Stephenson Neal 03 - Ustroj Swiata tom 3

Szczegóły
Tytuł Stephenson Neal 03 - Ustroj Swiata tom 3
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Stephenson Neal 03 - Ustroj Swiata tom 3 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Stephenson Neal 03 - Ustroj Swiata tom 3 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Stephenson Neal 03 - Ustroj Swiata tom 3 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Neal Stephenson USTRÓJ ŚWIATA TOM III Cykl Barokowy Część Trzecia Przełożył Wojciech Szypuła Wydawnictwo MAG Warszawa 2008 Tytuł oryginału: The System of The World Copyright © 2004 by Neal Stephenson Copyright for the Polish translation © 2008 by Wydawnictwo MAG REDAKCJA: JOANNA FIGLEWSKA KOREKTA: MAGDALENA GÓRNICKA ILUSTRACJA NA OKŁADCE: PIOTR WYSKOK OPRACOWANIE GRAFICZNE OKŁADKI: JAROSŁAW MUSIAŁ PROJEKT TYPOGRAFICZNY, SKŁAD I ŁAMANIE: TOMEK LAISAR FRUŃ SPIS TREŚCI Spis treści 4 Księga Ósma 6 Ustrój Świata 6 Rezydencja księcia Marlborough 7 Świątynia Wulkana 16 Klub Kit-Cata 20 Stocznia Orneya, Rotherhithe 25 Surrey 31 Biblioteka w Leicester House 50 Most Londyński 78 Dom Rogera Comstocka 94 Zamek, więzienie Newgate 99 „Pod Czarnym Psem”, wiezienie Newgate 104 Więzienie Fleet 109 Bar, więzienie Fleet 125 Pod stosem ołowianych obciążników, 139 Opactwo Westminsterskie 146 Old Bailey 148 Tower, Londyn Późne popołudnie, 152 Charles White, Esq., 154 Mint Street, Tower, Londyn 155 Dappa, 157 Cela Skazańców, więzienie Newgate 158 Tower Hill, pod szubienicą 164 Dziedziniec i Zamek, więzienie Newgate 171 Clerkenwell Court 173 Kaplica, więzienie Newgate 181 Cheapside Poniedziałek, 184 Na pokładzie rufowym Minerwy, The Pool, Londyn 192 Świątynia Wulkana 197 Więzienie Newgate 200 Dom sir Isaaca Newtona, St. Martin's Street 203 PIĄTEK 209 29 PAŹDZIERNIKA 1714 209 Opactwo Westminsterskie 210 Kaplica więzienna, Newgate 215 New Palace Yard, Westminster 220 Kamienne kowadło, Wielka Sala, więzienie Newgate 223 Próba Pyxis 226 Dziedziniec, więzienie Newgate 229 Izba Gwiaździsta 231 Kościół Grobu Świętego 235 Izba Gwiaździsta 239 Holborn 243 Izba Gwiaździsta 248 Epilogi 256 LeibnizHaus, Hanower 257 Ogród Trianon, 259 Pałac Blenheim 262 Karolina 264 Kornwalia 266 Księga Ósma USTRÓJ ŚWIATA Pozostaje mi teraz w oparciu o te same reguły naszkicować zarys nowego Ustroju Świata. - NEWTON, PRINCIPIA MATHEMATICA REZYDENCJA KSIĘCIA MARLBOROUGH ŚRODA, 4 SIERPNIA 1714, RANO KSIĘGARZE SPECJALIZUJĄCY SIĘ W PAMFLETACH ZGODNIE TWIERDZĄ, ŻE WIGOWSKIE PASZKWILE SPRZEDAJĄ SIĘ NAJLEPIEJ, A TO DZIĘKI TEMU, ŻE ICH AUTORZY ROZPOWSZECHNIAJĄ Z NIESPOTYKANYM ZAPAŁEM KŁAMSTWA I OPISUJĄ SKANDALE. - Z LISTU DO ROBERTA HARLEYA, PIERWSZEGO HRABIEGO OXFORDU; CYTAT ZA MARLBOROUGH: HIS LIFE AND TIMES, VOL. VI SIR WINSTONA CHURCHILLA Levee, czyli zrytualizowaną, na wpół publiczną ceremonię asystowania królowi przy wstawaniu z łóżka, wymyślił Ludwik XIV. Podobnie jak na inne wynalazki Króla Słońce, także i na nią przyzwoici Anglicy kręcili nosem, znając ją wyłącznie z sensacyjnych opowieści o wersalskich dandysach, gotowych prostytuować swoje córki, byle tylko wydębić zaproszenie do potrzymania świecznika albo podania królowi koszuli podczas levee. Tyle też Daniel wiedział na ten temat o godzinie dziewiątej rano w dniu czwartym sierpnia, kiedy goniec przybyły z rana na Crane Court poinformował go, że on, Daniel, należy do grupy wybrańców zaproszonych na pierwsze londyńskie levee księcia Marlborough, które miało się rozpocząć za godzinę. - Nie uporałem się jeszcze ze swoim levee - mógł odpowiedzieć Daniel, ścierając owsiankę z nieogolonego podbródka, ale zamiast tego kazał posłańcowi zaczekać na dole i zapewnił, że zaraz do niego zejdzie. Marlborough House przeżywał oblężenie: otaczało go kilkuset Anglików - resztki zmęczonego entuzjazmem tłumu, który poprzedniego dnia w ekstazie i ze śpiewem na ustach podążał za księciem krok w krok po ulicach Londynu; plebs dał się porwać emocjom i zgotował mu triumfalne powitanie godne cesarza Rzymu. POD WIECZÓR DRUGIEGO SIERPNIA KSIĄŻĘ I KSIĘŻNA ZESZLI NA LĄD W DOVER. NASTĘPNY DZIEŃ ZAJĘŁA IM IŚCIE KRÓLEWSKA PARADA PRZEZ ROCHESTER I INNE MIEŚCINY PRZY TRAKCIE WIODĄCYM DO LONDINIUM. TYLU MOŻNYCH WIGÓW CHCIAŁO WZIĄĆ UDZIAŁ W KONNEJ PROCESJI I TYLU ZWYKŁYCH OBYWATELI ZGROMADZIŁO SIĘ PRZY WATLING STREET, ŻE DANIEL NABRAŁ PODEJRZEŃ, IŻ PLOTKI ROZSIEWANE OD DAWNA PRZEZ TORYSÓW OKAŻĄ SIĘ PRAWDZIWE I MARLBOROUGH NAPRAWDĘ BĘDZIE NOWYM WCIELENIEM CROMWELLA. A TERAZ PROSZĘ: NA SWOJE PIERWSZE LEVEE KSIĄŻĘ ZAPROSIŁ DANIELA, KTÓRY PAMIĘTAŁ, JAK - CHŁOPIĘCIEM BĘDĄC - SIEDZIAŁ U CROMWELLA NA KOLANACH. W porównaniu z pałacem St. James, który zaczynał się upodabniać do stosu zrzuconych na kupę przypadkowych elementów architektonicznych, Marlborough House prezentował się całkiem przyzwoicie. Ogrodzenie wokół dziedzińca zadziałało jak gigantyczny przetak, przepuszczając tylko Daniela, odcedzeni zaś utworzyli zaspy ludzkich ciał po zewnętrznej stronie płotu i - wciskając twarze między pręty - z natężeniem obserwowali sytuację. Służący pomogli Danielowi wysiąść z powozu. Podchodząc do drzwi wejściowych, zastanawiał się, ilu ludzi w tym tłumie zna jego tożsamość i ma świadomość prastarych koneksji łączących go z dawnym purytańskim wodzem. Musieli wśród nich znajdować się szpiedzy torysów; ci z pewnością go rozpoznali i natychmiast dostrzegli ten związek. Domyślał się więc, że wezwano go także w tym celu, by całemu torysowskiemu światu przekazać zawoalowaną groźbę. Modernizując dom Marlborougha, Vanbrugh zakładał, że książę zamieszka w nim na dłużej, przebudowa była więc gruntowna i większość budowli znajdowała się w stanie cokolwiek surowym. Daniel pozwolił się prowadzić służącemu pod rusztowaniami, wśród stosów cegieł i stert drewna. Jednakże im bardziej zagłębiali się w rezydencję, tym więcej napotykali wykończonych jej fragmentów. Remont rozpoczął się od książęcej sypialni, skąd następnie rozprzestrzeniał się na zewnątrz. Przed dwuskrzydłowymi drzwiami, zdobionymi snycerką zamówioną u samego Grinlinga Gibbonsa, pokojówka wręczyła Danielowi srebrną miednicę z wrzątkiem, owiniętą ręcznikami, żeby nie poparzył sobie dłoni. - Proszę ją postawić obok księcia - brzmiała instrukcja. Otworzono mu drzwi. Siedzący na krześle pośrodku nieskazitelnie białej sypialni książę Marlborough wyglądał jak żuk na lodowcu. Czaszkę miał porośniętą gęstą szczeciną - najwyraźniej nadszedł Dzień Golenia, i to wyraźnie spóźniony, albowiem, jak było powszechnie wiadomo, niesprzyjające wiatry zatrzymały parę książęcą w Ostendzie na całe dwa tygodnie. Daniel, który o levee wiedział tyle samo, co każdy przeciętny Anglik, zaczął się obawiać, że każą mu namydlić książęcy czerep i zeskrobać dwutygodniową szczeć. W tej samej chwili dostrzegł jednak balwierza, który ostrzył brzytwę na pasku, i skonstatował (z bezbrzeżną ulgą), że ostrzem posłuży się przeszkolony w jej używaniu fachowiec. Z półtuzina zaproszonych na levee gości Daniel przybył ostatni, co zresztą natychmiast sobie uświadomił, mimo że oślepiało go sierpniowe słońce odbite od kilogramów nowiuteńkich stiuków. Sufit komnaty znajdował się tak daleko od podłogi, że można by wybaczyć naturaliście, który pomyślałby, że najwyższe festony i fryzy wyrzeźbiono w naturalnie gromadzących się na tej wysokości śniegu i lodzie. Książę miał na sobie szlafrok z jakiegoś połyskującego i szepczącego materiału, szyję zaś otulały mu całe mile płótna, udrapowanego w przewidywaniu golenia. Trudno byłoby sobie wyobrazić obraz mniej przystający do wizerunku surowego purytanina. Jeżeli na zewnątrz, przy Pall Mail, torysi wyobrażali sobie, że Daniel przybył do Marlborough House, by namaścić nowego Cromwella, jeden rzut oka na ten pokój rozwiałby ich niepokoje: jeśli nawet książę wrócił po to, by triumfalnie przejąć władzę, nie zamierzał tego czynić jako wojskowy dyktator, lecz jako Król Słońce. Marlborough dźwignął się z krzesła i ukłonił Danielowi, który omal nie upuścił miski z wodą. Pozostali uczestnicy levee - odpowiedzialni za przytrzymanie świecznika, podanie koszuli, upudrowanie peruki i noszący co najmniej hrabiowskie tytuły - ukłonili mu się jeszcze niżej. Daniel niewiele widział, wyraźnie jednak słyszał ich złośliwe chichoty, gdy na chwiejnych nogach pokonywał ostatnie jardy. - Doktor Waterhouse nie wie jeszcze, co dziś znaleziono w kasetce barona von Bothmara - domyślił się książę. - PRZYZNAJĘ SIĘ DO CAŁKOWITEJ IGNORANCJI W TEJ MATERII, MÓJ PANIE. - BOTHMAR, AMBASADOR HANOWERSKI, PRZYWIÓZŁ ZE SOBĄ PANCERNĄ KASETKĘ, KTÓRA MIAŁA ZOSTAĆ OTWARTA PO ŚMIERCI KRÓLOWEJ ANNY. ZAWIERAŁA INSTRUKCJE JEGO KRÓLEWSKIEJ MOŚCI DOTYCZĄCE ZARZĄDZANIA KRAJEM DO CZASU, GDY JEGO KRÓLEWSKA MOŚĆ BĘDZIE MÓGŁ PRZYBYĆ OSOBIŚCIE I PRZYJĄĆ NALEŻNE MU INSYGNIA WŁADZY. DZISIEJSZEGO RANKA OTWARTO KASETKĘ W OBECNOŚCI CZŁONKÓW TAJNEJ RADY I ODCZYTANO ZNAJDUJĄCY SIĘ W NIEJ DOKUMENT. KRÓL WSKAZAŁ DWUDZIESTU PIĘCIU REGENTÓW, KTÓRZY MAJĄ WŁADAĆ ANGLIĄ DO CHWILI JEGO PRZYJAZDU. PAN, DOKTORZE WATERHOUSE, JEST JEDNYM Z NICH. - TO JAKIŚ ŻART! - ALEŻ SKĄD. KIEDY SIĘ TOBIE KŁANIAMY, MÓJ PANIE, CZYNIMY TO Z SZACUNKU DLA TWOJEJ REGENCKIEJ WŁADZY. POSPOŁU Z DWOMA TUZINAMI INNYCH WYBRAŃCÓW JESTEŚ TERAZ NAJLEPSZĄ NAMIASTKĄ KRÓLA, JAKĄ MAMY W ANGLII. NIKT WCZEŚNIEJ NIE ZWRACAŁ SIĘ DO DANIELA W TAKI SPOSÓB, ON ZAŚ NIGDY BY SIĘ NIE SPODZIEWAŁ, ŻE PIERWSZĄ OSOBĄ, KTÓRA TO UCZYNI, BĘDZIE KSIĄŻĘ MARLBOROUGH. NIEWYPUSZCZENIE MISKI Z RĄK WYMAGAŁO W TEJ SYTUACJI NIE LADA PRZYTOMNOŚCI UMYSŁU. JEDNAKŻE DOKONAŁ TEJ SZTUKI (NIE BEZ POMOCY JEDNEGO ZE SŁUŻĄCYCH), POSTAWIŁ NACZYNIE WE WSKAZANYM MIEJSCU I SIĘ ODSUNĄŁ. NA TYM KOŃCZYŁY SIĘ JEGO OFICJALNE OBOWIĄZKI. GOLIBRODA NAMOCZYŁ GĄBKĘ, WYŻĄŁ JĄ I POŁOŻYŁ KSIĘCIU NA GŁOWIE NA PODOBIEŃSTWO OCIEKAJĄCEJ WODĄ KORONY. KSIĄŻĘ ZAMRUGAŁ GWAŁTOWNIE, GDY STRUŻKA ŚCIEKŁA MU DO OKA, UNIÓSŁ LEKKO GŁOWĘ I ZACZĄŁ PRZEGLĄDAĆ TRZYMANE NA KOLANACH PAPIERY. NAJWYRAŹNIEJ JEDNĄ Z ATRAKCJI LEVEE BYŁO OGLĄDANIE, JAK GŁÓWNY BOHATER CEREMONII CZYTA POCZTĘ. - Grub Street musi mieć chyba z dziesięć mil długości - mruknął, odrzucając kolejne gazety. - Wasza Książęca Mość, wkrótce możesz pożałować, że nie jest krótsza. - Tak jak i pan, doktorze Waterhouse. Po tym, jak został pan wyniesiony do godności regenta, stanie się pan obiektem rozlicznych ataków. Marlborough odchylił głowę do tyłu, żeby mydło nie zalewało mu oczu, przyjmując w ten sposób pozycję o tyle niewygodną, że nie mógł już swobodnie zerkać w rozłożone na kolanach dokumenty. Przekładał je więc po omacku, aż świszczały mu złote chwosty przy mankietach, i od czasu do czasu podnosił któryś papier w wyprostowanej ręce. - O, jest - stwierdził, natrafiwszy na najnowszy numer Lens. - To dla pana, doktorze. Przeczytałem to obecnym tu dżentelmenom, gdy czekaliśmy na ostatniego z gości... Niech pan sam przeczyta. - Dziękuję, mój panie. Jestem przekonany, że lektura przysporzyła panom o wiele więcej uciechy, niż dostarczyłoby moje punktualne przybycie. - PRZECIWNIE, MÓJ PANIE, TO MY POWINNIŚMY ZABAWIAĆ CIEBIE - ODRZEKŁ KSIĄŻĘ I WZDRYGNĄŁ SIĘ, GDY BRZYTWA ZAHACZYŁA O BLIZNĘ NA CZASZCE. KSIĄŻĘCY CZEREP, KTÓREGO WŁAŚCICIEL OGLĄDAŁ NA WŁASNE OCZY ŚMIERĆ SETEK TYSIĘCY ANGLIKÓW, FRANCUZÓW I ŻOŁNIERZY INNYCH NACJI UCZESTNICZĄCYCH W WOJNACH Z LUDWIKIEM XIV, BYŁ POZNACZONY PONADPRZECIĘTNĄ LICZBĄ PŁYTSZYCH I GŁĘBSZYCH SZRAM I ZROSTÓW, CZAJĄCYCH SIĘ POD DWUTYGODNIOWYM WŁOSIEM JAK ZDRADZIECKIE ŁAWICE W MĘTNEJ WODZIE I STANOWIĄCYCH ZAGROŻENIE DLA NAWIGUJĄCEJ PO TYM AKWENIE BRZYTWY. - CO MAM PRZECZYTAĆ? - ZAPYTAŁ DANIEL, SIĘGAJĄC PO PODANĄ MU GAZETĘ. SPOJRZENIE MARLBOROUGHA (KTÓREGO OCZY BYŁY NIEZWYKLE DUŻE I WYRAZISTE) SPOCZĘŁO NA MOMENT NA DŁONI DANIELA. LUDZIE ZWYKLE NIE ZAWRACALI SOBIE GŁOWY OGLĄDANIEM DANIELOWYCH RĄK: MIAŁY KOMPLET PALCÓW, BYŁY POZBAWIONE WYPALONYCH W OLD BAILEY PIĘTN I - ZAZWYCZAJ - WSZELKICH OZDÓB. TEGO DNIA JEDNAK DANIEL NA JEDNYM Z PALCÓW PRAWEJ RĘKI MIAŁ PROSTĄ ZŁOTĄ OBRĄCZKĘ. NIEPRZYZWYCZAJONY DO NOSZENIA BIŻUTERII, NIE MÓGŁ SIĘ NADZIWIĆ, JAK MOCNO TAKIE CACUSZKO PRZYCIĄGA UWAGĘ POSTRONNYCH OSÓB. - „ROZWAŻANIA O WŁADZY”, NA STRONIE DRUGIEJ. - Stosowny tytuł, jeżeli rzeczywiście mam taką władzę, jaką się mi przypisuje. Kto jest autorem? - To jest właśnie najciekawsze. Otóż niejaki Par... - On to napisał?! - Nie. On tylko znalazł w Clink pewnego Maura, okaz doprawdy niezwykły. Nie jest ów Maur, naturalnie, istotą rozumną, posiadł jednak niecodzienny dar wysławiania się w mowie i piśmie, zupełnie tak, jakby nią był. - Znam go - powiedział Daniel. Udało mu się w końcu zogniskować spojrzenie na wybitym pod tytułem artykułu imieniu DAPPA. Zerknął na księcia, lecz natychmiast odwrócił wzrok, gdy przy uchu Marlborougha wezbrała kropla krwi, która chwilę później spłynęła mu po żuchwie na płótno pod brodą. Książę znowu szarpnął głową. - Ostrożnie, drogi panie! Nie przybyłem do Anglii po to, by umrzeć z powodu szczękościsku! Daniel powiódł wzrokiem po pięciu pozostałych gościach, którzy zaszczycili go wymuszonymi uśmiechami, jakimi nie obdarzano go od czasu, gdy był umiarkowanie ważną personą na dworze Jakuba II. Marlborough znowu był łysy. Dwóch służących krążyło wokół niego z gałgankami w ręku, od czasu do czasu doskakując, aby zatamować krew. Książę przejrzał się w lusterku i skrzywił. - Coś podobnego! Pytam się: to golenie czy trepanacja?! Pospiesznie odłożył zwierciadło, jakby życie spędzone wśród huku muszkietów i świstu ostrzy nie przygotowało go na tak okrutny widok. Na kolanach trzymał jeszcze mnóstwo listów i gazet, więcej niż doktor Waterhouse przeglądał w ciągu roku, toteż znalezienie pożądanej lektury zajmowało mu dłuższą chwilę. Daniel obserwował go z zaciekawieniem. Za młodu John Churchill był najpiękniejszym mężczyzną w Anglii, a może nawet całym świecie chrześcijańskim, i jego anielska uroda przetrwała do chwili obecnej, choć liczył sobie już sześćdziesiąt pięć wiosen. Był stary i łysy, skórę miał bladą i sflaczałą (a teraz w dodatku także zakrwawioną), ale zachował szlachetną powierzchowność, czego z pewnością nie dałoby się powiedzieć o ogóle arystokracji; oczy miał nadal duże i piękne, nieskażone obwisłą skórą i zwichrowanymi brwiami, które podstarzałym Anglikom często nadawały przerażający wygląd. - Mam! - zakrzyknął triumfalnie i kilkakrotnie trzepnął złożonym listem o kolano, jakby bez tego litery na papierze nie potrafiły się ułożyć w pożądanej kolejności. - List od jednego z regentów! - Lord Ravenscar również znalazł się na liście Bothmara? - spytał Daniel, z daleka rozpoznając pieczęć i charakter pisma. - Naturalnie. Jest głównym kandydatem do objęcia stanowiska Lorda Skarbnika. Któż bowiem lepiej od niego zna się na funkcjonowaniu banków, mennicy, Skarbu i Giełdy? - Książę przebiegł wzrokiem list od Rogera. - Nie będę czytał całości - zapewnił zgromadzonych. - Powitanie, gratulacje... Zaprasza mnie i panią Churchill na soiree, które odbędzie się w jego rezydencji pierwszego września. - Przeniósł zdumione spojrzenie na Daniela. - Mości panie, czy nie uważasz, że to trochę niestosowne, urządzać przyjęcie tak szybko po śmierci królowej? - Pierwszego września skończy się miesięczna żałoba - odparł wymijająco Daniel. - Nie mam ponadto wątpliwości, że soiree u lorda Ravenscara będzie przyjęciem taktownym, stosownie dyskretnym... - Obiecuje mi tutaj erupcję swojego wulkanu! Te słowa wywołały chichoty u milczącej dotychczas piątki pozostałych gości. - Opłakując królową, nie powinniśmy zaniedbać powitania nowego króla, mój panie. - Skoro tak stawia pan sprawę, doktorze... Chyba się wybierzemy. Muszę przyznać, że jeszcze nie widziałem tego słynnego wulkanu. - Powiadają, że wart jest wizyty u Ravenscara. - W to nie wątpię. Zaraz poślę odpowiedź do świątyni Wulkana. Gdybyś jednak, mój panie, spotkał markiza Ravenscar, na przykład na zebraniu tej waszej Rady Regentów, koniecznie wspomnij mu, że się do niego wybieram. - Uczynię to z przyjemnością. - Doskonale! Mogę już wstać, czy też konieczna będzie kauteryzacja krwawiących ran? Kiedy książęca głowa została ogolona, Daniel przestał być potrzebny i Marlborough skoncentrował się na pozostałych gościach, odpowiedzialnych za podanie mu koszuli, peruki, szabli et caetera. Każdy z tych etapów levee był pretekstem do czczych pogaduszek, które nie tylko nie interesowały Daniela, ale były dlań wręcz niezrozumiałe, dotyczyły bowiem ludzi, których nie znał lub których tożsamości mógł się co najwyżej domyślać, gdy książę nazywał ich po imieniu lub w jakiś inny, jeszcze mniej oczywisty sposób. Miał jednak dość oleju w głowie, by zdawać sobie sprawę, że nietaktem byłoby wymknąć się przed zakończeniem ceremonii. Mając na uwadze jego szacowny wiek, służący podsunął mu krzesło. Daniel usiadł. Czas płynął. Wzrok Daniela padł na gazetę. ROZWAŻANIA O WŁADZY Dappa Wolne Clink jednoczy się z całą WIELKĄ BRYTANIĄ w bólu po stracie naszej umiłowanej królowej. Tutejsi osadzeni zamienili jasne, wesołe letnie okowy na ciężkie kajdany żałobne i przebrali się z szarych łachmanów w czarne. Przez całą noc nie dają mi spać dobiegające z niżej położonych lochów lamenty i jęki, dowodzące, że narodowa tragedia dotknęła boleśnie mieszkańców Clink w nie mniejszym stopniu niż łaskawego hrabiego B. Zaledwie przed tygodniem człowiek ten znajdował się na samym szczycie olbrzymiego stosu trupów, jakim jest polityka; wielu uważało go za najbardziej wpływową postać w państwie. Jednakowoż od śmierci królowej nie słyszano o nim, a i on sam nie daje znaku życia. Co zatem stało się z hrabią B.? Jest to pytanie o tyle retoryczne, że nikogo nie interesuje, co się stało z B. Zadając je, ludzie pytają w istocie „ Co się stało z jego władzą? Gdzie się podziała jego potęga?”. Tydzień temu wszyscy twierdzili, że B. posiadł wielkie jej zasoby, dzisiaj są zgodni, że stracił wszystko. Gdzie zniknęła? Wielu chciałoby to wiedzieć, gdyż więcej ludzi pożąda władzy niźli złota. Herr Leibniz utrzymuje, że wszelkie ciała mają dwie własności: vis viva, oraz tak zwaną quantite d'avancement. Obie zostają zachowane podczas zderzeń i transformacji układu. Pierwsza równa jest iloczynowi masy i kwadratu prędkości, druga zaś po prostu iloczynowi masy i prędkości. U zarania dziejów wszechświat został obdarowany pewną ilością jednej i drugiej, która to ilość nie rośnie i nie maleje z biegiem czasu, a jej cząstki są wymieniane pomiędzy zapełniającymi wszechświat ciałami jak srebrne pensy przechodzące na targu z rąk do rąk. Co prowadzi do pytania: czy ta władza, ta potęga, zachowuje się podobnie jak vis viva quantite d'avancement, czyli: czy jej zasób we wszechświecie jest stały? Czy raczej przypomina udziały w jakiejś kompanii, które jednego dnia osiągają zawrotne ceny, by dzień później stracić wszelką wartość? Gdyby miała przypominać udziały, należy skonkludować, że jej przeogromna ilość, jaką jeszcze niedawno dysponował B., rozpłynęła się jak cień w promieniach słońca. Bez względu bowiem na to, jak wielkie fortuny przepadają podczas krachu giełdowego, nie widać, by później gdzieś wypływały. Jeżeli jednak ilość potęgi jest stała, to władza B. nie mogła przepaść bez śladu. Gdzie jest? Niektórzy twierdzą, że to lord R. przechwycił ją i ukrył pod kamieniem w obawie przed lordem M., który mógłby przybyć zza morza i ją zagarnąć. Znajomi, których mam pośród wigów, utrzymują, że wszelka władza stracona przez torysa zostaje automatycznie i niezawodnie podzielona między wszystkich ludzi. Jednakże jakkolwiek długo i żmudnie nie przeczesywałbym lochów Clink w poszukiwaniu zaginionej potęgi B., nie znajduję ani krztyny, co unieważnia twierdzenie mych przyjaciół, albowiem w mrocznych salons Clink ludzi nie brakuje. Chciałbym zatem przedstawić nową Teorię Potęgi, zainspirowaną wywodami pana Newcomena, hrabiego Lostwithiel i doktora Waterhouse’a na temat Maszyny Dźwigającej Wodę za Pomocą Ognia. Tak jak młyn miele ziarno na mąkę, krosno tka płótno, a huta wytwarza stal, tak i owa Maszyna ma - jak się nas zapewnia - wytwarzać potęgę. Jeżeli jej chwalcy mówią prawdę (ja zaś nie mam żadnych powodów, aby wątpić w ich uczciwość), dowodzi to, że potęga nie jest wielkością stałą, niezmienną we wszechświecie, takich bowiem wielkości nie można wyprodukować. Stąd wniosek, że zasoby potęgi stale rosną, a tempo tego wzrostu jest coraz szybsze, w miarę jak przybywa wyżej wzmiankowanych Maszyn. Człowiek gromadzący potęgę dla siebie przypomina więc skąpca siedzącego na stosie monet w kraju, którego waluta ulega systematycznej dewaluacji wskutek produkcji większej ilości pieniądza niż rynek jest w stanie wchłonąć. Tak oto początkowo wielka fortuna zmienia się pomału w hałdę żużlu i traci wartość, zanim właściciel zdecyduje się ją wreszcie sprzedać na targu. Tak też rzecz się ma z lordem B. i jego bezcennym zasobem potęgi. To zaś, co dotyczy lorda B., jest tym słuszniejsze w odniesieniu do jego służalców, zwłaszcza tych najpośledniejszej konduity, a do takich należy pan CHARLES WHITE. Łotr ów twierdzi, że jestem jego własnością; wyobraża sobie, że posiadłszy człowieka, można posiąść władzę. Tymczasem pomysł, że do niego należę, nic mu nie dał, ja zaś, który miałem się okazać z władzy i potęgi wszelkiej wyzuty, piszę oto do publikowanej na Grub Street gazety, którą Ty, Szanowny Czytelniku, właśnie przeglądasz. W miarę jak Marlborough był coraz kompletniej ubrany i coraz pełniej wyekwipowany, odprawiał kolejnych dworzan, co czynili, gnąc się w ukłonach i niemal roniąc łzy z wdzięczności za zaproszenie. Zanim wybiło południe, Daniel został sam z księciem, który w upudrowanej, śnieżnobiałej peruce i dyskretnym, lecz zarazem szokująco modnym stroju, uzupełnionym szpadą, wydał mu się nagle godny najwyższego podziwu. Wyszli się przejść po przylegającym do sypialni ogrodzie różanym, co zaowocowało zgłębieniem tematu róż w stopniu, na jaki Daniel zupełnie nie był przygotowany. Nie dlatego, że ich nie lubił, uchowaj Boże, ale rozmawianie o różach było według niego nieporozumieniem. - Przyjąłem łaskawie zaproszenie Ravenscara - powiedział w końcu książę. - Co więcej, uczyniłem to w obecności tamtej piątki, wybranej spośród najgorszych londyńskich plotkarzy. Podejrzewam wręcz, że Roger już o wszystkim wie. Przyjęcie zaproszenia uzależniam jednak od pewnego proviso, o którym przy nich nie wspomniałem. Nie zamieszczę go również w uprzejmym liście, który zaraz wyślę do świątyni Wulkana. Zdradzę je tobie, mój panie, ufając, że ty przekażesz je markizowi Ravenscar. - Jestem gotowy, mój panie - odparł Daniel, starając się ukryć przebijające z jego głosu znużenie. Znowu to samo. - POZWÓL, ŁASKAWY PANIE, ŻE PRZYPOMNĘ CI POROZUMIENIE, KTÓRE PRZYPIECZĘTOWALIŚMY UŚCISKIEM DŁONI W NOC WSPANIAŁEJ REWOLUCJI, STOJĄC NA GROBLI PRZED TOWER. - DOSKONALE JE PAMIĘTAM, MÓJ PANIE, ALE PRZYPOMNIENIE GO Z PEWNOŚCIĄ NIE ZASZKODZI. - OBIECAŁEM, ŻE ZOSTANĘ PAŃSKIM PRZYJACIELEM, JEŚLI POMOŻE MI PAN ZROZUMIEĆ, ALBO PRZYNAJMNIEJ ŚLEDZIĆ, POCZYNANIA ALCHEMIKÓW. - W RZECZY SAMEJ. - POCHLEBIAM SOBIE MYŚLĄ, ŻE PRZEZ DWADZIEŚCIA PIĘĆ LAT, JAKIE MINĘŁY OD TAMTEJ CHWILI, NIERAZ CI SIĘ PRZYSŁUŻYŁEM - POWIEDZIAŁ JOHN CHURCHILL. W TEJ CHWILI NIE ROZMAWIALI BOWIEM JAK KSIĄŻĘ Z REGENTEM, LECZ JAK JOHN Z DANIELEM. - WŁAŚCIWIE... PRZYZNAM, ŻE ZDZIWIŁEM SIĘ, SŁYSZĄC, ŻE MOJE NAZWISKO TRAFIŁO NA LISTĘ BOTHMARA. - WIELOKROTNIE MIAŁEM OKAZJĘ, PODCZAS WOJNY I PO JEJ ZAKOŃCZENIU, POCHWALIĆ NIEKTÓRYCH ANGLIKÓW PRZED KSIĘCIEM ELEKTOREM. Z PEWNOŚCIĄ NIE ZASZKODZIŁ CI TEŻ SZACUNEK, JAKIM CIĘ DARZY KSIĘŻNICZKA KAROLINA. - TWOJE STARANIA PRZYNOSZĄ ZASZCZYT SYNOWI DRAKE'A. - POSŁUCHAJ, DANIELU. OD CZASU ZAWARCIA NASZEJ UMOWY WIELE SIĘ ZMIENIŁO... JUNCTO ROGERA COMSTOCKA ODMIENIŁO KSZTAŁT PAŃSTWA. TO COMSTOCK ODDAŁ MENNICĘ W RĘCE CZOŁOWEGO ŚWIATOWEGO ALCHEMIKA; TEN ALCHEMIK PO DZIŚ DZIEŃ NIĄ WŁADA I MA SIĘ DOSKONALE, NIEKTÓRZY TWIERDZĄ WRĘCZ, ŻE JAK NIKT INNY PRZYKŁADA SIĘ DO SWOJEJ ROBOTY. DOSZŁY MNIE JEDNAK NIEPOKOJĄCE SŁUCHY NA TEMAT PYXIS, A TAKŻE TAK NIESŁYCHANYCH I ZGOŁA NIEZIEMSKICH SPRAW JAK PRÓBA ODZYSKANIA ZŁOTA SALOMONA, ZDOBYCIA RTĘCI FILOZOFICZNEJ, ORAZ INNYCH ZALATUJĄCYCH OKULTYZMEM PRAKTYK, DLA KTÓRYCH NIE MA MIEJSCA W OSIEMNASTYM WIEKU. TERAZ, KIEDY PO ŚMIERCI ANNY (NIECH BÓG MA W OPIECE JEJ DUSZĘ) JERZY MA OBJĄĆ TRON, NA MOICH BARKACH SPOCZYWA OGROMNA ODPOWIEDZIALNOŚĆ: MUSZĘ POMÓC NASZEMU NOWEMU KRÓLOWI... CO JA MÓWIĘ, KRÓLOWI. NOWEJ DYNASTII! MUSZĘ POMÓC IM ZROZUMIEĆ, CO NAPRAWDĘ DZIEJE SIĘ W TYM KRAJU. ZAMIERZAM DOPILNOWAĆ, BY NA CZELE MENNICY STANĄŁ CZŁOWIEK KOMPETENTNY I W PEŁNI WŁADZ UMYSŁOWYCH, BO POTRZEBUJEMY ZDROWEGO, MOCNEGO PIENIĄDZA. CZY MOŻNA ZAUFAĆ NEWTONOWI, ŻE POPROWADZI MENNICĘ JAK NALEŻY, DANIELU? CZY BĘDZIE W NIEJ BIŁ METALOWE KRĄŻKI, JAK PAN BÓG PRZYKAZAŁ, CZY RACZEJ WYKORZYSTA JĄ JAKO LABORATORIUM DO PROWADZENIA MILENARYSTYCZNYCH EKSPERYMENTÓW? POWIEDZ MI, CZY ON JEST CZAROWNIKIEM? A JEŚLI TAK, TO CZY DOBRYM? ŚWIĄTYNIA WULKANA GODZINĘ PÓŹNIEJ - CO MU POWIEDZIAŁEŚ? - SPYTAŁ ROGER, RACZEJ Z FASCYNACJĄ NIŻ ZE ZGROZĄ. SPACEROWALI Z DANIELEM PO NALEŻĄCYM DO ROGERA OGRODZIE RÓŻANYM, KTÓRY BYŁ DZIESIĘĆ RAZY WIĘKSZY NIŻ TEN NALEŻĄCY DO KSIĘCIA, NIE MÓGŁ NATOMIAST POCHWALIĆ SIĘ RÓWNIE EFEKTOWNĄ LOKALIZACJĄ: TYLKO U MARLBOROUGHA OGRODNICY, PRZESKOCZYWSZY PRZEZ PŁOT, MOGLI POŻYCZYĆ SZPADEL OD SAMEGO KRÓLA ANGLII. - OBAWIAM SIĘ, ŻE UDZIELIŁEM ZBYT WYMIJAJĄCEJ ODPOWIEDZI JAK NA GUST KSIĘCIA - ODPARŁ PO CHWILI ZASTANOWIENIA DANIEL. - ZAPEWNIŁEM GO, ŻE CZEGOKOLWIEK NEWTON SIĘ TKNIE, ROBI TO DOSKONALE, A ZATEM, JEŻELI NAPRAWDĘ JEST CZAROWNIKIEM, TO I W TYM FACHU MUSI BYĆ MISTRZEM. - NA MIŁY BÓG! - WYKRZYKNĄŁ ROGER. - RACZEJ NIE POPRAWIŁEŚ MU NASTROJU. - TEGO NIE WIEM. ZA TO CHYBA UDAŁO MI SIĘ GO PRZEKONAĆ, ŻE ISAAC NIE JEST SZALEŃCEM. NIEZŁY POCZĄTEK. - ALE TYLKO POCZĄTEK. HMM... - W NASZEJ KONWERSACJI NIE CHODZIŁO O TO, BY ISAACA POTĘPIĆ LUB ROZGRZESZYĆ. MIAŁA BYĆ DLA CIEBIE OSTRZEŻENIEM. - JESTEM GOTOWY. - MARLBOROUGH PRZYJĄŁ TWOJE ZAPROSZENIE. - WIEM O TYM, I TO OD ŁADNYCH PARU GODZIN. - JEŚLI ON PRZYJDZIE, ZJAWIĄ SIĘ WSZYSTKIE WAŻNE PERSONY, ZAPROSZONE I NIE. - WYNAJĄŁEM JUŻ DODATKOWĄ SŁUŻBĘ, ŻEBY SOBIE Z TYM NADMIAREM GOŚCI PORADZIĆ. TO MA BYĆ TO OSTRZEŻENIE? ŻE NA MOJE PRZYJĘCIE PRZYJDZIE DUŻO LUDZI? ROGER WYRAŹNIE SIĘ ZDEKONCENTROWAŁ I W OKO WPADŁ MU ZŁOTY PIERŚCIEŃ NA PALCU DANIELA. ZMARSZCZYŁ BRWI, OTWORZYŁ USTA... ZANIM ROZMOWA ZESZŁA NA BIŻUTERIĘ, DANIEL WSZEDŁ MU W SŁOWO: - NIE. MARLBOROUGH JEST POWAŻNIE ZANIEPOKOJONY TAJEMNICZĄ ATMOSFERĄ WOKÓŁ MENNICY. ZAMIERZA ZAŻĄDAĆ PRÓBY PYXIS, MNIEJ WIĘCEJ W PORZE KORONACJI NOWEGO KRÓLA, CZYLI ZA JAKIEŚ DWA MIESIĄCE OD TERAZ: CHCE ZBADAĆ WSZYSTKIE MONETY W PYXIS I MIEĆ ABSOLUTNĄ PEWNOŚĆ, ŻE PIENIĄDZ BITY PRZEZ JERZEGO BĘDZIE WOLNY OD WSZELKICH NIEDOSKONAŁOŚCI. TYMCZASEM ZAŚ CHCIAŁBY ZOBACZYĆ, ŻE PRÓBUJE SIĘ JAKOŚ PODREPEROWAĆ REPUTACJĘ MENNICY I ZAŻEGNAĆ ZWIĄZANE Z NIĄ KONTROWERSJE; CHCIAŁBY TEŻ MIEĆ PEWNOŚĆ, ŻE MOŻE ZAUFAĆ NEWTONOWI. JEŻELI PRZED PIERWSZYM WRZEŚNIA SYTUACJA SIĘ WYRAŹNIE NIE POPRAWI, KSIĄŻĘ NIE BĘDZIE GOŚCIEM NA TWOIM SOIREE. - O zgrozo! - Zostaniesz upokorzony, Rogerze, boleśnie i przykładnie upokorzony. Cały Londyn dowie się, że nie cieszysz się już łaską księcia i nigdy nie zostaniesz nie tylko Lordem Skarbnikiem, ale nawet Lordem Rakarzem. Innymi słowy, dzień pierwszy września będzie początkiem twojej emerytury. - A zatem... czas przygotować Wulkan! - zagrzmiał Roger po stosownie długiej, trwożliwej pauzie, może nawet połączonej z cichą modlitwą. Zrobił w tył zwrot wokół laski, na której się opierał, odwrócił się plecami do swojego rozmówcy i pomaszerował przez ogród w stronę domu. Był to piękny pokaz brawury, Daniel miał jednak wrażenie, że służył głównie temu, by ani on, ani nikt inny nie zobaczyli w tej chwili wyrazu twarzy Rogera. Dlatego też, zamiast przyglądać się fizjonomii gospodarza, udawał, że bez reszty pochłaniają go zabiegi związane z udrażnianiem wulkanu. Jak również osoba jego twórcy: MacDougall zdjął jedną z płyt tworzących stok sztucznej góry, odłożył ją na bok i włożył głowę głęboko w trzewia machiny. - Tyłek ci widać, MacDougall! - zawołał Ravenscar. - U człowieka twojej profesji jest to nieodmiennie oznaka zaangażowania w ciężką i wydajną pracę. Tyłek, o którym była mowa, zaczął się poruszać gwałtownie na boki, gdy MacDougall podjął desperacką próbę wyplątania się z maszynerii. Rozległy się dwa głuche uderzenia i jedno przekleństwo, zanim oczom widzów ukazała się głowa, zwieńczona - jak pochodnia płomieniem - zawstydzająco rudą czupryną. W obecności włosów i zarumienionych policzków MacDougalla cały świat tracił barwy. - Witam, panie MacDougall - powiedział Daniel. - Miło mi pana widzieć, doktorze Waterhouse. - Udało się panu zdobyć fosfor? - Jak już panu niedawno mówiłem... Nie kupuję go bezpośrednio od wytwórcy, lecz przez... pośrednika, jeśli można tak powiedzieć. - A złożyłeś już zamówienie u tego pośrednika? - zapytał Roger. - O tak, mój panie. Wczoraj. - No to leć do niego z powrotem i poproś o dwa razy więcej! - Wątpię, mój panie, aby byli w stanie wyprodukować tak znaczną jego ilość w tak krótkim czasie. - Nieważne, podwój zamówienie. Jeżeli erupcja w dniu pierwszym września nie będzie wspanialsza od wszystkich dotychczasowych, winą za niepowodzenie będzie można obarczyć nasz niewydolny przemysł fosforowy, ale niech nikt nie śmie powiedzieć, że markiz Ravenscar pożałował pieniędzy! - Dobrze, mój panie. Zobaczymy, czy podejmą wyzwanie. Jednak na mój gust może im się udać. - Wyśmienicie, panie MacDougall - powiedział Daniel. - Zechciałby pan przybyć na spotkanie mojego klubu, by osobiście opowiedzieć nam o swoim dostawcy? - Ależ, doktorze Waterhouse... Byłbym zaszczycony! - Wobec tego proszę zebrać narzędzia. Ja i markiz Ravenscar będziemy czekać na pana przed domem. Roger i Daniel wyszli z sali balowej i okrążyli szemrzącą fontannę z Wulkanem spuszczającym się na udo Minerwy. - Co dzisiaj porabia urocza para? - zapytał Daniel, nie mogąc oderwać oczu od posągu bogini. - Słucham...? - zdziwił się Roger, sam niezbyt skoncentrowany. - Miałem na myśli Catherine Barton i jej ciało. - Ach tak... Wyszli na zakupy. Ciału potrzebna jest nowa suknia na przyjęcie. - Doskonale. - Posłuchaj, Danielu... Zupełnie cię nie rozumiem. Po co zabierasz MacDougalla do klubu? - Znam go dobrze. W Pałacu Sztuk Technicznych okazał się bezcennym pracownikiem. Nadzwyczaj pomysłowym. - No dobrze, ale co to ma wspólnego z waszym klubem?! Zostawili fontannę za sobą i znaleźli się w części rezydencji zaprojektowanej przez Daniela: pierwotnej świątyni Wulkana, pochodzącej sprzed przeróbek i udoskonaleń Hooke'a i Vanbrugha. - W Machinach Piekielnych zastosowano fosfor. Ci, którzy je konstruują, musieli zatem mieć styczność z miejscowymi dostawcami tej substancji. Dzięki tobie podobne kontakty utrzymuje teraz także MacDougall, co pomoże nam otworzyć nowy wątek w naszym śledztwie. Panowie Kikin i Orney wprost palą się do tego, by podążyć tym tropem. - Wydawało mi się, że dobiliście targu z Jackiem Shaftoe, przez co klub praktycznie stracił rację bytu. - Jack nie dał znaku życia, odkąd przed tygodniem zeskoczył ze stopnia twojego powoziku przy Hay Market. Jeśli wierzyć plotkom, był zamieszany w wydarzenia w gmachu opery... - Odrażające. Doprawdy, nie godzi się nadziewać jezuitów na wiolonczele. Jeśli kiedyś spotkam tego Jacka, udzielę mu ostrej reprymendy. - No właśnie o to się rozchodzi: czy Jack jeszcze gdzieś wypłynie? Isaac zasugerował już, że zeskakując z faetonu, Jack stracił wszystko, co wytargował „Pod Czarnym Psem”. - Newton opowiadał mi już o „Czarnym Psie” - zdradził Roger. - Twierdzi, że wszystko, co tam powiedział, powiedział pod przymusem: Jack groził wam szablą, wy byliście bezbronni. W związku z tym jego obietnice są nieważne. - A co ty o tym myślisz, Rogerze? - Myślę, że wasza umowa brzmi całkiem rozsądnie, nawet jeśli byliście dla Jacka nieco zbyt szczodrzy. Dlatego niepokoi mnie fakt, że wasz klub nadal chce go ścigać. - Obawiasz się, że narażając na szwank nasze porozumienie możemy doprowadzić do tego, że książę nie przyjdzie na twoje przyjęcie. - Właśnie. Znaleźli się w westybulu świątyni, gdzie przez otwarte na oścież drzwi frontowe zawiewał orzeźwiający zefirek. Kiedy stojąc na schodach, spoglądali w dół, można było ich wziąć za kapłanów Wulkana, którzy zrobili sobie chwilę przerwy w piekielnych modłach. - Nie mogę sterować Orneyem ani Kikinem - powiedział Daniel. - Nie mówiąc już o Isaacu. Może się okazać, że będziesz musiał go zwolnić. - Słucham?! - Marlborough ma rację, Rogerze. Mennica to nie miejsce dla czarownika. Mówię to z bólem, Isaac bowiem jest moim starym przyjacielem i wypuszcza dobre gwinee, należałoby go jednak zastąpić człowiekiem, który na biciu monet poprzestanie. - Wszystko to prawda, ale nie mam przecież takiej władzy, żeby go zwolnić. - Czyżby? Jesteś przecież regentem, prawda? - Ty również, Danielu. Może ty go wyrzuć? - Nie wykluczam, że tak to się skończy. Z wnętrza świątyni wynurzył się MacDougall, nieco przechylony na sterburtę, gdyż w prawej ręce niósł dźwięczący metalicznie wór z narzędziami. Wyczuwając, że głowy dwóch regentów są zaprzątnięte sprawami wagi państwowej, wyśliznął się dyskretnie z domu, przemknął do stojącej przy Great Russell Street dorożki Daniela, wskoczył do środka i zatrzasnął za sobą drzwiczki. - Jak bardzo Churchill nienawidzi alchemików? - zapytał Roger. - Czy to w ogóle możliwe, żeby zaufał Newtonowi? - Powtórzę ci, co mu powiedziałem na temat alchemii - zaproponował Daniel, czym zaskarbił sobie niepodzielną uwagę Rogera. - Już od dłuższego czasu twierdzę, że na naszych oczach kształtuje się nowy ustrój świata. Dawniej przypuszczałem, że odsunie w cień i zepchnie w nicość wszelkie inne rządzące światem systemy. Jednakże to, co ostatnio widziałem w podziemiach banku, przekonało mnie, że nowe ustroje nigdy nie zastępują starych kompletnie, lecz raczej otaczają je, obejmują, ogarniają. Tak jak nasze ciała zawierają widoczne pod mikroskopem drobnoustroje, mniejsze od nas samych i charakteryzujące się prostszą budową, ale żyjące tak, jak i my żyjemy. Kiedy pojawią się mocniejsze mikroskopy, nie zdziwię się wcale, jeśli odkryjemy, że wewnątrz tych drobnoustrojów mieszczą się inne, jeszcze mniejsze. Dlatego też wydaje mi się, że wbrew moim nadziejom alchemia nie zniknie, lecz zostanie w jakiś sposób uwzględniona w tym nowo powstającym ustroju świata; stanie się jego znajomym... powiedziałbym nawet: kojąco znajomym elementem, nawet jeśli jej nazwa się zmieni, a jej adepci przestaną śnić o kamieniu filozoficznym. Przestanie być widoczna, będzie jednak istnieć w dalszym ciągu, tak jak zaginiony strumień Walbrook płynie dalej spokojnie pod fundamentami Bank of England. - Ładnie powiedziane. Co na to książę? Uwierzył? - Nie wiem, ale wydaje mi się, że rozsądnie będzie zwiększyć nasze szanse powodzenia i w oczekiwaniu na wybuch wulkanu nadal tropić Jacka. Klub Kit-Cata Godzinę później - Cudowna błyskotka - stwierdził pan Threader, zadzierając wyżej głowę, by przez okulary do czytania spojrzeć na upierścienioną dłoń Daniela. - Nie przeobraża się nam pan chyba w dandysa, drogi panie? - Nie włożyłbym go na palec, gdybym mógł przewidzieć, jakie wywoła zamieszanie. Może mi pan zwrócić dłoń? - Kim jest ten Niemiec? - To nowy członek klubu. - Muszę panu przypomnieć, doktorze Waterhouse, że w tym klubie obowiązują pewne zasady. Kwestię przyjmowania nowych członków opisano szczegółowo na kilku stronicach regulaminu, z którym należałoby się zaznajomić, zamiast zjawiać się na spotkaniu w towarzystwie... - Baron jest nadwornym filozofem w Hanowerze, człowiekiem wielce wpływowym... - Doskonale. Został przyjęty. Jak się nazywa? - Przybył incognito. Proszę po prostu udawać, że go panowie znacie. Wyłożoną nie tak dawno przez Daniela ideę zawierania się mniejszych bytów w większych można by modelowo zilustrować na przykładzie ich małego stowarzyszenia, które zostało wchłonięte przez klub Kit-Cata. Stało się tak za sprawą Newtona, który, dołączywszy do grupki sfrustrowanych śledczych, przydał ich organizacji tajemniczości i prestiżu. Spotykali się w dyskretnym pokoiku na tyłach, by osoby pokroju Saturna czy MacDougalla mogły bez przeszkód w tych spotkaniach uczestniczyć. W tej chwili lista oczekujących na przyjęcie do klubu liczyła dwadzieścia osób, z których żadna nie miała pojęcia o celu jego działalności. Fakt, że jakiś hanowerski baron cichaczem przepchnął się na czoło tej kolejki - i to w tym samym dniu, gdy jeden z członków klubu został mianowany regentem - z pewnością dodatkowo podsyci atmosferę. Jeszcze trochę i będą musieli spotykać się w świątyni Mitry, żeby mieć chociaż cień prywatności. - Zmienił się pan po zostaniu regentem! - stwierdził Leibniz, zerkając na pierścień Daniela. - To prezent od Salomona Kohana - zwierzył mu się Daniel. - Kohan nie wygląda mi na człowieka, który rozdaje prezenty. - Po wizycie w Bridewell podarowałem mu sakiewkę ze złotymi obrzynkami, wybitymi przez dziurkarkę w kartach do Maszyny Logicznej. Parę dni później pewien Żyd, złotnik z Lombard, dostarczył mi ten pierścień, a wraz z nim liścik od monsieur Kohana, który kazał przetopić obrzynki i wlać złoto do formy na pierścień. Oto rezultat. - Na pozór jest to z jego strony nader uprzejmy gest. - ZGADZAM SIĘ. ZANIM JEDNAK ZDĄŻYLI WDAĆ SIĘ W ROZWAŻANIA NA TEMAT PRAWDZIWYCH MOTYWÓW KIERUJĄCYCH KOHANEM, W POKOJU ZAPADŁA TA SZCZEGÓLNA, JEDYNA W SWOIM RODZAJU CISZA, KTÓRA ZWIASTOWAŁA PRZYBYCIE SIR ISAACA NEWTONA, TAK JAKBY NAGLE ZNALEŹLI SIĘ W ZUPEŁNIE INNYM WNĘTRZU, NA ZUPEŁNIE INNYM SPOTKANIU. ISAAC OBSZEDŁ POKÓJ DOOKOŁA, ŚCISKAJĄC DŁONIE GOŚCI I CZŁONKÓW KLUBU: PANA KIKINA, PANA ORNEYA, PANA THREADERA, SATURNA, MACDOUGALLA, LEIBNIZA I - NA KONIEC - DANIELA. W SPOSOBIE, W JAKI PATRZYŁ NA TEGO OSTATNIEGO (I W JAKI DO NIEGO MÓWIŁ), WYCZUWAŁO SIĘ WYRAŹNĄ OSCHŁOŚĆ, PRZY KTÓREJ POWITANIE Z LEIBNIZEM WYPADŁO CIEPŁO I SYMPATYCZNIE. MOŻNA BY POMYŚLEĆ, ŻE ISAAC ZA SPRAWĄ MAGII PODSŁUCHAŁ WSZYSTKO, CO DANIEL MÓWIŁ O NIM WCZEŚNIEJ. - MUSZĘ POROZMAWIAĆ NA OSOBNOŚCI Z PANEM REGENTEM - OZNAJMIŁ NEWTON. CHWILĘ PÓŹNIEJ SIEDZIELI PRZY STOLIKU W GŁÓWNEJ SALI. SPOCZYWAJĄCE NA DANIELU NATARCZYWE SPOJRZENIE NEWTONA SKUTECZNIE STUDZIŁO ENTUZJAZM TYCH SPOŚRÓD GOŚCI, KTÓRZY MIELIBY OCHOTĘ PODEJŚĆ I POGRATULOWAĆ NOWEMU REGENTOWI. - MINĄŁ ZALEDWIE TYDZIEŃ OD NASZEJ ROZMOWY Z JACKIEM MINCERZEM „POD CZARNYM PSEM” - ZACZĄŁ ISAAC. - CO ZAMIERZASZ? - KSIĄŻĘ MARLBOROUGH CHCE PRZY OKAZJI KORONACJI ZAŻĄDAĆ PRÓBY PYXIS - ODPARŁ DANIEL I ZAWIESIŁ GŁOS, NA WYPADEK GDYBY ISAAC MIAŁ DOSTAĆ ZAWAŁU. NEWTON SKRZYWIŁ SIĘ I POCZERWIENIAŁ, ALE ŻYŁ. - WOBEC BRAKU KONTAKTU ZE STRONY PANA SHAFTOE... A MOŻE ODEZWAŁ SIĘ DO CIEBIE? - NIE. - DO MNIE TEŻ NIE. MUSIMY WIĘC DZIAŁAĆ DALEJ, JAKBY NIC SIĘ NIE WYDARZYŁO. WZMOCNIMY W TEN SPOSÓB SWOJĄ POZYCJĘ, GDYBY ZECHCIAŁ W PRZYSZŁOŚCI WZNOWIĆ NEGOCJACJE. ISAAC NIE PATRZYŁ NA DANIELA. - A TY CO ZAMIERZASZ? - SPYTAŁ DANIEL. - POŻĄDAM TEGO SAMEGO, CZEGO ZAWSZE POŻĄDAŁEM. TWOJE KNOWANIA Z BARONEM VON LEIBNIZ UTRUDNIŁY MI OSIĄGNIĘCIE CELU, GDYŻ WIĘKSZOŚĆ OBIEKTU MOJEGO POŻĄDANIA ZOSTAŁA PRZYOBIECANA CAROWI I JEST TERAZ TRZYMANA POD KLUCZEM W GROBOWCU W CLERKENWELL. JEDNAKŻE JACK MOŻE JESZCZE TROCHĘ GO MIEĆ, DLATEGO MUSZĘ WZMÓC STARANIA ZMIERZAJĄCE DO POJMANIA GO. - A JEŚLI BĘDZIESZ MUSIAŁ WYBIERAĆ? Z JEDNEJ STRONY UMOWA Z JACKIEM, KTÓRA POŁOŻY KRES ZAGROŻENIU Z JEGO STRONY DLA WALUTY I KRÓLA, ALE NIE POZWOLI CI ZDOBYĆ TEGO, CZEGO SZUKASZ, Z DRUGIEJ ŚCIGANIE GO DO SAMEGO GORZKIEGO KOŃCA, DAJĄCE NADZIEJĘ NA ZDOBYCIE ZŁOTA, LECZ POŁĄCZONE Z POWAŻNYM RYZYKIEM PRZEGRANEJ PRÓBY PYXIS. CO WTEDY, ISAACU? - PYTASZ JAK REGENT. - NIE MUSI CI SIĘ TO PODOBAĆ, ALE JESTEM REGENTEM I ZADAWANIE TAKICH PYTAŃ JEST MOIM OBOWIĄZKIEM. SPRAWA JEST PROSTA: CZY SZANUJESZ WŁADZĘ KRÓLA I REPREZENTUJĄCYCH GO REGENTÓW I JESTEŚ GOTOWY PRZEDŁOŻYĆ DOBRO MENNICY I ANGIELSKIEGO PIENIĄDZA PONAD SWOJE PRYWATNE ZAINTERESOWANIA? CZY JEDNAK KAMIEŃ FILOZOFICZNY MA U CIEBIE PIERWSZEŃSTWO? - SŁÓW MI BRAKUJE, BY WYRAZIĆ ZDUMIENIE FAKTEM, ŻE SYN DRAKE'A NIE TYLKO FORMUŁUJE TAKIE PYTANIA, ALE JESZCZE GŁOŚNO JE WYPOWIADA. NICZEGO SIĘ OD NIEGO NIE NAUCZYŁEŚ? - ŹLE MNIE ZROZUMIAŁEŚ. DOBRO KRÓLA JEST MI OBOJĘTNE; W TEJ KWESTII ZGODZIŁBYM SIĘ Z DRAKIEM. ALE DZIĘKI NIEMU POZNAŁEM TEŻ WARTOŚĆ PIENIĄDZA. MOŻE NIE KOCHAM PIENIĘDZY TAK BARDZO, JAK NIEKTÓRZY, ALE JE SZANUJĘ. A TY? - ZASTANÓW SIĘ, DANIELU. NAPRAWDĘ MYŚLISZ, ŻE PORZUCIŁEM GODNOŚĆ LUCASOWSKIEGO PROFESORA MATEMATYKI W KOLEGIUM NIEPODZIELNEJ TRÓJCY ŚWIĘTEJ I PRZEPROWADZIŁEM SIĘ DO KRÓLEWSKIEJ MENNICY TYLKO DLATEGO, ŻE JESTEM Z ZAMIŁOWANIA NUMIZMATYKIEM? - CELNA ODPOWIEDŹ. SKORO ZATEM ZGADZAMY SIĘ, ŻE DALSZE ŚLEDZTWO W SPRAWIE JACKA LEŻY W NASZYM WSPÓLNYM DOBRZE POJĘTYM INTERESIE, PROPONUJĘ, ŻEBYŚMY WRÓCILI DO NASZYCH TOWARZYSZY. * * * KIEDY DANIEL I ISAAC BYLI POGRĄŻENI W ROZMOWIE, DO GRUPY SIEDZĄCEJ W POKOIKU NA TYŁACH KLUBU DOŁĄCZYŁ NOWY GOŚĆ. WSZEDŁ BOCZNYM WEJŚCIEM, PROSTO Z ZAUŁKA. BYŁ TO CZŁECZYNA NIEPOZORNY I POSPOLITY, TAK BARDZO ZGARBIONY, SKULONY I PRZYKURCZONY, ŻE MOŻNA BY POMYŚLEĆ, IŻ PADŁ OFIARĄ CZŁONKÓW TOWARZYSTWA KRÓLEWSKIEGO, KTÓRZY NAJPIERW ZWABILI GO PODSTĘPEM W CIEMNĄ ULICZKĘ, PO CZYM WYCIĘLI MU OBA OBOJCZYKI. MIĘTOSIŁ W PALCACH KAPELUSZ, BY UKRYĆ DRŻENIE RĄK. BRZYDKO PACHNIAŁ, ALE W PRZECIWIEŃSTWIE DO WIELU INNYCH, KTÓRYM SIĘ TO ZDARZA, ZDAWAŁ SOBIE Z TEGO SPRAWĘ. TYMCZASEM PAN THREADER POKLEPYWAŁ GO PO PLECACH NICZYM UKOCHANEGO BRATANKA, KTÓRY WŁAŚNIE WSTĄPIŁ W SZEREGI ADWOKATURY. - PRZEDSTAWIAM PANOM PANA MARSHA! - OBWIEŚCIŁ. - O PANU MARSHU JUŻ MIELIŚMY OKAZJĘ ROZMAWIAĆ. - ZAPOMNIAŁEM O TEJ ROZMOWIE - PRZYZNAŁ DANIEL. - A NIEKTÓRZY Z NAS W OGÓLE JEJ NIE SŁYSZELI. - MACHINY PIEKIELNE WYMAGAJĄ FOSFORU - POWIEDZIAŁ THREADER. - SŁYSZELIŚMY JUŻ, CO POWIEDZIAŁ NAM PAN MACDOUGALL O SWOIM NIEDAWNYM POKAŹNYM ZAMÓWIENIU NA TĘ SUBSTANCJĘ, KTÓRE W NAJBLIŻSZYCH TYGODNIACH DOPROWADZI DO GOTOWANIA I ODPAROWYWANIA MOCZU NA NIESPOTYKANĄ SKALĘ. - PORUSZYLIŚMY TĘ KWESTIĘ JUŻ PRZED DWOMA DNIAMI - PRZYPOMNIAŁ MU DANIEL. - W TEJ CHWILI WAŻNIEJSZĄ SPRAWĄ JEST TOŻSAMOŚĆ PANA MARSHA. - KIEDY POPRZEDNI RAZ USIŁOWALIŚMY W KLUBIE PRZEŚLEDZIĆ WĘDRÓWKĘ MOCZU Z MIASTA NA WIEŚ, ZLECILIŚMY MONSIEUR ARLANCOWI, KTÓRY OD TAMTEJ PORY OKRYŁ SIĘ NIESŁAWĄ, ŚLEDZENIE WOŹNICÓW BECZKOWOZÓW NAD FLEET DITCH. ZWRÓCIŁ ON NASZĄ UWAGĘ NA SMUTNĄ HISTORIĘ JEDNEGO Z FURMANÓW, KTÓRY Z NIEZNANYCH NAM PRZYCZYN WYWIÓZŁ SWÓJ ŁADUNEK DO SURREY. TAM MIAŁ PECHA NAPATOCZYĆ SIĘ NA MŁODYCH HULAKÓW, KTÓRZY POCZULI SIĘ DO TEGO STOPNIA URAŻENI WONIĄ ROZTACZANĄ PRZEZ JEGO POJAZD, ŻE DOBYLI BRONI I NA MIEJSCU ZASZLACHTOWALI CIĄGNĄCEGO BECZKOWÓZ KONIA, POZBAWIAJĄC NIESZCZĘSNEGO WOŹNICĘ JEDYNEGO ŹRÓDŁA UTRZYMANIA. HENRY ARLANC UTRZYMYWAŁ, ŻE ROZPYTAWSZY O TEGO CZŁOWIEKA WZDŁUŻ CAŁEGO FLEET DITCH, DOWIEDZIAŁ SIĘ, IŻ WYPROWADZIŁ SIĘ Z MIASTA I ZAMIESZKAŁ DALEKO STĄD, U RODZINY. - Teraz sobie przypominam. Zrobiliśmy głosowanie i zarzuciliśmy ten wątek śledztwa. - Arlanc kłamał! - zakrzyknął pan Threader. - Kiedy skuto go i zabrano do więzienia, zadałem sobie pytanie: czy możemy wierzyć jego słowom na temat woźnicy? I sam zacząłem rozpytywać. Odkrycie prawdy nie wymagało wielkiego wysiłku: po stracie konia rzeczony woźnica nie wyniósł się bynajmniej z miasta, nie zmienił nawet fachu, tylko zatrudnił się u innego pracodawcy i w dalszym ciągu noc w noc zajeżdżał nad brzeg Fleet. Ja odnalazłem go wczoraj wieczorem. Przedstawiam panom pana Marsha. Słowa te wywołały lekkie oklaski, do których pan Marsh - sądząc po jego minie - raczej nie był przyzwyczajony. - Nie mogłem się doczekać, kiedy będę mógł zadać panu jedno pytanie, panie Marsh - powiedział Orney. - W tę noc, kiedy zabito pana konia, co takiego strzeliło panu do głowy, by pojechać do Surrey? - Obiecano mi pieniądze, szanowny panie - odparł pan Marsh. - Kto panu obiecał? - Tamtejsi. Od czasu do czasu płacą za szczyny. - Kim są i gdzie ich można znaleźć? - Nikt tego nie wie, szanowny panie. - Powiada pan, że zawozi im mocz i dostaje za to pieniądze... Jak może pan nie wiedzieć takich rzeczy? - Jedzie się wozem na umówione skrzyżowanie, o północy. Potem trzeba sobie oczy zawiązać, nie? Jak tamci widzą, że zawiązane, wychodzą i bez słowa siadają na koźle. Potem jeżdżą w kółko, w prawo, w lewo, w górę, na dół, i tak przez godzinę albo i dłużej, tak że człowiek już całkiem nie wie, gdzie jest, aż w końcu gdzieś tam opróżniają beczkowóz i odwożą taką samą pokrętną drogą z powrotem. Można zdjąć szmatę z oczu. Człowiek siedzi na tym samym skrzyżowaniu co przedtem, a na koźle leży sakiewka z pieniędzmi. Niezwykła opowieść pana Marsha wymagała przetrawienia w ciszy, którą przerwał dopiero Newton: - Stracił pan konia, to wiemy. Ale co się wtedy stało z wozem? - Został w Surrey, szanowny panie. - W takim razie jedźmy po niego - zaproponował Isaac. - Sprowadzimy go do Pałacu Sztuk Technicznych, jeśli tylko doktor Waterhouse nie ma nic przeciwko temu, i tam dokonamy niezbędnych napraw i pewnych... przeróbek. Mam pewien pomysł. Stocznia Orneya, Rotherhithe 13 sierpnia 1714, rano Daniel przybył wcześniej niż większość członków klubu i usadowił się wygodnie na beli pakuł z Bridewell, czekając na pozostałych. Dzień był prześliczny - później mogło się zrobić gorąco, ale na razie strój Daniela idealnie pasował do ciepłych promieni słońca i umiarkowanego wiaterku znad rzeki. Przed sobą miał trzy opadające w nurt Tamizy natłuszczone pochylnie. Wyzbyły się już swojego brzemienia - carskich okrętów wojennych - i czekały na nowe projekty. U szczytu środkowej stał jeden z zatrudnionych w stoczni cieśli okrętowych. Widząc, że tkwi nieruchomo przez dobre kilka minut, Daniel domyślił się, że coś jest nie w porządku. Wtedy jednak cieśla przestąpił z nogi na nogę, przekrzywił ledwo zauważalnie głowę, znów znieruchomiał, ale tym razem tylko na chwilę, bo zaraz się zgarbił i spuścił głowę, niemal dotykając brodą do mostka. Daniel uświadomił sobie, że nieznajomy myśli i że nie jest to dumanie o niebieskich migdałach, lecz prawdziwa praca umysłowa. Są ludzie, którzy budują statki w butelkach - ten człowiek budował statek w głowie. Gdyby wystarczyło Danielowi sił, aby na beli pakuł wytrzymać kilka najbliższych tygodni albo miesięcy, z pewnością ujrzałby, jak wizja cieśli przybiera materialną postać. A za rok... Za rok żeglarze będą pływać na tym statku! To było coś cudownego; Daniel zazdrościł temu człowiekowi - nie tylko tego, że był od niego młodszy, ale przede wszystkim tego, że znalazł się sam w spokojnym, zacisznym miejscu, gdzie mógł spokojnie oddać się twórczemu zajęciu, tak jakby zaszył się bezpiecznie - czy to z Bożej łaski, czy za sprawą swojego fachu - w prostszej i milszej opowieści niż ta, w której jemu, Danielowi, przyszło grać rolę. Tak się rozkoszował tą błogą bezczynnością na stosie pakuł, że słysząc tuk, tuk, tuk zbliżającego się nieuchronnie powozu, musiał niemal zmusić się do tego, by odczuć rozdrażnienie. Cieśla - szczęśliwy człowiek! - mógł spokojnie zignorować natrętny turkot; Daniel musiał się nim zainteresować. Pojazd okazał się olbrzymią, cuchnącą beczką osadzoną na płaskiej skrzyni zaopatrzonej w koła. Na koźle siedział skulony mężczyzna, trzymając w dłoniach wodze ospałej szkapiny. Zajechał beczkowozem na środek stoczniowego placu, wyprostował plecy i zwiesił g�