Sanderson Gill - Lekarz arystokrata

Szczegóły
Tytuł Sanderson Gill - Lekarz arystokrata
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Sanderson Gill - Lekarz arystokrata PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Sanderson Gill - Lekarz arystokrata PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Sanderson Gill - Lekarz arystokrata - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Gill Sanderson Lekarz arystokrata Strona 3 ROZDZIAŁ PIERWSZY Az˙ trudno uwierzyc´ , z˙ e od s´ lubu Jenny mina˛ł juz˙ rok, pomys´ lała Lucy Stephens, patrza˛c na oprawio- na˛ w ramki fotografie˛, na kto´ rej us´ miechnie˛ta pan- na młoda siedzi jeszcze w wo´ zku inwalidzkim, w długiej białej sukni wygla˛da jak marzenie, a przy niej stoja˛ druhny: sama Lucy oraz jej druga przyja- cio´ łka, Maria, takz˙ e od niedawna szcze˛s´ liwa me˛z˙ at- ka. Ro´ wniez˙ i na jej s´ lubie Lucy wysta˛piła w roli druhny, a jak powiadaja˛, kto´ ra zawsze druhna˛, ta nigdy z˙ ona˛. Przypomniała sobie rozmowe˛ z pastor Madeleine Hall chwile˛ po tym, gdy złapała bukiet rzucony przez panne˛ młoda˛, a s´ cis´ lej biora˛c, jego połowe˛, bowiem wia˛zanka z pa˛sowych i cytrynowych ro´ z˙ była prze- mys´ lnie złoz˙ ona z dwo´ ch mniejszych bukieto´ w, po jednym dla kaz˙ dej z druhen. – Teraz ty wyjdziesz za ma˛z˙ – powiedziała wtedy Madeleine. – Najpierw Maria – odparła Lucy ze s´ miechem i rzeczywis´ cie, Maria ja˛ ubiegła. Mimo to Lucy nie martwiła sie˛, miała jeszcze czas i czuła sie˛ szcze˛s´ liwa. Uwielbiała miasto, lubiła swoja˛ prace˛ i cieszyła sie˛, z˙ e kaz˙ dego dnia uczy sie˛ czegos´ nowego. Miała liczna˛ rodzine˛, kto´ ra pomagała jej Strona 4 finansowo, mno´ stwo przyjacio´ ł i znajomych, słowem z˙ ycie godne pozazdroszczenia. Zgodnie ze zwyczajem, na pierwsza˛ – papiero- wa˛ – rocznice˛ s´ lubu sprawiła przyjacio´ łce kosztow- na˛ papeterie˛. Opakowała ja˛ ozdobnie, doczepiła kar- tke˛ z z˙yczeniami i uznała, z˙e pora sie˛ szykowac´ . Stane˛ła przed otwarta˛ szafa˛ i z namysłem s´ cia˛gne˛ła brwi. Wprawdzie Mike Donovan, ma˛z˙ Jenny, uprze- dzał, z˙e nie urza˛dzaja˛ przyje˛cia, a jedynie chca˛ sie˛ spotkac´ z paroma starymi znajomymi na drinka w pubie Pod Czerwonym Lwem, lecz mimo to chciała ładnie wygla˛dac´ . Tylko w co sie˛ ubrac´ ? Letnia sukienka z białego materiału w drobny srebr- ny wzorek, odsłaniaja˛ca plecy i ramiona, czy jasne spodnie i ciemniejsza bluzka bez re˛kawo´ w? Nagle zadzwonił telefon i Lucy z westchnieniem sie˛gne˛ła po słuchawke˛. – Czes´ c´ , kotku – oznajmił głos tchna˛cy pewnos´ cia˛ siebie. – Zmiana plano´ w. Przyjade˛ do ciebie, zostawie˛ samocho´ d pod twoim domem, a do knajpy po´ jdziemy pieszo. Moge˛ sie˛ troche˛ spo´ z´ nic´ , w razie czego chwile˛ poczekasz. – Przeciez˙ moz˙ emy sie˛ spotkac´ na miejscu, tak jak sie˛ umawialis´ my – odparła chłodno. – Mam dla ciebie dobra˛wiadomos´ c´ . – Simon Day, młody lekarz s´ wiez˙ o po specjalizacji, wyraz´ nie nie wychwycił braku entuzjazmu w jej głosie. – Włas´ - ciwie to dla nas obojga. Dostałem te˛ posade˛ w Chica- go. To wielki awans. – Simon, to wspaniale! Kiedy zaczynasz? – Za pare˛ miesie˛cy. Ale to nie wszystko. Okazuje Strona 5 sie˛, z˙ e szukaja˛ dobrych połoz˙ nych. Moz˙ esz leciec´ ze mna˛. Pojechalibys´ my jako para, dzisiaj moglibys´ my to ogłosic´ . – Ogłosic´ ? – No wiesz, z˙ e jestes´ my razem – odparł ze znie- cierpliwieniem. Lucy zamrugała powiekami. Os´ wiadcza sie˛ jej przez telefon? Cały Simon, pomys´ lała i nagle dotarło do niej z pełna˛ jasnos´ cia˛, z˙ e nie tyle nie chce leciec´ z nim do Stano´ w, ile raczej wolałaby sie˛ z nim wie˛cej nie spotykac´ . – Simon – zacze˛ła łagodnie – ja nie chce˛ wyjez˙ - dz˙ ac´ . Tutaj mam prace˛, rodzine˛, przyjacio´ ł. Wrosłam w to miasto, poza tym tylko sie˛ przyjaz´ nimy, nie jestes´ my para˛. – Wszyscy maja˛ nas za pare˛, spytaj, kogo chcesz – odparł obraz˙ ony, jak zawsze, gdy nie udawało mu sie˛ postawic´ na swoim. – Jes´ li tak, Simon, to tylko dlatego, z˙ e słyszeli to od ciebie. Jestes´ my na etapie poznawania sie˛ – tłuma- czyła spokojnie. – To kło´ tnia czy zerwanie, Lucy? Bo nie pozwole˛, z˙ ebys´ sobie ze mna˛ pogrywała. – Teraz Simon był naprawde˛ zły. – Ani jedno, ani tym bardziej drugie. Nie moz˙ na zerwac´ z kims´ , z kim sie˛ nigdy nie było. Simon, nie chce˛ z toba˛ leciec´ do Ameryki, ale jestem pewna, z˙ e znajdziesz inna˛ che˛tna˛. – Jak wolisz – warkna˛ł i rozła˛czył sie˛. Odłoz˙ yła słuchawke˛ z westchnieniem, lecz bez wyrzuto´ w sumienia: widocznie Simon nie jest jej Strona 6 pisany, podobnie jak czwo´ rka czy pia˛tka innych me˛z˙ czyzn, kto´ rym dała sie˛ w tym roku zaprosic´ na niezobowia˛zuja˛ca˛ randke˛. Moz˙ e jest zbyt wybredna? Po namys´ le odrzuciła te˛ moz˙ liwos´ c´ . Jenny i Marie wyszły za ma˛z˙ z miłos´ ci, moz˙ e wie˛c i na nia˛ miłos´ c´ czeka za progiem? Trafi na swoja˛ druga˛ połowe˛ i wszystko stanie sie˛ proste, albo be˛dzie w dalszym cia˛gu cieszyc´ sie˛ niezalez˙ nos´ cia˛. A wie˛c spodnie czy sukienka? Chyba jednak spod- nie, zawsze wygodniejsze. Był ciepły letni wieczo´ r, totez˙ zaproszeni gos´ cie wkro´ tce wylegli z pubu i rozsiedli sie˛ w ogro´ dku. Lucy ucałowała jubilato´ w, wre˛czyła prezent i zaopat- rzona w kieliszek białego wina, usiadła na ławce i zaje˛ła sie˛ rozmowa˛. Uwielbiała przebywac´ w gronie przyjacio´ ł. – Lucy, jak dobrze cie˛ widziec´ ! Zmruz˙ yła oczy, ale na tle zachodza˛cego słon´ ca wypatrzyła jedynie zarysy dwo´ ch postaci. Johna Ben- neta, konsultanta oddziału ginekologiczno-połoz˙ ni- czego, poznała po głosie, nie wiedziała jednak, kim była druga postac´ . – Czes´ c´ , John, witaj na przyje˛ciu. – Zanim doła˛cze˛ do biesiady – odparł, przesuwa- ja˛c sie˛ tak, aby nie musiała patrzec´ pod s´ wiatło – mu- sze˛ zamienic´ słowo z szacownymi jubilatami. To jest doktor Marc Duvallier, be˛dzie u nas robił specjaliza- cje˛. Wys´ wiadczysz mi przysługe˛ i zaopiekujesz sie˛ nim przez chwile˛? Marc, chciałbym ci przedstawic´ Lucy Stephens, połoz˙ na˛, kto´ ra wraz z kolez˙ ankami Strona 7 nieoficjalnie trze˛sie całym oddziałem. Zaraz wracam – dodał i juz˙ go nie było. – Bardzo mi miło pania˛poznac´ – powiedział Marc Duvallier aksamitnym głosem, delikatnie s´ ciskaja˛c jej dłon´ . – Pozwoli pani, z˙ e sie˛ dosia˛de˛? Prosze˛ mo´ wic´ do mnie po imieniu. Ich spojrzenia spotkały sie˛, choc´ Lucy nie po- trafiłaby okres´ lic´ , na jak długo. Nie pojmowała, co sie˛ z nia˛ dzieje, dlaczego nie moz˙ e wydobyc´ głosu. Wrzawa woko´ ł nich s´ cichła nagle, jak gdyby znalez´ li sie˛ w innym s´ wiecie, w kto´ rym jest miejsce tylko dla dwojga. Pomimo me˛tliku w głowie była pewna, z˙ e w jej z˙ yciu włas´ nie cos´ sie˛ zmienia. Domys´ liła sie˛, z˙ e to Francuz, mimo iz˙ jego angiel- szczyzna była nienaganna; w jego niskim głosie pobrzmiewała czasem obca nuta. Głos miał pie˛kny, pieszczotliwy, kaz˙ de słowo zdawało sie˛ obiecywac´ przyjaz´ n´ ... albo przyjemnos´ c´ . Lucy pomys´ lała, z˙ e mogłaby go słuchac´ w nieskon´ czonos´ c´ , albo chociaz˙ tylko na niego patrzec´ , bo nie przypominała sobie, by kiedykolwiek widziała ro´ wnie przystojnego me˛z˙ czy- zne˛. Przyłapała sie˛ na tych zachwytach i usiłowała wro´ cic´ na ziemie˛: ot, atrakcyjny me˛z˙ czyzna o ładnym głosie. – Obawiam sie˛, z˙ e wtargna˛łem tu nieproszony – odezwał sie˛ Marc. – Zaczynam prace˛ dopiero za tydzien´ , ale chciałem sie˛ wszystkim przedstawic´ . Pan Bennet zapewniał mnie, z˙ e to tylko luz´ ne spotkanie w gronie znajomych, okazja do poznania wielu oso´ b, z kto´ rymi be˛de˛ pracował. Moz˙ na spytac´ , co włas´ ciwie s´ wie˛tujemy? Strona 8 – To taka romantyczna historia, az˙ sie˛ łezka w oku kre˛ci – odparła Lucy, nie moga˛c zebrac´ mys´ li. – Mike Donovan... Tam stoi, widzi go pan? Oto´ z˙ przed rokiem oz˙ enił sie˛ z moja˛ przyjacio´ łka˛ Jenny, to ta kobieta, kto´ ra trzyma go za re˛ke˛. Pewnego dnia rano przysie˛gła mu miłos´ c´ , przykuta do wo´ zka inwalidz- kiego, a wieczorem przeszła operacje˛ kre˛gosłupa. Lekarze nie potrafili powiedziec´ , czy kiedykolwiek be˛dzie chodzic´ . Dlatego nawet nie chciała słyszec´ o s´ lubie, choc´ Mike’owi bardzo na nim zalez˙ ało. Wie˛c przygotowalis´ my wszystko w tajemnicy. Mike oznajmił jej, z˙ e za chwile˛ wezma˛ s´ lub i nie miała wyjs´ cia. Dzisiaj obchodza˛ pierwsza˛ rocznice˛. Cudo- wna historia, prawda? – Bardzo romantyczna i, jak słysze˛, ze szcze˛s´ li- wym finałem, co niecze˛sto sie˛ zdarza. Widze˛, z˙ e two´ j kieliszek jest pusty. Po´ jde˛ po naste˛pny i moz˙ e pogawe˛- dzimy o innych romansach? – zaproponował z us´ mie- chem, na widok kto´ rego serce zabiło jej szybciej. – Nie, nie, prosze˛, jestes´ tu gos´ ciem, Marc. Przy- niose˛ cos´ dla nas obojga. – To nasze pierwsze spotkanie. Ja po´ jde˛, nie wypa- da, z˙ ebys´ za mnie płaciła. Zaraz wracam – oznajmił, ucinaja˛c dyskusje˛. O dziwo, Lucy nie poczuła sie˛ tym dotknie˛ta, choc´ złos´ ciła sie˛, ilekroc´ Simon usiłował narzucic´ jej swoje zdanie. Patrzyła, jak Marc przeciska sie˛ przez barwny tłum, oddychaja˛c z ulga˛. Musi wzia˛c´ sie˛ w gars´ c´ , bo to zaczyna byc´ s´ mieszne! Ma dwadzies´ cia pie˛c´ lat, jest dos´ wiadczona˛ połoz˙ na˛ i, bez fałszywej skromnos´ ci, atrakcyjna˛ kobieta˛. Dobrze sie˛ czuła w me˛skim towa- Strona 9 rzystwie, miała wielu kolego´ w, raz czy dwa była bliska zakochania sie˛, jednak fascynacja, jaka˛ wzbu- dził w niej Marc Duvallier, była dla niej czyms´ nowym i przeraz˙ aja˛cym. I nie chodziło o jego wygla˛d, od razu wyczuła w nim pokrewna˛ dusze˛ i pomys´ lała, z˙ e sa˛ dla siebie stworzeni. Z drugiej strony moz˙ e to tylko jej wraz˙ enie, moz˙ e Marc jest z˙ onaty! Widziała powło´ czyste spojrzenia, jakimi odprowa- dzały go jej znajome, i podejrzewała, z˙ e nie be˛dzie jej dane długo cieszyc´ sie˛ rozmowa˛ sam na sam. I dob- rze, i niedobrze, westchne˛ła w duchu. Zamierzała zachowywac´ sie˛ tak jak wobec kaz˙ dego innego kolegi z pracy, z˙ yczliwie, ale spokojnie. Miał na sobie elegancki ciemny garnitur i biała˛ koszule˛ z krawatem, s´ wiadcza˛cym zapewne o przyna- lez˙ nos´ ci do jakiegos´ klubu albo lekarskiego stowa- rzyszenia, raczej drogi, ale nie w tym rzecz. Nie szata zdobi człowieka. Wielu konsultanto´ w ubierało sie˛ wy- twornie, lecz mimo to nie robili na Lucy najmniejsze- go wraz˙ enia. Marc nosił sie˛ elegancko, ale nie spra- wiał wraz˙ enia przebranego, i pewnie s´ wietnie prezen- towałby sie˛ nawet w łachmanach. Włosy miał ciemne i dos´ c´ długie, twarz szczupła˛, o wysokich kos´ ciach policzkowych, zmysłowe usta i ciemnoszare oczy o przenikliwym spojrzeniu. Choc´ przesadne zachwyty nie lez˙ ały w jej charakterze, musiała przyznac´ , z˙ e Marc zrobił na niej olbrzymie wraz˙ enie. Marc wro´ cił do stolika i us´ miechna˛ł sie˛ do niej, po czym upił łyczek wina i zwro´ cił sie˛ do kelnera, kto´ ry czekał z otwarta˛ butelka˛. Strona 10 – Znakomite, dzie˛kuje˛. Kiedy zostali sami, Marc spojrzał na Lucy. – Wzia˛łem cała˛ butelke˛. Mam nadzieje˛, z˙ e mi wybaczysz, z˙ e sam wybrałem wino. To sancerre, bardzo je lubie˛. Wino, kto´ re moz˙ na kupic´ w barze, jest... moz˙ liwe, ale pomys´ lałem, z˙ e wyja˛tkowa okazja wymaga czegos´ wyja˛tkowego. – Czemu wyja˛tkowa? – spytała Lucy z mocno bija˛cym sercem. A jes´ li usłyszy: ,,Bo poznałem cie- bie’’? – Poznaje˛ ludzi, z kto´ rymi be˛de˛ pracował przez cały rok. Nowych kolego´ w, a z czasem moz˙ e i przyja- cio´ ł. Napijesz sie˛? – Za twoja˛ przyszłos´ c´ . – Wzniosła toast i tra˛ciła sie˛ z nim kieliszkiem. – Za nasza˛ przyszłos´ c´ – poprawił. Zapadło milczenie. Lucy rozmys´ lała o tym, jak cudownie zabrzmiało to słowo – ,,nasza’’ – i za- stanawiała sie˛, czy Marc mys´ li to samo. Czuła sie˛ przy nim jak pensjonarka i sama nie mogła sie˛ temu nadziwic´ . – Nie jestes´ Anglikiem, prawda? – zagadne˛ła w kon´ cu. – Chociaz˙ po angielsku mo´ wisz bez zarzutu. – Pochodze˛ z południowo-wschodniej Francji, ale matka przysłała mnie tu do szkoły, a z czasem pod- ja˛łem tutaj studia. – Ale chyba zostaniesz u nas na stałe? – Nie – odparł, marszcza˛c czoło – jestem potrzeb- ny rodzinie we Francji. Nie moge˛ sie˛ doczekac´ powrotu. – Zdaniem Lucy, mo´ wił bez wie˛kszego przekonania w głosie. Strona 11 – Czy nie jestes´ troche˛ za stary jak na lekarza przed specjalizacja˛? – zapytała, boja˛c sie˛, z˙ e go urazi. – Jak najbardziej – odparł bez cienia pretensji. – Niestety, w połowie staz˙ u musiałem zrobic´ trzyletnia˛ przerwe˛, z˙ eby pomo´ c rodzinie. Pochlebiam sobie, z˙ e takie dos´ wiadczenie, zetknie˛cie sie˛ z prawdziwym z˙ yciem, czyni ze mnie lepszego lekarza. – Na prawdziwe z˙ ycie napatrzysz sie˛ w szpitalu, sam... – Butelka wina? Pie˛knie sie˛ nim opiekujesz – przerwał jej ktos´ wesoło. – Przykro mi, ale musze˛ go na chwile˛ porwac´ . Jest pare˛ oso´ b, kto´ rym chciałbym go przedstawic´ . Lucy spojrzała na Johna Benneta, kto´ ry przypro- wadził Mike’a i Jenny. O co im chodzi? – Obawiam sie˛, z˙ e za długo absorbowałem uwage˛ Lucy – odezwał sie˛ Marc. – Ale nie be˛de˛ dłuz˙ ej monopolizował jej towarzystwa. Z che˛cia˛ poznam moich przyszłych wspo´ łpracowniko´ w. Do zobacze- nia, Lucy. – Mam taka˛ nadzieje˛ – odparła szczerze. – Marc, twoje wino... – Prosze˛, podziel sie˛ nim z przyjacio´ łmi. Licze˛ na to, z˙ e be˛dziemy mieli okazje˛ jeszcze porozmawiac´ . Bardzo bym tego chciał – dodał i poszedł gdzies´ za Mikiem. – Che˛tnie skorzystam z propozycji i pocze˛stuje˛ sie˛ – oznajmiła Jenny, siadaja˛c przy stoliku i napeł- niaja˛c swo´ j kieliszek. – I jak ci sie˛ podoba nasz nowy pan doktor? Od razu widac´ , z˙ e to Francuz, prawda? Strona 12 – Aha – przyznała Lucy. – Wiesz cos´ o nim? Jest z˙ onaty itede? – Nie wiem – odparła Jenny, wzruszaja˛c ramiona- mi – ale nie sa˛dze˛. Dostał słuz˙ bowe mieszkanie, ale daja˛ same kawalerki. Zreszta˛ zapytaj go. – No cos´ ty! Jeszcze pomys´ li, z˙ e pytam, bo wpadł mi w oko i... – Urwała bezradnie. – Jasne, z˙ e wpadł – odparła Jenny bezlitos´ nie. – Musiałabys´ byc´ chyba s´ lepa, z˙ eby nie zwro´ cic´ na niego uwagi. Znam cie˛, Lucy. Widze˛, co sie˛ z toba˛ dzieje. – No, moz˙ e troche˛ mi sie˛ podoba – przyznała Lucy – ale widziałam go raptem pare˛ minut. Wydaje sie˛ sympatyczny, ma ładny głos i... Dobre to wino, nie sa˛dzisz? – Wspaniałe – przytakne˛ła Jenny. – Niech ci be˛dzie, moz˙ emy zmienic´ temat. – Sama nie wiem, co mam o tym mys´ lec´ – wy- znała Lucy szczerze. – Lepiej mi opowiedz, jak to jest po s´ lubie. Ten rok zleciał, nie wiadomo kiedy. – Lepiej, niz˙ sobie wymarzyłam, po prostu cudo- wnie. Trafiłam na włas´ ciwego me˛z˙ czyzne˛ i jestem przeszcze˛s´ liwa. – Czyli to kwestia znalezienia włas´ ciwego me˛z˙ - czyzny? Hm. Zapamie˛tam. Tylko jak poznac´ , z˙ e to ten włas´ ciwy? – To sie˛ po prostu wie. – Jenny powiodła wzro- kiem po twarzach rozbawionych gos´ ci, po czym zerkne˛ła na Lucy: – Skoro juz˙ o miłos´ ci mowa, to mys´ lisz o nim na powaz˙ nie? Widuje˛ was razem. Lucy poda˛z˙ yła za jej spojrzeniem i westchne˛ła na Strona 13 widok Simona maszeruja˛cego w ich strone˛ z kielisz- kiem w re˛ce. – Simon to nie me˛z˙ czyzna dla mnie – odparła, s´ ciszaja˛c głos. – Po prostu musze˛ mu to us´ wiadomic´ . Wie˛cej nas razem nie zobaczysz. – Jenny, najlepsze z˙ yczenia z okazji rocznicy. Miło widziec´ cie˛ taka˛ szcze˛s´ liwa˛. – Dzie˛kuje˛, Simon. Jestem szcze˛s´ liwa, bo otacza- ja˛ mnie przyjaciele. – Mam sprawe˛ do Lucy. – Simon uznał najwyraz´ - niej, z˙ e juz˙ spełnił swo´ j obowia˛zek. – Czy mogłabys´ zostawic´ nas samych? – No to ide˛ – mrukne˛ła Jenny, wstaja˛c. – Lucy, mam ci jeszcze mno´ stwo do opowiedzenia. – To nie potrwa długo – zapewniła Lucy. Simon dosiadł sie˛ do niej i pro´ bował wzia˛c´ ja˛ za re˛ke˛. – Moz˙ e to moja wina i jes´ li tak, to przepraszam – zacza˛ł wcale nie skruszony – ale chyba z´ le sie˛ zro- zumielis´ my. – A ja sa˛dze˛, z˙ e zrozumielis´ my sie˛ doskonale. – Posłuchaj, to dla mnie wielka szansa. Dla nas obojga. Spodobałoby ci sie˛ w Chicago i... – Byc´ moz˙ e, ale nigdzie sie˛ nie wybieram, i na pewno nie z toba˛. Simon, juz˙ ci mo´ wiłam, mie˛dzy nami wszystko skon´ czone. – Wcale tak nie mys´ lisz. Bez pytania sie˛gna˛ł po butelke˛. Gdy nalał sobie po´ ł kieliszka, Lucy wyje˛ła mu ja˛ z re˛ki i odstawiła z hukiem. – Zostaw, to nie twoje, moje tez˙ nie – warkne˛ła. Strona 14 Simon naprawde˛ sie˛ rozzłos´ cił. – Nowa miłos´ c´ na horyzoncie, to starej sie˛ mo´ wi ,,czes´ c´ ’’. Widziałem, jak sie˛ wdzie˛czysz do tego Francuzika. Piele˛gniarki tez˙ robia˛ do niego słodkie oczy, patrz, jak do niego lgna˛, nie przymierzaja˛c, jak muchy do... Poda˛z˙ yła za jego spojrzeniem i stwierdziła z przy- kros´ cia˛, iz˙ woko´ ł Marca rzeczywis´ cie kre˛ci sie˛ gro- madka wielbicielek. – Simon, nudzisz mnie. Prawde˛ mo´ wia˛c, zawsze mnie nudziłes´ . Nie mam ci nic wie˛cej do powiedze- nia. Idz´ juz˙ . Czy wyraz˙ am sie˛ dostatecznie jasno? Wpatrzył sie˛ w nia˛ z niedowierzaniem. – Poz˙ ałujesz tych sło´ w – wycedził. – Z ˙ egnaj, Lucy. Odszedł obraz˙ ony. Lucy odprowadziła go wzro- kiem i westchne˛ła cie˛z˙ ko. W pewnym sensie Simon miał racje˛: juz˙ z˙ ałowała, z˙ e obeszła sie˛ z nim tak obcesowo, choc´ pocieszała sie˛ mys´ la˛, z˙ e na to za- słuz˙ ył. Przyje˛cie było bardzo udane. Lucy znała niemal wszystkich gos´ ci i cieszyła sie˛, z˙ e nadarza sie˛ okazja do nadrobienia zaległos´ ci towarzyskich i pogadania ze znajomymi, z kto´ rymi nie widywała sie˛ na co dzien´ . Poplotkowała z piele˛gniarkami, zaprza˛tnie˛ty- mi osoba˛ Marca. Przystojny Francuz wywołał praw- dziwe poruszenie. Lucy zamieniła z nim jeszcze pare˛ sło´ w, choc´ juz˙ nie na osobnos´ ci, a w wie˛kszej grupie, jak to na przyje˛ciu. Odniosła wraz˙ enie, z˙ e Marc szuka okazji do roz- Strona 15 mowy, lecz wszystkich traktował jednakowo uprzej- mie. Pocieszała sie˛ mys´ la˛, z˙ e przyjechał na cały rok i okazji do zacies´ nienia znajomos´ ci be˛dzie az˙ za wiele. Simon został na przyje˛ciu, jednak Lucy go unikała i na jego widok szybko przechodziła do innej grupki znajomych. Nie chciała z nim rozmawiac´ i psuc´ sobie humoru, tym bardziej z˙ e za kołnierz nie wylewał. Kiedy Jenny i Mike poz˙ egnali sie˛ i wyszli, uznała, z˙ e pora wracac´ do domu. Kilku wytrawnych birbanto´ w dopiero sie˛ rozkre˛cało, ale ona szła do pracy na ranna˛ zmiane˛, ponadto s´ wie˛towanie pod nieobecnos´ c´ jubi- lato´ w uznała za pozbawione sensu. Wypatrzyła Mar- ca, zaje˛tego rozmowa˛ z Johnem, odetchne˛ła głe˛boko i podeszła sie˛ poz˙ egnac´ . Na jej widok obaj wstali. – Na mnie juz˙ pora. Nie chce˛ jutro miec´ pod- kra˛z˙ onych oczu – powiedziała z us´ miechem. – Marc, miło było cie˛ poznac´ . Mam nadzieje˛, z˙ e be˛dzie ci sie˛ z nami dobrze pracowało. – Jes´ li na oddziale zostane˛ przyje˛ty ro´ wnie ciepło jak tutaj, to be˛de˛ szcze˛s´ liwy. Lucy, mnie takz˙ e było bardzo miło cie˛ poznac´ . S´ ciskaja˛c jej dłon´ , delikatnie musna˛ł palcem wierzch jej re˛ki, choc´ nie umiała okres´ lic´ , czy ten pieszczotliwy gest był zamierzony. – Ciebie tez˙ było dobrze zobaczyc´ , John – dodała, obejmuja˛c go po przyjacielsku. – Musze˛ miec´ swoich podopiecznych na oku. – John us´ miechna˛ł sie˛ szelmowsko. – Uchowaj Bo´ g, z˙ eby bawili sie˛ beze mnie! Dobranoc, Lucy. Che˛tnie zostałaby jeszcze chwile˛, ale nie wymys´ liła Strona 16 z˙ adnego pretekstu. Zerkne˛ła na Marca, odwro´ ciła sie˛ na pie˛cie i odeszła. Z ˙ ałowała, z˙e nic o nim nie wie: moz˙ e jest z˙ onaty albo chociaz˙ zare˛czony, moz˙ e ona nie jest w jego typie. Niemniej widziała błysk, kto´ ry pojawiał sie˛ w jego oczach, gdy na nia˛ patrzył, i raptem s´ wiat zacza˛ł sie˛ jej przedstawiac´ w ro´ z˙ owych barwach – do chwili, gdy Simon zawołał, by na niego poczekała. – Musimy sssobie cos´ wyjas´ nic´ , Lucy – wybeł- kotał, pro´ buja˛c złapac´ ja˛ za ramie˛. – Zbyt wiele dla ssiebie znaczymy, z˙ eby nas poro´ z˙ niło takie głupstwo. – Nie ma z˙ adnego ,,my’’. – Uchyliła sie˛. – Simon, jestes´ pijany, powinienes´ sie˛ przespac´ . – Moz˙ e i jestem pijany, ale wiem, czego chce˛, czego ty chcesz. Odprowadze˛ cie˛, zrobisz mi kawy, a potem pogadamy... – Chyba zaszło jakies´ nieporozumienie. Panna Stephens zgodziła sie˛, z˙ ebym odprowadził ja˛ do domu. Lucy obejrzała sie˛ ze zdumieniem. Marc? Cieszyła sie˛, z˙ e tu jest, a ro´ wnoczes´ nie było jej przykro, z˙ e stał sie˛ s´ wiadkiem scysji z Simonem. – Pierwsze słysze˛! I jakos´ panu nie wierze˛. Chcesz pan tylko... Lucy podeszła do Marca i wzie˛ła go pod re˛ke˛. – Na przyje˛ciu nie było okazji, a mamy tyle spraw do omo´ wienia. – Spojrzała na Simona. – Wie˛c wy- bacz, ale juz˙ sie˛ poz˙ egnamy. – Ale ja musze˛... – Do widzenia, doktorze Day. – Marc mo´ wił cicho i bez emocji, jednak w jego głosie pobrzmiewała Strona 17 groz´ ba. – Pora na pana. Zreszta˛, o ile mi wiadomo, panna Stephens miała dzisiaj dyz˙ ur i na pewno jest zme˛czona. Simon zgarbił sie˛ i kurczowo zacisna˛ł pie˛s´ ci, ale nie ruszył sie˛ z miejsca. – Dobranoc, Simonie – powiedziała i delikatnie pocia˛gne˛ła Marca za re˛ke˛. – Moz˙ e nie powinienem sie˛ wtra˛cac´ – odezwał sie˛ Marc, kiedy Simon znikł im z oczu – ale widziałem, z˙ e idzie za toba˛i domys´ lałem sie˛, z˙ e moz˙ e byc´ nieco... natarczywy, wie˛c i ja poszedłem. Tak na wszelki wypadek. – Dałabym sobie rade˛ – odparła Lucy – ale dzie˛- kuje˛ za pomoc. Jestem ci bardzo wdzie˛czna. – Drobiazg. Nie sa˛dze˛, z˙ eby doktor Day jeszcze ci sie˛ naprzykrzał. Jestes´ bezpieczna, ale moz˙ e mimo wszystko pozwolisz, z˙ ebym eskortował cie˛ do domu? Czasami jego sposo´ b mo´ wienia wydawał jej sie˛ nieco archaiczny i dopiero wtedy przypominała sobie, z˙ e rozmawia z Francuzem, lecz uwaz˙ ała, z˙ e to tylko dodaje mu uroku. Zachowywał sie˛ z kurtuazja˛, kto´ rej niekiedy brakowało jej znajomym, i traktował ja˛ jak dame˛. – Be˛dzie mi bardzo przyjemnie, jes´ li mnie od- prowadzisz – zapewniła szczerze. – Jak sam zauwa- z˙ yłes´ , doktor Day nie be˛dzie sie˛ juz˙ nikomu narzucał, ale chciałabym z toba˛ porozmawiac´ . – Ciesze˛ sie˛. – Milczał chwile˛. – Doktor Day jest twoim... bliskim przyjacielem? – Liczył, z˙ e nim zostanie. Bylis´ my na paru rand- kach, ale dzisiaj mu zapowiedziałam, z˙ e to koniec. Strona 18 Pro´ bował mna˛ rza˛dzic´ , a ja nie pozwole˛, z˙ eby ktos´ decydował o mojej przyszłos´ ci. Poza tym nie lubie˛ pijako´ w. – Ja tez˙ nie – wyznał Marc. Przez moment spacerowali w zupełnej ciszy. Lucy bała sie˛ odezwac´ . Marc bardzo jej sie˛ podobał, ale w kon´ cu to cudzoziemiec i nie umiała go rozszyf- rowac´ , nie wiedziała, co mys´ li ani czego od niej oczekuje. Czyniło go to jeszcze bardziej atrakcyjnym, lecz zarazem ja˛ onies´ mielało. – Ładny wisiorek – odezwał sie˛ po chwili. – A ten napis? Pogładziła złota˛przywieszke˛ na cienkim łan´ cuszku. – Dostałam go od rodzico´ w na moje dwudzieste pierwsze urodziny. A napis jest po łacinie: Amor vincit omnia. – Miłos´ c´ wszystko przezwycie˛z˙ y – przetłuma- czył. – Wierzysz w to? – Tak – przyznała cicho. – Ty nie? – Raczej tak, ale jest wiele rodzajo´ w miłos´ ci. Przystane˛li przed frontowymi drzwiami, Lucy zas´ rozmys´ lała gora˛czkowo: jes´ li zaprosi go do siebie, goto´ w ja˛ uznac´ za zbyt bezpos´ rednia˛, jes´ li tego nie zrobi, za nazbyt oficjalna˛. Na szcze˛s´ cie Marc wyba- wił ja˛ z opresji. – Poczekam, az˙ bezpiecznie wejdziesz do s´ rodka – powiedział. – Dzie˛kuje˛ za spacer i za rozmowe˛, ciesze˛ sie˛, z˙ e be˛dziemy sie˛ widywac´ w pracy. Miałem pewne obawy co do wyjazdu, dobrze wiedziec´ , z˙ e znalazłem choc´ jedna˛ z˙ yczliwa˛ dusze˛. ˙ egnaja˛c sie˛, o sekunde˛ za długo przytrzymał jej Z Strona 19 dłon´ , ale kto wie, moz˙ e we Francji panuje taki zwyczaj? – Tak, tak, przyjazna˛ dusze˛ – wytrajkotała nerwo- wo. – Do zobaczenia za kilka godzin. Dobranoc, Marc. Kiedy znalazła sie˛ w swoim pokoju, padła na ło´ z˙ ko, z˙ ałuja˛c, z˙ e jej nie pocałował, ale natychmiast przywołała sie˛ do porza˛dku. Wiele sie˛ dzis´ wydarzyło i musi na spokojnie wszystko sobie przemys´ lec´ . Co dziwne, nie czuła sie˛ zme˛czona, choc´ włas´ ciwie powinna. Ida˛c na przyje˛cie, chciała sie˛ tylko dobrze bawic´ , nie spodziewała sie˛, z˙ e wro´ ci z niego zakocha- na w dopiero co poznanym me˛z˙ czyz´ nie. Nie mogła znalez´ c´ sobie miejsca. Wzie˛ła prysznic, wypiła herbate˛, ale w dalszym cia˛gu nie chciało jej sie˛ spac´ . Spojrzała na miniaturowa˛ czerwona˛ ro´ z˙ e˛ usta- wiona˛ na parapecie okiennym, przestawiła ja˛ na sto´ ł i zacze˛ła zeskubywac´ zeschnie˛te lis´ cie. Nagle przy- pomniała sobie, jak wro´ z˙ yła sobie jako mała dziew- czynka. – Kocha, nie kocha – wymruczała, zrywaja˛c ko- lejne listki. – Kocha... nie kocha! A to pech. Przyjrzała sie˛ pose˛pnie ro´ z˙ y pozbawio- nej ostatniego uschnie˛tego lis´ cia i z wahaniem urwała jeszcze jeden, zdrowy i zielony. Zakle˛ła, kalecza˛c sie˛ o ciern´ , i przytkne˛ła palec do ust, niezmiernie zado- wolona z siebie. Co´ z˙ , miłos´ c´ wymaga pos´ wie˛cen´ . Wracaja˛c do domu, Marc usiłował poukładac´ sobie wszystko w głowie. Wprawdzie był troche˛ zestreso- wany – jak kaz˙ dy, kto podejmuje nowa˛ prace˛ – ale tez˙ wiedział, z˙ e poznawanie nowych ludzi, zwyczajo´ w Strona 20 i miejsc daje wielka˛ satysfakcje˛. Nie przewidział je- dynie, z˙ e na horyzoncie pojawi sie˛ Lucy. Zachwyciła go od pierwszej chwili, i to nie tylko uroda˛ – choc´ jej smukłe ciało, twarz o pie˛knych rysach i olbrzymie szare oczy natychmiast przykuwały uwage˛. Była z˙ y- wiołowa i czuło sie˛, z˙ e jest szcze˛s´ liwa, przebywaja˛c z przyjacio´ łmi, a to wielka zaleta. Zaiskrzyło mie˛dzy nimi od razu i oboje zdawali sobie z tego sprawe˛. Pytanie brzmiało raczej, co z tym fantem pocza˛c´ . Chciał sie˛ z nia˛ spotykac´ , ale był s´ wiadom, z˙ e nie jest panem swojego losu. Podej- rzewał, z˙ e Lucy oczekiwałaby pełnego oddania z jego strony, a tego zaoferowac´ jej nie mo´ gł. Zraniłby ja˛ tylko albo sam by cierpiał. Zakla˛ł bezgłos´ nie, oczywis´ cie po francusku – z˙ a- den inny je˛zyk tak wiernie nie oddałby stanu jego uczuc´ .