Tomaszewska Maria - Pan Tu i pan Tam
Szczegóły |
Tytuł |
Tomaszewska Maria - Pan Tu i pan Tam |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Tomaszewska Maria - Pan Tu i pan Tam PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Tomaszewska Maria - Pan Tu i pan Tam PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Tomaszewska Maria - Pan Tu i pan Tam - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Marta Tomaszewska
Pan Tu i Pan Tam
Rozdział pierwszy Pan Tu siedział na pniu zwalonego drzewa i trzymał przy ustach
fujarkę, z której jeszcze przed chwilą wydobywał dźwięki najbardziej odpowiednie
do tej pory dnia. Dzień chylił się ku czerwcowemu zmierzchowi i cały ogromny las
był cichy, więc lekkie przecież kroki kogoś, kto nadchodził od strony pobliskiej
łąki, rozlegały się bardzo wyraźnie. Pan Tu odłożył fujarkę. - O, dziewczynka! -
powiedział ze zdziwieniem. - Nie boisz się chodzić sama po lesie? - Nie -
odpowiedziała dziewczynka. - O! - powiedział Pan Tu (który lubił mówić "o!") -
Niedługo zrobi się ciemno, a ty... Cóż to? Płaczesz? - Ja nie płaczę, ja jestem
zła - odpowiedziała dziewczynka i zmarszczyła gniewnie brwi. Nie, co mówię, nie
brwi. Całe czoło. Dzięki temu jej zaskakująca odpowiedź stała się bardziej
prawdopodobna. Bo łzy rzeczywiście płynęły po nieco pyzatych policzkach. Ale
małe gniewne zmarszczki nadawały twarzy taki wyraz, jaki ma na przykład mały
rozzłoszczony spanielek. Na tym zresztą podobieństwo kończyło się. Dziewczynka,
która wyłoniła się nieoczekiwanie przed Panem Tu, wyglądała jak dziewczynka.
Bardzo żywa dziewczynka, pełna temperamentu. Jakaś taka... taneczna. Ani chwili
nie stała nieruchomo. Podskakiwała, przytupywała lub po prostu podrygiwała w
miejscu (rzucając na prawo i lewo badawcze spojrzenia), a wszystko to robiła
niezmiernie rytmicznie, jakby w takt muzyki. W kolorowej, długiej do ziemi
spódniczce ozdobionej falbaną, z długimi ciemnymi włosami, które niecierpliwie
opadały na to - teraz gniewnie zmarszczone czoło - wyglądała zarazem bardzo
dziecinnie i bardzo dorośle. Prawdziwa mała kobietka. - Dlaczego jesteś zła? -
spytał z zainteresowaniem Pan Tu. - Mam wszystkiego dość - odparła krótko. - To
znaczy czego? - Życia - wyjaśniła dorośle. - Aha - powiedział Pan Tu. Czoło
dziewczynki znowu przecięły gniewne zmarszczki. - Aha! - przedrzeźniła ze
złością. - Zawsze mówią "aha". Jak gdyby wszystko rozumieli. A człowieka coś
boli. Idę sobie. Zrobiła taneczny półobrót, aż furknęła kolorowa spódniczka i -
już "szła sobie". - Zaczekaj! - zawołał Pan Tu. - Powiedz mi, proszę, co ciebie
boli. No, powiedz, co? - Pstro! - rzuciła niegrzecznie dziewczynka, ale...
przystanęła. Nie zawróciła całkiem, tylko przystanęła, tak jakoś bokiem, w
półobrocie wyraźnie dając do zrozumienia, że naprawdę idzie sobie. Pan Tu
podniósł do ust fujarkę i dmuchnął w dzurki, jak gdyby wydmuchiwał z nich kurz.
- Bo, widzisz, mnie - rzekł na pozór bardzo zajęty przedmuchiwaniem - mnie na
przykład boli to, że nie mogę się stąd ruszyć. Teraz dziewczynka zwróciła się ku
niemu całkowicie. Bynajmniej nie ukrywała zaciekawienia. - Nie możesz się ruszyć
z tego lasu? - spytała zainteresowana. Pan Tu dmuchnął w fujarkę jakby wyjątkowo
wydmuchiwał oporny pyłek. - Z tego miejsca - rzucił lekko, po czym przyłożył
fujarkę do ust i zagrał. Było to właściwie tylko kilka dźwięków,
przypominających kosa próbującego głosu o świcie. - Nie możesz się stąd ruszyć?
- wykrzyknęła ze zdumieniem. - Z tego miejsca gdzie teraz jesteś? - Tak -
potwierdził ze smutkiem Pan Tu. - Muszę być zawsze tu. Dziewczynka plasnęła w
ręce. Najwyraźniej zapomniała już o swoich zmartwieniach. Jej duże, okrągłe oczy
zaokrągliły się jeszcze bardziej i wyrażały najwyższe zainteresowanie. - Ojejku,
to okropne! Ja tam nigdy nie mogę usiedzieć na jednym miejscu. Chociaż
(rozejrzała się zarazem krytycznie i po gospodarsku) tu jest fajnie. Nawet
całkiem fajnie - dodała pocieszająco. - Ja lubię las - ciągnęła w zamyśleniu. -
Ale... żeby nie móc chodzić po lesie... Bo, widzisz, za każdym drzewem może coś
być. Jakaś niespodzianka, rozumiesz? - A zresztą - rzekła z nagłą powagą -
wiesz, chyba bym się z tobą zamieniła. Bo ty przynajmniej nie jesteś taki jak
inni. A ja - głos dziewczynki zadrżał - jestem zwyczajna. Całkiem zwyczajna,
rozumiesz? - O! - powiedział Pan Tu, odkładając fujarkę. - I to właśnie cię
boli, tak? - Yhm - przytaknęła. - Nic nie umiem. To znaczy, nic nadzwyczajnego.
Jestem... taka sama jak Wieśka, Elka, Marzena. Kiedy idę po ulicy, to nikt nie
wykrzyknie, patrzcie idzie ta Ewa... - Masz na imię Ewa? - przerwał Pan Tu. -
Yhm - przytaknęła znowu. - A ty? Jak ty się właściwie nazywasz? - Ja? -
powtórzył z roztargnieniem Pan Tu. - Nazywam się Tu. - Jak?! Wstał i skłonił się
dwornie. - Jestem Pan Tu - powiedział i natychmiast znowu usiadł. Ewa, która
najwidoczniej zapomniała o swoim zmartwieniu, usiadła obok niego. Przez chwilę
nic nie mówili. Pan Tu od niechcenia przebierał palcami po swojej fujarce, a
Ewa, o której jak gdyby zapomniał, przyglądała mu się z uwagą. "Pan Tu - myślała
- siedzi tu i nie może się stąd ruszyć. To dziwne. Dziwne, że nikt nigdy mi o
nim nie mówił. Jakby go nikt nie zauważył? Oj! Ale przecież on jest całkiem
zwyczajny. Tak bardzo zwyczajny, że mogłabym koło niego przejść i nie zauważyć
go! Jakby go w ogóle nie było!" - A powiedz mi Ewo, co ty umiesz robić?
Dziewczynka wyrwana ze swych rozmyślań drgnęła. Ale pytanie usłyszała. I od razu
znowu się nachmurzyła. - Mówiłam ci już, że nic - rzekła chmurnie. - To co
wszyscy. - To znaczy, co? Wzruszyła ramionami. Pogardliwie skrzywiła wargi.
Przez chwilę wydawało się, że nic nie powie, bo po co, nie warto. - Nnoo -
rzekła w końcu - umiem robić na drutach. Umiem zamiatać. Zagnieść ciasto na
zacierki. No i umiem rumienić się na zawołanie. Bardzo mocno, robię się cała
czerwona i mama mówi że po prostu palą mi się policzki. To tyle - zakończyła, po
czym obróciła na Pana Tu zagniewane oczy. - Sam widzisz, że to nie wystarczy. -
Do czego? - Do tego, żeby być bohaterką oczywiście. Pan Tu nie zdążył powiedzieć
"o" ani "aha" (raczej miał zamiar powiedzieć "aha"), gdyż nagle, gdzieś między
drzewami rozległ się głośny płacz. Pan Tu i Ewa jednocześnie spojrzeli. Lasem
szedł chłopiec tego samego wzrostu co Ewa, tyle że dużo szczuplejszy, po prostu
chudy. Szedł, potykając się o korzenie, i rozpaczliwie szlochał. - Ja go znam -
powiedziała Ewa. - To Wacek. Ma tylko babacię, wiesz? Są chyba najbiedniejsi w
całym miasteczku. Tatuś mówi, że to skandal i że społeczeństwo powinno im
naprawdę pomóc. Chłopiec, który zaślepiony łzami i jakimś olbrzymim zmartwieniem
najwyraźniej niczego wokoło nie dostrzegał, był coraz bliżej, a jego płacz
stawał się coraz rozpaczliwszy, po prostu nie do zniesienia. - Nie, no czego on
tak beczy! - wykrzyknęła Ewa ze złością. Wstała. - Wacek, Wacek! - zawołała
bardzo głośno. - Co ci się stało? Chłopiec przystanął. Miał oczy zupełnie
nieprzytomne. - No, chodź tu! - rzekła Ewa - i nie becz tak, tylko powiedz jak
człowiek, co się stało! Zbił cię kto? Chłopiec (wydawał się bardzo malutki na
tle niebotycznych sosen) spojrzał przytomniej. Postąpił kroku. - Sze... szedłem
do sklepu - powiedział w taki sposób jakby to, co mówi, mówił po wielokroć sam
do siebie - babcia mnie posłała. Powiedziała: kup olej, biały barszcz i pół
chleba. A uważaj na portmonetkę. Listonosz przyniesie mi rentę dopiero
dziewiętnastego, dopiero piąty, a mamy już bardzo mało pieniędzy. Spieszyłem
się. Poszedłem na skos przez łąkę i... i nadleciał ptak. Czarny. Ogromny. I...
i... wyrwał mi portmonetkę z rąk. O Boże, o Boże, co ja zrobię! Nadleciał ptak i
wyrwał mi portmonetkę z rąk! - powtórzył żałośnie. Ledwo wymówił ostatnie słowa,
gdzieś w górze, zupełnie niedaleko rozległo się złowróżbne krakanie; zabrzmiało
tak jakby jakieś złośliwe ptaszysko zanosiło się śmiechem. - To on! To on! -
zawołał Wacek przerażony. - Goń go! - wykrzyknęła Ewa przejęta. Wacek ani
drgnął. - Ja się go boję! Ty go nie widziałaś. Jest ogromnie wielki. Jak nie
wiem co. Nigdy nie widziałem takiego ptaka. Potwór! O! Jest tam, tam! Nie musiał
wskazywać gdzie. Krakanie, jeszcze bardziej szydercze, jeszcze bardziej
złowieszcze rozlegało się dosłownie nad ich głowami, a zaraz potem - łopot
skrzydeł tak silny jakby jednocześnie stu furmanów strzelało z bata. Jak na
komendę unieśli głowy: ptak siedział na szczycie najwyższej w tym miejscu sosny.
Sosna była wysoka na kilka pięter, ale, zapewniam was, nawet z tej odległości
wydawał się ogromny; Wacek wcale nie przesadzał. Czarny ptak siedział
nieruchomo, jakby przyczajony, w rozwidleniu niebosiężnego konara przypominał
wielki lśniącoczarny głaz: kamień w widełkach procy olbrzyma. Potężny dziób
zdawał się celować, zawisł nad patrzącymi niby gotowy do ciosu miecz. Z daleka
trudno było dojrzeć wyraz małych błyszczących oczu, ale ptak siedział w ten
sposób, jakby napawał się pełną grozy ciszą. Potem wolno rozłożył swe olbrzymie
czarne skrzydła. Wacek wciągnął głowę w ramiona, jakby pragnął zniknąć, stać się
niewidzialnym. - Nie bójcie się - przemówił łagodnie Pan Tu. - To Omo - kruk
Pana Tam. Kruk załopotał skrzydłami (a wiatr się taki uczynił, że zatrząsł
wierzchołkiem sosny), kracząc naśmiewająco wzbił się ku szaroniebieskiemu niebu
i - odleciał. - Złodziej! - wykrzyknęła Ewa bardziej oburzona niż przestraszona.
- Trzeba powiedzieć temu Panu Tam, że jego kruk kradnie! Pan Tu uśmiechnął się
nieznacznie. - On nie kradnie. Omo tylko spełnia polecenia - objaśnił. -
Polecenia? - wykrzyknęli jednocześnie Wacek i Ewa. Pan Tu przytakując skinął
głową. - Tak. Omo spełnia polecenia Pana Tam - sprecyzował. Tego już doprawdy
było za wiele dla krewkiej dziewczynki. - Polecenia Pana Tam?! - zawołała
gniewnie. - To w takim razie ten Pan Tam sam jest złodziejem! Trzeba zawiadomić
milicję! - Nie, nie, nie trzeba - rzekł szybko Pan Tu. - Pan Tam nie kradnie. On
tylko wystawia na próbę. Umilkł, a minę miał taką jak gdyby... walczył ze snem.
- Już wyjaśniam - podjął, widząc, że czoło Ewy marszczy się w małe gniewne
zmarszczki. - Pan Tam oddaje to, co kazał zabrać. Ale pod jednym warunkiem: że
poszkodowany sam do niego przyjdzie po swoją własność. A musicie wiedzieć -
ciągnął głosem dziwnie sennym - że to ciężki warunek. Droga do Pana Tam czasem
jest bliska, a czasem daleka, zawsze jednak najeżona przeszkodami, które trzeba
pokonać. Często bardzo niebezpieczna. - Ojej! - pisnął Wacek strachliwie. -
Ojejej! - Zaraz, zaraz - przerwała te lamenty Ewa. - Chcę wiedzieć! Więc jeśli
Wacek pójdzie po swoją portmonetkę, to... - To Pan Tam mu ją odda, tak -
dokończył Pan Tu - i zachwiał się lekko jak ktoś, kogo zaraz zmorzy sen. Ani
Wacek, bo zbyt zmartwiony i przestraszony, ani Ewa, bo zbyt zaabsorbowana
praktyczną stroną tej zagadkowej sprawy nie zauważyli też, że głos Pana Tu staje
się coraz bardziej senny, zanikający... - Ja nie pójdę! Za nic! - powiedział
siąkając nosem Wacek. - Nie becz, głupi! - ofuknęła go Ewa. - No to co, że się
boisz. Musisz odzyskać portmonetkę! Bo nie będziecie mieli z babcią co jeść.
Wacek spojrzał prosząco na Pana Tu. - Może pan... Może pan by ze mną poszedł? -
spytał z nadzieją. - Chociaż kawałek... - On nie może się stąd ruszyć -
objaaśniła Ewa. - Ale... - jej oczy błysnęły nagłą decyzją - ja mogę! Pójdę z
tobą do Pana Tam. - Nie boisz się? - głos Pana Tu zabrzmiał jak cichy,
zamierający dźwięk fujarki. - Przecież Wacek musi odzyskać portmonetkę! -
rzuciła Ewa poirytowana - a widzisz, że umiera ze strachu i sam nie pójdzie.
Powiedz, gdzie mieszka Pan Tam. - Tam, za zakrętem - odparł Pan Tu ledwie
dosłyszalnym głosem. - Za jakim zakrętem? - spytała Ewa. Tu nie ma żadnej drogi.
Nagle przetarła oczy i energicznie potrząsnęła głową. Pana Tu nie było. - To ci
dopiero! - wykrzyknęła zdumiona. - Gdzieś znikł! A mówił, że nie może się stąd
ruszyć! Zwinęła dłonie w trąbkę. - Panie Tu, Panie Tu! Gdzie jesteś, Panie Tu?
Do bólu oczu wpatrywała się w pień, na którym powinien siedzieć Pan Tu, ale
widziała tylko... unoszącą się w powietrzu fujarkę i palce sennie przesuwające
się po dziurkach. Było to doprawdy niesamowite. - Jestem tu, jestem zawsze tu -
powiedziała fujarka głosem Pana Tu. - Jestem tu, a wy... - mówiła fujarka i
urwała. Las pociemniał i dalszy ciąg zdania zagłuszyło znane już krakanie: -
Kra_kra! Kra_kra! Kracząc urągliwie, łopocząc skrzydłami jakby sto furmanów
jednocześnie strzelało ze stu batów olbrzymi czarny ptak przeleciał nisko,
niemal nad ich głowami, niby pikujący samolot. Wacek pobladł i podniósł ręce do
ust. Ale Ewa wcale się nie przestraszyła. Ona w tej chwili interesowała się
tylko jednym: gdzie podział się Pan Tu? Musi im przecież powiedzieć, gdzie
szukać Pana Tam. "Jestem tu, jestem zawsze tu" - przedrzeźniała w myśli, bo była
zła. - Wacek, widzisz go gdzieś? - Kruka? - Nie, Pana Tu. Wacek przecząco
pokręcił głową. Nie patrzył na dziewczynkę. - Nnie - rzekł, wpatrując się w coś
intensywnie. - Ale widzę drogę. - Drogę? Gdzie? - zdziwiła się Ewa. Wacek
wskazał palcem. - Tam. Tam gdzie poleciało to straszne ptaszysko. Ewa spojrzała,
gdzie wskazywał, i nagle zdała sobie sprawę z tego, że wszystko naokoło jest
inne niż było. Niż powinno być. Niby takie samo a inne. Las przypominał las
widziany we śnie. Drzewa i krzaki nie straciły bynajmniej kolorów, ale wydłużyły
się, rozciągnęły, rozchwiały. Miało się zabawne wrażenie, że można by wyciągnąć
rękę, dotknąć drzewa i - ręka przeszłaby przez pień jak przez powietrze! W
miejscu, gdzie siedział, gdzie powinien był siedzieć Pan Tu, ciągle unosiła się
podtrzymywana (widocznymi) palcami fujarka. Natomiast tam, gdzie wskazywał
Wacek, nie zmieniło się nic! Nic poza tym, że przez las, zupełnie zwyczajny las
biegła droga, której przedtem nie było z pewnością. A ponad drogą, hen na
horyzoncie widać było niebo przestronne i świetliste jak zalana potokami światła
niebiańska komnata. Droga zaś, przemykająca między drzewami niby wesoła
jaaszczurka, to byyła taka droga, powiadam wam, że natychmiast chciało się nią
iść. I Ewa bez wahania poszła. - Stój! - zawołał Wacek oszołomiony. - Dokąd
idziesz? - Jak to dokąd? - rzuciła Ewa przez ramię. - Pan Tu, zanim znikł,
powiedział, że Pan Tam mieszka za zakrętem. Widzę drogę. A jak jest droga, to
będzie i zakręt. Idziemy! - Zaczekaj! - prosił jeszcze Wacek. - Mnie się ta
droga nie podoba. Jest jakaś... obca... Ja wolę zostać tu. Tu! Ewa zwolniła
kroku niechętnie i w końcu przystanęła. Zmierzyła Wacka od stóp do głów srogim
spojrzeniem. Chłopiec nerwowo zacisnął ręce. Ciągle był bardzo blady. -
Powinieneś być Panem Tu, to byś nigdzie nie musiał się stąd ruszać - rzekła
gniewnie, bo już na dobre była zła. Wacek odwrócił oczy. - Kiedy byłem malutki i
żyła moja mamusia, ona zawsze mówiła: "nie chodź tam, chodź tu" - powiedział
cicho, jakby do siebie. Ewa tupnęła nogą, po czym ujęła w ręce brzeg długiej
spódnicy i zatańczyła w miejscu. - Wielkie rzeczy! - wołała przy tym. - Wielkie
rzeczy! Każda mamusia zawsze tak mówi: "Chodź tu. Nie idź tam i tak dalej". Ja
tam tego nie cierpiałam! A poza tym idziemy po twoją portmonetkę. No, ruszaj!
Już bez słowa, bardzo zdecydowanie poszła drogą. Dużymi zamaszystymi krokami.
Wacek jeszcze się wahał... Spojrzeniem zająca osaczonego przez nagonkę popatrzył
na pień, gdzie powinien siedzieć Pan Tu i... - Ja go widzę! - krzyknął ogromnie
podniecony. - Ewa, Ewa, widzę Pana Tu! Ale Ewa nawet się nie obejrzała... Ona
już była w drodze. "Muszę odzyskać portmonetkę babci. Jak będę grymasił, to ona
mnie zostawi i kto ze mną pójdzie?" - pomyślał Wacek zgnębiony i wreszcie
pobiegł za tanecznie maszerującą dziewczynką. Kiedy się z nią zrównał, od tyłu
dobiegło granie fujarki. Wacek natychmiast przystanął. - Słyszysz? - spytał z
nadzieją. - Słyszę - odburknęła Ewa. - Czego stajesz? Chodź. Wacek niechętnie
podjął drogę. - Ale słyszysz słowa? - spróbował jeszcze. - On mówi. - Słyszę, że
gra - odparła Ewa nieuważnie. Szła cała poddana do przodu: wypatrywała zakrętu.
A Wacek, który ciągle był bardziej tu niż tam, to znaczy całym sobą obrócony był
do tyłu, usłyszał w tym oddalającym się graniu głos Pana Tu. - Wracajcie zdrowo
i szczęśliwie - mówił ten głos. - Wracajcie tu... Rozdział drugi Szli, a niebo
na horyzoncie stawało się coraz bardziej niebieskie, taką niebieskością, która
sprawia, że... życie widzi się na... różowo. Ewie już nie wystarczał taniec, a
ciągle szła w tanecznych podskokach - i na całe gardło zaśpiewała układaną
naprędce pioseneczkę: Kruku, kruku, czarny kruku@ hop! lala!@ Piękna droga ta,@
ja się śmieję do rozpuku,@ lataj sobie, czarny kruku,@ a ten, kto się boi,@
niech mnie pocałuje w piętę.@ Znajdę Pana Tam za zakrętem!@ Kos podchwycił
melodię i gwizdał do wtóru, dzięcioł zielony, który wcale nie jest zielony i ma
na głowie czerwoną czapeczkę, stukał w pień drzewa do taktu. Nigdzie nie widać
było Pana Tam, ale zakręt, jakby przywołany tą dziarską, powtarzaną po wielokroć
pioseneczką, ukazał się szybko. Ewa triumfowała: - No widzisz, Wacek! Zakręt już
niedaleko! Jestem bardzo ciekawa Pana Tam, a ty? Wacek, któremu radość drogi,
nieba, drzew z wesoło krzątającymi się ptakami jakoś się nie udzieliła, skrzywił
się niechętnie: - Ja nie bardzo - odpowiedział. - Mnie się podobał Pan Tu. -
Mnie się też podobał Pan Tu - odparowała Ewa - ale jestem bardzo ciekawa Pana
Tam - i przyspieszyła kroku. A potem zaczęła wręcz biec. Droga przed nimi
zakręcała w ten sposób, że ani rusz nie dało się zobaczyć tego, co jest za
zakrętem. Widać było ostry zakręt, który zabierał drogę i tyle. Ewa biegła,
biegł Wacek (bo bał się zostać nawet na sekundę sam), dobiegli do zakrętu i - na
zakręcie oboje jednocześnie wykrzyknęli: O!!!, jak gdyby zarazili się tym od
Pana Tu. Za zakrętem bowiem nic nie było. To znaczy nie było żadnego domu, w
którym by ewentualnie mógł mieszkać Pan Tam. W ogóle nie było żadnego domu. Nic.
Po prostu droga biegła dalej przez las. I znowu gdzieś zakręcała. - Nic tutaj
nie ma za zakrętem - powiedział Wacek z wyraźną ulgą. - Musimy wracać. - Jak to!
- oburzyła się Ewa. - Wracać! Zwariowałeś? Jak to nic? Jest drugi zakręt! Nie
widzisz go? Idziemy! Naprzód marsz! - Pan Tu nie powiedział, że za drugim
zakrętem - próbował jeszcze Wacek. - Tylko, że za zakrętem. Zakręt jest, a... -
Nie gadaj tyle, tylko chodź - ofuknęła go Ewa. Ruszyła do przodu i na całe
gardło zaśpiewała: Kruku, kruku, czary kruku!@ Hop! lala!@ Piękna droga ta,@ ja
się śmieję do rozpuku,@ Lataj sobie czarny kruku,@ a ten, kto się boi,@ niech
mnie pocałuje w piętę,@ znajdę Pana Tam za zakrętem.@ Znajdę Pana Tam za...@
Urwała, bo nagle, z niebieskiego przecież nieba spadło na las coś jakby wielka
miękka chusta. Ta chusta w niesłychanie szybkim tempie opatulała każde drzewo,
każdy najmniejszy krzak, wszystko. Wacek chwycił Ewę za rękę. Pobladł i cały się
trząsł. - Jezu! Wszystko znika. Mówiłem, żeby wracać. Znika cały świat! - Nie
cały, bo droga jest - rzekła Ewa bystro, wpatrując się przed siebie. - I już
widzę, że jest coś tam za tym drugim zakrętem. Chyba... dom?! Idziemy! Teraz
szli jakby w tunelu. Nie, nie tak. Tunel zakłada istnienie ścian, dachu, a oni
szli drogą, która zdawała się być nigdzie. Istotnie wszystko oprócz drogi znikło
jakby wymazane. Cały więc świat stał się po prostu drogą. Która gdzieś zakręcała
zakrętem łagodniejszym niż poprzedni. Tam, gdzie zakręcała, daleko, majaczył
jakiś niezbyt wyraźny kształt. - To musi być dom - mruknęła Ewa i znowu
poderwała się do biegu. - Ja tam nic nie widzę - dyszał Wacek (naturalnie
również biegł). - Jest tylko droga i zakręt. To nie dom! Ona się wznosi, ta
droga, i już taki ma kształt. Ewa zatrzymała się tak nagle, że Wacek, który
deptał jej po piętach, zarył nosem w jej ramię. A ona stała i patrzyła na
strachliwego chłopca, jak gdyby widziała go po raz pierwszy w życiu. Jej oczy z
wolna wypełniały się politowaniem. - Wiesz co, Wacek - przemówiła dobitnie - ja
ci coś powiem: jak będziesz miał oczy z tyłu głowy, to nigdy nie zobaczysz tego,
co jest z przodu. A teraz patrz. Spójrz, ale uważnie spójrz tam, przed siebie.
Przed siebie oczami z przodu, mówię! Wacek rad nierad posłuchał. - Według ciebie
więc - ciągnęła Ewa nieubłaganie - droga tam za zakrętem się wznosi, tak? - Tak
- potwierdził krnąbrnie Wacek, rozcierając bolący nos. Ewa czupurnie wzięła się
pod boki i wycięła kilka hołubców. - Aha! A ja ci mówię, że tam jest dom, tam
jest dom, tam jest dom! Ja go widzę! Wacek rozejrzał się bezradnie. W jego
bladej twarzy nos, który tak dotkliwie zderzył się z ramieniem Ewy,
zaczerwieniony wydawał się być jedyną żywą jej częścią. - Tu jest tak okropnie -
szepnął - nie ma nic. Nic, tylko droga. Nic z tyłu, nic po bokach, w ogóle nic.
Miał tak znękany głos, że Ewie (przez chwilę) zrobiło się go żal. - No chodź! -
powiedziała cieplej. - Tam jest dom, naprawdę. I na pewno jest to dom Pana Tam,
więc już niedługo będziemy mogli wrócić. No! Biegiem! Raz dwa trzy, start!
Pomknęła, jakby droga ulatywała jej spod nóg. Jakby miała skrzydła. Wacek z
trudem nadążał i myślał tylko o tym właśnie, żeby nadążyć, żeby nie zostać
samemu na tej strasznej, niesamowitej drodze. Dobiegli do zakrętu, a tam za
zakrętem... Tak! Dom! - A widzisz! - wykrzyknęła Ewa triumfalnie i klasnęła w
ręce. - Dom! Wacek patrzył na dom nieufnie. - Dziwny dom - rzekł powoli. -
Przegradza całą drogę jak... jak zapora i nawet nie można go ominąć, bo po
bokach wszystko znikło i w ogóle nie wiadomo, co tam jest. Było dokładnie tak,
jak mówił. Droga łagodnie zakręcała, a na zakręcie od jednego zanurzonego we
mgle pobocza do drugiego panoszył się drewniany dom z dużym gankiem. Stał
nienaturalnie cichy, robił wrażenie od dawna opuszczonego. - No to co, że
przegradza drogę - rzekła Ewa rezolutnie. - Wcale nie musimy go omijać. Po co
mamy go omijać? To na pewno dom Pana Tam. Musimy zapukać. Weszła na ganek i
zapukała do drzwi. Cisza. Zapukała mocniej. Cisza. Ewa zmarszczyła brwi. - Może
Pana Tam nie ma w domu? - pomyślała głośno. - Musimy go poszukać. - Ciekawe
gdzie - burknął Wacek. - Tu nie ma niczego prócz tego domu i drogi. Pana Tam nie
sppotkaliśmy. Po bokach nic nie widać. Mgła. Jeżeli to jest mgła. A do przodu
nie możemy iść, bo dom przegradza całą drogę. - Racja - powiedziała Ewa,
nakręcając na palec kosmyk włosów. - Zaraz! A może drzwi są otwarte?! Chwyciła
klamkę, a Wacek złapał ją za rękę. - Czekaj! A może tam w środku siedzi ten
okropny kruk? Przyczaił się i... - i wyrwie ci portmonetkę, której nie masz -
zaakpiła dziewczynka. - Oj, Wacek, Wacek, myśl trochę. Miał polecenie wyrwać ci
portmonetkę. Wykonał je. A teraz my mamy znaleźć Pana Tam. Co rzekłszy,
nacisnęła klamkę. Drzwi były otwarte. Ale otworzyć je! Nie takie to proste! Z
trudem przesuwały się w zardzewiałych zawiasach, skrzypiały jak potępiona dusza
i stawiały opór, najwyraźniej od dawna nie otwierane. Ewa aż poczerwieniała z
wysiłku. Wacek nie pomagał jej. Znowu nadsłuchiwał i cały się trząsł. Wewnątrz
domu panowała nienaturalna cisza. Wreszcie drzwi ustąpiły. Ewa bez wahania
weszła do środka i nos Wacka o mało znowu nie zderzył się boleśnie z jej
plecami, gdyż przestąpiwszy próg natychmiast się cofnęła. - Fuj! - rzekła z
obrzydzeniem. - Jak tu brudno! Nigdy w życiu nie widziałam takich pajęczyn.
Czego mnie kopiesz, wariacie (to do Wacka). - Tam za pajęczynami - szepnął
Wacek, zaapuszczając (przerażonego) żurawia w głąb domu. - Za którymi? Pajęczyny
są wszędzie! - burknęła Ewa, ale spojrzała uważniej w kąt, gdzie były one po
prostu jak gęsta, okropnie zakurzona firanka. - Tam ktoś jest - szepnął Wacek i
skulił się. Ewa nie zdążyła powiedzieć "raz wreszcie coś zobaczył" (a miała
wielką na to ochotę), gdy pajęczyny zatrzepotały jak skrzydła olbrzymiej
(zakurzonej) ćmy. - A owszem, jest, a jest! - powiedział ktoś spoza nich głosem,
w którym brzmiała niezrozumiała uciecha. - Witajcie, mili goście! Co rzekłszy,
ów ktoś rozsunął, a raczej rozdarł gęstą firanę pajęczyn i wyszedł. Do tego
wszakże stopnia oblepiony pajęczynami i zakurzony, że wprost trudno było sobie
wyobrazić, jak naprawdę wygląda. - A cóż to za dziwne stworzenie? - wykrzyknęła
Ewa zdumiona. - Jak żyję, czegoś takiego nie widziałam! Nieznajomy groźnie
potrząsnął głową, w wyniku czego kurz w izbie zawirował, skrywając go na moment
całkowicie. - Tylko nie czegoś, tylko nie czegoś, moja panienko! Jestem Tops. Z
bardzo dobrej rodziny! Mówiąc, wściekle wymachiwał łapką (ręką?), co naturalnie
podnosiło nowe tumany kurzu. Dławiły po prostu! Ewa na wpół uduszona wycofała
się na ganek, pociągając za sobą, na wpół uduszonego, Wacka i tam chwycił ich
istny atak kaszlu. - To nie jest Pan Tam - szepnął Wacek odzyskawszy głos. -
Wracamy. Ale Ewa, zaczerpnąwszy głęboko powietrza weszła z powrotem do domu. -
Bardzo nam miło cię poznać, Tops - powiedziała najgrzeczniej, jak umiała. -
Szukamy Pana Tam. Może wiesz, gdzie on mieszka? - Wiem - odparł Tops i kichnął.
- Cudownie! - ucieszyła się Ewa. - Więc proszę, powiedz nam, gdzie to jest i
zaraz tam pójdziemy. - Nigdzie nie pójdziecie. Słowa były tak nieoczekiwane, że
Ewa niepewna, czy dobrze zrozumiała, przez chwilę milczała. - Nigdzie nie
pójdziemy? - spytała wreszcie z niedowierzaniem. - Co to znaczy? Tops przysiadł
na zakurzonym zydelku. Wyglądał jak tobołek pajęczyny, ale spoza pajęczyn
błysnęło czarne, złe oko. - To znaczy, że nie pójdziecie. Droga jest po drugiej
stronie mojego domu. Tą drogą można iść dalej wyłącznie przez te oto drzwi. -
Wskazał palcem na kolejną firanę pajęczyn. - Są zamknięte na klucz. A klucz do
nich mam ja. I nie dam go wam. - Ależ my musimy iść do Pana Tam - powiedziała
Ewa, zbliżając się do niego porywczo. - Zrozum! Omo, Kruk Pana Tam, zabrał
Wackowi portmonetkę z pieniędzmi. Są to jedyne pieniądze jego babci do końca
miesiąca. Pan Tu powiedział, że aby odzyskać portmonetkę, musimy iść do Pana
Tam. - Nic mnie to nie obchodzi - rzekł opryskliwie Tops. Wacek dyplomatycznie
wycofał się na ganek. Ewa zaś patrzyła na Topsa z niekłamanym oburzeniem. - Jak
możesz mówić coś podobnego - zawołała. - Przecież ci wytłumaczyłam! Dlaczego
jesteś taki niedobry? I oto stało się coś nieoczekiwanego. Tops podniósł do oczu
łapkę (rękę?) tak osnutą pajęczyną, że wydała się tkwić w złachmanionej,
nieprawdopodobnie brudnej rękawiczce. - To inni są niedobrzy, nie ja, - rzekł
płaczliwie. - Ja - ciągnął, zasłaniając łapką oczy i tak ledwo widoczne spod
pajęczyn - ja jestem tylko okropnie nieszczęśliwy. Wstał, postąpił do przodu i
uniósł łapki w patetycznym geście. - Bardzo, ponad wszystko na świecie uwielbiam
towarzystwo - rzekł żarliwie. - A tymczasem - siąknął nosem - nikt nie chce do
mnie przyjść. Chociaż zapraszam. Każdy, kto tylko wejdzie, od razu ucieka
tamtymi drzwiami na drugą stronę drogi. Dlatego zamknąłem te drzwi na klucz i
schowałem klucz tak, że nikt oprócz mnie go nie znajdzie. Po... powiedziałem
sobie, że jeżeli jeszcze ktoś przyjdzie, choćby przypadkiem, to ja go już nie
wypuszczę! Och - zaszlochał żałośnie - wszyscy, wszyscy są niedobrzy. No bo
dlaczego, powiedz, dlaczego nikt nie chce do mnie przyjść? Ewa słuchała tej
błagalnej, płaczliwym głosem wypowiedzianej przemowy z rosnącym
zniecierpliwieniem. - Wcale się nie dziwię, że nikt tu nie chce przyjść -
palnęła prosto z mostu. - Przecież tu u ciebie jest okropnie, potwornie brudno!
Mógłbyś chociaż raz na tydzień pozamiatać! - Kiedy ja nie umiem - powiedział
Tops i zwiesił swą przyozdobioną pajęczynami głowę. - Nie umiesz zamiatać! -
zdumiała się Ewa. - Nie umiem - potwierdził ze smutkiem Tops. - Ale nikt inny
nie zapytał, czy umiem, dopiero ty pierwsza! - dodał z pewnym zdziwieniem. - No
sama widzisz, jacy są niedobrzy! nawet nikt mnie nie zapytał, czy umiem
zamiatać! - Oj, bo nikomu nie przyszłoby do głowy, że można nie umieć tak
prostej rzeczy! A w ogóle, to nie ma co biadolić. Masz szczotkę? - Chyba mam...
- rzekł niezdecydowanie Tops. - Kiedyś, zanim zostałem sam, była. Zanim... zanim
odeszła moja siostra. - Odeszła dlatego, że tu tak brudno? - Skąd! - obruszył
się Tops. - Ona zajmowała się wszystkim. Utrzymywała wzorowy porządek.
Wysyłaliśmy zaproszenia i wtedy wszyscy u nas bywali. Było tak wesoło, tak
wesoło... Myślałem, że spędzimy razem całe życie... - Twoja siostra i ty? - Tak.
- No więc, co się stało? Umarła? - Gorzej! - rzekł dramatycznym szeptem Tops. -
Połknęła, przypadkiem zresztą, przez pomyłkę, połknęła Konika Polnego. Żywego.
Bardzo w dodatku z nią zaprzyjaźnionego. Nawet byłem trochę zazdrosny...Ale nie,
nie, nie! Nie dlatego spędziłem go z parapetu właśnie w momencie, kiedy ona przy
oknie płukała sobie gardło. To był przypadek. Najzupełniejszy przypadek! Ewa
zmarszczyła brwi. - No zaraz, zaraz, przecież mówisz, że ona nie umarła. - Nie,
nie! - wykrzyknął Tops dziwnie wzburzony. - Ale on, ten Konik Polny był wybitnym
artystą, pięknie grał. I ona po tym połknięciu zupełnie się zmieniła. Też
zaczęła grać! Wyobraziła sobie, że jest wielką artystką i... i poszła w świat,
zostawiła mnie, zostawiła i wszyscy mnie opuścili... - Ciebie opuścili, a ty
zapuściłeś mieszkanie - ucięła Ewa, w której chęć podjęcia dalszej drogi była
silniejsza niż zaciekawienie interesującą skądinąd historią Topsa i jego
siostry, która połknęła Artystę Konika Polnego. - Idź po szczotkę. - Po co? Po
co ci szczotka? - spytał Tops z wyrazem zupełnego zagubienia. - Nauczę cię
zamiatać - rzekła wesoło Ewa. - Zobaczysz, to nic trudnego. Tylko najpierw
otwórz okna. Trzeba wypuścić kurz. Nie rozumiem, jak mogłeś w tym żyć! I nie
udusić się! Przydałaby mi się jakaś chustka. Obwiążę sobie twarz. To będzie
maska przed kurzem. Ja tam kurzem oddychać nie umiem. Masz gdzieś chustkę albo
jakiś cienki materiał? - Nie wiem - odparł zajęty szukaniem szczotki Tops. -
Może w tej szafie za zielonymi pajęczynami - podpowiedział nieoczekiwanie Wacek.
Ledwo go usłyszała. Wacek siedział bowiem na ganku i co chwila spoglądał na
drogę. Ciągle nie było widać niczego oprócz tej drogi i przegradzającego ją
domu, za którym może coś się znajdowało, a może nic, ale ta droga była Drogą
Powrotną, to znaczy można nią było wrócić. I tylko to dla Wacka się liczyło.
Patrzył więc co chwila na Drogę Powrotną, ale i do domu Topsa zaglądał (by nie
stracić z oczu Ewy). I zauważył szafę. - Za zielonymi pajęczynami - powtórzyła
Ewa i spojrzała tam, gdzie patrzył Wacek. - To są twoim zdaniem pajęczyny? -
wykrzyknęła. - To raczej jakieś wodorosty! Ja się tego bardzo brzydzę! -
Znalazłem szczotkę - powiedział Tops. - O ile to jest szczotka, bo nie jestem
tego pewny. Nie znam się na tym - dodał z nutą pretensji. - Jak to wytrzepiesz,
to będzie to szczotka - stwierdziła Ewa. - Ale najpierw odgarnij to coś, co
zasłania szafę. Ja tego nie dotknę. - To szafa mojej siostry - rzekł z goryczą
Tops. - Zakryłem ją zieloną firanką zdjętą z okna i... - Chcesz nauczyć się
zamiatać czy nie? - brutalnie przerwała ten wzbierający znowu lament Ewa. -
Chcę, chcę - rzekł śpiesznie Tops. Kijem od szczotki odsunął zwisającą w
strzępach firankę, po czym odwrócił głowę od szafy. - Ty otwórz. Ja nie mogę...
- powiedział kuląc się, jakby mu było zimno. Ewa otworzyła szafę i aż krzyknęła
ze zdumienia. W szafie panował idealny porządek i było w niej wszystko, co w
szafie być powinno. Dziewczynka nie mogła oderwać oczu od półki, na której
leżały równiutko poukładane motki przepięknej, kolorowej wełny. W jednym motku -
najpiękniejszym - zatknięte były druty. Ewa wzięła go do ręki i oglądała z
zachwytem. - Nigdy nie widziałam takiej pięknej wełny! Tops znowu łapką zakrył
oczy. - Moja siostra, zanim... połknęła tego... Artystę Konika Polnego stale
robiła na drutach albo szydełkowała. Jak mogła mnie zostawić, ojejej! Myślisz,
że jak się nauczę zamiatać - zmienił temat z nadzieją - to przyjdą do mnie? Ewa
z żalem odłożyła motek. - Przyjdą - rzekła rezolutnie. - Przecież jesteś
towarzyski. No! Zabieramy się do roboty. Otwórz okna i wytrzep szczotkę. Tops,
nie bez pewnego trudu, otworzył dwa okna. Natychmiast do pokoju wpłynęło świeże,
orzeźwiające leśne powietrze. Wacek akurat wówczas wpatrujący się w Drogę
Powrotną zobaczył, że... po obu jej stronach zaczyna się coś ukazywać,
niewyraźne zarysy jakiegoś krajobrazu! - Ewa, popatrz! - zawoał uradowany, bo ta
leżąca nigdzie droga budziła w nim lęk. - Coś się ukazuje! - Gdzie? - spytała
Ewa, odrzucając z czoła zakurzone włosy. - Po obu stronach drogi. Tu gdzie
powinien być świat. Ewa wyjrzała - Dziwne - rzekła z namysłem. - Coś się
wyłania. - Jak to dziwne? - zdziwił się Tops zajęty wytrzepywaniem szczotki. -
Przecież tam jest las. I osiedla Drzemaczków. - Chyba masz inne oczy - zakpiła
Ewa. - Lepiej popatrz! - Ach! - wykrzyknął Tops zdumiony - co się stało? Kiedy
ostatni raz wyglądałem przez okno, jeszcze wszystko było widać wyraźnie. - A
kiedy ostatni raz wyglądałeś przez okno? Tops zwiesił głowę. - Bo ja wiem -
rzekł bezradnie. - Dawno. Najpierw stale wyglądałem, czy ktoś nie idzie. Potem
jak mnie wszyscy... opuścili, znienawidziłem okna. Przestałem nawet je otwierać.
- I zaarosły brudem jak wszystko - skomentowała Ewa. Obwiązała sobie twarz aż po
oczy batystową chustką. Drugą taką samą (obie znalazła oczywiście w szafie
siostry Topsa) podała Wackowi. - Wacek! Chodź tutaj! Będziesz potrzebny! Wacek
wcale nie miał ochoty oddalać się od drogi! Udał więc, że nie słyszy. - Przestań
już się gapić na drogę, tylko chodź pomagać. Jest strasznie dużo roboty -
pogoniła go Ewa. Wacek spojrzał na nią jakoś tak chytrze. Potem przeniósł wzrok
na Topsa. I znowu popatrzył na Ewę. - Przecież - zaczął wolno - jeżeli tam po
obu stronach drogi coś jest, a jest, bo zaczyna się ukazywać, to nie
potrzebujemy jego klucza. Możemy po prostu okrążyć dom. - Nie możecie! - zawłał
piskliwie Tops. - Nie możecie! Naprzód można iść tylko przez mój dom, bo droga
przez mój dom przechodzi. Chyba, że chcecie stracić na podróż całe lata, cha,
cha, cha! Tak, tak, całe lata musielibyście błądzić, żeby znowu wrócić na drogę,
która prowadzi do Pana Tam! Jeżeli w ogóle udałoby się wam ją znaleźć. Cha, cha!
A gdybyście tak trafili na osiedla Drzemaczków! Ojejej! Chciał złapać się za
głowę, ale łapki naturalnie natrafiły na perukę z pajęczyny. Tops z wyrazem
obrzydzenia na twarzy zerwał ją śpiesznie z głowy. Ukazały się nieprawdopodobnie
rude, rosnące do góry i w górze opadające na kształt frędzli włosy. Tops
wyglądał teraz jak modelowy strach na wróble! Wacek i Ewa zbyt byli jednak pod
wrażeniem jego słów, by przejąć się tym zabawnym (i trochę niesamowitym)
widokiem. - Ale dlaczego? Dlaczego nie możemy okrążyć domu? - spytała Ewa. - Nie
wiem. Tak już jest - odparł krótko Tops. - Nie interesowałem się tym - dodał
jeszcze i obrzucił dziewczynkę niechętnym, ba, wrogim spojrzeniem. - Obiecałaś,
że nauczysz mnie zamiatać, a teraz... I ty, jak inni chcesz mnie zostawić na
pastwę losu! - Głupi jesteś i tyle! - zdenerwowała się Ewa. - Wiem, wiem, jesteś
z bardzo dobrej rodziny - dorzuciła widząc, że Tops szykuje się do dłuższej
przemowy. - Ale to nie przeszkadza, że jesteś głupi i już! Powiedziałam, że
nauczę cię zamiatać i zrobiłabym to nawet, gdyby można było okrążyć twój
zakichany dom. - On buja, na pewno można okrążyć! - szepnął Wacek. - Zawiąż
sobie wreszcie tę chustkę i odkurzaj - ofuknęła go rozsierdzona na dobre
dziewczynka. No, do roboty. Uważaj Tops. Patrz jak ja to robię i ucz się. Teraz
ja, a potem ty. No. To nic trudnego, zobaczysz - dodała łagodniej i ze zwykłą
sobie energią rozpoczęła praktyczną naukę zamiatania. Tops był pojętny. A co
najważniejsze chciał się nauczyć zamiatać. Ewa była nauczycielką surową. - Nie
tak, nie tak - strofowała go - nie zostawiaj po kątach - bezwiednie naśladowała
głos swojej mamy. - Trzeba wymieść wszystko, wymieść, a nie zmieść do kątów.
Goście zawsze w kąty zajrzą. - Goście! - powiedział Tops zachwycony. - Znowu
będę miał gości? Robota szła, aż... się kurzyło. Oj kurzyło się kurzyło!
Wymietli kurzu i śmieci przeróżnych cały kosz. - Trzeba to wynieść - powiedziała
Ewa. - Jest tu jakiś śmietnik? - Jest - odparł skwapliwie rozjaśniający się
coraz bardziej Tops. - W lesie. Po prawej stronie. Wynieśli kosz na ganek i -
oniemieli z wrażenia. A w każdym razie oniemieli z wrażenia Wacek i Ewa. Po obu
stronach drogi rozciągał się las, przepiękny, jasny, pachnący. Taki jak
przedtem, jaki był zanim nie wiadomo dlaczego znikł. - Znowu jest świat! -
zawołał Wacek u ulgą. - Zawsze był - powiedział niecierpliwie Tops. - Śmietnik
jest tam, za tymi podwójnymi sosnami. Teraz Tops wyraźnie się śpieszył.
Wyrzucili śmieci i wrócili do domu. Ewa rozejrzała się krytycznie. - No, lepiej.
Musimy się umyć. Jest gdzie? - Jest, jest! Zaraz zagrzeję wody! - rzekł
skwapliwie Tops. Znikł w sąsiednim pomieszczeniu. Po paru minutach wyszedł
zupełnie odmieniony. Odkurzuny i prawie czysty. Dopiero teraz można było
zobaczyć, jak wygląda. - O! - zawołali jednocześnie Ewa i Wacek. - Co takiego? -
nie zrozumiał Tops. - Co tak na mnie patrzycie? Umyłem się trochę, a teraz wy
możecie się myć. Myli się więc w wielkiej porcelanowej misce, a Tops
niecierpliwie czekał pod drzwiami. - Mogę już zapraszać gości? - spytał, gdy
tylko wrócili. Ewa rozejrzała się krytycznie. - No, nie jest jeszcze idealnie,
ale możesz. - Zaraz napiszę zaproszenia! Och, jaki jestem szczęśliwy! Masz, to
dla ciebie - dodał wyjmując z szafy motek przepięknej, wielobarwnej wełny, tak,
ten, w który zatknięte były druty... - A ja już piszę, a ja już piszę, a ja już
piszę! Podśpiewując "a ja już piszę" wdrapał się na wysokie krzesło przy
sekretarzyku i wyciągnął szufladkę z napisem: "zaproszenia". - Czekaj, najpierw
wypuść nas - powiedziała Ewa, przytulając policzek do wełny. - Musimy iść, na
nas czas. Tops uniósł głowę znad sekretarzyka, spojrzał na dziewczynkę
nieprzytomnie. - Co? Ach, tak możecie iść. Sięgnął do kieszonki. - Masz klucz,
otwórzcie sobie. Zostaw go w zamku, później zabiorę, o ile zabiorę. Teraz jestem
okropnie zajęty. Muszę napisać sto zaproszeń! Co rzekłszy, z szufladki z napisem
"gęsie pióra" wyjął przepiękne gęsie pióro i z zapałem zaczął je ostrzyć. Na Ewę
i Wacka już nie patrzył; zupełnie zapomniał o ich istnieniu. Ewa włożyła mały
mosiężny kluczyk do zamka, przekręciła. - Oj! Byłabym zapomniała! - wykrzyknęła
i ze złością pacnęła się w czoło. - Tops, miałeś nam powiedzieć, gdzie mieszka
Pan Tam? - Tam, tam, za zakrętem - powiedział Tops, nie odrywając oczu od pióra,
które nadal ostrzył bardzo starannie. - Nic więcej nie wiem! Za zakrętem!
Rozdział trzeci Droga istotnie była za domem Topsa. Taka sama jak po przeciwnej
stronie, to znaczy droga przez las. I nawet od razu ukazał się zakręt. Co
powinno ucieszyć Wacka. Chłopiec jednak patrzył chmurnie w ową stronę, gdzie
droga wyginała grzbiet jak rozleniwiony kot. - Za zakrętem! - odezwał się takim
tonem, jak gdyby myślał głośno. - Znowu za zakrętem! I głośniej, tym razem już
wyraźnie nie do siebie, a do Ewy, która wyprzedzała go trochę jak zwykle: - Mam
dosyć tych zakrętów! Słyszysz! Będziemy tak szli od zakrętu do zakrętu całe
życie. Ewa przystanęła. Zmarszczyła czoło w małe gniewne zmarszczki. - A ja mam
dosyć ciebie - powiedziała dobitnie. - Ciągle się mazgaisz. A poza tym
przypominam ci, że to twój ukochany Pan Tu powiedział nam, że Pan Tam mieszka za
zakrętem. Ale nie powiedział za którym zakrętem! Czy za drugim, czy za trzecim.
Tylko, że za zakrętem. Więc musimy iść aż do skutku. Ten zakręt - dodała
łagodniej, bo nagle żal jej się zrobiło wiecznie zastrachanego chłopca - jest
niedaleko. Zaraz dojdziemy. No! Ruszyła do przodu i podskakując rytmicznie,
zaśpiewała: Kruku, kruku, czarny kruku,@ hop! lala!@ Piękna droga ta@ ja się
śmieję do rozpuku,@ lataj sobie, czarny kruku@ a ten, kto się boi,@ niech mnie
pocałuje w piętę,@ znajdę pana Tam za zakrętem!@ Szła tak i śpiewała tę
wymyśloną przez siebie naprędce pioseneczkę, a droga stawała się coraz
jaśniejsza, coraz weselsza. Działo się to niemal niepostrzeżenie, bo naokoło na
pozór nic się nie zmieniło. Otaczał ich ogromny, sosnowy las, tyle że sosny po
obu stronach, na poboczu, przetkane były brzozami. Białe pnie pomykały pobrzeżem
niby słoneczne zajączki puszczane między drzewami. A sosny świeciły czerwonawo.
Ich jasnorudą korę zapaliło czerwienią zachodzące słońce. Pełno ptasich zawołań,
gwizdów, pokrzykiwań i pisków - jak w każde czerwcowe popołudnie. To muzykowanie
wcale Ewie nie przeszkadzało; ona po prostu dołączała swój głos do ogólnego
gwaru... Aż tu nieoczekiwanie zabrzmiała muzyka. Prawdziwa muzyka! Niewidzialna
orkiestra grała melodię tak rytmiczną i skoczną, że Ewa natychmiast o świcie
bożym zapomniała i - zaczęła tańczyć. Pośrodku drogi. Och, jak lubiła tańczyć! -
Nasza Ewunia to sam rytm - stwierdził kiedyś z powagą Dziadek Wincenty. - Nie
jestem żaden rytm, tylko dziewczynka - odpowiedziała wówczas Ewa. Ale faktem
było, że nigdy nie mogła ustać spokojnie, gdy tylko usłyszała muzykę i poruszała
się doprawdy jak urodzona tancerka. Teraz więc natychmiast zaczęła tańczyć, a
Wacek zaskoczony, zachwycony, tak się na nią zagapił, że... na chwilę przestał
się bać i myśleć o Drodze Powrotnej... Wtem muzyka urwała się w wielkim jęku: to
było tak jak gdyby muzykanci czymś przerażeni lub rozzłoszczeni rzucili
instrumenty na ziemię. Zgrzytliwe dźwięki rozdarły uszy i - zamilkły. Zaraz
potem jednnak, po sekundzie absolutnej ciszy (nawet ptaki zamarły), w której
Wacek odczuł paniczny lęk - w niebo uderzył straszliwy harmider. Jęki,
zawodzenia, słowa rzucane ostro, piskliwie, różnie. Poprzez ten harmider
przebijał się wszakże wyraźnie jeden głos, tubalny, potężny, grożący. Wszystko
to dochodziło... zza zakrętu. - To tam, za zakrętem! - powiedziała Ewa
podekscytowana. - Biegniemy! - Po co? - spytał Wacek znowu cały zastrachany. -
Jak to po co?! - oburzyła się Ewa. - Po pierwsze dlatego, że i tak musimy tam
iść. A po drugie - tam coś się dzieje! - No właśnie - mruknął Wacek. - Lepiej
wracać! Ewa pędziła podkasując swą długą kolorową spódniczkę, tylko śmigały
mocne jakby utoczone nogi. Gwar za coraz bliższym zakrętem wzbogacił się o nowy
odgłos: szum rzeki. Wacek wyczuł w jej szumie ton bezsilnej wściekłości. Ewa
łowiła uchem co innego: ów grożący , przebijający się przez gwar (górujący nad
innymi) głos. Był to głos zaiste potężny, jeżeli mógł przekrzyczeć ten
uderzający w niebiosa harmider! Tuż przed zakrętem zwolniła kroku, nadsłuchiwała
z rosnącym zdziwieniem. - Słuchaj - powiedziała - słuchaj, co on mówi! - Ja tam
wolę nie słuchać - rzekł krnąbrnie Wacek. Ale i on nastawił uszu i uszy
chwyciły: - Wszystko zniszczę! Roztrzęsę na drobny mak! Zniszczę! Zniszczę!
Zniszczę! - mówił, a raczej krzyczał ów tubalny głos. - Jezus Maria, lecimy! -
zawołała Ewa. - To jakiś potwór - szepnął Wacek, pocierając zbielały ze strachu
nos - i nagle poczuł, że... się nie boi! "Potwór nie potwór wszystko mi jedno -
pomyślał zmęczony ciągłym baniem się. - Wszystko mi jedno, niech się dzieje, co
chce." Przyspieszył kroku i - w takim nastroju ducha, zanim się obejrzał,
znalazł się tam, dokąd wcale nie chciał iść - na zakręcie. W samym środku
okropnego zamieszania. Oto co tam zobaczyli: Za tym zakrętem była rzeka. Droga
przeskakiwała przez rzekę dużym uplecionym z wikliny (ale stojącym na
drewnianych palach) mostem. Na moście zaś i w pobliżu mostu aż się roiło od
przeróżnych istot i zwierzątek. To one właśnie tak lamentowały i zawodziły. Most
raz po raz trząsł się tak bardzo, że wszyscy znajdujący się na nim wpadali na
siebie, co powiększało dodatkowo i tak okropne zamieszanie. - Zniszczę!
Rozrzęsę! - wydzierał się przekrzykujący harmider głos. - Gdzie on jest? -
spytała Ewa zdziwiona. - Gdzie jest ten, co tak krzyczy? - Tam - powiedziała,
przysiadając na jej ramieniu sikorka bogatka. - Spójrz pod most. Na przęsłach.
Ewa spojrzała. Pod mostem, iście cyrkowym sposobem uczepiony przęseł stał
cudaczny jegomość: miał na sobie kolorową przepaskę okalającą biodra, pelerynkę
z piór, koloru był czarnego, właściwie sinoczarnego. Stał i wykrzykując swe
straszliwe pogróżki raz po raz potrząsał mostem. - Ojejku, co on robi, ten
cudak! - wykrzyknęła Ewa i podeszła bliżej. Na jej widok wszyscy zamilkli. Sto
par oczu wpatrywało się w nią z nadzieją... Ewa zeszła na sam brzeg i ujęła się
wojowniczo pod boki. - Nie trzęś tak tym mostem, słyszysz? - zawołała. - Złapał
za most i trzęsie, też mi coś. Wszyscy pospadają i utopią się w rzece! Zostaw
most w spokoju! Nie widzisz, że zaraz się zarwie? Cudaczny jegomość pogardliwie
wygiął swe fioletowosine wargi. - No to co, że się zarwie - odparł butnie. -
Chcę, żeby się zawalił. I znowu zatrząsł mostem! Ewa popatrzyyła na niego z
zastanowieniem, a potem rozejrzała się wokół. - Co tu się właściwie dzieje? -
spytała. - Może mi kto wytłumaczy. Dlaczego on chce zniszczyć most? - On stale
niszczy ten most - powiedziała malutka Pani Jeżowa z Mysiej Polanki. - Stale
odbudowujemy, a on stale niszczy. Robimy, co możemy, żeby go ubłagać.
Założyliśmy specjalnie dla niego orkiestrę, żeby mu grała. Bo on jest bardzo
muzykalny i muzyka go rozgrzewa. Ale dziś nie chciał słuchać muzyki. Wskoczył na
most i zaczął trząść. Nigdy do tej pory nie robił tego w dzień, zawsze w nocy,
kiedy nikogo na moście nie było. A dziś zupełnie się wściekł. Nieznajoma
Dziewczynko, zrób coś. Tam jest moje dziecko. Nieznajoma Dziewczynko, zrób coś!
- Nieznajoma Dziewczynko, zrób coś! - podjęli chórem ci, co stali na zagrożonym
moście i ci, co na brzegu. - Zniszczę! - krzyknął czarnosiny jegomość, a był to
wrzask tak przeraźliwy, że Wacek znowu zaczął się bać. Ale przyszła mu do głowy
myśl silniejsza niż strach. "Niech zniszczy most, to nie pójdziemy dalej" -
Wacek znowu z tęsknotą pomyślał o Drodze Powrotnej prowadzącej do sympatycznego
Pana Tu... Ewa zupełnie inaczej zareagowała na tę kolejną pogróżkę. Obróciła się
ponownie ku cudacznemu jegomościowi. - Oszalałeś? - krzyknęła gniewnie. -
Dlaczego niszczysz most? - Dla rozgrzewki - raczył odpowiedzieć jegomość.
Dziewczynka aż zamrugała oczami ze zdziwienia. - Co takiego?! - spytała
niedowierzająco. Cudaczny jegomość skulił się i jeszcze bardziej posiniał. -
Zimno mi! - rzekł nieoczekiwanie płaczliwie. - Uuu... jak mi strasznie zimno!
Niewyobrażalnie mi zimno! - Zimno?! - zdumiała się Ewa. - Przecież jest lato! -
Wasze lato to dla mnie zima - objaśnił cudaczny jegomość szczękając zębami. -
Po... pochodzę z c