Siekierzyński Witold - Gdzie śpią cienie

Szczegóły
Tytuł Siekierzyński Witold - Gdzie śpią cienie
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Siekierzyński Witold - Gdzie śpią cienie PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Siekierzyński Witold - Gdzie śpią cienie PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Siekierzyński Witold - Gdzie śpią cienie - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Witold Siekierzyński Gdzie śpią cienie? Przechodząc na drugą stronę ulicy prawie wpadł pod samochód. Nawet tego nie zauważył. Przemknął pomiędzy przechodniami i skręcił w boczną uliczkę. Myślami przebywał gdzie indziej. Jeszcze czuł jej ciało obok swojego. Był taki szczęśliwy. Lawirował między bezosobowymi postaciami, z których istnienia nie do końca zdawał sobie sprawę - młody chłopak pogrążony w marzeniach. I nagle, na wpółświadomie dostrzegł bestię.. Zeskoczyła z dachu i sadziła wielkimi susami w jego stronę. Uniósł ręce. Krzyknął coś. Zatrzymała się w pół skoku, jakby wpadła na ścianę, i padła na ziemię. Podszedł powoli, próbując zrozumieć i przypomnieć sobie co zrobił. Zadziałał instynktownie. Zaczął drżeć - dopiero teraz poczuł przerażenie. Jego umysł nie mógł sobie poradzić z tym co widział. Brakowało mu pojęć, a te które posiadał plątały się ze sobą. Wiedział, że bestia wygląda jak szept za plecami, kiedy sami idziemy pustą ulicą, a śmierdzi jak zbyt jaskrawe światło. Z trudem podniósł wzrok. Rozejrzał się dookoła i spostrzegł, że nikt nie zwraca na niego uwagi. Wszyscy mijają go obojętnie, jakby był jeszcze jedną przeszkodą na drodze. Nikt nawet nie spojrzał na bestię leżącą u jego stóp. Nie pamiętał już o swojej dziewczynie, z którą pożegnał się przed kilkoma minutami, z przerażeniem zastanawiał się, czy oszalał. Bał się co z nim będzie, czy zamkną go w domu wariatów. Stał tak na rogu ulicy bojąc się ruszyć. Stałby tak dłużej, gdyby nie podszedł do niego wysoki, szczupły mężczyzna. Ubrany w długi szary płaszcz zdawał się większy od rzeczywistości. Długie siwe włosy miał związane poniżej karku brązowym rzemieniem. -Nareszcie! - miał niski, spokojny głos. -Słucham? - Piotr, bo tak miał na imię chłopak, drgnął. -Mówię, że nareszcie znalazłem - tu mężczyzna uśmiechnął się - ucznia. -Chyba nie rozumiem - wydawało mu się, że śni jakiś dziwny surrealistyczny sen. -Będziesz moim uczniem. - To było jak stwierdzenie faktu. -A jeśli się nie zgodzę?! - W Piotrze obudził się gniew tak typowy dla jego wieku. -Słuchaj, to naprawdę nie zależy od Ciebie. - Mężczyzna uśmiechnął się szeroko. - Szczerze mówiąc nie zależy również ode mnie. Jego śmiech zgasił gniew Piotra, nie potrafił złościć się na tego mężczyznę. Chcąc, nie chcąc, uśmiechnął się. Sam nie wiedział co myśleć. Zastanawiał się, czy jego rozmówca jest wariatem (a jeśli tak, to czy niebezpiecznym), czy też to jego rozum odmówił posłuszeństwa. -Nie, nie zwariowałeś. - Widząc zdumienie w jego oczach szybko dodał - i nie czytam w twoich myślach. -Nie rozumiem? - Piotr naprawdę nie rozumiał. -Mówię, że nie czytam w twoich myślach - zastanowił się chwilę - chociaż mógłbym. -O co Panu chodzi? - gniew powracał. -Och! Zaraz ci wszystko wytłumaczę. I nie mów do mnie per Pan, tylko Mistrzu. - Spojrzał na minę Piotra i znów się zaśmiał. - Tak naprawdę to moje przezwisko, nie nabijam się z Ciebie. -Ja... Ja nic nie rozumiem. - Piotr zaplątał się w za długich rękawach rzeczywistości. -Choć tu obok na piwo - machnął ręką gdzieś w prawo. -Wszystko ci wytłumaczę. -No dobrze. - Sam nie wiedział czy skapitulował, bo chciał odejść od bestii leżącej na chodniku, czy też idea darmowego piwa ostudziła jego wolę walki. *** -Masz dar chłopcze. Potrafisz dostrzegać rzeczy dla większości ukryte. Nie wiem skąd on się bierze. Być może to jest tak jak z młodymi kotami, które trzymano w pomieszczeniu bez pionowych linii. Gdy dorosły nie potrafiły ich dostrzec. Może z ludźmi jest tak samo. W dzieciństwie coś zobaczyłeś, czegoś byłeś świadkiem i potrafisz ujrzeć inną warstwę świata. Ale nie na tym polega twój dar. Masz intuicję, potrafisz z nimi walczyć, a to rzadka umiejętność. Znam tylko kilka takich osób na całym świecie. -A Pan, czy Pan to potrafi. -Po pierwsze nie musisz mówić do mnie per pan, możemy przejść na ty, a po drugie - tak, potrafię to. Dlatego chciałbym Cię uczyć. Nasz świat jest czymś w rodzaju hodowli, własności jakiegoś wyższego bytu. A musisz sobie zdawać sprawę, że takich bytów i takich hodowli jest wiele. Poszczególni właściciele konkurują ze sobą i prowadzą skomplikowane rozgrywki i wojny. Nasza rola polega na pilnowaniu tej hodowli, aby wróg naszego pana nie zniszczył jej od środka. Niestety jednak nasz właściciel jest coraz słabszy i tak naprawdę już wiadomo, że nasz świat prędzej, czy później zostanie zniszczony, my tylko możemy odwlec tą chwilę. Odsunąć trochę Apokalipsę. *** Rok później Piotr towarzyszył Mistrzowi przez większość czasu. Stary wilk i młody. Razem polowali i tropili próbując odwlec nieuniknione. Piotr nie był już tym samym młodym człowiekiem. Zerwał kontakty ze znajomymi, rozstał się z dziewczyną - nie potrafili pojąć jego świata. Jedynie Mistrz potrafił go zrozumieć, a i on ostatnio zrobił się jakiś ponury. -Coś dziwnego się dzieje. - Mistrz był naprawdę przerażony. - Tym razem to nie jest zwykła potyczka, to wojna. Tym razem chodzi o cały świat, a nie o kilka osób. -Dlaczego tak twierdzisz? - Szczerze mówiąc Piotr był przekonany, że jego nauczyciel zaczyna cierpieć na manię prześladowczą. -Jest coraz więcej szaleńców, zwłaszcza w naszym mieście. To rozprzestrzenia się jak choroba - wyszczerzył zęby. - A ja znajdę tego który zaraża innych i zabiję. -Jak chcesz go znaleźć? -Będę obserwował, szukał jakiegoś wspólnego elementu w przeszłości tych wszystkich świrów - spojrzał na Piotra - i zniszczę go. Definitywnie i ostatecznie. -Chyba przesadzasz.- Piotr miał wątpliwości. - Być może taki element w ogóle nie istnieje. Mistrz spojrzał na niego zimnym wzrokiem i powiedział: -Do widzenia, Piotrze. Zobaczymy się za kilka dni. Okaże się czy przesadzam. -Nie obrażaj się, ale… -Powiedziałem do widzenia. Przyjdź za tydzień, chyba, że zadzwonię do ciebie wcześniej. Dyskusja nie miała sensu, kiedy miał taki nastrój należało go unikać. Piotr wstał i wyszedł. Oczywiście nie zapomniał o wściekłym trzaśnięciu drzwiami. Idąc ulicą zastanawiał się co opętało Mistrza. Nigdy się tak nie zachowywał. To chyba zmęczenie, w końcu od lat poluje, to musiało się tak skończyć. Wyminął nędznie ubranego dzieciaka, który wyciągał rękę po pieniądze. Usłyszał za sobą splunięcie i ciche przekleństwo. Nie przejął się. Przyzwyczajenie. Wtedy dostrzegł coś na dachu. Cichy i groźny, płonący cień wtulony w komin. Momentalnie uskoczył w mrok bramy. Zastanawiał się krótko. Po cichu wsunął się na klatkę schodową. Długie, drewniane schody prowadziły skrzypiącą, powykręcaną przez czas spiralą do góry. Przy suficie przyczaiły się kamienne gargojle, z zimną obojętnością przyglądające się jak wchodzi po schodach. Już dawno przestały interesować się ludźmi. Gdy dotarł na górę stwierdził, że wejście na dach zamyka stara, zardzewiała kłódka. Wziął ją w dłonie. Zamruczał cicho. Kłódka z otworzyła się z cichym szczękiem. Wyjrzał na dach. To, co zobaczył odebrało mu dech w piersiach. Przez dwa, trzy uderzenia serca bał się ruszyć. Żarzący się kłąb mgły, siedzący i wpatrujący się w ludzi chodzących po ulicach, poraził go aurą nienawiści i szaleństwa. Piotr zachwiał się, bał się nawet ruszyć. Czuł się mały i słaby. W tej chwili uwierzył w to co powiedział Mistrz. Zrozumiał, że miał rację. Ta istota nie była jeszcze w pełni w tym świecie, ale gdy zbierze siły i pojawi się wśród nas… to będzie koniec. Powoli odwrócił się i uciekł. Mógł zostać, ale wiedział, że wtedy prawdopodobnie by zginął. Wybrał życie. Po powrocie do domu Piotr próbował dodzwonić się do Mistrza. Niestety nikt nie podnosił słuchawki. Pozostało tylko czekanie. Nie znosił czekania!!! *** Mistrz zadzwonił po trzech dniach. -Mam go. Wiem gdzie mieszka - w jego głosie mieszały się nuty triumfu i smutku. - Bądź u mnie za godzinę. -Poczekaj. Spotkałem coś ostatnio, wtedy gdy ostatni raz się widzieliśmy. Przeraziło mnie. -Opowiesz jak się zobaczymy. Obawiam się, że to nie jest rozmowa na telefon. Czekam na Ciebie. -Dobrze, będę za jakąś godzinę. Była wtedy piękna pogoda. Piotr odczuł to tak, jakby natura drwiła z jego lęków. Tak jakby los ludzi nie obchodził świata. Ktoś przychodzi, ktoś odchodzi. Normalne koleje rzeczy. Ludzie cieszyli się pierwszymi dniami lata. Na ławce w parku siedziała młoda, ładna dziewczyna z uśmiechem wystawiając twarz do słońca. Patrzył na nią dłuższą chwilę smakując jej urodę. Lecz po chwili przypomniał sobie, że to nie dla niego. On nie mógł sobie pozwolić na żonę, dzieci, rodzinę. Przekonał się o tym bardzo szybko. Jego związek rozpadł się dwa miesiące po tym jak spotkał Mistrza. Ona nie była wstanie zrozumieć zmian, jakie w nim nastąpiły. Jednak zdawał sobie sprawę, że nie jest pełnym ideałów męczennikiem poświęcającym się dla sprawy. Sam nigdy nie będzie miał dzieci, ale on, jego geny, ocaleją, przetrwają w jego krewnych, bliskich. Oczywiście jeśli ocali świat. Tylko tyle - uśmiechnął się ironicznie do siebie. Tylko tyle, tylko jeden świat. Spotkał kilka razy innych, niezbyt często, bo i nie było ich wielu, zajmujących się tym co oni, i u wszystkich dostrzegał cyniczny fatalizm, świadomość beznadziejności walki, którą toczą. Dostrzegł, że dziewczyna patrzy na niego. Mrugnęła okiem. Lecz on odwrócił się i odszedł. Zareagowała na to wzruszeniem ramion i ponownie wystawiła twarz do słońca. Trzeba korzystać z ciepła póki jest. Mistrz siedział przy stole z głową opartą na rękach. Spał. Piotr podszedł do stołu. Nie budził go, wiedział, że musi być wycieńczony. Raczej nie zdarzało mu się zasypiać przy stole, należał do osób o niespotykanej wprost żywotności. Piotr chciałby mieć taką kondycję. Przez chwilę wpatrywał się w okno, ale było tak brudne, że z trudem dostrzegał co się dzieje na zewnątrz. Zaczął padać deszcz, choć słońce wciąż mocno świeciło. Wstał i poszedł do wyjścia, chciał poszukać tęczy. Uniósł twarz do góry, ciepłe krople utworzyły potoki spływające po policzkach, łaskoczące go w szyję. Uśmiechnął się i wtedy zauważył tęczę. Unosiła się nad miastem, wyjątkowo piękna i pełna kolorów. Patrzył jak rozmazuje się, szarzeje i rozpada na pasy czerni wysysane przez coraz potężniejsze chmury. Gdzieś w oddali błysnęło. -Wejdź do środka. Przeziębisz się - słowa Mistrza zlały się w jedno z głuchym grzmotem. -Spałeś. -Trzeba było mnie obudzić -uśmiechnął się. -No, nie wiem. - Piotr odwzajemnił uśmiech. - Wydawało mi się, że sen dobrze ci zrobi. -Fakt. Będę potrzebował wszystkich swoich sił. Spoważnieli. -Kiedy tam pójdziemy? - Piotr wszedł do środka. -Dziś w nocy. -Nie rozumiem, dlaczego zawsze starasz się załatwiać takie sprawy nocą. Przecież noc, ciemność kojarzy się ze złem. -Zabobony - mrugnął okiem. - Zastanów się, kiedy człowiek jest bardziej szczery, otwarty, skory do zwierzeń. W dzień, w świetle kiedy wszyscy go widzą, czy też w nocy, w ciemności, w której może sobie pozwolić na intymność? Noc to czas prawdy. -Masz chore poglądy, ale i tak pewnie masz rację. Jak zwykle - pokazał Mistrzowi język. -Dobra koniec żartów. Posłuchaj. Wiem już skąd to pochodzi. No, nie wiem kto został opętany, ale wiem gdzie mieszka. -Co zrobisz, gdy go znajdziesz? -Niestety, w tym przypadku jest tylko jedno wyjście. Będę musiał zabić nosiciela. -Jak? -To nieistotne, wszystko jedno. -A co ja mam zrobić? *** Stali pod starą, ale wyjątkowo zadbaną willą. Obserwowali mężczyznę pracującego w ogródku. Było już ciemno, ale lampa na ganku dawała wystarczającą ilość światła. Noc była ciepła i gwiaździsta, na niebie nie było nawet śladu po wieczornej burzy. Mistrz kucnął i potoczył po ziemi kilka kamieni i kości. -To na pewno w tym domu - uniósł głowę. - A w tym mężczyźnie jest jakaś moc, zbyt potężna bym ją pojął, ale nie pochodzi od naszego pana, ani jego sług. Musi być tym zagrożeniem, które tu tkwi. Mieszka tylko z córką. Nie wiem dlaczego nie ma jej jeszcze w domu, ale ja pójdę go zabić, a ty dopilnuj by mi nie przeszkodziła, zajmij ją czymś, zaczep, pogadaj. Jest w twoim wieku. Tu masz jej zdjęcie. Popatrzył na fotografie dziewczyny z parku. Chciał powiedzieć, że ją zna, ale Mistrz już szedł w kierunku pracującego mężczyzny. Ledwo Piotr skręcił za róg zobaczył ją, jak idzie w jego stronę. Trzeba działać, pomyślał i podbiegł do niej. -Cześć! - powiedział. - Widziałem Cię dzisiaj w parku. Uśmiechnęła się tylko. Spojrzała rozżarzonymi oczami, wokół jej głowy dostrzegł przebłyski światła. To co w nich zobaczył sprawiło, że prawie oszalał. -Nie, to nie może być prawda. Jeśli to ty, to kim jest twój ojciec? - był przerażony, język mu się plątał. -Strażnikiem, sługą przyjaciela twego pana, chroni ten świat przede mną. Ale dzięki wam już niedużo czasu mu zostało - jej głos wibrował w umyśle. -Nie, Mistrzu, Mistrzu!!! - Piotr odwrócił się i pobiegł w stronę domu. Uświadomił sobie, że zapomniał powiedzieć o postaci na dachu. Biegnąc klął pod nosem. Zdążyłby, gdyby nie banda wyrostków, która szukała rozrywki. Stali na jego drodze, ale myślał tylko o tym żeby dotrzeć do Mistrza. Któryś z nich podstawił mu nogę. Poczuł kopnięcie w bok. Następne. I nagle przez śmiech napastników przebił się ostry huk wystrzału. Przestali bić, rozejrzeli się i uciekli. Wstał. Mogłem się już nie śpieszyć, ale mimo wszystko biegł. Kiedy zobaczył ogród wiedział, że się spóźniłem. Naprzeciwko Mistrza stała wielka świetlista postać - dziewczyna. Widział przerażenie na jego twarzy, kiedy wyciągnęła rękę. Upadł. Postać spojrzała na Piotra i odeszła gdzieś indziej. Piotr wiedział, że nie opuściła tego świata i zastanawiał się dlaczego on też nie zginął. Podbiegł do Mistrza. Jeszcze żył. -Idę odpocząć. Koniec walki, będę mógł pójść tam gdzie śpią cienie, takie jak ja, czy ty… Umarł. Piotr długo chodził po mieście. Wiedział, że walka jest już skończona. Teraz tylko mogli przedłużać agonię. Patrzył na twarze przechodniów, korzystających z pogodnej nocy. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że świat już się skończył. Zastanawiał się ilu z nich nie jest już ludźmi, ilu opętały obce bestie. Gdzieś w oddali zegar wybił północ… Świat skończył się wczoraj. Czyżbyś nie pamiętał? Obydwaj szlachetni zostali zabrani. Zostaliśmy tylko my - skazani. Na siebie samych. I nawet Szatan już się nie interesuje Co się stanie. Przecież wie, że wygrał. Warszawa, 1-7 1998