Sheryl Browne - Opiekunka
Szczegóły |
Tytuł |
Sheryl Browne - Opiekunka |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Sheryl Browne - Opiekunka PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Sheryl Browne - Opiekunka PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Sheryl Browne - Opiekunka - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Sheryl Browne
OPIEKUNKA
przełożył Jacek Żuławnik
Strona 3
Tytuł oryginału: The Babysitter
Copyright © Sheryl Browne, 2018
First published in Great Britain in 2018 by Storyfire Ltd trading as Bookouture
Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXIX
Copyright © for the Polish translation by Jacek Żuławnik, MMXIX
Wydanie I
Warszawa MMXIX
Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia
wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje,
że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny
sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach
cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.
Strona 4
Spis treści
Dedykacja
Prolog. Osiem lat temu
1. Melissa
2. Mark
3. Jade
4. Melissa
5. Jade
6. Melissa
7. Mark
8. Jade
9. Melissa
10. Melissa
11. Jade
12. Mark
13. Melissa
14. Mark
15. Mark
16. Jade
17. Mark
18. Mark
19. Lisa
20. Melissa
Strona 5
21. Mark
22. Jade
23. Mark
24. Jade
25. Melissa
26. Mark
27. Jade
28. Melissa
29. Mark
30. Jade
31. Mark
32. Melissa
33. Mark
34. Melissa
35. Jade
36. Mark
37. Jade
38. Melissa
39. Jade
40. Lisa
41. Mark
42. Jade
43. Melissa
44. Mark
45. Jade
Strona 6
46. Mark
47. Melissa
48. Mark
49. Jade
50. Mark
51. Jade
52. Jade
53. Mark
54. Jade
55. Melissa
56. Jade
57. Mark
58. Jade
59. Mark
60. Jade
61. Mark
62. Jade
63. Melissa
64. Mark
65. Jade
66. Mark
67. Lisa
68. Jade
69. Melissa
70. Mark
Strona 7
71. Jade
72. Mark
73. Jade
74. Lisa
75. Jade
76. Mark
77. Jade
78. Mark
79. Jade
80. Mark
81. Dylan
List od Sheryl
Podziękowania
Strona 8
Dedykuję mojej rodzinie, która okazywała mi bezwarunkową miłość
i wsparcie, ilekroć najbardziej tego potrzebowałam.
Mojemu braciszkowi. Tęsknię za tobą.
Poświęcam również Drew. Jesteś moim natchnieniem. Pomogłeś mi załatać
dziury w fabule.
Kocham was wszystkich.
Strona 9
Prolog. Osiem lat temu
Nie zważając na mokre, maziste błoto między palcami, Grace zrobiła
niepewny krok do tyłu. Wielkimi, rozświetlonymi blaskiem płomieni
oczami barwy koniaku przyglądała się pożarowi domu.
Zahipnotyzowana i bezradna patrzyła, jak wygłodniałe języki ognia
liżą zasłony w sypialni jej rodziców. Próbowała powiedzieć,
wytłumaczyć, że nie jest winna temu, co się przydarzyło Ellie.
Mała Ellie wiecznie plątała się między nogami, kiedy ich mama
imprezowała z mężem numer trzy. Widziała, jak Grace i jej koleżanki
zapalają zimne ognie i piszą nimi swoje imiona na atramentowym
niebie – i sama też tak chciała. „Później”, obiecała Grace;
przyrzekłaby jej wszystko, byle tylko młodsza siostra przestała
powtarzać, że „powie mamie”, że Grace paliła papierosy – palenie,
kolejna pozycja na długiej liście jej przewin.
Ellie nie zapomniała. Nie spała jeszcze, kiedy Grace wgramoliła się
na łóżko, i biadoliła tak długo, aż siostra, chcąc ją wreszcie uciszyć,
poddała się, zeszła na palcach na dół i przyniosła opakowanie
zimnych ogni z pudła stojącego w kuchni.
Okrągłymi brązowymi oczami Ellie patrzyła w zachwycie na Grace,
która pocierała zapałką o draskę i podpalała metalowy drut,
wyzwalając tysiące iskier. Piszczała jak lis nocą, kiedy ogienki
przypalały jej skórę, mimo że Grace powtarzała: „Bądź cicho”. Grace
nie chciała skrzywdzić siostry. Ale wiedziała, że nikt jej nie uwierzy.
Zawsze tak było.
Zrobiła kolejny krok do tyłu, oddalając się od domu. Serce zabiło jej
mocniej, kiedy w oknie pojawiła się postać mężczyzny. Smagały go
żmijowate gorące języki. To nie jej wina. Próbowała im powiedzieć.
Przecież kazała Ellie trzymać zimny ogień na wyciągnięcie ręki. Nie
słuchali. Oczy matki rozszalałe jak płomienie. Na wargach miała
krwistoczerwoną szminkę. Wściekłe szkarłatne rozcięcie zamiast ust.
– Głupia! Zobacz, co zrobiłaś. Zobacz, co zrobiłaś!
Trzymała Ellie na rękach, ściskała pulchną dłoń dziewczynki
własną, szczuplejszą, i celowała nią w Grace jak oskarżycielskim
Strona 10
palcem. Ellie miała bąble na opuszkach i na udach tam, gdzie
wylądował zimny ogień.
Matka rzuciła, że zabiera Ellie na pogotowie, i przeszła szybkim
krokiem obok Grace. Ojczym ruszył za nią.
– Zawiozę cię – zaproponował, ale bez przekonania.
Po lubieżnym spojrzeniu, które na sobie poczuła, Grace poznała, że
wolałby zostać w domu.
– I co jeszcze? – warknęła matka. – Wychlałeś rzekę piwa. Lepiej…
zajmij się nią – dodała, sprawiając, że Grace poczuła w żołądku
lodowatą grudę strachu.
Grace wiedziała, że kiedy zostaną sami, ojczym znów opuści żaluzje
i odwróci się od okna z tym mętnym, nieobecnym spojrzeniem,
rozpinając pasek.
Kiedy usłyszała narastający jęk syren, oderwała wzrok od okna.
Gęsty, duszący dym trzymał ją za gardło, a panika ściskała
i wykręcała jej żołądek. Zaczęła się cofać, aż dotarła do krzewów
porastających kraniec działki.
Mark założył regulaminowe rękawiczki i ochraniacze na obuwie,
nabrał dużo powietrza i zebrał siły przed wejściem do budynku.
– Komisarz Cain – przedstawił się, pokazując legitymację stojącemu
w korytarzu chorobliwie blademu funkcjonariuszowi.
Młody chłopak, pomyślał, dwadzieścia parę lat, pewnie świeżo po
stażu. Mark był w podobnym wieku, kiedy przed siedmioma laty
zobaczył swoją pierwszą ofiarę. Nie zwrócił wprawdzie śniadania,
jednak niewiele brakowało. Dzisiejsza sprawa: spalona rodzina, w tym
małe dziecko; prawdziwy chrzest ogniem.
– Gdzie znajdę sierżant Moyes?
– W sypialni dziecka. Na górze, pierwsze drzwi po lewej – odparł
policjant i głośno przełknął ślinę.
Mark pokiwał głową, posyłając mundurowemu współczujące
spojrzenie.
– Niech pan pójdzie się przewietrzyć.
Nie, żeby powietrze na zewnątrz było dużo mniej wstrętne niż tu,
w środku. Przesycony prochem zapach osmalonego drewna co prawda
Strona 11
drażnił nozdrza, ale nie na tyle, by przykryć obrzydliwie słodki odór
opalonego mięsa. Jak skwiercząca niedzielna pieczeń wieprzowa.
Mark doskonale pamiętał dawne czasy, gdy nie mógł się doczekać
wizyty u babci jako ucieczki od niekończących się gwałtownych kłótni
w domu. Od kiedy asystował przy sprawie wypadku drogowego,
w którym spłonął pechowy kierowca, zakleszczony w aucie, nie
potrafił się jednak przemóc, by zjeść pieczeń.
– Nie trzeba, panie komisarzu – zapewnił go policjant.
Mark nie dał się przekonać.
– Proszę zrobić, jak mówię. Ja też nieraz zapaskudziłem miejsce
zdarzenia. Proszę mi wierzyć, znam symptomy.
– Tak jest – odparł funkcjonariusz z miną wyrażającą skrępowanie
przemieszane z ulgą i ruszył w stronę drzwi.
Mark odprowadził go wzrokiem, zebrał się w sobie, wszedł na
piętro i skierował się od razu do pokoju dziecka. Zastał tam sierżant
Lisę Moyes. Stała nad łóżeczkiem i wpatrywała się w nieduży kształt.
Był z nią sierżant Cummings – diabli wiedzą, z jakiego powodu,
pomyślał Mark, może dlatego, że jako pierwszy zjawił się na miejscu?
Wątpliwe. Cummings to leniwy sukinsyn. Pewnie wracał z jakiegoś
szemranego interesu na mieście i wpadł przejazdem, z czystej
ciekawości.
Mark skinął mu głową, podchodząc do Lisy. Naprawdę nie znosił
tego szowinistycznego złamasa, który uważał molestowanie za jeden
z przywilejów swojej pracy.
– Co tu mamy? – spytał Lisę, która nawet na niego nie spojrzała.
Domyślił się dlaczego, kiedy zobaczył, że sierżant wyciera nos
wierzchem dłoni. Ta drobna, ładna blondynka o krótkich włosach
wciąż musiała udowadniać swoją wartość w środowisku
zdominowanym przez mężczyzn; dążyła do tego, aby postrzegano ją
jako równie bezwzględną i niewzruszoną jak niektórzy koledzy. Była
jednak również matką, co uniemożliwiało jej zachowanie obojętności
w takich sytuacjach jak ta.
– Dziewczynka – odparła w końcu. – Biała, mniej więcej
czteroletnia. Przyczyna śmierci… – zaczęła i urwała. Podniosła wzrok
i wbiła go w sufit.
Strona 12
– Uduszenie dymem – uzupełnił Cummings. – Drzwi były
zamknięte. Miała szczęście, zawsze to lepsze niż spłonąć żywcem.
Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, o czym myślała, słysząc krzyki
mamusi i tatusia. Biedactwo musiało być przerażone.
Lisa odwróciła się gwałtownie i rzuciła:
– Ale z ciebie palant. – Przepchnęła się obok Cummingsa i wyszła
na korytarz.
– O co jej chodzi? – bąknął zaskoczony Cummings, odprowadzając
ją wzrokiem. Popatrzył pytająco na Marka.
Mark westchnął, kręcąc głową. Cummings dwa razy się żenił i dwa
razy rozwodził, nie miał dzieci, ale przecież nie trzeba ich mieć, żeby
się domyślić, co mogła czuć ta mała.
– Lisa jest matką dwójki małych, niespełna pięcioletnich dzieci –
wyjaśnił rozdrażnionym głosem i ze ściśniętym sercem przeniósł
uwagę na zwinięte w pozycji embrionalnej zwłoki dziewczynki.
Trzymała kciuk w buzi i przyciskała do piersi jednookiego Kubusia
Puchatka.
Mark poświęcił chwilę na otrząśnięcie się. Sam też był już
bezdzietny. Kiedyś mieli z Melissą syna, którego życie okazało się zbyt
krótkie i którego śmierć przeżył mocniej, niż gotów był się przyznać.
Patrząc, jak Melissa tuli w ramionach ich drobnego wcześniaka,
uświadomił sobie, że musi być silny – dla niej, i że ona tego oczekuje.
Kiedy słabe płuca Jacoba przestały pracować, pękło serce matki.
Walka Melissy z głęboką, mroczną depresją, która ogarnęła ją po tym,
jak okrutna śmierć zabrała im nowo narodzone dziecko, trwała wiele
ponurych tygodni. Mark czuł, że rozpada się na kawałki. Bodaj jedyną
osobą, która domyślała się, jak bardzo cierpi, jak bardzo czuje się
sfrustrowany i wściekły po dwóch kolejnych poronieniach, była Lisa.
Nie, naprawdę nie trzeba bogatej wyobraźni, by się domyślić, jak
przerażone musiało być to dziecko. Walcząc ze łzami, Mark zamknął
oczy i odmówił cichą modlitwę za dziewczynkę, po czym zwrócił się
do Cummingsa:
– Możesz jechać do domu.
– A to czemu? – spytał Cummings, przyglądając się nieufnie
Markowi, który tymczasem skierował się do drzwi.
Strona 13
Zachowywał się nerwowo przy Marku, od kiedy ten nakrył go na
obmacywaniu koleżanki z pracy i postanowił załatwić sprawę po
męsku. Miał się dodatkowo na baczności, gdy zwęszył, że Mark zaczął
się przyglądać jego przekrętom w związku z przedmiotami
konfiskowanymi przez policję. Chodziło głównie o narkotyki,
zasadniczo nic wielkiego, ale też nie coś takiego, na co można było
przymknąć oko. Mark miał świadomość, że Cummings mu się
przygląda, czeka, aż powinie mu się noga; szuka czegoś, co mógłby
wykorzystać przeciwko Markowi, gdyby ten postanowił podzielić się
swoimi podejrzeniami z przełożonymi.
– Nie będziesz potrzebny – wyjaśnił. – Moim zdaniem nie doszło do
przestępstwa.
– A ślady nafty? – spytał Cummings powątpiewająco.
– Jest Noc Guya Fawkesa, ludzie palą ogniska – przypomniał mu
Mark. – Sądząc po dogasającym żarze na zewnątrz i oczywistych
oznakach spożywania alkoholu, rodzina urządziła imprezę.
Podejrzewam, że użyli nafty, żeby deszcz nie zgasił ognia.
Nafta spełniła swoje zadanie: skutecznie podtrzymała płomienie,
pomyślał znużony. Idioci przechowują naftę, benzynę i inne
łatwopalne środki w kuchni, gdzie wystarczy zabłąkana iskra, od
której zajmą się opary, i bum!, pieprzone inferno. Mark zdusił
narastający gniew. Co im strzeliło do głowy, żeby tak ryzykować,
mając w domu czteroletnie dziecko?
– Sam ocenię, czy trzeba sprowadzać techników. Sierżant Moyes i ja
zajmiemy się resztą. Kiedy przyjedzie koroner, spokojnie będziesz
mógł się ewakuować do domu. Prześpij się, wyglądasz, jakbyś
potrzebował snu. – Ostatnie zdanie było wyrazem zgryźliwości,
przytykiem do zamiłowania Cummingsa do nocnych wycieczek po
domach publicznych.
Mark odwrócił się plecami do sierżanta i ruszył w stronę głównej
sypialni. Zapach stawał się coraz słodszy, miedziany odór przypalonej
krwi i spieczonego mięsa wywracał żołądek. Z trudem powstrzymując
odruch wymiotny, Mark zmusił się do wejścia do pokoju. Tuż za
progiem o mało nie nadepnął na zwęglone szczątki. Kobieta. Spłonęła
tam, gdzie upadła. Leżała zwinięta w takiej samej pozycji jak
córeczka, choć przybrała ją nie ze strachu, ale wskutek napięcia
mięśni. Usiłowała dostać się do drzwi.
Strona 14
Mark podszedł do łóżka, starając się zapanować nad mdłościami.
Ojciec próbował dotrzeć do okna. Jego ciało prawie nie przypominało
ludzkiego, było jak czarna bryła, ubranie i zasłony stopiły się
z tłuszczem i mięśniami.
Mark nawet nie potrafił wyobrazić sobie bólu, jaki musieli czuć ci
ludzie. Czy śmierć przez uduszenie dymem jest mniej bolesna? – zadał
sobie pytanie, wracając myślami do dziewczynki. Kiedyś dowiedział
się od technika kryminalistycznego, że owszem, nieznacznie. Oba
sposoby umierania są równie potworne. Cholera. Wyjść stąd.
Odetchnąć. Tłumiąc gniew, Mark cofnął się na schody, aby tam
zastanowić się nad praktycznymi aspektami postępowania.
Wychodząc z domu, nabrał powietrza, tylko nieco mniej duszącego,
i rozejrzał się po okolicy. Położona na uboczu wiejska posiadłość na
granicy Worcester i Herefordshire. Zwrócił uwagę na brak ogrodzenia.
Wpatrzył się w las po drugiej stronie szosy. Zastanawiał się właśnie,
jak daleko kazać rozciągnąć taśmę policyjną, kiedy podeszła do niego
Moyes.
– I jak? – zagaił.
– Powoli – westchnęła. – Wysłałam jednego z funkcjonariuszy do
pubu. Właściciel nie był zadowolony, że go obudziliśmy, ale przyznał,
że był tu wczoraj wieczorem i nie słyszał żadnych kłótni. Według
niego nie wydarzyło się nic podejrzanego. Gośćmi byli podobno
głównie miejscowi. Obiecał, że poda nam nazwiska.
– Świetnie. – Mark pokiwał głową. – Ale miałem na myśli twoje
sprawy.
– A, dobrze. Wszystko dobrze – zapewniła Moyes, patrząc przed
siebie.
Uwadze Marka nie uszło to, z jaką determinacją zacisnęła zęby.
– Uważaj, bo uwierzę.
Przygarbiła się, jakby uszło z niej powietrze.
– No tak – przyznała, przeczesując dłonią krótkie włosy. –
Przepraszam za tę scenę. Po prostu… czasem wychodzi z Cummingsa
taki chamski bęcwał, że…
Mark westchnął ze zrozumieniem.
Strona 15
– Wiem coś o tym.
– Wyobraziłam sobie – nabrała powietrza przez ściśnięte gardło –
potworny strach tej małej dziewczynki. Nie wiem, co bym zrobiła,
gdybym straciła któreś ze swoich dzieci. Jedyna drobna pociecha to
to, że rodzice tej małej nie będą musieli przechodzić żałoby… O Boże.
– Mocno zacisnęła powieki. – Mark, przepraszam. Nie pomyślałam…
– Nic się nie stało – odparł szybko.
Na pewno zrozumiała.
– Co u Mel? – zapytała, siląc się na pogodny ton.
– Wszystko dobrze – zapewnił Mark, z przyjemnością zmieniając
temat. – Rzuciła się w wir pracy. Udało jej się zdobyć kilka zleceń od
miejscowych sklepów z rękodziełem, więc wiesz… radzi sobie.
Z wyglądu Melissa i Lisa były do siebie podobne jak dzień do nocy:
Mel była wyższa od Lisy i miała długie, lekko kręcone włosy koloru
jasnej miedzi. Miała refleksyjną naturę, rzadko decydowała się na
szczerość, chyba że istniał ważny powód. Była też troskliwa
i opiekuńcza – to akurat tak jak Lisa, która oprócz tego nie owijała
w bawełnę i potrafiła kląć jak szewc. Obie cechowała żelazna
determinacja, nieugiętość wobec przeciwności losu. Lisa przetrwała
pełen przemocy związek i nie znała litości dla prymitywów pokroju
Cummingsa. Mark nigdy nie powiedziałby jej tego wprost, ale bardzo
szanował jej postawę, między innymi dlatego, że sam dorastał
w atmosferze gęstej od agresji. Lisa była dla Mel przyjaciółką
w potrzebie, czym zasłużyła sobie na wdzięczność Marka.
Uśmiechnął się do siebie, myśląc o żonie, która ostatnio najwięcej
czasu spędzała przy kole garncarskim. Jakimś cudem wyrwała się
z otchłani rozpaczy i od podstaw budowała swój – co prawda dopiero
raczkujący – interes. Mark był pełen podziwu dla niej.
– Super – odparła Lisa z zadowoloną miną. – A czy nadal… e… no
wiesz?
Zobaczył jej znacząco uniesione brwi.
– Tak, nadal się staramy – wyznał. I mamy nadzieję, dodał w myśli,
że jakimś cudem pewnego dnia zostaniemy obdarzeni dzieckiem,
którego oboje tak bardzo pragniemy.
– Taki z ciebie przystojniak – uśmiechnęła się wymownie – że żadna
Strona 16
ci się nie oprze.
Pokręcił głową.
– Znam kilka…
– I do tego skromny. Och, bo zemdleję. – Zatrzepotała rzęsami
z celową przesadą. – Wiesz, jak to się mówi: praktyka czyni mistrza
i tak dalej. Uda się wam – rzuciła, zerkając przez ramię, kiedy jeden
z policjantów wyszedł z domu. – Niech pan nadal staje na wysokości
zadania, komisarzu.
Usta Marka wykrzywił delikatny uśmiech, kiedy Lisa pokazała mu
dwa podniesione kciuki i odwróciła się w stronę funkcjonariusza. Oby
rzeczywiście się udało, westchnął w duchu i skupił się na czekającej
go pracy. Najpierw trzeba wyznaczyć granice miejsca zdarzenia.
– Wracam do środka – powiedziała Lisa. – Będą wynosili ciała.
Uniósł brew, zaskoczony zapałem Lisy. Był zwolennikiem stawiania
czoła lękom – najbardziej w swym młodym życiu bał się ojca, dopóki
nie zebrał się na odwagę i nie doprowadził do konfrontacji – ale
przecież sam widział, jak podziałało na Lisę to, co zobaczyła w domu.
– Jesteś pewna? – zapytał. – Możemy się zamienić. Ja wejdę, a ty…
Z determinacją pokręciła głową.
– Nie. Chcę być przy niej i dopilnować, żeby wszystko poszło
sprawnie, nawet jeśli to się wydaje bez sensu.
– Nie wydaje się. – Mark uśmiechnął się wyrozumiale.
Asysta Lisy była zbędna, dziewczynka przecież i tak nie żyła, lecz
kobieta wierzyła, że jeśli zadba o to, żeby ciało dziecka zostało
potraktowane z należytą atencją, zdoła pozbyć się choć jednego
upiora z przeszłości.
Mark zostawił ją, skręcił za róg i ruszył na tyły budynku, żeby
porozmawiać z pracującymi tam policjantami. Zadzwonił jego telefon.
To zapewne nadkomisarz Edwards – chce usłyszeć sprawozdanie
z przebiegu postępowania, a tak naprawdę sprawdza go, ponieważ
policyjny psychiatra wyraził w raporcie wątpliwość, czy Mark nadaje
się do pracy. To prawda, że stracił zimną krew przy Cummingsie
i bójką z kolegą z pracy nabruździł sobie w przebiegu służby, ale drań
zasłużył. I rzeczywiście, jego stan emocjonalny bywał „wątpliwy”,
zwłaszcza po pogrzebie, ale to już minęło i teraz Mark bez dwóch
Strona 17
zdań nadawał się do pracy.
Kiedy jednak spojrzał na wyświetlacz, okazało się, że to nie
Edwards.
– Mel? Co się stało? – rzucił do słuchawki, czując, jak niepokój
oplata jego wnętrzności.
– Nic się nie stało – zapewniła go Mel. – Musi się coś stać, żeby
żona mogła zadzwonić do męża?
Łypnął na zegarek.
– Jest szósta rano.
– Coś takiego! – odparła Mel, udając zaskoczenie. – To samo
pomyślałam, kiedy wyciągnęłam rękę, żeby cię przytulić, i trafiłam na
pustą przestrzeń pod kołdrą.
– Przepraszam – bąknął, zerkając w stronę policjantów
rozmawiających w ogrodzie na tyłach domu. – Nie chciałem cię
budzić. Dostałem wezwanie. Zostawiłem ci wiadomość obok czajnika.
– Jeszcze nie zeszłam na dół. Jestem zbyt zajęta podziwianiem
cienkiej niebieskiej kreski.
– Słucham?
– Cienka. Niebieska. Kreska – powtórzyła powoli Mel. – Domyśl się,
detektywie.
– Co?
– Są niebieskie kreski i różowe kreski… Powiem tak: gratuluję
świetnej roboty, komisarzu Cain.
Nie był pewien, czy dobrze usłyszał. Czyżby próbowała powiedzieć,
że… O Jezu. Zalały go sprzeczne emocje. Przejechał dłonią po
włosach. Miał ochotę zapiać z zachwytu i jednocześnie rozpłakać się
ze szczęścia. Okazać radość, żeby Mel wiedziała, jak bardzo się cieszy.
Ale jak? Tutaj? Teraz?
– Mel, oddzwonię, dobrze? – wydusił przez ściśnięte gardło. – Bo…
– Mark – ucięła z niedowierzaniem. – Słyszałeś w ogóle, co
powiedziałam?
– Tak, tak. To… Mel, nie mogę teraz rozmawiać – odparł,
ugniatając z rozdrażnieniem czoło.
Strona 18
Dwóch policjantów ruszyło w jego stronę.
– Aha. – Była głęboko rozczarowana.
– Mieliśmy pożar domu – wyjaśnił prędko. – Rodzina. Są ofiary.
Muszę…
– O nie. – Natychmiast zrozumiała okoliczności. – Idź – rzuciła
tylko.
Policjanci zatrzymali się przy nim.
– Zadzwoń, kiedy będziesz mógł.
– Dobrze – zapewnił szorstko, uświadamiając sobie, że teraz
w żaden sposób nie zdoła zachować obojętności, patrząc w zapłakaną,
przerażoną twarz dziecka.
Dziecka, o którym do tej pory nie wiedzieli, a które najwyraźniej
przeżyło pandemonium. Dziewczynka, wciąż ubrana w piżamę
w jednorożce, cała się trzęsła. Po jej brudnych od sadzy policzkach
płynęły łzy, a szeroko otwarte oczy barwy koniaku wydawały się
skamieniałe z przerażenia.
– Cholera – mruknął Mark pod nosem. – Gdzie ją znaleźliście? –
zwrócił się do jednego z mundurowych.
– W krzakach – odparł tamten, wskazując brodą zarośla na skraju
działki.
– Wolała się nie wychylać – zauważył drugi.
– Jakoś mnie to nie dziwi – skomentował Mark i ze ściśniętym
sercem spojrzał na dziewczynkę, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć
i zrobić, żeby jej pomóc. Na pewno nawet nie zaczęła do niej docierać
potworność tego, co się wydarzyło – i nie dotrze jeszcze przez długi
czas, o ile w ogóle.
– Możemy ją z panem zostawić? – spytał pierwszy policjant. –
Musimy oczyścić schody.
Mark pokiwał głową.
– Jasne, idźcie. Wezwijcie kolejną karetkę i uprzedźcie sierżant
Moyes, dobrze? – dodał za odchodzącymi funkcjonariuszami. Nie miał
pojęcia, co dalej. Poza tym protokół wymagał obecności policjantki. –
Cześć – zwrócił się do dziewczynki, usiłując nadać swojemu głosowi
jak najbardziej uspokajający ton. – Jestem komisarz Cain.
Strona 19
Mała przyglądała mu się zza potarganych mysich włosów.
– Mów mi Mark – dodał. – A ty jak masz na imię?
– G… Grace.
– Grace. Ładnie. – Uśmiechnął się. Żałował, że nie może zrobić nic
więcej. – Mieszkasz tutaj, Grace? – spytał łagodnie.
Zerknęła za jego plecy, pokiwała twierdząco głową, po czym szybko
spuściła wzrok.
No nieźle, pomyślał. Ubolewając nad własną nieporadnością
w takich sytuacjach, westchnął w duchu, a następnie zdjął kurtkę
i kucnął.
Dziewczynka wzdrygnęła się, kiedy się do niej zbliżył, i spojrzała na
niego z niepokojem.
– Żebyś nie zmarzła – wyjaśnił. – Trzęsiesz się tak, że aż kości ci
grzechoczą – skomentował z uśmiechem i nadzieją, że nie pogłębia jej
strachu i zamętu w głowie.
Kiedy włożył kurtkę na ramiona Grace – cały czas patrząc
dziewczynce w oczy – trwoga w jej spojrzeniu nieco zelżała.
– Powiesz mi, co się stało? – zapytał cicho, poprawiając kołnierz
kurtki.
Przyglądała mu się nieufnie. Wielkimi pociemniałymi oczami łypała
to na niego, to na dom.
– Spałam – zaczęła i zamrugała zawstydzona.
Trudno się dziwić. Była chuda jak patyk i miała minę przerażonej
pięciolatki. Wyglądała na dwanaście, może trzynaście lat. Zbyt młoda
na takie przeżycia, ale wystarczająco dojrzała, by zdawać sobie
sprawę, że jej rodzina zginęła.
– Coś mnie obudziło. Jakiś trzask.
– Brzęk tłuczonego szkła? – dociekał Mark ostrożnie.
Potwierdziła skinieniem głowy, gwałtownie nabrała powietrza
i wytarła nos rękawem.
Włamanie, pomyślał, czy pęknięta szyba w oknie? Raczej to drugie.
– Poczułam dym – powiedziała, znów wycierając nos. – Nie
wiedziałam, co robić. Krzyczałam, ale nikt nie przychodził.
Strona 20
Próbowałam wyjść, ale nie mogłam. Przestraszyłam się i…
– Powoli, powoli – uspokoił ją, kiedy z jej ust wysypały się
przerywane czkawką słowa.
– Nie wiedziałam, co robić – powtórzyła, zanosząc się szlochem. –
Chciałam obudzić mamę i tatę, ale… ale…
– Czy na schodach też był dym?
– Tak – zapłakała. – I ogień. Nie mogłam go ominąć. Ani przejść
przez niego. Nie wiedziałam, co robić.
Uciekła więc. Gdyby tego nie zrobiła, spłonęłaby, pomyślał Mark
z wściekłością.
– Zostawiłam ich – powiedziała, a cierpienie w jej głosie dotknęło
go do żywego.
– Nie miałaś innego wyjścia – zapewnił ją.
– Moja siostra krzyczała. Nie mogłam jej uratować – szepnęła na
granicy słyszalności.
Człowiek czuje się bezsilny wobec czegoś takiego. Dziewczynka
ponownie wbiła spojrzenie w ziemię, a Mark podrapał się po karku.
Rozpłakała się na dobre. Do diabła z protokołem, pomyślał, wstając.
To żadne przestępstwo przytulić dziecko, kiedy tego potrzebuje.
Zawahał się, a potem wyciągnął ręce, żeby zamknąć Grace i jej łkanie
w swoich ramionach.
Spragniona pociechy fizycznego kontaktu dziewczynka natychmiast
do niego przylgnęła, objęła go i mocno przycisnęła buzię do jego
piersi. Jej wątłym ciałem wstrząsnął nowy spazm. Mark próbował ją
uspokoić, głaskał po włosach, szeptał banalne słowa otuchy.
– To nie twoja wina, Grace – powiedział chrapliwym głosem, na co
ona zareagowała kolejnym wybuchem płaczu.
Stała tak przyklejona do niego, kiedy ku swej uldze Mark zobaczył
biegnącą w ich stronę Lisę.
– Przyjechała karetka – oznajmiła Lisa, rzucając Markowi
ostrzegawcze spojrzenie.
Mark tylko wzruszył bezradnie ramionami. Oczywiście miała rację.
Jego zachowanie było niezgodne z protokołem, ale co miał zrobić?