka z wózkiem?- zauważył chłopak i poprawił swój kapelusz. Keelan odchrząknął, schował afisz w głębiny płaszcza, nastawił kołnierz i podszedł do Trolla zwanego Nieporadnym. Do Renny'ego dotarła tymczasem woń smażonych ozorków i młodzian wnet zdał sobie sprawę, jak bardzo jest głodny. Troll od dłuższego już czasu obserwował z nadzieją dwie postacie i próbował wywrzeć dobre wrażenie. * A może smażonego ozorka...?- zakrzyknął w stronę zbliżającego się Keelana. Ten zaś uprzejmie odkrzyknął: * Nie, dziękuję! Potrzebuję informacji. Poszukuję punktu zapisów na Turniej Farbowania Baranów, wiesz coś o tym? * Dobry człowieku, nie musisz tak wrzeszczeć, słyszę cię...- stwierdził lekko obruszony Troll Nieporadny, pakując z powrotem wyeksponowane do sprzedaży ozorki. Gdy skończył, spojrzał na Keelan'a, lecz zaraz tego pożałował. Chwycił swój wózek i z niezwykłą prędkością podążył przed siebie. Za chwilę ulicą wstrząsnął łomot upadającego wózka ze smażonymi ozorkami. Renny podbiegł do zdezorientowanego człowieka w pilotce i zapytał: * O co mu chodziło? Ale zresztą nieważne! Widziałem przed chwilą handlarza sprzedającego przepaski biodrowe, może kupimy sobie na pamiątkę? Wiesz, muszę coś zawieść dla rodziny, a to spodobałoby się mojej babci....- dokończył niepewnie młodzian, widząc przytłaczający wzrok swego przyjaciela. * Dobrze, zapomnij o tym! Znalazłem też coś, co się na pewno zainteresuje! Patrz!- odpowiedział chłopak ukazując tabliczkę z napisem "punkt przyjęć". Keelan ożywił się na ten widok. * Renny, skąd to wziąłeś?!- zakrzyknął i swoim zwyczajem, zapowietrzył się. * Ha! Zdjąłem z jakichś drzwi!- odparł z dumą młodzieniec. Człowiek w pilotce wydał z siebie zdławiony okrzyk i zachwiał się na nogach. Renny obserwował go z idiotycznym wyrazem twarzy i strusim piórkiem oklapniętym na oczy. Keelan zebrał myśli i wycedził słowa przenikliwym głosem, jakby zwracał się do małego dziecka. * Renny....z których drzwi to wziąłeś? Pamiętasz? Chłopak wyraźnie obruszył się na te słowa. * Oczywiście! Chodźmy!- stwierdził i podążył w dół ulicy. Władca Krainy Całkiem Dużego Smoka przysypiał w swym pokaźnych rozmiarów tronie. Mimo wielu usilnych starań nie mógł dłużej powstrzymać opadających powiek, które z każdą chwilą stawały się coraz cięższe. Król Noirin ziewnął rozdzierająco, oparł głowę na swej wypielęgnowanej dłoni zaopatrzonej w liczne pierścienie i zapadł w drzemkę. Służba zebrana na sali przysypiała po kątach i już tylko nieliczni próbowali się skupić i zrozumieć dowcipy opowiadane przez Trolla zwanego Szczebiotliwym. Korona króla Noirina powoli zsuwała mu się na prawe oko, a z gardła władcy wyrwały się przeciągłe chrapnięcia. Drzwi na przeciwległym końcu sali nieprzyjemnie zaskrzypiały i już po chwili w całej komnacie rozległy się czyjeś niepewne kroki. Władca Noirin leniwie uniósł lewą powiekę. To samo próbował zrobić z prawą. Lecz zsunięta na oko korona skutecznie utrudniała tę czynność. * Ehmm....- zaczął niepewnie człowiek, w którym król natychmiast rozpoznał swego doradcę Orflamh'a. * Taaa?...- odparł bez entuzjazmu władca, kończąc swą wypowiedź przeciągłym ziewnięciem. * Bardzo przepraszam, że przeszkadzam w poobiedniej drzemce, ale sprawa, z którą przychodzę....- kontynuował Orflamh, starając się jednocześnie zwrócić na siebie uwagę przysypiającego króla. Polegało to na zamaszystym gestykulowaniu rękoma i nerwowym przestępowaniu z nogi na nogę. * Jesteś pewien, drogi starcze?- przerwał mu Noirin i z trudem zdławił cisnące się na usta ziewnięcie. * Hę?- zapytał zdezorientowany Orflamh i zastygł w pół ruchu, prezentując bardzo dziwną pozę. * Hmmm...zapytałem, czy jesteś pewien, że sprawa, z którą tu przychodzisz jest...hmmm...ważna - wyjaśnił łaskawie senny władca. Jego lewa powieka zaczęła niepokojąco opadać. Widząc to, doradca szybko oznajmił: * Chodzi o Święto Farbowania Baranów, a raczej jego brak!- Orflamh skubał nerwowo róg swej szaty i co chwila strzepywał z niej niewidzialne paprochy. Na te słowa władca Noirin natychmiast oprzytomniał. Wyprostował się na swym tronie i jednym zdecydowanym ruchem głowy poprawił przekrzywioną koronę. * Trzeba było tak od razu!- oznajmił z wyrzutem i żwawo wyskoczył ze swego tronu. Wcisnął osłupiałemu doradcy berło do ręki, rzucił mu na ramiona swój królewski płaszcz i energicznym krokiem skierował się do drzwi. Orflamh pomknął tuż za nim. * Starcze, zanieś to do mojej komnaty, a potem zwołaj wszystkich mędrców do Głuchej Sali! Trzeba zorganizować naradę!- zauważył wspaniałomyślnie król Noirin podążając długim korytarzem. Nagle zatrzymał się, a obładowany Orflamh w ostatniej chwili zdążył wyhamować i w rezultacie wylądował na ziemi. * Aha! O mały włos zapomniałbym o najważniejszym! Powiadom Szczebiotliwego ,że go zwalniam!- rzucił władca w stronę doradcy i zniknął za drzwiami jednej z komnat.