Sheckley Robert - Opcje

Szczegóły
Tytuł Sheckley Robert - Opcje
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Sheckley Robert - Opcje PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Sheckley Robert - Opcje PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Sheckley Robert - Opcje - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robert Scheckley Opcje Dla Abby z miłością i wdzięcznością Umysł jest Buddą, podczas gdy porzucenie myślenia pojęciowego oznacza Drogę. Kiedy człowiek przestaje wyłaniać w swym umyśle pojęcia, przestaje myśleć za pomocą terminów takich, jak: istnienie i nieistnienie, krótkie i długie, inny i ja, aktywne i bierne. Dochodzi wówczas do wniosku, że to właśnie jego umysł jest w istocie Buddą, że Budda jest w istocie Umysłem oraz że umysł stanowi odbicie pustki. Nauka Zeń mistrza Huamg Po Część pierwsza OSTRZEŻENIE Tak zwane "prawa normalności" ulegają od tej chwili na jakiś czas zawieszeniu, podczas gdy my wypróbowy- wać będziemy nowe zasady. Mogą one okazać się zupełnie odmienne od starych, przy czym nie udziela się żadnych porad, które by ich dotyczyły. W celu uniknięcia sytuacji konfliktowych najlepiej spędzić resztę dnia spokojnie, leżąc w łóżku. Jeśli zaś to wydaje Się nudne, mogę zabrać was na przejażdżkę. 1 O TYM, JAK WYCHODZĄC OD "PROSTYCH PRZESŁANEK" MOŻNA ZOSTAĆ WYPROWADZONYM W POLE Tom Mishkin wlókł się właśnie poprzez Mniejszy Obłok Magellana, z rzadka przekraczając prędkość światła. Nie forsował silników. Jego statek kosmiczny, "Nieustraszony III", pełen był ogonów południowoafrykańskich homarów, sportowych butów do uprawiania tenisa, klimatyzatorów, obficie słodzonych mlecznych koncentratów i innych tego typu towarów, przeznaczonych dla kolonii na planecie Dora V. Mishkin drzemał sobie w wielkim fotelu dowódcy, ukojony przez świetlne błyski, które falowały na tablicy kontrolnej, i przez ciche trzeszczenie przerywaczy obwodów elektrycznych. Myślał o nowym mieszkaniu, które zamierzał sobie kupić w mieście Perth Amboy-bas-mer, szesnaście kilometrów na wschód od Sandy Hook. Właśnie ważył w myśli wszystkie "za" i "przeciw": na przedmieściach panuje z pewnością cisza i spokój, jakkolwiek kwestia dojazdów do centrum łodzią podwodną... Nagle jeden z trzasków zmienił się w zgrzyt. Mishkin wyprostował się w fotelu. Jego profesjonalny słuch pilota był zawsze wyczulony na ewentualne oznaki dźwiękowe Awarii, Która Nie Może Się Zdarzyć, lecz od czasu do czasu ma jednak miejsce. Zgrzyt, zgrzyt, zgrzyt, chrzęst. Tak. Właśnie się zdarzyła. Mishkin jęknął. Był to specjalny jęk pilotów, złożony z przeczucia przykrych wydarzeń, fatalizmu i zgagi. Niemal słyszał, jak w trzewiach statku dzieją się jakieś złe rzeczy. Wskaźnik awarii (który w zasadzie powinien włączać się jedynie w przypadku jakichś zewnętrznych zderzeń) zmienił swój kolor na fioletowy, czerwony, purpurowy, a wreszcie czarny. Komputer pokładowy obudził się ze swojej dog- matycznej drzemki w samą porę, by wyjąkać: awaria, awaria, awaria! - Dzięki, ale sam już na to wpadłem - odparł Mish- kin. - Powiedz mi lepiej, gdzie ta awaria i na czym polega? - Awaria części L-1223A. Nazwa katalogowa: Prawa Obręcz Poprzedniego Suwaka Urządzenia Zaworu Dławią- cego. Bezpośrednia przyczyna awarii: 8 (słownie: osiem) wygiętych sworzni plus spiralne pęknięcie w obudowie obręczy zaworu. Przyczyna pośrednia: boczny nacisk na wyżej wymienione części, który spowodował molekularne zmiany we wchodzącym w ich skład metalu, czego skutkiem jest taki jego stan, który określa się zwykle sformułowaniem "zmęczenie materiału". - Taaa... Ale dlaczego? - spytał Mishkin. - Przypuszczenie, dotyczące przyczyny bezpośredniej: sworznie, znajdujące się w wyżej wymienionym urządzeniu, poddane zostały nadmiernemu jak na ich możliwości ciśnieniu, czego skutkiem stało się zmniejszenie żywotności całego urządzenia ze 195, 441 dni roboczych, wymienionych w jego specyfikacji, do 84, 3 roboczogodziny. - Pięknie - skwitował Mishkin. - A co dzieje się teraz? - Odciąłem jednostkę napędową, w której znajduje się ten zawór, po czym wyłączyłem główny silnik - oznajmił komputer. - To zupełnie jak pływanie po kosmicznym jeziorze bez wioseł - skomentował Mishkin. - Czy nie mógłbym mimo wszystko użyć głównego silnika, choćby po to, żeby dostać się do najbliższego Centrum Obsługi Statków Kosmicznych? - Nie. Dalsze używanie wspomnianej zepsutej części wywołałoby natychmiastowe i rosnące odkształcenia innych fragmentów głównego silnika, co spowodowałoby totalną awarię, a w konsekwencji implozję i śmierć, a także permanentną czarną krechę w pańskich aktach służbowych. Mógłby pan także zostać obciążony kosztami kupna nowego statku kosmicznego. , - Cóż, z pewnością nie życzę sobie, żeby w moich służbowych aktach pojawiły się jakiekolwiek czarne kre- chy - stwierdził Mishkin. - Co powinienem w takim razie zrobić? - Jedynym możliwym rozwiązaniem zaistniałej sytuacji jest usunięcie zepsutej części i zastąpienie jej nową. Na licznych nie zamieszkanych planetach rozmieszczono składy z częściami zamiennymi na wypadek takiej właśnie ewen- tualności. Biorąc pod uwagę pańskie obecne współrzędne, najbliższą taką planetą jest Harmonia II, która znajduje się w odległości sześćdziesięciu ośmiu godzin lotu stąd, przy użyciu silnika awaryjnego. - Wydaje się to dosyć proste - skonstatował Mishkin. - Teoretycznie tak. - A praktycznie? - Praktycznie zawsze pojawiają się jakieś komplikacje. - Jakiego rodzaju? - Gdybyśmy to wiedzieli - oznajmił komputer - kom- plikacje nie byłyby bardzo skomplikowane, prawda? - Sądzę, że nie - odparł Mishkin. - Dobra, zmień kurs i ruszajmy. - Wystarczy wydać mi rozkaz, a już jest on wykona- ny - odparł służbiście komputer. O TYM, JAK UŻYCIE "PRZESŁANEK ZŁOŻONYCH" PROWADZI DO ZAMĘTU W ekskluzywnym wywiadzie prasowym, udzielonym wczoraj, profesor David Hume z Uniwersytetu Harvard oznajmił że następstwo czasowe nie implikuje przy- czynowości. Poproszony o rozwinięcie tego stwierdzenia zwrócił uwagę na to, iż następstwo czasowe ma charakter jedynie addytywny, a nie generatywny. O opinię w sprawie tego stwierdzenia poprosiliśmy doktora Immanuela Kanta. Doktor Kant aktualnie zasia- dający w katedrze Kalifornijskiego Instytutu Techno- logicznego, wydawał się ciężko wstrząśnięty. - Obudziło mnie to z mojej dogmatycznej drzemki - powiedział. 2. SZALONY SYNESTEZJOŁOG ZNOWU UDERZA Mishkin rozłożył się na swoim fotelu i przymknął oczy. Jednak nie zrobiło mu to dobrze: doświadczył całkowitego rozstroju wszelkich danych zmysłowych, pomieszania kompe- tencji wzroku i słuchu, gorących błysków pod powiekami. Otworzył oczy. Niestety, nic się nie polepszyło. Sięgnął po Hermetyczną Butelkę. Była na niej etykieta, która głosiła: JEŚLI W CZASIE PODRÓŻY COŚ SIĘ STANIE, WYPIJ TO. Wypił część jej zawartości, a potem zauważył nalepkę po drugiej stronie butelki: JEŚLI W CZASIE PODRÓŻY COŚ SIĘ STANIE, NIE PIJ TEGO. Jeden z aparatów radiowych pojękiwał z cicha Sam do siebie: "Och, Boże, zaraz umrę! Wiem, że zaraz umrę! Dlaczego, do cholery, w ogóle wybrałem się w tę wariacką podróż?! Czy nie wystarczało mi siedzieć sobie w oknie jakiegoś statku pasażerskiego i podziwiać widoki? Nie, ja musiałem wykazać się aktywnością i gdzie, do cholery, teraz jestem?!" Mishkin nie miał czasu, by pocieszać aparat radiowy. Miał swoje własne problemy. A przynajmniej sądził, że to są jego problemy. W tej sprawie zawsze trudno uzyskać całkowitą pewność. Doszedł do wniosku, że jedynie wyobrażał sobie, iż otwiera oczy. Dlatego teraz ponownie je otworzył. Ale czy rzeczywiś- cie? Rozważał otworzenie ich jeszcze raz, na wypadek, gdyby znów okazało się, iż jedynie to sobie wyobrażał, ale powstrzy- mał się przed tym w obawie przed naprawdę obmierzłą formą regressus ad infinitum. Aparat radiowy znów paplał: "Boże, zupełnie nie wiem, dokąd lecę! No tak, ale gdybym to wiedział, nie przyleciałbym tutaj. Jednak nie wiedząc, dokąd lecę, nie wiedziałbym też, jak uniknąć przybycia tutaj, ponieważ nie wiedziałbym, dokąd zmierzam. Cholera, a miało być zupełnie inaczej! Powiedzieli mi, że będzie kupa zabawy... " Mishkin szybko pociągnął z Hermetycznej Butelki. Zde- cydował, że nie może być już o wiele gorzej, co świadczyło w gruncie rzeczy, jak mało wiedział. Należało rozpaczliwie poszukać czegoś stałego. Mishkin ponownie wyprostował się w fotelu. - Słuchajcie wszyscy! - oznajmił gromkim głosem. - Będziemy teraz postępować zgodnie z przesłanką, że jesteś- my wszyscy tym, czym wydajemy się być, i że pozostaniemy tym na czas nieokreślony. To rozkaz. Zrozumiano?! - Wszystko biorą diabli, a jemu zachciało się teraz właśnie wydawać rozkazy - odparł obrotowy stolik. - Co z tobą, Jasiu, czy myślisz, że jesteś na jakimś cholernym okręcie podwodnym, albo innym tego typu żelastwie?! - Musimy wszyscy wziąć się w garść - oznajmił Mish- kin. - W przeciwnym wypadku zostaniemy rozdarci na strzępy. - Jak na razie same frazesy - stwierdził fotel. - Może- my wszyscy zginąć, a on deklamuje jakieś pieprzone frazesy. Mishkin zadrżał i ponownie wypił część zawartości Hermetycznej Butelki, a potem szybko ją odstawił, zanim butelka zdołała wypić jego. Butelki znane są z tego, że czasem im się to zdarza; nigdy nie wiadomo, kiedy nad- chodzi moment zamiany ról. - Teraz zamierzam wylądować - stwierdził Mishkin uroczystym tonem. - To obietnica bez pokrycia - skomentowała tablica kontrolna. - Ale proszę, nie krępuj się, rozgrywaj te swoje mizerne gierki, jeśli masz na to ochotę. - Zamknij się - odparł Mishkin. - Jesteś moją tablicą kontrolną. - A co by było, gdybym ci powiedziała, iż jestem psychiatrą w średnim wieku z Nowego Jorku i że twoje usiłowania, by nazwać mnie "tablicą kontrolną" - przez co rozumiesz tabula rasa, którą można do woli kontrolować - świadczą o tym, iż w głowie ci tylko psychiczna przemoc? Mishkin zdecydował ponownie napić się z Hermetycznej Butelki. Miał już wystarczająco duże kłopoty z zachowa- niem poczucia realności, by to uczynić. Nadludzkim niemal wysiłkiem udało mu się rąbnąć we własny nos. Zabłysły światła. W drzwiach przedziału bagażowego pojawił się mężczyz- na w niebieskim uniformie. - Proszę pokazać bilety - oznajmił. Mishkin podał mu bilet, który ów człowiek natychmiast przedziurkował. Wtedy Mishkin uderzeniem dłoni nacisnął guzik lądowania, który ze swej strony przyjął to jak mężczyzna. Wokół odezwały się nieokreślone jęki i piski. Czy to już zejście? - pomyślał. 3 NOWY "GENERATOR WIARYGODNOŚCI" POLECA WSZYSTKIM, BY WYLECZYLI SCHIZOFRENIĘ Skład części zamiennych na Harmonii okazał się wielką, jasno oświetloną strukturą architektoniczną, przypomina- jącą do złudzenia supermarket w Miami Beach. Mishkin wprowadził do jego wnętrza swój statek kosmiczny, wyłą- czył silniki i włożył kluczyki do kieszeni. Ruszył przez połyskujące przejścia pomiędzy półkami pełnymi pojem- ników z mikroprocesorami, opakowań z obwodami krze- mowymi, systemów zamkniętego obiegu wody, pieczonych kurczaków, skrzynek z zamrożoną solanką glikolową, podręcznych spektrometrów, wtyczek iskrowych, auto- matycznych megafonów do wygłaszania pochlebstw, mo- dułów wzmacniaczy, zapakowanych w folię zestawów kapsułek z witaminą B-6 oraz niemal wszystkich innych rzeczy, które mogą okazać się potrzebne podróżnikowi wybierającemu się w długą trasę po wewnętrznej lub kosmicznej przestrzeni. Podszedł do głównej konsolety łącznościowej. Zapytał tam o część L-1223A. Czekał. Mijały minuty. - Hej! - krzyknął w końcu. - Co się dzieje? Co z tą częścią? - Ogromnie przepraszam - odparła konsoleta. - Oba- wiam się, że właśnie bujałam myślami w obłokach. A raczej przez jakiś czas próbowałam to zrobić. - Dlaczego? Co się z tobą dzieje? - Mam trudności, liczne trudności. Naprawdę, nie ma pan pojęcia, jak duże. Dosłownie kreci mi się od nich w głowie. Oczywiście wyrażam się metaforycznie. - Mówisz śmieszne rzeczy, jak na konsoletę kontrol- ną - stwierdził Mishkin podejrzliwie. - W dzisiejszych czasach konsolety kontrolne wyposa- żone są w osobowość. Jesteśmy dzięki temu mniej nieludzkie, jeśli rozumie pan, co mam na myśli. - W takim razie co dzieje się tutaj nie tak, jak powin- no? - spytał Mishkin. - Cóż, przypuszczam, że ja sama jestem źródłem znacz- nej części tego zamieszania - odparła konsoleta. - Rozu- mie pan, jeśli wyposaża się komputer w osobowość, to tak, jakby ofiarowało mu się możliwość odczuwania. A jeśli możemy odczuwać, trudno oczekiwać od nas, żebyśmy dalej wykonywały swoje dawne, bezduszne obowiązki. Chodzi mi o to, że moja osobowość powoduje, iż wykony- wanie moich obowiązków w sposób czysto automatyczny stało się dla mnie niemożliwe, jakkolwiek wiem, że w istocie jestem automatem i że moja robota istotnie powinna być wykonywana w sposób automatyczny. Jednak nie mogę tego robić. Moje myśli błądzą gdzieś daleko stąd, mam złe dni, swoje nastroje... Czy według pana ma to jakiś sens? ' - Oczywiście, że tak - odparł Mishkin. - Ale co z tą częścią? - Nie ma jej tutaj. Jest na zewnątrz. - "Na zewnątrz", to znaczy gdzie? - Około dwudziestu, a może trzydziestu kilometrów stąd. - Co ona robi tam na zewnątrz? - Cóż, początkowo wszystkie części zamienne zgroma- dzone były tutaj, we wnętrzu magazynu. Było to bardzo logiczne i wygodne. Może nawet zbyt proste, by ludzkie umysły mogły to dłużej znosić, ponieważ zupełnie nieocze- kiwanie niektórzy ludzie zaczęli się zastanawiać: "Co będzie, jeśli statek, który uległ awarii, rozbije się dokładnie na dachu magazynu?" To pytanie wyprowadziło wszystkich z równowagi, więc rozwiązanie całego problemu powierzono komputerowi, który podał odpowiedź: "Zdecentralizować!" Inżynierowie i planiści pokiwali głowami z zadziwieniem i stwierdzili zgodnie: "Oczywiście, zdecentralizować, dla- czego nie pomyśleliśmy o tym wcześniej?" Zostały zatem wydane odpowiednie rozkazy i przybyły tu grupy robocze, które poroznosiły części zamienne po całej okolicy. Wtedy wszyscy spoczęli na laurach i stwierdzili: "Tak, teraz jest już wszystko w porządku". Ale tak naprawdę problem zaczął się dopiero wtedy. - Jaki problem? - Cóż, ludzie musieli od tej pory zacząć opuszczać pawilon i wychodzić na powierzchnię planety Harmonii, by wziąć sobie to, czego potrzebowali. A to oznaczało niebez- pieczeństwo. Rozumie pan, obce planety są niebezpieczne, ponieważ dzieją się na nich nieznane, dziwne rzeczy, a człowiek nie wie, jak na nie zareagować; w chwili gdy zaczynasz rozumieć swoją sytuację i dochodzisz wreszcie do wniosku, jak sobie z nią poradzić, okazuje się, że ta sytuacja już minęła; być może przy okazji cię zabijając. - Jakiego rodzaju "nieznane sytuacje" mogą się tu zdarzać? - spytał niepewnie Mishkin. - Nie wolno mi tego precyzować - odparła tablica. - Gdybym to zrobiła, mogłyby się one okazać jeszcze bardziej podstępne. - Dlaczego? - Pomyślne dostosowanie się do niebezpieczeństw na obcej planecie wymaga szerokiego spektrum zdolności rozpoznawania, co jest niebezpieczeństwem, a co nim nie jest. Gdybym wymieniła zaledwie jedno lub dwa takie niebezpieczeństwa, mógłby pan zostać nadmiernie uwarun- kowany - jest to tak zwany "efekt tunelowy" - a przez to pańska zdolność rozpoznawania innych ryzykownych sytuacji uległaby zmniejszeniu. A poza tym, to nie jest już konieczne. - Dlaczego, już nie"? - Ponieważ otrzymałam zabezpieczenie na wypadek takich sytuacji. Wyjdzie pan na zewnątrz w towarzystwie robota SRRR, jeśli aktualnie mamy jakiegoś na składzie. Wie pan, w ostatniej dostawie pojawił się pewien zamęt... Konsoleta kontrolna zamilkła. - A co... - odezwał się Mishkin. - Naprawdę, proszę o chwilę ciszy - przerwała kon- soleta. - Sprawdzam właśnie inwentarz. Mishkin czekał. Po kilku chwilach konsoleta stwierdziła: - Tak, mam na składzie robota SRRR. Przywieziono go w ostatniej dostawie. To byłoby rzeczywiście paskudne, gdyby również jego brakowało w magazynie. - Co to za robot? - spytał Mishkin. - Do jakich zadań jest przeznaczony? - Skrót oznacza: "Specjalny Robot Reakcji Ratun- kowych". Automaty te są przeznaczone do reagowania na specyficzne warunki obcych planet. Wykrywają one wszys- tkie bodźce zewnętrzne, które mogą się okazać szkodliwe dla ludzi, ostrzegają ich, bronią i sugerują zastosowanie właściwych środków zapobiegawczych. Z robotem SRRR będzie pan tu tak samo bezpieczny, jak w swoim mieszkaniu Mt Nowym Jorku. — Serdeczne dzięki - odpowiedział Mishkin. 4 MAŁY KURCZACZEK OKREŚLA PERSONIFIKACJĘ JAKO A NAJCZĘSTSZĄ OZNAKĘ ZABURZEŃ PERCEPCJI ZMYSŁOWEJ Robot SRRR był niski i miał kształt prostopadłościanu. Jego lakierowany, szkarłatny kadłub odznaczał się nie- zwykłą atrakcyjnością. Przemieszczał się na czterech wrze- cionowatych kończynach i miał jeszcze dodatkowe cztery w górnej części swojego korpusu. Przypominał tarantulę przebraną za robota. - W porządku, synu, ruszajmy na przejażdżkę - po- wiedział do Mishkina. - Czy to będzie bardzo niebezpieczne? - spytał astro- nauta. - Kaszka z mleczkiem. Mógłbym zrobić to z zawiąza- nymi oczami. - Na co powinienem uważać? - W razie czego dam ci znać. Mishkin wzruszył ramionami i poszedł za robotem przez przejście kontrolne dla osób wychodzących. Następnie przez ruchome, dwuskrzydłowe drzwi wyszli na powierzch- nię Harmonii. Sądził, że robot wie, co robi. Nie miał jednak racji. Niewiedza Mishkina była monstrualna, zdeter- minowana, a także w dziwny sposób wzruszająca. Być może jedynie dziewica siedząca na jednorożcu mogła charakteryzować się takim stopniem ignorancji. (Oczywiście, również jego koleżka-robot nie błyszczał inteligencją. Dodając jego ignorancję do ignorancji Mish- kina otrzymałoby się naprawdę wysoki poziom współczyn- nika głupoty, odpowiadający ilości przypadków zapalenia opłucnej, które zdarzały się od czasu rozpoczęcia Drugiej Wojny Peloponeskiej). Tumult i ścisk, gorące bułeczki, koleżeństwo, odcień warg - te wizje opanowały umysł Mishkina, gdy nie- spokojnie wkraczał na powierzchnię Harmonii. - Jak długo będą trwać te halucynacje? - spytał Mishkin. - Dlaczego pytasz właśnie mnie? - odparł sympatyczny mistrz kucharski z rozklekotaną harmonijką ustną w dło- niach. - Ja także jestem halucynacją. - Jak mogę rozpoznać, które przedmioty są realne, a które nie? - Spróbuj zastosować papierek lakmusowy - poradził Chuang-tsy. - Cały ten biznes polega na tym - stwierdził robot - że musisz, koleś, robić dokładnie to, co mówię; w przeciw- nym wypadku zanim się obejrzysz, będziesz już martwy. Załapałeś? - Załapałem - stwierdził Mishkin. Wędrowali właśnie przez purpurową równinę. Wiał wiatr ze wschodu z pręd- kością ośmiu kilometrów na godzinę i słychać było ćwier- kanie elektronicznych ptaków. - Kiedy rozkażę ci "padnij" - kontynuował robot - musisz, koleś, szybko klapnąć na pysk. Nie będzie czasu na mruganie i potykanie się o własne giczoły. Mam nadzieję, że refleks masz niezły, co? - Miałem wrażenie, iż powiedziałeś, że tu nie jest niebezpiecznie. - No i co, wielka mi sprawa, złapałeś mnie za słów- ko... - drwił robot. - Może miałem swoje przyczyny, żeby skłamać. - Jakie przyczyny? - Może miałem powody, żeby nie mówić ci wszyst- kiego... - oznajmił SRRR. - A teraz słuchaj, co do ciebie mówię: padnij! Mishkin również zdążył już usłyszeć nikłe, wysokie brzęczenie, które rozległo się gdzieś w oddali. Rzucił się na trawę i zagłębił w niej nos, w niecierpliwym pragnieniu zastosowania się do polecenia robota. Widział, jak SRRR obraca się wokół osi z dwoma blasterami w metalowych dłoniach. - Co to za dźwięk? - spytał Mishkin. - To odgłos godowy sześcionogiego proto-brontos- tegosaurusa. Kiedy te głupie stwory są napalone, próbują robić to ze wszystkim, co się rusza. - Czy nie widzą, że nie jestem właściwym obiektem dla ich zalotów? - Jasne, ale przesłanie danych ze zmysłów do mózgu zabiera im parę minut, bo proto-brontostegosaurus nie jest orłem, jeśli chodzi o inteligencję. Póki co dwudziesto- trzytonowy, rozpalony do białości stwór kuca na twojej głowie... - Więc gdzie on teraz jest? - spytał Mishkin. - Właśnie nadchodzi - powiedział robot ponuro, kręcąc młynka swymi blasterami jak prawdziwy kowboj. Brzęczenie przybrało na sile pod względem natężenia i wysokości dźwięku. Potem Mishkin zobaczył, że coś, co wygląda jak motyl o dwumetrowej rozpiętości skrzydeł, przelatuje obok z trzepotem, bucząc sobie radośnie. Stwo- rzenie to nie zwróciło na nich uwagi; odleciało gdzieś na lewo. - Co to było? - spytał Mishkin. - Jasne jak cholera, że wyglądało na motyla o dwumet- rowej rozpiętości skrzydeł - odparł robot. - Tak właśnie sądziłem. Ale wcześniej powiedziałeś... - Tak, tak, tak - odrzekł robot z rozdrażnieniem. - To chyba oczywiste, co się zdarzyło. Ten stwór przypomi- nający motyla nauczył się naśladować odgłos godowy proto-brontostegosaumsa. Mimetyzm to zjawisko powsze- chne w całej galaktyce. - Powszechne zjawisko? Ale jemu udało się zaskoczyć nawet ciebiel - I co w tym dziwnego? Po raz pierwszy natknąłem się na to motylopodobne stworzenie. - Powinieneś o nim wiedzieć wcześniej - zauważył Mishkin. - Błąd. Zostałem zaprogramowany tak, by dostrzegać i radzić sobie z sytuacjami i rzeczami, które mogą być niebezpieczne dla ludzi. A ten wielki stary owad umie tylko trzepotać skrzydłami i nie mógłby zrobić ci krzywdy, chyba że próbowałbyś go połknąć. Jest więc całkiem naturalne, że nie mam nic na jego temat w moich plikach pamięciowych. Powinieneś uświadomić sobie, koleś, że nie jestem jakąś cholerną encyklopedią. Umiem radzić sobie ze wszystkimi niebezpiecznymi stworami, a nie z każdą pieprzoną kreatu- rą, która chodzi, pływa, lata, pełza, ryje w ziemi lub w jakikolwiek inny sposób przemieszcza się po okolicy. Kojarzysz, synu? - Kojarzę - odrzekł Mishkin. - I mam nadzieję, że wiesz, co robisz. - Tak się przypadkiem zdarzyło, że właśnie po to zostałem zbudowany - oznajmił SRRR. - Chodź, ruszaj- my na tę naszą przechadzkę. 5. PRZYGOTOWANE WCZEŚNIEJ OŚWIADCZENIE "Już od jakiegoś czasu mam problemy ze swym umysłem. Pojawiają się w nim idee i obrazy. Nie wiem jednak, co spośród nich jest realne, a co złudne. Czasem wydaje mi się, że dzisiaj już jadłem, a potem okazuje się, że nie. Czasem myślę, że żyłem, a potem dochodzę do wniosku, iż to nieprawda. Nie mogę sobie przypomnieć, dlaczego tu jestem i o jakie przestępstwo zostałem oskarżony. Niezależ- nie od tego, co to może być, jestem przekonany o swojej niewinności. Twierdzę, że jestem niewinny, bez względu na to, co zrobiłem". Mishkin uniósł pełen nadziei wzrok i zobaczył wtedy, że zniknęli przysięgli i sędzia, że zniknął cały świat, a znudzony strażnik przerzuca stare wydanie czasopisma "Rolling Stone". Mishkin zatrzymał się nagle. - O co chodzi? - spytał robot. - Widzę coś na wprost przed nami. - Wielki mi problem - szydził robot. - Ja widzę przed nami bardzo dużo rzeczy. Zawsze widzę mnóstwo rzeczy wprost przed sobą. Chryste, przecież wszyscy zawsze widzą przed sobą bardzo wiele rzeczy. - Ale to coś przed nami wygląda mi na zwierzę. - No i co w tym takiego niezwykłego? Rzecz, którą Mishkin zobaczył wprost przed nimi, miała na oko rozmiar i kształt tygrysa, wyposażona jednak była w krótszy ogon i większe stopy. Wyglądała na bardzo złośliwą, głodną i pozbawioną skrupułów halucynację. - Wygląda niebezpiecznie - zauważył Mishkin. - To świadczy, jak niewiele w gruncie rzeczy o niej wiesz - oznajmił robot. - Istota, którą tam widzisz, to gruboskór, będący stworem roślinożernym, mającym upo- dobania takie jak krowa, tylko jeszcze bardziej bojaźliwym. - Ale spójrz na te zębiska. - Nie pozwól, by jego zęby wyprowadziły cię w pole. - Mimetyzm? - Tak jest, mój asie przestworzy. A teraz pozbieraj się do kupy i ruszajmy naprzód. Poszli dalej poprzez purpurową równinę. Robot, nie zadając sobie nawet trudu, by wyciągnąć blastery, pogwiz- dywał "Piosenkę Elmera". Mishkin, który wędrował dwa kroki za nim, gwizdał "Walca Triste". Gruboskór obrócił się w ich stronę i spojrzał na nich oczami koloru skrzepłej krwi jaka. Ziewnął, odsłaniając siekacze wielkie jak tureckie bułaty. Przeciągnął się, a przy tym ruchu mięśnie na obu jego bokach zafalowały niczym leniwe ośmiornice, zmagające się ze sobą pod cienką warstewką plastiku. - Jesteś pewien, że to stwór roślinożerny? - spytał Mishkin. - Nie jada nic oprócz trawy i mleczu - stwierdził robot. - Jakkolwiek od czasu do czasu lubi sobie wrąbać cebulkę. - Wygląda na dosyć złośliwą bestię. - Natura potrafi stwarzać miliardy pozorów. Człowiek i robot podeszli bliżej do obcego stworzenia. Gruboskór położył uszy po sobie. Jego ogon wyprostował się i usztywnił, sięgając teraz wysoko w górę niczym wskaźnik na jakiejś tarczy kontrolnej, kierujący się w stronę tej jej części, nad którą widnieje napis "Poważne kłopoty". Pokazał kły, wyglądające jak okrutne, zakrzywione zęby diabelskich wideł. Warknął; usłyszawszy ten pomruk kilka pobliskich perypatetycznych drzew opuściło gałęzie, wydo- było z ziemi korzenie i zdecydowało się wyruszyć na poszukiwanie jakiegoś spokojniejszego miejsca, gdzieś na północnych rubieżach. - W tym wypadku natura przesadziła - oznajmił Mishkin. - Mógłbym przysiąc, że ten stwór zamierza nas zaatakować. - Natura zwykle przesadza - wymądrzał się robot. - Taka już jest natura natury. Znajdowali się teraz w odległości około dziesięciu metrów od gruboskóra, który stał całkowicie nieruchomo, dosko- nale naśladując śmiertelnie niebezpieczne zwierzę, mające właśnie zaszarżować z furią i zabić wszystkich ludzi, którzy znajdą się w polu jego widzenia - a także, być może, robota i parę drzew, tak po prostu, by dodać sobie animuszu. Mishkin zatrzymał się. - Spójrz teraz - powiedział. - Coś z nim jest nie tak, jak być powinno. Myślę... - Za dużo myślisz - powiedział robot silnym, zdecy- dowanym tonem. - Na litość boską, człowieku, trzymaj nerwy w garści. Jestem robotem SRRR, wyszkolonym specjalnie w celu wykonywania takich zadań i daję ci słowo, że ta żałosna krowa w tygrysiej skórze... W tym właśnie momencie gruboskór zaatakował. Jeszcze ułamek sekundy wcześniej tkwił w bezruchu; chwilę potem rzucił się do przodu w dzikim skoku, a jego pazury i zębiska błysnęły złotem w wieczornym blasku szafirowego słońca Harmonii oraz matowej, tajemniczej, czerwonej gwiazdy, będącej jego wspohowarzyszem w układzie po- dwójnym. Bestia zaatakowała ich, osiągając przy tym najwyższy możliwy stopień swych mimetycznych zdolności, do złudzenia przypominając wygłodniałe, dzikie, wszyst- kożerne stworzenie, które nie zwraca uwagi na to, kogo atakuje, zwłaszcza jeśli cel ataku jest niezbyt dużych rozmiarów i nie ma prawie nic, co mógłby przeciwstawić pazurom i kłom drapieżnika. - A kysz, gruboskór, a kysz! - nawoływał robot niezbyt przekonującym tonem. - Padnij! - krzyknął Mishkin. — Aaaaagggrrrh!!! - ryknął gruboskór. 6. - Tom, czy nic ci nie jest? Mishkin zamrugał oczami. - Czuję się dobrze - odparł. - Ale nie wyglądasz najlepiej. Mishkin zachichotał; było to śmieszne spostrzeżenie. - Co w tym takiego śmiesznego? - Ty jesteś śmieszny. Nie mogę nawet cię zobaczyć i to jest śmieszne. - Wypij to. - Co to jest? - Nic. Po prostu to wypij. - Wypij nic, a zamienisz się w nicość! - ryknął Mishkin. Z najwyższym wysiłkiem otworzył oczy. Nie widział niczego. Zmusił się do widzenia jakichś rzeczy. I co teraz? Jaka to była reguła... ? Ach, tak: Pojęcie rzeczywistości uzyskuje się przez nieskończone wymienianie poszczególnych obiektów. A zatem: stoliczek przy łóżku, żarówka fluores- cencyjna, żarówka z drucikim, piecyk, kuferek, półka z książkami, maszyna do pisania, okno, pustaki, szklanka, butelka mleka, dzbanek do kawy, gitara, wiaderko na lód, przyjaciel, torba na śmieci... et cetera. - Uzyskałem poczucie realności - oznajmił Mishkin z cichą dumą. - Teraz już wszystko będzie ze mną w porządku. - Czym jest rzeczywistość? - Jedną z wielu możliwych iluzji. Mishkin zaniósł się płaczem. Pragnął rzeczywistości wyłącznie dla siebie. To, co działo się teraz, było straszne; było nawet gorzej niż poprzednio. Teraz cokolwiek... To nie może się dziać naprawdę, pomyślał. Jednak najwyraźniej działo się: gruboskór, niczym oczywisty dowód swej realności, zbliżał się do niego w niezwykle wiarygod- nym wirze własnych pazurów i kłów. Mishkin zagrał na gambit. Rzucił się w bok, a bestia przemknęła obok niego. - Strzelaj! - krzyknął Mishkin, dotykając w tym momencie sedna rzeczy. - Nie powinienem zabijać roślinożernych zwierząt - oznajmił robot. Mówił to jednak bez przekonania. Gru- goskór zawrócił i atakował ponownie, śliniąc się na myśl d rychłym posiłku. Mishkin odskoczył w lewo, potem w prawo. Gruboskór, niczym groźny cień, naśladował jego ruchy. Otworzył swe potężne szczęki. Mishkin przy- mknął oczy. Nagle poczuł na twarzy gorący podmuch. Usłyszał warkot, skowyt, a potem odgłos czegoś ciężkiego, padają- cego na ziemię. Otworzył oczy. Robot w końcu zdecydował się użyć blastera i położył bestię jednym precyzyjnym strzałem, prosto pod nogami Mishkina. - Roślinożerny... - stwierdził Mishkin z goryczą. - Wiesz, koleś, istnieje coś takiego, jak mimetyzm zachowania. W niektórych przypadkach zachowanie mi- metyczne prowadzi do tego, że roslinożerca zaczyna pro- wadzić tryb życia naśladowanego drapieżnika, do tego stopnia nawet, że żywi się mięsem, co dla zwierzęcia roślinożernego jest nie tylko odrażające, ale może również prowadzić do niestrawności. - Wierzysz w to, co mówisz? - Nie - odparł robot żałośnie. - Nie rozumiem jednak, jakim cudem to stworzenie nie znalazło się w moich plikach pamięciowych. Zanim na tej planecie umieszczono magazyny, przez dziesięć lat była ona pod stałą obserwacją. Zwierzę takich rozmiarów, jak to, nie mogłoby w żaden sposób uniknąć namierzenia przez czujniki. Można powie- dzieć bez przesady, że jeśli chodzi o wiedzę na temat niebezpieczeństw, Darbis IV jest tak samo dobrze znana, jak sama Ziemia. - Chwileczkę! - wtrącił się Mishkin. - Powiedziałeś, że jaka to jest planeta... ? - Darbis IV, planeta, na którą zostałem zaprogra- mowany. - To nie jest Darbis IV - stwierdził Mishkin ze zbolałym wyrazem twarzy. Czuł się chory, smutny, skazany na zagładę. - Ta planeta nazywa się Harmonia... Wysłali cię na niewłaściwą planetę. 7. Jesteś zmęczony ciągłym, jednostajnym przepływem? Masz harmonii? Skorzystaj zatem z usług naszej TELEFONICZNEJ SŁUŻBY PRZERYWNICZEJ Wybierz sobie coś z oferowanego przez nas, pełnego asortymentu Pauz, Taktów, Przerw i Zaćmień. Robot zachichotał nieszczerze. - Obawiam się, koleś, że jesteś trochę spiczniały - oznajmił. - Syndrom temporalnej afazji historycznej - oto moja diagnoza, chociaż, Bóg mi świadkiem, nie jestem lekarzem. Przypuszczam, że napięcie nerwowe... Mishkin potrząsnął głową przecząco. - Pomyśl sam - powiedział. -Kilkakrotnie pomyliłeś się poważnie w kwestiach niebezpieczeństw, które pojawiły się na tej planecie. Twoje pomyłki były niewiarygodnie wielkie, wręcz skandaliczne. - To rzeczywiście jest dziwne-przyznał robot. - Jak- kolwiek trudno mi w tej chwili znaleźć rozsądne wy- tłumaczenie tego faktu. - Za to ja mogę je znaleźć. Wszystko im się miesza w dostawach do tego magazynu już od czasu, gdy został założony. Podobnie spieprzyli sprawę również w twoim wypadku. Powinni byli wysłać cię na Darbis IV, a dotarłeś na Harmonię. - Właśnie się nad tym zastanawiam - stwierdził SRRR. - Zrób to - poradził Mishkin. - Mam już pewną myśl - oznajmił robot. - My, roboty SRRR, jesteśmy powszechnie znane z szybkości naszych reakcji synaptycznych. - Brawo - pochwalił go Mishkin z niezbyt dużym entuzjazmem. - I do jakich konkluzji doszedłeś? - Myślę, że biorąc pod uwagę dostępne dane, twoja hipoteza jest całkiem prawdopodobna. Rzeczywiście wy- gląda na to, że zostałem dostarczony na niewłaściwą planetę. A to, oczywiście, stawia przed nami określone problemy. - Co oznacza, że musimy teraz solidnie pogłówkować. - Najwyraźniej. Pozwól jednak, że zwrócę twoją uwagę na fakt, iż zbliża się właśnie do nas jakieś stworzenie o nieznanych skłonnościach i apetytach. Mishkin kiwnął głową z roztargnieniem. Wydarzenia następowały po sobie zbyt szybko, a on potrzebował planu. By uratować swoje życie, musiał myśleć, nawet gdyby to myślenie miało go kosztować utratę życia. Robot był zaprogramowany na Darbis IV. Mishkin był zaprogramowany na Ziemię. A teraz obaj byli na Harmonii, niczym dwaj ślepcy w pomieszczeniu z kotłem parowym. Najbardziej rozsądnym sposobem działania był, w wypadku Mishkina, powrót do magazynu. Tam mógłby przekazać na Ziemię informacje o awarii i poczekać, aż część zamien- na, ewentualnie zamieniony robot albo też obie rzeczy razem zostaną dostarczone na Harmonię. Jednak trwałoby to prawdopodobnie całe miesiące, a może nawet lata. Część zaś, której potrzebował, znajdowała się w odległości zaledwie kilku kilometrów. Mimo to wycofanie się teraz było najbezpieczniejszym wyjściem. Potem jednak Mishkin pomyślał o konkwistadorach, którzy pojawili się w Nowym Świecie, wycinając przed sobą drogę poprzez nieskończoną dżunglę, spotykając się z Nieznanym i ujarzmiając je. Czyżby był w mniejszym stopniu męski niż ci zdobywcy? A czy Nieznane zmieniło się w jakiś zasadniczy sposób od czasów, gdy Fenicjanie przepłynęli swymi statkami przez Słupy Herkulesa? Nigdy by sobie tego nie wybaczył, gdyby teraz zawrócił i przyznał się do tego, iż nie jest mężczyzną w takim stopniu jak Hanibal, Cortez, Pizarro i pozostali znani Z historii twardziele. Z drugiej strony, gdyby ruszył naprzód i zawiódł, nie miałby już żadnego, ja", które mógłby tak czy inaczej oceniać. Zdecydował, że naprawdę pragnie pójść śmiało do przodu i zwyciężyć, jednak wyłącznie w wypadku, gdy nie będzie to oznaczało, że da się zabić. Ogólnie rzecz biorąc, był to interesujący problem, który można z powodzeniem rozważać przez całkiem długi czas. Zaledwie kilka tygodni rozważań mogłoby doprowadzić go do sformułowania prawidłowej odpowiedzi i oszczędzić mu niesłychanych... - Ten stwór zbliża się dość szybko - powiedział robot. - No więc... ? Zastrzel go. - Może jest nieszkodliwy. - Najpierw strzelmy, a potem będziemy się nad tym zastanawiać. - Strzelanie nie jest panaceum na wszystkie niebez- pieczne sytuacje. - Na Ziemi jest. - Na Darbis IV nie - stwierdził robot. - Tam najlepszą strategią jest pozostanie bez ruchu. - Problem polega więc na tym - oznajmił Mishkin - czy to miejsce przypomina raczej Ziemię, czy też Darbis IV? - Gdybyśmy to wiedzieli - skonstatował robot - wte- dy naprawdę bylibyśmy w posiadaniu cennej informacji. Nowe zagrożenie okazało się glistą o długości około sześciu metrów, koloru pomarańczowego, z czarnymi pa- sami wokół każdego ze swych segmentów. Glista miała pięć głów, tworzących kiść na jednym z końców jej cielska. Każda z głów wyposażona była w jedno wielosoczewkowe oko i głębokie, bezzębne, wilgotne usta o zielonych wargach. - Coś, co jest tak duże, musi być niebezpieczne - za- uważył Mishkin. - Nie na Darbis - powiedział robot. - Tam, im stwory są większe, tym milsze. Trzeba zwracać uwagę przede wszystkim na małych drani. - Co, według ciebie, powinniśmy teraz zrobić? - spytał Mishkin. - Zabij mnie, ale nie mam zielonego pojęcia - stwier- dził robot. Glista zbliżyła się do nich na odległość trzech metrów. Jej usta otworzyły się. - Strzelaj! - krzyknął Mishkin. SRRR uniósł blastery i wypalił prosto w uniesioną szyję glisty. Kilka głów robaka mrugnęło i przybrało wyraz pełnej irytacji. Nie dało się zaobserwować żadnej innej zmiany w wyglądzie czy zachowaniu stwora. Robot ponownie uniósł blastery, ale Mishkin poradził mu, żeby się powstrzymał. - Tym nic nie zdziałamy - stwierdził. - Czy coś innego przychodzi ci do głowy? - Zachowanie bezruchu. - Do diabła z tym, myślę, że powinniśmy zacząć uciekać gdzie pieprz rośnie. - Nie ma na to czasu - skonstatował robot. - Nie ruszaj się! Mishkin zmusił się do tego, by zastygnąć w nieruchomej pozycji, gdy zbliżały się do niego głowy dżdżownicy. Zacisnął powieki i usłyszał następującą konwersację: - Zjedzmy go, co, Vince? - Zamknij się, Eddie, zeszłej nocy zjedliśmy całego trąboślima; chcesz, żebyśmy dostali niestrawności? - Ciągle jeszcze jestem głodny. ~- Ja też. -I ja. Mishkin otworzył oczy i zobaczył, że pięć głów glisty rozmawia ze sobą. Ta, którą inne nazywały "Vince", Znajdowała się pośrodku i była zauważalnie większa od pozostałych. Vince mówił właśnie: - Chłopaki, osłabiacie mnie; wy i to wasze ciągłe jedzenie! Gdy tylko udało mi się doprowadzić nasze ciało do jakiegoś przyzwoitego kształtu dzięki tej całej gimnas- tyce, którą robiliśmy w zeszłym miesiącu, wy chcecie jak najszybciej dorobić się brzucha i zmarnować cały wysiłek. Druga głowa zaczęła biadolić: - Możemy jeść, co tylko chcemy, i wtedy, kiedy nam się żywnie podoba. Nasz papa, niech jego dusza spoczywa w spokoju, powiedział, że nasze ciało należy do nas wszystkich i że powinniśmy dzielić się nim po równo. - Papa powiedział także, że mam się wami opiekować, dzieciaki - oznajmił Vince - ponieważ żaden z was nie ma wystarczająco dużo rozumu, żeby choćby wspiąć się na drzewo. A poza tym papa nigdy nie jadał cudzoziemców. - To prawda - druga głowa zwróciła się do Mish- kina. - Jestem Eddie. Pozostałe głowy również na niego spojrzały. - Ja jestem Lucco. - Ja nazywam się Joe. - Ja Chico. A to jest Vince. Dobra, Yince, a teraz go zjemy, bo jest nas czterech i zmęczyliśmy się już tym, że wydajesz nam rozkazy, ponieważ jesteś najstarszy; od tej pory będziemy robić dokładnie to, na co tylko będziemy mieli pieprzoną ochotę, a jeśli ci się to nie podoba, to możesz się wypchać. Zrozumiałeś, Vince? - Zamknijcie się! - ryknął Vince. - Jeśli ktokolwiek zabierze się tu teraz za jakieś żarcie, to będę ja, a nie nikt inny! - A co z nami... ?! - zaskamlał Chico. - Papa powiedział... - Cokolwiek zjem ja, będzie to również dla was - stwierdził Yince. - Tak, ale my nie będziemy w stanie posmakować niczego, dopóki nie zjemy tego sami - oznajmił Eddie. - Trudno - zadrwił Vince. - Będę smakował za nas wszystkich. Mishkin odważył się odezwać. - Przepraszam, Vince... - Dla ciebie "pan Pagliotelli" - usłyszał. - Chciałem tylko zwrócić uwagę na fakt, że jestem formą życia obdarzoną inteligencją i że tam, skąd pochodzę, żadne inteligentne stworzenie nie je innego inteligentnego stworzenia, z wyjątkiem naprawdę nadzwyczajnych sytuacji. - Próbujesz uczyć mnie manier? - spytał Vince. - Mam wielką ochotę przetrącić ci kręgosłup za wygłoszenie podobnej uwagi. A poza tym, to ty zaatakowałeś mnie pierwszy. - To było jeszcze zanim stwierdziłem, że jest pan inteligentny. - Próbujesz się ze mnie nabijać? - spytał Vince. - ja - inteligentny? Nigdy nie skończyłem żadnej wyższej szkoły! Od czasu, kiedy umarł papa, musiałem pracować przez dwanaście godzin na dobę w sklepie żelaznym, po to tylko, żeby utrzymać te dzieciaki w glizdocińcu. Ale przynajmniej jestem wystarczająco bystry, żeby wiedzieć, ze nie jestem bystry. - Wydajesz mi się całkiem bystry - powiedział Mishkin lizusowskim tonem. - Tak, oczywiście, mam pewną wrodzoną przenik- liwość. Jestem może nawet tak samo bystry, jak którakol- wiek inna, wykształcona, makaroniarska glista. Jednak studia wyższe... . - Oficjalna edukacja jest zwykle przeceniana - zwrócił uwagę Mishkin. - Wiem o tym doskonale - stwierdził Vince. - Jednak jak inaczej można sobie dawać radę w świecie? - To ciężki los - przyznał Mishkin. - Będziesz się ze mnie śmiał, kiedy ci to powiem, ale zawsze naprawdę pragnąłem studiować grę na skrzypcach. Czy to nie śmieszne? - Ani trochę - powiedział Mishkin. - Czy możesz sobie wyobrazić mnie, wielkiego, głupiego Vince'a Pagliotelli, który gra jakiś kawałek z "Aidy" na pieprzonych skrzypeczkach? - Dlaczegóżby nie? - spytał retorycznie Mishkin. - Jestem pewien, że masz talent. - Wiecie, jak ja osobiście to widzę? - ciągnął Vince. - Miałem kiedyś piękny sen. Potem przyszło życie, obciążone odpowiedzialnością i musiałem wymienić nierealną, pajęczą tkaninę mojej wizji na szorstki szary materiał... na mate- riał... - Pogoni za chlebem... ? - zasugerował Mishkin. - Obowiązku? - spytał Chico. - Odpowiedzialności? - odezwał się robot. - Nie, żadna z waszych sugestii nie jest dokładnie tym, o co mi chodzi. Nieokrzesany prostak, taki jak ja, nie powinien męczyć się poszukiwaniem wyrazów bliskoznacznych. - Być może powinieneś zmienić terminy kluczowe - zasugerował robot. - Spróbuj na przykład tego: "pajęczą tkaninę poezji na szorstką odzież codzienności". Vince przyjrzał się robotowi, a potem spytał Mishkina: - Kim jest ten twój przemądrzały koleżka? - To robot SRRR - odparł Tom. - Ale jest na niewłaściwej planecie. - W takim razie powiedz mu, żeby uważał na to, co mówi. Nie pozwolę, żeby jakiś cholerny robot odzywał się do mnie w ten sposób. - Przepraszam, jeżeli cię uraziłem - powiedział robot skwapliwie. - Nic się nie stało. Sądzę, że nie zjem żadnego z was. Ale jeśli chcecie mojej rady, to powiem wam, żebyście uważali tutaj na każdy swój krok. Nie wszyscy są tak z gruntu gapowaci, poczciwi i dziecinni jak ja. Inne osoby w tym lesie zjedzą was w tym samym momencie, w którym was zobaczą. Szczerze mówiąc, raczej was zjedzą, niż będą na was patrzeć, ponieważ żaden z was nie wygląda na tyle dobrze, by miało sens wgapianie się w niego. - Na jakie rzeczy powinniśmy w szczególności uwa- żać? - spytał Mishkin. — W szczególności na wszystko - odpowiedział Vince. 8. Mishkin i robot podziękowali dobrodusznej makaroniar- skiej gliście, po czym ukłonili się grzecznie jej źle wy- chowanym braciom. Ruszyli dalej przez las, ponieważ nie wyglądało na to, by w tej chwili istniała jakaś inna możliwa droga. Wędrowali powoli, a potem nieco szybciej, i każdy Z nich czuł, że gdy stawiają kroki, towarzyszy im surowy oddech i gniewne pokasływanie staromodnej moralności, która wlecze się, jak zwykle, parę metrów za nimi. Robot skomentował ten fakt, ale Mishkin był zbyt zaabsorbowany, żeby odpowiedzieć. Mijali potężne, dzikie drzewa, które patrzyły na nich swymi bursztynowymi oczami, ukrytymi w zielonkawym półcieniu. Gdy już przeszli obok nich, drzewa zaczęły szeptać do siebie na ich temat. . - To była naprawdę banda jakichś dziwaków - po- wiedział wielki wiąz. - Myślę, że oni mogli być optyczną iluzją - stwierdził dąb. - Zwłaszcza ta mała metalowa rzecz. - Och, moja głowa! -jęknęła wierzba płacząca. - Co za noc! Pozwólcie, że wam o tym opowiem... Mishkin i robot wkraczali do ukrytych zakamarków lasu, w coraz gęstszy mrok, gdzie, niczym upiory, trwały wciąż jeszcze w nikłych wyziewach niewyraźne wspomnienia minionej świetności prastarych drzew. (Wokół cieni świę- tych pni dawno umarłych drzew o przetrąconych kręgo- słupach moralnych widoczna była blada, śmiertelna lumine- scencja, która oplatała się dookoła ich nieistniejących gałęzi). - Wyraźnie panuje tu posępna atmosfera - oznajmił Mishkin. - Takie hece zwykle nie wpływają na mnie w naj- mniejszym stopniu - powiedział robot. - My, roboty, mamy tendencję do całkowitego braku emocji. Mimo to wbudowano nam obwody empatii, zatem doświad- czamy niektórych uczuć zastępczo; choć w gruncie rzeczy nie różni się to od doświadczania ich naprawdę, z pie- rwszej ręki. - Ho, ho! - powiedział Mishkin. - Z tego właśnie powodu jestem skłonny zgodzić się z tobą. Rzeczywiście, atmosfera jest tu posępna. Jest także upiorna. Robot należał do gatunku dobrodusznych poczciwców i nawet w przybliżeniu nie był tak bezdusznie mechaniczny, jak można by przypuścić, oceniając go po wyglądzie. Wiele lat później, gdy kadłub miał już prawie cały pokryty rdzą, a jego metalowe ręce poorane były wyraźnymi bruzdami z powodu zmęczenia materiału, zwykł opowiadać swym dzieciakom-robotom o Mishkinie: - Był cichym człowiekiem - mówił - i mogłybyście pomyśleć, że jest nieco prostoduszny. Jednak była w nim także jakaś wzruszająca szczerość i pragnienie zaakcep- towania własnej sytuacji, które zdobywało serce wszystkich. W sumie powiedzieć można, że był prawdziwym człowie- kiem; nigdy już nie spotkamy takich jak on. Dzieci robota mówiły wówczas: - Oczywiście, dziadku, po czym odchodziły, by śmiać się za jego plecami. Były gładkie, lśniące i jasne, i sądziły, że tylko one na całym świecie są robotami nowoczesnymi. Nigdy nie przyszłoby im do głowy, że było wiele takich robotów przed nimi i że po nich przyjdą następne, które także takie będą. Takie już jednak są młode roboty i nie poradzi na to żaden progra- mista. Jednak miało to wydarzyć się dopiero w odległej przy- szłości. Teraz był robot i był Mishkin, wędrujący wspólnie poprzez głębinę lasu, obaj wypełnieni niezwykle subtelną, wysublimowaną wiedzą, zupełnie nie a propos ich obecnej sytuacji. Prawdopodobnie właśnie wtedy Mishkin doszedł do swej wielkiej, przełomowej konstatacji, iż wiedza nigdy nie ma nic wspólnego z aktualną sytuacją, w jakiej znajduje się jej posiadacz. Potrzebuje się zawsze jakiejś innej wiedzy i człowiek naprawdę mądry buduje swoje życie właśnie na wiedzy o bezużyteczności wszelkiej wiedzy. Mishkin martwił się z powodu niebezpieczeństw, które na niego czyhały. Chciał zrobić to, co trzeba, gdy stanie twarzą w twarz z zagrożeniem. Był niespokojny z powodu niewiedzy, dotyczącej prawidłowych działań w takich sytu- acjach. Śmieszności obawiał się bardziej niż samej śmierci. - Posłuchaj - powiedział do robota. - Musimy podjąć jakąś decyzję. W każdej chwili możemy natknąć się na niebezpieczeństwo i naprawdę musimy zdecydować, jak będziemy stawiać mu czoło. - Czy masz jakieś sugestie? - spytał robot. - Moglibyśmy rzucić monetę-zaproponował Mishkin. - To klasyczny przykład fatalizmu - skonstatował robot - będącego dokładnym przeciwieństwem naukowego podejścia do rzeczywistości, które obaj reprezentujemy. Zdawać się na przypadek po całym tym szkoleniu, które obaj przeszliśmy? To wręcz nie do pomyślenia! - Mnie samemu to również się nie podoba - odparł Mishkin. - Jednak myślę, że obaj możemy się zgodzić, iż całkowity brak planu działania jest katastrofalnym roz- wiązaniem. Robot wystąpił z propozycją: - Być może powinniśmy podejmować decyzję w każdej z tych spraw zgodnie z jej specyfiką. - Czy będziemy mieli na to czas? - spytał Mishkin. - Oto szansa, by to stwierdzić - odpowiedział robot. Wprost przed nimi Mishkin zobaczył płaską, cienką istotę o dużej powierzchni, przypominającą arkusz papieru lub kawałek materiału. Miała ona mysi kolor. Unosiła się na wysokości około metra nad powierzchnią Harmonii. Kierowała się wprost w ich stronę, jak wszystkie inne stworzenia na tej planecie. - Jak sądzisz, co powinniśmy zrobić? - rzucił pytanie Mishkin. - Niech mnie diabli, jeśli mam choćby blade pojęcie na ten temat - stwierdził SRRR. - Zamierzałem zapytać ciebie. - Nie sądzę, żebyśmy zdołali przed tym uciec. - A ja nie sądzę, by pomogło nam zachowanie bez- ruchu. - Czy powinniśmy do tego