Singer I.B. Głupi Gimpell
Szczegóły |
Tytuł |
Singer I.B. Głupi Gimpell |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Singer I.B. Głupi Gimpell PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Singer I.B. Głupi Gimpell PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Singer I.B. Głupi Gimpell - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ISAAC BASHEVIS SINGER
GŁUPI GIMPEL
Od tłumaczki:
Rabin Ben-Zion Gold (pochodzący z Radomia), dyrektor Harvard Hillel, zaprosił Isa-aca Bashevisa Singera na odczyt do Hairardu. Po wykładzie wyraziłam zachwyt dla opowiadania Singera Głupi Gimpel, które przeczytałam w tłumaczeniu na angielski, dokonanym przez Saula Bellowa. W tym czasie jeszcze ani autor, ani tłumacz nie byli noblistami.
Rabin Gold zaproponował mi przekład na język polski, a Singer po otrzymaniu mojego tekstu napisał do Golda list zamieszczony poniżej w polskim tłumaczeniu. Tak więc Głupi Gimpel jest jedynym autoryzowanym przekładem znakomitego opowiadania.
Halina
Nelken Cambridge, ma] 1967 r.
Isaac Bashevis Singer do Rabina Ben-Ziona Golda w Cambridge
Drogi Przyjacielu Rabinie Ben-Zion Gold,
Pragnę przeprosić, że tak dtugo zwlekałem z odpowiedzią, ale wszystko dobre, co się dobrze kończy.
Tłumaczenie jest cudowne! Czyta się, jakby bylo oryginalnie napisane po polsku. Dopiero teraz widzę, jak podobne są idiomy żydowskie i polskie. Pani Halinie Nelken i Panu należy się podziękowanie i prawdziwe uznanie (tu następują uwagi dotyczące poszczególnych stów. Pan Singer proponuje niektóre wyrażenie zastępcze, świadczące o jego glę-bokiej znajomości niuansów języka polskiego).
Na razie nie odsylam oryginatu (tłumaczenia). Oczekując Pana odpowiedzi ślę raz jeszcze podziękowanie za mistrzowski przektad. Może uda się Wam gdzieś to wydrukować? Daje Wam moje pełne autorskie zezwolenie.
Serdeczne pozdrowienia dla Pani Nelken i najlepsze pozdrowienia dla Pana kochanej żony i dzieci,
Wasz oddany, Isaac Bashevis Singer
No tak, ja jestem głupi Gimpel. Wprawdzie nie uważam siebie za głupca. Wręcz przeciwnie. Ale tak mnie już ludzie przezwali. Dali mi ten przydomek, kiedy jeszcze byłem w chederze. A w ogóle to miałem aż siedem przezwisk: osioł, słomiany łeb, cia-pa, niedorajda, gapa i głupi. To ostatnie już zostało.
Na czym polegała moja głupota? Po prostu, łatwo było mnie nabrać. Powiedzieli: "Gimpel, wiesz, żona rabina rodzi dziecko". Więc ja nie poszedłem do chederu. No i okazało się, że to była bujda. A skąd ja mogłem wiedzieć? Że nie miała wcale dużego brzucha! Nigdy nie patrzyłem na jej brzuch. Czy to jest głupota? Łobuzy chichotali z radości i podskakując odśpiewali mi A kryszma leynam i zamiast rodzynek, jakie dają, gdy kobieta leży w połogu, na-pchali mi do ręki kozie bobki.
Widać po mnie, że ja nie byłem słabeusz. Jak kogo walnąłem, to mógł zobaczyć Kraków. Ale nie jestem bitnik z natury. Myślę sobie "a niech tam!", wiec to wykorzystują. , Raz wracałem z chederu i słyszę szczekanie psa. Nie boję się psów, ale po co z nimi zaczynać? Akurat jakiś może być wściekły i jak ugryzie, to żaden Tatar ci nie pomoże. Zwiałem. Rozglądam się później, a tu cały rynek pokłada się ze śmiechu. To nie był żaden pies, tylko Wolf-Lejb, złodziej. Niby skąd mogłem wiedzieć, że to on? Wył całkiem jak suka.
Kiedy psotnicy i spryciarze z naszego miasteczka wykryli, jak łatwo było mnie nabrać, każdy z nich próbował szczęścia. "Gimpel, car przyjeżdża do Frampola; Gimpel, w Turbinie księżyc z nieba zleciał!; Gimpel, mała Hodel znalazła skarb za łaźnią". A ja, niby Golem, każdemu dawałem wiarę. Po pierwsze -jak piszą w Księdze Mądrości Ojców, wszystko jest możliwe, zapomniałem tylko w jaki sposób. Po drugie - co robić, skoro całe miasto uwzięło się na człowieka. Jeśli kiedykolwiek odważyłem się powiedzieć: "E, bujasz!", zaraz zaczynał się kłopot, wszyscy byli oburzeni do żywego: "Jak to, nie wierzysz nam? Myślisz, że cały Frampol Warnie?". Co miałem robić? Wierzyłem i niech się te błazny cieszą.
Byłem sierotą. Dziadek mnie wychowywał, ale już wąchał ziemię, stał nad grobem. Oddali mnie do piekarza, no i nie pytaj, co się tam zaczęło! Każda dziewczyna czy kobieta, która przychodziła piec blachę ciastek lub suszyć makaron, musiała chociaż raz mnie wykiwać. "Gimpel, w raju jest jarmark; Gimpel, rabin urodził cielę w siódmym miesiącu; Gimpel, ponad dachem przeleciała krowa i złożyła jajka z brązu!". Student z jeszybotu przyszedł raz kupić bułkę i powiada: "Gimpel, ty stoisz i skrobiesz łopatą, a tu Mesjasz się zjawił. Zmarli wstają z grobów". "Jak to?- zapytałem. - Nie słychać dźwięku rogów!", a on na to: "Głuchy jesteś?". l wszyscy zaczęli wołać: "My słyszeliśmy! My słyszeliśmy!". W tej chwili weszła Reitza, co robiła świece, i wrzasnęła swoim ochrypłym głosem-. "Gimpel, twój ojciec i matka z grobu powstali i szukają ciebie".
Co prawda, wiedziałem doskonale, że to ni przypiął, ni przyłatał, ale skoro ludzie tak mówią, to zarzuciłem mój spencer i wyszedłem. Co tu mam do stracenia? A może rzeczywiście?
Co prawda, wiedziałem doskonale, że to ni przypiął, ni przyłatał, ale skoro ludzie tak mówią, to zarzuciłem mój spencer i wyszedłem. Co tu mam do stracenia? A może rzeczywiście? No, cóż to była za kocia muzyka! Wtedy przysiągłem sobie, że nigdy więcej nie dam się nabrać. Ale znowu się nie udało. Tak mi już zawrócili w głowie, że sam nie wiedziałem, na jakim świecie jestem.
Poszedłem do rabina po radę. Powiedział mi: "Jest napisane, że lepiej być głupim przez całe życie, niż złym przez jedną godzinę. Nie jesteś głupi. To oni są głupcy, bo kto się wyśmiewa ze swojego bliźniego, ten traci wstęp do raju".
Niemniej jednak i córka rabina też, kiedy opuściłem sąd rabinacki, spytała: "Pocałowałeś już ścianę?". Odparłem: "Nie, a po co?". "Jest taki zwyczaj. Jak przychodzisz do rabina, to całujesz ścianę". Niech będzie, zresztą nie widziałem w tym nic złego. A ona w śmiech! Wielka sztuka, nabrała Gimpla!
Chciałem się przenieść do innego miasteczka, kiedy nagle wtedy każdy chciał mnie swatać i tak za mną gonili, że mało nie obdarli mi poły kapoty. Namawiali mnie i namawiali, aż mi zrobili wodę z mózgu. Mówili, że jest dziewicą, chociaż już nie była niewinna. Utykała na nogę, ale wmawiali mi, że to tak rozmyślnie, z kokieterii. Miała bękarta, a oni powiedzieli mi, że to jej młodszy brat. Wołałem: "Szkoda czasu! Nigdy się nie ożenię z tą kurwą!". Na to oni z oburzeniem: "Jak tak ładnie mówisz, to weźmiemy cię do rabina i zapłacisz za to, że oczerniasz dobre imię Żydówki". Widziałem, że nie wyjdę cało z ich rąk, więc myślę: tam, do czorta, przecież ja jestem mężczyzną, a po weselu mąż jest panem i jak ona się z tym zgadza, to co mi szkodzi? Poza tym, nie można wiecznie być kawalerem.
Poszedłem do jej lepianki skleconej na piaskach, a ta cała kapela ciągnęła za mną z wrzaskiem, jakby szczuli niedźwiedzia w pułapkę. Kiedy jednak doszliśmy do studni, zatrzymali się. Bali się zacząć z Elką. Jej buzia latała jak na zawiasach, a język miała niewyparzony. Wszedłem do izby. Od ściany do ściany wisiały sznury ze schnącą bielizną. Prała, stojąc boso przy balii. Nosiła zniszczoną suknię z pluszu. Włosy miała splecione w warkocze i upięte wokół głowy jak u wiejskiej dziewczyny. Para i zaduch prawie że zaparły mi oddech.
Oczywiście wiedziała, kim jestem. Spojrzała na mnie i rzekła:
"Patrzcie no, kogo ja tu widzę. Przyszedł ten jełop. Siadaj".
Opowiedziałem jej wszystko, niczego nie ukrywając. "Powiedz mi też prawdę - mówię -czy ty rzeczywiście jesteś dziewicą i czy ten nieznośny Jankiel to naprawdę twój młodszy brat? Nie oszukuj mnie, bo jestem sierotą".
"Ja też jestem sierotą - odparta - i kto by tylko chciał kręcić, to niech mu się koniec nosa skręci. Niech im się tylko nie zdaje, że mogą mnie nabrać. Ja chcę 50 guldenów posagu i poza tym niech zrobią składkę. A jak nie, to mogą mnie wszyscy pocałować, ty już wiesz gdzie!" - mówiła tak ordynarnie. Powiedziałem: "To przecież narzeczona wnosi posag, a nie narzeczony". Wtedy burknęła: "Nie targuj się ze mną. Albo "tak", albo "nie" i idź skądeś przyszedł!".
Pomyślałem sobie, no, nigdy nie będzie chleba z tej mąki. Ale nasze miasteczko nie jest biedne. Zgodzili się na wszystko i przygotowali ślub. Zdarzyło się, że w tym czasie panowała epidemia czerwonki. Ślub odbył się u wrót cmentarza, obok małej chatki, gdzie myją trupy. Bractwo się popiło. Podczas spisywania ślubnego kontraktu usłyszałem pytanie pobożnego rabina: "Narzeczona jest wdową czy rozwódką?", a żona szamesa odparła za nią: "I wdową, i rozwódką". To był mój cios. Lecz cóż mogłem zrobić, uciec spod ślubnego baldachimu?
Śpiewano i tańczono. Przede mną drobiła w tańcu stara babulka obejmując plecioną chałę. Mistrz ceremonii odśpiewał El mole mchamim dla uczczenia pamięci rodziców narzeczonej. Chłopcy z chederu rzucali "dziady" bodiaków, jak przy poście w Tishe b'Av. Po kazaniu były .prezenty: stolnica, miska, szafa, wiadro, miotły, chochle, inne sprzęty domowego użytku. Wtem widzę dwóch chwackich młodzianów niosących kołyskę. "Na co nam to?" - spytałem. Odparli: "Niech cię o to głowa nie boli. Przyda się. Wszystko w porządku". Zdałem sobie sprawę, że mnie jednak oszukano. Ale swoją drogą, co takiego straciłem? Rozmyślałem sobie, no, zobaczymy, co z tego będzie. Przecież całe miasto nie może naraz zwariować.
W nocy podszedłem do łóżka mojej żony, a ta mnie nie wpuszcza. "Jak to? To po co nas pożenili?" - powiadam. A ona: "Mój czas się zaczął". "Przecież wczoraj wzięli cię do my-kwy, czyż nie tak?". "Dzisiaj to nie jest wczoraj - orzekła - a wczoraj me jest dzisiaj. Jak ci się nie podoba, to się możesz wściec". Krótko mówiąc, czekałem.
Niecałe cztery miesiące później była w połogu. Cały Frampol śmiał się w kułak. Co ja mo-
ełem zrobić? Ona cierpiała ból nie do zniesienia, drapała ściany. "Gimpel! - krzyczała - ko
niec ze mną! Przebacz mi!". Dom zapełnił się kobietami. Gotowały gary wody jak do mycia
nieboszczyka. Krzyki wznosiły się wniebogłosy. .
Zabrałem się do synagogi, żeby powtarzać psalmy. Niczego więcej me było potrzeba urwisom z miasteczka. Stałem w kącie i modliłem się, a oni kiwali nade mną głowami. _ Módl
się módl! - przygadywali. - Od modlitwy jeszcze żadna kobieta me zaszła w ciążę . Jakiś
smarkacz podetkał mi pod nos garść słomy i zawołał: "Osioł żre siano!". Jak żyję, on prze
cież miał rację! , ...
Poród minął szczęśliwie i urodziła chłopca. W piątek w synagodze wystąpił kantor, zastukał w pulpit i ogłosił: "Szanowny Reb Gimpel prosi zebranych na ucztę z powodu narodzin syna" Cały Dom Modlitwy gruchnął śmiechem. Moja twarz stanęła w płomieniach. Ale co mocłem zrobić? Tak czy siak, uroczystość obrzezania była przecież moim obowiązkiem. Zbiegło się pół miasta. Nie było gdzie wcisnąć i szpilki. Kobiety przyniosły krągły groszek gotowań- z pieprzem, a z karczmy przysłano beczkę piwa. Jak każdy, jadłem i piłem, a wszyscy mi oratutowali Później odbyło się obrzezanie i nazwałem chłopca po moim ojcu (mech spoczywa w pokoju). Kiedy wszyscy poszli i zostałem sam z położnicą, wytknęła głowę spoza zasłony i zawołała mnie do siebie.
"Gimpel, czemu tak milczysz? Utonął ci okręt z kwaśnym mlekiem? . "A.00 będę gadał? - odparłem. - Ładnieś mnie urządziła! Gdyby moja matka tego doczekała, ib by umarła po raz drugi". "Zwariowałeś, czy co?" - rzekła.
"No, sama powiedz, jak można tak ośmieszyć mężczyznę?" - zawołałem. "Co ci się stało? Co ci przyszło do głowy?" - zapytała. Widziałem, że muszę mówić otwarcie i po prostu. "Myślisz, że tak się postępuje z sierotą? Urodziłaś bękarta". "Wybij sobie z głowy te bzdury. Dziecko jest twoje" - odparła. "Jak może być moje? - sprzeczałem się - urodzone w siedemnaście tygodni po weselu! . Opowiedziała mi historyjkę, że on jest wcześniak, siódemka. "Czy aby nie piątka?" - spytałem Zaczęła mi tłumaczyć, że miała babkę i ta babka nosiła akurat tak samo, pięć miesięcy, a ona Elka, wrodziła się w tę babkę jak dwie krople wody. Zaklinała się na wszystkie świętości, że gdyby tak mówił złodziej na jarmarku, to bym mu też uwierzył. Po prawdzie, ja jej me wierzyłem, ale gdy omawiałem to następnego dnia z mełamedem, on przyznał, że to samo zdarzyło się Adamowi i Ewie. Poszli do łóżka we dwójkę, a wstali w czwórkę.
"No - powiada - każda kobieta na świecie jest prawnuczką matki Ewy. A w czym Elka gor
sza od Ewy?". . ,
Czy tak, czy siak, zagadali mnie na amen. A z drugiej strony - kto tak naprawdę wie / Mó
wią przecież nawet, że pan Jezus w ogóle nie miał ojca.
Przebolałem ten cios. Pokochałem to dziecko szalenie i on kochał nie także. Jak tylko mnie ujrzał, już machał małymi łapkami i chciał, żebym go wziął na ręce, a gdy zanosił się od płaczu, tylko ja mogłem go uspokoić. Kupiłem mu kościane kółeczko na ząbki i małą, złotem szytą jarmułkę. W piątek czy świątek ciągle mi go ktoś uroczył i leciałem, żeby ten urok odczynić Pracowałem jak wół. Gdy dziecko w domu, to wydatki rosną. Co tu kłamać, ja ją, Elkę, też nie przestałem lubić z tego powodu. Piekliła się na mnie i przeklinała i ja jej tez zalazłem za skórę. Jaką to ona miała moc! Tylko spojrzy na ciebie tym swoim oczkiem, to juzes zdrę-
twiał. A ta jej mowa! Ziała smołą i siarką, a jednak - wycałować każde słowo! Ona ci włazi pod siódme żebro, że leżysz na przypiecku z rozdrapanymi ranami - a jeszcze ci mało!
Wieczorami przynosiłem jej chleb, chałę i własnoręcznie upieczone bułeczki z makiem. Kradłem dla niej i ściągałem wszystko, co było pod ręką: makaron, rodzynki, migdały, ciasto. Niech mi będzie darowane, że otwierałem garnki z czuleniem na sobotę i wyjmowałem skrawki mięsa, kurze łapy albo głowy, nieco flaczków, kawałki budyniu - co tylko dało się szybko ściągnąć. Ona jadła i stawała się tłusta i ładniutka.
Przez cały tydzień musiałem sypiać w piekarni z dala od domu. W piątek wieczorem, gdy przychodziłem na noc, zawsze miała inne wymówki. Zgaga jej dokuczała albo kłucie w boku, albo czkawka czy ból głowy. Wiadomo, jakie kobiety mają wykręty. W dodatku jej mały brat, ten bękart, dorastał. Bił mnie, ale jak chciałem mu oddać, ona zwykła otwierać usteczka i przeklinać tak potężnie, aż mi oko zieleniało. Dziesięć razy dziennie groziła mi rozwodem. Inny mężczyzna na moim miejscu dawno wziąłby nogi za pas i uciekł, gdzie pieprz rośnie. Aleja, tak z natury, przemilczam. Co poradzisz? Pan Bóg dał plecy, żebyś na nich dźwigał ciężary.
Pewnej nocy w piekarni zdarzył się wypadek: piec eksplodował i omal nie wybuchł pożar. Nie było nic innego do roboty jak pójść do domu, więc poszedłem do domu. Niech i ja, myślę sobie, zakosztuję przyjemności spania w łóżku także i w środku tygodnia. Nie chciałem budzić śpiącego drobiazgu i na palcach wślizgnąłem się do izby. Wszedłszy, zdawało mi się, że słyszę chrapanie jakoby dwóch ludzi, jedno względnie delikatne chrapanie i drugie niczym zarzynanego wolu. O, to mi się od razu nie podobało. Podszedłem do łóżka i pociemniało mi w oczach. Obok Ełki leżał mężczyzna. Inny na moim miejscu wszcząłby gwałt i wrzask, żeby zerwać na nogi całe miasteczko, ale ja pomyślałem sobie, po co mi budzić i straszyć dziecko? W czym ten biedny wróbelek zawinił?
Dobrze więc, wróciłem do piekarni, wyciągnąłem się na workach mąki i do rana nie zmrużyłem oka. Trzęsły mną dreszcze jak w febrze. "Dość tego - myślę sobie. - Byłeś osłem. Ale Gimpel nie da sobie wiecznie w kaszę dmuchać. Nawet Gimpla głupota ma granice".
DODATEK LITERAC
Rano udałem się do rabina po radę, co spowodowało w miasteczku nie lada tumułt. Zaraz posłali po Elkę. Przyszła, niosąc dziecko. I jak myślicie, co zrobiła? Zaprzeczyła temu w żywy kamień, zaprzeczyła wszystkiemu od początku do końca! "On stracił rozum - oświadczyła -ja nic nie wiem o snach ani o przywidzeniach". Krzyczeli na nią, ostrzegali, uderzali pięściami w stół, a ona swoje, to było fałszywe oskarżenie - tak twierdziła.
Rzeźnicy i handlarze końmi wzięli jej stronę. Jeden młodzian z rzeźni mruknął do mnie przechodząc: "Mamy na ciebie oko, ty już jesteś naznaczony". Tymczasem dziecko się zmoczyło. To nie jest dopuszczalne w rabinackim sądzie, gdzie znajduje się Arka Przymierza, toteż odesłali Elkę do domu.
Zapytałem rabina: "Co mam począć?".
"Zaraz musisz się z nią rozwieść" - powiedział mi.
"A jak ona się nie zgodzi"? - spytałem.
"Musisz rozpocząć rozwód, to wszystko, co masz zrobić" - odparł.
"Więc dobrze, rebe, muszę to przemyśleć".
"Co tu jest do myślenia? Ty nie możesz zostać z nią pod jednym dachem".
"A jeśli chcę zobaczyć dziecko?" - zapytałem jeszcze.
"Po co chcesz widzieć dziecko? - odrzekł rabin. - Zostaw tę ulicznicę i jej bękarty razem z nią".
Werdykt, jaki wydał, zabraniał mi nawet przekroczenia jej progu - nigdy więcej, dopóki żyję.
Nie bolało mnie to w ciągu dnia. Rozmyślałem sobie, no cóż, stało się, raz ten wrzód musiał pęknąć. Ale w nocy, leżąc na workach, przeżywałem to bardzo gorzko. Ogarniała mnie tęsknota za nią i za dzieckiem. Chciałem być na nią zły, ale to właśnie jest moim nieszczęściem, że ja nie potrafię, nie Umiem być tak naprawdę zły. Po pierwsze - tak oto rozmyślałem - czasem można się potknąć. Nie możesz żyć bez omyłek.
Możliwe, że ten facet Jctóry z nią wtedy był, zwodził ją, dawał prezenty i nie wiadomo co, a kobiety zwykle mają długie włosy i krótki rozum, więc on ją tak omotał. A w ogóle, skoro ona tak temu zaprzecza, może mnie się naprawdę przywidziało? Zdarzają się halucynacje. Widzisz jakąś figurę albo manekina czy co, ale kiedy się zbliżysz, nie ma nic, absolutnie nic. Więc jeśli i z tym tak jest, to wyrządzam jej krzywdę. Tak myśląc, zacząłem płakać. Szlochałem tak, że mąka wilgotniała w workach, na których leżałem.
Rano poszedłem do rabina i powiedziałem mu, że się omyliłem. Rabin zapisał to swoim gęsim piórem i rzekł, że jeśli tak, to on musi całą sprawę rozważyć na nowo. Zanim te rozważania ukończy, mnie ciągle jeszcze nie wolno zbliżyć się do mojej żony, ale mogę jej przysyłać chleb i pieniądze przez posłańca.
Minęło dziewięć miesięcy, zanim wszyscy rabini doszli do zgodnego wniosku. Listy wędrowały tam i z powrotem. Nie miałem pojęcia, że ta sprawa wymaga aż tyle wiedzy.
Tymczasem Elka urodziła jeszcze jedno dziecko, tym razem dziewczynkę. W sobotę poszedłem do synagogi i modliłem się o błogosławieństwo dla niej. Wezwali mnie do czytania Tory i nazwałem dziecko po mojej teściowej, oby spoczywała w pokoju. Pyskacze i łajdaki z miasteczka, co przychodzili do piekarni, mieli o czym mielić ozorami. Cały Frampol żył moim wstydem. Jednakże ja postanowiłem teraz wierzyć we wszystko, co mi mówią. Niby co dobrego przyjdzie jak nie wierzysz? Dzisiaj nie ufasz swojej żonie, jutro nie uwierzysz samemu Panu Bogu.
Przez czeladnika, który był jej sąsiadem, posyłałem codziennie kukurydziany placek, pszenny chleb, czasem dołożyłem ciasto, obwarzanki, bułki albo jak mi się udało, budyń, kawałek miodownika czy ślubnej szarlotki. Czeladnik był chłop dobroduszny i często dokładał coś od siebie. Dawniej czasem mi dokuczał, szturchał w żebra i ciągnął za nos, ale odkąd bywał gościem w moim domu, to stał się przyjacielski i uprzejmy. "Hej, ty Gimpel masz bardzo przyzwoitą źoneczkę i dwójkę ładnych brzdąców. Wcaleś na nie nie zasłużył". "A co powiesz na to, co ludzie o niej mówią?" - spytałem. "Ludzie mają długie języki i mielą - odpowiedział - niech cię to tyle obchodzi co zeszłoroczny śnieg".
Pewnego dnia rabin posłał po mnie i pyta:
"Jesteś pewien, Gimpel, żeś się pomylił?".
"Pewien, rebe" - odparłem.
"Ale jak to?-Przecie ty sam widziałeś!".
"To musiał być cień" - powiadam.
"Jaki cień? Czyj cień"? - pyta.
"Belki dachu. Tak myślę".
"No, to możesz wrócić do domu. Zawdzięczasz to rabinowi z Janowa. On odkrył w Majmo-nidesie pewien tekst świadczący na twoją korzyść". Złapałem rękę rabina i ucałowałem.
Chciałem natychmiast pędzić do domu. To nie drobiazg, nie widzieć żony ni dzieci przez taki długi czas. Później rozmyśliłem się, uznałem, że lepiej teraz wrócić do pracy, a do domu przyjść wieczorem. Nikomu nic nie powiedziałem, ale w sercu czułem radość, jak w największe święto. Kobiety gdakały i dokuczały mi jak zwykle, ale ja myślałem, a idźcie sobie z waszą paskudną gadaniną! Prawda wyszła na wierzch, jak oliwa. Majmonides mówi, że jest w porządku, to jest w porządku!
W nocy, skoro tylko nakryłem ciasto, żeby rosło, wziąłem mój przydział chleba i mały worek mąki i wyruszyłem do domu. Księżyc był w pełni i gwiazdy jasno migotały. Spieszyłem naprzód, a przede mną kroczył mój długi cień. Była zima i spadł pierwszy śnieg. Miałem ochotę śpiewać, ale było już późno i nie chciałem budzić mieszkańców. Byłbym sobie gwizdał, tylko pamiętam, że nie gwiżdże się nocą, żeby nie wywoływać demonów. Tak więc milcząc szedłem prędko, jak tylko mogłem. Psy z chłopskich zagród szczekały na mnie, aleja nie, myślałem, wyszczekajcie sobie nawet zęby! Cóż wy jesteście, tylko psy, ale ja jestem człowiek, mąż dobrej żony, ojciec obiecujących dzieci.
Zbliżyłem się do domu i serce zaczęło mi walić jak u złodzieja. Nie batem się przecież, a moje serce tłukło się stuk! Puk! No, stało się. Cichutko podniosłem klamkę i wszedłem^ ka już spała.
ka już spała.
Przystanąłem i patrzę na kołyskę. Okiennice były zamknięte i szczelinami przeświecał księżyc. Ujrzałem twarzyczkę dzieciątka i od razu je kochałem. Tak już, od pierwszej chwili mógłbym wycałować każdą kosteczkę.
Później zbliżyłem się do łóżka. I co zobaczyłem? Elka leży, a przy niej czeladnik. Nagle księżyc zgasł. Pociemniało mi w oczach, zatrzęsły się ręce i nogi. Zęby mi szczękały. Chleb wypadł mi z rąk, moja żona obudziła się i pyta: "Kto tam, hę?". "To ja" - wymamrotałem.
"Gimpel? - ona pyta. - Skąd się tu wziąłeś? Wolno ci to?". "Rabin kazał" - odpowiedziałem, a trzęsło mną jak w gorączce.
"Słuchaj no, Gimpel - rzekła - idź do obórki i zobacz, czy koza w porządku. Zdaje mi się że jest chora". Zapomniałem powiedzieć, że mieliśmy kozę.
Słysząc, że jej coś dolega, wyszedłem zaraz na podwórko. Ta koza była miłym stworzeniem. Byłem do niej przywiązany jak do człowieka. Niepewnym krokiem dotarłem do komórki i otworzyłem drzwiczki. Koza stała na swoich czterech nogach. Zbadałem ją wszędzie, ciągnąłem za rogi, obejrzałem wymiona i nie znalazłem nic złego. Może przejadła się korą, myślę.
"Dobranoc kózko! -powiedziałem - bądź zdrowa i silna". Zwierzątko odpowiedziało "mee!", jakby dziękując za okazanie dobrej woli. Wróciłem. Czeladnik zniknął. "Gdzie - pytam - jest ten kawaler?". • "Jaki kawaler"? - dziwi się moja żona.
"No, kto ty myślisz? - powiadam - ten czeladnik. Przecieźeś z nim spała". "A bodajby się spełnił mój sen tej nocy! - wrzasnęła moja żona - nic innego tylko zły duch
TERACKO-SPOLECZNY
PRZEGLĄD POLSKI 11
Zaraz
cię opętał i odebrał ci wzrok! Ty kudłaty łbie! Ty wstrętne stworzenie! Ty cielę księżycowe! Ty upiorze! Wynoś mi się stąd albo narobię takiego wrzasku, że tu się zleci cały Frampol!". Anim się obejrzał, jak spod pieca wyskoczył jej brat i walnął mnie pięścią w łeb. Myślałem, że mi kark złamał. Czułem, że ze mną coś nie w porządku i prosiłem:
"Nie rób skandalu. Więcej nie potrzeba, tylko żeby się rozniosło, że przebywam z duchami. Nikt nie tknie chleba z mojego wypieku". Krótko mówiąc, jakoś ją uspokoiłem. "No, dobrze - powiedziała. - Połóż się i żeby cię połamało!".
Następnego ranka odwołałem czeladnika na stronę: "Słuchaj no bratku - powiadam. -I czy tak, czy siak? No i co teraz powiesz?". Patrzy na mnie, jakbym spadł z dachu. "Co ty mówisz? Jak żyję, ty lepiej idź do znachora albo do zielarki. Ja się boję, że ci brak piątej klepki w głowie, no ale niech cię diabli, ja o tym nikomu nie powiem. Będzie cicho, szal". I tak zostało. Krótko mówiąc, żyłem dwadzieścia lat z moją żoną. Urodziła mi sześcioro dzieci, cztery córki i dwóch synów. Działy się różne rzeczy, ale ja nic nie widziałem i nic nie słyszałem. Miałem zaufanie i to wszystko. Ostatnio powiedział mi rabin: "Wiara jako taka jest dobrodziejstwem. Stoi napisane, że dobry człowiek istnieje tylko przez swoją wiarę".
Nagle moja żona zachorowała. Zaczęło się od głupstwa, od małej narośli na piersi. Ale jej widocznie nie było przeznaczone żyć długo. Wydałem na nią fortunę. Zapomniałem powiedzieć, że w tym czasie miałem własną piekarnię i we Frampolu byłem uważany co najmniej za bogacza. Codziennie przychodził felczer i sprowadzono każdego znachora z okolicy. Zdecydowali stawiać pijawki, a potem wypróbować bańki. Wezwali nawet doktora z Lublina, ale już było za późno. Zanim umarła, zawołała mnie do swojego łóżka i powiedziała: "Gimpel, przebacz mi!". "Co tu jest do wybaczenia? - rzekłem. - Byłaś dobrą i wierną żoną". "Biada mi, Gimpel! - mówiła. -To było wstrętne, jak ja ciebie zdradzałam przez te wszystkie lata. Ja chcę iść czysta do mojego Stwórcy, tak więc muszę ci wyznać, że dzieci nie są twoje". Gdyby mnie ktoś rąbnął polanem przez łeb, nie mógłbym bardziej zgłupieć. "A czyje są?" - pytam.
"Ja nie wiem... tylu ich było... Ale one nie są twoje"... I jak tak mówiła, głowa jej opadła na bok, oczy stały się szklane i skończyło się z Elką. Na jej zbielałych ustach pozostał uśmiech. Zdawało mi się, że choć była martwa, to mówiła: "Oszukałam Gimpla... To był sens mojego krótkiego życia"...
Raz w nocy, po okresie żałoby drzemałem leżąc na workach z mąką, kiedy zjawił się sam ZŁY DUCH i mówi do mnie: "Gimpel, czemu ty śpisz?". "A co mam robić? Jeść pierożki?"-.
"Cały świat ciebie oszukuje - ten powiada - to teraz ty oszukaj świat". "Jak ja mogę oszukać świat"? - pytam go, a on na to:
"Możesz każdego dnia zebrać wiadro uryny i w nocy dolać do ciasta. Niech żrą gnój te cwaniaki z Frampola!".
"A co będzie na tamtym świecie?" - pytam.
"Nie ma w ogóle tamtego świata. Wmówili ci dziecko w brzuchu. Bzdury!". "No, dobrze - powiadam. - A Bóg jest?". Odpowiedział: "Boga też nie ma". "No to CO jest? - spytałem. "Błoto".
Stał mi przed oczami zębaty, z kozią bródką, rogami i ogonem. Słysząc takie słowa, chciałem go złapać za ogon, ale potknąłem się na workach z mąką i omal nie złamałem żebra. No i właśnie wtedy naprawdę zachciało mi się sikać, a tu widzę, że rosnące ciasto aż się prosi "zrób to"! Krótko mówiąc, dałem się skusić.
O brzasku przy szedł czeladnik. Zagnietliśmy chleb, posypali kminkiem i przygotowali do
-wfpf&d'.'?VRiKyi.iLi3$ttikTK?s7:e(R_, a ja"zostałem siedząc na szmatach na przypiecku. No,
myślę, zemściłeś się, Gimpel, za twoje krzywdy. Na dworze skrzył się mróz, ale przy piecu
\^\"d^\Q>.^mt^xi\^\OT^^ tossśsĄ.
Wtem we śnie przyszła E!ka spowita w śmiertelną koszulę i krzyknęła:
"Coś ty zrobił, Gimpel?".
Odparłem: "To wszystko twoja wina!" i zacząłem płakać.
"Ty głupi! - zawołała. - Ty głupi! To jak Elka kłamie, znaczy się, że wszystko jest fałszem? Ja nikogo bardziej nie oszukałam niż samą siebie. Ja, Gimpel, za to wszystko płacę . Tam ci niczego nie darują". Spojrzałem w jej twarz. Czarna jak węgiel. Nagle się przebudziłem. Długą chwilę siedziałem oniemiały z przerażenia. Czułem, że teraz wszystko się waży. Jeden fałszywy krok i tracę Wieczny Raj. Ale Bóg mi dopomógł. Złapałem ło-, gatę i wygarnąłem bochenki z pieca, zaniosłem na podwórko i zacząłem kopać dół w przemarzniętej ziemi.
Wtedy przyszedł mój czeladnik. "Co robicie, gospodarzu?" - zapytał i zbladł jak trup. "Wszystko w porządku" - mówię i na jego oczach zakopałem cały wypiek. Później poszedłem do domu, wyjąłem ze schowka węzełek z pieniędzmi i rozdzieliłem je pomiędzy dzieci. "Widziałem dziś w nocy waszą matkę - powiedziałem. - Ona biedaczka cała sczerniała".
Były tak zdumione, że nie mogły wymówić słowa.
"Bądźcie zdrowe -ja powiadam- i zapomnijcie, że kiedyś istniał Gimpel". Włożyłem surdut, parę butów, wziąłem mój woreczek z tałesem w jedną rękę, kij w drugą i pocałowałem mezuzę.
Kiedy ludzie ujrzeli mnie na ulicy, byli bardzo zaskoczeni. "Gdzie ty idziesz?" - pytali. "W świat" - powiadam. I tak porzuciłem Frampol.
Wędrowałem po kraju i dobrzy ludzie mnie nie opuścili. Mijały lata, stałem się stary i siwy. Słyszałem różne rzeczy, wiele kłamstw i fałszu, ale czym dłużej żyję, tym lepiej rozumiem, że to nie były naprawdę kłamstwa. Co się zdarzy jednemu, to się przytrafi drugiemu, nie dziś, to jutro, za rok albo za sto lat. Nieraz, kiedy słyszałem o jakimś zdarzeniu, myślałem: niemożliwe! Ale zanim upłynął rok albo dwa, to się gdzieś przytrafiło.
Idąc tak z domu do domu, jedząc przy obcych stołach, często zdarzało mi się bajać historie ni przypiął, ni przyłatał - o diabłach, wilkołakach, wiatrakach, czarodziejach i nie wiem co jeszcze. Dzieci biegały za mną wołając: "Dziadku, opowiedz nam bajkę". Czasami mówią mi, o czym mam opowiadać i ja spełniam ich prośbę. Co mi to szkodzi? Raz jeden dzieciak powiada mi: "Dziadku, ale to ciągle ta sama historia!". Jak żyje, ten mały szelma miał rację!
Tak też jest ze snami. Tyle lat temu opuściłem Frampol, ale gdy tylko przymknę oczy, jestem tam znowu. I jak myślicie, kogo ja widzę? Elkę. Stoi przy balii jak za naszego pierwszego spotkania, ale jej twarz jaśnieje, oczy błyszczą niby u świętej i mówi do mnie dziwne słowa. Kiedy się budzę, to znowu zapominam, ale we śnie jest mi dobrze. Ona odpowiada na moje pytania i z tego wynika, że wszystko jest w porządku. Ja płaczę i błagam:
"Weź mnie do siebie!", a ona mnie pociesza: "Bądź cierpliwy, Gimpel, już bliżej jak dalej". Czasem gładzi mnie po twarzy i całuje, i płacze nade mną. Jak się budzę, to czuję jej usta i słony smak łez.
No pewnie, że ten świat jest złudą, ale jest tylko o krok od prawdziwego świata. Przy drzwiach przytułku, gdzie leżę, stoi deska, na której myją trupy. Żyd-grabarz ma pod ręką szpadel. Grób czeka, a robaki głodne. Całun leży przygotowany u mnie w torbie. Inny żebrak czeka na mój siennik. Jak Bóg da, kiedy przyjdzie czas, to pójdę z radością. Co by tam nie było - wszystko jest prawdą bez oszustwa, bez wykrętów i bez kpiny. Chwała Bogu, tam nawet i Gimpla nie wolno oszukiwać...
Autoryzowany przekład z angielskiego tłumaczenia i żydowskiego oryginału Haliny Nelken i Ben-Ziona Golda.