Sowa Izabela - Śliwkowy szalik

Szczegóły
Tytuł Sowa Izabela - Śliwkowy szalik
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Sowa Izabela - Śliwkowy szalik PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Sowa Izabela - Śliwkowy szalik PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Sowa Izabela - Śliwkowy szalik - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Izabela Sowa Śliwkowy szalik Iza Sowa, po opublikowaniu na naszych łamach "Egzaminu" i "Zemsty" zaskoczyła nie tylko nas, brawurowo debiutując w wydawnictwie Prószyński i S-ka powieścią "Smak świeżych malin". Szczerze polecając tę opowieść o "życiu nastolatek, dwudziestolatek i trzydziestolatek w tym pięknym kraju Europy Środkowej", zapraszamy również do lektury poniższego krótkiego opowiadania. Andulka jest w naszej grupie już chyba trzeci rok. Dokładnie nie wiem. Nikt tego nie wie i nikogo to nie obchodzi, bo Andulka jest niewidzialna niczym liściec. Nie widać jej na tle ściany, zlewa się z ławką i tablicą. Nikt nie zauważa, kiedy wchodzi do sali i kiedy ją opuszcza. Nikt nie wie, jaki Andulka ma głos. Niby jest w naszej grupie, a jakby jej nie było. Ciekawi was pewnie, jak to się stało, że ja jednak Andulkę zauważyłem. Po prostu, siedziałem tuż za nią. Przy czwartym stoliku od ściany. Siedziałem i cholernie się nudziłem na wykładzie z cywilizacji Moraw. Trzy bite godziny monotonnego ględzenia o niczym. Stary Hlavač, nasz wykładowca, już dawno pogodził się z myślą, że nie znajdzie śmiałka na swoje miejsce. Zrozumiał, że czekają go kolejne tysiące, co ja mówię, miliony lat wykładów z cywilizacji. Dlatego maksymalnie oszczędzał głos i energię, potrzebne do katowania następnych pokoleń studentów. Kiedy wchodziliśmy do sali, już tam tkwił niczym zmurszały pień. Bez wstępu zaczynał wykład. Szeptał monotonnym, wygotowanym z emocji głosem i nie przerywał, dopóki nie minęły równo trzy godziny. Najsłabsi ze studentów już po pierwszych dziesięciu minutach zastygali w bezruchu niczym za wystygły knedel. Silniejsi próbowali się bronić. Czytali ukradkiem kryminały, przepisywali ćwiczenia, grali w kółko i krzyżyk lub zamalowywali kratki w brulionie. Pod koniec semestru zeszyty niektórych można było wysłać na letnią wystawę sztuki w Ostrawie. Nie notował nikt. Po co? Przecież wszystko było w podręcznikach. A jednak stawialiśmy się w komplecie na każdy wykład, bo Hlavač sprawdzał obecność, jak w podstawówce. Dwie nieobecności oznaczały brak zaliczenia. A ponieważ profesor nie respektował zwolnień lekarskich, sala wykładowa była wypełniona po brzegi. Ja należałem do tych najsilniejszych. Zapełniałem wytrwale kratki w zeszycie, tworząc wspaniałe wzory nazywane kobiercami Hlavača. Skończyłem właśnie jeden z takich kobierców i nie miałem chwilowo pomysłu na następny, a do końca zajęć pozostała prawie cała godzina. Rany, co zrobić z trzema tysiącami sekund? Zacząłem się rozglądać po sali. Nuda. Te same twarze bezmyślnie wpatrzone w dal. Kilka osób z zapałem rysuje coś w zeszycie. Cisza przerywana nużącym brzęczeniem Hlavača. Sam nie wiem, jak to się stało, że nagle zauważyłem Andulkę, a raczej jej wąskie plecy. Długą chwilę zastanawiałem się, do kogo należy ten sweter w kolorze śmieci z odkurzacza i cienkie mysie włosy, ciasno związane w żałosny kucyk. Kim jest? Jak ma na imię? Co robi w naszej zgranej grupie? Gdyby nie wykład, nigdy bym się nie zmusił do rozmyślania o dziewczynie siedzącej tuż przede mną. Ale w tych warunkach było to fascynujące zajęcie. Czułem się niczym archeolog, który z paru marnych skorup próbuje złożyć cały dzbanek. Najpierw, nie bez trudu, przypomniałem sobie jej imię. Andula. Doszła do nas gdzieś w połowie drugiego roku. Chyba. Podobno przeprowadziła się ze Słowacka, razem z rodzicami. I to wszystko, co udało mi się wyskrobać z pamięci. Czy jest dobrą studentką? Nie pamiętam, żeby była szczególnie aktywna na zajęciach, ale nie pamiętam też, żeby pisała poprawki. Zresztą, kto wie. Pewnie siedziała przede mną, jak zwykle, a ja może nawet odpisywałem od niej na testach. W końcu, jak mówiłem, była przezroczysta. Przynajmniej dla naszej grupy. Poczułem się dziwnie. Z jednej strony rozpierała mnie duma z powodu dokonanego odkrycia Andulki i własnej spostrzegawczości. Z drugiej, było mi głupio. Głupio za siebie i innych. No bo zobaczcie sami. Niby jesteśmy zgraną paczką. Zawsze po zajęciach spotykamy się w "Brneńskiej", dzielimy knedlem i ostatnim kuflem "Radegasta". Niby jesteśmy przyjaciółmi, a przynajmniej sprawiamy takie pozory. Jednocześnie obojętnie mijamy ludzi podobnych do Andulki. Po prostu jej nie widzimy. Jakby nikogo takiego, jak Andulka nigdy nie było! Zacząłem się zastanawiać, co czuje ta bezbarwna, szara istota, siedząca tuż przed moim nosem. Czy jest jej przykro? Może ma znajomych poza uczelnią? A jeśli nie? Podjąłem szybką decyzję. Ja będę Andulkę zauważać. Dowiem się, gdzie mieszka. Zapamiętam dokładnie każdy wzorek z jej burych sweterków. Pochwalę czasami jej prostą fryzurkę. A przede wszystkim będę jej mówił "cześć", tak jakby od tego zależało istnienie Andulki na trzeciej planecie Układu Słonecznego. Sam nie wiem, kiedy minęła godzina. Powoli poskładałem swoje rzeczy i wychodząc z klasy uśmiechnąłem się do Andulki. Na początek. Z niecierpliwością czekałem na następny dzień. Wcześniej niż zwykle przyjechałem na uczelnię. Usiadłem w ławce. Andulki nie było. Może się spóźni. Może zawsze się spóźniała. Bez przerwy zerkałem na zegarek. Wykład się zaczął, a ja nadal myślałem tylko o niej. W pewnym momencie przyszło mi do głowy, że wczoraj miałem przywidzenie. Że kogoś takiego, jak Andulka, nie ma i nigdy w naszej grupie nie było. Może ją sobie wymyśliłem, uciekając od nudy. Tylko dlaczego wybrałem tak bezbarwną postać, a nie, na przykład, Pamelę Andersonovą, której plakat ma chyba każdy student w Brnie. Bywam oryginalny, ale bez przesady. Więc dlaczego? W końcu doszedłem do wniosku, że Andulka jednak istnieje. Istnieje, tylko dziś nie pojawiła się na zajęciach. Co wcale nie zmienia moich zamiarów. Będę czekał. Minął kolejny dzień, potem następny, wreszcie cały tydzień. Andulka nie przychodziła. Życie w grupie toczyło się jak dawniej. A ja prawie zapomniałem o swoim postanowieniu. I nagle po dwóch tygodniach pojawiła się. Ucieszyłem się na jej widok. Podeszła do swojej ławki. Była jeszcze bledsza niż zwykle, a jej sweter wydawał się jeszcze bardziej szary i smutny. Usiadła ciężko i zaczęła wyciągać notes. Rozejrzałem się po klasie. Wszędzie rozgadane, roześmiane grupki ludzi. Nikt nie patrzył w naszą stronę. Zebrałem się na odwagę i odezwałem pierwszy. - Długo cię nie było. Chorowałaś? - Miałam anginę - odpowiedziała spokojnie. - Gdzie się tak przeziębiłaś? - A - machnęła ręką - po prostu nie wzięłam szalika, bo żaden nie pasował mi do płaszcza. Spojrzałem na bezkształtne paltko w kolorze powideł. - Do tego płaszcza? - Tak, do tego. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Widocznie zauważyła moje zdziwienie, bo dodała. - Możesz sobie wyobrazić, co by powiedziała nasza paczka, gdybym ubrała szalik nie pod kolor?