Shagan Steve - Wendeta
Szczegóły |
Tytuł |
Shagan Steve - Wendeta |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Shagan Steve - Wendeta PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Shagan Steve - Wendeta PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Shagan Steve - Wendeta - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
STEVE SHAGAN
Strona 3
Wendeta
The Vendetta
Przełożył
Piotr Ciepielak
Rozdział 1
- Ramon?
- Tak.
- Tu Julito.
- Jak leci?
- Como siempre.
- Kiedy przywiozłeś?
- Ostatniej nocy.
- Gdzie?
- Skład grubej ryby.
- Zabawne, chyba musisz być sombra.
Głosy na taśmie utonęły nagle w burzy trzasków. Porucznik Jack Raines spojrzał na kolegę. Agent do
zadań specjalnych Silvio Martinez, żylasty, śniady Kubańczyk, wzruszył
ramionami.
- Pepe ich tu zgubił, ale to nie wszystko.
Raines otarł z czoła krople potu i walnął pięścią w rzężący wentylator.
- Jeszcze trochę i pomyślę, że to świetnie, działa.
Nie zwracając uwagi na narzekania Rainesa, Silvio wcisnął w magnetofonie klawisz szybkiego
przewijania.
Tutaj znowu słychać - powiedział, zatrzymując taśmę.
- Co to znaczy sombra? - spytał Jack.
Strona 4
- Cień.
- To znaczy, że Julito nie widział Ramona w „składzie grubej ryby"?
- Diabli wiedzą. To są dwaj kolumbijscy coqueros gadający ustalonym wcześniej szyfrem.
Silvio wcisnął guzik „start”, szpule ruszyły i nagrane głosy zabrzmiały czysto.
- Łowiłeś, Ramon?
- Mówiłem ci.
- Powiedz jeszcze raz.
- Ave Maria.
- P.C.?
- Santa Rosa.
- Qué bueno.
- P.C. pokazał się z tym.
- W składzie?
- Użył nowego numeru.
- Jakiego?
- Alfombras.
Zapadła głucha cisza. Żadnych zakłóceń. Żadnych głosów. Jack zerknął na Silvia, ale Kubańczyk
patrzył nieruchomo na kręcące się szpule. Głosy powróciły nagle.
- Gdzie łowił P.C.?
- Manzanillo.
- Ile?
- Ćwiartka, może więcej.
- Czym?
- Ave Maria.
- Qué bueno.
Strona 5
- Adios, Julito.
- Vaya bien, Ramon.
Rozległo się szczęknięcie. Silvio nacisnął „stop”.
- To wszystko.
- Jak Pepe to zdobył?
- To jego sprawa.
- Nie ma żadnego sposobu, żeby się z nim spotkać? - zapytał Jack.
- Przykro mi. Nie da rady.
- Ten przydział, to jak patrolowanie dżungli po nocy - westchnął znużony Jack. -
Nigdy nie widać twarzy.
- Wolisz zabójstwa?
- Wolę stare dzieje w Operacyjnym. Zbierać informacje z osiemnastu wydziałów, posyłać dalej i stać
sobie z boku. Może się rozklejam na starość, ale ja mam córkę.
- Rozumiem, amigo. Rodzina...
Raines otworzył okno wychodzące na zasnute spalinami skrzyżowanie Wilshire Boulevard i Berendo.
Do przeszklonego biura wpadł upalny, duszny podmuch.
- Te światła na skrzyżowaniu mają aureole - zauważył Jack.
- To smog.
- Nie, potrzebne mi są okulary.
- Więc załatw je. Ileż to roboty? Za bardzo się przejmujesz swoim wiekiem.
- Dochodzę do miejsca, kiedy nie wiadomo co ma iść w odstawkę: serduszko czy wihajster.
- Widujesz się z jakimiś kobietami?
- Z taką stewardesą, od czasu do czasu. Ostatnim razem byłem skołowany. To znaczy, krew mnie
zalała. Obudziłem się na kacu w jej sypialni, otoczony plakatami z walki byków.
Czułem się, jakbym zrobił sobie sam trzy numery z manią-franią.
- A gdzie się podziała stewardesa?
Strona 6
- Skrobnęła kartkę, zostawiła dzbanek kawy, której nie dało się pić, i poleciała do Panamy - Jack
westchnął. - Rozumiesz coś z tej taśmy?
- Przerzut jest w drodze. „Ave Maria” to jakieś hasło, ale co do cholery ono znaczy?
- Chciałbym jednak pogadać z Pepe.
- Zostaw to mnie - upierał się Silvio. - Gra z coquero, który przeszedł na naszą stronę, to jak
pozamałżeńska przygoda. Twój związek z informatorem jest intymny, ale kruchy. On chodzi po swym
własnym grobie. Mówię tak, bo mam gorzkie doświadczenia, amigo. Jeden błąd i po wszystkim.
Jack nie naciskał. Słyszał to i owo o kobiecie, która pracowała dla Silvia w Miami.
Kolumbijscy handlarze zamordowali ją w paskudny sposób.
- Sprawa jest w twoich rękach, stary - uśmiechnął się Jack. - Trzeba spisać tę taśmę dla Nolana.
*
John Nolan był szefem Wydziału Operacyjnego Policji w Los Angeles. Utrzymywał
się na tym stanowisku od piętnastu lat. Wytrawny politycznie gracz, błyskotliwie torował
sobie drogę przez biurokratyczne zaułki policyjnej struktury Los Angeles. Miał intuicję i potrafił
wyczuć, gdzie mieszczą się prawdziwe stery polityki. Mając pracę, która nie przynosiła bogactwa,
Nolan doceniał zaletę korzystnego prezentowania się. Jego obszerne biuro mogłoby służyć prezesowi
General Motors. Było eleganckie i dostojne, wygodne i zarazem okazałe; każdy szczegół wystroju
obliczono na efekt. Niczego nie pominięto. Nic nie zostało użyte niewłaściwie. Dębową boazerię
podświetlały lampy, ukryte dyskretnie w suficie. Z wielkiego okna rozciągał się widok na miasto.
Jedyną niestosowną rzeczą w tym wnętrzu była ryba morska, długości prawie dwóch metrów,
przytwierdzona do drewnianej tablicy na ścianie za wypolerowanym biurkiem Nolana. Ryba
wyglądała jak żywa, gotowa w każdej chwili zerwać się z uwięzi.
Raines z Martinezem siedzieli w głębokich, obitych skórą fotelach, patrząc na Nolana, który ssał
nerwowo wygasłe cygaro i studiował spisany z taśmy tekst. Nolan miał pięćdziesiąt sześć lat, lecz
zniszczona twarz i jej szara urzędnicza bladość dodawały mu jeszcze dziesięć.
Niechętnie zgodził się na prośbę dyrektora FBI, aby uczynić z Wydziału Operacyjnego podstawę dla
nowo tworzonej komórki do walki z narkotykami, o nazwie
„Narcotics Intelligence Force Tactical”. Ludzie pracujący tam skrócili to pretensjonalne miano do
NIFTY. Zespół składał się z personelu sztabowego, śledczych, ekspertów łączności oraz ludzi, którzy
koordynowali działania NIFTY z federalną agencją do spraw zwalczania narkotyków DEA. Każde
przestępstwo na obszarze wielkiego Los Angeles, związane z pojawieniem się kokainy, było
automatycznie notowane w NIFTY. Nolan wybrał na kierownika zespołu długoletniego szefa
Operacyjnego, porucznika Jacka Rainesa, Silvia Martineza przydzielił do pracy w NIFTY osobiście
dyrektor DEA.
Strona 7
Nolan skończył czytanie tekstu i zamknął tekturową teczkę.
- Cholerna grypsera - wymamrotał, zapalając ponownie cygaro. - A wy chłopaki wzywacie mnie w
sobotę w nocy, żebym słuchał tego gówna?
- To unikalna taśma, John - powiedział Silvio.
- To mogłoby być równie dobrze napisane hieroglifami. - Nolan wstał z wysiłkiem, podszedł do okna
i spojrzał na wielobarwne światła, rozjaśniające południową część miasta.
- Nigdy nie chciałem tej roboty w narkotykach - mówił do okna. - W ciągu ostatnich sześciu miesięcy
zabito dwóch naszych, a pięciu informatorów posiekano w kawałki. I mimo całej naszej pracy, ciągle
jesteśmy w lesie - odwrócił się od okna. - Walczymy miedziakami z przemysłem wartym sto
miliardów dolarów.
Podszedł z powrotem do biurka, zapadł ciężko w skórzany fotel z wysokim oparciem i spojrzał na
Silvia.
- Kapujesz cokolwiek z tej taśmy?
- Gruba ryba to Rafael Ordonez. „Łowić dla grubej ryby” znaczy organizować przerzut dla Ordoneza.
P.C. to Pedro Cisneros, prawa ręka Ordoneza. Zdaje mi się, że gdzieś przy meksykańskim wybrzeżu
Pacyfiku szykuje się jakaś grubsza afera.
Nolan ponownie otworzył teczkę.
- A co do diabła znaczy alfombras? - zapytał.
- Kobierzec albo dywan.
- Przypuszczam, że nie na miejscu jest pytanie, co oznacza „Ave Maria”?
- Wszystko może oznaczać - Silvio wzruszył ramionami.
Nolan wstał, obszedł biurko i zaczął przechadzać się po grubym, beżowym dywanie.
- Nigdy nie powstrzymamy tych przerzutów. Jedyne, co mogłoby im zaszkodzić, to unieruchomienie
ich systemu prania pieniędzy.
- Cholera, ale to prawie niemożliwe - rzucił Silvio.
- Bo co?
- Smurfy.
- Smurfy?
Strona 8
- Tysiące obywateli, którzy w majestacie prawa dorabiają forsę na legalizowaniu zysków ulicznych
handlarzy. Wystarczy złożyć w miejscowym banku sumę poniżej dziesięciu tysięcy, bo takiej nie
rejestrują, a potem przesłać ją do Panamy, na wyspy Bahama albo do Szwajcarii.
- To są płotki - przerwał mu Nolan. - Prawdziwy pieniądz czyszczony jest przez mafię i towarzystwa
bankowe - potrząsnął z rezygnacją głową. - Mafia, to rozumiem. Ale nasze najbardziej prestiżowe
banki przepuszczają miliardy nierejestrowanych narkodolarów i dostają za to wyłącznie klapsa od
Urzędu Skarbowego.
- Co robimy z tą taśmą? - zapytał Jack.
- Postawcie na nogi meksykańską straż przybrzeżną. I wyślijcie kopię komendantowi Alvarezowi.
Może on coś z niej zrozumie.
Kiedy dwaj detektywi wstawali do wyjścia, Nolan dorzucił:
- Dobrze, że mnie ściągnęliście. To sobotni wieczór dla nas wszystkich - westchnął. -
Czasami o tym zapominam. Idźcie do domu trochę się przespać.
Rozdział 2
Stojąc na tarasie w swym wysoko położonym mieszkaniu, Jack Raines popijał
szkocką i spoglądał na świetliste punkciki rozsiane po wzgórzach Hollywood.
Dzwonił do córki, będącej na letnim obozie. Nie zastawszy jej, zostawił tylko wiadomość o swym
telefonie. Po zakończeniu roku szkolnego Jenny zgłosiła się do pracy wakacyjnej jako młodszy
wychowawca. Przyjęto ją i objęła opiekę nad ośmiolatkami.
Jackowi wydawało się, że dojrzałość osiągnęła gwałtownie, jakby „mała dziewczynka” nagle została
cudownie przemieniona w dorosłą pannę. Jenny obdarzona była urodą swej matki. Przejęła jej
wysoką, kształtną figurę, jasne włosy i pałające, szare oczy.
Sposób bycia Laury odcisnął niezatarty ślad w powierzchowności oraz gestach córki. Byli
rozwiedzeni od pięciu lat, gdy Laura zmarła i gdy z dnia na dzień, Jack musiał przyjąć podwójną
rolę, matki i ojca. Odkąd Jenny zamieszkała z nim, zaczęły ujawniać się pewne problemy - ten rodzaj
konfliktów emocjonalnych, z którymi rzadko borykają się inni ojcowie.
Jenny okazała wiele odwagi i zrozumienia wobec nagłej, gwałtownej śmierci matki, miała natomiast
głęboko za złe Jackowi jego okazjonalne związki z innymi kobietami. Nigdy nie przyszło mu do
głowy, że własna córka mogłaby być o to zazdrosna. Dopiero z upływem czasu, po wielu szczerych
rozmowach, przyjęła do wiadomości fakt, że przygody ojca w żaden sposób nie umniejszają jego
miłości dla niej.
Jak na ironię, teraz nadeszła jego kolej, aby martwić się o przypadkowe randki córki.
Strona 9
Normalny niepokój związany z wychowaniem nastolatki potęgowały doświadczenia z pracy.
Widział nieopisane zbrodnie popełniane na dziewczynach w wieku Jenny. Jednak sumienie nie
pozwalało mu czynić z niej ofiary swego zawodu. Jego poczucie odpowiedzialności musiało więc
być poddane długim i bolesnym próbom tolerancji oraz zaufania. A Jenny tego zaufania nie zawiodła.
Łączyły ich teraz stosunki otwarte, szczere i wypełnione uczuciem.
Łyknął trochę szkockiej, westchnął ciężko i wszedł z powrotem do salonu. Dalekie odgłosy ruchu
ulicznego zdawały się podkreślać jego osamotnienie. Włączył kasetę Sinatry i wrócił myślami do
taśmy z nagraniem. Krążył wokół nazwisk oraz kryptonimów. Cisneros, Ordonez, Ave Maria, Gruba
Ryba. Myślał o kokainowej melasie, która jest teraz rafinowana gdzieś, tam, w laboratoriach, i o tych
tysiącach amerykańskich średniaków, którzy stali się czynnymi handlarzami, potęgując falę
przypływu narkodolarów do kieszeni speców od prania pieniędzy i ich kolumbijskich
zwierzchników. Czysty, biały proszek był czymś więcej niż tylko modnym narkotykiem, stał się
bronią polityczną. CIA przechwyciła instrukcje KGB, które podawały szczegóły współpracy Fidela
Castro, Vesco, Kadafiego oraz bułgarskiej służby bezpieczeństwa z kolumbijskim królem narkotyków
Rafaelem Ordonezem. Radziecka ambasada w Meksyku uruchomiła specjalną sekcję KGB, aby
wspierać i ożywiać dystrybucję kokainy w Ameryce Północnej. Znarkotyzowanie Ameryki było
znaczącym radzieckim zwycięstwem w toczonym konflikcie Wschód Zachód. NIFTY było
beznadziejnie niedoinwestowane, cierpiało na brak ludzi i sprzętu. Przypominało grupkę dzieci,
uzbrojonych w łopaty, które próbują opanować śnieżną zamieć.
Telefon zadzwonił przenikliwie.
- Cześć tata! - wykrzyknął lekko gardłowy głos. - Właśnie wróciłam z pieszej wycieczki.
- Jak ci idzie, ślicznotko?
- Jestem opalona, zahartowana i gruba.
- Może zostawiać ci resztkę mrożonych kurczaków, które zjadam na kolację?
- Obżeram się samodzielnie, to cała moja praca.
- Jak sobie radzisz z dziećmi?
- Świetnie. Przy okazji, spotkałam kapitalnego chłopaka. Ma dziewiętnaście lat. Jest starszym
wychowawcą, wybiera się do Stanford, ma na imię Patrick i bardzo go lubię.
- Temu ma służyć ten obóz. Spotykaniu nowych przyjaciół.
- To coś więcej niż przyjaźń.
Jack poczuł jak zasycha mu w gardle.
- Nie daj się nabrać na żaden wakacyjny romans.
Strona 10
Słowa Jenny poprzedziła krótka pauza:
- Chciałabym, abyś go poznał.
- Chętnie. Zamierzam do ciebie wpaść w którąś niedzielę.
- Daj mi znać, okay?
- Jasne. Potrzebujesz pieniędzy?
- Trochę by się przydało.
- Wyślę czek razem z listem.
- Dzięki, tato. - Przerwała na chwilę. - Dobrze się czujesz?
- Nigdy nie było lepiej.
- Masz smutny głos, jesteś przygnębiony.
- To tylko blues sobotniej nocy. Jest dobrze. Trzymaj się, do zobaczenia wkrótce.
Ściskam cię.
- Ja też.
- Cześć, mała.
- Cześć, tato.
Tęsknił za nią, ale zarazem wiedział, że taka czasowa separacja wyjdzie im obojgu na zdrowie.
Wziął drinka i wyszedł na taras. Patrząc na ponure, nieforemne wzgórza czuł
przygniatającą samotność, zakorzenioną w bolesnych wspomnieniach, przed którymi nie można było
się obronić ani uciec. Podniósł szklankę do ust i znieruchomiał, spostrzegłszy niezwykle jasną łunę
po drugiej stronie kanionu.
Rozdział 3
Pocąc się obficie w gorącym świetle reflektorów. Sherry Nichols skupiała całą uwagę na dwóch
aktorkach, leżących nago na czarnych satynowych prześcieradłach. Ściany i sufit pomieszczenia
wyłożone były lustrami. Powodowało to rozliczne kłopoty z oświetleniem, lecz jednocześnie dzięki
załamaniom i odbiciom, stwarzało niezwykłe możliwości kompozycyjne.
Wysoka jasnowłosa Sherry Nichols osiągnęła szczyt sławy jako reżyserka filmów pornograficznych.
Jej ostatni obraz „Lukrecja” zwrócił uwagę swoim neoekspresjonistycznym stylem oraz
zdumiewającym debiutem Candy Lane, która kręciła się teraz niecierpliwie na łóżku.
Strona 11
Nastoletnia piękność odrzuciła z ramion rękę starszej partnerki, wstała i chroniąc oczy przed
blaskiem świateł zaczęła się skarżyć:
- Sherry, siedzimy tutaj jak w kuchence mikrofalowej!
- Candy ma rację. Jedźmy już dalej - wtrąciła starsza. - Ostatecznie to nie ma być scena balowa z
„Wojny i pokoju”!
- Karen, proszę, musisz to znieść - uspokajała Sherry. - Te lustra to trudny numer.
- Ja chcę linijkę - jęczała Candy. - Dajcie mi linijkę.
- Utrzymaj swoją pozycję, dziecinko, jeszcze przez minutę, okay? - Sherry zwróciła się do asystenta -
Gdzie Lisa Chang?
- Bierze prysznic - odpowiedział wysoki, chudy młodzian.
Sherry przyklękła u stóp okrągłego łoża, którego materace wypełniała woda, i patrząc badawczo w
kamerę szukała dla Candy Lane i Karen Dara najlepszego ujęcia. Zmieniała obiektywy, usiłując
dostosować je do akcji sceny, rozmieszczenia wszystkich trzech kamer i lustrzanych odbić. Gdy
dokonywała tych kalkulacji, po jej policzkach spływały kropelki potu.
Po długiej chwili podniosła się, mówiąc do operatora:
- Użyjemy trzydziestki piątki na głównej, a pięćdziesiątki na ręcznych - przerwała. -
Ręczne kamery będą zdejmowały odbicia w lustrach. Do świateł chcę czerwone filtry.
Operator skinął głową i odszedł do stojącej obok grupki technicznych.
Sherry uśmiechnęła się do Candy:
- Spokojnie, dziecinko, już dochodzimy.
W wieku dziewiętnastu lat Candy Lane była już weteranką. Grała w piętnastu filmach hard-porno.
Miała klasyczną figurę, jej urodę wyrażały ciemnoniebieskie oczy, lekko wystające kości
policzkowe, prosty, patrycjuszowski nos oraz miękkie, pełne usta. Miała duże, jędrne piersi, płaski
brzuch i szczupłą talię. Kształtne nogi zwężały się aż do kostek, delikatnych jak sarnie pęciny. Ale jej
majątkiem były oczy Wyrażały rodzaj bezradnego, zmysłowego oddania. Jakiś rzetelny krytyk
filmowy nazwał jej niezwykłą zmysłowość
„zdumiewającym połączeniem niewinności oraz perwersyjnego wyrachowania”.
Sukces „Lukrecji” przyniósł jej kontrowersyjną sławę. Uznana została najlepszą aktorką roku w
konkursie Towarzystwa Filmów Erotycznych, występowała w wielu programach telewizyjnych. Z
dziecięcą naiwnością broniła tam pornografii jako po prostu jeszcze jednej formy wyrażania
zmysłowości w kinie.
Strona 12
Traktowano ją teraz jak gwiazdę: limuzyna na zawołanie, hotelowe apartamenty, osobny człowiek do
makijażu oraz roboczy przydział kokainy wysokiej jakości.
Zaczynała karierę od pozowania dla pornograficznych magazynów. Następnie awansowała na
pieszczoszkę - tak nazywano dziewczyny, które przy wyłączonych kamerach uprawiały oralny seks z
męskim gwiazdorem, podniecając go do granicy orgazmu, podczas gdy główna aktorka czekała na
swe wejście. W miarę jak rosła cena i sława Candy, wzrastała też ilość zużywanej przez nią kokainy.
Była „królową śniegu” - potrzebowała trzech gramów dziennie.
Główną gwiazdą, we własnym mniemaniu, była kobieta leżąca obok Candy. Kształtna figura i
wykwintny sposób bycia Karen Dara dobrze jej służyły. Występowała kiedyś jako modelka w
telewizyjnej reklamie mydła, sprzedawanego w całych Stanach. Wytworną wersją urody przeciętnej
Amerykanki zainteresował się reżyser porno z San Francisco, proponując jej główną rolę w
wysokobudżetowym filmie pod tytułem „Playgirls”. Był to przebój w kinach i bestseller na rynku
wideo. Główna scena filmu, ukazująca Karen oraz trzy inne młode dziewczyny w zbiorowym akcie
miłosnym zdumiewała autentyzmem. Jednakże jej sceny z mężczyznami były znacznie bardziej
powściągliwe. Oczy traciły blask, a ciało, usta i ręce poruszały się mechanicznie.
W jednym z pierwszych filmów Karen John Traynor, gwiazdor królujący wśród aktorów porno,
znalazł osobistą przyjemność w ukaraniu jej za to w trakcie kręcenia orgiastycznej sekwencji. Ale
odkąd Karen osiągnęła sławę, jej kontrakt zawierał klauzulę, że sceny z mężczyznami będą
dublowane.
- Chciałabym jeszcze jedną linijkę - wyszeptała Candy.
- Jasne, dziecinko - Karen uśmiechnęła się i przesunąwszy nogi na brzeg łóżka, uformowała
starannie, na szklanym blacie stołu cztery linie kokainy. Candy pochyliła się, wciągnęła nosem trzy z
nich, a ostatnią nabrała na palec i wtarła sobie w dziąsła.
- Gdzie Sherry? - zapytała.
- Sprawdza stajnię naszego wałacha - odparła z posępną niechęcią Karen.
- Ty rzeczywiście go nienawidzisz, prawda?
- Nigdy się tego nie dowiesz.
*
Sherry Nichols weszła do salonu, którego sufit tworzyło półkoliste sklepienie, a wnętrze wypełniały
włoskie meble i dywany.
John Traynor leżał nago, rozwalony na sofie. Nogi miał rozwarte, a dwie młode dziewczyny, klęcząc
przed nim, pobudzały jego ogromnego członka.
- Jak ci idzie? - zapytała.
Strona 13
- Już kończymy - Traynor uśmiechnął się krzywo.
- Pokryjesz Candy w puencie tej sekwencji lesbijskiej - wyjaśniła Sherry. - Są trzy kamery, tak że nie
martw się o ujęcia.
- Kapuję.
- Stella, idziesz ze mną - Sherry kiwnęła na rudowłosą pieszczoszkę.
*
W kuchni nalany, siwy facet o twarzy emerytowanego boksera pożerał wielką, piętrową kanapkę.
Ważył jakieś sto trzydzieści kilo. Na palcu nosił pierścień z diamentem wielkości winogrona. Leo
„Wieloryb” Whelan kontrolował produkcję oraz kolportaż czasopism, książek, kaset i filmów porno
na całym Zachodnim Wybrzeżu. Dzielił też nieodpłatnie wysokoprocentową kokainę pomiędzy swych
aktorów i członków zespołu technicznego.
- Jesteśmy gotowi, Leo - powiedziała Sherry.
Wieloryb skinął głową, czknął i warknął na Stellę:
- Chcesz śniegu?
- Oczywiście, że Stella chce trochę śniegu - odparła Sherry. - Stella nie może grać bez śniegu - i
odwróciwszy się do nagiej pieszczoszki, rzuciła drwiąco - prawda, kochanie?
- To pomaga - Stella uśmiechnęła się niewyraźnie.
Opasły król porno wyjął z kieszeni małą, celofanową torebkę i wręczył rudej. Stella usypała z
proszku osiem białych linii i jedną po drugiej, chciwie wciągnęła je przez nos.
- Chodźmy - rzuciła Sherry.
W zatłoczonej sypialni panował przygnębiający, smętny nastrój. Dym z papierosów wędrował pod
lustrzany sufit i tam, rozrzedzony, wisiał jak zwiotczały baldachim nad nagimi ciałami na okrągłym
łożu.
Charakteryzator kończył pogrubiać uda chińskiej aktorce. Candy opierała głowę na poduszce.
Spoglądała obojętnie na swe odbicie w lustrach sufitu.
Karen Dara, stojąc na podłodze, zginała i prostowała plecy. Stella, pieszczoszka, podochocona
ośmioma linijkami koki, zamaszyście szczotkowała długie, rude włosy.
Sherry Nichols zwróciła się do skośnookiej dziewczyny:
- Zajmuj swoje miejsce, Lisa.
Strona 14
Lisa Chang posłusznie zbliżyła się do łóżka, uklękła pomiędzy nogami Candy i podniosła głowę.
- Tak dobrze?
- W porządku - przytaknęła Sherry.
Dwaj dźwiękowcy gawędzili w najlepsze, pstrykając klawiszami magnetofonu.
- Spokój! - wrzasnęła Sherry. - Na miejsca!
Główna kamera została podniesiona na małym dźwigu.
Dwaj operatorzy przysiedli obok łóżka, aby filmować przenośnymi kamerami obraz odbity w
lustrach.
Leo Whelan stał z dala i opierając się o ścianę przeżuwał resztki jedzenia.
Głos Sherry, gdy zwracała się do Candy, stawał się miękki i opiekuńczy.
- W porządku, dziecinko?
Candy przytaknęła.
- Karen, gotowa?
- Tak.
- Pamiętajcie - dopowiadała Sherry - tę scenę robi pocałunek.
- No, kręćmy wreszcie - przerwała niecierpliwie Karen.
- Teraz będzie tylko ścieżka robocza - uprzedziła dźwiękowca Sherry. - Dogramy muzykę i łączniki z
ekstazą podczas montażu.
Lisa Chang wychyliła się spomiędzy ud Candy.
- Czy moje włosy nie zasłaniają?
- Nie. Grasz do drugiej kamery. - Sherry otarła pot z czoła. - W porządku, Fred, daj filtry.
Elektryk wdusił kilka przycisków i ciemnoczerwone światło odbiło się od luster, kąpiąc nagie ciała
kobiet w purpurowej poświacie.
- Pozycje! - komenderowała Sherry.
Karen i Stella zaczęły tulić się do piersi Candy. Lisa Chang schowała głowę pomiędzy jej udami.
- Candy? - spytała miękko Sherry.
Strona 15
- Tak. Można.
- Kamery! - warknęła.
Operatorzy odkrzyknęli pośpiesznie:
- Jest kamera pierwsza.
- Jest kamera druga.
- Jest kamera trzecia.
Asystent zawołał:
- Ścieżka robocza. „Cotton Candy”. Scena dwudziesta trzecia. Ujęcie pierwsze. Klaps!
Sherry mówiła do Candy ze spokojem:
- Akcja zaczyna się bardzo powoli, potem narasta. Będę dawać ci znaki co minutę.
Przyśpieszaj tempo za każdym razem. Po trzech minutach dam sygnał do pocałunku.
W sypialni zapadła cisza.
- Jazda! - wykrzyknęła Sherry.
Candy spojrzała w lustrzany sufit, podczas gdy pozostałe kobiety zaczęły ją nęcić seksualną grą.
Wydawało się, że czas stanął w miejscu.
Ciszę mącił jedynie szum kamer.
W drugiej minucie Candy zaczęła pojękiwać, jej biodra falowały, napierając na usta Lisy. Głowy
Karen i Stelli przyciągnęła ku swym piersiom.
Minęła kolejna minuta.
- Karen - rozległ się szept. - Stella.
Była żywa reklama mydła toaletowego wypuściła z ust sutek Candy, jednocześnie Stella zsunęła się
powoli, ku dołowi jej ciała. Karen pieściła szyję, policzki, powieki Candy, po czym uniosła się i na
chwilę przed głębokim pocałunkiem, spojrzała z miłością na jej dziecięcą twarz. Kamery, światła i
ekipa techniczna przestały istnieć, gdy zlane potem dziewczyny połączyły się w odrealnionym
związku nagich ciał. Ich piersi, uda, ramiona i usta, załamywane w szklanych pryzmatach, tworzyły
nieskończoną ilość olśniewająco zmysłowych obrazów. Ciała pulsowały coraz intensywniej,
rozpalane działaniem białego proszku, który przywędrował na wzgórza Hollywood z kolumbijskiej
dżungli.
Strona 16
Woniejący czosnkiem Leo Whelan przysunął się do Sherry i zamruczał:
- Ta jedna scena, na żywo, warta jest dziesięć milionów. A szmal za kasetę trudno będzie policzyć.
Rozdział 4
W jej zamroczonej narkotykiem głowie mijane uliczne światła stawały się ślepiami pełznącego gada.
W oddaleniu pozostawały, zamknięte lub na wpół otwarte, by potem olbrzymiejąc zajaśnieć i zniknąć
ze świstem za plecami.
Dach Mercedesa 450 SL był odsunięty, pęd wichrzył jej jasne włosy. Limuzyna sunęła na północ
Autostradą Wybrzeża Pacyfiku. Candy wciąż znajdowała się pod wpływem koki, a napięcie przy
filmowaniu dodatkowo wyczerpało jej nerwy. Jechała już od godziny i tęskniła za świeżą dawką
śniegu. Usta miała obolałe od pocałunków Karen, nad prawym okiem czuła tępy, pulsujący ból.
Karen Dara opuściła studio po zakończeniu sekwencji lesbijskiej, a Candy pozostała, pracując nad
końcową sceną z Johnem Traynorem, Lisą Chang, Stellą oraz jeszcze jedną pieszczoszką. W końcu
Sherry Nichols pocałowała ją na dobranoc, a Leo Whelan dał jej trzy gramy koki i pięćdziesiąt
studolarowych banknotów.
Melancholijny śpiew Streisand wypełnił samochód, gdy Candy zwolniła przed drugimi światłami na
północ od Malibu i zjechała na lewy pas. Zielona strzałka zapaliła się wreszcie i Candy, ostrożnie
przecinając szosę, zjechała w stronę plaży, na słabo oświetloną.
prywatną drogę. Przejechała dalszych kilkaset metrów, aby w końcu zaparkować w otwartym garażu,
przylegającym do piętrowego domu, w nowoangielskim stylu. Wynajęła ten dom od słynnej aktorki,
grającej teraz na Broadwayu.
Salon był obszerny, wygodnie umeblowany. Przesuwane drzwi prowadziły na drewniany taras, skąd
rozciągał się widok na ocean. Candy zdjęła kilka rycin należących do właścicielki, zastępując je
oprawionymi fotografiami samej siebie. Były to niewinne zdjęcia, artystycznie zakomponowane na
efektownym, pustynnym tle. Zapłaciła za nie fotografowi trzy tysiące, mając nadzieję zdobyć jakąś
normalną pracę modelki, ale nic z tego nie wyszło.
Rzuciła torebkę na sofę i wkroczyła na taras. Rozkołysany ocean pienił się i grzmiał, uderzając
gniewnie o brzeg. Oddychała głęboko w podmuchach morskiego powietrza.
Zwilżając językiem nabrzmiałe usta, Candy myślała o Karen. Kochała ją. Kochała ją beznadziejnie.
Karen nie potrafiła poświęcić się takiemu związkowi. Za jowialną powierzchownością krył się w
niej demon, wewnętrzna furia, która wyzwalała nieobliczalne nastroje. Bywała opiekuńczą,
wspaniałomyślną, wrażliwą kochanką, lecz zawsze tylko przez chwilę.
Ostatniego lata wyjechała do Hiszpanii, nie mówiąc nawet do widzenia. Ale w szczególny dla siebie
sposób, Karen dała Candy taką miłość, jaką tylko zdolna była ofiarować. Karen zapoznała ją z
Regułą Sziwy, religią wyznawaną przez Lisę Chang. W medytacjach Candy znalazła pewne ukojenie.
W każdym razie, Karen była kimś, komu mogła ufać.
Strona 17
Odetchnęła głęboko morskim powietrzem i weszła do salonu. Przy telefonie migało czerwone
światełko. Zrzuciwszy buty, przeszła przez pokój i włączyła automatycznie nagraną taśmę.
Wysłuchała dwóch wiadomości od Karen oraz dobiegającego z oddali głosu Pedra Cisnerosa.
Nastawiła automat ponownie na nagrywanie i znużona, powlokła się do sypialni.
Baldachimowe łoże przykryte było różowym, kaszmirowym pledem. Taki sam kolor miały satynowe
prześcieradła i dwie poduszki, o które opierał się pluszowy miś. Sypialnia była położona od strony
oceanu, a rozsuwane drzwi otwierały się na plażowy, drewniany pomost.
Wyjęła z kieszeni małą fiolkę kokainy, dwukrotnie pociągnęła z niej nosem i poszła do łazienki.
Rozebrała się, po czym otworzywszy drzwi kabiny prysznica, kręciła kurkami dotąd, aż trysnął ukrop.
Weszła do środka i zwróciła twarz ku górze. Po zamknięciu oczu ujrzała natychmiast ogromny
członek Johna Traynora, który wsuwał się na przemian w Lisę Chang i w Stellę, rzucając się od
jednej do drugiej jak oszalały z podniecenia ogier. Candy uśmiechnęła się ironicznie na myśl o
filmowym image'u Traynora. Męski król porno nie potrafił osiągnąć orgazmu inaczej, jak tylko z
pomocą własnej ręki i jedynie dzięki montażowym trickom Traynor jawił się swoim fanom jako
samiec gotowy na każde zawołanie.
Opuściła na powrót głowę i zaczęła się myć. Nagle w jej zmęczonym umyśle zawirowało i błysnęło
nazwisko Pedra Cisnerosa. Pół roku temu spędziła z tym kolumbijskim handlarzem długi weekend w
wynajętej willi na Key Biscayne. Leo Whelan prosił, aby dostarczyć Cisnerosowi bankowy czek
transferowy na sumę pięciu milionów. Były to narkodolary wyprane przez należące do Whelana
przedsiębiorstwo dystrybucji filmów.
Zaoferował jej pięć tysięcy dolarów w formie nagrody za „kurierską” przysługę. Zgodziła się
dopiero wtedy, gdy Whelan przychylił się do prośby, aby towarzyszyła jej Karen.
Candy słyszała, że Pedro Cisneros nie tylko kierował szmuglerskimi operacjami Ordoneza, lecz także
służył królowi narkotyków jako przemyślny i bezlitosny naganiacz.
Te pogłoski przeraziły ją, lecz podczas tamtego weekendu nie dostrzegła żadnych złowrogich cech w
elegancko wysławiającym się Kolumbijczyku. Cisneros był w każdym calu dżentelmenem, równie
uprzejmym jak troskliwym. Nalegał, aby zerwała z pornobiznesem i odstawiła narkotyki. Wspomniał
o możliwości wywarcia na producentów pewnego nacisku, dzięki któremu otworzyłaby się przed nią
kariera w normalnych filmach.
Słuchała z napiętą uwagą, lecz w końcu potrząsnęła głową zrezygnowana, mówiąc:
- Nikt jeszcze nie przeszedł z porno do zwykłych filmów.
Tamtej nocy, gdy czas zaczął się dłużyć, Candy zmieniła kokę na trawę i zapadła w głęboki letarg.
Niewyraźnie przypominała sobie Cisnerosa, który niósł ją do sypialni, rozbierał, a potem przykrył
pledem, szepcząc coś po hiszpańsku przed odejściem.
Obudziła się w południe i przy filiżance kawy Karen zakomunikowała jej, że Cisneros o świcie
Strona 18
opuścił willę wodolotem.
Po powrocie do Los Angeles otrzymała fotografię, na której widniała wraz z Cisnerosem i Karen. W
ślad za kolorowym zdjęciem, szły sporadyczne telefony z dziwnych miejsc: Panama City, Meksyk,
Rio, Lima i przy kilku okazjach Key Biscayne. Idąc za radą Karen uprzejmie dziękowała za
wielokrotne zaproszenia Cisnerosa do odwiedzenia go w Kolumbii.
*
Candy zakręciła kurki prysznica, zastanawiając się, czy przypadkiem nie zrobiła błędu. Być może
Cisneros mógł pomóc jej w karierze?
Wróciwszy do sypialni, włączyła kasetę ze składanką Neila Diamonda. Następnie, wyjęła spod
stereofonicznej aparatury plastikową torbę zawierającą pół kilo 70-procentowej kokainy. Karen
ostrzegała ją, że wszystko powyżej 50 procent jest niebezpieczne, lecz w miarę jak nałóg Candy
pogłębiał się, potrzebowała coraz to mocniejszych urozmaiceń. Na szklanej powierzchni nocnej
szafki usypała sześć linii i wchłonęła je szybko. Gdy narkotyk eksplodował w mózgu, poczuła
lodowaty błysk, a myśli goniły cofając się w przeszłość, jak przewijane w tył szpule magnetofonu.
Wyprężyła się naga na pościeli, przyciągając do siebie pluszowego misia.
Przypominało jej się pozowanie do pierwszych aktów, potem zdjęcia nazywane żywym mięsem,
lesbijskie plakaty, a dalej występy dla podglądaczy i mozolna harówka, dzień po dniu, w
pełnometrażowych hard-porno, aż do chwili gdy Sherry Nichols wybrała ją do głównej roli w
„Lukrecji”. Ten film uczynił z niej gwiazdę, przyniósł sławę i paranoję.
Codziennie budziła się ze strachem. Dopiero po wchłonięciu, przy porannej kawie, pięciu linijek
koki, lęk ustępował.
Desperacko pragnęła uciec. Ale dokąd? W jaki inny sposób mogłaby osiągnąć obecne dochody? Nie
potrafiłaby już wrócić do szkoły lub do przyziemnej pracy w biurze. Zarabiała teraz prawie dwieście
tysięcy rocznie.
Podniosła się i niosąc ze sobą misia, podeszła do oprawionej w ramki recenzji z
„Lukrecji”, napisanej przez renomowanego krytyka. Z uwagą czytała fragment: „Candy Lane jest
najbardziej uwodzicielską nastolatką, jaka kiedykolwiek ozdabiała ekran kina pornograficznego.
Panna Lane ucieleśnia zwodnicze połączenie niewinności i przyzwolenia.
Jej początkowa wstrzemięźliwość ustępuje miejsca zmysłowemu oddaniu, a odbywa się to z
niesamowitym wyrachowaniem”.
- Widzisz, misiu - szepnęła Candy wypchanej maskotce.
Nagle wybuchła płaczem i szlochając wróciła do łóżka.
- Prawdziwy krytyk filmowy tak o mnie napisał...
Strona 19
Siadając wetknęła palec do torby z koką, po czym wcierała biały proszek w dziąsła, aż do ich
zdrętwienia.
Obejmując pluszowego misia, uzmysłowiła sobie, że nawet jako dziecko czuła, że jej życie jest
spóźnione. Jakby marzenia i czas ich spełnień nigdy nie były ze sobą w zgodzie.
Zawsze pragnęła rzeczy oglądanych w kinie i w telewizji: pięknych strojów, cudownych tropikalnych
wysp, eleganckich restauracji, dyskotek i kart kredytowych, którymi wystarczało machnąć, by
wszystkie te zaklęte rzeczy należały do niej. A tacy ludzie jak ona nie zdobywają bogactwa poprzez
czekanie. Musisz pracować i mieć plan. Musisz wiedzieć, co masz do sprzedania. Gdy miała
czternaście lat, Candy wiedziała już, co było jej specjalnym towarem na sprzedaż. Posiadała
naturalny dar wywoływania u kobiet i mężczyzn seksualnych fantazji. Zdolność spełniania tej,
specyficznej ludzkiej potrzeby przyniosła jej pieniądze i sławę - lecz jej życie było miałkie, pełne
smutku i lęku. Ludzie w mieście spoglądali na nią bez podziwu, raczej z makabryczną ciekawością, z
jaką zwalnia się na autostradzie, aby przyjrzeć się wypadkowi.
Teraz, samotną w pustym nadmorskim domu, uderzyło nagłe przeczucie klęski.
Szybko przygotowała sześć nowych linijek. Przykładając do nosa złotą rurkę, usłyszała dziwny hałas
pod oknami, jakby chrzęst butów na zapiaszczonym chodniku.
Wysunęła górną szufladę nocnej szafki i wyjęła automatyczną Berettę 25. Otworzyła bębenek,
naładowała i odbezpieczyła broń.
Chrzęst nie ustawał.
Przygarniając maskotkę do piersi, w prawej dłoni kurczowo zacisnęła rewolwer.
Wstała nago z łóżka i zgasiła światło. Z bijącym sercem podeszła do otwartych drzwi na taras.
Morski wiatr począł wściekle rozwiewać jej długie włosy, gdy schodziła na drewniany pomost.
Skierowała broń w stronę obcych dźwięków, które dobiegały z wąskiej ścieżki prowadzącej na
plażę. Drżąc z zimna, trzymała rewolwer mokrą od potu dłonią. Kroki były coraz wyraźniejsze.
Odrzuciła maskotkę i chwyciwszy broń w obie ręce wyciągnęła ramiona, celując w ciemny załom
domu. Wydawało się, że minęły wieki, zanim w rozproszonym świetle ukazała się znajoma postać.
Westchnęła z ulgą, powoli opuszczając rewolwer.
Rozdział 5
Wioska Santa Rosa, leżąca tysiąc kilometrów na północny wschód od Bogoty, ukryta była w
podzwrotnikowej dolinie odludnych i niedostępnych gór La Guajira. Ludność Santa Rosy liczyła
niecałe dziesięć tysięcy dusz, lecz produkcja miejscowej rafinerii kokainy warta była, według
rynkowej ceny śniegu, 25 miliardów dolarów.
Drobny procent tych niesamowitych dochodów podniósł Indian Guajira z przeraźliwego,
beznadziejnego ubóstwa do materialnego poziomu życia obywateli takich miast jak Bogota czy Cali.
Strona 20
Indianie od wieków żuli surowe liście koki, aby bronić się przed zimnem, głodem i chorobami,
oczyszczoną kokainę uważali jednak za diabła białych ludzi. Wierzyli także, iż ekonomiczne zyski
czerpane z liści koki są błogosławieństwem danym od Boga, a przekazicielem tego daru jest Don
Rafael Ordonez, wybrany przez ich bóstwo Manco Capac na swego sługę na Ziemi.
Rafael Ordonez był kolumbijskim arystokratą, którego indiańscy przodkowie przemieszali się z
hiszpańskimi konkwistadorami, Wykształcony został w Anglii i władał
pięcioma językami. Okazał się świetnym administratorem, wykazując wybitny talent organizatorski.
W wieku pięćdziesięciu siedmiu lat Ordonez wciąż wyglądał jak gwiazdor filmowy.
Gęste, kędzierzawe włosy miał tak białe, jak oczyszczona kokaina, twarz miał ogorzałą od morskich
kąpieli i wędkarskich wypraw na otwarty ocean. Nosił się w sposób wybredny i nieskazitelny, choć
jego styl prawie nigdy się nie zmieniał: okulary słoneczne od Cartiera, buty Tanino Crisci, ręcznie
szyte białe, lniane marynarki z Mediolanu oraz angielskie bawełniane koszule polo w kolorze
niebieskim. Te firmowe ubrania nosił nawet podczas wizyt w rafinerii, usytuowanej w sercu
tropikalnej dżungli.
Leśny kompleks zapewniał warunki dla pobytu pięciuset robotników i oddziału uzbrojonej straży.
Były tam klimatyzowane mieszkania, jadalnie, a także magazyn, wypełniony od podłogi po sufit
workami studolarowych banknotów. Teren rafinerii ograniczały utwardzone pasy gruntu, na których
lądowały z balami surowych liści koki małe odrzutowce oraz lśniący, dwusilnikowy Cessnas, i z
których potem startowały, mając ładownie wypełnione oczyszczoną kokainą.
Partnerskie stosunki Ordoneza z feudalnymi posiadaczami ziemskimi Boliwii, Peru, Ekwadoru i
Brazylii zapewniały mu całoroczną uprawę koki na powierzchni prawie dwóch i pół miliona
hektarów.
Przerzuty oczyszczonej kokainy nadzorował kuzyn Ordoneza, Pedro Cisneros, pod którego fachowym
kierownictwem narkotyk szmuglowano do Stanów Zjednoczonych poprzez przemyślną sieć kurierów,
prywatnych samolotów, ślizgaczy oraz macierzystych statków operujących wśród łańcucha wysp i raf
koralowych rozsianych po Morzu Karaibskim.
Odkąd objął kontrolę nad rozdrobnionym kolumbijskim przemysłem narkotykowym, Ordonez zwrócił
swą uwagę ku amerykańskiej mafii. U schyłku 1978 roku doborowy oddział
kolumbijskich zamachowców wtargnął na Florydę, dotychczasową jej domenę. W Miami wybuchła
trzyletnia, krwawa narkotykowa wojna. W lipcu 1981 roku zawarto rozejm - na warunkach Ordoneza.
Mafii nie wolno było dalej handlować kokainą ani jej rozprowadzać.
Miała odtąd poświęcić swą działalność wyłącznie operacjom prania pieniędzy, z czego uzyskiwała
10-procentowy zysk.
*
Ordonez lubił swe codzienne inspekcje w rafinerii. Dostarczały mu one okazji do podtrzymywania