Snihur Ewa - Imię węża
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Snihur Ewa - Imię węża |
Rozszerzenie: |
Snihur Ewa - Imię węża PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Snihur Ewa - Imię węża pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Snihur Ewa - Imię węża Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Snihur Ewa - Imię węża Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
EWA SNIHUR
imię węża
I CENTRUM HANDLOWE BERSERICK
Oczy wampira zalśniły hipnotyzująco. Gebridż odwrócił
wzrok i błyskawicznie się uchylił. Dlatego pazury napastnika przecięły
powietrze. Stwór zasyczał ze złością i spróbował chwycić chłopaka za ramię. W
tym momencie łowca wysunął dłoń do przodu, a ostrze jego ukochanego sztyletu
dosięgło gardła wroga. Na bladej szyi pojawiła się krwawa kreska. Przez chwilę
stali trzymając się w objęciach. Chłopak mógł już bezpiecznie patrzeć w oczy
węża. Malowało się w nich zdziwienie. Ale nawet umierając, wampir próbował go
oczarować.
- UnuKalhai - zaszeptał imię swojej gwiazdy.
Gebridż odtrącił go. Schował Nukira do pochewki przy pasku. Ciało upadło na
schody. Przeskoczył ponad nim i ruszył na górę, wyciągając z kieszeni czarnej
kurtki krótkofalówkę.
- Szater, odbiór - zawołał nie zwalniając. - Poziom piąty. Magazyny.
Pchnął drzwi i rzucił się biegiem przez korytarz, omal nie wywracając
sprzątaczki. Otworzyła już usta do wrzasku, ale zamarła dostrzegając biały
prostokąt identyfikatora. Chłopak przebiegł obok schowków na materiały budowlane
i środki czystości. Znał Berserick jak własną kieszeń. Skręcił. Pchnął czerwone
dwuskrzydłowe drzwi do magazynów. Tu zwolnił. Na brązowej podłodze leżał
pracownik Centrum. Łowca pochylił się. Na szyi mężczyzny widniała nieduża
sinoczerwona plamka. Pracownik był martwy. Odrobina krwi splamiła palce
Gebridża. Rozglądając się uważnie wytarł dłoń chustką. Po obu stronach korytarza
były wejścia. Przed siódemką wyciągnął ze spodni komórkę i nacisnął jeden
klawisz. W pamięci zapisany był numer Olfsona, porozumiewali się w ten sposób od
dawna.
- Drajt - powiedział cicho. - Jestem na piątym. Wchodzę do siódemki. Sprawdzaj
z drugiej strony.
Wnętrze rozległego pomieszczenia oświetlonego ostrym jarzeniowym światłem
wypełniały rzędy różnej wysokości metalowych stojaków. Wisiały na nich gęsto
upakowane, owinięte w folie ubrania. Na podłodze walały się pudła, papiery,
plastykowe taborety. Po przeciwległej stronie było drugie wejście. Prowadziło
poprzez łącznik do lewego skrzydła budynku. Gebridż zrobił w jego stronę kilka
kroków. Cisza miejsca nie zwiodła go. Był czujny. Intuicja łowcy podpowiadała,
że nie jest sam.
Stwór wyłonił się nagle spomiędzy pudeł. Sylwetką przypominał gada. Tułów, ręce
i nogi zdawały zlewać się w jedną całość. Był blondynem. Rzecz wśród węży rzadko
spotykana. Szczupły i niewysoki, o nieharmonijnej budowie. Wpatrzył się w
chłopaka mrocznymi, mimo jasnobrązowego koloru oczami. Gebridż odwrócił wzrok, a
przemieszczający się szybko i bezszelestnie wróg był już przy nim. Łowca znał
specyficzny sposób poruszania się wampirów. Gdy tamten wyłonił się po prawej
stronie, wykonał unik. Stali naprzeciw siebie.
- Jesteś łowcą, wężownikiem? - zaszeptał stwór z mdłym uśmiechem. -
Rasalhague?
Chłopak unikał spojrzenia wroga. Wiedział, że wampir chce go zafascynować
chaldejskimi zaklęciami. Nie należało rozmawiać. Jednak Gebridż zawsze ucinał
sobie pogawędki z wampirami. Wyciągnął sztylet.
- Tak - odparł. - A to jest Nukir - pokazał wąskie ostrze. - Zabójca węży.
Rzucił się do przodu. Wampir zrobił unik i syknął przeraźliwie. Sztylet
prześlizgnął się po jego ramieniu, a on pchnął chłopaka na stojące obok
wieszaki. Łowca stracił równowagę i padł do tyłu, między ubrania. Poderwał się
natychmiast, ale wróg już znikał. Uciekał. Gebridż ruszył za nim. Kątem oka
dostrzegł nagle ruch po swojej prawej stronie. W ułamku sekundy roztrącił
wieszaki i zatrzymał się zdziwiony. Dziewczyna. Siedziała pochylona na jednym z
pudeł. Jasno blond włosy opadały na jej twarz. Drgnęła, ale nie podniosła głowy.
Ramiona okryte sklepowym fartuchem kiwały się delikatnie na boki. Na odsłoniętej
szyi widniała krwawa plamka. Zaskoczony wampir nie zdążył wyssać ofiary do
końca. Chłopak wpatrzył się w dziewczynę piwnymi oczami. Schował Nukira.
- Jesteś? - rozległ się donośny głos od strony drzwi.
- Tutaj! - odkrzyknął.
Szater, członek Bractwa Świętego Wyzwolenia wyłonił się zza wieszaków. W dłoni
trzymał srebrną strunę zakończoną skórzanymi uchwytami.
- Jest na łączniku - rzucił Gebridż wskazując wyjście.
Starszy łowca zmarszczył brwi. Stał w miejscu. Spoglądał na zatopioną w swoich
myślach pracownicę Centrum.
- Pobiegł na łącznik. Idź tam - powtórzył chłopak rozkazującym tonem.
Szater nie odpowiedział. Okręcił strunę wokół dłoni i ruszył w stronę
dziewczyny.
- Spadaj - zawołał Gebridż i popchnął go.
Był niższy niż mężczyzna i sporo słabszy. Szater zachwiał się tylko. Jego oczy
rozbłysły wściekłością.
- Ty gówniarzu! - wrzasnął.
Odplątał lewą dłoń. Zacisnął ją w pięść.
- Jakieś problemy? - zapytał aksamitnym głosem Drajt Olfson.
Pojawił się znienacka. Członek Bractwa Świętego Wyzwolenia powstrzymał pięść
Szatera i zmierzył mężczyznę niechętnym spojrzeniem. Sam Olfson też nie należał
do ułomków. Miał trzydzieści dwa lata i 190 cm wzrostu. Mimo szczupłej budowy
był silny. Wszyscy troje mieli przypięte do ubrań identyfikatory ochrony budynku
z dodatkową, czerwoną literą W. Określały specjalizację grupy, którą była obrona
pracowników i klientów Berserick przed wampirami. Zadanie łowców nie polegało na
walce między sobą.
- Twój kolega nie pozwala jej zabić - rzucił Szater wyjaśniająco.
Gebridż, jakby na potwierdzenie jego słów, przesunął ku dziewczynie. Drajt
zmierzył chłopaka rozdrażnionym spojrzeniem. Rzadko trafiali na żywe ofiary
węży. Ale wtedy należało je unicestwić. Zanim nastąpi przemiana.
- Uratuję ją - powiedział Geb.
- Za dobę ona będzie potworem, idioto - rzucił ze złością Szater i wskazał na
srebrną strunę.
Stał niepewnie. Drajt przesunął się w stronę chłopaka. Jego mina wskazywała na
to, że jest gotowy bronić przyjaciela.
- To nie moja sprawa. Niech was szlag trafi. - Szater skrzywił się. -
Zawiadomię o wszystkim szefa.
Miał na myśli Roda Bersericka płacącego im za ochronę Marketu. Gwałtownie
odtrącił jeden z wieszaków.
- Twoje pomysły, Geb - powiedział przyjaźnie Olfson, kiedy mężczyzna zniknął
między ubraniami - są z dnia na dzień coraz koszmarniejsze.
Gebridż pochylił się nad dziewczyną i dotknął jej ramienia.
- Idziemy.
Uniosła głowę. Rozejrzała się z nieprzytomnym wyrazem twarzy.
- Słyszałam piękne słowo - powiedziała.
- Jak masz na imię? - zapytał chłopak.
- Nie mam imienia.
Drajt niezadowolony pokręcił głową.
- Już nie wie jak się nazywa. Wiesz na co nas narażasz?
II ORYGINALNY POMYSŁ
Kiedy opuszczali Berserick, słońce właśnie wychylało się zza horyzontu. W Di-
Torio zapachniało chłodem i spalinami. Betonowa, dwudziestohektarowa pustynia
Centrum Handlowego rozciągała się przy południowym końcu miasta. Zanim łowcy,
wraz z potulnie podążającą za nimi dziewczyną, na dobre opuścili objęcia
Marketu, szarość poranka ustąpiła miejsca rześkiemu światłu pełnego dnia.
Drajt Olfson był szatynem o włosach opadających na ramiona. Jego przystojna
twarz często przybierała wyraz zmęczenia i zniechęcenia. Z zawodu był
dziennikarzem. W jego starej, zniszczonej torbie ze sprzętem do fotografowania
znajdowała się dodatkowa, umieszczona z boku kieszeń. Wewnątrz ukrywała cienkie
srebrne kołki. Polowaniem na wampiry zajmował się od kilku lat. Nienawidził ich
w zimny, okrutny sposób. W jednej z dzielnic Di-Torio miał dziewczynę o imieniu
Luzja. Im więcej miał z nią problemów, tym chętniej, aby wyładować złość,
walczył z Rodem Węża. Gebridż nie przypominał go ani z wyglądu, ani z
charakteru. Miał dwadzieścia jeden lat, krótkie, złotoblond włosy i brązowe
oczy. Był niewysoki, krępy, harmonijnie zbudowany. Na jego ustach często
pojawiał się uśmiech wyrażający zadowolenie z siebie i zaciekawienie światem.
Postać chłopaka wydawała się emanować niematerialnym światłem. Olfson
przysiągłby, że gdy się pojawiał, wokół robiło się nagle jaśniej i za to go
polubił. Gebridż studiował geologię, czasem sprzedawał wykopane przez innych
kamienie półszlachetne. Wampiry zwalczał z zamiłowania.
W milczeniu wyminęli bramę prowadzącą na parking dla pracowników i skierowali
się w stronę błękitnego forda Drajta. Dziewczyna nie odzywała się zamyślona.
Miała beżowy sweter i krótką brązową spódniczkę. Obcasy miarowo stukały o
chodnik. Zanim wyszli z Berserick, Gebridż zdjął jej fartuch.
- Nie będziesz wampirem - powiedział chłopak z przekonaniem.
Zignorowała go. Wcześniej, podobnie jak większość mieszkańców Di-Torio, nie
wiedziała o istnieniu Rodu Węża. A teraz była zatopiona we własnym świecie.
Drajt obserwował przyjaciela ze sceptycznym wyrazem twarzy.
- Jesteś ciekawy, jak to jest, gdy ktoś zmienia się w potwora?- rzucił
otwierając drzwi samochodu.
- Nie - odparł Gebridż. Usiadł z dziewczyną na tylnym siedzeniu. - Naprawdę
uważam, że mi się uda. Dawno temu ludzie to robili. A łowca, na którego
wyszkolisz niedoszłą ofiarę, nie ma sobie równych.
- Nie wierz wszystkiemu, co czytasz - mruknął Olfson.
I komu ja to mówię, pomyślał z rezygnacją, człowiekowi, który miesiąc temu
usiłował wyprodukować Kamień Filozoficzny.
Gebridż wbiegł wąskimi schodami na czwarte piętro. Wszyscy, których znam,
mieszkają na czwartym piętrze, pomyślał. Przed drzwiami z numerem 23 zerknął na
zegarek. Siódma. Wuj powinien być w domu. Dzwonek zabrzęczał przenikliwie,
krótko. Chłopak przytrzymał go dłużej. I jeszcze raz. Drzwi otworzyły się
gwałtownie ukazując wysoką szczupłą postać w kremowym szlafroku. Na twarzy
Elfonda Hegmeninga, mężczyzny po czterdziestce, o czarnych włosach i oczach jak
węgielki, widać było zimne, grożące wybuchem napięcie. Na nosie miał duże
okulary. Zajmował się demonologią i spirytyzmem. To on popchnął zainteresowania
siostrzeńca w rejony nadprzyrodzone. Nigdy sobie tego nie wybaczył.
- Kurwa twoja mać - powiedział cicho. - Czemu hałasujesz?
Chłopak wślizgnął się do środka, a Elfond trzasnął drzwiami.
- Potrzebne mi "Pamiętniki Dawnych Łowców". Tom drugi i trzeci - rzucił Gebridż
ładując się do pokoju.
Pomieszczenie było po brzegi wypełnione książkami niby niedochodowy antykwariat.
Leżały w stosach na podłodze, walały się po nie osłoniętym parapecie, stały na
dwóch regałach i małej szafce obok zakrytego zmiętoszoną pościelą tapczanu. W
pokoju od dawna nikt nie sprzątał. Lampkę nocną i półki pokrywała warstwa kurzu.
Podłogę stanowiła brudna, nielakierowana klepka, ale literatura, w tak niedbały
sposób przechowywana przez Hegmeninga, była zbiorem arcydzieł światowej
demonologii. Gebridż przeglądał półki regału pod oknem. Wuj stanął za nim
zdegustowany.
- Po co ci pamiętniki? - zapytał. - Ciągle się bawicie w to swoje łowienie? -
dorzucił z lekceważeniem.
- Taaa, bawimy się. W sam raz rozrywka dla masochistów. Nie to co twoje poważne
walki z okultystami.
- Głupi jesteś, Taufonderze - wycedził wuj. Gebridż słysząc swoje prawdziwe
imię drgnął z obrzydzenia. - Wolisz tracić czas na wampiry zamiast ratować
miasto.
- Rzeczywiście - głos chłopaka zabrzmiał irytacją. Nie mógł znaleźć książek. -
Zabijanie Rodu Węża to idiotyzm. Cóż z tego, że potwory lubią trochę krwi upić.
I że wykańczają ludzi. Drobnostka.
Blada twarz wuja przybrała bezradny wyraz.
- Zło ma swoje źródło. Trzeba robić rzeczy skuteczne! -
- A co byś powiedział na zupełnie nowego łowcę? - zapytał chłopak z nagłą
radością. Na drugiej półce od dołu dostrzegł to, czego szukał. - Ofiara, której
udałoby się zwyciężyć w walce o człowieczeństwo, byłaby genialnym tropicielem
tych gadów. Czułaby je, przyzywałaby je ich językiem - włożył tom drugi i
trzeci pod pachę.
- Bzdura - wzruszył ramionami Elfond. - Może kiedyś to było możliwe. Teraz rasa
ludzka się zdegenerowała i ... - zamarł raptownie. - Ty chyba...? O Boże! -
jęknął. - Po co ci to?
- Mały eksperymencik - rzucił chłopak kierując się w stronę drzwi.
Wuj zasłonił przejście własnym ciałem.
- Chyba nie zdajesz sobie sprawy, co robisz! - zawołał. - Oddaj to
natychmiast.
Rzucił się próbując chwycić książki. Gebridż zrobił unik i zwinnym ruchem
odepchnął mężczyznę. Elfond wrzasnął, stracił równowagę i upadł na jedną ze
stert. Poły szlafroka rozsunęły się ukazując kościste, owłosione nogi.
- Pamiętniki należą do mnie - zasapał chłopak.
Elfond poderwał się, a Gebridż wybiegł na klatkę, nim rozwścieczony demonolog
zdążył go schwycić.
- Nie wiesz, co robisz!- usłyszał wrzask wuja z góry.
III DI-TORIO
Wiał lekki, przyjemny wietrzyk. Niebo nad Di-Torio miało barwę zszarzałego
gołębia. Samochody przemykały ze świstem po szerokich ulicach. Zaniedbana
dzielnica Pagra- Ram leżała w południowej części miasta. Była mniej ludna,
cichsza i z pozoru bardziej ponura niż Centrum. Z pozoru, ponieważ to, co ładne,
świecące i nowoczesne, nieodparcie przyciągało Zło. Wampiry kochały śródmieście
i centra handlowe, zwłaszcza Berserick.
Stali przed samochodem. Drejt i dziewczyna. Ona z zachwytem przysłuchiwała się
odgłosom ulicy, które on ledwie rejestrował.
Wzrok, dotychczas nieobecny, skierowała nagle na twarz Drajta. Z niepokojem
oddał spojrzenie. Miała jasne oczy. Na jej ustach rysował się delikatny,
zmysłowy uśmiech.
- Świat jest jak śpiew - powiedziała melodyjnie. - Masz oczy pełne światła -
ciągnęła. - I masz imię. Ale ja go nie znam.
Mężczyzna westchnął i zniecierpliwiony popatrzył na drzwi klatki schodowej.
Przemiana ofiary w wampira pogłębiała się.
- Siedź cicho - rzucił.
Rozległ się tupot i wypadł Geb. Miał zaczerwienioną twarz. Pod pachą ściskał
książki. Drajt błyskawicznie otworzył samochód.
- Do baru - rzucił chłopak.
Dziewczyna usiadła obok. Spoglądała na niego z zaciekawieniem. Zauważył, że jej
włosy stały się o kilka tonów ciemniejsze. Przyjrzał się oczom, ale na razie,
podobnie jak ciało, nie wydawały się zmienione.
Zatrzymali się kilka ulic dalej pod jadłodajnią "Ogon Smoka". Nie mogli zabrać
niedoszłej ofiary do swych domów. Gebridż chciał to zrobić, ale Drajt ostro
zaprotestował. Istniało ryzyko, że dziewczyna mogłaby powrócić do mieszkania po
przemianie.
Bar, jak całe Pagra-Ram emanował nudą i spokojem. Drajt i Geb często tu bywali.
Wampiry nawet po zmroku niechętnie odwiedzały takie miejsca. Usiedli w rogu
rozległego pomieszczenia, z dala od nielicznych klientów, przy stoliku nakrytym
obrusem w czarno-żółtą kratkę. Przeszklone ściany zewnętrzne dawały możliwość
obserwowania ulicy. Drajt przy barku zamówił dla siebie ryż z warzywami, a
także trzy kawy. Wiedział, że przyjaciel zaabsorbowany nowym pomysłem nic nie
zje. Zabronił także karmienia dziewczyny. Wzdrygnął się na myśl o tym, na co
może ona mieć naprawdę apetyt.
- Jak masz na imię?- zapytał Gebridż patrząc dziewczynie prosto w oczy.
Przez ostatnie kilka minut lekko chyba ściemniały. Jej włosy miały teraz barwę
ciemnoblond. Wchodziła w drugą fazę przemiany. Poprzednio otępiała i zagubiona,
teraz stawała się harda. Poświęcała ludziom coraz więcej uwagi.
- Moje imię jest tajemnicą - powiedziała śpiewnie. - Poznasz je niedługo.
Chłopak uśmiechnął się bezlitośnie.
- Nie, słoneczko. Jeśli nie wiesz, jak się nazywasz, to będę się zwracał do
ciebie Selvie.
- Selvie? -powtórzyła niepewnie.
Drajt ostrożnie postawił tacę na stoliku, obok pamiętników.
- To jest Selvie - oznajmił Geb. - Zaczyna wchodzić z nami w kontakt.
- Raczej wchodzi w kontakt ze swoją gwiazdą - rzucił sceptycznie Olfson.
Obdarzyła go promiennym uśmiechem i kiwnęła głową.
- Wszystko mam tu napisane - wyjaśnił młodszy łowca i niezrażony pochylił się
nad książką. - Nasza kochana Selvie zwalczy w sobie wampirowatość. Punkt
pierwszy - podniósł wzrok na dziewczynę. - Gdzie jesteś?
- Imię mojej... - zaczęła niskim głosem, zabarwionym erotyzmem.
Gebridż pochylił się i złapał ją obiema dłońmi za szyję. Zanim zdążyła
zaoponować, ścisnął paznokciami skórę na jej karku.
- Au!- jęknęła głośno.
Wyrwała się. Drajt zamarł z widelcem uniesionym do ust. Siedzący opodal klienci
niespokojnie zerknęli w ich stronę.
- Gdzie jesteś? - ryknął Geb.
- Boli mnie - syknęła ze złością rozcierając szyję. - Czego chcesz?
- Chcę, abyś była w swoim ciele, a nie na księżycu.
Przez chwilę milczeli. Olfson zauważył ze zdumieniem, że Selvie porusza się
teraz i spogląda ludzko, przytomnie. Chłopak miał na twarzy pewny siebie
uśmiech.
- Nie wiesz, kim jesteś, to normalne - powiedział. - Dlatego masz mnie
słuchać.
Skrzywiła się. Opuściła ręce i znowu przybrała statyczną pozę.
- Pomogę ci uchronić się od przemiany - oznajmił. - Nie chcę słyszeć o żadnych
gwiazdach. Jesteś człowiekiem i pozostaniesz nim albo nie nazywam się Gebridż.
Drajt westchnął. Połknął grzyba mung.
- Nie nazywasz się Gebridż, Taufonderze Hegmeningu - przypomniał.
Scheat stał w bezruchu pod szeroką kolumną ogłoszeń, kilka metrów od "Ogona
smoka". Był niewysoki i drobny dziwacznie wygięty; wyglądał jak manekin. Jasne
włosy opadały mu na plecy. Na sobie miał cienką, beżową koszulę, brązową
kamizelkę i sztruksy. Był zmiennocieplny. Jesienne zimno nie wychładzało jego
ciała. Na czerwonych ustach błąkał mu się okrutny uśmiech. Obserwował łowców i
dziewczynę przez szklaną ścianę już od pół godziny. Przeszli obok niego
wchodząc do baru. Chłopak nie dostrzegł węża. Przechodnie także nie zdawali
sobie sprawy z jego obecności.
Po kilkunastu minutach na rogu ulicy, obok kiosku pojawiła się następna postać.
Światło słońca nie osłabiało Graffiasa, podobnie jak Sheata. Drugi z wampirów
był chudszy niż pierwszy. Starszy z wyglądu, był jednak wężem krócej niż jego
towarzysz. Miał krótkie czarne włosy i bezwzględne spojrzenie. Jego wątłe ciało
zdawało się ledwo trzymać ziemi. Ignorowany przez przechodniów spokojnie
czekał. Kolejne dwa stwory, kobieta i chłopiec, wyłoniły się od strony parku.
Też zatrzymały się w bezruchu.
Istoty z Rodu Węża umiały zachowywać absolutną ciszę, jaka nie porusza nawet
umysłu. Mimo że były fizycznie widzialne, większość ludzi nie zauważała ich.
Rzeczywistość stanowi bogate źródło doświadczeń percepcyjnych. Dostrzeżenie
wszystkich nie jest możliwe. Dźwięki, zapachy, widoki, smaki, przedmioty,
których dotykamy, są wokół nas nieskończenie liczne i różnorodne. Po urodzeniu
szybko uczymy się odróżniać istotne szczegóły środowiska od nieistotnych. W
procesie selekcji duża część doświadczenia zmysłowego jest eliminowana jako
zbędna. Wampiry potrafiły wykorzystywać tę właściwość ludzkiego umysłu. Aby
zostać łowcą trzeba było nauczyć się je zauważać. Raz dostrzeżone i wskazane
stawały się zazwyczaj widoczne. Podobnie jak określenie koloru pozwala nam
rozpoznawać jego obecność w otaczającym morzu barw. Ale w przypadku
najdoskonalszych węży nawet wiedza o ich istnieniu czasem zawodziła.
Dochodziła godzina dziewiąta. Dziewczyna nakłaniana przez Gebridża, wypiła kawę.
Chłopak kilkakrotnie wstawał z miejsca. Kiedy zaczynała mówić słodkim głosem,
potrząsał nią albo szczypał w szyję, jak to zalecały księgi. W ten sposób
przywoływał Selvie do rzeczywistości. Drajt właściwie podziwiał determinację
przyjaciela i efekty jego działań. Dziewczyna próbowała rozmawiać w zwykły
sposób, a jej wzrok był chwilami przytomny. Zrezygnowała też z uwodzenia obu
mężczyzn. Jednocześnie nie sposób było nie zauważyć, że w ciągu dwóch godzin z
ciemnej blondynki stała się szatynką, a błękitne uprzednio oczy przybrały barwę
szafiru. Na twarzy Selvie zdawał się pojawiać wyraz właściwej wampirom
bezwzględności. Drajt podejrzewał, że wraz z nadejściem mroku wszystkie wysiłki
zachowania jej człowieczeństwa pójdą na marne.
- Nie pamiętam niczego - powiedziała Selvi.
Gebridż mocno ścisnął jej rękę.
- Nie musisz. Instynktownie wiesz, kim jesteś.
- Tak. Wszystko się zmieniło. To boli. A tamto... - jej twarz wykrzywiła się. -
...woła mnie. I wtedy jest słodycz.
- Tamto zechce cię pochłonąć. To niewłaściwa droga - powiedział chłopak. -
Będziesz musiała dokonać wyboru.
- Geb, nie wiem - przerwał im Olfson. - Ona powtarza to co mówisz, ale...-
bezradnie rozłożył ręce.
- Wraz z przemianą w wampira jej zrozumienie własnej sytuacji będzie rosło -
wskazał książkę. - W pewnym momencie zobaczy, co się dzieje. Wierzę, że
człowiek może to kurewstwo pokonać - jego głos zabrzmiał silniejszymi
uczuciami. - Inaczej po co walczyć?!
Drajt pochylił głowę. Pompatyczny idealizm w stylu Gebridża. Zadzwonił telefon
komórkowy. Odszedł na bok.
- Muszę iść - oznajmił, gdy skończył rozmawiać.
- Luzja?- spytał Geb chłodniejszym tonem.
- Nie. Pod Błękitnymi Wieżowcami szykuje się obława policyjna. Chcę to złapać.
Jak by się coś działo, dzwoń. Natychmiast przyjadę. Jeśli nie, spotykamy się
około czwartej w Berserick.
Wyciągnął portfel i rzucił kilka banknotów na stół. Geb nigdy nie grzeszył
bogactwem. Stała pensja, którą płacił mu właściciel Marketu, wystarczyła na
wynajęcie mieszkania, płacenie rachunków po terminach i sporadyczne spożywanie
posiłków. Inne, nieregularne dochody, umożliwiały chłopakowi rozwijanie
dziwacznych zainteresowań.
- Pamiętasz, co kiedyś powiedział Elfond? - zapytał na pożegnanie mężczyzna
młodego przyjaciela. - Wampir, łowca i ofiara mają ze sobą bardzo dużo
wspólnego. Uważaj na siebie.
Gebridż kiwnął głową i zaczął wertować trzeci tom pamiętników. Miał chyba czas
do wieczora. Wampiry rzadko przechadzały się w świetle dnia. Słońce odbierało im
siły. W książkach nie było nic wskazującego na to, że niedoszłe ofiary budzą
szczególne zainteresowanie węży. Jedyne, co niepokoiło Gebridża, to zachowanie
dziewczyny, gdyby się przekształciła. Podjęłaby wtedy próbę zahipnotyzowania go
i wyssania.
Obserwowała miasto za szybą. Jej twarz znowu przybrała rozmarzony wyraz.
- Jest już - powiedziała śpiewnie.
Geb westchnął.
- Przestań, Selvie - rzucił. - Patrz na mnie! - odwróciła się z ociąganiem.
Spojrzenie jej zmrużonych oczu było chłodne. - Jedziemy na miasto coś
załatwić.
Jesień w pozbawionym roślinności centrum Di-Torio objawiała się chłodem szarych
dni, mrocznymi porankami i szybko nadchodzącymi, wieczornymi ciemnościami. Była
godzina dziesiąta trzydzieści. Chmury na niebie gęstniały zwiastując deszcz.
Scheat zawsze zabierał ze sobą życia, które dotknął. Kiedy łowca i dziewczyna
opuścili bar, wampiry podążyły za nimi. Odwróciła się, wymieniła spojrzenia ze
swoim stwórcą. Człowiek tego nie dostrzegł. Za dnia nie był dość czujny. W
autobusie wampir stanął bardzo blisko. Wdychał, poznany już w Berserick, zapach
łowcy. Pragnął go dotknąć, ale w ostatniej chwili się wycofał. Umiał czekać.
W autobusie dziewczyna zachowywała się, zdaniem Geba, przyzwoicie. Mówiła bez
śpiewnego akcentu i nie próbowała nikogo uwodzić. Zauważył jednak, że w
szczególny sposób zerka na jego szyję. Pocieszał się myślą, że jej zęby chyba
się jeszcze nie przekształciły. Musiał wpaść na chwilę do sklepu z minerałami.
Planował, że później uda się z Selvie w spokojne miejsce.
Wysiedli przy siódmym kompleksie handlowym. Wziął dziewczynę za rękę i
poprowadził ją w las straganów. W milczeniu przepychali się między ludźmi. Hałas
na nowo zdezorientował Selvie. Zasłuchała się w dźwięki. Jej wzrok uciekł w bok.
Traciła kontakt z chłopakiem. W pewnym momencie, w tłoku, wypuścił jej dłoń, a
fala kupujących błyskawicznie ich rozdzieliła. Geb cofnął się nie zważając na
niechętne pomruki.
- Selvie - zawołał najgłośniej, jak mógł.
Jego głos utonął w mrowiu dźwięków.
Scheat obserwował to z odległości kilku metrów. Ludzie, nawet w najgorszym
ścisku wymijali wampira. Podświadomość, instynkt jak niewidzialna ręka odsuwały
ich od potwora. Kiedy łowca przeciskał się obok, Scheat miał ochotę schwycić go
zębami. Chłopak budził w nim teraz nienawiść. Był wyjątkowo nieostrożny.
Wcześniej w Berserick wydawał się inny, skupiony i precyzyjny. Pora dnia była
jednak dla wampira niekorzystna, a przekonał się poprzednio o zwinności łowcy.
Musieli go wspólnie osaczyć w bardziej odpowiednim miejscu.
Gebridż rozglądał się rozpaczliwie. Skręcił w boczne przejście prowadzące między
budy. Odetchnął z ulgą. Dziewczyna stała pod jedną z nich. Mężczyzna pochylał
się w jej stronę.
- Jesteś Al Jabhah - mówiła do nieznajomego.
Łowca skrzywił się słysząc chaldejskie zaklęcia. Musiała być już w silnym
kontakcie z Gwiazdą Węża. Mężczyzna, którego czarowała, miał maślany wzrok. Był
młody, dobrze ubrany, przystojny. Prawdopodobnie tak samo uwodziłaby kogoś
nieatrakcyjnego. Tylko stare wampiry miały wyrafinowany gust. Nie zawsze zresztą
zgodny z ludzkimi standardami.
Chłopak chwycił Selvie za ramię.
- Idziemy!
Wyrwała się.
Przystojniak spojrzał groźnie.
- Czego chcesz, kolego?
- Pewnych kobiet nie należy słuchać - odparł chłopak. - Idziemy! - spróbował
złapać dziewczynę za ramię.
Uchyliła się i stanęła blisko nowego znajomego.
- Spadaj! - rzucił przystojniak.
Geb sięgnął do paska. W jego dłoni zalśniło srebrne ostrze Nukira.
- Panienka wraca do mnie - powiedział podnosząc je znacząco do góry.
Mężczyzna zmierzył łowcę oceniającym spojrzeniem. Chłopak był niewysoki i na oko
niezbyt silny. Miał jednak broń, a jego dziki wzrok i dziwaczny uśmieszek
sugerował skłonność do nieobliczalnych zachowań.
- No chodź, Selvie - poprosił Geb. - Przecież miałaś się starać.
Zawahała się. Zerknęła na nieznajomego. Miał niewyraźną minę. Wróciła do łowcy.
- Nie mogę już patrzeć na chalcedony - zajęczał Matty z wyrzutem. - Brzydzą
mnie nefryty. Kwarc wywołuje mdłości. Na sam widok karneoli mógłbym puścić
pawia.
- Jutro i pojutrze wezmę całe dni - obiecał Gebridż. Miał nadzieję, że uda mu
się dotrzymać słowa.
Matty zmiennik Gebridża, filozofujący ateista judajskiego pochodzenia, zgodził
się wziąć za niego drugą zmianę. Nie był zachwycony, ale łowca wzbudzał w nim,
niepohamowaną sympatię. Matty nie umiał mu niczego odmówić. Oczywiście, byli i
tacy, którzy chłopaka nie znosili jako zbyt pewnego siebie, próżnego, nadmiernie
skoncentrowanego na sobie. Chłopak wyglądał na szczęśliwego, a to denerwowało
ludzi skarżących się na swoje życie.
W obecności dziewczyny Matty całkiem zgłupiał. Poczerwieniał i zaczął wykonywać
bezładne ruchy. Patrzyła na niego magnetycznym wzrokiem. Otworzyła usta, ale
łowca znacząco położył palec na swoich, więc milczała.
- To twoja nowa panienka?- zapytał Żyd ściszonym głosem zdradzającym
podekscytowanie.
- Tak, chwilowo - odparł Geb, aby zdusić w zarodku jego ewentualne pomysły o
uwodzeniu Selvie.
Nie był pewien, czy jego zmiennik wie o istnieniu wampirów. Jeśli Matty żył w
błogiej nieświadomości, to odbieranie mu jej byłoby niehumanitarne.
Wiał silny wiatr, gdy opuszczali bazar. Drobne krople deszczu lśniły w powietrzu
i spadały na szare płyty chodnika. Geb nie jadł i nie spał od co najmniej
dwudziestu czterech godzin. Czuł pobudzenie i koncentrację. Momentami zdawał
sobie sprawę z maniakalnego charakteru tego stanu. Niby rausz. W takich chwilach
lubił mieć przy sobie trzeźwo myślącego Drajta.
Mina dziewczyny była smutna. Jej włosy miały teraz ciemnobrązowy kolor. Oczy
lśniły grafitowo. Łowcę bardziej niż barwa ciała niepokoił jednak sposób
poruszania się Selvie i wrażenie, jakie wywoływała cała jej postać. Wydawała się
teraz drobniejsza. Jakby nie stawiała kroków, tylko sunęła. Nieznanym nauce
zmysłem, który wykształca się wskutek długotrwałego obserwowania wampirów, Geb
wyczuł jeszcze jedno. Z Selvie zaczynała emanować duchowa ciemność, właściwa
dla Rodu Węża. Poprzez mroczne spojrzenie, skórę. Chłopak zaczął się
zastanawiać, co zrobi, jeśli dziewczyna jednak się przekształci. Nie zabiję jej,
postanowił, bo rzeczywiście nie umiałby tego uczynić. Zdarzało mu się
pozostawiać wampira przy życiu. I mało martwił się moralną oceną takiego
zaniechania. Kiedyś widział parę wampirów w parku. Chłopak z dziewczyną
obejmowali się, jak ludzie. Ale na ich twarzach malowały się uśmiechy pozbawione
optymizmu. Patrzyły nieludzko błyszczącymi oczami. Bez nienawiści.
- Jesteś wężownik - powiedział doń nagle jeden z wampirów, chłopak.
Wszystkie one tak go nazywały.
- Tak. Jestem Rasalhague - odparł łowca.
Przywiązał się do nadanego przez węże imienia. Cofnęły się. Przeszedł spokojnie
obok.
Tak więc Gebridż nie zamierzał zabijać Selvie. Zwłaszcza że jej przekształcenie
ciągle uważał za mało możliwe. Był przekonany, że mimo wszelkich znaków, uda mu
się nie dopuścić do przemiany. Od dawna pragnął udowodnić, że można zwyciężyć w
walce o swoje człowieczeństwo. Głęboko w to wierzył.
- Wiem, czym są wampiry - powiedziała, gdy stali na przejściu dla pieszych.
Spojrzał zdziwiony. Jej zachowanie wciąż się zmieniało.
- W Berserick rozmawialiśmy o nich wielokrotnie - ciągnęła. Przeszli na drugą
stronę ulicy. - Nie wierzyłam.
- Pamiętasz przeszłość?
- Kiepsko. Chciałabym wrócić do Centrum.
Zawahał się. Zamierzał udać się w spokojniejsze miejsce, mniej uczęszczane
przez wampiry. Co prawda, o tej godzinie były słabe i nielicznie odwiedzały
Market. Ale dochodziła jeszcze kwestia łowców.
- Nikt ze znajomych już cię nie rozpozna - powiedział niepewnie.
- Nie szkodzi - popatrzyła zupełnie ludzko, przytomnie. - Chcę sobie
przypomnieć...inaczej... - jej usta ściągnęły się w bolesnym grymasie - ...oni
zwyciężą.
I czy to wskutek niewyspania, młodego wieku, czy może głupoty, Gebridż się
zgodził. Ukryty między przechodniami Scheat i dziewczyna wymienili spojrzenia.
IV OSACZENIE
Telefon zadzwonił, kiedy wchodzili do Berserick.
- Co u ciebie? - pytał Drajt. - W porządku?
- Tak - odparł chłopak. - Chyba wszystko dobrze się układa. Ona zaczyna sobie
przypominać. A jak obława?
- Nie ma obławy...ale - głos Olfsona zadrżał. - Jeszcze mam coś do
załatwienia. Dzwoniła Luzja.
Twarz Geba straciła pogodny wyraz.
- A co, znowu brakuje jej pieniędzy? - rzucił nie oczekując odpowiedzi. Poczuł
się fatalnie. - Przepraszam, Drajt.
Olfson wyłączył się bez słowa. Znów zachowałem się jak idiota, pomyślał Gebridż.
To, co się działo między Olfsonem, a Luzją nie było jego cholerną sprawą.
Weszli do Centrum. Zanim tu przyjechali, Gebridż dzwonił do Roda Bersericka.
Właściciel marketu lubił go. Chłopak był jedyną osobą, która umiała nakłonić
jego brata Herpera Bersericka do społecznie akceptowanych zachowań.
Dwudziestojednoletni młodzieniec był kompletnie szalony. Kiedy Rod miał z nim
poważne kłopoty, wzywał łowcę, a ten prowadził z Herperem uspakajające rozmowy o
metafizyce. Tak więc, kiedy Geb czegoś potrzebował, mógł zwrócić się wprost do
szefa. Tym razem chciał mieć rejon siódmy poziomu trzeciego, od barów aż po
zaplecze, wolny od innych łowców, zwłaszcza od Bractwa Świętego Wyzwolenia.
Za automatycznie rozsuwającą się drugą parą drzwi stało trzech ochroniarzy
Centrum. Dwóch miało na plakietkach dodatkowo czerwoną literę W. Szater obrzucił
wchodzących wrogim spojrzeniem. Na twarzach jego kolegów również malowała się
niechęć. Chłopak poprowadził Selvie po prawej stronie, aby była oddzielona od
mężczyzn. Jeden z ochroniarzy podał mu krótkofalówkę.
- Bóg cię kocha, Geb - powiedział Szater z twarzą napiętą ze złości. - Mimo
tego, co robisz.
- Cóż, dobrze, nic nie szkodzi, nie ma za co - odpowiedział chłopak
nonsensownie.
Członek Bractwa zacisnął zęby. Zatrząsł się, nie znajdując ujścia dla emocji.
- Pieprzony gnoju! - rzucił bezsilnie.
Geb i Selvie wjechali ruchomymi schodami na trzecie piętro. Przeszli obok
sklepów z butami i odzieżą. Skręcili. Minęli fontannę i arenę mody. Znowu
skręcili. Znaleźli się w obszarze siódmym. Dochodziła dwunasta. Ludzi było tu
niewielu i, jak Geb ocenił, żadnych wampirów. Za dnia trafiały się pojedyncze
sztuki, zwykle w działach spożywczych czy muzycznych, ale łowca raczej nie
musiał obawiać się węży osłabionych nieodpowiednią dla nich porą.
Dotarli do baru meksykańskiego "Bassora", położonego w zacisznym zakolu między
odzieżą sportową a przejściem prowadzącym do następnej części poziomu. Kiedy Geb
i Drajt odwiedzali to miejsce wieczorami, trudno im było znaleźć wolny stolik.
Teraz było tu, poza łowcą i jego towarzyszką, tylko troje klientów. Chłopak z
dziewczyną siedzieli w rogu pomieszczenia na wpół ukryci za roślinami.
Korpulentna kobieta w średnim wieku pochylała się nad talerzem w cieniu
balustrady oddzielającej "Bassorę" od reszty Marketu. Za barkiem w kształcie
rogala młoda kelnerka leniwie przeglądała kolorowe pisemko. Na widok wchodzących
uniosła głowę.
- Dwie kawy - rzucił Gebridż.
Usiedli na uboczu. Łowca wyciągnął z szerokiej kieszeni kurtki pamiętniki i
położył je, razem z krótkofalówką, na blacie. Obrusy miały pomarańczowo-żółty
wzór, a zwieszające się u góry żyrandole lśniły równie ognistymi barwami.
Światło rzucało na twarze Geba i Selvie krwawe refleksy. Kelnerka w milczeniu
postawiła przed nimi kawę i udała się na zaplecze. Na spotkanie śmierci.
Łowca wziął dziewczynę za rękę.
- Selvie. Jak się czujesz?
Włosy miała ciemnobrązowe. Oczy niemal czarne w otoczce grafitowych rzęs. Jej
skóra była śniada i blada jednocześnie. Selvie siedziała bez ruchu pozwalając,
aby ściskał jej zimną dłoń.
- Dobrze - odpowiedziała.
Scheat wybrał wejście, którego za dnia pilnowała zazwyczaj grupa gamoni.
Przeszedł niezauważony obok dwóch ochroniarzy bez liter W na plakietkach. Po
chwili to samo zrobił Graffias i kolejne dwa wampiry. Te ostatnie zostały
dostrzeżone, ale nie rozpoznane. Jeden z ochroniarzy, grubas, zawiesił łakome
spojrzenie na kobiecie. Nieokreślony dźwięk odwrócił jego uwagę i facet zajął
się rozmową z kolegą.
Przy ruchomych schodach stał wysoki mężczyzna w średnim wieku, łowca. Rozglądał
się nerwowo po sklepie. W pewnym momencie zauważył chłopca. Młody wampir stał
kilkanaście metrów od wejścia. Nie poruszał się, ale przemiana nastąpiła w nim
niedawno i zwracał na siebie uwagę. Łowca poruszył się zaniepokojony. Uniósł
krótkofalówkę.
Scheat pojawił się nagle tuż za nim. Mężczyzna odwrócił się, ale nie zdążył
zareagować. Wypadki potoczyły się zbyt szybko. Wampir pociągnął go w bok, za
poręcz schodów. Zimne, wilgotne usta wpiły się w szyję. Człowiek osunął się na
ziemię. Wokół nie było żadnych klientów. Kilka osób przechodzących kilkanaście
metrów dalej nie spojrzało w ich stronę.
Graffias czekał, aż jego pan zaspokoi pragnienie. Wyczuwał obecność tych,
których szukali. Wiedział, gdzie iść.
- Skup swoją uwagę na środku klatki piersiowej - polecił Gebridż - Bądź cały
czas świadoma ciała. Jeśli poczujesz, że twoja uwaga odpływa, dotknij tego
miejsca.
Powoli podniosła dłoń. Lekko musnęła bluzkę.
- Zamów coś do jedzenia - poprosiła miękko.
- Chcesz jeść? - zdziwił się, ale i ucieszył. Taki głód był objawem powrotu
człowieczeństwa. - Co byś chciała?
- Cokolwiek - wzruszyła ramionami.
Do baru było kilka kroków. Przemierzył je spokojnie. Czuł zadowolenie, ale
zmęczenie także dawało znać o sobie. Dźwięki sklepów dobiegały z pewnego
oddalenia. Para i kobieta w średnim wieku już sobie poszli. Z głębi jadłodajni
dochodził szum urządzeń elektrycznych. Kelnerki nie było nigdzie widać. Otworzył
usta, aby ją zawołać. W tym momencie zamarł. Ta cisza. Bezruch.
Wampir pojawił się za plecami i pchnął mocno. Gebridż runął na jedno z krzeseł,
przewracając je. Błyskawicznie skoczył na nogi. Nukir zalśnił w jego dłoni.
Drugi z węży uderzył rozwartymi pazurami prosto w skroń. Przed oczami chłopaka
pojawił się rozbłysk. Znowu upadł. Poczuł ciecz spływającą po policzku. Sztylet
odtoczył się daleko po podłodze. Z trudnością otworzył oczy. Dwa wampiry stały
nad nim. Chłopak dyskretnie sięgnął do kieszeni. Dotknął telefonu.
Czarne oczy jednego ze stworów zalśniły groźnie.
- Powoli, podaj mi to, co tam masz.
Chłopak posłusznie wysunął dłoń z telefonem w stronę wroga. Nacisnął już klawisz
wywołujący połączenie z Drajtem. Błogosławił swoje niedbalstwo. Zawsze zapominał
zablokować klawiaturę.
Graffias odrzucił telefon. Jasnowłosy wąż, którego Gebridż poznał poprzedniej
nocy, przyglądał się wszystkiemu z uśmiechem. Skrzyżowali z łowcą spojrzenia.
Wąż pochylił się nad nim. W otoczce czerwonych ust zalśniły kły. Chłopak zdał
sobie sprawę z bliskości śmierci.
- Znam imię twojej Gwiazdy - powiedział cicho. - Czym ona jest?
Scheat zatrzymał się w pół ruchu. Jego oczy stały się zimne i przenikliwe.
Gestem pohamował Graffiasa.
- Chcesz poznać Gwiazdę, człowieku? - zapytał.
Powolnym ruchem podał Gebridżowi dłoń. Chłopak poczuł chłód, a jednocześnie
przyjemność. Tak, jakby ciało tamtego emitowało jakąś słodycz. Podniósł się i
stanął na chwiejnych nogach. On i stwór byli podobnego wzrostu. Odczuwał
pieczenie na skroni. Po policzku ściekała krew. Rozejrzał się bardzo dyskretnie.
Musiał patrzeć na wroga niemal bez przerwy, jeśli nie chciał utracić z nim
kontaktu. Wampiry hipnotyzowały wzrokiem, ale nie miał wyjścia. Granica między
zaciekawieniem a znudzeniem była u węży bardzo wąska. Selvie siedziała kilka
metrów dalej. Dwa stwory, kobieta i chłopiec, ustawiły się przy wyjściach z
jadłodajni gotowe odstraszyć intruzów. Obsługa baru prawdopodobnie już nie żyła.
Nukir przepadł. Wąż o czarnych włosach obserwował Gebridża z obnażonymi zębami.
Wampiry poprowadziły go do stolika. Selvie patrzyła na łowcę obojętnie.
Pamiętniki i krótkofalówka zniknęły. Łowca i Scheat usiedli naprzeciwko siebie,
a Graffias stanął za chłopakiem.
- Znasz imię mojej Gwiazdy? - zapytał jasnowłosy wampir cichym głosem.
- Imię Węża - odpowiedział z trudem. Ledwo dobywał z siebie głos. Sycząca mowa
wrogów udzielała się rozmówcom. - To UnuKalhai.
Chwila milczenia.
- Chcesz wiedzieć, czym jest Gwiazda? - stwór delikatnie musnął skroń łowcy. -
Mogę ci to pokazać - przybliżył palce do swoich ust i zlizał krew.
Proponował Gebridżowi przemianę. Albo śmierć. Jego dotknięcia były słodkie,
emanowały erotyzmem. Wobec przyciągającej mocy wampira heteroseksualizm chłopaka
nie miał żadnego znaczenia. Rozmawiać, zamotać, myślał Gebridż gorączkowo.
- Człowiek może być silniejszy od UnuKalhai - rzucił odważnie.
Złote oczy Sheata miały nieodgadniony wyraz.
- Ona jest smakiem, zapachem, dźwiękiem - odezwała się nagle Selvie
rozmarzonym, melodyjnym głosem. - Nic nie może się z nią równać. Przyciąga bez
litości...
- Nieprawda - przerwał jej Gebridż. Głęboko czuł to, co mówił. Jego poprzednie
pogawędki z wężami były tylko preludium tego, co działo się teraz. Całkowicie i
świadomie wszedł w świat przeżyć właściwych wampirom. - Ona jest jak lśnienie
kłamliwego gada. Błyskotka udająca klejnot. Pod spodem jest nicość.
Scheat wyprężył się gwałtownie. Uśmiech spełzł z jego twarzy.
- A więc naprawdę jesteś Rasalhague - głos stwora stał się lodowaty. -
Wężownik. Mówisz naszymi słowami - dłonie, które trzymał na stole, naprężyły
się wysuwając pazury. - Chcę usłyszeć, jak z miłością szepczesz imię Gwiazdy.
Gebridż drżał. Nigdy przedtem nie bał się wampirów. Dopiero teraz, gdy zajrzał w
oczy własnej śmierci. Może nawet czemuś gorszemu niż zgon. Nagle dostrzegł
Nukira leżącego pod stolikiem obok.
- Wiem też, jak ty się nazywasz - oznajmił.
Wampir poruszył się. Jego twarz nie zdradzała zdenerwowania, ale chłopak je
wyczuł.
- Chcesz mnie poznać? - Scheat pochylił się ku niemu. - Poznasz mnie już za
chwilę. A potem pójdziesz za mną jak pies. W blasku UnuKalhai.
Graffias obserwujący tę scenę ustawił się w postawie gotowej do ataku. Jego
palce rozwarły się, ramiona naprężyły.
- Jesteś duch pustyni. Głód. Ukryta choroba - mówił Gebridż do jasnowłosego.
Tamten przestał dygotać. Na jego ustach pojawił się uśmiech. Grzebał wampirowi w
psychicznych wnętrznościach. I zaczynało go to bawić. Tym razem to on rzucał
zaklęcia. - Znam twoje imię. Jest ono jak płowy mrok śmierci.
Scheat zadrżał. Używanie przez chłopaka języka wampirów dezorientowało go i
hipnotyzowało.
- A twój kompan - ciągnął Geb - jest nienawiścią zimną jak trucizna. To
samobójstwo. Śmierć przez powieszenie.
Łowca czuł, że wampir stojący za nimi również zaczyna się denerwować. Odbierał
teraz wrażenia na bardzo subtelnym, niedostępnym ludziom, poziomie.
Blat stolika, wypchnięty mocnym uderzeniem Gebridża, podskoczył do góry. Scheat
runął na ziemię. Graffias zaatakował. Chłopak wykonał unik i pazury węża
przecięły przestrzeń. Selvie wydała z siebie syczący skowyt. Odbiegła
przerażona. Łowca nie czekał, aż oszołomione stwory odzyskają sprawność.
Pochylił się błyskawicznie, chwycił Nukira i rzucił się do ucieczki. Wampir-
chłopiec skoczył ku niemu. Ostrze cięło ze świstem powietrze i rozdarło jego
gardło. Wąż zachwiał się. Geb był już daleko. Scheat, Graffias i kobieta ruszyli
za nim. Selvie uciekła.
Telefon zadzwonił, gdy Drajt jechał przez Centrum w stronę mieszkania Luzji. Był
zły na siebie. Zostawił przyjaciela sam na sam z wampirem. Usprawiedliwiał się,
że dziewczyna właściwie nie była jeszcze wężem, ale niepokoiła skłonność Geba do
zagłębiania się w świat przeżyć właściwych tym istotom. Jeśli Selvie się
przemieni, chłopak ani jej nie zabije, ani nie ucieknie; zacznie z nią gadać,
jak nic - rozmyślał Olfson. - A ona go oczaruje i zamota. I może wyssie. Gdyby
Drajt był bardziej samokrytyczny, zwróciłby uwagę na swoją sytuację. Jechał do
dziewczyny, która od dwóch lat dręczyła go, bawiła się nim, wykorzystywała go
finansowo i emocjonalnie. Łatwiej przychodziło mu dostrzeganie słabości innych
ludzi. Geb jest tak debilnie przywiązany do swojego pomysłu, że może nawet
zechce wypróbować go na sobie - myślał sobie. Nie, aż tak głupi chyba by nie
był. Nie ryzykowałby zostania wampirem, przecież wielokrotnie i z pasją
opowiadał o możliwości przezwyciężenia przemiany. Do dziś Drajt traktował jego
słowa mało poważnie. Rozliczne pomysły przyjaciela pozostawały dotąd w sferze
czystych idei. Jeśli jednak chłopak brał się za realizację, bywał nieustępliwy.
Aż do posunięć absurdalnych i zagrażających życiu.
Drajt zobaczył na ekranie telefonu numer przyjaciela.
- Halo! - zawołał zadowolony, że będzie mógł rozproszyć obawy w bezpośredniej
rozmowie.
Szum. Cisza.
- Halo! - powtórzył głośniej.
Tym razem zabrzmiało to bardzo nerwowo. Drajt rzucił telefon na siedzenie,
przyhamował i gwałtownie skręcił.
Z magazynu nie było drugiego wyjścia. Gebridż wpadł do pomieszczenia na
kilkanaście sekund przed wężami. Udało mu się zaczaić za wieszakiem. Kiedy
pierwszy stwór przesuwał się między pudłami, uderzył. Kobieta jęknęła i upadła.
W tym samym momencie ostre jak brzytwa pazury Graffiasa cięły brzuch chłopaka.
Łowca zrzucił na niego coś przypominającego gigantyczny stelaż do plecaka.
Ruszył biegiem przed siebie. Ale ból i wycieńczenie pozbawiły go sił. Zachwiał
się. W tym momencie poczuł na karku zimne usta.
- Zostaw - zaszeptał wampir o jasnych włosach.
Graffias odsunął się od chłopaka. Był wężem - sługą. Jego przywiązanie do
Scheata było silne jak śmierć. A pan gestem nakazywał mu odejść.
Zostali sami. Wąż i człowiek. Istnienie człowieka przy długowieczności węża trwa
śmiesznie krótko. Gebridż opadł na kolana. Jedną dłonią trzymał się za brzuch w
miejscu, gdzie rozpruta koszula poczerwieniała. Drugą opierał się o podłogę. Na
twarzy miał rozległy siniec i krew.
- Jesteś teraz w mojej mocy - zaszeptał Scheat.
- Znam twoje imię - odpowiedział z trudem łowca. - Wiem, czym jesteś. Nie masz
nade mną władzy.
Scheat objął go.
- Nie próbuj swoich zaklęć, wężowniku. Nie znasz mojego imienia.
Kiedy dotknął ustami szyi chłopaka, ten spróbował się odsunąć, ale stalowy
uścisk wampira nie pozwalał. Spojrzeli sobie w oczy. Gebridż nie musiał obawiać
się już zahipnotyzowania. Jego odczucia należały teraz do świata wampirów.
Podczas rozmów z wężami nauczył się jednak wnikać w ich specyficzną
rzeczywistość i wracać stamtąd. Głęboko zanurzony, ciągle pozostawał sobą. Nie
stracił świadomości.
Mina Sheata zdradzała niepewność.
- Zabij mnie - Gebridż uśmiechnął się ironicznie. - I tak nie zwyciężysz. To
tylko śmierć.
Długie palce wampira zacisnęły się wokół jego szyi. Chłopak skrzywił się ze
strachu. Nie miał już sił stawiać oporu. Wąż jednak nie przyciągnął go do
siebie. Zamarł w bezruchu wpatrując się w Gebridża. Ludzie zazwyczaj byli słabi.
Zabijanie ich nie stanowiło dla potężnego Scheata żadnego wyzwania. Ale ten
człowiek klęczący przed nim był prawdziwym Rasalhague. Wampir chciał poczuć
psychiczną przewagę nad wężownikiem, zanim go unicestwi.
Drajt Olfson wbiegł do Berserick w płaszczu ociekającym deszczem. Dopadł
stojącego przy wejściu Szatera.
- Widziałeś Geba? - zawołał. - Jest tu gdzieś?
Członek Bractwa i dwóch innych ochroniarzy popatrzyło na niego w zdumieniu.
- Widziałem - powiedział Szater. - Przylazł ze swoją panienką.
- Gdzie są? - wrzasnął Olfson. Chwycił łowcę za ramiona. - Szybko!
- Poziom trzeci, rejon siódmy. Szef zabronił tam wchodzić. Co się dzieje?
Olfson nie odpowiedział. Pędził po schodach.
- Pieprzeni niewierni! - zaklął członek Bractwa Świętego Wyzwolenia.- Grupa M
- rzucił do krótkofalówki. - Na poziom trzeci, rejon siódmy. Wampiry.
Olfson przebiegł koło sklepów z butami i odzieżą. Skręcił. Dwoma skokami
przesadził fontannę niemal wpadając do wody. Mijając arenę sięgnął do bocznej
kieszeni torby, by poczuć w dłoni chłód srebrnych kołków. Skręcił jeszcze raz i
wybiegł na opustoszałą przestrzeń kończącą pomieszczenia sklepowe. Na posadzce
przy wejściu do "Bassory" leżał młody wampir. Miał rozpłatane gardło. Drajt
zatrzymał się bezradnie. Czyżby Geb był jeszcze tutaj? Minęło kilkanaście minut
od chwili, kiedy zobaczył na swoim telefonie jego numer. Olfson ruszył w stronę
pomieszczeń służbowych i przejścia na drugi poziom. Nawet o tej porze zupełny
brak ludzi był tu niezwykły. Świadczył o obecności grupy wampirów. Albo zabiły
klientów, albo wytworzyły specyficzną odstraszającą aurę.
Łowca zatrzymał się przy wejściu do magazynu firmowych produktów Centrum.
Obecnie pomieszczenia na poziomie trzecim nie były zagospodarowane i
pozostawiono drzwi otwarte. Mocniej ścisnął w ręku kołek. Wszedł do środka.
Pomieszczenie zagracały pudła, szafki sklepowe i sprzęt