Tolkien J.R.R. - Opowieść o Tinuviel

Szczegóły
Tytuł Tolkien J.R.R. - Opowieść o Tinuviel
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Tolkien J.R.R. - Opowieść o Tinuviel PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Tolkien J.R.R. - Opowieść o Tinuviel PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Tolkien J.R.R. - Opowieść o Tinuviel - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J. R. R. Tolkien Opowieść o Tinuviel We wrześniu ubiegłego roku przedstawiliśmy Państwu fragment jednej z "Niedokończonych opowieści" J. R. R. Tolkiena, "O Tuorze i jego przybyciu do Gondolinu", tym razem proponujemy "Opowieść o Tinuviel" z "Księgi zaginionych opowieści", która ukaże się w ekskluzywnej serii wydawnictwa Atlantis "Najpiękniejsze opowieści wszystkich światów". Niestety, prawdopodobnie ostatni raz możemy Państwu i sobie dać radość obcowania z nieznaną twórczością Tolkiena, bowiem spadkobiercy Mistrza nie godzą się na przekład kolejnych tomów jego notatek i szkiców. Polscy wydawcy będą musieli poczekać na nie, aż wygasną prawa autorskie. - Kim zatem była Tinuviel? - zapytał Eriol. - Nie wiesz? - zdziwił się Ausir. - Była córką Tinwe Linta. - Tinwelinta - poprawiła Veanne. - To jedno i to samo, lecz elfy mieszkające w tym domu i kochające opowieści nazywają go Tinwe Linto. Vaire powiedziała, że Tinwe było jego właściwym imieniem, kiedy wędrował przez lasy. - Ucisz się, Ausirze - skarciła go Veanne. - To moja historia i to ja opowiadam ją Eriolowi. Czyż nie widziałam kiedyś na własne oczy Gwendeling i Tinuwiel podczas podróży Drogą Marzeń? - Jaka była Królowa Wendelin (bo tak nazywały ją elfy) - powiedz, Veanne, skoro ją widziałaś? - zapytał Ausir. - Szczupła, o bardzo ciemnych włosach i mlecznobiałej cerze - odparła dziewczynka. - Miała przepastne, lśniące oczy i nosiła zwiewne szaty, najbardziej lubiła czarne, zdobione srebrem i wyszywane drogimi kamieniami. Ilekroć śpiewała lub tańczyła, wszystkich ogarniała senność. Ich głowy robiły się coraz cięższe i w końcu zapadali w drzemkę. Była elfiną, która uciekła z ogrodów Loriena, jeszcze zanim wzniesiono Kor i wędrowała po lasach, a towarzyszące jej słowiki śpiewały o niej pieśni. Ich trele dotarły do uszu Tinwelinta, wodza plemienia Eldarów - tych, którzy później stali się Solosimpami, Fletniarzami Wybrzeża. Usłyszał je, kiedy podążał wraz ze swymi towarzyszami za koniem Oromego z Palisoru. Iluvatar posiał ziarno muzyki w sercach wszystkich członków tego rodu, tak przynajmniej powiada Vaire, a jest ona jedną z nich. Owo nasienie zakwitło wspaniale, zaś pieśń słowików Gwendeling była najpiękniejszą melodią, jaką Tinwelint kiedykolwiek słyszał. Zboczył więc - jak mu się wydawało, tylko na moment - ze ścieżki, szukając wśród ciemnych drzew miejsca, skąd dochodziła muzyka. Powiadają, że tak naprawdę wcale nie była to chwila, lecz wiele lat i że jego ludzie długo szukali go na próżno. W końcu udali się w dalszą drogę za Oromem i dotarli aż w pobliże Tol Eressei. Tinwelint nigdy więcej ich już nie zobaczył. Minęła chwila - jak sądził - a natknął się na leżącą na posłaniu z liści Gwendeling. Zasłuchana w śpiew swoich ptaków, patrzyła w gwiazdy. Tinwelint podszedł na palcach i zatrzymał się przy niej. "Oto istota śliczniejsza nawet od największych piękności mego ludu" - pomyślał. Zaiste bowiem Gwendeling nie była elfem ani kobietą, lecz dzieckiem bogów. Jednak pochylając się, by dotknąć pukli jej włosów, Tinwelint stanął na jakiejś gałązce, a wtedy Gwendeling zerwała się i uciekła, śmiejąc się cicho. Czasami jej śpiew dobiegał gdzieś z oddali, czasami zaś tańczyła tuż obok, dopóki Eldar nie pogrążył się w sen i nie upadł na rosnący pod drzewem mech. Spał długo, bardzo długo. Kiedy się obudził, nie myślał więcej o swoich ludziach (i w istocie mijałoby się to z celem, dawno bowiem dotarli oni do Valinoru), lecz pragnął jedynie ponownie ujrzeć ową panią półmroku. Ona zaś nie była wcale daleko i przyglądała mu się z uwagą. Nie znam dalszego ciągu tej historii, Eriolu, ale wiem, iż musiał ją w końcu poślubić, ponieważ Tinwelint i Gwendeling przez długi czas pozostawali królem i królową Zaginionych Elfów Artanoru, Odległej Krainy, czy jak to się tutaj nazywa. Dużo, dużo później, jak wiesz, Melko ponownie wyrwał się z Valinoru na świat i wszyscy Eldarowie razem z tymi, którzy pozostali w ciemnościach lub zagubili się podczas marszu z Palisoru, a także ci Noldolianie, którzy przywędrowali za nim w poszukiwaniu skradzionych im skarbów, musieli ugiąć się pod jego potęgą i stali się niewolnikami. Powiadają jednak, że wielu uciekło i błąkało się po lasach i pustkowiach; z nich właśnie zebrała się u boku króla Tinwelinta dzika leśna gromada. Większość stanowili w niej Ilkorindowie, którzy, jak powiadali Eldarowie, nigdy nie widzieli Valinoru ani Dwóch Drzew, ani też nie mieszkali w Korze. Były to tajemnicze, dziwne istoty, które niewiele wiedziały o świetle lub o pięknie muzyki, wyjąwszy mroczne pieśni i ballady o pełnej trudów wędrówce, dźwięczące z cicha wśród lasów czy też odbijające się echem w głębokich pieczarach. Bardzo się jednak zmienili, kiedy wzeszło słońce. W istocie już przedtem wielu spośród nich przemieszało się z wędrownymi gnomami i krasnoludami, należącymi do zastępów Loriena i mieszkającymi na dworze Tinwelinta. Byli oni poddanymi Gwendeling, nie należeli zatem do rodu Eldarów. W czasach, które nastąpiły po wzejściu Słońca i Księżyca, Tinwelint wciąż zamieszkiwał w Artanorze i ani on, ani nikt z jego ludzi nie wyruszyli na Bitwę Nieprzeliczonych Łez. Jednakże tamta historia nie wiąże się z moją opowieścią. W każdym razie jego siły powiększyły się znacząco po tej nieszczęsnej walce dzięki uchodźcom, którzy przybyli, prosząc o opiekę. Siedziba Tinwelinta była ukryta przed wzrokiem i wiedzą Melka za pomocą magii czarodziejki Gwendeling, która rzuciła czar na ścieżki tak, by nikt prócz Eldarów nie mógł ich odnaleźć. Dzięki niej król także chroniony był przed wszelkimi niebezpieczeństwami - poza zdradą. Teraz miał on swe komnaty w olbrzymich pieczarach, bardzo jednak przestronnych i jasnych. Owe jaskinie znajdowały się w Artanorze w samym centrum gęstego boru - najpotężniejszego ze wszystkich lasów świata. Przed wejściem płynął strumień i nikt nie mógł dostać się do środka, nie przekraczając go, zaś spinający brzegi most był wąski i porządnie strzeżony. Było to dobre miejsce, pomimo iż znajdowało się niezbyt daleko od Żelaznych Wzgórz, u stóp których rozciągała się równina Hisilome, gdzie mieszkali ludzie i pracowali zamienieni w niewolników Noldolianie i którą odwiedzali bardzo nieliczni wolni Eldarowie. Teraz zaś opowiem wam o tym, co wydarzyło się w komnatach Tinwelinta po wzejściu Słońca, po którym nastąpiła niezapomniana Bitwa Nieprzeliczonych Łez. Wtedy jeszcze Melko nie osiągnął swojego celu i nie okazał całej swej potęgi i okrucieństwa. Tinwelint miał dwoje dzieci: Dairona i Tinuviel. Tinuviel była najpiękniejszą ze wszystkich dziewcząt wśród elfów, a ledwie kilka dorównywało jej szlachetnością urodzenia, jej matka bowiem była córką bogów. Dairon zaś był silnym i wesołym chłopcem, który ponad wszystko uwielbiał grać na fujarce z trzciny i innych leśnych instrumentach, tak że obwołano go jednym z trzech najwspanialszych muzyków na świecie. Pozostałymi dwoma byli Tinfang Śpiewak i Ivare, który grał na brzegu morza. Tinuviel jednakże najbardziej radował taniec i nie znajdowano słów podziwu dla piękna i zwinności jej stóp, które tylko migały w ruchu. Największą przyjemność sprawiało Daironowi i Tinuviel wędrowanie z dala od podziemnego pałacu Tinwelinta i spędzanie wielu godzin w lesie. Dairon często siadywał na kępie mchu lub na wystających korzeniach drzew i grał, a Tinuviel tańczyła, kiedy zaś czyniła to w takt muzyki brata, była jeszcze bardziej zwinna niż Gwendeling i posiadała większą czarodziejską moc od Tinfanga Śpiewaka. Nikt nie widział dotąd takich pląsów, poza tymi, którzy w różanych ogrodach Valinoru mieli szczęście ujrzeć Nessę tańczącą na wiecznie zielonej murawie. Nawet w nocy, kiedy na niebie lśnił blady księżyc, oni nadal grali i tańczyli, nie odczuwając lęku - choć ja na ich miejscu z pewnością bym się bała - ponieważ władza Tinwelinta i Gwendeling trzymała zło z dala od lasów i Melko nie mógł ich niepokoić, ludzie zaś przemykali się za wzgórzami. Miejscem, które Tinuviel i Dairon kochali najbardziej, była cienista polana, na której rosły wiązy, niewysokie buki i na biało kwitnące kasztany, zaś z wilgotnej ziemi, nad ścielącymi się pod drzewami mchami, unosiła się szara mgła. Tam właśnie bawili się pewnego czerwcowego dnia, kiedy siwe kępki mchu przypominały chmurki przyczepione do pni drzew. Tinuviel tańczyła aż do chwili, gdy zapadł mrok, a wokół pojawiło się mnóstwo białych ciem - będąc czarodziejką, nie obawiała się ich jednak tak jak ludzkie dzieci, choć podobnie jak one nie lubiła chrząszczy, a jeśli chodzi o pająki, nikt z Eldarów nie dotykał ich z powodu Ungweliante. Białe ćmy krążyły więc nad głową dziewczyny, zaś Dairon ciągnął jakąś niezwykłą nutę, kiedy nastąpiło to dziwne zdarzenie. Nigdy nie dowiedziałem się, w jaki sposób Beren trafił na te wzgórza; wiem wszakże, że był dzielniejszy niż większość elfów i być może wyłącznie umiłowanie włóczęgi przywiodło go poprzez przerażające Żelazne Wzgórza do Odległych Krain. Beren był gnomem, synem Egnora, mieszkańca lasu, który polował w ciemnych miejscach na północ od Hisilome. Pomiędzy Eldarami a tymi spośród ich krewnych, którzy zakosztowali niewoli u Melka, panowały podejrzliwość i lęk - w ten sposób złe uczynki gnomów w Łabędziej Przystani same się zemściły. Kłamstwa Melka na temat tajemniczych elfów krążyły pośród ludu Berena i lud ten dawał im wiarę. W momencie jednak, kiedy Beren ujrzał, jak Tinuviel tańczy o zmierzchu w szaroperłowej sukni, a jej małe, jasne stopy migają wśród mchu, nie dbał zupełnie o to, czy pochodzi ona z rodu Valarów, czy jest elfem lub dzieckiem ludzi. Podszedł bliżej, by na nią popatrzeć i oparł się o rosnący nie opodal młody wiąz, skąd miał widok na całą polankę, bowiem muzyka sprawiła, że osłabł. Dziewczyna wydała mu się tak szczupła i piękna, że w końcu porzucił kryjówkę i jawnie zbliżył się, aby lepiej jej się przyjrzeć. W tym samym momencie okrągłe oblicze księżyca w pełni wychynęło zza gałęzi i Dairon spostrzegł intruza. W mgnieniu oka pojął, że nie jest to nikt z jego ludu, ponieważ zaś wszystkie leśne elfy uważały gnomów z Dor Lomin za istoty zdradzieckie, okrutne i tchórzliwe, natychmiast rzucił swój instrument, wołając: "Uciekaj, uciekaj, Tinuviel, wróg przywędrował do naszego lasu!" A sam szybko zniknął wśród drzew. Oszołomiona dziewczyna nie od razu podążyła w jego ślady, w pierwszej chwili nie zrozumiała bowiem słów brata. Wiedząc, że nie potrafi biegać ani skakać równie zwinnie jak Dairon, przypadła do białych mchów i skryła się wśród wysokich kwiatów i opadłych liści. W swym jasnym stroju wyglądała teraz jak ścieląca się po ziemi poświata księżyca. Beren posmutniał. Zmartwiło go, że jego widok tak przeraził elfy. Szukał Tinuviel wszędzie dokoła, mając nadzieję, że nie uciekła, kiedy jednak niespodziewanie położył rękę na jej szczupłym ramieniu, ukrytym wśród liści dziewczyna zerwała się z krzykiem i odbiegła szybko znikając w półmroku wśród drzew. Dotknięcie ciała Tinuviel obudziło w Berenie jeszcze większą tęsknotę niż ta, jaką czuł wcześniej. Ruszył za nią, nie dość rączo jednak, bo w końcu mu umknęła i przepełniona strachem dotarła do siedziby ojca; później przez wiele dni nie miała odwagi tańczyć samotnie pośród drzew. Serce Berena przepełnił wielki smutek. Nie potrafił opuścić lasu, mając nadzieję, że znowu ujrzy piękną elfinę, i dzień po dniu błąkał się po okolicy, coraz bardziej zdziczały i samotny. Szukał Tinuviel o świcie i zmierzchu, ale z największą nadzieją czynił to wówczas, kiedy na niebie jasno świecił księżyc. W końcu pewnej nocy dostrzegł w oddali błysk i ujrzał ją tańczącą samotnie na małej polanie. Dairona nie było w pobliżu. Odtąd często tam przychodziła, by tańczyć i śpiewać. Niekiedy towarzyszył jej brat i wówczas Beren spoglądał na nią zza odległych drzew, gdy jednak była sama, podchodził bliżej. Tinuviel od początku wiedziała o jego obecności i udawała tylko, że go nie widzi. Po jakimś czasie strach opuścił jej serce, na oświetlonej księżycowym blaskiem twarzy młodzieńca malowała się bowiem taka tęsknota, że dziewczyna zrozumiała, iż jest on kimś życzliwym i że zachwyca go jej piękny taniec. Jeszcze później Beren począł potajemnie podążać za nią przez las, czasem aż do mostu przy wejściu do jaskini. Kiedy zaś znikała, wołał do niej przez strumień, cicho wymawiając imię Tinuviel, które usłyszał z ust Dairona. I choć o tym nie wiedział, córka Tinwelinta często wyglądała wówczas z cieni pieczary i śmiała się cicho. Aż w końcu pewnego dnia, gdy tańczyła samotnie, Beren podszedł do niej i przemówił: - Tinuviel, naucz mnie tańczyć. - Kim jesteś? - zapytała dziewczyna. - Jestem Beren. Pochodzę zza Gorzkich Wzgórz. - Jeśli chcesz tańczyć, rób to co ja - odrzekła i zaczęła pląsać, coraz bardziej oddalając się od niego. Nie czyniła tego jednak aż tak szybko, by nie mógł za nią nadążyć. Ciągle oglądała się przy tym za siebie i wybuchając śmiechem powtarzała mu: - Tańcz, Berenie, tańcz! Tak jak tańczy się za Gorzkimi Wzgórzami! W ten sposób dotarli do ścieżki wiodącej do domu Tinuviel i dziewczyna poprowadziła gościa przez strumień ku obszernym pieczarom swej siedziby. Stanąwszy przed obliczem Tinwelinta, Beren poczuł się zmieszany, ogarnął go również pełen szacunku podziw na widok świty królowej Gwendeling. Kiedy więc król zapytał: - Kimże jesteś, że nieproszony przekraczasz próg mego domu? - nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Tinuviel zatem odpowiedziała za niego: - To, mój ojcze, jest Beren, wędrowiec zza wzgórz, który pragnie nauczyć się tańczyć tak, jak czynią to elfy Artanoru. Wybuchnęła śmiechem, ale król, usłyszawszy, skąd pochodzi jego gość, zmarszczył brwi i rzekł: - Powstrzymaj te płoche słowa, moje dziecko, i powiedz, czy ów dziki elf z krainy cieni ośmielił się wyrządzić ci jakąś krzywdę? - Nie, ojcze - odparła dziewczyna. - Uważam, że jego serce wcale nie jest złe. Nie traktuj go surowo, chyba że chcesz stać się przyczyną łez swojej córki, bardziej bowiem zachwycał się on mym tańcem niż ktokolwiek inny. - Czego chcesz, Berenie, synu Noldolian, od leśnych elfów? - zapytał wówczas Tinwelint. - Co pragniesz dostać, zanim wrócisz tam, skąd przyszedłeś? Tak wielka radość i zdumienie napełniły serce Berena, kiedy Tinuviel ujęła się za nim podczas rozmowy z ojcem, że natychmiast odzyskał odwagę, a jego żądny przygód duch, który kazał mu opuścić Hisilome i powiódł go przez Żelazne Wzgórza, obudził się na nowo. Spoglądając śmiało na Tinuviel powiedział: - Cóż, królu, pragnę twej córki, jest ona bowiem najpiękniejszym i najsłodszym dziewczęciem, jakie w życiu widziałem lub o jakim śniłem. W pałacu zaległa śmiertelna cisza i tylko Dairon roześmiał się głośno. Wszystkich, którzy usłyszeli te słowa, ogarnęło niepomierne zdumienie. Tinuviel spuściła oczy, kiedy jednak król popatrzył na Berena z gniewem i oburzeniem, a potem także wybuchnął śmiechem, poczuła litość dla oblanego rumieńcem wstydu gościa. - Cóż, poślub ją zatem. Pojmij za żonę to najpiękniejsze dziewczę świata i zostań księciem leśnych elfów. To doprawdy niewielka łaska, o którą prosić może każdy obcy - szydził Tinwelint. - Przypuszczam wszakże, że i ja mam prawo poprosić cię o coś w zamian. Nic wielkiego, ot po prostu dowód twego szacunku. Przynieś mi Silmaril z korony Melka. Tego dnia, kiedy to zrobisz, Tinuviel cię poślubi - jeśli taka będzie jej wola. Wszyscy wokół wiedzieli, iż król traktuje tę sprawę jak żart i niektórym zrobiło się nawet żal gnoma. Inni uśmiechali się, ponieważ Silmarile Feanora stały się sławne na całym świecie, a Noldolianie opowiadali o nich legendy. Wielu też spośród tych, którzy uciekli z Angamandi, widziało je, lśniące połyskliwie w żelaznej koronie Melka. Korony tej nigdy nie zdejmował z głowy, strzegąc swych skarbów jak źrenicy oka i nikt na świecie, czy to czarodziej, czy elf, czy człowiek nie mógł mieć nadziei choćby ich dotknąć, nie płacąc za to życiem. Beren także o tym wiedział, odgadł więc znaczenie szyderczych uśmiechów dworzan. Płonąc gniewem odrzekł: - Ależ to dar zbyt mały dla ojca tak słodkiej narzeczonej. Obyczaje leśnych elfów są doprawdy równie dziwne jak surowe prawa ludzi, skoro sam wskazujesz podarunek, jaki chciałbyś ode mnie otrzymać. Ale niech będzie! Ja, Beren, myśliwy z plemienia Noldolian, spełnię tę drobną prośbę. Z tymi słowami opuścił królewską komnatę, podczas gdy wszyscy zgromadzeni patrzyli nań ze zdumieniem. Tylko Tinuviel rozpłakała się w głos. - Źle postąpiłeś, mój ojcze - szlochała - wysyłając go na śmierć dla tak żałosnego żartu. Przypuszczam, że rozzłoszczony szyderstwem spróbuje zdobyć to, czego zażądałeś, i Melko go zabije. A wówczas nikt już nie będzie z takim zachwytem patrzył, jak tańczę. - Nie będzie pierwszym gnomem zamordowanym przez Melka - odrzekł król. - Zabijał ich już ze znacznie błahszych powodów. Beren i tak ma szczęście, że nie rzucono tu na niego potężnego czaru za karę, iż ośmielił się przekroczyć próg mojego domu i wypowiedzieć tak bezczelne życzenie. Gwendeling przez cały czas nie odezwała się ani słowem, nie strofowała też Tinuviel za jej nagły płacz ani nie wypytywała później córki o nieznajomego wędrowca. Odszedłszy sprzed oblicza Tinwelinta, Beren, niesiony gniewem, szybko dotarł przez lasy aż do niewysokich wzniesień i pozbawionej drzew równiny, co stanowiło znak, iż zbliżył się do niegościnnych Żelaznych Wzgórz. Dopiero wówczas zmęczony przerwał marsz. Nocą ogarnęło go głębokie przygnębienie, nie widział bowiem nadziei na wypełnienie swojego zadania. Bo też, zaiste, niewielkie miał na to szanse. Wkrótce, przemierzywszy Żelazne Wzgórza, dotarł do niegościnnych ziem, gdzie panował Melko. Roiło się tu od jadowitych węży, często słyszał też wycie wilków, jednak jeszcze bardziej od nich Beren lękał się wędrówki w pobliżu siedzib goblinów i orków - plugawego pomiotu Melka - którzy włóczyli się po tej krainie, w swoich niegodziwych celach, zastawiając pułapki, by schwytać dzikie zwierzęta, ludzi i elfy, które później oddawały swojemu panu. Wielokrotnie Beren był bliski dostania się w łapy orków, raz natomiast cudem uniknął szczęk wilka i stoczył z nim walkę uzbrojony jedynie w jesionową pałkę. Każdego dnia swej podróży do Angamandi przeżywał nowe przygody i stawał wobec nowych niebezpieczeństw. Często także dręczyły go głód i pragnienie. Nieraz zawróciłby z drogi - choć było to równie niebezpieczne jak brnięcie naprzód - ale powstrzymywało go przed tym odzywające się w jego sercu echo głosu Tinuviel, kiedy przemawiała do Tinwelinta. W nocy zaś wydawało mu się niekiedy, że słyszy, jak Tinuviel płacze w swym odległym, leśnym domu - a tak właśnie było. Pewnego dnia wielki głód przywiódł Berena w poszukiwaniu resztek jedzenia do opuszczonego obozu orków, z których kilku niespodziewanie wróciło i schwytało intruza. Orkowie torturowali więźnia, ale go nie zabili, bo ich przywódca, widząc siłę Berena - mimo iż wycieńczony był trudami podróży - pomyślał, że Melko ucieszy się z niewolnika nadającego się do ciężkiej, wyczerpującej pracy w kopalni lub kuźni. Zaprowadzono więc Berena przed oblicze władcy, w nim jednak serce nie upadało, w rodzie jego ojca wierzono bowiem, iż panowanie Melka nie będzie trwać wiecznie, gdyż Valarowie ulitują się w końcu nad łzami Noldolian i powstaną, pokonując tyrana, i raz jeszcze otworzą Valinor dla znużonych elfów. A wtedy na ziemię powróci wielka radość. Melko gniewnie popatrzył na więźnia, pytając, jak gnom, jego niewolnik z urodzenia, ośmielił się bez pozwolenia powędrować w lasy. Beren odrzekł, że wcale nie miał zamiaru uciekać, lecz udał się jedynie do mieszkających w Aryadorze krewniaków, których wielu żyło wśród ludzi. To wszakże jeszcze bardziej rozwścieczyło Melka, czynił on bowiem wszystko, by zniszczyć przyjaźń pomiędzy elfami i ludźmi. Uznał więc, iż ma oto przed sobą zdrajcę, który zawiązał spisek przeciwko jego władzy, za co należy wydać go Balrogom na tortury. - O najpotężniejszy Ainurze Melku, Władco Świata - odparł świadom grożącego mu niebezpieczeństwa Beren. - Dobrze wiesz, że to nieprawda, gdybym bowiem istotnie spiskował przeciwko tobie, nie znalazłbym się tutaj samotny i bezbronny. Nie ma przyjaźni pomiędzy Berenem synem Egnora a rodem ludzkim. Przyznaję, że depcząc ziemie trapione przez to plemię, zawędrowałem poza granice Aryadoru. Mój ojciec opowiadał mi niegdyś wiele wspaniałych historii o twej chwale i potędze; niczego też nie pragnę równie mocno, jak ci służyć. Beren oświadczył, że jest mistrzem w polowaniu na drobną zwierzynę i chwytaniu ptaków i że podczas łowów zgubił się wśród wzgórz. Po długiej wędrówce dotarł do nieznanej krainy i nawet gdyby nie został pojmany przez orków, i tak zamierzał stanąć przed majestatem Ainura Melka, błagając go o jakieś skromne stanowisko - choćby łowcy, dostarczającego mięso na stół władcy. Krew Valarów musiała sprawić, że potrafił wygłosić tę mowę albo też podziałał tu czar gładkiego wysławiania się, jaki, zdjęta współczuciem, rzuciła nań Gwendeling. Tak czy owak ocaliło mu to życie, zaś Melko, widząc siłę gnoma, przyjął go na służbę do swej kuchni. Pochlebstwo zawsze miało słodki smak dla tego władcy i pomimo wielkiej przenikliwości często dawał wiarę kłamstwom tych, którymi właściwie należałoby pogardzać, a którzy oszukiwali go przymilnymi słowy. Tak więc Melko oddał Berena na służbę do Tevilda, Księcia Kotów, który dostarczał mięso na stoły władcy. Był to wierny sługa Melka, najpotężniejszy na świecie kot, o którym powiadano, że jest opętany przez złego ducha. Trzeba wiedzieć, że od czasu służby Berena u Tevilda, choć rządy Melka dawno się skończyły, a jego bestie przestały być groźne, aż do dziś panuje głęboka nienawiść pomiędzy kotami a elfami. Zaprowadzono więc Berena do mrocznych komnat Księcia Kotów. Gnoma przepełniał lęk, nie spodziewał się bowiem takiego obrotu sprawy. Wszędzie siedzieli totumfaccy Księcia, machając i kołysząc swymi pięknymi ogonami, a ich lśniące oczy jarzyły się w ciemnościach jak zielone, żółte i czerwone lampki. Sam Tevildo zasiadał najwyżej; był potężnym, czarnym jak węgiel kotem, o wąskich skośnych oczach, które na zmianę lśniły to czerwonym, to zielonym blaskiem. Jego wielkie siwe wąsy były sztywne i ostre jak igły. Wydawał się uosobieniem zła. Mruczenie Tevilda przypominało warkot bębnów, a jego prychnięcia brzmiały jak pomruki burzy. Kiedy zaś z jego gardła dobywał się mrożący krew w żyłach ryk gniewu, zwierzęta i ptaki nieruchomiały jak kamienie lub nawet padały bez życia. Na widok Berena Tevildo zmrużył oczy tak, że wyglądało, jakby je zamknął i powiedział: - Śmierdzi psem. W tym samym momencie poczuł do Berena gwałtowną niechęć, gnom był bowiem wielkim miłośnikiem psów, które hodował w swym domu w dziczy. - Cóż to? - odezwał się ponownie Tevildo, tym razem zwracając się do służących Melka. - Ośmielacie się przyprowadzać tę istotę przed moje oblicze, nie czekając, aż rozkażę, by stawiła się na spotkanie? Ci jednak, którzy przywiedli doń Berena, odparli: - Uczyniliśmy to na rozkaz króla, ten nieszczęsny elf ma spędzić bowiem resztę życia jako twój podwładny, łowiąc zwierzęta i ptaki. - Doprawdy, wydając to polecenie mój pan musiał spać lub błądzić myślami - parsknął pogardliwie wielki kocur. - Jakże bowiem mogło przyjść mu do głowy, iż dziecię Eldarów okaże się pomocne Księciu Kotów i jego pobratymcom w chwytaniu ptaków lub zwierząt. Równie dobrze mógłby przysłać mi jakiegoś ślamazarnego człowieka. Wiadomo wszak, że zarówno wśród elfów, jak i wśród ludzi nie ma nikogo, kto mógłby rywalizować z nami w łowieckich umiejętnościach. Mimo to postanowił poddać Berena próbie, każąc mu schwytać trzy myszy, bo jak powiedział "moje apartamenty aż się od nich roją". W rzeczywistości nie było to prawdą, choć istotnie żyło tam kilka myszy, należących do nadzwyczaj dzikiego, złego, czarodziejskiego gatunku, bo tylko takie odważyły się zamieszkać w owym miejscu. Były większe od szczurów i bardzo silne. Tevildo pozwolił im znaleźć schronienie w ciemnych zakamarkach swoich komnat - po to, by urządzać na nie prywatne polowania. Dbał też, aby ich liczba zanadto się nie zmniejszała. Beren polował na myszy przez trzy dni, nie mając jednak nic, z czego mógłby zbudować pułapkę - a nie skłamał, mówiąc Melkowi, iż jest zręczny w konstruowaniu takich mechanizmów. Łowił myszy na próżno, a cały jego wysiłek nie przyniósł nic prócz pokąsanych palców. Tevildo rozgniewał się i szydził zeń bezlitośnie, jednak ani on, ani jego pobratymcy nie wyrządzili Berenowi żadnej krzywdy, ponieważ Melko stanowczo im tego zakazał. Mimo to wiele złych chwil przeżył gnom w niewoli u Tevilda. Uczyniono zeń pomywacza i dni upływały mu na myciu podłóg i naczyń, szorowaniu stołów, rąbaniu drewna oraz noszeniu wody. Często też rozkazywano mu obracać rożen, na który nadziane były piekące się dla kotów ptaki lub tłuste myszy. Sam jednak rzadko miał czas na jedzenie i sen, wychudł więc i wyglądał jak starzec. Często żałował, że jego noga w ogóle postała w Hisilome i że kiedykolwiek ujrzał tańczącą Tinuviel. Piękna córka Tinwelinta długo płakała po odejściu Berena i nie tańczyła już więcej pośród drzew, choć Dairon, nie rozumiejąc przyczyn jej smutku, gniewał się na nią za to. Ona jednak zdążyła już pokochać wyzierającą zza gałęzi twarz Berena i odgłos jego kroków, kiedy biegł jej śladem przez las. Pragnęła ponownie usłyszeć głos gnoma tęsknie wołający ponad strumieniem u wrót siedziby jej ojca: "Tinuviel, Tinuviel". Nie mogła tańczyć, skoro Beren odszedł do straszliwej siedziby Melka, a może nawet już nie żył. Jej myśli stały się w końcu tak ponure, że udała się po pomoc do matki - nie ośmieliłaby się bowiem pójść do ojca lub choćby pozwolić, by ten zobaczył jej łzy. - O, Gwendeling, matko moja - rzekła. - Użyj swej magii i powiedz mi, co dzieje się z Berenem? Czy jest bezpieczny? - Nie - odparła kobieta. - Żyje wprawdzie, ale źle mu się wiedzie. Nadzieja umarła w jego sercu, stał się bowiem niewolnikiem w służbie Tevilda, Księcia Kotów. - W takim razie - oświadczyła Tinuviel - muszę wyruszyć, by mu pomóc, nikt bowiem prócz mnie tego nie uczyni. Gwendeling nie roześmiała się, jako że niezależnie od wielu innych zalet była także mądra i przewidująca, uważała jednak za rzecz nie do pomyślenia, by elfina, a w dodatku panna, córka króla, wyruszała bez opieki do ziem Melka. Nawet w tamtych czasach, przed Bitwą Łez, kiedy potęga Melka nie była aż tak wielka, gdyż nie zdążył jeszcze wprowadzić w życie swoich planów i utkać misternej sieci kłamstw, wydawało się to czymś niewyobrażalnym. Gwendeling jednakże poprzestała na łagodnym upomnieniu córki, by nie mówiła podobnych głupstw. - Musisz wobec tego ubłagać o pomoc mojego ojca - powiedziała Tinuviel. - Niechaj wyśle do Angamandi wojowników i uwolni Berena z rąk Ainura Melka. Z miłości do córki Gwendeling spełniła jej prośbę, ale to jedynie rozgniewało Tinwelinta tak, że dziewczyna żałowała, iż w ogóle wyjawiła swoje pragnienia. Ojciec zakazał jej zarówno wspominać, jak i myśleć o Berenie i poprzysiągł, iż zabije go, jeśli raz jeszcze pojawi się na jego ziemiach. Wobec tego po głębokim namyśle Tinuviel udała się do Dairona, błagając, aby brat wyruszył razem z nią do Angamandi. Dairon nie żywił jednak do Berena ciepłych uczuć, odrzekł więc: - Czemu miałbym narażać się na najgorsze na świecie niebezpieczeństwo dla jakiegoś wędrownego leśnego gnoma? W rzeczy samej nie mogę darzyć go sympatią, popsuł bowiem naszą wspólną zabawę, nasze muzykowanie i taniec. Co gorsza, Dairon opowiedział królowi, czego zażądała odeń Tinuviel. Nie uczynił tego w złych zamiarach, lecz z obawy, że wiedziona szalonym porywem serca siostra ucieknie, narażając się na śmierć. Usłyszawszy to, Tinwelint wezwał do siebie córkę i rzekł jej: - Czemu, moja panno, nie porzuciłaś owych głupstw i budzisz mój gniew? Tinuviel nic nie odpowiedziała na te słowa, król zaś zażądał, by obiecała mu, że nie będzie więcej myślała o Berenie ani nie próbowała poszukiwać go, podążając w swym szaleństwie do krainy zła - czy to samotnie, czy to nakłoniwszy kogoś, by jej towarzyszył. Dziewczyna odrzekła jednak, że co do pierwszego, nie może tego przyrzec, co zaś tyczy drugiej kwestii, obiecuje jedynie, że nie będzie namawiać nikogo z poddanych ojca, aby razem z nią udał się do krainy Melka. Jej słowa ogromnie rozgniewały Tinwelinta, prócz złości zaś czuł także lęk, bardzo bowiem kochał Tinuviel i bał się o nią. Zdając sobie sprawę, że nie jest w stanie na zawsze zamknąć swej córki w pieczarach, dokąd dochodziły jedynie słabe przebłyski światła, powziął pewien plan. Nad wejściem do jego podziemnego pałacu wznosiła się opadająca ku rzece skarpa, nad którą rosły potężne buki. Jeden z nich zwał się Hirilorna, Królowa Drzew, był bowiem niezwykle potężny i rozłożysty. Miał tak rozszczepiony pień, iż wydawało się, że to nie jedno, lecz trzy drzewa razem wyrastają z ziemi. Wszystkie trzy pnie były piękne: okrągłe i proste, zaś ich szara kora wyglądała jak jedwab i aż do wysokości znacznie przewyższającej człowieka była idealnie gładka, nie zeszpecona żadnymi gałęziami ani sękami. Tinwelint rozkazał, by tak wysoko, jak tylko sięgały najwyższe drabiny, wybudować na tym dziwnym drzewie mały drewniany domek. Znalazł się on wyżej niż pierwsze konary, tak więc całkowicie skrywały go liście. Chatka miała trzy kąty i trzy okna, po jednym na każdej ścianie. Każdy róg opierał się o jeden pień Hirilorny. Tinwelint rozkazał córce, żeby zamieszkała w tym domku do czasu, póki nie zmądrzeje, kiedy zaś weszła do środka, zabrano drabinę, tak że nie było sposobu, by Tinuviel mogła się stamtąd wydostać. Przynoszono jej jednak wszystko, czego zażądała - służba codziennie przystawiała drabinę, aby podawać królewskiej córce pożywienie, później jednak drabinę ponownie odsuwano, król bowiem zagroził śmiercią każdemu, kto by zostawił ją opartą o pień. U stóp drzewa cały czas siedział strażnik, często też przychodził tam Dairon, zasmucony tym, co się stało, jako że bez siostry czuł się bardzo samotny. Tinuviel jednak początkowo wolała mieszkać w domku wśród liści niż w jaskini. Wyglądając przez maleńkie okienko słuchała, jak brat wygrywa pod drzewem swe najsłodsze melodie. Pewnej nocy nawiedził wszakże Tinuviel sen o Berenie, a jej serce powiedziało: "Chcę odejść i poszukać go, mimo że wszyscy inni już o nim zapomnieli". Kiedy się zbudziła, przez gałęzie przeświecały promienie księżyca, ona zaś zamyśliła się głęboko, w jaki sposób mogłaby stąd uciec. Jako córce Gwendeling magia i czary nie były jej obce, powzięła zatem pewien plan. Następnego dnia poprosiła służącego, aby przyniósł jej trochę czystej wody z płynącego nie opodal strumienia. - Musi ona jednak zostać nabrana o północy w srebrne naczynie - zastrzegła. - I temu, kto ją będzie niósł, nie wolno wypowiedzieć ani słowa. Następnie zażądała wina. - Chcę je dostać w samo południe, w złotej karafce, zaś człowiek, który tu z nim przyjdzie, musi, niosąc je, śpiewać. Służba wypełniła jej rozkazy, nie mówiąc o nich ani słowa Tinwelintowi. - Idź teraz do mojej matki - poleciła następnie służącemu - i powiedz jej, że chciałabym dostać wrzeciono, muszę czymś wypełnić długie, nużące godziny. Ubłagała też w sekrecie Dairona, by zrobił dla niej niewielki kołowrotek, który zmieściłby się w jej maleńkim domku. - Co jednak będziesz przędła i tkała? - zapytał brat. - Czary i zaklęcia - odparła Tinuviel, zaś Dairon nie odgadł jej zamiarów, nie powiedział też o prośbie siostry królowi ani Gwendeling. Nucąc magiczną melodię Tinuviel zmieszała ze sobą wino i wodę, po czym wlała je do złotego naczynia i zaśpiewała pieśń o rosnących włosach. Następnie przelała napój do srebrnej misy i zaśpiewała inną piosenkę, w której pojawiały się nazwy wszystkich najwyższych i najdłuższych rzeczy na ziemi: brody Indravangów, ogona Karkarasa, tułowia Glorunda, pnia Hirilorny, miecza Nandorów. Nie zapomniała również o łańcuchu Angainorze wykonanym przez Aulego i Tulkasa ani o szyi olbrzyma Gilima. W końcu, jako rzecz najdłuższą ze wszystkich, wymieniła włosy Uineny, Pani Mórz, której loki rozciągają się na wszystkie wody świata. Kiedy skończyła, polała sobie głowę wodą pomieszaną z winem, śpiewając przy tym trzecią pieśń o najgłębszym śnie. Wtedy jej ciemne, piękne jak najdelikatniejsze nitki zmierzchu włosy zaczęły bardzo szybko rosnąć i już po dwunastu godzinach zakryły całą podłogę małej izdebki. Uszczęśliwiona powodzeniem czarów dziewczyna udała się na spoczynek, a gdy się obudziła, pokój pełen był czarnych loków. Wkrótce jej włosy spłynęły przez okna i oplotły trzy pnie drzewa. Z trudem udało się Tinuviel odnaleźć nożyczki i obciąć gęste pukle, które wtedy odrosły jej na głowie już tylko na taką długość, jaką miały poprzednio. Tak oto zaczęła się praca dziewczyny, a choć wykonywała ją ze zręcznością właściwą elfom, przędzenie i tkanie trwało wiele dni. Każdemu więc, kto zbliżał się do drzewa, nakazywała, by odszedł. - Jestem zmęczona i pragnę jedynie spać - mówiła. Najbardziej zdumiewało to Dairona, który często wołał siostrę, ta zaś nie odzywała się doń ani słowem. Z gęstych loków utkała Tinuviel kruczoczarną suknię, nasączoną magiczną sennością. Ów czar był większy nawet od tego, jaki spowijał szatę, noszoną przez jej matkę, kiedy tańczyła dawno, dawno temu przed wzejściem Słońca. Tinuviel okryła tą suknią swe lśniące, białe szaty, a pozostałe włosy splotła w mocną linę, którą przyczepiła do pnia drzewa. Słońce już zachodziło i w lesie zapadał zmierzch, kiedy cichym, niskim głosem zaczęła śpiewać dziwną pieśń, jednocześnie spuszczając w dół linę. Wówczas to senna mgła otuliła głowy i twarze pełniących wartę strażników, którzy zasłuchani w śpiew Tinuviel zapadli nagle w głęboki sen. Wtedy przebrana w swój ciemny strój dziewczyna zwinnie niczym wiewiórka zsunęła się na ziemię. Tańcząc wbiegła na most i zanim pilnujący go strażnicy zdołali choćby krzyknąć, minęła ich, muskając skrajem szaty. Wtedy i oni zapadli w sen, Tinuviel zaś uciekła tak szybko, jak tylko były w stanie ją nieść roztańczone stopy. Na wieść o ucieczce córki Tinwelint zmartwił się ogromnie i rozgniewał. Cały dwór wypełnił nieopisany zgiełk, a wszystkie lasy rozbrzmiały odgłosami pościgu. Jednak Tinuviel znajdowała się już daleko, dotarła bowiem aż do mrocznego podnóża Gór Nocy. Powiadają, że podążający jej śladem Dairon zgubił się i nigdy nie wrócił już do Elfinesse, lecz przybył do Palisoru, gdzie nadal wygrywał czułe, magiczne melodie i przepełniony tęsknotą błąkał się samotnie pośród lasów południa. Znalazłszy się z dala od domu, na myśl o tym, na co się porwała i co ją jeszcze czeka, Tinuviel poczuła nagły lęk. Zatrzymała się i zapłakała z żalu, że nie ma razem z nią Dairona. W rzeczywistości, jak powiadają, znajdował się on niedaleko, błądząc wśród wysokich sosen Lasu Nocy, gdzie później Turin zabił przez pomyłkę Belega. Tinuviel przechodziła obok owych miejsc, nie wkroczyła jednak w tę ciemną strefę. Odzyskawszy spokój, ruszyła przed siebie, dzięki zaś magicznym zdolnościom oraz cudownemu zaklęciu i czarowi snu nie groziły jej niebezpieczeństwa, na jakie narażony był Beren. Mimo to miała przed sobą długą, trudną i wyczerpującą podróż. Musisz zaś wiedzieć, Eriolu, że w owych czasach Tevild miał kłopoty z jedna tylko rzeczą na świecie - z rodem Psów. Wiele spośród nich nie odnosiło się do Kotów ani przyjaźnie, ani wrogo, ponieważ jako poddani Melka stali się równie dzicy i okrutni jak inne zwierzęta. Z najdzikszych i najokrutniejszych władca wyhodował rasę wilków, szczególnie miłą jego sercu. Czyż właśnie to nie wielki szary wilk, Karkaras Stalowy Kieł, ojciec wszystkich wilków, strzegł wówczas i jeszcze długo później bram Angamandi? Wiele było jednakże psów, które ani nie płaszczyły się przed Melkiem, ani nie żyły w lęku przed nim. Mieszkały w siedzibach ludzi, strzegąc ich przed złem, lub też błąkały się po lasach Hisilome, przemierzając górskie przełęcze i zapędzając się niekiedy aż po granice Artanoru czy też innych krain leżących na południu. Jeśli zaś którykolwiek z nich spostrzegł Tevilda bądź jego krewniaków czy poddanych, zaczynał wściekle ujadać i rzucał się za nimi w pogoń. I choć rzadko zdarzało się, by jakiś kot stracił życie - odznaczały się one bowiem wielką zwinnością, wspinaąc się na drzewa i ukrywając się, a wspomagała je moc Melka - obecność psów wywoływała w nich lęk. Sam Tevildo nie musiał się bać - był równie silny co najwięksi z przeciwników, a jednocześnie szybszy i zwinniejszy od nich wszystkich, wyjąwszy Huana, Przywódcy Psów. Huan był tak zręczny, że pewnego razu udało mu się posmakować futra Tevilda i choć przeciwnik odpłacił mu za to ciosem swych potężnych pazurów, duma Księcia Kotów została urażona, toteż gorąco pragnął zemścić się na wrogu. Wielkie szczęście miała Tinuviel, że spotkała w lesie Huana, chociaż w pierwszej chwili przeraziła się śmiertelnie i rzuciła do ucieczki. Huan dogonił ją jednak dwoma susami i łagodnym, głębokim głosem powiedział w języku Porzuconych Elfów, by się go nie obawiała. - Czemuż to widzę tu najpiękniejszą ze wszystkich elfin, jak wędruje samotnie tak blisko siedziby Złego Ainura? - zapytał. - Czyżbyś nie wiedziała, że jest to bardzo niebezpieczne miejsce, moja mała, nawet dla kogoś, kto przybywa tu ze swą drużyną, zaś dla samotnych może okazać się śmiertelną pułapką? - Wiem o tym - odrzekła Tinuviel. - Nie przywiodło mnie tu jednak wcale zamiłowanie do włóczęgi. Szukam Berena. - Co wiesz o Berenie? - zdziwił się Huan. - Czy naprawdę znasz Berena, syna słynnego myśliwego wśród elfów, Egnora bo-Rimiona, mojego przyjaciela z dawnych czasów? - Nie wiem, czy to mój Beren jest twym przyjacielem, szukam bowiem Berena, który przywędrował tutaj zza Gorzkich Wzgórz. Poznałam go w lesie nie opodal siedziby mego ojca. Moja matka, Gwendeling, dzięki swej mądrości dowiedziała się, iż uczyniono zeń niewolnika okrutnego Tevilda, Księcia Kotów. Nie wiem, czy to prawda i czy nie spotkało go coś jeszcze gorszego. Przybyłam tu, by go odszukać, choć nie mam pojęcia, jak tego dokonać. - Wobec tego może ja poddam ci jakąś myśl - rzekł Huan. - Powinnaś mi zaufać, jam bowiem jest Huan, Przywódca Psów, największy wróg Tevilda. Odpocznij teraz w cieniu drzew, ja zaś rozważę, co możemy zrobić. Tinuviel postąpiła tak, jak jej radził i znużona podróżą szybko zapadła w sen, Huan zaś cały czas czuwał u jej boku. - Chyba za długo odpoczywałam - rzekła, obudziwszy się. - Powiedz mi, co wymyśliłeś, Huanie? - Zawiłe i trudne to zadanie - odparł Przywódca Psów - toteż zdołałem ułożyć jedynie następujący plan: kiedy słońce znajdzie się wysoko na niebie, zakradniesz się, jeśli starczy ci odwagi, w pobliże siedziby Księcia. O tej porze Tevildo oraz większość jego domowników wylegują się na tarasach pod bramą zamku. Spróbujesz dowiedzieć się, czy Beren jest pośród nich, zgodnie z tym, co powiedziała ci matka. Ja będę czekał nie opodal, ukryty wśród drzew. Uradujesz mnie i pomożesz samej sobie, jeśli, niezależnie od tego, czy spostrzeżesz Berena, czy nie, staniesz przed Tevildem i opowiesz mu, że przypadkowo natknęłaś się na Huana, który ciężko chory leży w pobliskim lesie. Nie wskażesz mu oczywiście miejsca, lecz zaproponujesz, że sama przywiedziesz go do mnie. Zobaczysz wówczas, jaką będę miał dla niego niespodziankę. Sądzę, że jeśli przyniesiesz mu takie wieści, Tevildo nie potraktuje cię źle ani nie spróbuje zatrzymać. W ten sposób Huan zamierzał jednocześnie wyzwać Tevilda na pojedynek - a nawet, gdyby było to możliwe, zabić go - oraz uwolnić Berena, który, jak sądził, był umiłowanym przez psy z Hisilome synem Egnora. Usłyszawszy imię Gwendeling, domyślił się, że napotkana dziewczyna jest księżniczką Leśnych Elfów i pragnął jej pomóc, tym bardziej że jej słodycz zmiękczyła mu serce. Tinuviel odzyskała już równowagę ducha i Huan podziwiał jej odwagę. Tak długo, jak to było możliwe, podążał za nią ukradkiem, aż w końcu zniknęła mu z oczu, opuszczając schronienie wśród drzew i wychodząc na porośniętą wysoką trawą łąkę, na której gdzieniegdzie rosły krzewy. Tu, poniżej skalnego rumowiska, świeciło słońce, jednak ponad wzgórzami, jak zawsze w Angamandi, kłębiły się czarne chmury. Tinuviel nie starczyło odwagi, by popatrzeć na to ponure kłębowisko obłoków, tak wielki przytłaczał ją strach. Miała wrażenie, że ziemia pod jej stopami unosi się, a trawa wydziela silniejszy zapach i kołysze się mocniej niż zwykle. Zdjęta lękiem dotarła do skalnego urwiska, opadającego zupełnie pionowo w dół - tam, pod kamienną półką, mieścił się zamek Tevilda. Nie prowadziła doń żadna ścieżka; zbocze góry opadało po prostu, taras za tarasem, aż do skraju lasu. Nikt nie mógł dostać się do siedziby Księcia Kotów inaczej jak tylko czyniąc wielkie skoki ze stopnia na stopień. Im bliżej zamku, tym owe stopnie stawały się coraz bardziej strome. Budowla posiadała zaledwie kilka okien, z których żadnego nie umieszczono tuż nad ziemią - nawet wielka brama sięgała tam, gdzie w ludzkich siedzibach buduje się okna na piętrze. Szeroki i płaski dach zamku wystawiony był na działanie słonecznych promieni. Przestraszona Tinuviel zbliżyła się do najniższego tarasu i z przerażeniem popatrzyła na ciemne gmaszysko zajmujące szczyt wzgórza. Podeszła do skalnego załomu i ujrzała przed sobą samotnego kota, który leżał w słońcu i, jak się zdawało, spał. Kiedy jednak stanęła przed nim, otworzył żółte oczy i zerknąwszy na nią, powstał. - Uciekaj stąd, mała panienko - powiedział, przeciągając się i podchodząc do niej. - Czyżbyś nie wiedziała, że wkroczyłaś na słoneczne ziemie jego wysokości Tevilda i jego pobratymców? Tinuviel ogarnął jeszcze większy lęk, postarała się jednak odpowiedzieć na te słowa tak śmiało, jak tylko potrafiła: - Wiem o tym, łaskawy panie. Owo "panie" sprawiło staremu kotu wielką przyjemność, był on bowiem w rzeczywistości jedynie zwykłym strażnikiem bram zamku. - Chciałabym wszakże - ciągnęła dziewczyna - abyś był tak łaskawy i zaprowadził mnie teraz przed oblicze twego Księcia. Nawet jeśli śpi - dodała, bowiem zdumiony strażnik wyprostował ogon i wyraźnie miał zamiar odmówić jej prośbie. - Mam pilną i ważną wiadomość, która jednak przeznaczona jest wyłącznie dla jego uszu. Prowadź mnie więc do niego, łaskawy panie - zażądała. Ponownie tytułowany "panem" kot tak głośno zamruczał z zadowolenia, że Tinuviel odważyła się pogłaskać jego brzydką głowę, większą nie tylko od jej własnej, ale nawet od głów wszystkich znanych jej psów. - Chodź zatem za mną - powiedział przebłagany tym gestem Umuiyan, tak bowiem miał na imię strażnik. Chwycił niepodziewanie Tinuviel za ramiona i, ku jej przerażeniu, posadził ją sobie na grzbiecie. Uczyniwszy to, jednym susem przeskoczył na wyższy taras. - Masz szczęście - dodał, zatrzymując się i pomagając dziewczynie zsunąć się na ziemię - że akurat dziś mój pan, Tevildo, odpoczywa na tym niskim tarasie, z dala od zamku. Ogarnęła mnie bowiem dziwna słabość i senność, tak że pewnie nie byłbym w stanie zanieść cię wyżej. - Tinuviel miała na sobie swą czarną suknię. To powiedziawszy, Umuiyan ziewnął potężnie i przeciągnąwszy się, zaprowadził gościa przez taras ku szerokiemu legowisku z nagrzanych kamieni, na którym spoczywało przerażające cielsko Tevilda. Kot miał zamknięte oczy. Strażnik podszedł do niego i cicho szepnął mu do ucha: - Pewna dziewczyna liczy na twą łaskawość, mój panie. Ma ci ponoć do przekazania coś tak ważnego, że nie posłuchała nawet, kiedy kazałem jej odejść. Jego słowa sprawiły, że Tevildo machnął gniewnie ogonem i otworzył jedno oko. - Cokolwiek ma do powiedzenia - mruknął - niech zrobi to szybko, jako że nie jest to pora, by domagać się audiencji u Tevilda, Księcia Kotów... - Wybacz, mój panie - odezwała się Tinuviel - i nie złość się. Nie sądzę, byś miał mi za złe, że tu przyszłam, kiedy usłyszysz, z czym przybywam. Jest to jednak sprawa, o której nawet szeptem wolę nie mówić tutaj, gdzie wieje wiatr - dodała, zerkając w stronę lasu, jakby w obawie przed czymś, co kryło się między drzewami. - W takim razie wynoś się stąd - warknął Tevildo. - Śmierdzisz psem, a cóż za dobrą nowinę może przynieść kotu elf, który mieszka wśród psów? - To, że czuć ode mnie psa, nie jest niczym dziwnym, panie, bowiem właśnie jednemu z nich uciekłam. Jest to zaiste wyjątkowo potężny pies, którego imię zapewne nie jest ci obce. Tym razem udało się jej zaciekawić Tevilda. Otworzył oczy i przeciągnąwszy się trzykrotnie, nakazał strażnikowi, by wprowadził Tinuviel do wnętrza zamku. Umuiyan, tak jak poprzednio, ponownie posadził sobie dziewczynę na grzbiecie. Tinuviel ogarnął strach, ponieważ osiągnęła już to, czego pragnęła - zaproszenie do zamku Tevilda oraz szansę przekonania się, czy jest tam Beren - lecz nie znając dalszych planów Huana, nie miała pojęcia, co się z nią teraz stanie. W istocie rzeczy, gdyby tylko mogła, pewnie uciekłaby z tego miejsca. Koty wszakże zaczęły już wspinać się z tarasu na taras do zamku. Niosący Tinuviel Umuiyan zdołał jednakże zrobić ledwie dwa susy w górę, a już przy trzecim potknął się, sprawiając, że dziewczyna