Sara - Serce Lasu
Szczegóły |
Tytuł |
Sara - Serce Lasu |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Sara - Serce Lasu PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Sara - Serce Lasu PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Sara - Serce Lasu - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Sara
Serce Lasu
To już wszyscy ludzie z zamku?
-Tak, Panie - wojownik ubrany w czarną skórę skłonił się z szacunkiem przed
rosłym białowłosym elfem.
-Idź po mojego brata. Chcę żeby im się przyjrzał.
-Tak Panie!
Żołnierz wrócił chwilę później z młodym chłopakiem ubranym w czarny szeroki
płaszcz. Elf miał równie jasne włosy jak jego brat, lecz w zielonkawych oczach
brak było blasku. Gdy wszedł na dziedziniec spojrzenia wszystkich elfów
natychmiast skupiły się na nim. Pochylili z szacunkiem głowy.
-Leeyane... - Przywódca elfów podszedł do brata i położył dłoń na jego
ramieniu. Drugą ręką wskazała na niewielką grupkę jeńców skupioną po środku
dziedzińca. - Spójrz to są wszyscy ludzie z zamku Shaness. Wszyscy, którzy
przeżyli. Masz teraz okazje... Może wśród nich znajdziesz Światło. Reszta umrze.
Tak jak nasz brat - w jego głosie nie było cienia wahania.
Gdy Leeyane w milczeniu odwrócił głowę i przymknął oczy Tashe puścił go i
podszedł do ciemnowłosej młodej kobiety.
-A więc dobrze... Może to ci pomoże - chwycił dziewczynę za warkocz.
Krzyknęła przerażona i spróbowała się wyrwać. Elf zaśmiał się tylko. Wyciągnął
długi sztylet i poderżnął jej gardło.
-Nie!!! - bliźniaczo podobny do niej mężczyzna zerwał się z ziemi i mimo
związanych rąk rzucił się na elfa. Jego atak odniósł tylko jeden skutek. Został
błyskawicznie uwięziony w silnym uścisku rąk elfa, a zakrwawiony nóż dotknął
jego szyi. Dotychczas nieruchomy Leeyane zrobił krok w stronę brata. Elf
spojrzał na niego bystro. Dostrzegł iskierki gniewu w spojrzeniu chłopaka.
Zmrużył oczy.
-Spodobał ci się ten człowieczek, Leeyane? Dobrze... A więc będzie należał
do ciebie - pchnął mężczyznę do nóg brata. Jakiś elf natychmiast go pochwycił i
przytrzymał na miejscu. - Lecz jeśli mu się nie uda przeżyć do jutra nie miej do
mnie o to żalu. Nie sądzę żeby on był właściwym wyborem...
-Bądź przeklęty, Tashe! - krzyknął naraz mężczyzna próbując wyrwać się
elfiemu wojownikowi. - Niech cię piekło pochłonie za krzywdę, jaką wyrządziłeś
mojej rodzinie!
Elf spojrzał na niego z zainteresowaniem.
-Więc znasz moje imię? Kim jesteś?!
-Żebyś nigdy nie mógł zasnąć spokojnie, ty elfia przybłędo! Żebyś nigdy nie
zaznał spokoju! Jak mogłeś zabić moją siostrę?!
Elf spojrzał na niego bez gniewu czy urazy. Spokojnie podszedł do
przerażonej, może dziesięcioletniej dziewczynki i jednym szarpnięciem postawił
ja na nogi. Na jego wargach pojawił się uśmiech, gdy powoli wbijał sztylet w jej
brzuch. Dziecko zacharczało krótko, z jej ust popłynęła stróżka krwi. Gdy
wyciągnął ostrze i puścił jej włosy, bezwładnie osunęła się na ziemię. Jakaś
kobieta zaszlochała bezgłośnie zbyt wstrząśnięta, aby nawet głośniej zapłakać.
-A więc jak się nazywasz? - Tashe badawczo popatrzył na bladego mężczyznę.
-Yeneth... Yeneth Shanveress...
Tashe zaśmiał się.
-Najmłodszy syn Pana na Shaness! Leeyane, braciszku, masz doskonały gust -
uśmiechnął się do elfa, który bez drgnięcia powieki wytrzymał jego wzrok.
Yeneth popatrzył na młodego elfa. Leeyane, od chwili gdy przyszedł, nawet na
moment nie zmienił wyrazu twarzy. Beznamiętnie patrzył na śmierć wokół siebie.
Yeneth zadrżał. Co znaczyły słowa Tashe, że odtąd będzie należał do niego?
-No dobrze. A teraz zakończmy już tą sprawę - wytarł sztylet o ubranie
najbliższego jeńca i schował go do pochwy. Skinął na dwóch żołnierzy. - Zabijcie
resztę!.
Stanął obok Leeyane i delikatnie poklepał brata po ramieniu.
-Jesteś zadowolony? - spytał, gdy żołnierze zaczęli zabijać jeńców. - Nie
odwracaj wzroku. Przecież ja to wszystko robię dla ciebie. Za śmierć... - nie
dokończył gdyż naraz Leeyane przymknął oczy i bezwładnie osunął się na ziemie.
-Cholera! - zaklął cicho Tashe błyskawicznie pochylając się nad bratem. -
Zabierzcie go stąd... - polecił stojącym obok wojownikom. - Niech Kapłanki się
nim zajmą!
Gdy zniknę li w głębi zamku Tashe spojrzał z niechęcią na Yenetha.
-A ty człowieku patrz jak umierają ci, których znasz! - skinął na wojownika,
który złapał ciemne włosy mężczyzny i skierował jego głowę w stronę jeńców.
Yeneth zacisnął zęby. Z całych sił starał się nie okazać bólu i rozpaczy jakie
czuł. Miał ochotę zabić wszystkie elfy na Kesrenn. A w szczególności tych
wszystkich, którzy zniszczyli życie jego rodziny. Jednak był bezsilny. Wkrótce
szare kamienie zamkowego dziedzińca spłynęły krwią.
-Chodźmy stąd - Tashe chwycił Yenetha za potargane włosy. Młody mężczyzna z
nienawiścią popatrzył na elfa. Tashe zaśmiał się tylko.
-Podoba mi się twój wzrok. Naprawdę... Obiecuję ci, że będziemy się dobrze
bawić przez najbliższe godziny.
Uczucia wypełniające serce Yenetha zmieniły się pod wpływem jego słów.
Gorączkowe przerażenie i gniew zastąpiła zimna nienawiść. Był to ten rodzaj
uczucia, które nie znika dopóty, dopóki nie zginą ci, którzy są jego przyczyną.
Yeneth poprzysiągł śmierć wszystkim Elfom, którzy wymordowali jego rodzinę.
Ta nienawiść pomogła mu znieść kolejne poniżenia ze strony Elfów; ich
śmiech, gdy zaprowadzili go do zamkowych lochów i ból zadany przez bat w ręku
Tashe. Na koniec, zanim stracił przytomność, tylko jedna rzecz dawała mu siły by
nie krzyczeć: myśl o rychłej zemście. Nieuniknionej zemście.
* * *
Yeneth ocknął się leżąc na chłodnej kamiennej podłodze. Z cichym jękiem
otworzył oczy. Mrok nocy, która już zapadła, rozjaśniała pochodnia włożona w
uchwyt w ścianie. Czuł potworny ból zmasakrowanego ciała, ale mobilizując
resztki sił usiadł i rozejrzał się nieco zaskoczony. Znajdował się w sypialni
swego starszego brata. Dlaczego? Przecież ostatnie co pamiętał to zamkowe lochy!
Szybkim spojrzeniem ogarnął pokój. Nie dostrzegł, aby cokolwiek stąd zginęło.
Jego wzrok zatrzymał się nagle. Nie był sam. Po przeciwnej stronie komnaty na
miękkim łożu Gerta ktoś leżał. Yeneth zmrużył oczy. Elf! Myśl o zemście zalśniła
w umyśle Yenetha niczym pochodnia. Rozejrzał się gwałtownie, a nie dostrzegając
nikogo zaczął powoli przybliżać się do śpiącego elfa. Odwagi dodawał mu fakt, że
od chwili, gdy zaczął go obserwować mężczyzna nawet się nie poruszył. Będąc tuż
przy posłaniu znieruchomiał rozpoznając wroga. To był Leeyane, młodszy brat
Tashe. Mężczyzna wyglądał na uśpionego. Ciemne rzęsy rzucały głębokie cienie na
jego szczupłe policzki. Długie jasne włosy w nieładzie leżały na poduszce a
potem srebrzystą kaskadą opadały na ziemię. W ciszy panującej w komnacie nie
było słychać nawet jego oddechu.
Yeneth zawahał się nagle. Miał ochotę zabić tego drania, który pozwolił
zabić bezbronnych ludzi, a jednocześnie czuł, że powinien uciekać jak
najszybciej. Odnaleźć ojca, który dzień wcześniej wyjechał z zamku, spróbować
odzyskać ich własność i zabić elfich najeźdźców. Nagle podjął decyzję. Śmierć
siostry nadal stała mu przed oczami. Nie mógł odejść i pozostawić jej nie
pomszczonej.
Mężczyzna nawet nie drgnął, gdy zacisnął ręce na jego szyi. Natychmiast
jednak cofnął się przestraszony. Skóra elfa była przeraźliwie chłodna. Czy on
nie żył? Takie zimno mogło oznaczać tylko śmierć. Nie wyczuł ani pulsu ani
oddechu. Usiadł na brzegu łóżka w zamyśleniu przyglądając się elfowi. Dlaczego
zamknięto go w jednym pomieszczeniu z trupem? I dlaczego właśnie tutaj? Przecież
pokoje Gerta były jednymi z najlepszych w całej warowni.
Jeszcze raz spojrzał na młodego elfa. Kiedy on umarł? Czy wtedy gdy Tashe
zabijał ludzi? Wydawało mu się, że tylko stracił przytomność. Czyżby nie mógł
znieść okrucieństwa swego brata?
Yeneth delikatnie odgarnął włosy opadające na twarz Leeyane.
-Czy pomyliłem się co do ciebie? - wyszeptał. - Czyżbyś był inny niż
myślałem na początku?
Zamyślony przyglądał się twarzy o łagodnych, prawie kobiecych rysach.
Jeszcze nigdy nie spotkał mężczyzny o tak niesamowitej urodzie. Miał długie,
czarne rzęsy, prosty nos, wyraźnie zarysowane brwi i delikatne, zmysłowe usta.
Na pewno wiele kobiet marzyło o jego pocałunkach. O tym żeby zechciał choć na
nie spojrzeć.
Nie zauważył kiedy jego serce wypełniło dziwne uczucie. Czy to była
zazdrość? O te wszystkie dziewczęta które kochał Leeyane? Zaśmiał się z tego
pomysłu. To był absurd. Zazdrosny o martwego elfa. A mimo to... Uśmiech na
moment zamigotał w jego oczach. Powoli zbliżył twarz do twarzy elfa. Nie
zastanawiał się nad tym co robi. Chęć pocałowania jasnowłosego mężczyzny była
tak silna, że nie powstrzymała go nawet myśl o śmierci. Przymknął oczy i dotknął
wargami chłodnych ust chłopaka. Było to bardziej muśnięcie niż pocałunek, ale
nie pragnął niczego więcej.
Leeyane przypominał mu trochę jego dawnego przyjaciela; również elfa. Jednak
tamtego nigdy nawet nie dotknął. Straciłby jego przyjaźń gdyby to zrobił.
Karllee w przeciwieństwie do niego wolał kobiety. Yeneth zaśmiał się i
zrezygnowany odsunął się od elfa. Coś w jego życiu potoczyło się nie tak jak
trzeba skoro doszedł do momentu, w którym zaczyna całować trupy. Chyba naprawdę
już z nim źle... Może to wszystko przez niechęć ojca i brata co do kierunku jego
miłosnych zainteresowań? Zdaniem ojca to Gert, który co noc sypiał z inna
dziewką był stuprocentowym mężczyzną. A Yeneth przynosił tylko wstyd.
Do jakichkolwiek by nie doszedł wniosków nie był to odpowiedni czas na
rozmyślania. Powinien stąd jak najszybciej uciekać. Zdziwiony zauważył, że chęć
zemsty, która do tej pory przepełniała jego serce, zniknęła. Mimo smutku po
stracie rodzeństwa był spokojny. Jakby odnalazł wreszcie znaczenie tego, co musi
zrobić. Wziął głęboki oddech; spróbował wstać i podejść do drzwi. Zdawał sobie
sprawę, że prawdopodobnie są pilnowane przez strażników, ale nie miał innego
wyjścia. W końcu pokoje Gerta znajdowały się na czwartym piętrze.
Nie zdołał podnieść się zbyt wysoko. W miejscu zatrzymał go delikatny ruch
na posłaniu. Powieki młodego elfa drgnęły, po czym uniosły się lekko. Klatka
piersiowa poruszyła się przy pierwszym głębszym oddechu. Yeneth był zbyt
wstrząśnięty, aby się poruszyć, a co dopiero odezwać. Dopiero, gdy jasne oczy
elfa spoczęły na nim, zdołał się opanować. Wyciągną rękę w stronę twarzy
chłopaka, chcąc się upewnić, że nie śni. Elf drgnął jakby spodziewał się
uderzenia. Spróbował osłonić się ręką, lecz zdawało się, że nie miał dość sił
aby dokończyć ruch. Yeneth położył dłoń na policzku mężczyzny. Przyjrzał mu się
dokładniej. Oczy elfa były jasno zielone. Widział w nich strach. A potem wyraźną
ulgę, gdy zamiast uderzenia poczuł delikatną pieszczotę.
-Masz na imię Leeyane, prawda... - szepnął Yeneth zachrypniętym głosem. Elf
skinął lekko głową.
-Dlaczego tutaj jesteś? Przecież mogłem cię bez problemu zabić. Czy twój
brat... - Yeneth urwał w pół zdania. Nagle dotarła do niego część prawdy.
-Twój brat uwięził cię tu razem ze mną? Czy on chce twojej śmierci? - Nagle
zawahał się. A może tu chodziło o coś innego? - To na pewno jest twój brat?
Leeyane niechętnie odwrócił wzrok. Jego spojrzenie zatrzymało się gdzieś na
skraju światła rzucanego przez pochodnię. Potwierdzające skinięcie głową było
jedyną odpowiedzią.
Yeneth zmyślił się na moment. Jego serce drżało jakby właśnie miało się
wydarzyć coś ważnego, coś, co przesądzi o jego najbliższych losach.
-Dlaczego nic nie mówisz? Zabroniono ci? - Elf potrząsnął przecząco głową -
Nie? A więc dlaczego? Nie potrafisz?
Gdy Leeyane potwierdził Yeneth zmarszczył brwi. Będzie trudno się
porozumieć, jeśli jedna strona nie może odpowiadać w sposób zrozumiały dla
drugiej. No cóż... musi więc zadawać odpowiednie pytania. Spojrzał na elfa,
jednak zamiast zapytać o następną rzecz przybliżył się, znów całując jego usta.
Tym razem pocałunek nie był delikatny, kryła się za nim duża doza namiętności i
tęsknoty za czymś więcej. Leeyane spróbował unieść ręce jakby chciał objąć, a
może odepchnąć mężczyznę. Gdy nie udało mu się podnieść ich nawet na niewielką
wysokość, przymknął oczy i odwzajemnił pocałunek. Gdy Yeneth się cofnął spojrzał
na niego zamglonymi oczami. Yeneth zanurzył palce w jasnych włosach elfa.
-Yeneth... - rzekł cicho. - Tak mam na imię... Yeneth...
Usta elfa poruszyły się bezgłośnie, jakby powtarzając imię. Uśmiechnął się
ciepło.
-Nie boisz się mnie? - spytał nagle Yeneth marszcząc brwi. Gdy Leeyane ze
śmiechem potwierdził, dodał - Przecież twój brat zabił moją siostrę! Mógłbym
chcieć się zemścić na tobie. Czy ty... czy Tashe nie zdaje sobie z tego sprawy?
Nawet mnie nie związał. Tak jakby chciał twojej śmierci... Przecież jesteś
zupełnie bezbronny.
Gdy elf znieruchomiał zaskoczony jego ostrym tonem Yeneth westchnął
przymykając na moment oczy. Potem usiadł wygodniej i przyjrzał się Leeyane.
-No dobrze... - rzekł już łagodniej. - Chciałbym się dowiedzieć, co się
tutaj dzieje. Dlaczego przed chwilą wyglądałeś jak martwy, dlaczego nie możesz
mówić, nie jesteś w stanie nawet usiąść? Dlaczego pozwoliłeś zabić... - ściszył
głos nie potrafiąc wymówić imienia siostry i nie dokończył zdania.
Elf w milczeniu przyglądał się człowiekowi. Nie zrobił nawet najmniejszego
ruchu, aby mu odpowiedzieć. Yeneth spodziewał się tego; powinien się spodziewać.
W końcu jakkolwiek by to nie wyglądało Leeyane był bratem Tashe. A teraz
przestraszony jego groźbami na pewno nie zechce mu odpowiedzieć.
Chciał dodać coś na swoje usprawiedliwienie, gdy drzwi otworzyły się cicho.
W progu stanęła młoda jasnowłosa dziewczyna z żołnierzem przy boku. Jednym
szybkim spojrzeniem objęła scenę przed sobą. Zmarszczyła lekko brwi, a wojownik
natychmiast podszedł do Yenetha i dość brutalnie odciągnął go od elfa. Młody
człowiek jęknął gdy elf wykręcił mu ręce na plecy i przytrzymał. Rany po bacie
odezwały się ze zdwojoną siłą. Jasnowłosa elfka przestała zwracać na niego uwagę
w momencie, gdy został uwięziony w uścisku rąk potężnego mężczyzny. Pochyliła
się nad Leeyane i delikatnie przyłożyła dłoń do jego czoła.
-Jak się czujesz? - spytała łagodnie. - Odzyskałeś już trochę sił?
Elf lekko skinął głową.
-Mam nadzieję, że ten człowiek nie próbował cię skrzywdzić?
Leeyane uśmiechnął się łagodnie. W jego oczach pojawiły się iskierki
śmiechu.
-Och, nie bądź tego taki pewny - dziewczyna parsknęła gniewnie. - W końcu to
c z ł o w i e k !
-Dobrze, dobrze - machnęła niecierpliwie ręką gdy Leeyane spróbował
zaprotestować. - A teraz zamknij oczy i odpręż się. Spróbuje doprowadzić twoje
ciało do porządku.
Leeyane zamknął posłusznie powieki. Dopiero wtenczas dziewczyna położyła
drugą dłoń na piersi mężczyzny i sama również przymknęła oczy. W półmroku jej
dłonie zalśniły zielonkawym światłem.
Yeneth zmarszczył brwi. To była elfia magia. Rozpoznał zaklęcie rzucane
przez dziewczynę po charakterystycznym uczuciu jakie w nim wywoływało. Nie na
darmo Karllee przez tyle lat uczył go rozpoznawać poszczególne magiczne
zaklęcia. Niestety, nie był elfem, więc sam nie potrafił ich rzucać, lecz wiedza
przekazana mu przez przyjaciela była dostatecznie duża, aby teraz rozpoznał z
czym ma do czynienia. Dziewczyna użyła jednego z Wielkich Zaklęć Śmierci. Nie
miało ono na celu zabicia Leeyane; raczej przedłużenie mu życia. Kosztem
rzucającego zaklęcie. Na pewno zdawała sobie sprawę, że jeśli w odpowiednim
momencie nie przerwie, może umrzeć. Normalnie skończy się to dla niej tylko
dużym osłabieniem, po kilku godzinach snu jej organizm wróci do równowagi.
Jednak wykorzystywanie tego czaru skraca jej życie o całe lata.
Nagle zielonkawy blask wokół rąk dziewczyny znikł, a ona zachwiała się
osłabiona. Leeyane bez trudu usiadł na łóżku i ją podtrzymał.
-Renne? - Cichy głos na dnie umysłu Yenetha był pełen niepokoju. Mężczyzna
zamrugał powiekami. Kto to powiedział?! Czy... czy s ł y s z a ł głos Leeyane??
Jego... myśli?
-Już dobrze, Leeyane - dziewczyna usiadła o własnych siłach. - Muszę się
tylko przespać...
-Renne... Chciałbym żebyś nie musiała więcej tego robić... To
niebezpieczne...
-Och! Nie przesadzaj - dziewczyna machnęła gwałtownie ręką. Nagle jej głos
złagodniał. - Leeyane... Ja nie jestem ważna... - delikatnie pogłaskała go po
policzku. - Musisz żyć i być zdrowy, a ja zrobię wszystko abyś dobrze się czuł.
Nawet jeśli doprowadzę się tym do szybszej śmierci. Prędzej czy później przecież
i tak umrę, Leeyane... Chcę żeby stało się to po mojemu.
Leeyane w milczeniu skinął głową. Jego spojrzenie padło na klęczącego na
ziemi Yenetha. W jego wzroku dojrzał żal dla pięknej elfki.
-Każ mu uwolnić Yenetha - polecił krótko.
-Puść go - rzuciła krótko w stronę wojownika, a ten natychmiast ją
posłuchał. Yeneth stracił na moment równowagę. Nie wstał z podłogi nawet gdy
wojownik cofnął się do drzwi. W milczeniu przyglądał się elfom.
-Właściwie to dlaczego przyszłaś? - spytał nagle Leeyane. - Przecież do rana
sam odzyskałbym siły...
-Tashe miał zamiar przyjść tu jak najszybciej. Wiesz jak on nie lubi
momentów, kiedy ty regenerujesz siły... Bałam się o ciebie... - Renne pochyliła
głowę. - Nie złość się; ja nie potrafię znieść tego jak on cię traktuje...
-Renne... Tashe po prostu...
-Wiem! Ale co z tego?! To przecież nie twoja wina!
Leeyane zacisnął usta nie odzywając się więcej.
-Leeyane... - Renne chwyciła jego dłoń. - Nie kłóćmy się proszę. Ja wracam
do łóżka - Do rana muszę odzyskać siły. Czeka nas ciężki dzień... Ty też lepiej
jeszcze się połóż.
Poczekała aż Leeyane posłusznie położy się z powrotem na posłaniu i
starannie go przykryła. Uśmiechnęła się i lekko przesunęła dłonią przez czoło
chłopaka. Jej dłoń zalśniła delikatnym zielonkawym blaskiem gdy rzucała zaklęcie
usypiające. Gdy skończyła spróbowała wstać. Zamiast tego bezwładnie osunęła się
na posadzkę. Potężny elf natychmiast wziął ją na ręce. Renne z westchnieniem
przywarła do jego piersi. Popatrzała z namysłem na Yenetha.
-Tobie też radzę się przespać - rzekła cicho. - I, proszę, nie budź Leeyane.
Musi odpocząć, bo jutro Tashe... - nie dokończyła. Zmrużyła lekko oczy i z
lekkim gniewem spojrzała na drzwi. - Radzę ci udawać nieprzytomnego gdy
przyjdzie. Tak będzie lepiej... dla ciebie.
Chwile później zniknęła razem z wojownikiem za drzwiami. Yeneth usłyszał
jeszcze przyciszoną rozmowę z wartownikami na korytarzu a potem oddalające się
kroki. Gdy tylko upewnił się, że zostali sami spojrzał gwałtownie na elfa
-Leeyane?!
Odpowiedziała mu cisza, chłopak nawet się nie poruszył. Zamyślił się
głęboko. Chciałby usłyszeć odpowiedzi na tyle pytań. Po wizycie elfki w jego
głowie pojawiły się następne. Powoli zaczynał się gubić. Śmierć brata w czasie
walk, a później bezsensowne morderstwo młodziutkiej Kainnelle... Kai miała
zaledwie siedemnaście lat. Kochał swoja siostrę bardziej niż kogokolwiek na
świecie. A teraz...
Yeneth zadrżał; z otwartego okna powiał chłodny wiatr. To już jesień...
Niedługo Kai miałaby urodziny. Położył się na miękkim dywanie nie odrywając oczu
od elfa. Twarz Leeyane zasłonięta była przez nieco przydługie włosy. Miał ochotę
zbliżyć się i odgarnąć je aby móc znów spojrzeć w jego niesamowite zielonkawe
oczy. Nie czuł nienawiści do tego młodego elfa. A wręcz przeciwnie. Jakieś
ciepłe uczucie wzbierało w nim na sam dźwięk imienia Leeyane. Przymknął oczy
zbyt wyczerpany przeżyciami ostatnich godzin. Nawet nie spostrzegł, kiedy
zasnął.
* * *
Obudził się słysząc czyjeś głosy. Przypomniawszy sobie nocną radę elfki
tylko lekko uchylił powieki. W komnacie były dwie jasnowłose kobiety, trzech
mężczyzn: najwyraźniej żołnierzy i Tashe. Wszyscy skupiali się wokół Leeyane.
Młody elf nie spał, choć jego uwaga bynajmniej nie skupiała się na rozgardiaszu,
jaki panował dokoła. Yeneth nie widział go zbyt wyraźnie gdyż, co chwila któraś
z kobiet pochylała się nad elfem i zasłaniała go. Naraz dwaj wojownicy chwycili
go pod ramiona i pomogli wstać. Potem podtrzymując z obu stron wyszli z sali.
Tuż przy samych drzwiach Leeyane obejrzał się. Yeneth drgnął, gdy ich spojrzenia
spotkały się. W oczach elfa widział lęk. Strach przed czymś, co czekało na niego
za progiem.
Yeneth mimowolnie zacisnął dłoń w pięść. Najchętniej zerwałby się z miejsca
i powstrzymał elfy przed zabraniem Leeyane. Jednak cała scena trwała zaledwie
kilkanaście sekund; już po chwili był sam w pokoju.
Zacisnął zęby z gniewem uderzając pięścią w podłogę. A potem zerwał się z
ziemi i podbiegł do drzwi. Chciał je otworzyć jednak w ostatniej chwili
powstrzymał się. Jaki to miało sens? Powoli podszedł do uchylonego okna.
Miał teraz chwile czasu, aby przemyśleć swoje położenie i zastanowić się, w
jaki sposób się stąd wydostać. Był nieco zaskoczony swoim całkiem niezłym
samopoczuciem jak na to, co wczoraj przeszedł. Normalnie nie mógłby się teraz
nawet podnieść z podłogi o własnych siłach, a co dopiero swobodnie chodzić.
Gdy po kilku godzinach drzwi, za którymi zniknął Leeyane otworzyły się,
Yeneth był zbyt zajęty własnymi myślami i w pierwszej chwili nie zwrócił na to
uwagi. Dopiero ostry głos Tashe przywrócił go do rzeczywistości.
-Uważaj, dziewczyno! - Blada, jasnowłosa elfka w błękitnej sukni z trudem
podtrzymywała słaniającego się Leeyane. Na twarzy elfa widać było przerażenie
graniczące z obłędem. W dzikich oczach nie było nawet śladu przytomności.
-Leeyane... - wyszeptał Yeneth ze zgrozą patrząc na w mężczyznę. Co oni
zrobili, że doprowadzili go do takiego stanu?
-Jeszcze kawałek, Leeyane. Proszę... jeszcze kawałek - dziewczyna próbowała
doprowadzić elfa do łóżka. Gdy wreszcie jej się to udało, Leeyane opadł bez
czucia na posłanie. Yeneth dopiero teraz zauważył mokre włosy elfa. Wyglądało to
tak jakby ktoś wylał na niego kubeł wody chcąc doprowadzić do przytomności.
Dziewczyna z ulgą uklękła tuż przy Leeyane. Delikatnie położyła dłoń na jego
twarzy, zaglądając w oczy.
-Leeyane? Spójrz na mnie... Proszę cię.
-Pośpiesz się dziewczyno!! - burknął gniewnie Tashe mając najwyraźniej
ochotę wyjść jak najszybciej. Yeneth po uważniejszym przyjrzeniu się dostrzegł,
że elf również wygląda na wstrząśniętego tym, co się wydarzyło. Jego jasne włosy
zazwyczaj splecione w gruby warkocz, teraz były rozrzucone w nieładzie. Nie miał
na sobie ciemnej peleryny, a ubranie było w kilku miejscach podarte i ubrudzone
krwią.
-Zamknij się, Tashe - dziewczyna spojrzała na niego z gniewem. - Dobrze
wiesz, że nie masz nade mną żadnej władzy. Zwłaszcza teraz!
Tashe spojrzał na nią pochmurnie, lecz nie zaprotestował więcej.
-Leeyane! - Elfka energicznie potrząsnęła ramionami chłopaka. - To nie była
twoja wina, rozumiesz?!! Przecież nikt nie mógł wiedzieć, że Serce Lasu jest aż
w tak fatalnym stanie. Leeyane! Popatrz na mnie! Tashe chciał dobrze...
-Kenhee!!!
Dziewczyna nawet nie spojrzała na rozgniewanego Tashe. Z lekkim uśmiechem
patrzyła jak z oczu młodego elfa znika strach i ból.
-Wszyscy cię tu kochamy, Leeyane. Uwierz w to, proszę. A my Kapłanki
jesteśmy po to, aby być przy tobie właśnie w takich chwilach. Więc nie rozpaczaj
jak mnie nie będzie. Wszystkie jesteśmy na to przygotowane. Gdybym mogła cofnąć
czas nie postąpiłabym inaczej. Wybrałabym takie życie i taką śmierć jak teraz.
Leeyane... Pamiętaj o tym, dobrze? Od jutra Hass zastąpi Renne. Bądź dla niej
tym, czym byłeś dla niej... - pochyliła się nisko nad chłopakiem i szepnęła mu
coś do ucha. Oczy elfa rozszerzyły się z zaskoczenia. Gdy dziewczyna bezwładnie
opadła na niego podtrzymał ją i przytulił do piersi. Spod jego przymkniętych
powiek płynęły łzy.
Tashe zaciskając zęby podszedł do brata i delikatnie wyjął bezwładne ciało
elfki z jego rąk. Przekazał je stojącemu dotąd przy drzwiach żołnierzowi.
-Pochowajcie ją w lesie razem z Renne... Z szacunkiem na jaki zasługują
Kapłanki Lasu - nie patrzył jak żołnierz znika za zakrętem korytarza. Jednak
dopiero po chwili skierował swe spojrzenie na Leeyane.
-Nie pozwolę ci tego zrobić! Nie tak jak ty tego chcesz! - rzekł ostro. -
Nigdy nie dopuszczę do twoje śmierci! Jak tylko uporamy się ze wszystkim wracamy
do domu!
Pochylił się nad bratem i z szorstko delikatnością odgarnął jasne włosy z
jego czoła.
-Nadal nic nie rozumiesz... Nie pozwolę ci odejść... Ojciec i tak będzie
cierpiał gdy dowie się o śmierci naszego brata. A więc będzie tak jak ja chcę!
Choćby Las miał zginąć!
W oczach Leeyane znów pojawiły się łzy. Z rozpaczą spojrzał na brata, który
odwrócił głowę nie mogąc znieść jego wzroku.
-Znajdę inną metodę na ocalenie Kamienia i Lasu! Jutro przyprowadzę
Mekreshe! Twierdzi, że potrafi przenieść Serce Lasu w bezpieczne miejsce bez
niepotrzebnych ofiar! Zobaczysz! - Tashe energicznie trzasnąwszy drzwiami
wybiegł z komnaty. Leeyane przymknął oczy ale spod zamkniętych powiek nadal
wymykały się łzy. Yeneth odczekał chwilę upewniwszy się że zostali sami. Do tej
pory robił wszystko, aby nikt go nie zauważył i przysłuchiwał się rozmowie.
Jednak gdy Tashe wyszedł natychmiast podszedł do młodego elfa.
-Leeyane - objął chłopaka. - Co się stało? Co oni ci zrobili? Odpowiedz!
Młody elf nie drgnął nawet, gdy nieco zbyt gwałtownie potrząsnął jego
ramionami.
-Leeyane... - Yeneth mocniej przycisnął chłopaka do swojej piersi. - Tak się
bałem, że cię zabiją... Leeyane... Proszę spójrz na mnie... Leeyane...
Delikatnie gładził jasne włosy elfa. Nie zastanawiał się nad tym, co robi.
Jakoś nie potrafił czuć niechęci do tego mężczyzny. Mimo ze był on elfem.
Nagle Leeyane poruszył się lekko, a potem podniósł głowę i popatrzył na
obejmującego go mężczyznę. Yeneth nie mógł znieść rozpaczy w jego spojrzeniu.
Bez wahania pocałował chłopaka. A on odwzajemnił pocałunek. Chwile później
cofnął się lekko. Z oczu elfa znikł ból lecz nadal był smutny. Yeneth zanurzył
palce we włosach chłopaka. Miał ochotę znów go pocałować. Jednak chciał również
dowiedzieć się, co się stało i to wydawało mu się ważniejsze.
-Chcę wiedzieć, co się stało. - rzekł łagodnie. - Martwiłem się o ciebie...
Leeyane odwrócił wzrok.
-Nie!! - Yeneth z gniewem potrząsnął chłopakiem. - Nie pozwolę ci teraz
uciec przed odpowiedzią! Chcę wiedzieć! Wczoraj rozmawiałeś z tamtą elfką. S ł y
s z a ł e m twoje myśli! Więc teraz odpowiedz mi w ten sam sposób.
Yeneth zamilkł gwałtownie, a gdy Leeyane nie zareagował chwycił go za
podbródek i zmusił do podniesienia głowy. Na jego twarzy widać było zdumienie
połączone z lękiem. Zamrugał energicznie powiekami.
-Słyszysz... mnie? - w pytaniu czaiło się niedowierzanie.
-Tak. A więc teraz czekam na wyjaśnienia - nie zamierzał się poddać. - Dokąd
cię zabrali? Kim była ta dziewczyna w błękitnej sukni? Dlaczego umarła? Czy to
przez... ciebie?
Leeyane pochylił głowę. Yeneth zaklął sądząc, że chłopak znów ucieka od
odpowiedzi. Gwałtownie złapał go za ramiona.
-Odpowiedz mi!!
Dwie łzy kapnęły na jego ramię. Yeneth zaskoczony popatrzył na mokre ślady
na swej ręce.
-Leeyane? - Rozpacz, jaka malowała się na twarzy elfa wyjaśniła mu wszystko.
- Leeyane...
Przytulił elfa, mając nadzieję, że to w jakiś sposób mu pomoże. Ciałem
chłopaka wstrząsnął szloch. Yeneth delikatnie pocałował go w czubek głowy.
Szeptał pocieszające słowa i czekał aż chłopak się uspokoi.
Po jakimś czasie Yeneth usłyszał ciche skrzypnięcie otwieranych drzwi.
Obejrzał się nie wypuszczając Leeyane z ramion. W progu stał Tashe. Na jego
twarzy malowało się zaskoczenie, gdy spoglądał na brata. Yeneth zmarszczył
gniewnie brwi. Oczekiwał ostrej reakcji i być może kolejnej chłosty. Jednak nie
zamierzał się cofać. W tej chwili Leeyane go potrzebował i tylko to się liczyło.
Przez dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem. A potem Tashe skinął lekko głową w
niemym podziękowaniu, uśmiechnął się łagodnie i odrzuciwszy jasny warkocz na
plecy wyszedł. Yeneth był zaskoczony. Spodziewał się wszystkiego, oprócz tego,
że Tashe po prostu odejdzie. Mocniej przytulił Leeyane. Co tu się u licha
działo? Ostatnio zbyt często zadawał sobie to pytanie...
Minęło dużo czasu nim Leeyane uspokoił się. Yeneth nie odstąpił go nawet
wtedy, gdy chłopak zmęczony zasnął. Jesienne popołudnie szybko zmieniło się w
wieczór, a później w noc. Przez otwarte okno wpadał do pokoju chłodny wiatr.
Jedyne oświetlenie stanowił blask księżyca. Yeneth zasłuchany w spokojny oddech
elfa spoglądał na gwiazdy. Wydawały mu się tak dalekie i obce jak całe jego
dotychczasowe życie. Przeczuwał zmiany. Śmierć rodzeństwa i opanowanie zamku
przez elfy było zaledwie początkiem tych zmian. Jego przeczucia nigdy dotąd go
nie zawiodły. Niekiedy Kai śmiała się z niego, że powinien zacząć zarabiać na
przepowiadaniu przyszłości. Kai... Wspomnienie śmierci siostry zbladło. Teraz
pamiętał ja jako roześmianą, wiecznie skorą do psot dziewczynę, a nie przerażoną
i umierającą niewinną kobietę. I tak było lepiej. Czuł, że Kainnelle życzyłaby
sobie, aby zachował ją w pamięci żywą. Śmierć brata jakoś mniej nim wstrząsnęła.
Zginął na murach zamku w trakcie walki. Tak jak chciałby umrzeć każdy mężczyzna
- z mieczem w ręku. Z resztą z Gertem ciężko się żyło. Był ponurym, niekiedy
okrutnym i mściwym człowiekiem. Nie akceptował swojego brata. Wstydził się go i
jednocześnie zazdrościł mu miłości, jaką otaczały go matka i siostra. Gert był
ukochanym synem ich ojca, który obydwu wychowywał żelazna ręką. W obecności ojca
nie było miejsca na mazgajstwo i błędy. Yeneth westchnął. To wszystko było już
za nim. Czuł, że los skierował go na nową drogę prowadzącą do niewiadomego celu.
Leeyane był jej częścią. Spojrzał na uśpionego chłopaka. Z rozbawieniem
spostrzegł ze widzi tylko strzechę potarganych, jasnych włosów, które jak zwykle
zasłaniały większą część twarzy Elfa i szpiczaste ucho, na końcu którego
zawadiacko przyczepione było złote kółeczko. Wolną ręką przeczesał włosy
chłopaka chcąc je nieco uporządkować. Wiele to nie dało. Miękkie jasne pasma i
tak układały się tak jak chciały. Uśmiechnął się czując ciepło wypełniające jego
serce na myśl o młodym elfie. Podobne uczucie wywoływała w nim do tej pory
jedynie Kai i matka. Jednak teraz było to coś innego, choć równie głębokiego.
Miłość... Nie zdawał sobie sprawy, kiedy to zaszło aż tak daleko.
Robiło się coraz chłodniej. Jesienny wiatr dawno stracił łagodność i teraz
hulał po pokoju niczym rozbawiony szczeniak. Yeneth zadrżał z zimna mając
nadzieję, że Leeyane nie przebudzi się. Naraz ostry powiew szarpnął jego
ubraniem. Czując w powietrzu zapach leśnych kwiatów obejrzał się gwałtownie.
Dziewczyna w błękitnej sukni właśnie zamykała drzwi. Wiatr ucichł. Jasnowłosa
elfka minęła ich nawet bez rzutu oka i energicznie zamknęła okiennice. W pokoju
zapadła ciemność. Yeneth nasłuchiwał jej kroków. Przez dłuższą chwilę nic się
nie działo, a potem pokój rozjaśnił blask pochodni. Zaciekawiony przyjrzał się
dziewczynie. Poruszała się lekko niczym zjawa. Włożyła pochodnie w uchwyt na
ścianie i podeszła do mężczyzn, klękając tuż przed nimi. Yeneth jak zaczarowany
wpatrywał się w jej błękitne oczy. Dziewczyna poświęciła mu jednak tylko
chłodne, taksujące i bardzo krótkie spojrzenie. Łagodnie popatrzyła na Leeyane.
-Zasnął? - spytała cicho. Przesunęła ręką po policzku elfa.
-Tak...
-To dobrze. Potrzebny mu wypoczynek. Byłam przy śmierci Renne i wiem, że
Kenhee umarła na jego rękach. To był szok dla Leeyane...
-Kim jesteś?!
Dziewczyna spojrzała na niego z nagłą dumą.
-Hassann. Kapłanka Lasu. Nie poznałeś tego po moim ubiorze? Przecież
błękit... och... - dziewczyna z politowaniem pokiwała głową. - Przecież ty
jesteś t y l k o człowiekiem.
-Tylko?!! - zjeżył się Yeneth. Dziewczyna już go nie słuchała. Wstała i
ciepło czerwonym, dużym pledem okryła ramiona Yenetha i Leeyane.
-Opiekuj się nim - poleciła łagodnie.
-Pewnie - burknął niechętnie. "Tylko" człowiek! Nadal był zły za to
określenie. Zaraz jednak gniew z niego wyparował. Dotarło do niego jak wielką ma
okazję, aby dowiedzieć się czegokolwiek. Spojrzał badawczo na elfkę, która
zaczęła rozpalać ogień na kominku.
-Hassann... Dlaczego tamte dziewczyny zginęły?
Hassann obejrzała się gwałtownie, a potem wróciła do rozpalania ognia.
Minęła dłuższa chwila. Yeneth już myślał, że nie otrzyma odpowiedzi, kiedy
usłyszał jej cichy głos.
-Dlaczego zginęły...? Ponieważ my, Kapłanki jesteśmy właśnie po to. Naszym
zadaniem jest ocalenie życia Leeyane.
-Czyli... - Yeneth wydawał się być zszokowany. - Jesteście "źródłem energii"
dla Leeyane? On żyje waszym kosztem?!
Kapłanka zmarszczyła brwi słysząc oburzenie Yenetha.
-To zaszczyt umrzeć dla Rycerza Lasu... - rzekła. - Jak przyjdzie czas na
mnie... nie zawaham się ani chwili! Mam nadzieję... Wszystkie elfy szanują
Leeyane... I wiedzą jak bardzo jest ważny. Nasze życie nic nie znaczy jeśli on
umrze.
Pochyliła głowę. Jasne włosy wpadły jej do ognia. Przestraszona cofnęła się
gwałtownie gasząc nadpalone końcówki. Po komnacie rozszedł się zapach
spalenizny. Elfka z rezygnacją odrzuciła włosy na plecy. Poprawiła polana i
wstała. Lekko skinęła głową w stronę Yenetha i wyszła zanim zdążył zadać jej
następne pytanie. Westchnął ciężko poprawiając pled na ramionach Leeyane.
"Opiekuj się nim", tak powiedziała. Opiekuj się... chroń i kochaj... To wszystko
można było wyczytać w jej oczach. Kochaj, bo Leeyane jest wart twej miłości.
* * *
Obudził się bardzo wcześnie rano. Zmarznięty, zdrętwiały, zły na cały świat.
Ogień na kominku już dawno zgasł, a pled zsunął się z jego ramion. Ciężar na
kolanach przypomniał mu, dlaczego spędził noc w tak niewygodnej pozycji. Leeyane
spał w najlepsze. Poruszył się ostrożnie, aby nie obudzić chłopaka, a chcąc
nieco rozprostować mięśnie. Nie udało mu się ani jedno ani drugie. Leeyane
powoli otworzył oczy i podniósł głowę patrząc na swojego towarzysza. Na jego
twarzy malowało się tak pełne dezorientacji zaskoczenie, że Yeneth roześmiał się
ciepło i pocałował drżące usta.
-Zasnąłeś... - rzekł miękko jednocześnie odgarniając jasne włosy z twarzy
elfa. Leeyane wyglądał na jeszcze bardziej zaskoczonego. Widząc jego minę Yeneth
wręcz usłyszał pełne zdumienia pytanie: "Ja?". Roześmiał się.
-Mógłbyś usiąść sam? Tak zdrętwiałem, że po prostu muszę wstać.
Leeyane bez zastanowienia odsunął się od mężczyzny. Przyglądał mu się
badawczo. W jego wzroku widać było zaciekawienie. Yeneth wstał i przeciągnął się
mrucząc niczym kocur. Niechcący rzut oka na Leeyane uświadomił mu, że chłopak
nadal mu się przygląda. Tym razem z podziwem. Yeneth parsknął śmiechem na widok
miny elfa. Przypominał mu Kai stojącą w kuchni przed tortem: niezbyt głodną, ale
mającą ogromną ochotę na posmakowanie ciasta. Yeneth podszedł do elfa i uklęknął
tuż przy nim.
-Nie jestem ciastkiem z kremem - mruknął całując szyję chłopaka. Ten zaśmiał
się z trafności porównania. I w tym momencie drzwi otworzyły się i do komnaty
weszła jasnowłosa elfka.
-Dzień dobry - rzuciła od progu. Yeneth spojrzał na nią gwałtownie.
-Hassann... - jęknął niezbyt zachwycony tym, że ktoś im przeszkodził.
-Widzę, że dobrze się bawicie? - jej pytanie wywołało rumieniec na twarzy
Leeyane. - Przyniosłam śniadanie.
Postawiła tacę na podłodze i rozłożyła nakrycia dla dwóch osób. Yeneth był
zbyt zaskoczony, aby się odezwać. Elfka otworzyła drzwi i klasnęła w dłonie. Do
środka weszły jeszcze trzy ubrane w błękitne szaty, młode kobiety. Każda z nich
przyniosła coś z sobą. Szybko zaczęły krzątać się po komnacie. Jedna rozpaliła
ogień, druga otworzyła okiennice, trzecia nalała wody z dzbana do niewielkiej
miednicy, którą ustawiła na kufrze. Leeyane odgarnął włosy wpadające mu do oczu
i uważnie spojrzał na dziewczynę.
-Tashe wyjechał?
-Tak - odpowiedziała. - Dziś w nocy. Przyszłam natychmiast, ale spałeś.
Leeyane wstał i podszedł do miednicy. Zaczerpnął wody w dłonie i ochlapał
twarz mocząc przy tym włosy.
-Wspominał że chce sprowadzić Mekreshe... Mogłaś mnie obudzić...
-Nie gadaj głupot! - zdenerwowała się Hassann. - Przecież wiem, co się
wczoraj działo! Moim zdaniem sen był ci bardziej potrzebny niż jakieś tam
informacje!
-Ona ma racje, Leeyane. W nocy powinno się spać. - dziewczyna trzymająca
dzban z wodą podała mu błękitną wstążkę. Chłopak związał nią włosy, a potem
wytarł twarz lnianym ręcznikiem. Spojrzał przekornie na Kapłankę mierząc ja od
stóp po czubek głowy.
-Z całą pewnością masz rację... - Ton jego myśli nie pozostawiał nikomu
złudzeń co do tego, że elfka na pewno nie spała tej nocy.
Dziewczyna zaczerwieniła się gwałtownie a potem ochlapała go wodą.
-A to mu się udało, Trissce! Zapomniałaś, że Leeyane wie o wszystkim, co się
dzieje z jego Kapłankami? - Hassann śmiała się patrząc na dziewczynę. Pozostałe
Kapłanki również wyglądały na rozbawione.
Yeneth rozumiał z tego coraz mniej. Rozmawiali jakby nic się nie stało
wesoło kpiąc z siebie nawzajem. I całkowicie go ignorowali. Leeyane też wolał
żartować z młodymi elfkami niż odezwać się do niego i wytłumaczyć cokolwiek.
Nawet ich nie przedstawił! Nie podobała mu się swoboda z jaką Leeyane odnosił
się do tych kobiet. Czy był zazdrosny? Zmarszczył brwi, a gdy jedna z elfek
uklękła obok niego i zaczęła zdejmować z niego podartą w kilku miejscach
koszulę, czara przepełniła się. Gwałtownie wyrwał się z jej rąk i cofnął pod
ścianę. Wszyscy nagle umilkli i spojrzeli na niego z zaskoczeniem.
-Zostaw mnie! Czego wy ode mnie chcecie?! - w jego głosie pobrzmiewał gniew.
Pierwszy raz od dłuższego czasu z nieufnością pomieszaną z niechęcią popatrzył
na Leeyane. - Dlaczego ja jeszcze żyję? Do jakich ohydnych celów mam służyć?
Zabiliście wszystkich ludzi na zamku. Nawet bezbronne dzieci! Dlaczego nie mnie?
- zacisnął dłonie w pięści. Na jego twarzy odmalowała się gorycz. - Od setek lat
ludzie i elfy mieszkali razem na tej wyspie. Kesrenn była wystarczająco duża
abyśmy mogli żyć na niej razem. Zniszczyliście całe moje życie! Zabiliście
wszystkich którzy coś dla mnie znaczyli. Pytam się dlaczego?! Zawsze elfy
trzymały się z dala od ludzi, a ludzie postępowali podobnie... Prawie cała moja
rodzina zginęła z waszych rąk! Dlaczego nie ja?!
Pochylił głowę pozwalając aby ciemne włosy zasłoniły jego twarz przed
wzrokiem elfów. Po jego policzkach powoli spływały łzy strachu i rozczarowania.
Leeyane lekko zagryzł wargi. Przez chwilę stał niezdecydowany, a potem podszedł
do chłopaka.
-Przepraszam... Nie chciałem cię zranić - ukrył dłonie za plecami i oparł
się o pierś Yenetha. W milczeniu czekał na reakcję Yenetha. Mężczyzna przez
chwilę stał sztywno wyprostowany. Wyczuł, że to, co teraz zrobi zadecyduje o
jego przyszłości. Kapłanki patrzyły na niego z powagą. Uniósł lekko ręce i
zamknął oczy. Mocno przytulił do siebie młodego elfa. Leeyane był niższy od
niego prawie o całą głowę, do tej pory jakoś tego nie zauważył.
-To ja przepraszam... - szepnął. - Nic już nie rozumiem... Dlaczego
Leeyane... Proszę, powiedz mi dlaczego... Nie mogę wytrzymać tej niepewności...
-Leeyane! - Hassann skrzyżowała ręce na piersi. - Dlaczego nic mu nie
wyjaśniłeś?!
Pozostałe Kapłanki również spoglądały groźnie na elfa.
-Chyba zasłużył sobie na to?! - dodała Trissce. - W końcu to właśnie jego
wybrałeś...
Leeyane poruszył się lekko unosząc głowę.
-Nie było czasu...
-Co takiego?!! - oburzyła się Hassann. - Może chociaż teraz byłbyś szczery?
Leeyane zacisnął usta w wąską linię. Z gniewem spojrzał na dziewczynę.
-No dobrze! Bałem się powiedzieć mu prawdę... Bałem się, że mnie opuści...
tak jak...
-Leeyane... Twój brat cię nie "opuścił" - zaprzeczyła cicho stojąca dotąd
przy oknie dziewczyna. - Wiem jak ci go brak... Zaufaj Yenethowi skoro wybrałeś
go na jego miejsce...
-My, Kapłanki Lasu również jesteśmy przy tobie - dodała Hassann.
Leeyane wahał się jeszcze przez moment. Potem spojrzał na Yenetha.
-Proszę, pozwól Vierest opatrzyć rany po bacie... Spróbuję ci wszystko
wyjaśnić...
Yeneth lekko skinął głową na co elf uśmiechnął się łagodnie i chwyciwszy
mężczyznę za nadgarstki pociągnął na miękki dywan na środku pokoju. Sam usiadł
na przeciwko i z uwagą przyglądał się, jak Vierest zdejmuje koszulę i zaczyna
przemywać zaschnięte długie linie.
-Jesteś niezwykłym człowiekiem - rzekła cicho Hassann.
-Dlaczego niezwykłym? - spytał Yeneth marszcząc brwi w zamyśleniu.
-Jedzcie śniadanie - poleciła Hassann Zaczekała aż zaczną i wyjaśniła. - Z
dwóch powodów: ponieważ słyszysz głos Leeyane i... dlatego, że jeszcze żyjesz.
Yeneth zakrztusił się kawałkiem mięsa. Zaskoczony spojrzał na dziewczynę.
-Jestem ciekawa - zmrużyła lekko oczy spoglądając na niego spod długich
rzęs. - Czy miałeś kiedykolwiek kontakt z Magią Elfów? Żaden człowiek nie ma
prawa słyszeć myśli Rycerza Lasu.
-Kiedyś... - zaczął cicho. - Miałem przyjaciela. Był elfem. Nauczył mnie
rozpoznawać zaklęcia. Nie potrafię się rzecz jasna nimi posługiwać, ale wiem
wszystko co on wiedział.
-Jak miał na imię ten elf? - zainteresowała się Hassann. - Musiał mieć
ogromną wiedzę aby nauczyć cię widzieć zaklęcia.
Yeneth uśmiechnął się lekko.
-Karllee... - imię elfa zabrzmiało w jego ustach wyjątkowo miękko.
Wszyscy znieruchomieli zaskoczeni. Leeyane nagle pobladł. Zachwiał się i
tylko pomoc dwóch Kapłanek zapobiegła jego upadkowi. Yeneth spojrzał na niego z
niepokojem.
-Leeyane?
Elf odepchnął podtrzymujące go dłonie. Odwrócił się na pięcie i podszedł do
otwartego okna. Yeneth przez moment dojrzał łzy w jego oczach. Zapadło
kłopotliwe milczenie. Nawet Kapłanki bez słowa przyglądały się człowiekowi.
Yeneth poczuł się bardzo nieswojo pod ich spojrzeniami.
-Karllee... był bratem Leeyane... - rzekła cicho Hassann. - Został
zamordowany przez twojego ojca.
Yeneth pobladł straszliwie. Karllee nie żyje? I zrobił to ojciec? Cofnął się
przesłaniając usta dłonią. Zrobiło mu się niedobrze. To nie mogła być prawda!
Ojciec nie mógłby...
-Przybył na wasz zamek razem z eskorta dwóch elfów... - odezwał się cicho
Leeyane. - Byli posłami... Przybyli z prośbą do Pana na Shaness. Prośbą o
możliwość wydobycia pewnego Kamienia zakopanego pod zamkiem. Jeszcze tego samego
dnia otrzymaliśmy odpowiedź... Powrócił jeden z wojowników... Był ciężko ranny.
Przyniósł odcięte głowy swego towarzysza i Karllee... Umarł krótko potem.
Yeneth w milczeniu wpatrywał się w plecy Leeyane. Widział jak ramiona elfa
drżą a dłonie coraz bardziej zaciskają się na kamiennym parapecie. Powoli wstał
i podszedł do młodego mężczyzny. Nie wiedząc do końca jak się zachować,
delikatnie położył dłoń na ramieniu Leeyane.
-Leeyane... - wyszeptał. Elf odwrócił twarz w jego kierunku. Po jego
szczupłych policzkach płynęły łzy. Yeneth natychmiast objął chłopaka. - Tak mi
przykro...
-Wiem... - odparł po chwili Leeyane. - Czuję, że brak ci go tak jak i
mnie... Wiedziałem, że Karllee uczy kogoś magii, ale on sam nigdy się do tego
nie przyznał. Bardzo cię lubił... Wiedział, że jeśli powiedziałby ojcu o swojej
znajomości z człowiekiem ten nigdy więcej nie pozwoliłby mu się z tobą spotkać.
Yeneth skinął potakująco głową. Karllee też mu to kiedyś mówił.
-Dzięki niemu mogę cię teraz słyszeć, tak? - spytał cicho.
-Tak.
Uśmiechnął się lekko.
-Opowiesz mi co było dalej? Po śmierci Karllee?
-Następnego dnia mój brat zdecydował się na atak na warownię. Z zemsty zabił
wszystkich ludzi.
-A dlaczego ja żyję? Zabiliście nawet kobiety i dzieci - zadrżał na to
wspomnienie. - Dlaczego nie mnie?
-Leeyane wybrał cię abyś zastąpił Karllee - wtrąciła się Hassann. - Abyś był
jego Światłem...
-Światłem? Nie rozumiem. I co z tym kamieniem w podziemiach? Przecież to od
niego się zaczęło.
-Kamień... Trzeba go wydostać na powierzchnię, a potem przenieść. To jest
teraz najważniejsze - wzrok Hassann nagle stał się nieobecny. - Takie jest
zadanie Leeyane. A ty będziesz mu bardzo potrzebny.
-Do czego? - Yeneth spojrzał badawczo na Leeyane, lecz odpowiedzi znów
udzieliła mu Hassann.
-Leeyane jest Rycerzem Lasu. Ma ogromną moc. Tak potężną, że jeśli tylko
zechce to gdziekolwiek stąpnie tam wyrastają kwiaty i trawa. Drzewa rosną lub
usychają zgodnie z jego wolą. Ma władze nad każdą rośliną. Wszystko co jest w
lesie należy do niego. Jednak aby stać się prawdziwym Władcą Lasu, takim jak
przepowiedziano setki lat temu, potrzebuje kogoś na ziemi, swego Światła, które
wskaże mu drogę wśród ciemności... Tym kimś był Karllee. Po jego śmierci... -
dziewczyna zamilkła. Usiadła na brzegu łóżka i ukryła twarz w dłoniach. - Moc
Serca Lasu przejęła kontrolę nad ciałem Leeyane. On... umiera... Jeżeli umrze
Leeyane, jeżeli Serce Lasu rozsypie się w proch, zginą wszystkie elfy... uschnie
Las...
Yeneth milczał zszokowany. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał.
-Tashe był pewien, że umrzesz po tym jak cię pobił. Dlatego zamknął cię w
jednym pokoju z Leeyane. Nie wierzy słowom Leeyane, że to właśnie ty masz
zastąpić Karllee.
-Nie zdziwiło cię to, że rany po bacie, które niejednego człowieka
przyprawiłyby o słabość, gorączkę a nawet śmierć, u ciebie są już prawie
zagojone? - dodał nagle Trissce. - Że nie czujesz bólu ani fizycznego, ani
psychicznego? Powiedz, czy nadal chcesz zabić wszystkie elfy za śmierć twej
ukochanej siostry?
Yeneth zastanowił się głęboko nad tym, co czuje.
-Nie... Pamiętam Kai żywą... pogodziłem się z jej śmiercią. To już nawet nie
boli, gdy myślę o niej.
-Widzisz, więc. To dzięki mocy Leeyane. Dał ci spokój i siły by wyzdrowieć.
Dzięki niemu łatwiej przebolałeś stratę bliskich.
-To znaczy, że Leeyane... chciał abym czuł to, co teraz czuje? Czy to, że go
kocham to też tylko jego manipulacje?!! - zacisnął dłonie w pięści.
-Nie - Hassann energicznie zaprzeczyła. - Leeyane dał ci tylko spokój i
siłę, aby wyzdrowieć. Nic więcej. Jeśli naprawdę go kochasz, to jest to twój
własny wybór. A nie wola Leeyane. Pomyśl, co czujesz! I wybierz teraz zgodnie ze
swoim sercem. Od tego zależy czy tu zostaniesz. Nie pozwolę, aby ktokolwiek, kto
źle życzy memu Panu przebywał blisko niego. Nawet jeśli jest on Światłem. My
Kapłanki jesteśmy tu po to, aby strzec Rycerza Lasu, aż do momentu, kiedy będzie
w stanie robić to sam.
Yeneth pochylił głowę. Myślał, że ta rozmowa wyjaśni mu wszystko a tymczasem
rozumiał coraz mniej.
-Ja... nigdy bym nie mógł źle życzyć Leeyane... Nie potrafiłbym go
skrzywdzić... Przecież go kocham!
Nie dostrzegł, kiedy Leeyane podszedł do niego i klęknął naprzeciw. Zajrzał
mu głęboko w oczy uśmi