Smith Lisa Jane - Świat nocy 03

Szczegóły
Tytuł Smith Lisa Jane - Świat nocy 03
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Smith Lisa Jane - Świat nocy 03 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Smith Lisa Jane - Świat nocy 03 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Smith Lisa Jane - Świat nocy 03 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 L.J.Smith Łowczyni Czarny świt Światło nocy Ś W I A T N O C Y 3 Strona 2 Ł O W C Z Y N I Strona 3 Brianowi Nelsonowi i Justinowi Lauffenburgerowi Strona 4 Rozdział 1 To proste - oznajmiła Jez w noc ostatnich łowów w swoim życiu. - Wy uciekacie. My gonimy. Jak was złapiemy, giniecie. Damy wam trzy minuty przewagi. Stojący przed nią przywódca gangu skinheadów nawet nie drgnął. Miął ziemistą twarz i oczy rekina. Był spięty i sprawiał wrażenie twar- dego, ale Jez zauważyła, że nogi mu drżały. Uśmiechnęła się do niego. - Wybierz broń - powiedziała. Szturchnęła stopą stos na ziemi. Leżało tam mnóstwo różnych rze- czy: pistolety, kije baseballowe, nawet kilka włóczni. - A wiesz co? Weź więcej. Ile chcesz. Mam dziś gest. Za jej plecami rozległ się zduszony chichot, ale Jez tylko machnęła ręką, żeby go uciszyć. Zapadła cisza. Dwie grupy stały naprzeciwko siebie - sześciu łysych oprychów po jednej stronie i gang Jez po drugiej. Tyle że ludzie Jez nie byli typowymi członkami gangu. Szef skinheadów zerknął na stos broni. Nagle rzucił się w jej stro- nę. Po chwili się wyprostował. Trzymał coś w ręku. Oczywiście pistolet. Zawsze wybierają pistolety. Tego konkretnego modelu nie można było kupić legalnie w Kalifornii w ostatnich latach - wielki kaliber, broń półautomatyczna. Skinhead wymierzył prosto w Jez. Odchyliła głowę i się zaśmiała. Wszyscy patrzyli na nią - i bardzo dobrze. Wyglądała rewelacyjnie i doskonale o tym wiedziała. Z rękoma na biodrach, rudymi włosami opadającymi na ramiona i spływającymi po plecach, z idealnymi rysami twarzy. Zgadza się, wy- Strona 5 glądała świetnie. Wysoka, dumna i niebezpieczna... i bardzo piękna. Oto Jez Redfern - łowczyni. Opuściła brodę i spojrzała przenikliwie na przywódcę przeciwni- ków. Jej oczy nie były ani srebrne, ani niebieskie, ale gdzieś pomiędzy. Nigdy w życiu takich nie widział, nie mogły należeć do człowieka. Nie zorientował się, raczej nie należał do bystrych facetów. - Goń sobie za tym - powiedział i strzelił. Jez się poruszyła. Oczywiście kula nie była w stanie wyrządzić jej krzywdy, ale impet strzału, ale impet strzału mógłby ja przewrócić, a tego nie chciała. Dopiero co odebrała Morgeadowi dowodzenie gan- giem i wolała nie okazywać najmniejszej słabości. Pocisk przeszedł przez lewą rękę. Trysnęła krew i Jez poczuła ostry ból, kiedy metal otarł się o kość, zanim przebił się na wylot. Zmrużyła oczy, ale nadal się uśmiechała. A potem zerknęła na rękę i mina jej zrzedła. Syknęła. Nie pomyśla- ła o rękawie. Teraz ziała w nim dziura. Dlaczego zawsze zapominała o takich rzeczach? - Masz pojęcie, ile kosztuje skóra? Wiesz, ile kosztuje kurtka North Beach? -Podeszła do skinheada. Chłopak tylko zamrugał. Oddychał nerwowo. Próbował zrozumieć, jakim cudem dziewczyna poruszała się tak szybko i dlaczego nie wyła z bólu. Znowu wycelował i strzelił. I jeszcze raz. Coraz bardziej na oślep. Jez uskakiwała. Nie chciała nowych dziur w ubraniu. Ciało na ręce już się goiło, rana zamykała się, a skóra wygładzała. Szkoda, że kurtka tak się nie zrośnie. Złapała skinheada, unikając kolejnej kuli i przy- trzymała go za zielono-czarną kurtkę pilotkę. Uniosła go jedną ręką, aż stalowe noski jego martensów oderwały się od ziemi. - Lepiej zacznij uciekać, chłoptasiu - syknęła i cisnęła nim. Przeleciał niezły kawałek i odbił się od drzewa. Z trudem wstał, z przerażenia wytrzeszczając oczy i ciężko dysząc. Spojrzał na nią, na kumpli, a potem odwrócił się i zaczął biec przez sekwojowy las. Strona 6 Pozostali skinheadzi chwilę gapili się za uciekającym kolegą, a za- raz potem rzucili się na broń. Jez patrzyła na nich marszcząc brwi. Do- piero co się przekonali, jak mało skuteczne są pociski przeciwko takim jak ona. Mimo to łapali pistolety, ignorując doskonałe noże bambuso- we, cisowe strzały i przepiękny kostur z egzotycznego drewna. Zrobiło się głośno, kiedy skinheadzi odskoczyli od stosu i zaczęli strzelać. Gang Jez z łatwością uskakiwał, ale w jej głowie odezwał się poirytowany głos. Możemy już zacząć polowanie? Czy zamierzasz się dalej popisy- wać? Zerknęła za siebie. Morgead Blackthorn miał siedemnaście lat, był od niej o rok starszy. A do tego należał do jej największych wrogów. Zarozumiały, porywczy, uparty i żądny władzy - i nie pomagał mu fakt, że to samo mówił na jej temat. - Powiedziałam im, że dostaną trzy minuty - odpowiedziała na glos - Chcesz, żebym złamała słowo? - warknęła i zapomniała o kulach. W następnej chwili Morgead powalił ją na plecy. Wylądował na niej. Coś świsnęło tuż nad nimi i uderzyło w drzewo, aż posypała się kora. Zielone jak szmaragdy oczy Morgeada błyszczały złością. - Ale... oni... nie... uciekają - wycedził, siląc się na cierpliwość. - O ile sama nie zauważyłaś. Znalazł się zbyt blisko. Oparł ręce po obu stronach jej głowy. Leżał na niej całym ciężarem. Jez zrzuciła go kopniakiem, wściekła na niego i zszokowana własną reakcją. - To moje łowy. Wszystko sobie przemyślałam. Rozegramy to po mojemu! -wrzasnęła. Zresztą skinheadzi zaczęli się już rozbiegać. Nareszcie zrozumieli, że strzelanie nie ma sensu. Uciekali, przedzierając się przez paprocie. - No dobra, teraz! - dała sygnał Jez. - Ale szef jest mój. Rozległy się okrzyki i nawoływania. Val, największy i zawsze naj- bardziej niecierpliwy, pobiegł pierwszy dziko wrzeszcząc. Zaraz za nim Strona 7 rzuciły się Thistle i Raven - drobna blondyna i wysoka brunetka, które jak zwykle trzymały się razem. Pierce został w tyle, patrząc chłodno na drzewo i czekając, aż jego zwierzyna zacznie się łudzić, że ma szansę uciec. Jez nie sprawdziła co robi Morgead. Czemu miało ją to obchodzić? Ruszyła w kierunku, w którym uciekł przywódca skinheadów. Nie pobiegła dokładnie jego śladem. Wybrała napowietrzna drogę, przeska- kując z jednej sekwoi na drugą. Sekwoje olbrzymie najlepiej się do tego nadawały, ponieważ miały najgrubsze gałęzie. Musiała jednak przy- znać, że na pniach nadmorskich sekwoi też doskonale się lądowało. Jez skakała, łapała się konarów i znowu skakała od czasu do czasu robiąc salta - dla zabawy. Uwielbiała park narodowy Muir Woods, chociaż całe to drewno wokół było śmiertelnie niebezpieczne. A może właśnie dlatego. Lubiła ryzyko. A las był przepiękny. Wszędzie cisza, zieleń mchów i zapach żywicy. W zeszłym tygodniu polowali na siedmiu członków gangu w parku Golden Gate. Było naprawdę przyjemnie, chociaż brakowało prywatno- ści i nie mogli pozwolić ofiarom powalczyć. Strzały w takim miejscu przyciągnęłyby uwagę innych. Muir Woods to był jej pomysł - przy- wieźli biedaków na pustkowie. Dali im broń. Dzięki temu mieli praw- dziwe polowanie. Jez przykucnęła na gałęzi, żeby złapać oddech. Świat nie jest wy- starczająco niebezpieczny, pomyślała. Nie jak za dawnych czasów, kie- dy w Bay Area grasowali prawdziwi łowcy wampirów. To oni zabili jej rodziców. Ale w końcu i łowców wybito. Nie istniało już nic, czego można było się bać... Zamarła. Przed nią rozległ się cichy trzask sosnowych igieł. Na- tychmiast ruszyła. Zeskoczyła z gałęzi i na ugiętych nogach wylądowa- ła na sprężystym materacu z igieł. Odwróciła się i stanęła twarzą w twarz ze skinheadem. - Cześć - powiedziała. Strona 8 Rozdział 2 Skinhead wykrzywił twarz ze strachu, a oczy miał okrągłe jak spodki. Gapił się na Jez, ciężko dysząc jak ranne zwierzę. - Wiem - powiedziała Jez. - Biegłeś szybko. Nie rozumiesz, jak mogłam cie dogonić. - Ty... nie jesteś... człowiekiem - wydyszał. Przy tej okazji wyrzucił z siebie mnóstwo innych słów, które ludzie lubią używać, gdy się denerwują. - Zgadłeś - radośnie odpowiedziała Jez, ignorując wulgaryzmy. - Nie jesteś taki tępy na jakiego wyglądasz. - Czym, u diabła, jesteś?! - Śmiercią. - Uśmiechnęła się do niego. - Będziesz walczył? Mam nadzieję. Znowu zaczął majstrować przy pistolecie. Ręce tak bardzo mu się trzęsły, że ledwo zdołał wycelować. - Coś mi się wydaje, że wystrzelałeś już wszystkie naboje. A poza tym gałąź będzie lepsza. Złamać dla ciebie jedną? Nacisnął spust. Cyngiel tylko kliknął. Skinhead spojrzał na broń. Czuła, jak rosną - weszła w fazę żerowania. Kły wydłużały się i za- ginały, aż stały się ostre, delikatne i półprzeźroczyste, jak u kota. Lubi- ła, kiedy wbijały się w dolną wargę, gdy rozchylała usta. Nie tylko to się zmieniło. Wiedziała, że jej oczy wyglądają teraz jak płynne srebro, a usta stają się czerwieńsze i pełniejsze, gdy napły- wała do niech krew w oczekiwaniu na pożywienie. W całym ciele czuła przypływ energii. Skinhead patrzył, jak staje się coraz piękniejsza i coraz mniej ludz- ka. I nagle jakby zapadł się w sobie. Oparty plecami o drzewo osunął się i usiadł na ziemi między bladobrązowymi boczniakami. Popatrzył prosto przed siebie. Strona 9 Jez spojrzała na podwójne błyskawice wytatuowane na jego szyi. Akurat... tam, pomyślała. Skóra była względnie czysta, a zapach krwi kuszący. Płynęła tamtędy, nabuzowana adrenalina, w błękitnych na- czyńkach tuż pod powierzchnią. Już na samą myśl o wgryzieniu się Jez poczuła zawrót głowy. Strach był dobry. Dodawał pikanterii smakowi. Jak słodko-kwaśne drażetki SweeTarts. Zapowiadała się prawdziwa uczta... I wtedy usłyszała cichy, słaby dźwięk. Skinhead płakał. Nie ryczał na głos. Nie mazał się i nie błagał. Po prostu płakał jak dzieciak; łzy spływały mu po policzkach, a on sam cały się trząsł. - Miałam lepsze mniemanie na twój temat - żachnęła się Jez. Z po- gardą odrzuciła włosy. Ale coś się w niej zacisnęło. Nic nie powiedział. Po prostu patrzył na nią - a raczej poprzez nią - i płakał. Jez widziała, co chłopak widzi. Własną śmierć. - Och, daj spokój - odezwała się - No dobra, nie chcesz umierać. A kto by chciał? Ale sam mordowałeś ludzi. Twój gang zabił w zeszłym tygodniu tego gościa, Juana. Innym serwujesz, sam się nie częstujesz. Nadal milczał. Już nie celował w nią z pistoletu. Przyciskał go obiema rękami do piersi, jakby to był miś albo inna pluszowa przytu- lanka. A może chciał się zabić i w ten sposób przed nią uciec. Wylot lufy miał pod brodą. Coś jeszcze mocniej zacisnęło się w Jez. Nie mogła złapać odde- chu. Co się z nią działo? To był tylko człowiek, i to najgorszego sortu. Naprawdę zasłużył na śmierć; nie chodziło tylko o jej głód. Ale dźwięk jego płaczu... Coś w niej poruszył. Miała wręcz wraże- nie deja vu, jakby to już kiedyś jej się przydarzyło... Ale przecież nie mogło. Dobrze wiedziała, że nie. W końcu chłopak odezwał się - Zrób to szybko - szepnął. I umysł Jez pogrążył się w kompletnym chaosie. Strona 10 Jego słowa sprawiły, że już nie znajdowała się w lesie. Wpadała w nicość. Wirowała i nie mogła się niczego złapać. Nagle pojawiły się jakieś obrazy. Nie miały sensu. Zapadała się w ciemność, a przed jej oczami przewijały się sceny. - Zrób to szybko - szepnął ktoś. Jez zobaczyła kobietę o ciemno-rudych włosach i delikatnych, szczupłych ramionach. O twarzy średniowiecznej księżniczki. - Nie będę walczyć - powiedziała. - Zabij mnie. Ale pozwól żyć mojej córce. Matka... To były jej wspomnienia. Chciała zobaczyć coś więcej - nie wiedziała niczego o kobiecie, która ją urodziła. Ale zamiast tego ujrzała następny obraz. Mała rozdy- gotana dziewczynka kuli się w kącie. Ma włosy płomienistorude i oczy ani srebrne, ani niebieskie. I tak bardzo się boi... Kolejna scena. Wysoki mężczyzna biegnie do dziewczynki. Od- wraca się i staje przed nią. - Zostawcie ją! To nie jej wina! Nie musi umierać! Tatuś... Jej rodzice, którzy zginęli, kiedy miała cztery lata. Straceni przez łowców wampirów. Kolejna migawka i teraz zobaczyła walkę. Krew. Ciemne postaci walczą z jej matką i ojcem. Krzyki, które nie chcą zamienić się w sło- wa. I wtedy jedna z ciemnych postaci łapie małą dziewczynkę kulącą się w kącie i podnosi ją wysoko... Jez widzi, że ta postać ma kły. To nie jest łowca wampirów. To wampir. A mała dziewczynka z otwartymi ustami płacze. Ona nie ma kłów. I nagle Jez zrozumiała krzyki. - Zabić ją! Zabić ludzkie dziecko! Zabić dziwadło! To o niej. Jez doszła do siebie. Znajdowała się w Muir Woods, klęczała w paprociach i mchach, a przed nią siedział skinhead. Wszystko było takie samo, ale teraz całkiem inne. W głowie jej się kręciło i była przerażona. Strona 11 Co to wszystko znaczy? To były jakieś dziwaczne halucynacje. Wiedziała, jak zginęli jej rodzice. Łowcy wampirów zamordowali jej matkę. Ojciec został śmier- telnie raniony, ale zanim umarł, zdołał zanieść czteroletnia Jez do domu brata. Stryj Bracken wychował ją i opowiadał jej tę historię wiele razy. Ale te krzyki... To nic nie znaczyło. Nie mogło! Nazywała się Jez Redfern. Była bardziej wampirem niż ktokolwiek inny, nawet Morgead. Spośród wszystkich lamii - wampirów, które mogły mieć dzieci - jej ród był najważniejszy. Stryj Bracken był wampirem, tak samo jak jej ojciec i ojciec ojca i tak dalej, aż do Huntera Redferna. Ale matka... Co właściwie Jez wiedziała o rodzinie matki? Nic. Stryj Bracken zawsze mówił, że pochodzili ze Wschodniego Wybrzeża. Zadrżała. Nie chciała zadać sobie następnego pytania, ale słowa i tak pojawiły się w jej umyśle, zdecydowanie i nieuniknione. A jeśli jej matka była człowiekiem? To by znaczyło, że Jez jest... Nie. To niemożliwe. Nie chodziło tylko o to, że prawo świata nocy zabrania wampirom zakochiwać się w ludziach. Po prostu nie istniało coś takiego jak ludzko-wampirzy mieszaniec. To było niemożliwe. Nic takiego nie zdarzyło się od dwudziestu tysięcy lat. Ktoś taki byłby dzi- wadłem... Drżenie się nasiliło. Wstała powoli i ledwo zauważyła, że skinhead pisnął ze strachu. Nie potrafiła się na nim skupić. Patrzyła w dal. Gdyby to była prawda... To nie mogła być prawda, ale gdyby jed- nak była, musiałaby wszystko porzucić. Stryja Brackena. Gang. I Morgeada. Zostawić Morgeada? Z jakiegoś powodu ścisnęło ją w gardle. I dokąd niby miałaby się udać? Czy istniało miejsce dla takich dzi- wadeł: pół ludzi, pół wampirów? Strona 12 Na pewno nie w świecie nocy. To jedno było pewne. Istoty nocy zabiłyby takie stworzenie. Skinhead znowu wydał z siebie jakiś dźwięk. Zaskomlał. Jez za- mrugała i spojrzała na niego. Nagle odechciało jej się zabijania. Więcej: powoli ogarniało ja przerażenie. Zaczęła liczyć, zastanawiając się, ilu ludzi przez nią zginę- ło. Coś sprawiło, że kolana się pod nią ugięły. Coś przygniotło jej pierś i miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje. - Wynoś się stąd - szepnęła do chłopaka. Zamknął oczy. Kiedy się odezwał, to był raczej jęk niż słowa. - Będziesz mnie gonić. - Nie. Ale rozumiała jego strach. Była łowczynią. Ścigała takich jak on. Zadrżała gwałtownie i zamknęła oczy. Jakby nagle zobaczyła się w lustrze i nie mogła znieść tego widoku. To nie była dumna, groźna i piękna Jez. To była Jez Morderczyni. Musze powstrzymać pozostałych. Wysłała myśl do wszystkich z gangu. To był krzyk. Mówi Jez! Wszyscy do mnie, natychmiast! Nieważne, co robicie, rzućcie to i chodźcie, szybko! Wiedziała, że posłuchają - w końcu to był jej gang. Ale nikt poza Morgeadem nie miał dość siły, żeby jej odpowiedzieć. Co się stało? Zapytał. Jez stała w bezruchu. Nie mogła mu powiedzieć prawdy. Morgead nienawidził ludzi. Gdyby się dowiedział, co podejrzewała... Zmiażdżył- by ją spojrzeniem... Nie wspominając już o tym, że bez wątpienia by ją zabił. Później wyjaśnię. Odpowiedziała w myślach, odrętwiała. Właśnie się dowiedziałam... że nie możemy tu bezpiecznie żerować. A potem przerwała połączenie. Bała się, że Morgead wyczuje, co się w niej dzieje. Strona 13 Stała ze skrzyżowanymi rękami i patrzyła w las. Potem zerknęła na skinheada, który nadal kulił się w paprociach. Musiała zrobić jeszcze jedna rzecz. Wyciągnęła rękę i dotknęła go palcem. Raz. W czoło. Delikatnie, precyzyjnie. - niczego nie będziesz pamiętał. A teraz idź. Poczuła, jak wypływająca z niej moc spowija mózg chłopaka i przeobraża jego myśli. Jez była w tym naprawdę świetna. Spojrzenie skinheada stało się puste. Nawet nie zareagowała, gdy zaczął się czołgać. Myślała tylko o tym, żeby wrócić go stryja Brackena. On odpowie na jej pytania. Wszystko wyjaśni. Rozwieje jej wątpliwości i podejrze- nia. Sprawi, że znowu wszystko będzie dobrze. Rozdział 3 Jez wpadła do domu i natychmiast skręciła do małej biblioteki przy głównym korytarzu. Stryj siedział za biurkiem otoczony przez regały z książkami. Spojrzał na nią zaskoczony. - Stryjku Brackenie, kim była moja matka? Jak zginęli moi rodzi- ce? - wyrzuciła z siebie jednym tchem. Chciała dodać: powiedz prawdę, ale zamiast tego prosiła gorączkowo. - Powiedz, że to nieprawda. Prze- cież to niemożliwe... Tak się boję. Stryj patrzył na nią przez chwilę. Na jego twarzy malowały się roz- pacz i wstrząs. Pochylił głowę i zamknął oczy. - Ale jak to możliwe? - szepnęła Jez. - Skąd się wzięłam? Minęło kilka godzin. Za zewnątrz wstawał świt. Siedziała na pod- łodze obok regału z książkami i gapiła się w pustą przestrzeń. - Pytasz, jak to możliwe, że istniej mieszaniec wampira z człowie- kiem? Nie wiem. Twoi rodzice też tego nie wiedzieli. Nie spodziewali Strona 14 się, że będą mieli dziecko. - Stryj Bracken przeczesał dłońmi włosy, spuścił głowę. - Nawet nie zdawali sobie sprawy, że możesz żyć jak wampir. Twój ojciec przyniósł cię do mnie, bo umierał, a ja byłem je- dyną osobą, której mógł zaufać. Widział, że nie wydam się Starszym ze świata nocy. - Może powinieneś był - szepnęła Jez. Stryj Bracken mówił dalej, jakby nie usłyszał. - Żyłaś więc bez krwi. Wyglądałaś na ludzkie dziecko. Nie wiem, dlaczego postanowiłem sprawdzić, czy nauczysz się żerować. Przynio- słem królika, nadgryzłem go i dałem ci powąchać krew. - Zaśmiał się krótko na to wspomnienie. - Twoje małe ząbki od razu się wyostrzyły i wiedziałaś, co robić. I wtedy zrozumiałem, że do nas należysz. - A jednak nie. - Jez usłyszała własne słowa z daleka, jakby wypo- wiedział je ktoś inny. - Nie jestem nawet stworzeniem nocy. Jestem robactwem. Stryj Bracken odsunął ręce od włosów i spojrzał na nią. Jego oczy, zwykle srebrno niebieskie jak u Jez, teraz płonęły czystym, srebrnym płomieniem. - Twoja matka była dobrą kobietą - rzucił ostro. - Twój ojciec po- święcił wszystko, żeby z nią być. Nie była robactwem. Jez odwróciła wzrok. Była odrętwiała. Nie czuła nic poza bezgra- niczna pustką. Już nigdy nie chciała czuć. Wszystko, co ją spotkało w życiu, wszystko, co pamiętała, było kłamstwem. Nie była łowcą, drapieżcą, który wypełniał swoja rolę, ścigając zwierzynę. Była morderczynią. Była potworem. Stryj Bracken się skrzywił. - Dokąd pójdziesz? - Nie wiem. Westchnął i w końcu się odezwał. - Mam pewien pomysł. Strona 15 Rozdział 4 Zasada numer jeden, kiedy mieszkasz z ludźmi: zmyj krew, zanim wejdziesz do domu. Jez stała przy kranie koło budynku i spłukiwała dłonie lodowatą wodą. Wyczyściła ostrożnie długi, wąski sztylet z kawałka bambusa ostrego jak szkło. A następnie wsunęła go do prawego buta, wysokiego do kolana. Potem zmoczyła plamy na koszulce i dżinsach i potarła je paznokciem. Na koniec wyciągnęła kieszonkowe lusterko i przyjrzała się krytycznie swojej twarzy. Dziewczyna w odbiciu nie przypominała dzikiej, roześmianej łow- czyni, która kiedyś skakała z drzewa na drzewo w Muir Woods. Cóż, te same rysy, wysokie kości policzkowe, pięknie zarysowany podbródek. Nadal miała burzę rudych włosów, które wiązała, próbując nad nimi zapanować. Za to na twarzy pojawił się smutek, mądrość, o jaką wcze- śniej się nie podejrzewała. Zmieniły się również oczy. Nie były już tak srebrzyste jak kiedyś i niebezpiecznie piękne. Nie- zależnie od tego, jak bardzo się starała z tym pogodzić. Odkryła, że nie potrzebuje krwi, dopóki nie korzysta z mocy wampira. Ludzkie jedzenie pozwalało jej przeżyć. I sprawiało, że przypomina bardziej człowieka. I jeszcze coś, teraz w jej oczach można było dostrzec bezbronność. Niezależnie od tego, jak bardzo starała się to ukryć, nadal miała spoj- rzenie łani, która godzi się na nadchodząca śmierć. Czasem zastanawia- ła się, czy to znak. Cóż. Nie miała krwi na twarzy. Schowała lusterko do kieszeni. Wyglądała przyzwoicie. Za to potwornie spóźniła się na kolację. Zakrę- ciła wodę i podeszła do tylnych drzwi niskiego rozległego domu na ranczu. Wszyscy podnieśli głowy, gdy weszła. Strona 16 Rodzina siedziała w kuchni przy dębowym stole z białymi wykoń- czeniami i jadła. Z góry padało jasne jarzeniowe światło. Telewizor wesoło huczał w salonie. Wujek Jim, brat jej matki, zajadał taco i prze- glądał pocztę. Jego rude włosy były ciemniejsze niż u Jez, a pociągła twarz przypominała oblicze jej matki. Zwykle odpływał gdzieś myśla- mi, martwił się. Teraz machnął na Jez kopertą i spojrzał na nią z wyrzu- tem, ale nic nie powiedział, bo miał pełne usta. Ciotka Nan rozmawiała prze telefon, popijając dietetyczna colę. Była drobna kobietą o ciemnych, lśniących włosach i oczach, które zmieniały się w szparki, kiedy się uśmiechała. Otworzyła usta i zmarsz- czyła brwi na widok Jez, ale też milczała. Ricky miał dziesięć lat, włosy w kolorze marchewki i bardzo wy- mowne brwi. Uśmiechnął się do kuzynki, pokazując przeżute taco i zawołał: - Cześć! Jez odpowiedziała uśmiechem. Niezależnie od wszystkiego, zawsze mogła na niego liczyć. Claire, rówieśnica Jez, siedziała grzecznie i zajadała kolację. Wy- glądała jak mniejsza kopia ciotki. Miała kwaśną minę. - Gdzie byłaś? - zapytała. - Czekaliśmy na ciebie prawie godzinę, a ty nawet nie zadzwoniłaś. - Przepraszam - sapnęła Jez. To była tak typowa scena z życia rodzinnego, że Jez aż zamarła z wrażenia. Minął rok, odkąd odeszła ze świata nocy i odnalazła krewnych matki. Minęło jedenaście i pół miesiąca, odkąd wuj Jim przyjął ją do siebie. Nie wiedział nic na jej temat poza tym, że była jego osierocona siostrzenicą oraz że rodzina ze strony ojca nie radziła sobie z nią i w końcu się poddała. Przez wszystkie te miesiące mieszkała z Goddarda- mi, ale nadal tu nie pasowała. Wyglądała jak człowiek, potrafiła zachowywać się jak człowiek, ale nie umiała być człowiekiem. Strona 17 Kiedy wuj Jim przełknął i wreszcie się odezwał, ubiegła go: - Nie jestem głodna. Chyba pójdę odrobić lekcje. - Chwileczkę - zawołał za nią, ale to Claire rzuciła serwetką i ru- szyła korytarzem za Jez na drugi koniec domu. - Twoje przepraszam nic nie znaczy! Robisz to każdego dnia. Wiecznie znikasz. Często wracasz dopiero po północy i nawet nie po- trafisz tego wytłumaczyć. - Tak, wiem - odpowiedziała Jez, nie oglądając się za siebie. - Bar- dziej się postaram. - Mówisz tak za każdym razem. I za każdym razem historia się po- wtarza. Nie rozumiesz, że rodzice martwią się o ciebie? Nie obchodzi cię to? - Obchodzi, Claire. - A zachowujesz się tak, jakbyś miała to gdzieś. Jakby reguły w tym domu ciebie nie dotyczyły. Mówisz, że ci przykro, a potem znowu to robisz. Jez powstrzymywała się ze wszystkich sił, żeby się nie odwrócić i nie warknąć na kuzynkę. Lubiła tę rodzinę, tylko Claire ciągle się jej czepiała. Niestety, miała rację. Jez znowu nawali i w żaden sposób nie bę- dzie umiała się z tego wytłumaczyć. Kłopot w tym, że łowcy wampirów działają w dziwnych godzi- nach. Kiedy tropisz morderczy duet - wampira i zmienno kształtnego - jak to robiła Jez tego wieczoru, ścigając ich po slumsach Oakland i pró- bując przyprzeć ich do muru w jakiejś melinie, to nie myślisz o kolacji. Nie przerwiesz wbijania kołka w połowie, żeby zadzwonić do domu. Może nie powinnam była zostawać łowczynią wampirów, pomy- ślała Jez. Ale teraz było za późno na zmiany. Poza tym ktoś musi chro- nić tych głupich... Tych niewinnych ludzi przed światem nocy. Cóż. Strona 18 Doszła do drzwi swojego pokoju. Zamiast wrzasnąć na kuzynkę, po prostu odwróciła się i powiedziała: - A może zajmiesz się swoja stroną internetową? Otworzyła drzwi i zerknęła do środka. Zamarła. Jej pokój, który zostawiła w doskonałym ,wojskowym porządku, wyglądał jak pobojowisko. Okno było otwarte na oścież. Papiery i ubrania walały się po podłodze. A u stóp jej łóżka stał ogromny ghul. Groźnie otworzył usta, patrząc na Jez. - Bardzo śmieszne - odpowiedziała Claire, stojąc tuż za nią. - Może powinnam pomóc ci w lekcjach. Słyszała, że nie radzisz sobie z che- mią... Jez błyskawicznie weszła do pokoju i zatrzasnęła drzwi tuż przed nosem Claire. Wcisnęła guzik w klamce, blokując zamek. - Ej! - Claire krzyknęła, teraz naprawdę wściekła. - to było cham- skie! - Przepraszam! Jez spojrzała na ghula. Co on tu robi?! Jeśli śledził ją w drodze do domu, to miała poważne kłopoty. To oznaczało tylko jedno, świat nocy wie, gdzie ona mieszka. - Wiesz, Claire, chyba naprawdę potrzebuje chwili dla siebie... nie mogę rozmawiać i jednocześnie się uczyć. Zrobiła krok w stronę stwora, obserwując jego reakcje. Ghule były pół-wampirami. Tyle zostawało z człowieka, którego wykrwawiano na śmierć i który nie dostał dostatecznie dużo wampirzej krwi, toteż nie mógł się zmienić w prawdziwego wampira. Był nie- umarłym, ale gnił. Miał bardzo niewiele rozumu i tylko jedną myśl: pić krew, pożerając przy tym ciało ofiary. Taki nieumarły najbardziej lubił serce. Ten ghul nie żył dopiero od dwóch tygodni. Był mężczyzną i są- dząc po wyglądzie kulturystą, chociaż teraz nie tyle mięśnie rzucały się w oczy, co ciało wzdęte od gazów. Ulegało powolnemu rozkładowi. Strona 19 Oczy wychodziły mu z orbit, język nie mieścił się w ustach, policzki miał nadęte, a z nosa ciekła krew. I oczywiście nie pachniał za ładnie. Kiedy Jez podeszła bliżej, nagle zdała sobie sprawę, że ghul nie jest sam. Na dywanie leżał chłopak, najwyraźniej nieprzytomny. Miał jasne włosy i pogniecione ubranie, ale Jez nie widziała jego twarzy. Ghul pochylił się nad biedakiem i wyciągnął ku niemu nabrzmiałe palce. - Nawet o tym nie myśl - mruknęła do niego Jez. Uśmiechnęła się złowrogo. Wyciągnęła z prawego buta sztylet. - Co powiedziałaś?! - krzyknęła zza drzwi Claire. - Nic. Właśnie się biorę do pracy domowej. Jez wskoczyła na łóżko. Ghul był bardzo duży - musiała stanąć jak najwyżej. Odwrócił się do niej, a jego martwe oczy skupiły się na szty- lecie. Syknął cicho pomimo opuchniętego języka. Na szczęście tylko takie odgłosy mógł wydawać. Claire szarpnęła klamkę. - Zamknęłaś się?! Co ty tam robisz? - Po prostu się uczę. Idź sobie. Jez kopnęła przeciwnika w szyję. Musiała go ogłuszyć i szybko przebić kołkiem. Ghule nie były sprytne, ale jak króliczki Energizera nigdy nie traciły siły. Ten jeden mógł pożreć całą rodzinę Goddardów, a o świcie znowu byłby głodny. Mężczyzna uderzył o przeciwległą ścianę. Jez skoczyła na podłogę, odgradzając stwora od chłopaka. - Co to za hałas?! - wrzasnęła Claire. - Upuściłam książkę. Ghul się zamachnął. Jez uskoczyła. Na rękach miał ogromne rdza- we pęcherze. Rzucił się na nią, próbując zepchnąć ją na komodę. Jez skoczyła do tyłu, ale nie miała swobody ruchu. Ghul trafił ją łokciem w żołądek - ostry cios. Jez nie pozwoliła sobie na słabość. Odwróciła się i pociągnęła maszkarę, a następnie pchnęła ja nogą. Potwór walnął twarzą w parapet. - Co tam się dzieje?! Strona 20 - Po prostu czegoś szukam. Skoczyła, zanim przeciwnik doszedł do siebie. Usiadła okrakiem na jego nogach. Złapała go za włosy, ale to był kiepski pomysł. Cała garść kłaków została w jej ręku. Unieruchomiła ghula i z całej siły za- machnęła się bambusowym nożem, wbijając go w stęchłe ciało. Rozległ się chrzęst i rozszedł potworny smród. Nóż tkwił tuż pod łopatką. Piętnastocentymetrowe ostrze weszło prosto w serce. Stwór szarpnął się konwulsyjnie i znieruchomiał. Z korytarza rozległ się świ- drujący krzyk Claire. - Mamo! Ona z kimś tam jest! Zaraz potem odezwała się ciocia Nan: - Nic ci nie jest? Jez wstała, wyciągając bambusowy sztylet. Otarła ostrze o koszulę ghula. - Po prostu nie mogłam znaleźć linijki... Ghul leżał w idealnym miejscu. Objęła go w pasie, ignorując łusz- czącą się skórę, dźwignęła ciało na siedzisko na parapecie. Niewiele zwykłych dziewcząt podniosłoby niemal stukilowego trupa i nawet Jez trochę się zadyszała. Przeturlała go do otwartego okna i wypchnęła na zewnątrz. Ghul gruchnął ciężko na rabatę z niecierpkami, łamiąc kwia- ty. Świetnie. W nocy pozbędzie się ciała. Odzyskała oddech, otrzepała ręce i zamknęła okno. Zaciągnęła za- słony i odwróciła się. Jasnowłosy chłopak leżał nieruchomo. Dotknęła delikatnie jego pleców i zauważyła, że oddycha. Drzwi zatrzasnęły się, a w głosie Claire pobrzmiewała histeria: - Mamo, czujesz ten smród?! - Jez! - zawołała ciocia Nan. - Już otwieram! Rozejrzała się po pokoju. Potrzebowała czegoś... jest.