Sowa Izabela - Ruda
Szczegóły |
Tytuł |
Sowa Izabela - Ruda |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Sowa Izabela - Ruda PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Sowa Izabela - Ruda PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Sowa Izabela - Ruda - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Izabela Sowa
Ruda
Czekał na nią od tygodni. Co piątek odkładał
kilkanaście złotych. Wiedział, że pójdzie tam kilka razy. Co
najmniej pięć; musi dokładnie obejrzeć każdy szczegół, nasycić pamięć. Wieczorami wyobrażał sobie, jak stoi przed
"Flecistą" Maneta albo "Gabrielle z różą" Renoira i czuje. Co dokładnie, tego jeszcze nie wiedział. Bo co w takiej
chwili może odczuwać młody lekarz bez perspektyw? Kluczowe objawy pobudzenia układu współczulnego? Suchość
w ustach, napięcie mięśni i drżące dłonie? Co jeszcze, sprawdzi na miejscu, już pojutrze. Przeliczył po raz kolejny
pieniądze. Wtedy zadzwonił telefon. Tak, tak, nie ma sprawy. Od środy. Całe dwa tygodnie? Oczywiście. Potem ostry
dyżur i od czerwca znowu ambulatorium? Może uda się wyrwać dzień lub dwa? Nie? Trudno. Wiem, wiem,
Dyrektorze, na moje miejsce czekają setki innych, zdolnych, bez perspektyw. Oczywiście przyjadę. Odłożył
słuchawkę. Dwadzieścia trzy dyżury całodobowe. Tyle cennego doświadczenia w jeden miesiąc. No i pieniądze:
równowartość trzech bochenków chleba za godzinę. Uzbiera się spora sumka, może uda mu się coś odłożyć na bilet do
Francji. Bo tu na wystawę już nie zdąży.
A jednak przyszedł. Pod nieobecność Dyrektora zdołał wykroić jeden dzień, dzięki Ewce, która zgodziła się na
zastępstwo. No, biegnij już, biegnij i pozdrów ode mnie "Tancerki". Pośpiesz się, bo naprawdę nie zdążysz. To już
koniec wystawy. Więc pobiegł na stację, a godzinę później ustawił się w długiej kolejce przed sporym namiotem, w
którym zbudowano makietę Paryża. Cierpliwie czekał, dojadając wczorajszą bułkę z żółtym serem. Po kolejnej
zarwanej nocy był zbyt zmęczony, żeby się zastanawiać, jak to będzie, kiedy wreszcie zobaczy "Flecistę" Maneta albo
"Gabrielle z różą" Renoira. Zresztą, co można czuć po trzech dobach czuwania, przerywanego krótkim snem między
kolejnymi wyjazdami do pacjentów? Ból głowy, tętno sto dwadzieścia, kilogramy piasku pod powiekami?
Tuż po piątej dotarł do grupy uzbrojonych ochroniarzy. Pobieżna kontrola, kwadrans później następna, już na
półpiętrze. Wreszcie kasy z biletami. Kupił jeden, tylko jeden. Jeszcze szybkie sprawdzanie wykrywaczem metali.
Przeszedł dalej, kolejne piętro i wreszcie znalazł się przed dużą salą obwieszoną obrazami. Powoli płynął wraz z
innymi w stronę wejścia. Oddał bilet i zaczął się przepychać do pierwszego obrazu. Tłum przesunął go od razu przed
"Czerwone dachy". Usiłował przeczytać krótką notatkę o Pissarro, ale nie mógł się skupić, trącany przez otyłego
pięćdziesięciolatka. A sam obraz? Trochę mniejszy i bardziej matowy, niż się wydawało w albumie. No i te ramy:
ciężkie, przytłaczające. A może takie powinny być, może to on ma gust zepsuty prostymi wyrobami ze sklejki, rodem z
Ikei? Dobra, trzeba się skupić na zawartości, a nie z pogardą oceniać złocenia ram. Powoli przeszedł w stronę
"Flecisty", oblegany przez sporą grupę zwiedzających. Teraz wreszcie powinien coś poczuć. Głęboko ziewnął, to przez
ten zaduch i zmęczenie. Ale inni na pewno coś poczuli, stąd to zbiorowisko przed Manetem. Uważnie nasłuchiwał
komentarzy. "Jaki duży! I wyraźny! A podobno malowali tylko zamazane katedry. Ktoś powinien małemu skrócić
spodnie. Chodźmy dalej, wolę tego od pyzatych babeczek". Wielbiciel babeczek oddalił się, a z nim kilku innych. On
też wolał miękki styl Renoira. Tak jak u "Młodej kobiety w woalce". Stoi bokiem, odsłaniając apetycznie
przyróżowiony policzek Tylko dlaczego otuliła się czymś, co wygląda jak na koc z supermarketu? Za to obfita
brunetka Gabrielle, to dopiero kawał sztuki. Powinien teraz zetrzeć ukradkiem łzę wzruszenia, ale nie mógł z siebie
wykrzesać nic poza irytacją z powodu róży. Bo czy Gabrielle musi ją trzymać tak, jakby grzebała sobie w uchu?
Podenerwowany przeszedł dalej. Wreszcie coś: Touluse-Latrec. Zatrzymał się przed "Rudą". Szczupła dziewczyna
siedzi niedbale na podłodze, opierając szpiczaste łokcie o białe kolana. Rude włosy spięła naprędce w koczek i
zastanawia się, co teraz. Obmyć twarz a może poprawić opadnięte pończochy? Pewnie wcale nie chce jej się ruszać,
więc dalej siedzi zgarbiona, odsłaniając blade plecy. Za dziesięć lat będzie stara i zniszczona, ale na razie jeszcze kusi i
przyciąga błękitnawą bielą skóry, rudością włosów, dziewczęcą sylwetką. O ile bardziej naturalna niż Gabrielle
dłubiąca w uchu, niż tancerki Degas'a i kolejna młoda kobieta Morisot. Mógłby godzinami patrzeć na jej plecy i
szczupłe nogi w tanich, grubych pończochach.
Nagle, wśród ludzi leniwie sunących w stronę obrazów Van Gogha, dostrzegł szczupłą dziewczynę z dżinsową torbą na
ramieniu. Wpatrzona w "Rudą", nie zwracała uwagi na tłum, który przelewał się tuż obok, by osiąść przed
"Szachownicami w miedzianym wazonie". Pewnie i ją przyciągnął spokój Rudej, bo stała tu od dobrych kilkunastu
minut. Szybko przebiegł wzrokiem po prostej sukience z lnu, nieco zbyt luźnej w talii. Nie jest zamożna, pomyślał,
patrząc na wytartą torbę i czarne klapki. Pewnie nigdy nie pojedzie do Paryża, dlatego tak dokładnie ogląda każdy
obraz. Chce nasycić oczy, żeby wspomnień wystarczyło na długo. Dziewczyna jeszcze raz zerknęła na "Rudą",
poprawiając torebkę, a potem wyszła z sali. Nie pobiegł za nią; on też chciał nasycić pamięć.
***
Od wielu godzin tkwił w gabinecie, przyjmując kolejnych pacjentów. Dzień dobry, nazwisko, co dolega, proszę się
rozebrać, oddychać, nie oddychać, oddychać, dziękuję, można się ubrać, otworzyć usta, szerzej, powiedzieć "aaa",
jeszcze raz. To tylko letnie przeziębienie. Będzie panią stać na lek za 20 złotych? Dobrze, wypiszę coś tańszego.
Dziękuję, do widzenia, dzień dobry, nazwisko... Nawet nie podniósł głowy, kiedy weszła. Dziewczyna z dżinsową
torebką. Dziś miała zieloną sukienkę, która pasowała do jej włosów. Widziałem cię na wystawie, chciał powiedzieć, ale
tylko zapytał: Co dolega? Męczący kaszel i ciągłe gorączki? Tak, od roku, ale chyba nie mam suchot, roześmiała się.
Dziś się choruje na gruźlicę, poprawił, suchoty to takie staromodne słowo, pachnie kurzem i pleśnią. Zaraz słuchamy
płuca, proszę zdjąć sukienkę. Uśmiechnęła się, czy pan doktor mógłby mi pomóc? Odwróciła się. Przez chwilę
spoglądał zakłopotany. Wreszcie chwycił drżącymi palcami za suwak i pociągnął w dół, odsłaniając wąskie plecy.
Przyłożył chłodny stetoskop do jej białej skóry. Drgnęła. Przepraszam, zapomniałem ogrzać. Proszę oddychać, nie
oddychać, oddychać. Rzeczywiście, to nie brzmi dobrze. Dostaniesz skierowanie na rentgen klatki piersiowej. Mam
zapiąć? Skinęła głową. Powoli przesuwał suwak w górę, aż po czwarty kręg szyjny. Starał się nie dostrzegać gęsiej
skórki na jej ramionach. Miał taką samą.
Zaczął wypisywać skierowanie. Przydałoby się zrobić morfologię i OB. Żeby tylko nie przekroczył sumy wyznaczonej
przez Kasę Chorych. Ale chyba może wypisać tę morfologię i jeszcze poziom żelaza; jest taka blada. Widziałam pana
na wystawie, odezwała się, zbierając ze stołu plik karteczek. Też cię zauważyłem i szybko dodał, tak długo oglądałaś
obraz Lautreca, ten z rudą prostytutką, która właśnie się szykuje do porannej toalety. Do wieczornej - poprawiła.
Pewnie jesteś wielbicielką Lautreca. Nawet nie obejrzałaś innych obrazów. Widziałam je dużo wcześniej, wyjaśniła,
zapinając dżinsową torebkę. Ale "Rudą" oglądałam najdłużej, przyznała, bo... Tak? Podniósł głowę. Widzi pan,
doktorze, człowiek nieczęsto ma okazję dokładnie pooglądać własne plecy.