Snihur Ewa - Imię węża

Szczegóły
Tytuł Snihur Ewa - Imię węża
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Snihur Ewa - Imię węża PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Snihur Ewa - Imię węża PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Snihur Ewa - Imię węża - podejrzyj 20 pierwszych stron:

EWA SNIHUR imię węża I CENTRUM HANDLOWE BERSERICK Oczy wampira zalśniły hipnotyzująco. Gebridż odwrócił wzrok i błyskawicznie się uchylił. Dlatego pazury napastnika przecięły powietrze. Stwór zasyczał ze złością i spróbował chwycić chłopaka za ramię. W tym momencie łowca wysunął dłoń do przodu, a ostrze jego ukochanego sztyletu dosięgło gardła wroga. Na bladej szyi pojawiła się krwawa kreska. Przez chwilę stali trzymając się w objęciach. Chłopak mógł już bezpiecznie patrzeć w oczy węża. Malowało się w nich zdziwienie. Ale nawet umierając, wampir próbował go oczarować. - UnuKalhai - zaszeptał imię swojej gwiazdy. Gebridż odtrącił go. Schował Nukira do pochewki przy pasku. Ciało upadło na schody. Przeskoczył ponad nim i ruszył na górę, wyciągając z kieszeni czarnej kurtki krótkofalówkę. - Szater, odbiór - zawołał nie zwalniając. - Poziom piąty. Magazyny. Pchnął drzwi i rzucił się biegiem przez korytarz, omal nie wywracając sprzątaczki. Otworzyła już usta do wrzasku, ale zamarła dostrzegając biały prostokąt identyfikatora. Chłopak przebiegł obok schowków na materiały budowlane i środki czystości. Znał Berserick jak własną kieszeń. Skręcił. Pchnął czerwone dwuskrzydłowe drzwi do magazynów. Tu zwolnił. Na brązowej podłodze leżał pracownik Centrum. Łowca pochylił się. Na szyi mężczyzny widniała nieduża sinoczerwona plamka. Pracownik był martwy. Odrobina krwi splamiła palce Gebridża. Rozglądając się uważnie wytarł dłoń chustką. Po obu stronach korytarza były wejścia. Przed siódemką wyciągnął ze spodni komórkę i nacisnął jeden klawisz. W pamięci zapisany był numer Olfsona, porozumiewali się w ten sposób od dawna. - Drajt - powiedział cicho. - Jestem na piątym. Wchodzę do siódemki. Sprawdzaj z drugiej strony. Wnętrze rozległego pomieszczenia oświetlonego ostrym jarzeniowym światłem wypełniały rzędy różnej wysokości metalowych stojaków. Wisiały na nich gęsto upakowane, owinięte w folie ubrania. Na podłodze walały się pudła, papiery, plastykowe taborety. Po przeciwległej stronie było drugie wejście. Prowadziło poprzez łącznik do lewego skrzydła budynku. Gebridż zrobił w jego stronę kilka kroków. Cisza miejsca nie zwiodła go. Był czujny. Intuicja łowcy podpowiadała, że nie jest sam. Stwór wyłonił się nagle spomiędzy pudeł. Sylwetką przypominał gada. Tułów, ręce i nogi zdawały zlewać się w jedną całość. Był blondynem. Rzecz wśród węży rzadko spotykana. Szczupły i niewysoki, o nieharmonijnej budowie. Wpatrzył się w chłopaka mrocznymi, mimo jasnobrązowego koloru oczami. Gebridż odwrócił wzrok, a przemieszczający się szybko i bezszelestnie wróg był już przy nim. Łowca znał specyficzny sposób poruszania się wampirów. Gdy tamten wyłonił się po prawej stronie, wykonał unik. Stali naprzeciw siebie. - Jesteś łowcą, wężownikiem? - zaszeptał stwór z mdłym uśmiechem. - Rasalhague? Chłopak unikał spojrzenia wroga. Wiedział, że wampir chce go zafascynować chaldejskimi zaklęciami. Nie należało rozmawiać. Jednak Gebridż zawsze ucinał sobie pogawędki z wampirami. Wyciągnął sztylet. - Tak - odparł. - A to jest Nukir - pokazał wąskie ostrze. - Zabójca węży. Rzucił się do przodu. Wampir zrobił unik i syknął przeraźliwie. Sztylet prześlizgnął się po jego ramieniu, a on pchnął chłopaka na stojące obok wieszaki. Łowca stracił równowagę i padł do tyłu, między ubrania. Poderwał się natychmiast, ale wróg już znikał. Uciekał. Gebridż ruszył za nim. Kątem oka dostrzegł nagle ruch po swojej prawej stronie. W ułamku sekundy roztrącił wieszaki i zatrzymał się zdziwiony. Dziewczyna. Siedziała pochylona na jednym z pudeł. Jasno blond włosy opadały na jej twarz. Drgnęła, ale nie podniosła głowy. Ramiona okryte sklepowym fartuchem kiwały się delikatnie na boki. Na odsłoniętej szyi widniała krwawa plamka. Zaskoczony wampir nie zdążył wyssać ofiary do końca. Chłopak wpatrzył się w dziewczynę piwnymi oczami. Schował Nukira. - Jesteś? - rozległ się donośny głos od strony drzwi. - Tutaj! - odkrzyknął. Szater, członek Bractwa Świętego Wyzwolenia wyłonił się zza wieszaków. W dłoni trzymał srebrną strunę zakończoną skórzanymi uchwytami. - Jest na łączniku - rzucił Gebridż wskazując wyjście. Starszy łowca zmarszczył brwi. Stał w miejscu. Spoglądał na zatopioną w swoich myślach pracownicę Centrum. - Pobiegł na łącznik. Idź tam - powtórzył chłopak rozkazującym tonem. Szater nie odpowiedział. Okręcił strunę wokół dłoni i ruszył w stronę dziewczyny. - Spadaj - zawołał Gebridż i popchnął go. Był niższy niż mężczyzna i sporo słabszy. Szater zachwiał się tylko. Jego oczy rozbłysły wściekłością. - Ty gówniarzu! - wrzasnął. Odplątał lewą dłoń. Zacisnął ją w pięść. - Jakieś problemy? - zapytał aksamitnym głosem Drajt Olfson. Pojawił się znienacka. Członek Bractwa Świętego Wyzwolenia powstrzymał pięść Szatera i zmierzył mężczyznę niechętnym spojrzeniem. Sam Olfson też nie należał do ułomków. Miał trzydzieści dwa lata i 190 cm wzrostu. Mimo szczupłej budowy był silny. Wszyscy troje mieli przypięte do ubrań identyfikatory ochrony budynku z dodatkową, czerwoną literą W. Określały specjalizację grupy, którą była obrona pracowników i klientów Berserick przed wampirami. Zadanie łowców nie polegało na walce między sobą. - Twój kolega nie pozwala jej zabić - rzucił Szater wyjaśniająco. Gebridż, jakby na potwierdzenie jego słów, przesunął ku dziewczynie. Drajt zmierzył chłopaka rozdrażnionym spojrzeniem. Rzadko trafiali na żywe ofiary węży. Ale wtedy należało je unicestwić. Zanim nastąpi przemiana. - Uratuję ją - powiedział Geb. - Za dobę ona będzie potworem, idioto - rzucił ze złością Szater i wskazał na srebrną strunę. Stał niepewnie. Drajt przesunął się w stronę chłopaka. Jego mina wskazywała na to, że jest gotowy bronić przyjaciela. - To nie moja sprawa. Niech was szlag trafi. - Szater skrzywił się. - Zawiadomię o wszystkim szefa. Miał na myśli Roda Bersericka płacącego im za ochronę Marketu. Gwałtownie odtrącił jeden z wieszaków. - Twoje pomysły, Geb - powiedział przyjaźnie Olfson, kiedy mężczyzna zniknął między ubraniami - są z dnia na dzień coraz koszmarniejsze. Gebridż pochylił się nad dziewczyną i dotknął jej ramienia. - Idziemy. Uniosła głowę. Rozejrzała się z nieprzytomnym wyrazem twarzy. - Słyszałam piękne słowo - powiedziała. - Jak masz na imię? - zapytał chłopak. - Nie mam imienia. Drajt niezadowolony pokręcił głową. - Już nie wie jak się nazywa. Wiesz na co nas narażasz? II ORYGINALNY POMYSŁ Kiedy opuszczali Berserick, słońce właśnie wychylało się zza horyzontu. W Di- Torio zapachniało chłodem i spalinami. Betonowa, dwudziestohektarowa pustynia Centrum Handlowego rozciągała się przy południowym końcu miasta. Zanim łowcy, wraz z potulnie podążającą za nimi dziewczyną, na dobre opuścili objęcia Marketu, szarość poranka ustąpiła miejsca rześkiemu światłu pełnego dnia. Drajt Olfson był szatynem o włosach opadających na ramiona. Jego przystojna twarz często przybierała wyraz zmęczenia i zniechęcenia. Z zawodu był dziennikarzem. W jego starej, zniszczonej torbie ze sprzętem do fotografowania znajdowała się dodatkowa, umieszczona z boku kieszeń. Wewnątrz ukrywała cienkie srebrne kołki. Polowaniem na wampiry zajmował się od kilku lat. Nienawidził ich w zimny, okrutny sposób. W jednej z dzielnic Di-Torio miał dziewczynę o imieniu Luzja. Im więcej miał z nią problemów, tym chętniej, aby wyładować złość, walczył z Rodem Węża. Gebridż nie przypominał go ani z wyglądu, ani z charakteru. Miał dwadzieścia jeden lat, krótkie, złotoblond włosy i brązowe oczy. Był niewysoki, krępy, harmonijnie zbudowany. Na jego ustach często pojawiał się uśmiech wyrażający zadowolenie z siebie i zaciekawienie światem. Postać chłopaka wydawała się emanować niematerialnym światłem. Olfson przysiągłby, że gdy się pojawiał, wokół robiło się nagle jaśniej i za to go polubił. Gebridż studiował geologię, czasem sprzedawał wykopane przez innych kamienie półszlachetne. Wampiry zwalczał z zamiłowania. W milczeniu wyminęli bramę prowadzącą na parking dla pracowników i skierowali się w stronę błękitnego forda Drajta. Dziewczyna nie odzywała się zamyślona. Miała beżowy sweter i krótką brązową spódniczkę. Obcasy miarowo stukały o chodnik. Zanim wyszli z Berserick, Gebridż zdjął jej fartuch. - Nie będziesz wampirem - powiedział chłopak z przekonaniem. Zignorowała go. Wcześniej, podobnie jak większość mieszkańców Di-Torio, nie wiedziała o istnieniu Rodu Węża. A teraz była zatopiona we własnym świecie. Drajt obserwował przyjaciela ze sceptycznym wyrazem twarzy. - Jesteś ciekawy, jak to jest, gdy ktoś zmienia się w potwora?- rzucił otwierając drzwi samochodu. - Nie - odparł Gebridż. Usiadł z dziewczyną na tylnym siedzeniu. - Naprawdę uważam, że mi się uda. Dawno temu ludzie to robili. A łowca, na którego wyszkolisz niedoszłą ofiarę, nie ma sobie równych. - Nie wierz wszystkiemu, co czytasz - mruknął Olfson. I komu ja to mówię, pomyślał z rezygnacją, człowiekowi, który miesiąc temu usiłował wyprodukować Kamień Filozoficzny. Gebridż wbiegł wąskimi schodami na czwarte piętro. Wszyscy, których znam, mieszkają na czwartym piętrze, pomyślał. Przed drzwiami z numerem 23 zerknął na zegarek. Siódma. Wuj powinien być w domu. Dzwonek zabrzęczał przenikliwie, krótko. Chłopak przytrzymał go dłużej. I jeszcze raz. Drzwi otworzyły się gwałtownie ukazując wysoką szczupłą postać w kremowym szlafroku. Na twarzy Elfonda Hegmeninga, mężczyzny po czterdziestce, o czarnych włosach i oczach jak węgielki, widać było zimne, grożące wybuchem napięcie. Na nosie miał duże okulary. Zajmował się demonologią i spirytyzmem. To on popchnął zainteresowania siostrzeńca w rejony nadprzyrodzone. Nigdy sobie tego nie wybaczył. - Kurwa twoja mać - powiedział cicho. - Czemu hałasujesz? Chłopak wślizgnął się do środka, a Elfond trzasnął drzwiami. - Potrzebne mi "Pamiętniki Dawnych Łowców". Tom drugi i trzeci - rzucił Gebridż ładując się do pokoju. Pomieszczenie było po brzegi wypełnione książkami niby niedochodowy antykwariat. Leżały w stosach na podłodze, walały się po nie osłoniętym parapecie, stały na dwóch regałach i małej szafce obok zakrytego zmiętoszoną pościelą tapczanu. W pokoju od dawna nikt nie sprzątał. Lampkę nocną i półki pokrywała warstwa kurzu. Podłogę stanowiła brudna, nielakierowana klepka, ale literatura, w tak niedbały sposób przechowywana przez Hegmeninga, była zbiorem arcydzieł światowej demonologii. Gebridż przeglądał półki regału pod oknem. Wuj stanął za nim zdegustowany. - Po co ci pamiętniki? - zapytał. - Ciągle się bawicie w to swoje łowienie? - dorzucił z lekceważeniem. - Taaa, bawimy się. W sam raz rozrywka dla masochistów. Nie to co twoje poważne walki z okultystami. - Głupi jesteś, Taufonderze - wycedził wuj. Gebridż słysząc swoje prawdziwe imię drgnął z obrzydzenia. - Wolisz tracić czas na wampiry zamiast ratować miasto. - Rzeczywiście - głos chłopaka zabrzmiał irytacją. Nie mógł znaleźć książek. - Zabijanie Rodu Węża to idiotyzm. Cóż z tego, że potwory lubią trochę krwi upić. I że wykańczają ludzi. Drobnostka. Blada twarz wuja przybrała bezradny wyraz. - Zło ma swoje źródło. Trzeba robić rzeczy skuteczne! - - A co byś powiedział na zupełnie nowego łowcę? - zapytał chłopak z nagłą radością. Na drugiej półce od dołu dostrzegł to, czego szukał. - Ofiara, której udałoby się zwyciężyć w walce o człowieczeństwo, byłaby genialnym tropicielem tych gadów. Czułaby je, przyzywałaby je ich językiem - włożył tom drugi i trzeci pod pachę. - Bzdura - wzruszył ramionami Elfond. - Może kiedyś to było możliwe. Teraz rasa ludzka się zdegenerowała i ... - zamarł raptownie. - Ty chyba...? O Boże! - jęknął. - Po co ci to? - Mały eksperymencik - rzucił chłopak kierując się w stronę drzwi. Wuj zasłonił przejście własnym ciałem. - Chyba nie zdajesz sobie sprawy, co robisz! - zawołał. - Oddaj to natychmiast. Rzucił się próbując chwycić książki. Gebridż zrobił unik i zwinnym ruchem odepchnął mężczyznę. Elfond wrzasnął, stracił równowagę i upadł na jedną ze stert. Poły szlafroka rozsunęły się ukazując kościste, owłosione nogi. - Pamiętniki należą do mnie - zasapał chłopak. Elfond poderwał się, a Gebridż wybiegł na klatkę, nim rozwścieczony demonolog zdążył go schwycić. - Nie wiesz, co robisz!- usłyszał wrzask wuja z góry. III DI-TORIO Wiał lekki, przyjemny wietrzyk. Niebo nad Di-Torio miało barwę zszarzałego gołębia. Samochody przemykały ze świstem po szerokich ulicach. Zaniedbana dzielnica Pagra- Ram leżała w południowej części miasta. Była mniej ludna, cichsza i z pozoru bardziej ponura niż Centrum. Z pozoru, ponieważ to, co ładne, świecące i nowoczesne, nieodparcie przyciągało Zło. Wampiry kochały śródmieście i centra handlowe, zwłaszcza Berserick. Stali przed samochodem. Drejt i dziewczyna. Ona z zachwytem przysłuchiwała się odgłosom ulicy, które on ledwie rejestrował. Wzrok, dotychczas nieobecny, skierowała nagle na twarz Drajta. Z niepokojem oddał spojrzenie. Miała jasne oczy. Na jej ustach rysował się delikatny, zmysłowy uśmiech. - Świat jest jak śpiew - powiedziała melodyjnie. - Masz oczy pełne światła - ciągnęła. - I masz imię. Ale ja go nie znam. Mężczyzna westchnął i zniecierpliwiony popatrzył na drzwi klatki schodowej. Przemiana ofiary w wampira pogłębiała się. - Siedź cicho - rzucił. Rozległ się tupot i wypadł Geb. Miał zaczerwienioną twarz. Pod pachą ściskał książki. Drajt błyskawicznie otworzył samochód. - Do baru - rzucił chłopak. Dziewczyna usiadła obok. Spoglądała na niego z zaciekawieniem. Zauważył, że jej włosy stały się o kilka tonów ciemniejsze. Przyjrzał się oczom, ale na razie, podobnie jak ciało, nie wydawały się zmienione. Zatrzymali się kilka ulic dalej pod jadłodajnią "Ogon Smoka". Nie mogli zabrać niedoszłej ofiary do swych domów. Gebridż chciał to zrobić, ale Drajt ostro zaprotestował. Istniało ryzyko, że dziewczyna mogłaby powrócić do mieszkania po przemianie. Bar, jak całe Pagra-Ram emanował nudą i spokojem. Drajt i Geb często tu bywali. Wampiry nawet po zmroku niechętnie odwiedzały takie miejsca. Usiedli w rogu rozległego pomieszczenia, z dala od nielicznych klientów, przy stoliku nakrytym obrusem w czarno-żółtą kratkę. Przeszklone ściany zewnętrzne dawały możliwość obserwowania ulicy. Drajt przy barku zamówił dla siebie ryż z warzywami, a także trzy kawy. Wiedział, że przyjaciel zaabsorbowany nowym pomysłem nic nie zje. Zabronił także karmienia dziewczyny. Wzdrygnął się na myśl o tym, na co może ona mieć naprawdę apetyt. - Jak masz na imię?- zapytał Gebridż patrząc dziewczynie prosto w oczy. Przez ostatnie kilka minut lekko chyba ściemniały. Jej włosy miały teraz barwę ciemnoblond. Wchodziła w drugą fazę przemiany. Poprzednio otępiała i zagubiona, teraz stawała się harda. Poświęcała ludziom coraz więcej uwagi. - Moje imię jest tajemnicą - powiedziała śpiewnie. - Poznasz je niedługo. Chłopak uśmiechnął się bezlitośnie. - Nie, słoneczko. Jeśli nie wiesz, jak się nazywasz, to będę się zwracał do ciebie Selvie. - Selvie? -powtórzyła niepewnie. Drajt ostrożnie postawił tacę na stoliku, obok pamiętników. - To jest Selvie - oznajmił Geb. - Zaczyna wchodzić z nami w kontakt. - Raczej wchodzi w kontakt ze swoją gwiazdą - rzucił sceptycznie Olfson. Obdarzyła go promiennym uśmiechem i kiwnęła głową. - Wszystko mam tu napisane - wyjaśnił młodszy łowca i niezrażony pochylił się nad książką. - Nasza kochana Selvie zwalczy w sobie wampirowatość. Punkt pierwszy - podniósł wzrok na dziewczynę. - Gdzie jesteś? - Imię mojej... - zaczęła niskim głosem, zabarwionym erotyzmem. Gebridż pochylił się i złapał ją obiema dłońmi za szyję. Zanim zdążyła zaoponować, ścisnął paznokciami skórę na jej karku. - Au!- jęknęła głośno. Wyrwała się. Drajt zamarł z widelcem uniesionym do ust. Siedzący opodal klienci niespokojnie zerknęli w ich stronę. - Gdzie jesteś? - ryknął Geb. - Boli mnie - syknęła ze złością rozcierając szyję. - Czego chcesz? - Chcę, abyś była w swoim ciele, a nie na księżycu. Przez chwilę milczeli. Olfson zauważył ze zdumieniem, że Selvie porusza się teraz i spogląda ludzko, przytomnie. Chłopak miał na twarzy pewny siebie uśmiech. - Nie wiesz, kim jesteś, to normalne - powiedział. - Dlatego masz mnie słuchać. Skrzywiła się. Opuściła ręce i znowu przybrała statyczną pozę. - Pomogę ci uchronić się od przemiany - oznajmił. - Nie chcę słyszeć o żadnych gwiazdach. Jesteś człowiekiem i pozostaniesz nim albo nie nazywam się Gebridż. Drajt westchnął. Połknął grzyba mung. - Nie nazywasz się Gebridż, Taufonderze Hegmeningu - przypomniał. Scheat stał w bezruchu pod szeroką kolumną ogłoszeń, kilka metrów od "Ogona smoka". Był niewysoki i drobny dziwacznie wygięty; wyglądał jak manekin. Jasne włosy opadały mu na plecy. Na sobie miał cienką, beżową koszulę, brązową kamizelkę i sztruksy. Był zmiennocieplny. Jesienne zimno nie wychładzało jego ciała. Na czerwonych ustach błąkał mu się okrutny uśmiech. Obserwował łowców i dziewczynę przez szklaną ścianę już od pół godziny. Przeszli obok niego wchodząc do baru. Chłopak nie dostrzegł węża. Przechodnie także nie zdawali sobie sprawy z jego obecności. Po kilkunastu minutach na rogu ulicy, obok kiosku pojawiła się następna postać. Światło słońca nie osłabiało Graffiasa, podobnie jak Sheata. Drugi z wampirów był chudszy niż pierwszy. Starszy z wyglądu, był jednak wężem krócej niż jego towarzysz. Miał krótkie czarne włosy i bezwzględne spojrzenie. Jego wątłe ciało zdawało się ledwo trzymać ziemi. Ignorowany przez przechodniów spokojnie czekał. Kolejne dwa stwory, kobieta i chłopiec, wyłoniły się od strony parku. Też zatrzymały się w bezruchu. Istoty z Rodu Węża umiały zachowywać absolutną ciszę, jaka nie porusza nawet umysłu. Mimo że były fizycznie widzialne, większość ludzi nie zauważała ich. Rzeczywistość stanowi bogate źródło doświadczeń percepcyjnych. Dostrzeżenie wszystkich nie jest możliwe. Dźwięki, zapachy, widoki, smaki, przedmioty, których dotykamy, są wokół nas nieskończenie liczne i różnorodne. Po urodzeniu szybko uczymy się odróżniać istotne szczegóły środowiska od nieistotnych. W procesie selekcji duża część doświadczenia zmysłowego jest eliminowana jako zbędna. Wampiry potrafiły wykorzystywać tę właściwość ludzkiego umysłu. Aby zostać łowcą trzeba było nauczyć się je zauważać. Raz dostrzeżone i wskazane stawały się zazwyczaj widoczne. Podobnie jak określenie koloru pozwala nam rozpoznawać jego obecność w otaczającym morzu barw. Ale w przypadku najdoskonalszych węży nawet wiedza o ich istnieniu czasem zawodziła. Dochodziła godzina dziewiąta. Dziewczyna nakłaniana przez Gebridża, wypiła kawę. Chłopak kilkakrotnie wstawał z miejsca. Kiedy zaczynała mówić słodkim głosem, potrząsał nią albo szczypał w szyję, jak to zalecały księgi. W ten sposób przywoływał Selvie do rzeczywistości. Drajt właściwie podziwiał determinację przyjaciela i efekty jego działań. Dziewczyna próbowała rozmawiać w zwykły sposób, a jej wzrok był chwilami przytomny. Zrezygnowała też z uwodzenia obu mężczyzn. Jednocześnie nie sposób było nie zauważyć, że w ciągu dwóch godzin z ciemnej blondynki stała się szatynką, a błękitne uprzednio oczy przybrały barwę szafiru. Na twarzy Selvie zdawał się pojawiać wyraz właściwej wampirom bezwzględności. Drajt podejrzewał, że wraz z nadejściem mroku wszystkie wysiłki zachowania jej człowieczeństwa pójdą na marne. - Nie pamiętam niczego - powiedziała Selvi. Gebridż mocno ścisnął jej rękę. - Nie musisz. Instynktownie wiesz, kim jesteś. - Tak. Wszystko się zmieniło. To boli. A tamto... - jej twarz wykrzywiła się. - ...woła mnie. I wtedy jest słodycz. - Tamto zechce cię pochłonąć. To niewłaściwa droga - powiedział chłopak. - Będziesz musiała dokonać wyboru. - Geb, nie wiem - przerwał im Olfson. - Ona powtarza to co mówisz, ale...- bezradnie rozłożył ręce. - Wraz z przemianą w wampira jej zrozumienie własnej sytuacji będzie rosło - wskazał książkę. - W pewnym momencie zobaczy, co się dzieje. Wierzę, że człowiek może to kurewstwo pokonać - jego głos zabrzmiał silniejszymi uczuciami. - Inaczej po co walczyć?! Drajt pochylił głowę. Pompatyczny idealizm w stylu Gebridża. Zadzwonił telefon komórkowy. Odszedł na bok. - Muszę iść - oznajmił, gdy skończył rozmawiać. - Luzja?- spytał Geb chłodniejszym tonem. - Nie. Pod Błękitnymi Wieżowcami szykuje się obława policyjna. Chcę to złapać. Jak by się coś działo, dzwoń. Natychmiast przyjadę. Jeśli nie, spotykamy się około czwartej w Berserick. Wyciągnął portfel i rzucił kilka banknotów na stół. Geb nigdy nie grzeszył bogactwem. Stała pensja, którą płacił mu właściciel Marketu, wystarczyła na wynajęcie mieszkania, płacenie rachunków po terminach i sporadyczne spożywanie posiłków. Inne, nieregularne dochody, umożliwiały chłopakowi rozwijanie dziwacznych zainteresowań. - Pamiętasz, co kiedyś powiedział Elfond? - zapytał na pożegnanie mężczyzna młodego przyjaciela. - Wampir, łowca i ofiara mają ze sobą bardzo dużo wspólnego. Uważaj na siebie. Gebridż kiwnął głową i zaczął wertować trzeci tom pamiętników. Miał chyba czas do wieczora. Wampiry rzadko przechadzały się w świetle dnia. Słońce odbierało im siły. W książkach nie było nic wskazującego na to, że niedoszłe ofiary budzą szczególne zainteresowanie węży. Jedyne, co niepokoiło Gebridża, to zachowanie dziewczyny, gdyby się przekształciła. Podjęłaby wtedy próbę zahipnotyzowania go i wyssania. Obserwowała miasto za szybą. Jej twarz znowu przybrała rozmarzony wyraz. - Jest już - powiedziała śpiewnie. Geb westchnął. - Przestań, Selvie - rzucił. - Patrz na mnie! - odwróciła się z ociąganiem. Spojrzenie jej zmrużonych oczu było chłodne. - Jedziemy na miasto coś załatwić. Jesień w pozbawionym roślinności centrum Di-Torio objawiała się chłodem szarych dni, mrocznymi porankami i szybko nadchodzącymi, wieczornymi ciemnościami. Była godzina dziesiąta trzydzieści. Chmury na niebie gęstniały zwiastując deszcz. Scheat zawsze zabierał ze sobą życia, które dotknął. Kiedy łowca i dziewczyna opuścili bar, wampiry podążyły za nimi. Odwróciła się, wymieniła spojrzenia ze swoim stwórcą. Człowiek tego nie dostrzegł. Za dnia nie był dość czujny. W autobusie wampir stanął bardzo blisko. Wdychał, poznany już w Berserick, zapach łowcy. Pragnął go dotknąć, ale w ostatniej chwili się wycofał. Umiał czekać. W autobusie dziewczyna zachowywała się, zdaniem Geba, przyzwoicie. Mówiła bez śpiewnego akcentu i nie próbowała nikogo uwodzić. Zauważył jednak, że w szczególny sposób zerka na jego szyję. Pocieszał się myślą, że jej zęby chyba się jeszcze nie przekształciły. Musiał wpaść na chwilę do sklepu z minerałami. Planował, że później uda się z Selvie w spokojne miejsce. Wysiedli przy siódmym kompleksie handlowym. Wziął dziewczynę za rękę i poprowadził ją w las straganów. W milczeniu przepychali się między ludźmi. Hałas na nowo zdezorientował Selvie. Zasłuchała się w dźwięki. Jej wzrok uciekł w bok. Traciła kontakt z chłopakiem. W pewnym momencie, w tłoku, wypuścił jej dłoń, a fala kupujących błyskawicznie ich rozdzieliła. Geb cofnął się nie zważając na niechętne pomruki. - Selvie - zawołał najgłośniej, jak mógł. Jego głos utonął w mrowiu dźwięków. Scheat obserwował to z odległości kilku metrów. Ludzie, nawet w najgorszym ścisku wymijali wampira. Podświadomość, instynkt jak niewidzialna ręka odsuwały ich od potwora. Kiedy łowca przeciskał się obok, Scheat miał ochotę schwycić go zębami. Chłopak budził w nim teraz nienawiść. Był wyjątkowo nieostrożny. Wcześniej w Berserick wydawał się inny, skupiony i precyzyjny. Pora dnia była jednak dla wampira niekorzystna, a przekonał się poprzednio o zwinności łowcy. Musieli go wspólnie osaczyć w bardziej odpowiednim miejscu. Gebridż rozglądał się rozpaczliwie. Skręcił w boczne przejście prowadzące między budy. Odetchnął z ulgą. Dziewczyna stała pod jedną z nich. Mężczyzna pochylał się w jej stronę. - Jesteś Al Jabhah - mówiła do nieznajomego. Łowca skrzywił się słysząc chaldejskie zaklęcia. Musiała być już w silnym kontakcie z Gwiazdą Węża. Mężczyzna, którego czarowała, miał maślany wzrok. Był młody, dobrze ubrany, przystojny. Prawdopodobnie tak samo uwodziłaby kogoś nieatrakcyjnego. Tylko stare wampiry miały wyrafinowany gust. Nie zawsze zresztą zgodny z ludzkimi standardami. Chłopak chwycił Selvie za ramię. - Idziemy! Wyrwała się. Przystojniak spojrzał groźnie. - Czego chcesz, kolego? - Pewnych kobiet nie należy słuchać - odparł chłopak. - Idziemy! - spróbował złapać dziewczynę za ramię. Uchyliła się i stanęła blisko nowego znajomego. - Spadaj! - rzucił przystojniak. Geb sięgnął do paska. W jego dłoni zalśniło srebrne ostrze Nukira. - Panienka wraca do mnie - powiedział podnosząc je znacząco do góry. Mężczyzna zmierzył łowcę oceniającym spojrzeniem. Chłopak był niewysoki i na oko niezbyt silny. Miał jednak broń, a jego dziki wzrok i dziwaczny uśmieszek sugerował skłonność do nieobliczalnych zachowań. - No chodź, Selvie - poprosił Geb. - Przecież miałaś się starać. Zawahała się. Zerknęła na nieznajomego. Miał niewyraźną minę. Wróciła do łowcy. - Nie mogę już patrzeć na chalcedony - zajęczał Matty z wyrzutem. - Brzydzą mnie nefryty. Kwarc wywołuje mdłości. Na sam widok karneoli mógłbym puścić pawia. - Jutro i pojutrze wezmę całe dni - obiecał Gebridż. Miał nadzieję, że uda mu się dotrzymać słowa. Matty zmiennik Gebridża, filozofujący ateista judajskiego pochodzenia, zgodził się wziąć za niego drugą zmianę. Nie był zachwycony, ale łowca wzbudzał w nim, niepohamowaną sympatię. Matty nie umiał mu niczego odmówić. Oczywiście, byli i tacy, którzy chłopaka nie znosili jako zbyt pewnego siebie, próżnego, nadmiernie skoncentrowanego na sobie. Chłopak wyglądał na szczęśliwego, a to denerwowało ludzi skarżących się na swoje życie. W obecności dziewczyny Matty całkiem zgłupiał. Poczerwieniał i zaczął wykonywać bezładne ruchy. Patrzyła na niego magnetycznym wzrokiem. Otworzyła usta, ale łowca znacząco położył palec na swoich, więc milczała. - To twoja nowa panienka?- zapytał Żyd ściszonym głosem zdradzającym podekscytowanie. - Tak, chwilowo - odparł Geb, aby zdusić w zarodku jego ewentualne pomysły o uwodzeniu Selvie. Nie był pewien, czy jego zmiennik wie o istnieniu wampirów. Jeśli Matty żył w błogiej nieświadomości, to odbieranie mu jej byłoby niehumanitarne. Wiał silny wiatr, gdy opuszczali bazar. Drobne krople deszczu lśniły w powietrzu i spadały na szare płyty chodnika. Geb nie jadł i nie spał od co najmniej dwudziestu czterech godzin. Czuł pobudzenie i koncentrację. Momentami zdawał sobie sprawę z maniakalnego charakteru tego stanu. Niby rausz. W takich chwilach lubił mieć przy sobie trzeźwo myślącego Drajta. Mina dziewczyny była smutna. Jej włosy miały teraz ciemnobrązowy kolor. Oczy lśniły grafitowo. Łowcę bardziej niż barwa ciała niepokoił jednak sposób poruszania się Selvie i wrażenie, jakie wywoływała cała jej postać. Wydawała się teraz drobniejsza. Jakby nie stawiała kroków, tylko sunęła. Nieznanym nauce zmysłem, który wykształca się wskutek długotrwałego obserwowania wampirów, Geb wyczuł jeszcze jedno. Z Selvie zaczynała emanować duchowa ciemność, właściwa dla Rodu Węża. Poprzez mroczne spojrzenie, skórę. Chłopak zaczął się zastanawiać, co zrobi, jeśli dziewczyna jednak się przekształci. Nie zabiję jej, postanowił, bo rzeczywiście nie umiałby tego uczynić. Zdarzało mu się pozostawiać wampira przy życiu. I mało martwił się moralną oceną takiego zaniechania. Kiedyś widział parę wampirów w parku. Chłopak z dziewczyną obejmowali się, jak ludzie. Ale na ich twarzach malowały się uśmiechy pozbawione optymizmu. Patrzyły nieludzko błyszczącymi oczami. Bez nienawiści. - Jesteś wężownik - powiedział doń nagle jeden z wampirów, chłopak. Wszystkie one tak go nazywały. - Tak. Jestem Rasalhague - odparł łowca. Przywiązał się do nadanego przez węże imienia. Cofnęły się. Przeszedł spokojnie obok. Tak więc Gebridż nie zamierzał zabijać Selvie. Zwłaszcza że jej przekształcenie ciągle uważał za mało możliwe. Był przekonany, że mimo wszelkich znaków, uda mu się nie dopuścić do przemiany. Od dawna pragnął udowodnić, że można zwyciężyć w walce o swoje człowieczeństwo. Głęboko w to wierzył. - Wiem, czym są wampiry - powiedziała, gdy stali na przejściu dla pieszych. Spojrzał zdziwiony. Jej zachowanie wciąż się zmieniało. - W Berserick rozmawialiśmy o nich wielokrotnie - ciągnęła. Przeszli na drugą stronę ulicy. - Nie wierzyłam. - Pamiętasz przeszłość? - Kiepsko. Chciałabym wrócić do Centrum. Zawahał się. Zamierzał udać się w spokojniejsze miejsce, mniej uczęszczane przez wampiry. Co prawda, o tej godzinie były słabe i nielicznie odwiedzały Market. Ale dochodziła jeszcze kwestia łowców. - Nikt ze znajomych już cię nie rozpozna - powiedział niepewnie. - Nie szkodzi - popatrzyła zupełnie ludzko, przytomnie. - Chcę sobie przypomnieć...inaczej... - jej usta ściągnęły się w bolesnym grymasie - ...oni zwyciężą. I czy to wskutek niewyspania, młodego wieku, czy może głupoty, Gebridż się zgodził. Ukryty między przechodniami Scheat i dziewczyna wymienili spojrzenia. IV OSACZENIE Telefon zadzwonił, kiedy wchodzili do Berserick. - Co u ciebie? - pytał Drajt. - W porządku? - Tak - odparł chłopak. - Chyba wszystko dobrze się układa. Ona zaczyna sobie przypominać. A jak obława? - Nie ma obławy...ale - głos Olfsona zadrżał. - Jeszcze mam coś do załatwienia. Dzwoniła Luzja. Twarz Geba straciła pogodny wyraz. - A co, znowu brakuje jej pieniędzy? - rzucił nie oczekując odpowiedzi. Poczuł się fatalnie. - Przepraszam, Drajt. Olfson wyłączył się bez słowa. Znów zachowałem się jak idiota, pomyślał Gebridż. To, co się działo między Olfsonem, a Luzją nie było jego cholerną sprawą. Weszli do Centrum. Zanim tu przyjechali, Gebridż dzwonił do Roda Bersericka. Właściciel marketu lubił go. Chłopak był jedyną osobą, która umiała nakłonić jego brata Herpera Bersericka do społecznie akceptowanych zachowań. Dwudziestojednoletni młodzieniec był kompletnie szalony. Kiedy Rod miał z nim poważne kłopoty, wzywał łowcę, a ten prowadził z Herperem uspakajające rozmowy o metafizyce. Tak więc, kiedy Geb czegoś potrzebował, mógł zwrócić się wprost do szefa. Tym razem chciał mieć rejon siódmy poziomu trzeciego, od barów aż po zaplecze, wolny od innych łowców, zwłaszcza od Bractwa Świętego Wyzwolenia. Za automatycznie rozsuwającą się drugą parą drzwi stało trzech ochroniarzy Centrum. Dwóch miało na plakietkach dodatkowo czerwoną literę W. Szater obrzucił wchodzących wrogim spojrzeniem. Na twarzach jego kolegów również malowała się niechęć. Chłopak poprowadził Selvie po prawej stronie, aby była oddzielona od mężczyzn. Jeden z ochroniarzy podał mu krótkofalówkę. - Bóg cię kocha, Geb - powiedział Szater z twarzą napiętą ze złości. - Mimo tego, co robisz. - Cóż, dobrze, nic nie szkodzi, nie ma za co - odpowiedział chłopak nonsensownie. Członek Bractwa zacisnął zęby. Zatrząsł się, nie znajdując ujścia dla emocji. - Pieprzony gnoju! - rzucił bezsilnie. Geb i Selvie wjechali ruchomymi schodami na trzecie piętro. Przeszli obok sklepów z butami i odzieżą. Skręcili. Minęli fontannę i arenę mody. Znowu skręcili. Znaleźli się w obszarze siódmym. Dochodziła dwunasta. Ludzi było tu niewielu i, jak Geb ocenił, żadnych wampirów. Za dnia trafiały się pojedyncze sztuki, zwykle w działach spożywczych czy muzycznych, ale łowca raczej nie musiał obawiać się węży osłabionych nieodpowiednią dla nich porą. Dotarli do baru meksykańskiego "Bassora", położonego w zacisznym zakolu między odzieżą sportową a przejściem prowadzącym do następnej części poziomu. Kiedy Geb i Drajt odwiedzali to miejsce wieczorami, trudno im było znaleźć wolny stolik. Teraz było tu, poza łowcą i jego towarzyszką, tylko troje klientów. Chłopak z dziewczyną siedzieli w rogu pomieszczenia na wpół ukryci za roślinami. Korpulentna kobieta w średnim wieku pochylała się nad talerzem w cieniu balustrady oddzielającej "Bassorę" od reszty Marketu. Za barkiem w kształcie rogala młoda kelnerka leniwie przeglądała kolorowe pisemko. Na widok wchodzących uniosła głowę. - Dwie kawy - rzucił Gebridż. Usiedli na uboczu. Łowca wyciągnął z szerokiej kieszeni kurtki pamiętniki i położył je, razem z krótkofalówką, na blacie. Obrusy miały pomarańczowo-żółty wzór, a zwieszające się u góry żyrandole lśniły równie ognistymi barwami. Światło rzucało na twarze Geba i Selvie krwawe refleksy. Kelnerka w milczeniu postawiła przed nimi kawę i udała się na zaplecze. Na spotkanie śmierci. Łowca wziął dziewczynę za rękę. - Selvie. Jak się czujesz? Włosy miała ciemnobrązowe. Oczy niemal czarne w otoczce grafitowych rzęs. Jej skóra była śniada i blada jednocześnie. Selvie siedziała bez ruchu pozwalając, aby ściskał jej zimną dłoń. - Dobrze - odpowiedziała. Scheat wybrał wejście, którego za dnia pilnowała zazwyczaj grupa gamoni. Przeszedł niezauważony obok dwóch ochroniarzy bez liter W na plakietkach. Po chwili to samo zrobił Graffias i kolejne dwa wampiry. Te ostatnie zostały dostrzeżone, ale nie rozpoznane. Jeden z ochroniarzy, grubas, zawiesił łakome spojrzenie na kobiecie. Nieokreślony dźwięk odwrócił jego uwagę i facet zajął się rozmową z kolegą. Przy ruchomych schodach stał wysoki mężczyzna w średnim wieku, łowca. Rozglądał się nerwowo po sklepie. W pewnym momencie zauważył chłopca. Młody wampir stał kilkanaście metrów od wejścia. Nie poruszał się, ale przemiana nastąpiła w nim niedawno i zwracał na siebie uwagę. Łowca poruszył się zaniepokojony. Uniósł krótkofalówkę. Scheat pojawił się nagle tuż za nim. Mężczyzna odwrócił się, ale nie zdążył zareagować. Wypadki potoczyły się zbyt szybko. Wampir pociągnął go w bok, za poręcz schodów. Zimne, wilgotne usta wpiły się w szyję. Człowiek osunął się na ziemię. Wokół nie było żadnych klientów. Kilka osób przechodzących kilkanaście metrów dalej nie spojrzało w ich stronę. Graffias czekał, aż jego pan zaspokoi pragnienie. Wyczuwał obecność tych, których szukali. Wiedział, gdzie iść. - Skup swoją uwagę na środku klatki piersiowej - polecił Gebridż - Bądź cały czas świadoma ciała. Jeśli poczujesz, że twoja uwaga odpływa, dotknij tego miejsca. Powoli podniosła dłoń. Lekko musnęła bluzkę. - Zamów coś do jedzenia - poprosiła miękko. - Chcesz jeść? - zdziwił się, ale i ucieszył. Taki głód był objawem powrotu człowieczeństwa. - Co byś chciała? - Cokolwiek - wzruszyła ramionami. Do baru było kilka kroków. Przemierzył je spokojnie. Czuł zadowolenie, ale zmęczenie także dawało znać o sobie. Dźwięki sklepów dobiegały z pewnego oddalenia. Para i kobieta w średnim wieku już sobie poszli. Z głębi jadłodajni dochodził szum urządzeń elektrycznych. Kelnerki nie było nigdzie widać. Otworzył usta, aby ją zawołać. W tym momencie zamarł. Ta cisza. Bezruch. Wampir pojawił się za plecami i pchnął mocno. Gebridż runął na jedno z krzeseł, przewracając je. Błyskawicznie skoczył na nogi. Nukir zalśnił w jego dłoni. Drugi z węży uderzył rozwartymi pazurami prosto w skroń. Przed oczami chłopaka pojawił się rozbłysk. Znowu upadł. Poczuł ciecz spływającą po policzku. Sztylet odtoczył się daleko po podłodze. Z trudnością otworzył oczy. Dwa wampiry stały nad nim. Chłopak dyskretnie sięgnął do kieszeni. Dotknął telefonu. Czarne oczy jednego ze stworów zalśniły groźnie. - Powoli, podaj mi to, co tam masz. Chłopak posłusznie wysunął dłoń z telefonem w stronę wroga. Nacisnął już klawisz wywołujący połączenie z Drajtem. Błogosławił swoje niedbalstwo. Zawsze zapominał zablokować klawiaturę. Graffias odrzucił telefon. Jasnowłosy wąż, którego Gebridż poznał poprzedniej nocy, przyglądał się wszystkiemu z uśmiechem. Skrzyżowali z łowcą spojrzenia. Wąż pochylił się nad nim. W otoczce czerwonych ust zalśniły kły. Chłopak zdał sobie sprawę z bliskości śmierci. - Znam imię twojej Gwiazdy - powiedział cicho. - Czym ona jest? Scheat zatrzymał się w pół ruchu. Jego oczy stały się zimne i przenikliwe. Gestem pohamował Graffiasa. - Chcesz poznać Gwiazdę, człowieku? - zapytał. Powolnym ruchem podał Gebridżowi dłoń. Chłopak poczuł chłód, a jednocześnie przyjemność. Tak, jakby ciało tamtego emitowało jakąś słodycz. Podniósł się i stanął na chwiejnych nogach. On i stwór byli podobnego wzrostu. Odczuwał pieczenie na skroni. Po policzku ściekała krew. Rozejrzał się bardzo dyskretnie. Musiał patrzeć na wroga niemal bez przerwy, jeśli nie chciał utracić z nim kontaktu. Wampiry hipnotyzowały wzrokiem, ale nie miał wyjścia. Granica między zaciekawieniem a znudzeniem była u węży bardzo wąska. Selvie siedziała kilka metrów dalej. Dwa stwory, kobieta i chłopiec, ustawiły się przy wyjściach z jadłodajni gotowe odstraszyć intruzów. Obsługa baru prawdopodobnie już nie żyła. Nukir przepadł. Wąż o czarnych włosach obserwował Gebridża z obnażonymi zębami. Wampiry poprowadziły go do stolika. Selvie patrzyła na łowcę obojętnie. Pamiętniki i krótkofalówka zniknęły. Łowca i Scheat usiedli naprzeciwko siebie, a Graffias stanął za chłopakiem. - Znasz imię mojej Gwiazdy? - zapytał jasnowłosy wampir cichym głosem. - Imię Węża - odpowiedział z trudem. Ledwo dobywał z siebie głos. Sycząca mowa wrogów udzielała się rozmówcom. - To UnuKalhai. Chwila milczenia. - Chcesz wiedzieć, czym jest Gwiazda? - stwór delikatnie musnął skroń łowcy. - Mogę ci to pokazać - przybliżył palce do swoich ust i zlizał krew. Proponował Gebridżowi przemianę. Albo śmierć. Jego dotknięcia były słodkie, emanowały erotyzmem. Wobec przyciągającej mocy wampira heteroseksualizm chłopaka nie miał żadnego znaczenia. Rozmawiać, zamotać, myślał Gebridż gorączkowo. - Człowiek może być silniejszy od UnuKalhai - rzucił odważnie. Złote oczy Sheata miały nieodgadniony wyraz. - Ona jest smakiem, zapachem, dźwiękiem - odezwała się nagle Selvie rozmarzonym, melodyjnym głosem. - Nic nie może się z nią równać. Przyciąga bez litości... - Nieprawda - przerwał jej Gebridż. Głęboko czuł to, co mówił. Jego poprzednie pogawędki z wężami były tylko preludium tego, co działo się teraz. Całkowicie i świadomie wszedł w świat przeżyć właściwych wampirom. - Ona jest jak lśnienie kłamliwego gada. Błyskotka udająca klejnot. Pod spodem jest nicość. Scheat wyprężył się gwałtownie. Uśmiech spełzł z jego twarzy. - A więc naprawdę jesteś Rasalhague - głos stwora stał się lodowaty. - Wężownik. Mówisz naszymi słowami - dłonie, które trzymał na stole, naprężyły się wysuwając pazury. - Chcę usłyszeć, jak z miłością szepczesz imię Gwiazdy. Gebridż drżał. Nigdy przedtem nie bał się wampirów. Dopiero teraz, gdy zajrzał w oczy własnej śmierci. Może nawet czemuś gorszemu niż zgon. Nagle dostrzegł Nukira leżącego pod stolikiem obok. - Wiem też, jak ty się nazywasz - oznajmił. Wampir poruszył się. Jego twarz nie zdradzała zdenerwowania, ale chłopak je wyczuł. - Chcesz mnie poznać? - Scheat pochylił się ku niemu. - Poznasz mnie już za chwilę. A potem pójdziesz za mną jak pies. W blasku UnuKalhai. Graffias obserwujący tę scenę ustawił się w postawie gotowej do ataku. Jego palce rozwarły się, ramiona naprężyły. - Jesteś duch pustyni. Głód. Ukryta choroba - mówił Gebridż do jasnowłosego. Tamten przestał dygotać. Na jego ustach pojawił się uśmiech. Grzebał wampirowi w psychicznych wnętrznościach. I zaczynało go to bawić. Tym razem to on rzucał zaklęcia. - Znam twoje imię. Jest ono jak płowy mrok śmierci. Scheat zadrżał. Używanie przez chłopaka języka wampirów dezorientowało go i hipnotyzowało. - A twój kompan - ciągnął Geb - jest nienawiścią zimną jak trucizna. To samobójstwo. Śmierć przez powieszenie. Łowca czuł, że wampir stojący za nimi również zaczyna się denerwować. Odbierał teraz wrażenia na bardzo subtelnym, niedostępnym ludziom, poziomie. Blat stolika, wypchnięty mocnym uderzeniem Gebridża, podskoczył do góry. Scheat runął na ziemię. Graffias zaatakował. Chłopak wykonał unik i pazury węża przecięły przestrzeń. Selvie wydała z siebie syczący skowyt. Odbiegła przerażona. Łowca nie czekał, aż oszołomione stwory odzyskają sprawność. Pochylił się błyskawicznie, chwycił Nukira i rzucił się do ucieczki. Wampir- chłopiec skoczył ku niemu. Ostrze cięło ze świstem powietrze i rozdarło jego gardło. Wąż zachwiał się. Geb był już daleko. Scheat, Graffias i kobieta ruszyli za nim. Selvie uciekła. Telefon zadzwonił, gdy Drajt jechał przez Centrum w stronę mieszkania Luzji. Był zły na siebie. Zostawił przyjaciela sam na sam z wampirem. Usprawiedliwiał się, że dziewczyna właściwie nie była jeszcze wężem, ale niepokoiła skłonność Geba do zagłębiania się w świat przeżyć właściwych tym istotom. Jeśli Selvie się przemieni, chłopak ani jej nie zabije, ani nie ucieknie; zacznie z nią gadać, jak nic - rozmyślał Olfson. - A ona go oczaruje i zamota. I może wyssie. Gdyby Drajt był bardziej samokrytyczny, zwróciłby uwagę na swoją sytuację. Jechał do dziewczyny, która od dwóch lat dręczyła go, bawiła się nim, wykorzystywała go finansowo i emocjonalnie. Łatwiej przychodziło mu dostrzeganie słabości innych ludzi. Geb jest tak debilnie przywiązany do swojego pomysłu, że może nawet zechce wypróbować go na sobie - myślał sobie. Nie, aż tak głupi chyba by nie był. Nie ryzykowałby zostania wampirem, przecież wielokrotnie i z pasją opowiadał o możliwości przezwyciężenia przemiany. Do dziś Drajt traktował jego słowa mało poważnie. Rozliczne pomysły przyjaciela pozostawały dotąd w sferze czystych idei. Jeśli jednak chłopak brał się za realizację, bywał nieustępliwy. Aż do posunięć absurdalnych i zagrażających życiu. Drajt zobaczył na ekranie telefonu numer przyjaciela. - Halo! - zawołał zadowolony, że będzie mógł rozproszyć obawy w bezpośredniej rozmowie. Szum. Cisza. - Halo! - powtórzył głośniej. Tym razem zabrzmiało to bardzo nerwowo. Drajt rzucił telefon na siedzenie, przyhamował i gwałtownie skręcił. Z magazynu nie było drugiego wyjścia. Gebridż wpadł do pomieszczenia na kilkanaście sekund przed wężami. Udało mu się zaczaić za wieszakiem. Kiedy pierwszy stwór przesuwał się między pudłami, uderzył. Kobieta jęknęła i upadła. W tym samym momencie ostre jak brzytwa pazury Graffiasa cięły brzuch chłopaka. Łowca zrzucił na niego coś przypominającego gigantyczny stelaż do plecaka. Ruszył biegiem przed siebie. Ale ból i wycieńczenie pozbawiły go sił. Zachwiał się. W tym momencie poczuł na karku zimne usta. - Zostaw - zaszeptał wampir o jasnych włosach. Graffias odsunął się od chłopaka. Był wężem - sługą. Jego przywiązanie do Scheata było silne jak śmierć. A pan gestem nakazywał mu odejść. Zostali sami. Wąż i człowiek. Istnienie człowieka przy długowieczności węża trwa śmiesznie krótko. Gebridż opadł na kolana. Jedną dłonią trzymał się za brzuch w miejscu, gdzie rozpruta koszula poczerwieniała. Drugą opierał się o podłogę. Na twarzy miał rozległy siniec i krew. - Jesteś teraz w mojej mocy - zaszeptał Scheat. - Znam twoje imię - odpowiedział z trudem łowca. - Wiem, czym jesteś. Nie masz nade mną władzy. Scheat objął go. - Nie próbuj swoich zaklęć, wężowniku. Nie znasz mojego imienia. Kiedy dotknął ustami szyi chłopaka, ten spróbował się odsunąć, ale stalowy uścisk wampira nie pozwalał. Spojrzeli sobie w oczy. Gebridż nie musiał obawiać się już zahipnotyzowania. Jego odczucia należały teraz do świata wampirów. Podczas rozmów z wężami nauczył się jednak wnikać w ich specyficzną rzeczywistość i wracać stamtąd. Głęboko zanurzony, ciągle pozostawał sobą. Nie stracił świadomości. Mina Sheata zdradzała niepewność. - Zabij mnie - Gebridż uśmiechnął się ironicznie. - I tak nie zwyciężysz. To tylko śmierć. Długie palce wampira zacisnęły się wokół jego szyi. Chłopak skrzywił się ze strachu. Nie miał już sił stawiać oporu. Wąż jednak nie przyciągnął go do siebie. Zamarł w bezruchu wpatrując się w Gebridża. Ludzie zazwyczaj byli słabi. Zabijanie ich nie stanowiło dla potężnego Scheata żadnego wyzwania. Ale ten człowiek klęczący przed nim był prawdziwym Rasalhague. Wampir chciał poczuć psychiczną przewagę nad wężownikiem, zanim go unicestwi. Drajt Olfson wbiegł do Berserick w płaszczu ociekającym deszczem. Dopadł stojącego przy wejściu Szatera. - Widziałeś Geba? - zawołał. - Jest tu gdzieś? Członek Bractwa i dwóch innych ochroniarzy popatrzyło na niego w zdumieniu. - Widziałem - powiedział Szater. - Przylazł ze swoją panienką. - Gdzie są? - wrzasnął Olfson. Chwycił łowcę za ramiona. - Szybko! - Poziom trzeci, rejon siódmy. Szef zabronił tam wchodzić. Co się dzieje? Olfson nie odpowiedział. Pędził po schodach. - Pieprzeni niewierni! - zaklął członek Bractwa Świętego Wyzwolenia.- Grupa M - rzucił do krótkofalówki. - Na poziom trzeci, rejon siódmy. Wampiry. Olfson przebiegł koło sklepów z butami i odzieżą. Skręcił. Dwoma skokami przesadził fontannę niemal wpadając do wody. Mijając arenę sięgnął do bocznej kieszeni torby, by poczuć w dłoni chłód srebrnych kołków. Skręcił jeszcze raz i wybiegł na opustoszałą przestrzeń kończącą pomieszczenia sklepowe. Na posadzce przy wejściu do "Bassory" leżał młody wampir. Miał rozpłatane gardło. Drajt zatrzymał się bezradnie. Czyżby Geb był jeszcze tutaj? Minęło kilkanaście minut od chwili, kiedy zobaczył na swoim telefonie jego numer. Olfson ruszył w stronę pomieszczeń służbowych i przejścia na drugi poziom. Nawet o tej porze zupełny brak ludzi był tu niezwykły. Świadczył o obecności grupy wampirów. Albo zabiły klientów, albo wytworzyły specyficzną odstraszającą aurę. Łowca zatrzymał się przy wejściu do magazynu firmowych produktów Centrum. Obecnie pomieszczenia na poziomie trzecim nie były zagospodarowane i pozostawiono drzwi otwarte. Mocniej ścisnął w ręku kołek. Wszedł do środka. Pomieszczenie zagracały pudła, szafki sklepowe i sprzęt