Tilton Lois - Eksperyment

Szczegóły
Tytuł Tilton Lois - Eksperyment
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Tilton Lois - Eksperyment PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Tilton Lois - Eksperyment PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Tilton Lois - Eksperyment - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: LOIS TILTON Tytul: eksperyment (The Scientific Community) Z "NF" 11/99 Dzień 1. Tan twierdzi, że wszystkim nam zaszczepią jakąś bolesną chorobę. Utrzymuje, że podsłuchał coś na ten temat, kiedy go tu sprowadzili. Nie jestem pewien, czy mogę mu wierzyć. - Myślisz, że będzie śmiertelna? - pyta moja sąsiadka, Ani. - Myślisz, że umrzemy? - Niekoniecznie. Być może uda im się znaleźć lekarstwo. Mówię to na przekór swoim niedobrym przeczuciom, ale tak naprawdę nie sposób przejrzeć ich zamiarów. Gdybyśmy zapytali, na pewno nic nam nie powiedzą, a nawet jeśli to naprawdę będzie lekarstwo, to przecież nie ma pewności, czy okaże się skuteczne. Poza tym zaaplikują je tylko połowie z nas. Tak się zazwyczaj postępuje w tego rodzaju eksperymentach. Rozcieram ramiona, wyobrażam sobie pierwsze ukłucia bólu. Być może choroba już rozwija się w moim organizmie. Jak bardzo będzie ciężka? Czy objawy dostrzegę już niebawem, czy pojawią się dopiero za kilka miesięcy? Ciężko jest czekać, ciężko jest żyć w niepewności. Żeby się czymś zająć, naciskam płytkę w ścianie tuż przy drzwiach celi. Czuję delikatne ukłucie w palec, a po chwili miska wypełnia się karmą. Próbuję ostrożnie, ale nie spotyka mnie żadna przykra niespodzianka. Słyszałem, że niekiedy podczas eksperymentu zmieniają karmę, ale zawartość mojej miski smakuje jak zwykle. Niebawem miska jest pusta. Zjadłbym jeszcze, ale wątpię, czy coś dostanę. Po drugiej stronie korytarza Tan i druga samica idą w moje ślady. Tylko Ani, moja sąsiadka, przykucnęła na podłodze, objęła nogi ramionami i kołysze się w przód i w tył. - Z pewnością szukają lekarstwa - pocieszam ją. - Wszystko będzie dobrze. Przecież nawet nie wiemy, czy to na pewno choroba. To może być zupełnie inny eksperyment. Tan łypie na mnie spode łba. Można odnieść wrażenie, że chętnie by na coś zachorował tylko po to, aby udowodnić, że miał rację. Ani nie zwraca na nas uwagi, wciąż kołysze się na piętach. - Nie jesteś głodna? - pytam. Nie odpowiada. Chętnie opróżniłbym i jej miskę, ale nie dosięgnę. Szkoda. Wciąż chce mi się jeść. Bez większej nadziei, tak na wszelki wypadek, przyciskam dłoń do płytki; bez rezultatu. Miska wciąż jest pusta. Po drugiej stronie korytarza Tan chwyta za pręt, porusza szybko ręką, już po chwili mu sztywnieje. Zerka na mnie z paskudnym uśmieszkiem, żeby się upewnić, że to widzę. Wyzwanie. Postanawiam go zignorować. Ani również nie reaguje, ale druga samica, ta w celi obok niego, jest bardzo zainteresowana. Chyba mogę odczytać jej imię na tabliczce przy drzwiach: Ida. Przyciska się do przezroczystej ścianki odgradzającej ją od Tana i zaczyna rytmicznie poruszać biodrami. Tan natychmiast zapomina o mnie i o całym świecie. Rzecz jasna mój pręt nie pozostaje obojętny. Spoglądam na Ani, lecz ona, nadal pogrążona w rozpaczy, nie zwraca na nic uwagi. Przemyka mi przez głowę, że być może Tan miał więcej szczęścia podczas przydziału cel. Wygląda na to, że eksperyment nie zaczął się zbyt pomyślnie. Dzień 2. Ustaliliśmy, że będziemy się nawzajem informować, jak tylko dostrzeżemy u siebie jakiekolwiek niepokojące objawy. To był pomysł Tana, a ja się nie sprzeciwiłem, choć podejrzewałem, iż oczekuje, że powiem: "O ile będą jakieś objawy" albo coś w tym rodzaju. Nie chcę się z nim niepotrzebnie kłócić. Jeżeli uważa, że w ten sposób okazał swoją wyższość, to niech mu będzie. Tak czy inaczej, jak do tej pory nie zauważyliśmy żadnych objawów. Jeśli to jakaś choroba, to rozwija się bardzo powoli. Jeżeli to rzeczywiście choroba. Po drugiej stronie korytarza Tan i Ida pokazują sobie dziesięć razy dziennie. Spróbowałem pokazać Ani, ale ona wciąż nie jest zainteresowana. Usiłuję jej wytłumaczyć, że nie ma sensu rozpaczać z powodu czegoś, co może nigdy nie nastąpić, a nawet jeżeli nastąpi, to powinna starać się jak najprzyjemniej spędzić chwile, które nam pozostały. Bez rezultatu. Co jakiś czas odwracam się twarzą do kąta i staram się ukryć przed nimi to, co robię, ale Tan wszystko widzi i moja frustracja z pewnością ogromnie go cieszy. Siada przy drzwiach celi, pociera pręt i uśmiecha się do mnie złośliwie. Jak tylko Ida to zauważy, zaczyna mu pokazywać. Staram się nie zwracać na nich uwagi, ale to nie jest łatwe. Żałuję, że zamiast Ani moją sąsiadką nie jest Ida. Od czasu do czasu, kiedy Tan śpi, udaje mi się zwrócić na siebie jej uwagę. Oczywiście zdaje sobie sprawę z tego, że ją obserwuję. Nic na to nie poradzę. Porusza się w prowokacyjny sposób, kusząco faluje biodrami, ale nigdy mi nie pokazuje, tylko Tanowi: przyciska wargi do przezroczystej ścianki i pociera nimi z zapałem. Za każdym razem obiecuję sobie, że więcej już na nią nie spojrzę, ale doskonale wiem, że nic z tego nie będzie. Dużo chodzę po celi. Od ściany do ściany mogę zrobić trzy kroki, z kąta do kąta cztery. Splatam z tego przeróżne kształty, wyobrażam sobie, że moje stopy zostawiają ślady na podłodze. Rzecz jasna, nie ma żadnych śladów. Liczę kroki. Po tysiącznym przyciskam dłoń do płytki, ale zazwyczaj to za wcześnie. Napięcie nerwowe sprawia, że jestem wciąż głodny. Co gorsza, Ani zjada najwyżej połowę swoich porcji. Często gapię się na jej miskę - chyba nawet częściej niż na nią. - Powinnaś jeść - powtarzam. - Jeśli nie będziesz jadła, zachorujesz z niedożywienia. Doskonale wiem, czemu nie je. Boi się, że w karmie są chorobotwórcze mikroorganizmy. Kiedy mówię o tym Tanowi, wybucha śmiechem. - Gdyby tak było, Rik już dawno wyciągnąłby nogi! Chwilami życzę mu, żeby zachorował. Dzień 6. Codziennie przychodzą do laboratorium, żeby skontrolować nasz stan. Zawsze tuż po trzecim karmieniu. Tan i obie samice udają, że nic ich to nie obchodzi, a ja... Ja niekiedy ich obserwuję. Przedziwnie wyglądają w tych niebieskich strojach, które wszystko zasłaniają. Zastanawiam się, w jaki sposób rozróżniają samców i samice; przypuszczam, że pod spodem mają pręty i wargi, tak jak my, ale czy muszą się zupełnie rozbierać, żeby sobie pokazywać, czy może mają jakiś inny sposób? Dzisiaj wchodzą dokładnie w chwili, kiedy Ida i Tan zbliżają się do finału. Jedno z nich krzywi się z niesmakiem, jego towarzysz zaś rzuca jakąś uwagę, po której oboje wybuchają nieprzyjemnym śmiechem. Cieszę się, że to nie ja siedzę z nabrzmiałym prętem w dłoni i że nie na mnie patrzą w ten sposób. Najstarszy osobnik natychmiast przywołuje ich ostro do porządku, więc kiedy odczytują wskazania instrumentów przy celach, starannie omijają nas wzrokiem. Samica - wiem, że to samica, ponieważ słyszałem jej głos - schyla się i odgarnia włosy z czoła. Jakaż to niewygoda i jak trudno utrzymać je w czystości! Jestem ciekaw, co pokazują przyrządy przy mojej celi i czy w mojej krwi pojawiły się już pierwsze zmiany świadczące o chorobie. Wiem jednak, że jeśli zapytam, udadzą, że mnie nie słyszą albo nie rozumieją. W każdym razie sprawiają wrażenie zadowolonych, podobnie jak przy celach Tana i Idy. Inaczej mają się sprawy przy celi Ani. Marszczą brwi, spoglądają to na Ani, to na swoje przyrządy, a potem zbijają się w grupkę na środku korytarza i dyskutują przyciszonymi głosami. Wreszcie starsza kobieta podchodzi do drzwi celi i stuka w ścianę tuż nad płytką. - Oooodź, oooodź! - grucha, jakby przemawiała do dziecka, po czym udaje, że przyciska dłoń do płytki. Ani nie zwraca na nią najmniejszej uwagi. Wiem, na czym polega problem: Ani znacznie rzadziej od nas dotyka płytki, a przy każdym dotknięciu pobierają od nas próbkę krwi, która następnie jest analizowana. Być może, Ani podejrzewa, że właśnie w ten sposób zarazi się chorobą i dlatego ogranicza jedzenie. Kobieta próbuje raz jeszcze: - Ooodź, ooodź! Ani odwraca się do niej plecami. Ponownie naradzają się szeptem w nadziei, żebyśmy niczego nie usłyszeli ani nie zrozumieli, po czym młodsza kobieta zmienia ustawienia na tablicy przyrządów obok drzwi celi. Od tej pory Ani dostaje znacznie mniejsze porcje karmy, ale i tak nie zjada wszystkiego. Dzień 11. Tan ma czerwoną plamę na podbrzuszu. Pomimo naszej umowy nie pisnął o tym ani słowem, ale przed Idą nic się nie ukryje. Ida często patrzy na podbrzusze Tana i na to, co dynda poniżej, ale dziś Tan ani razu jej nie pokazuje. Ida szybko nabiera podejrzeń, a jak tylko zauważyła plamę, zaczyna wykrzykiwać: - Obiecałeś, że nam powiesz! Wszyscy obiecaliśmy! Jest tak wściekła, że rzuca odchodami w dzielącą ich ścianę. - To nic takiego! - broni się słabo Tan. - To tylko otarcie. Nikt mu jednak nie wierzy. Ani znowu płacze, ponieważ jest pewna, że teraz przyjdzie kolej na nią. Jej obawy mało mnie jednak obchodzą, ponieważ po drugiej stronie korytarza Ani pokazuje mi gładkie różowe wargi, wsuwa między nie palce i porusza rytmicznie biodrami. Pręt natychmiast mi sztywnieje, niewiele brakuje, żebym od razu eksplodował, chwytam go w garść i pokazuję jej. W głębi duszy doskonale wiem, że Ida robi to tylko po to, żeby odegrać się na Tanie, ale wcale mi to nie przeszkadza. Później, kiedy sprawdzają przebieg eksperymentu, nie wydają się ani trochę zaskoczeni widokiem plamy na podbrzuszu Tana. Wiedzieli już od jakiegoś czasu, że zachorował, na podstawie wyników analizy jego krwi. Przypuszczalnie wiedzą też już, czy ja zachorowałem. Dzień 12. Chyba nigdy nie zdołam zrozumieć samic! Dopóki Ida mnie ignorowała, Ani również nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi. Całymi dniami siedziała w kucki i rysowała niewidzialne wzory na podłodze. Nawet na mnie nie spojrzała, choć wielokrotnie starałem się podnieść ją na duchu albo zachęcić do zabawy. Teraz, kiedy Ida pokazuje mi prawie bez przerwy, Ani nagle stała się zazdrosna. Za każdym razem, kiedy spojrzę w jej stronę, widzę ją z szeroko rozłożonymi nogami albo w innej prowokacyjnej pozie. Po całym dniu takich doświadczeń mam wrażenie, że lada chwila pręt mi odpadnie. Tan szaleje. Obrzuca Idę i mnie najgorszymi wyzwiskami, ale ona nie pozostaje mu dłużna: nazywa go załganą stertą gówna, ponieważ próbował ukryć przed nami pierwsze objawy choroby. - A to przecież był twój pomysł! Chciałeś wiedzieć, kiedy zachoruje ktoś z nas, ale kiedy ciebie to spotkało, siedziałeś cicho! Tan przeklina też eksperymentatorów. Jak tylko wejdą do laboratorium, łomocze pięściami w podłogę celi, wyje i krzyczy. Udają, że nic ich to nie obchodzi, ale zauważyłem parę ukradkowych spojrzeń, wysoko uniesione brwi i wzruszenia ramionami. Przypuszczalnie uważają, że postradał zmysły. A jeśli tak jest naprawdę? Jeżeli to jeden z objawów choroby? Nie dzielę się z nikim swoimi podejrzeniami. Może to jednak tylko Tan. Przypuszczam, że zachowuje się w taki sposób nie dlatego, że zachorował, ale dlatego, że zachorował jako pierwszy - i, jak na razie, jako jedyny. Reszta, jak dotąd, jest czysta. Mógłbym powiedzieć, że jednak miał rację, że naprawdę zarazili nas jakąś chorobą, lecz wolę milczeć. Plama na jego podbrzuszu powiększa się i robi się coraz ciemniejsza. Nas też to czeka, powtarzam sobie. Tan jest pierwszy, teraz kolej na kogoś z nas. Na przykład na mnie. Ani i ja dokładnie się obejrzeliśmy; na razie nie widać żadnych zmian. - Może testują na nas jakieś szczepionki? - zastanawia się głośno Ani. - Może nie wszyscy zachorujemy? Odwraca się do mnie tyłem i pochyla się, żebym obejrzał jej pośladki. Robi to w taki sposób, iż nie ulega dla mnie wątpliwości, że chodzi jej o coś zupełnie innego niż o sprawdzenie stanu jej skóry. Potrafi wyginać swoje ciało w nieprawdopodobny sposób. Muszę przyznać, iż jest znacznie bardziej pomysłowa od Idy. Dzień 16. Na piersi Ani pojawiła się mała plamka. Długo waham się, czy jej o tym powiedzieć. Boję się, że gdy się o tym dowie, znowu wpadnie w depresję. Od jakiegoś czasu jest nam tak dobrze, że nie chcę tego zniszczyć. Zdaję sobie jednak sprawę, iż nie powinniśmy liczyć na to, że tylko Tan zachoruje. W pewnym sensie wszystko układa się w logiczną całość. Ani i Tan - sądząc po imionach, są ze sobą spokrewnieni, a przecież mnóstwo chorób ma podłoże genetyczne. Jak na razie Ida i ja jesteśmy zdrowi. W końcu Ani wyznaje mi, że wczoraj sama zauważyła plamkę. - Bałem się, że będziesz bardziej... zdenerwowana - mówię ostrożnie, wiedząc, jak zmienne bywają nastroje samic, lecz Ani spokojnie kręci głową. - Teraz nie muszę się już o nic martwić. Wiem, że zdarzyło się najgorsze, więc, tak jak mówiłeś, mogę bawić się w najlepsze. Przynajmniej dopóki będę w stanie. Pociera krocze w sposób nie pozostawiający żadnych wątpliwości co do tego, co rozumie przez zabawę. Reaguję bez przekonania. Nie potrafię uwolnić się od myśli, że być może jestem następny w kolejce. Najgorsza jest niepewność! Ani ma rację. Mimo to zmuszam swój pręt do wstania. Nie chcę, żeby Ani później powiedziała: "Jeśli ty nie możesz, Tan na pewno postawi swojego". Ida nie spuszcza z nas oka. Nie podoba mi się jej spojrzenie. Prawdę mówiąc, wolałbym, żeby to ona była moją sąsiadką. Całkiem możliwe, że tylko my wyjdziemy cało z tego eksperymentu, więc może pozwolą nam się połączyć, ale na razie obok mnie jest Ani, chętna i podekscytowana. Poza tym, powtarzam sobie, Ida zawsze wolała Tana. Nagle otwierają się drzwi laboratorium. Nie spodziewałem się ich, nie zwracałem uwagi na czas. Dostrzegam kątem oka, jak na twarzy młodej kobiety wykwita szkarłatny rumieniec, ogarnia mnie paraliżujący wstyd, pręt mięknie mi w dłoni. Z celi Tana dobiega szydercze pohukiwanie. Dzień 22. Choroba czyni w ciele Tana coraz większe spustoszenie. Widzę to nawet przez całą szerokość korytarza. Ciemnoczerwone wrzody pękają, z niektórych sączy się jakaś ciecz. Tan twierdzi, że czuje się lepiej niż wygląda, że nic go nie boli. Próbuję wyrazić mu swoje współczucie, ale jemu na tym nie zależy. Rozmawia wyłącznie z Ani. Jej stan jeszcze nie jest tak zaawansowany, ale niektóre wrzody zaczynają już pękać. Ani udaje, że nie dzieje się nic złego. Ma do mnie pretensje, jeśli nie reaguję natychmiast, jak tylko zacznie mi pokazywać, albo jeśli zdarzy mi się choćby spojrzeć w kierunku celi Idy. Znowu zostawia karmę w misce, ma zapadnięte policzki i podkrążone oczy. Całkiem możliwe, że umrze przed Tanem. Dziś wraz z eksperymentatorami zjawia się wózek zastawiony skomplikowanym sprzętem. Wszyscy przyglądamy się z napięciem. Czyżby zamierzali zaaplikować nam lekarstwo? Najpierw zatrzymują się przed celą Tana, jeden z nich naciska coś na tablicy przyrządów. Chwilę później Tan osuwa się nieprzytomny na podłogę. Drzwi się otwierają, podłoga wysuwa się do przodu, a oni przystępują do pracy. Nie spuszczamy z nich oczu. Korzystają z rozmaitych igieł i rurek, ale trudno stwierdzić, co właściwie robią - pobierają mu krew z żył, czy wręcz przeciwnie, coś tam wpompowują? Może lekarstwo? W każdym razie nie trwa to długo; podłoga cofa się, drzwi wracają na swoje miejsce. Teraz kolej na Ani. - Nie! - krzyczy przeraźliwie. - NIE!!! Ucieka w głąb celi, próbuje wspiąć się na ścianę, ale oczywiście bezradnie osuwa się na podłogę. Eksperymentatorzy kręcą głowami. Mężczyzna dotyka jednego z przycisków i Ani pada na podłogę. Robią z nią to samo co z Tanem; chyba jednak pobierają krew. - To na pewno lekarstwo - mówię, kiedy się budzi. - Sprawdzają działanie lekarstwa na tę chorobę. Nie wiem, czy mi wierzy. Nie wiem, czy sam sobie wierzę. Dzień 26. Tan twierdzi, że z tyłu na udzie Idy pojawiła się ciemna plama. Można by odnieść wrażenie, że jest z tego prawie zadowolony. - Teraz sama się przekonasz, jak to jest! - szydzi z niej. - Teraz będziesz gniła z nami! Ida nie jest w stanie sprawdzić, czy Tan mówi prawdę. Płacze, krzyczy i zarzuca mu, że kłamie, ponieważ jest zazdrosny, mściwy i wredny. To prawda, ale czy Tan zdobyłby się na takie kłamstwo? Ida błaga Ani i mnie, żebyśmy jej się przyjrzeli, żebyśmy powiedzieli prawdę, ale jesteśmy za daleko. - A nie mówiłam?! - krzyczy do Tana. - Niczego nie widzą! Kłamiesz! Nic tam nie mam! To kłamstwo! Milczę. Wiem, że tak będzie lepiej. - Nie zwracajmy na nich uwagi - mówi Ani i rozkłada szeroko nogi, pokazuje mi. Nie reaguję. Wrzaski i obelgi po drugiej stronie korytarza zanadto mnie rozpraszają. Ani podrywa się z podłogi i wali pięściami w przezroczystą ściankę. - O co chodzi? Nie możesz go postawić? Jestem dla ciebie za brzydka? Patrzę na nią, na otwarte, ropiejące wrzody na podbrzuszu i piersiach, na żebra wyraźnie odznaczające się pod skórą. Lekarstwo - jeżeli to rzeczywiście było lekarstwo - najwyraźniej jeszcze nie zaczęło działać. - Nie - odpowiadam. - Nie o to chodzi. Po prostu martwię się o Idę, o to, jak zareaguje. Jednocześnie myślę: jeśli Ida rzeczywiście zachorowała, to co ze mną? Czy teraz kolej na mnie? Nie powinienem był tego mówić. Przekonuję się o tym niemal natychmiast. - Proszę, nie krępuj się! - syczy z wściekłością. - Wyceluj pręt w Idę, nie we mnie! Teraz ona też jest chora! - Odwraca się do niej i łomoce pięściami w drzwi celi, żeby zwrócić na siebie uwagę. - Spróbuj, może pomożesz mu go postawić! I tak gapi się tylko na ciebie! - A co, dziwisz się? - krzyczy w odpowiedzi Ida. - Myślisz, że na ciebie ktokolwiek chciałby teraz spojrzeć? Cofam się, wyciągam rękę do płytki. Od tego wszystkiego boli mnie żołądek. Dzisiaj eksperymentatorzy zjawiają się bez wózka. Ida dopada do drzwi, wali w nie pięściami, wrzeszczy, wyje, błaga, żeby powiedzieli, czy naprawdę zachorowała, ale już nawet młoda kobieta nauczyła się nie reagować na takie wybuchy. Zdążyli się przyzwyczaić. Dzień 30. Nie ulega wątpliwości, że Ida jest chora. Plamę na udzie widać nawet z mojej celi. Teraz, kiedy pogodziła się z tym faktem, Tan zaczął jej współczuć. - To wcale tak bardzo nie boli - pociesza ją tak samo, jak poprzednio Ani. - Cały czas czuję się lepiej niż wyglądam. Natomiast Ani wciąż nie przestaje z niej szydzić. Przykro tego słuchać. - Umrzesz tak samo jak my wszyscy! I co, jednak okazało się, że nie jesteś od nas lepsza? Zupełnie przestałem reagować na jej widok, więc mnie także atakuje. Powtarza, że teraz mój pręt równie dobrze mógłby zgnić i odpaść, jak pręt Tana, bo do niczego już się nie nadaje. Pręt Tana wcale nie odpadł, ale pokrył się okropnymi ropiejącymi wrzodami, tak samo jak reszta ciała. Co dziwne, Tan wciąż może go postawić, choć z pewnością musi przy tym bardzo cierpieć. Nie rozumiem, jak on to wytrzymuje. Mnie też to czeka, powtarzam sobie za każdym razem, kiedy na niego patrzę. Teraz ja zachoruję i wkrótce moje ciało pokryje się ropiejącymi wrzodami. To wyłącznie kwestia czasu. Ani podchodzi do drzwi celi, pokazuje mu w najbardziej ordynarny sposób. Tan uśmiecha się szeroko, podrywa na nogi, wystawia w jej kierunku swój owrzodziały pręt. Szybko znajdują wspólny rytm. Na ten widok mój pręt również zaczyna się podnosić. Odwracam się pospiesznie, ale, sądząc po szyderczym grymasie na twarzy Ani, zdążyła to zauważyć. Powinienem natychmiast pokazać Idzie, żeby wiedzieli, że nic mnie to nie obchodzi. Wiem, że Ida na pewno nie pozostanie obojętna, ale musiałbym stanąć przy drzwiach mojej celi, obok Ani. Nie mogę się na to zdobyć. Dzień 33. Oglądam się prawie bez przerwy, sprawdzam każdy kawałek ciała, ale wciąż nie widzę objawów choroby. Dręczy mnie podejrzenie, że plama mogła się pojawić w jakimś niedostępnym dla mnie miejscu, na przykład na plecach. Chętnie poprosiłbym Ani o pomoc, ale ona od pewnego czasu w ogóle się do mnie nie odzywa. Powiedziałaby mi prawdę? Nie mam pojęcia. Może i lepiej, że milczy. Mimo to chciałbym wiedzieć! Ida na pewno by mnie nie oszukała, ale jest za daleko. Chociaż... Od paru dni wyczuwam w jej zachowaniu jakąś zmianę. Czyżbym zrobił coś nie tak, jak należy? Zdaję sobie sprawę, że coraz rzadziej jej pokazuję, nawet wtedy, kiedy pozostali nie patrzą. Zazwyczaj siedzę bez ruchu i wpatruję się w drzwi na końcu korytarza. Ostatnio odnoszę wrażenie, że eksperymentatorzy poświęcają mi coraz większą uwagę... A może tylko mi się wydaje? Być może jednak zachorowałem, tylko wciąż nic o tym nie wiem, albo wręcz przeciwnie: nie zachorowałem, chociaż powinienem. Może sprawdzali działanie szczepionki, nie leku, i tylko w moim przypadku szczepionka okazała się skuteczna? Nadzieja jest bardzo kusząca. Na początku wszyscy liczyliśmy na to, że nie zachorujemy; jak dziwnie czuję się na myśl o tym, że w moim przypadku nadzieja mogła się spełnić. A co pomyślą tamci? Postanawiam nie dzielić się z nimi swoimi przypuszczeniami. Nie mam odwagi. Dzień 40. Nadal żadnych objawów choroby. Pozostali przestali ze mną rozmawiać, nawet Ida. Zauważyli już, ile czasu eksperymentatorzy spędzają przy mojej celi. A przecież to nie moja wina! Przyznaję za to, że staram się jak najrzadziej patrzeć na Ani, co jednak wcale nie jest łatwe, bo przecież mam ją tuż obok. Wrzody na jej klatce piersiowej są tak rozległe, a rany tak głębokie, że miejscami widać nawet nagie żebra. Chętnie bym jej pomógł, pocieszył, ale ona nie chce mnie nawet słuchać. Zawsze była chuda, nigdy nie zjadała pełnych porcji, a teraz prawie w ogóle przestała interesować się pożywieniem. Skutek jest taki, że z trudem utrzymuje się na nogach. Co mam zrobić? Przecież nie zarażę się sam, nawet gdybym chciał! Dzień 42. Zaczęli pompować jej karmę bezpośrednio do żołądka. Wygląda trochę lepiej, choć z wrzodów sączy się już nie tylko ropa, ale i krew. Jeszcze kilka dni temu byłem prawie pewien, że wkrótce umrze, ale wygląda na to, że eksperyment polega na czymś innym, że nie zależy im, by stwierdzić, jak szybko pomrzemy. Zdaniem Idy oznacza to, że wciąż pracują nad lekarstwem, ale poza nią nikt tak nie uważa. Nawet jeśli naprawdę testują na nas lekarstwo, to wyjątkowo słabe. Dziś po raz pierwszy zajmują się Idą. Uważnie obserwuję, jak wbijają igły w jej ciało, starając się zrozumieć cokolwiek z wymienianych przyciszonymi głosami uwag. Podejrzewam, że hodują w nas tę chorobę, a później, razem z krwią, pobierają wirusy. Po co jednak mieliby to robić? Potem zatrzymują się przed moją celą. Patrzę podejrzliwie, jak odczytują wskazania przyrządów i kręcą głowami. Widzą, że im się przyglądam, więc odwracają się i naradzają szeptem, jak zwykle. Wciąż poświęcają mi bardzo dużo uwagi. Podchodzi młoda kobieta, klepie ręką w ścianę obok płytki dotykowej. Chcą jeszcze jedną próbkę krwi. Waham się. - Rik! - Rozpoznaję swoje imię. - Rik, paaa-tsz! Spoglądam na jej rękę. Pomału rozrywa opakowanie, rozwija szeleszczący papierek. Ślina natychmiast napływa mi do ust. W gruncie rzeczy nie ma znaczenia, czy będę z nimi współpracował, czy nie. Przecież mogą ze mną zrobić, co zechcą. Dotykam płytki, czuję słabe ukłucie. - Oooob-sze! - mówi kobieta, smakołyk ląduje w misce. Natychmiast chwytam go i wpycham do ust, rozkoszuję się wspaniałą mieszanką aromatów. W życiu nie jadłem czegoś równie dobrego. Nagle spływa na mnie olśnienie: oni jadają wyłącznie takie rzeczy! Ponownie wpatrują się we wskazania przyrządów, kręcą głowami. Domyślam się, na czym polega problem: jestem zdrowy. Powinniśmy wszyscy zachorować, ale ja wciąż jestem zdrowy. Nie mają pojęcia dlaczego. Tymczasem Ida już odzyskała przytomność. - Dali ci coś! Widziałam! - To nic takiego - próbuję tłumaczyć, ale ona nie słucha. - Lekarstwo! Dali ci lekarstwo! Tylko tobie, nam nie! - Odwraca się do Tana. - Widziałam! Dali mu lekarstwo! Widziałam, jak mu dawali! Tan siada z trudem i patrzy w moją stronę. - Teraz wiadomo, dlaczego wmawiał nam, że na pewno nikt nie zachoruje! - Kłamał! Od początku wiedział, o co chodzi! - Niczego nie wiedziałem! - protestuję. - Nawet teraz nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi! - Widziałam, jak ci coś dawali! - Pierwszy raz! Wcześnej niczego nie dostawałem. Wiem jednak, że i tak mi nie uwierzą. Już mnie osądzili i skazali. Kiedy Ani się budzi, mówią jej o wszystkim, a ona wierzy im bez zastrzeżeń, choć od kilku tygodni traktowała Idę jak powietrze. - To nie moja wina! - powtarzam, ale na próżno. Oni wszyscy chorują, ja zaś nie, i to czyni mnie winnym. Dzień 43. Dziś idą z wózkiem prosto do mojej celi. Uciekam do kąta, boję się, nie wiem, co chcą mi zrobić. Ani wspinała się na ściany, próbowała uciec, ale przed nimi nie ma ucieczki. Kiedy się budzę, leżę na podłodze i z trudem mogę podnieść głowę. Przy celi nikogo już nie ma. - Co robili? - pytam pozostałych, kiedy odzyskuję siły na tyle, żeby stanąć przy drzwiach. - Co ze mną robili?! Ani i Ida odwracają się bez słowa, Tan parska szyderczym śmiechem. - Co, boisz się, że teraz zachorujesz? W zgięciu łokcia mam niewielki siniak i ślad po ukłuciu. Wpatruję się w to miejsce i myślę: to tu się zacznie, to tu pojawi się pierwsza plamka. Sam nie wiem, czy się boję, czy odczuwam wielką ulgę. Jak tylko mijają zawroty głowy, ogarnia mnie głód. Odruchowo kieruję się do płytki, ale po drodze zaglądam do miski: smakołyk już na mnie czeka. Może to też część eksperymentu? Dzień 44. Wracają. Stanowczo za szybko. Znowu idą prosto do mnie. Wciskam się w kąt, rozpaczliwie kręcę głową. - Nie! - protestuję, choć dobrze wiem, że będą udawać, że mnie nie słyszą, nie rozumieją. Zawsze tak robią. Dzień 1. Moja nowa cela jest trzykrotnie większa od poprzedniej. Mam mnóstwo miejsca. Oznacza to, że będę tu przebywał znacznie dłużej. Zupełnie sam. Już nie zadają sobie trudu, żeby mówić szeptem. Wyraźnie słyszę ich rozmowy. "Anomalia"... "Odporność"... "Czynniki metaboliczne"... Nie wszystko rozumiem, ale doskonale wiem, dlaczego tu trafiłem: ponieważ nie zachorowałem. Chcą wiedzieć, czemu tak się stało. Będą szukać sposobu, żeby przekazać innym moją naturalną odporność. Młoda kobieta w niebieskim stroju obserwuje mnie, by stwierdzić, jak sobie radzę w nowej sytuacji. Chyba nie jest zachwycona, ponieważ podchodzi do drzwi celi. - Rik! - słyszę swoje imię. - Rik, paaa-tsz! Podnoszę głowę. Trzyma w ręce kolejny smakołyk, rozwija papierek. - Rik! Odwracam się. Po raz kolejny oglądam skórę na ramionach, klatce piersiowej, podbrzuszu, nogach. Może się jednak pomylili. Może jednak jest nadzieja. Choćby jedna, maleńka plamka, choćby jedno przebarwienie... Kiedy im to pokażę, będą musieli zabrać mnie z powrotem. Znowu będę z Idą, Tanem i Ani, jeśli jeszcze żyje. Z powrotem w laboratorium, ze wszystkimi, tam gdzie moje miejsce. Przełożył Arkadiusz Nakoniecznik "The Scientific Community" copyright © 1999 by Lois Tilton, originally appeared in "Asimov's Science Fiction". LOIS TILTON Największą popularność przyniosły jej powieści o wampirach: "Vampire Winter" i "Darkness on the Ice", ale autorka ma w swoim dorobku także ponad 60 krótszych utworów, od mrocznych baśni poczynając, na science fiction kończąc. Napisała również dwie "filmowe" książki osadzone w realiach "Star Trek" i "Babylonu 5". Opowiadaniem "Eksperyment" debiutuje na naszych łamach. (anak)