Schock Marianne - Pokochać szpaka

Szczegóły
Tytuł Schock Marianne - Pokochać szpaka
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Schock Marianne - Pokochać szpaka PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Schock Marianne - Pokochać szpaka PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Schock Marianne - Pokochać szpaka - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Marianne Schock Pokochać szpaka Strona 2 Rozdział 1 Opustoszały tor wyścigowy zalany był srebrzystym światłem księżyca, które odbijało się w ciemnej tafli wody i zastygając w chłodną, perłową poświatę spowijało czternaście ślizgaczy. Spośród trzynastu efektownych i okazałych łodzi żadna nie mogła się równać z tą czternastą, zwaną przez entuzjastów wyścigów „Szkarłatną Damą". Przynajmniej tak myślała młoda kobieta stojąca przy ognistoczerwonym dziobie. Białe litery na cynobrowym kadłubie układały się w prawdziwą nazwę łodzi: „Grom Storma". - I ten grom, a właściwie gromy Storma spadną na moją głowę, kiedy on sam się tu zjawi - mruknęła kobieta. Storm Duchene, właściciel łodzi, a zarazem człowiek, z którym była wmówiona, dopiero miał się pojawić. Przynajmniej tak twierdził strażnik, który wpuścił ją na zastrzeżony parking. Spojrzała na kryształowo czyste czerwcowe niebo usiane rojem gwiazd i dziękowała matce naturze za to, że tę noc hojnie obdarzyła światłem. „Ale co do upału..." - przemknęło jej przez głowę. Delikatnie odlepiła przylegającą do ciała jedwabną bluzkę i odsunęła z czoła lśniący kosmyk. Gdy oczy przywykły do ciemności, obejrzała łódź spoczywającą na przyczepie. Ślizgacze wyciągano i ustawiano na przyczepach zaraz po zakończeniu wyścigu. Pozostawione na torze nabierały wody i nie nadawały się do dalszych startów. - Cóż, wygląda na to, że wciąż jesteś w jednym kawałku - powiedziała zamyślona, obejrzawszy dokładnie poszycie dziesięciometrowego kadłuba. Zauważyła ponuro, że to ostatnie stwierdzenie nie należało do specjalnie odkrywczych, ale na szczęście w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby je usłyszeć. Rozglądając się za miejscem, gdzie mogłaby wygodnie i w spokoju czekać na Storma, znalazła się przy samej łodzi. Strona 3 Ostrożnie wspięła się na przyczepę i stanęła na biało - czerwonym kadłubie. Spojrzała na nabrzeże i parking - prostokątny plac zatłoczony ciężkim sprzętem. Kunsztowne osłony i pokrywy, zapasowe silniki na blokach, niezgrabne, pękate ciężarówki i długorękie dźwigi czuwały wokół majestatycznych łodzi niczym harem wokół padyszacha ucinającego sobie popołudniową drzemkę. „Te boksy żyją, nawet kiedy nie ma ludzi", pomyślała. Czuła zapach rozgrzanego asfaltu i spalonego oleju. W dniu wyścigów w powietrzu nad boksami będą się unosić wielkie nadzieje i zapach ludzkiego potu, stłumione przekleństwa i swąd rozlanego paliwa. Przeniosła wzrok na łodzie jaśniejące wszystkimi kolorami tęczy - największe i najszybsze na świecie w klasie „open". Obowiązywało w niej znacznie mniej przepisów i ograniczeń, dzięki czemu wyścigi owych, jak je zwano - „thunderboats" - „grzmiących łodzi", były niepowtarzalnym igrzyskiem emocji i oszołamiających prędkości. Jednym z najlepszych wśród motorowodniaków, którzy ryzykowali życiem ślizgając się w klasie „open", był Storm Duchene. Spoglądając przez ramię w stronę bramy, kobieta zastanawiała się, kiedy wreszcie przybędzie. Nie marnował czasu i energii, ani swojej ani innych. Odpięła wodoszczelny brezent okrywający kabinę, weszła do środka i usiadła. Fotel zainstalowany w dziobie łodzi, tuż za owiewką, połknął ją wraz z ramionami. Skonstruowano go tak, by przylepiał do ciała Storma jak dopasowana rękawiczka. Dzięki temu kobieta mogła odtworzyć kształt i wymiany ciała Duchene'a. Objęły ją pikowane boki fotela. Zorientowała się, że Storm ma węższe biodra niż Sądziła. Za to w ramionach musiał być znacznie szerszy, gdyż wynieciona przez niego Strona 4 tapicerka owinęła się wokół jej ramion. „Nie jest zbyt wysoki", pomyślała opuszczając stopę do pedału przepustnicy w podłodze. Miał długie nogi i najwyżej metr siedemdziesiąt pięć wzrostu był zatem wyższy od niej nie więcej niż pięć centymetrów. Rozluźniła się w fotelu. W tej samej chwili dało znać o sobie znużenie. Przypięło ołowiane ciężary do każdego mięśnia. Miała uraz do podróżowania samolotem, a kiedy po czterech godzinach lotu z Seattle stanęła obiema nogami na twardej ziemi, była wyczerpana zmaganiem się z nadciągającym nieubłaganie atakiem histerii. Teraz monotonny pomruk ciężarówek na odległej autostradzie i łagodny plusk fal o nadbrzeże rzeki Detroit przyniosły kojący spokój, który powoli wypierał zmęczenie. Wreszcie w boksach pojawił się Storm. Wiedząc, że jeszcze nie odkrył jej obecności, postanowiła odciągnąć moment spotkania, by przyjrzeć mu się z daleka, bez jego wiedzy. Robiła to już nie raz. W kremowym świetle rysował się wysmukły cień jego sylwetki. „Szczupły i wysportowany", pomyślała. „I wcale nie jakiś prymitywny mięśniak". Te ręce i piersi ukształtowała potężna siła. Taka, jakiej potrzeba, by zapanować nad rozszalałym żywiołem pędzącym z prędkością prawie dwustu mil na godzinę. Podwinięte rękawy jasnej koszuli odsłaniały opalone przedramiona. Rozpięły kołnierzyk zwisał niedbale pod szyją. Twarz Storma pozostawała w półcieniu, ale ona znała ją dobrze, nawet widywała ją we śnie. Była wyzywająco męska. Z wyjątkiem rzęs, aksamitnych i czarnych. No i usta. Pełne, zmysłowe... Sprawiały że z radosnym niepokojem czekała, aż przemknie po nich delikatny cień uśmiechu. Choć szorstki, kostyczny i trochę gburowaty, Storm zawsze wydawał jej się na swój sposób pociągający. Strona 5 Zaciągnął się i wypuścił chmurę dymu w stojące powietrze. Gdy opuszczał prawą rękę na biodro, oprócz żaru papierosa dostrzegła także błysk złotej bransoletki od zegarka. „A to nowina", pomyślała. „Kolejna ciekawostka. Storm Duchene jest mańkutem". Przez ostatnie dziesięć miesięcy widywała go jedynie przez okno swojego biura na pierwszym piętrze, gdy przychodził do działu montażu silników. Trzeba przyznać, że wizyty były częste i regularne. Zlecił jej szefowi, Dave'owi Wilkesowi zbudowanie nowego typu kadłuba do silnika turbinowego, z którym chciał rozpocząć następny sezon. Był znacznie bardziej zaangażowany w projekt i konstrukcję swojej łodzi niż inni właściciele. Zdarzało się, że na jego propozycje i sugestie odpowiadała błyskawicznie: przystając na nie albo kategorycznie odrzucając, gdy uznawała je za dziwactwa, bądź mogły potencjalnie zagrozić życiu. Jednak o wiele częściej dochodziła do wniosku, że ona i Storm mają podobne koncepcje. Zbieżność poglądów i myśli prowadziła do dobrych, syntetycznych rozwiązań. Zdaniem Storma milimetr czy detal odjęty w jednym miejscu, a dodany w innym pozwalał rozwinąć większą prędkość, wziąć ciaśniejszy zakręt lub zmniejszyć poślizg. Jej chodziło dokładnie o to samo, choć zawsze pamiętała o bezpieczeństwie prowadzącego łódź. Odgrywanie roli anioła stróża i dyskretnego powiernika Storma wytworzyło specyficzną a zarazem bardzo intrygującą więź między projektantem a mistrzem wyścigów. Duchene żył nadzieją, że będzie najszybszy i najlepszy, a nade wszystko, że stanie się legendą. Obecnie jego marzeniem było zdobycie pucharu - najbardziej prestiżowego trofeum, które zwodziło go bez mała od ośmiu lat. To dziwne, ale im więcej dowiadywała się o Stormie, tym mniej kompletny był jego wizerunek. Każde odkrycie Strona 6 przynosiło nowe pytania. Ileż to razy patrzyła na jego zwodnicze usta, gdy wypowiadały słowa i zdania podczas rozmów z Dave'em... A jaki miał głos? Głęboki i aksamitny? Zmysłowa chrypka? A ręce? Poruszał nimi z naturalną elegancją. Czy są szorstkie i spierzchnięte? Czy ich dotyk jest delikatny? Gorący? Gdy Storm wchodził do warsztatu i okrążał nie pomalowany kadłub, jego ruchy były płynne i opanowane, ale jaką woń będzie miało jego ciało w upalną noc? Odkrywanie człowieka przez szybę dawało mniej więcej tyle satysfakcji, co podróż do Paryża palcem po mapie. Jednak wkrótce... Duchene wpatrywał się w most Belle Isle, gdzie w rzece tworzyły się niebezpieczne, pieniste wiry. „Myśli o niebezpieczeństwie?", zastanawiała się. „A może tylko odtwarza przebieg katastrofy, która miała miejsce po południu?" Spośród dziesięciu torów, na których rozgrywano zawody pucharowe, tor w Detroit był najczęściej przeklinany, a co za tym idzie, najbardziej ceniony przez zawodowych motorowodniaków. Tutaj wyzwanie zawodnikom rzucała rzeka, a nie ludzie. Krótka fala była tak kapryśna, że przy silniejszym bocznym szkwale mogła w najmniej oczekiwanym momencie zmienić się w groźnie spiętrzone góry wody, gotowe wypchnąć w powietrze kadłub ślizgacza. Przy tych prędkościach skutki takiej katastrofy porównać można jedynie z czołowym zderzeniem z betonową ścianą. Dzisiaj po południu Duchene miał dużo szczęścia. Przede wszystkim wyszedł z życiem. Gdy zadzwonił Dave i rozgadał się na temat wypadków, szpitali i zniszczeń, poczuła że serce zamarło jej w piersi. Kolejny błysk złotej bransoletki przywrócił ją do rzeczywistości. Obserwowała, jak przeczesał kruczoczarne włosy długimi, smukłymi palcami, po czym splótł dłonie na Strona 7 karku. Nagle coś ją zaniepokoiło. Jakaś ledwie dostrzegalna oznaka napięcia w jego postawie, a może nieznaczny ruch głową do tyłu. Spostrzegła, że odepchnął się plecami od autobusu. Serce zabiło mocno. Krew szybciej zaczęła krążyć w żyłach. Zauważył ją. „Co to jest, u licha?" - Storm wyprostował się i skupił wzrok na niewyraźnym perłowym owalu twarzy. Zaklął pod nosem i zacisnął pięści. „Co za bezczelny kretyn wlazł do łodzi!" Rozzłoszczony, ruszył ostro w stronę przyczepy, ale już po pierwszym energicznym kroku piekący ból ostudził zapał. Storm syknął i zaczął chwytać powietrze krótkimi haustami przez zaciśnięte zęby. Monstrum, które rozrywało żebra, pohamowało swoje zapędy. Dobrze, że klatkę piersiową ciasno owinięto bandażem. Następne kroki stawiał już wolniej i rozważniej. Podchodził do łodzi całkowicie ignorując fakt, że w obecnym stanie nie mógłby stawić czoła nawet pijanemu pająkowi. - Hej, ty tam! - krzyknął. - Zmiataj z łodzi, bo zawołam strażnika! Postać w łodzi uniosła się i stanęła. Jezus Maria, stanęła! - na siedzeniu w kokpicie, jakby to była jakaś toporna ławka na baseballowym stadionie trzecioligowej drużyny! Pohamował się przed wyrzuceniem z siebie efektownej wiązanki, gdy zorientował się, że intruz jest płci żeńskiej. Miała krótkie, jedwabiste włosy okalające twarz niesfornymi loczkami koloru lipcowego miodu. Uznał, że chyba rzadko używa grzebienia. Raczej modeluje włosy niedbałym ruchem ręki albo energicznym zarzuceniem głową. Alabastrowa, subtelna twarz, wielkie, zielone oczy i długie rzęsy. Pod lejącą się brzoskwiniową bluzką i zwężającymi się ku dołowi dżinsami rysowały się apetyczne kobiece kształty. Strona 8 - Cześć, Storm - wymówiła jego imię matowym głosem tak, jakby znała je od dawna. W powietrzu zawisło niewypowiedziane: „co słychać?" - Zastanawiałam się, kiedy mnie wreszcie zauważysz. - „Czy ja ją znam?" - zapytał siebie w duchu. Sympatia i ciepło w jej spojrzeniu były czymś więcej niż powierzchownym zachwytem wielbicielki, która znała go tylko ze zdjęć w prasie. „Zeszłoroczna znajomość? „Nie, od tamtej pory nie był w Detroit". Myśl szybciej, człowieku. Przypomnij sobie!" Blinda z doków? Ta ostatnia myśl rozwiała się, zanim zdążyła nabrać wyraźnych kształtów. Instynkt samozachowawczy podpowiadał, że to niemożliwe. Miała zbyt delikatny uśmiech i zbyt inteligentne oczy jak na portową blindę. Patrzyła w jego twarz ze stoickim spokojem. W jej spojrzeniu nie było ani śladu bezczelnego zaproszenia, by pokazał jak szybki jest na lądzie i w łóżku. „Do licha" - pomyślał - „takiej twarzy się nie zapomina". Ale czy przez ostatnich kilka miesięcy nie próbował zapomnieć i wymazać różnych twarzy ze świadomości? Twarzy i kłopotliwych związków z ostatniego sezonu? Ubiegły rok upłynął mu jak w malignie. Wspomnienie wciąż wisiało nad nim jak koszmar, który co prawda już się skończył, ale wciąż był na tyle żywy, że Storm nieraz nie miał odwagi zamknąć oczu. Znajomi orzekli, że Duchene jest całkowicie niedostępny i na najlepszej drodze do samozniszczenia. Próbował o wszystkim zapomnieć i pogrzebać swój gniew na świat przy pomocy chętnych kobiet. Bezskutecznie. Stracił czołową lokatę w rankingu i zakończył sezon z okresową dyskwalifikacją za „zbyt niebezpieczną jazdę i świadome powodowanie zagrożenia w czasie wyścigów". Został mu tylko rok, by odtworzyć dawnego siebie, odzyskać pozycję. Strona 9 Zmrużył oczy i spojrzał groźnie na kobietę w kokpicie... i nic. - Czy... my się znamy? - zapytał wreszcie. „Całkiem miły głos", stwierdziła w duchu. „Spokojny i aksamitny". Podziałał na nią jak ciepły strumień wody rozgrzewający przemarznięte ciało. - Pete. Pete Burke. Asystentka Dave'a Wilkesa. Mój samolot wylądował przed czasem. Był wiatr od ogona. Chciałam zaczekać w twoim autobusie, ale był zamknięty. Nie było nikogo w pobliżu, a ja nie wiedziałam, jak długo ci zejdzie, więc... - wzruszyła ramionami i spokojnie przyglądała się, jak chmura gniewu na jego twarzy ustępuje miejsca wielkiemu zdziwieniu. - Przycupnęłam sobie tutaj, w kokpicie. „Więc to jest Pete Burke", pomyślał. „Pete Burke to ONA". Nacisnął powieki kciukiem i palcem wskazującym i zaczął się śmiać. Ból przeszywał żebra przy każdym gwałtowniejszym ruchu. W tej samej chwili dwie smukłe nogi wyszły z kokpitu i stanęły na czerwonym kadłubie. Pete znalazła hak przyczepy, stanęła na nim i zeskoczyła. - Gdzie jest Dave? - zapytał Storm, przerywając przedłużające się milczenie. - Właśnie zostaje albo został dziadkiem. Żadna siła, nawet Wielki Duch wyścigów ani uszkodzony podczas treningów „Grom Storma" nie oderwie go od córki i wnuka albo wnuczki. - Storm wolno powędrował wzrokiem po jej kształtach. - Nie wiedziałeś, że jestem kobietą, prawda? Facet, który zostawia notatkę w stylu: „I żeby falowała jak stary zejman na przepustce i mruczała jak pierwsza ślicznotka, którą wyjmie", raczej nie spodziewa się, że jakaś „ślicznotka" to przeczyta. Spojrzał na jej stopy, na chwilę zatrzymał wzrok na piersiach i, przeciągając głoski, powiedział: Strona 10 - Niech mnie diabli. Pete Burke... - przerwał, spojrzał jej w twarz i dokończył - maluje się. Szarpnęła się lekko i zwróciła twarz w lewo. Poczuła się tak, jakby nagle podłączono ją do przewodów wysokiego napięcia. Mimo wielogodzinnych obserwacji i studiowania Storma przez okno, nie była przygotowana na spotkanie z nim twarzą w twarz. Z niemałym trudem przystosowywała swój sposób myślenia do zadania, które miała wykonać. Położyła drżące dłonie na gładkim kadłubie. Storm uważnie śledził jej ręce, które delikatnie gładziły błyszczącą powierzchnię. Dotyk dostarczał Pete kolejnych informacji. Na jej czole najpierw pojawiły się oznaki skupienia, a potem nie mniej głębokiego zamyślenia, które spotęgowało się, gdy wrażliwe palce dotarły do strzaskanego spodu rufy. - Wygląda nie najlepiej... - powiedziała pod nosem. - Domyśliłem się od razu, jak tylko wyciągnęli mnie z wody. - Wyrzuciło cię? - zapytała, odwracając się szybko. Stanęła twarzą do niego. - Czy... nic ci się nie stało? Niemal ujrzała, jak jego ciało uderza o taflę zimnej wody. Ręka odruchowo podążyła do jego piersi i zaczęła szukać ran. Dotknęła twardego guzika koszuli i przesiąkniętego potem materiału, pod którym wyczuła ciasny zwój szerokiego bandaża. Przez ściśnięte gardło, w którym nagle rozrosła się potężna kluska, wydobyło się bezgłośnie: - To coś poważnego? Był zdumiony siłą i namiętnością jej reakcji. Zorientował się, że niepokój i troska były szczere i głębokie. W jednej chwili rozerwały starą ranę, uśmierzyły ból. To było ponad jego siły. Nagle rozbudzona czujność kazała mu wznieść ścianę między nim a tą kobietą. Nie chciał i nie potrzebował ani jej dotyku, ani współczucia. Strona 11 - Parę siniaków. Rano będę się czuł tak, jakby kopnął mnie pijany muł. Poza tym wszystko w porządku - odparł i uniósł rękę, by odsunąć jej dłoń. Zamiast tego ich palce zetknęły się i zacisnęły wokół siebie. Chłodny dotyk jej ręki sprawił, że przed oczami Storma przesunął się żywy i pulsujący obraz atłasowego ciała, które chłonąc jego energię stawało się ciepłe i uległe. Powoli zacisnął palce, jakby chciał zamknąć w dłoni jej dotyk, po czym wcisnął pięść do kieszeni. - „Nie rób tego", ostrzegał się w duchu. „Nie zamykaj oczu i nie pogrążaj się w kolejny koszmar. To bez sensu". Takie związki nie wnoszą nic nowego ani nie dają zapomnienia. Przekonał się o tym, biorąc kolejne cięgi od życia. „Pustka" to taki stan, kiedy człowiek czuje całym sobą bicie czyjegoś serca tuż przy swoim, a mimo to jest samotny. Przez ułamek sekundy Pete zdawało się, że dostrzegła coś w jego oczach, jakby ktoś szybko otworzył i zamknął okiennice. W jego spojrzeniu malował się głód i wdzięczność. Absolutne... no właśnie, co? Samotność? Tak. I bezbronność, nieśmiałość. Ale przecież zawsze wyglądał na śmiałego i pewnego siebie. Obnosił się z tym. Tego wymagał jego zawód. Niektóre jego propozycje konstruktorskie były wręcz brawurowe. Jednak na widok tego, co ujrzała w jego oczach, ścisnęło się jej serce. Nie była w stanie pojąć, że ktoś może aż tak bardzo pragnąć takiej drobnostki, jak dotyk czyjejś ręki. Za to bez trudu zrozumiała, dlaczego chwilowe pragnienie ustąpiło miejsca zewnętrznej niechęci. Niewypowiedziane „ręce przy sobie", dotarło do niej jasno i wyraźnie. - Ile masz lat? - zabrzmiało spokojnie, ale kategorycznie, dokładnie tak, jak chciał. - Czy to nie wszystko jedno? - odparła respektując zapory, jakie wzniósł wokół swoich uczuć, i skupiła się na łodzi. „Na razie wystarczy, że wiem jak płoniesz", pomyślała. Strona 12 - Po prostu nie wyglądasz na kogoś dostatecznie obeznanego z tymi sprawami. - Zdaje się, że chciałeś powiedzieć: dostatecznie twardy i otrzaskany? A może jestem za niska i za mało męska, co? „Jeden zero dla pani, panno Burke" - pomyślał zły na siebie Storm. Nie był dobrym materiałem na zaciekłego antyfeministę. W końcu projektowanie łodzi to zawód, umiejętność opanowana niezależnie od możliwości fizycznych. Poza tym, Duchene nie oceniał inteligencji człowieka według płci. Jednak w obecnej sytuacji, gdy jego przyszłość zależała od kolejnych startów, potrzebni mu byli najlepsi. Potrzebny był sam Dave Wilkes, a nie jakiś jego podwładny, i to w dodatku kobieta! - Skąd się wzięło „Pete"? - Skąd się wzięło „Storm"? - Nazwisko panieńskie mojej matki. „Matki? To on miał matkę? No jasne, że miał", pomyślała. „Przecież nie rozmnożył się przez pączkowanie, głupia". Myśl, że Storm miał rodziców, wydała jej się dość osobliwa, zapewne dlatego, że odbierała go jako byt swoisty, samoistny i skończony. - Przy tym świetle nie mogę dokładnie określić stopnia uszkodzenia - powiedziała, okrążając rufę. Znalazła się po drugiej stronie, gdzie Storm nie mógł jej widzieć. Oddychając głęboko, próbowała wziąć się w garść. Szumiało jej w uszach, a przyspieszone tętno dudniło w skroniach. Nieokrzesany, męski urok Storma przyciągał ją jak magnes, mimo że wszystko wokół zdawało się mówić jej: „Nie pchaj się w to". „Myśl o łodziach", nakazywała sobie. „Myśl o kadłubach, sterach i materiałach. Ale myśl, Pete. Słyszysz, myśl!" - Naprawdę mam na imię Patience Theresa i mam dwadzieścia pięć lat - powiedziała po chwili. Przykucnęła, by dokładnie obejrzeć pokiereszowaną rufę „Groma". Oderwana Strona 13 łopatka śruby zrobiła prawdziwą sieczkę w achterpiku, a wał napędowy przypominał malowniczy stalowy precel. Rufa nadawała się do kasacji. - Kiedy się urodziłam, mój trzyletni brat nie mógł wymówić mojego imienia „Patience", więc zostałam Petey, a później Pete. Radziłabym przygotować zapasowy kadłub. Rekonstrukcja tego jest zbyt ryzykowna. Przy dużej prędkości może się rozlecieć - dokończyła wstając. Skrzyżowała ręce na piersiach i oparła się biodrem o przyczepę. - Zapasowy kadłub - powtórzył myśląc z niechęcią, że jego życie znajdzie się poniekąd w jej rękach. Od dawna wiedział, że główny projekt kadłuba jego łodzi opracowuje ktoś nazwiskiem Pete Burke. Uzyskawszy zapewnienie, że Dave Wilkes osobiście nadzoruje prace, nie zaprzątał sobie więcej głowy tym... no, Burekem. Jakie ona ma kwalifikacje? Co potrafi? „...Przy dużej prędkości może się rozlecieć?..." Ale jej propozycja nie wchodziła w rachubę. - Nawet gdyby cała moja ekipa pracowała dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie zdążyłaby z robotą. Z tym kadłubem przeszedłem dzisiejsze eliminacje i na nim wystartuję w niedzielę. Stał blisko. Tak blisko, że wydawało jej się, iż jego wewnętrzne ciepło podnosi temperaturę otoczenia. Wokół niego unosiła się osobliwa mieszanina zapachów. - W takim razie rekonstruujemy - zgodziła się Pete. - Przed odlotem z Seattle zadzwoniłam w kilka miejsc. Załatwiłam duży warsztat z kompletnym wyposażeniem w Warren. Ściągnij swoich ludzi, to zabierzemy ją z boksu. Trzeba wymontować silnik. Znajdziemy tu dźwig z operatorem? - Nie - odburknął. - Potrzebny jest dźwig do... - Masz dokumentację łodzi? - Oczywiście, że mam doku... Strona 14 - Dobra - wpadł jej w słowa. - Wobec tego zaczynaj przygotowania. Dam ci wykaz tego co mamy, ty zrobisz listę tego, co ci jest potrzebne, a potem... zobaczymy. Miała wrażenie, że kpił sobie z niej. - Zaczynamy operację bez pacjenta? - Ta łódź nie ruszy się stąd bez mojej zgody - ostrzegł. Westchnęła ciężko. Jego łódź, jego decyzja. Jego zysk albo strata, ale według jej zasad. - Jeśli naprawdę chcesz startować na niej w niedzielę, Storm, to ją stąd zabierz, ale jeśli masz ochotę wyrzucić w błoto parę tysięcy, które już wydałeś na transport, to ją tu zostaw. Twoja łódź, twoja sprawa. Rób jak uważasz. Czy możesz zawieźć mnie do hotelu? Nie wiedziałam, ile będę musiała czekać, więc odprawiłam taksówkę. Jestem głodna jak wilk i lecę z nóg. Zrobił krok w jej stronę. Widziała już kiedyś to spojrzenie, ten lekko wysunięty podbródek i przymrużone oczy. Jak w niemym filmie zobaczyła jeszcze raz tę scenę, gdy Storm przyszedł do warsztatu i rozmawiał z Dave'em, który energicznie potrząsał głową. Wtedy także na tej twarzy pojawił się wyraz wyważonej i wstrzemięźliwej aprobaty. Pouczenia nie były mu w smak, a już na pewno od niej. - Zgoda - mruknął i na jego ustach pojawił się cień uśmiechu. Zbita z tropu Pete zmarszczyła brwi. Ostatnie słowo wypowiedział takim tonem, jakby podjął decyzję w bardzo ważnej sprawie osobistej, która nie miała nic wspólnego z tematem rozmowy. - Zawieziesz ją do warsztatu? - zapytała. - Zawiozę ciebie do hotelu. Strona 15 Rozdział 2 Przeszli przez żwirową szosę na parking, gdzie w snopie światła latarni stał biały pontiac. Na drzwiach miał barwne reklamy wyścigów i agencji wynajmującej samochody do obsługi zawodów. Wrzuciła torbę na tylne siedzenie i opadła na fotel obok kierowcy, udając, że nic ją nie obchodzi nagła cisza, która zapadła, gdy Storm zatrzasnął drzwi po swojej stronie. Kiedy przekręcił kluczyk w stacyjce, Pete przestała wstrzymywać oddech. Zimny powiew z klimatyzatora nieomal zmroził krople potu na jej ciele. Cóż za ulga po czekaniu w męczącym upale. - Jak długo pracujesz dla Dave'a? - zapytał Storm. „Ciekawe co spowodowało, że Duchene ma taką twarz bez życia?", zastanawiała się Pete. - Od września. W zeszłym roku w czasie przerwy w zawodach o Grand Prix Phil usłyszał, jak ktoś na parkingu mówi, że są wolne miejsca u Dave'a Wilkesa. Projektowałam wtedy dla General Motors i... rozglądałam się za czymś lepszym. - GM to dobra firma, więc za czym się rozglądałaś? - Za czymś, gdzie na liście awansów nie miałabym numeru cztery tysiące jeden - odparła i ziewnęła, walcząc z pokusą, by zamknąć oczy i zdrzemnąć się. - Mam specjalizację projektowanie przestrzenne, a w GM trafiłam do zespołu projektowania wnętrz. Na stażu raczej się nie podskakuje. Zresztą nie miałam szans - uśmiechnęła się sennie. - Dyplom z Instytutu Technologicznego Massachussettes, końcowa lokata wśród najlepszych dziesięciu procent, a po dwóch latach w zespole łaskawie pozwolili mi zaprojektować nową... gałkę do radia. Więc kiedy dowiedziałam się, że Dave szuka asystenta z dyplomem inżynierskim, obytego z łodziami i konstruowaniem ślizgaczy, Strona 16 zgłosiłam swoją ofertę. Przyjął mnie po pierwszej rozmowie. Powiedział, że mam to, czego mu trzeba. „Zdaje mi się, że znam to uczucie", pomyślał Storm. Spojrzał na zegar w desce rozdzielczej a potem na jej ciężkie powieki. - Aż tak chce ci się spać? W Seattle jest jeszcze wcześnie. - Uhum... - brzęczenie klimatyzacji i cichy pomruk silnika sprawiły, że jej powieki zamknęły się same. - Boję się la... tania... Sil... ne turbulen... cje przez całą drogę. Czteryy godziinyy... strachu mogą człowieka wyczerpać - powiedziała nie otwierając oczu, a jej głos zabrzmiał tak, jakby dochodził z magnetofonu pracującego na resztkach baterii. - Nie było nikogo, żeby cię potrzymał za rękę? - „Dobrze idzie, Duchene, tak trzymaj", zakpił z siebie. „Cóż za finezja w konwersacji! Posłuchaj, jak ona śmieje się z ciebie przez sen. Masz, na co zasłużyłeś". - Nie... ale się rozgłądaam. Zanim wyjechali na autostradę, Pete spała w najlepsze. Storm studiował jej spokojną, nieruchomą twarz. Czarne łuki rzęs, delikatne, harmonijne rysy, subtelny nosek i pięknie rzeźbiony podbródek, zmysłowe usta. Niezwykła twarz... Niezwykła kobieta. Wprost stworzona do projektowania i tworzenia. Jego protekcjonalność jej nie ośmieliła. Szczera i otwarta. Jej twarz odzwierciedlała, co myśli i czuje. Czarująca. Dokonała czegoś, co nie udało się nikomu od blisko roku - sprawiła, że zaczął się śmiać. Był jej za to wdzięczny. Kiedy poprosiła, by zawiózł ją do hotelu, spojrzał jej w oczy i z niejakim zdziwieniem stwierdził, że przy odrobinie perswazji mógłby ją mieć. Przez chwilę nosił się z tym zamiarem i nawet objął ją w pasie. Pod jedwabną bluzką poczuł delikatną skórę i nie mniej delikatne, wręcz niewinne kształty. Wyczuł także ufną, niczego nie podejrzewającą kobietę, która naturalnie Strona 17 zareagowała na jego wyrachowany dotyk. Odsunął rękę, czując niechęć do samego siebie. Zjechał z autostrady, skręcił w boczną szosę, prowadzącą do Georgian Inn - motelu, który jak co roku był bazą noclegową uczestników wyścigów. Wjechał na półkolisty podjazd, wyłączył silnik. Wsłuchał się w ciszę i równy oddech śpiącej Pete. - Patience - powiedział cicho. Otworzyła oczy i spojrzała wokół nie bardzo wiedząc, gdzie jest. Patrzył jak jej źrenice zareagowały na światło. Szmaragdowe tęczówki stały się większe. Pete przeciągnęła się. Ten leniwy, powolny ruch sprawił, że znów poczuł przypływ pożądania. Uśmiechnęła się sennie. - Pete - mruknęła. - Mam na imię Pete. - Nie wyglądasz jak Pete - odparł ze śmiechem. „Jest tak blisko, że gdybym odrobinę uniosła brodę, to pewnie by mnie pocałował", stwierdziła w zadumie. Studiowała oczami jego rysy. Przypomniała sobie, co mówił Dave: „Wiesz co myślę? Ze on działa na ciebie". - Do „Patience" nie mam cierpliwości. Nigdy nie miałam - odparła, wpatrując się w jego usta. - I nie będę miała. Storm wyobraził sobie jak te dwa szmaragdy zapłoną pożądaniem na chwilę przed tym, jak ją weźmie, jak powoli otworzą się, zaspokojone, jak potem pojawią się w nich ból i łzy. Wycofał się, zanim zaczął. Wyczuła jego chłodną odmowę. Sięgnął po jej bagaż i wysiadł z samochodu. Poruszał się nienaturalnie, sztywno. Zaciśnięte szczęki i pulsujące mięśnie twarzy świadczyły, że nawet tak niewielki wysiłek sprawia mu ogromny ból. Pete nie ruszyła się z miejsca. Wpatrywała się w spocone dłonie oparte na kolanach. Nieomal kipiała ze złości. Zakpił z niej! Zrobił z niej durnia! Nie, to ona sama zrobiła z siebie durnia. Ta żałosna kałuża to Pete, która roztopiła się przed Stormem. Na Strona 18 chwilę przedtem, jak się wycofał, w jego oczach pojawił się dziwny błysk - jakby myśl, że może ją pocałować, nagle wydała mu się odrażająca. Pete czuła się jak jakaś chętna i szybka dyskotekowa panienka, której każdy gest i każde spojrzenie woła: „Och, weź mnie... weź całą..." „Do diabła z nim!", pomyślała, i wysiadając z samochodu, dodała podobną uwagę pod swoim adresem. Wcale się nie napraszała, żeby budził ją w ten sposób i w dodatku tak się przytulał. Jak ten Dave mógł przypuszczać, że to ona ma bzika na punkcie Duchene! Przecież Storm otwierał i zamykał przed nią swoje wnętrze szybciej niż migawka aparatu! Gdy przechodziła obok niego, zauważył, że unikała jego wzroku. Patrzyła prosto przed siebie, gniewnie zaciskając usta i dumnie unosząc podbródek. „Jest wściekła. Pewnie na siebie", pomyślał. Szła szybkim, długim krokiem energicznie machając rękami. Gdyby ktoś ją teraz uraził, syknęłaby jak rozdrażniona żmija. „Nawet nie wiesz, jak bardzo cię pragnę, dziewczyno", powiedział do siebie. Ale wiedział także, że nie mógłby żyć z przeświadczeniem, że wyrządził jej krzywdę. Te dwa szmaragdy nękałyby go we śnie. Pete załatwiła formalności w recepcji, wzięła klucz do pokoju zarezerwowanego przez Dave'a i wsunęła do kieszeni. - Pokój jest na pierwszym piętrze - wyjaśnił recepcjonista. - Dziękuję. A restauracja? - zapytała, schylając się po torbę, którą Storm postawił na podłodze. - W drugim skrzydle - odparł tamten. Tymczasem Storm sięgnął do paska torby i pociągnął go w swoją stronę. - Tymi drzwiami - wskazał recepcjonista, obserwując osobliwą bitwę o pasek, który Pete szarpnęła do siebie. - Potem w lewo i prosto - dokończył, nie spuszczając oczu z uśmiechającej się promiennie Pete i jej torby. Strona 19 - Świetnie! Dziękuję - powiedziała do młodzieńca za kontuarem, zaś zwracając się do Storma rzuciła: - Przestań, dobrze? Kiedy wyciągałeś torbę z samochodu, zrobiłeś się blady jak trup. Targałam to przez dwa tysiące mil, więc na pewno dam radę wnieść po kilku schodach . Dzięki zręcznemu manewrowi Storm przejął pełną kontrolę nad przedmiotem sporu i z uśmiechem otworzył drzwi Pete. - Wiem to, ale jakoś wciąż jestem uparty. Za drzwiami był dziedziniec, na który wychodziły drzwi do pokoi gościnnych. Mimo późnej pory przy stolikach siedzieli goście w różnym wieku. Większość z nich, jak przypuszczała Pete, musiała mieć coś wspólnego z wyścigami, gdyż ich zaciekawione spojrzenia odprowadziły ich aż do drzwi klatki schodowej. Pete odszukała pokój i otworzyła drzwi. Wzięła torbę od Storma i wrzuciła ją do Środka, nie przestępując progu pokoju. Zamknęła drzwi i oświadczyła: - Teraz idę coś zjeść. Dasz mi znać, kiedy... - Zabieram cię na kolację - Storm nie pozwolił jej dokończyć i dotknął jej ramienia. Szarpnęła się w miejscu i odsunęła od jego ręki. - A skąd wiesz, że mam ochotę patrzeć na ciebie przez następną godzinę? W życiu nie spotkałam kogoś tak... - „Kapryśnego?", „zimnego?", „upragnionego" - tak... niemiłego. Uniósł czarną brew, a w jego ciemnoniebieskich oczach zamigotały przekorne ogniki. „Nie, tylko nie to", przemknęło przez myśl Pete. „Sama tego chciałaś, no to masz". - W takim razie co mam zrobić, żeby nie być niemiły? - zapytał powoli. - Bądź neutralny. To wystarczy. Strona 20 „Proszę, już syczy. Wystarczyło tylko się zbliżyć. Nawet nie trzeba było dotykać", powiedział w duchu. Zdołała zrobić zaledwie krok. Zagrodził jej drogę jedną ręką, a drugą odwrócił ją do siebie. Z ciężkim westchnieniem i cichym jękiem Pete zrezygnowała z dalszego oporu. Położył ręce na jej ramionach. Oparła się o ścianę. Taras był dostatecznie szeroki, by zasłonić ich przed wzrokiem gości na dziedzińcu, ale wesoły gwar z dołu przypominał uparcie, że nie byli sami. Spojrzała na jego dłonie. Zdjął je z jej ramion i oparł o ścianę po obu stronach jej głowy. - Nie rób tego - szepnęła. - Czego? - Nie... zbliżaj się tak. Zaśmiał się cicho. Drżenie jego ciała przeniknęło do niej i, mimo że było delikatne, poczuła narastający ból w piersiach. - W ubraniu bliżej nie da rady, maleńka - powiedział. Poczuła, że topi się, a drżące nogi za chwilę zamienią się w dwie parujące kałuże. Ręce szukające wsparcia natrafiły na znoszony drelich, pod którym czaiły się napięte mięśnie jego ud. Maksymalnie skoncentrowana na oddychaniu zdołała wciągnąć do płuc tylko tyle powietrza, że z jej ust wydobyło się ledwie słyszalne: - Dlaczego to robisz? „Daj Boże, żebym wiedział dlaczego", pomyślał Storm, smakując wargami jej policzek i świadomie omijając usta. Świeża, gęsta śmietana i brzoskwinie. Chłonąc jej zapach, poczuł także, jak przebiegał ją dreszcz i usłyszał, jak z trudem chwytała powietrze. - Chcę cię całować. Ty chcesz całować mnie. Za chwilę zwariujemy od czekania. A rozwiązanie jest proste. - Pocałować i zapomnieć. To chciałeś powiedzieć, tak? - wyszeptała. Jeśli Storm teraz się wycofa, jeśli jej nie pocałuje, to chyba... dostanie w twarz.