Rybkowska Anna - Nell 02 - Jednym tchem

Szczegóły
Tytuł Rybkowska Anna - Nell 02 - Jednym tchem
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Rybkowska Anna - Nell 02 - Jednym tchem PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Rybkowska Anna - Nell 02 - Jednym tchem PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Rybkowska Anna - Nell 02 - Jednym tchem - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Anna Rybkowska Jednym tchem Warszawa 2011 Strona 3 Copyright © 2011 by Anna Rybkowska Copyright © 2011 by edition Lucky Projekt okładki: Agencja Reklamowa „Zenit” www.zenitreklamy.pl Skład i łamanie: Andytex, Warszawa LUCKY ul. Żeromskiego 33 26-600 Radom Dystrybucja: tel. 0-501-506-203 0-510-128-967 www.wydawnictwolucky.pl e-mail: [email protected] Wydanie I Warszawa 2011 Druk i oprawa: www.opolgraf.com.pl ISBN 978-83-Í2502-08-0 Strona 4 „Miłość może istnieć tylko w połączeniu z wolnością. Uzależnienie od uczucia robi z nas niewolników”. Tony Gatlif (reżyser, producent, kompozytor, realizator filmów o cygańskiej mniejszości) Strona 5 Kaprys Paganiniego zagrany w tempie ekspresowym. W undergroun- dowej oprawie - długim, kręconym włosom towarzyszyły obcisłe biodrów- ki z czarnego sztruksu i ciemna, welwetowa koszula odsłaniająca hojnie nagi tors. - Chcielibyśmy słuchać w tym tempie całych koncertów Bacha i Boc- cheriniego! - Goście słyszą taką oto recenzję muzycznego estety i birbanta, Grahama Stone'a. - Żartujesz? - Miriam podchodzi do niego, wzburzona. - To jakby oglądać dzieła największych malarzy na znaczkach pocztowych. Jej nie podoba się interpretacja. Uznaje ją niemal za obelgę. Ale sam wirtuoz? Było coś niepokojącego w jego ekspresji i chłodnym spojrzeniu, gdy przestał grać i głową wykonał ruch, który miał być z założenia ukło- nem, ale bardziej wyglądał na drwinę. - Trzeba przyznać, że poruszył towarzystwo, a zaczynaliśmy fermen- tować z nudów - szepce zachwycona dama w kolii z szafirów. - Ależ to dyletant, tyle że przystojny - wtrąca dostojny pan we fiole- towym fraku i tupeciku. - Hrabio, pan jest niełaskawy dla tego młodego artysty. - Bo jego bufonada mnie nie zachwyciła. To z pewnością - zniża głos do szeptu - najnowszy kochanek naszej uroczej gospodyni. Cóż, grajek 7 Strona 6 mierny, ale ma bary, okazały wzrost i nader szlachetny profil. Nieco bur- kliwy i zuchwalec wobec kobiet, jak zauważyłem, ale nie da się ukryć, że kobiety szaleją za tymi, którzy je źle traktują! Słuchający tego wszystkiego Bill oświadcza ni z stąd, ni z owad: - A myślałem, że złośliwość to cecha ludzi inteligentnych! Po czym odchodzi, by poszukać swego przyjaciela. Zastaje go podczas jedzenia. Asystują mu dwie podekscytowane pa- nienki. - Dość tego, moje piękne panie! Chcecie, żeby mój kolega popadł w samouwielbienie? - One, nie bardzo rozumiejąc, co do nich mówi, kim jest i o co mu chodzi, szybko się ulatniają, posyłając całuski w stronę Wiliama. - Cóż chcesz? - pyta go Barlow. - To jest elita! Każdy z nich jest wy- soko urodzony. Gówno widzą tylko wtedy, gdy zesra się ich ulubiony pie- sek albo małpa. Pośrodku salonu. - Daj żyć! - Bill macha ręką zrezygnowany. - Na cholerę tu przyszli- śmy? - Jest niezłe żarcie. - Wiesz, jak cię objechali w kuluarach? - Wyobrażam sobie! Nie przyszedłem tu, by grać, ale właściwie, dla- czego nie. Mogę jeszcze coś zanucić i poimprowizować na cytrze. - Tu nic nie jest proste, bracie. Nawet sztućce - unosi do góry nóż z inkrustowaną rączką wysadzaną drogimi kamieniami - nie boją się złodzie- i? - Przecież to sami wielcy tego świata! - Tacy kradną najlepiej. I najprędzej! - Ba! Ty do nich nie należysz, więc chyba tego nie zrobisz? - Skąd wiesz, że przyszła mi ochota schować ten nóż do kieszeni? Wiesz, ilu biedaków można by uszczęśliwić za jego równowartość? - Gdybyś nie palił czeków od swojej matki, nie musiałbyś łazić po ta- kich spędach, by się najeść. 8 Strona 7 - Ty! - Barlow dla żartu rzuca się na niego z zamiarem zadania ciosu. - Przyszliśmy tu, by się pokazać. Kiedyś znajdziemy sponsora i nagramy płytę! - Albo sponsorkę! Zauważyłem, że wpadłeś w oko gospodyni. - Tego polodowcowego szkarłupnia? Obaj wybuchają gromkim śmiechem, czym zwracają na siebie po- wszechną uwagę. - Nie popisuj się tak, Will, zrobiłeś bardzo złe wrażenie - studzi go Billy. - Zanim nas stąd wypierdolą, chcę się jeszcze upić. Dają fantastyczne wino i szampana. Znienacka podchodzi do nich Stone. - Wiliam! Dałeś niezłego czadu z tym Paganinim, ale wiem, że kręci cię rock and roll. Słyszałem go w twoich skrzypcach. - To nie były moje skrzypce! - Macie jakąś kapelę? Gracie? Ilu was jest? - A co? Potrzebny panu jakiś band na popołudnie przy grillu czy inne garden party? Bo tutejsze towarzystwo to albo naftalina, albo klejnoty ko- ronne. Każdy z nich wyzionąłby ducha od samego słuchania tego, co nam w duszach gra! - A ja byłbym chętny. W jakim klubie muzykujecie? - Aktualnie u siebie, na poddaszu. - Nikt was jeszcze nie skaptował? - Chcieli, ale oferowali kurewsko niskie sumy. Nawet transport by nam się nie zwrócił. - To może przyjdę i posłucham. Gdzie to jest? - Pan się zna na klasyce, a my tworzymy nowy rozdział w historii roc- ka. - Aż tak? - Pewnie. Brakuje nam reklamy, ale mamy dużo entuzjazmu. - Grasz rocka na skrzypcach? To interesujące. - Rocka gram na klawiszach i gitarze. Skrzypce... to skutek uboczny 9 Strona 8 muzycznego wykształcenia. Taki ze mnie skrzypek jak z pana Marylin Monroe! - To multiinstrumentalista - chwali go Bill. - Umie zagrać nawet na butelce po szampanie! - Oczywiście, kiedy jest opróżniona - dodaje Wiliam. - Dobra, chłopaki. Przyjdę do was z szampanem, może jeszcze kogoś przyprowadzę i posłucham. - Nawiasem mówiąc, na butelkach po brandy gra mi się dużo lepiej... - Podobacie mi się! Będę na pewno, tylko zaproponujcie, kiedy i daj- cie namiary. Graham Stone dotrzymuje słowa i pojawia się na rzeczonym poddaszu razem z nieoczekiwaną, zaskakującą towarzyszką. - To Miriam Bastet, koneserka sztuki i młodych talentów. - Ostatnie słowo szczególnie podkreśla. - Wiemy. Przecież nie pijemy trunków z niewiadomych źródeł. Tam- tego wieczoru nawet nieco przeholowaliśmy - przyznaje Bill, skłaniając się przed nią. - Jestem Bill Waxmann. Miriam wygląda inaczej niż na przyjęciu wydanym dla utytułowanych pierników i ich byłych kokot. Ma dżinsy i niebieski golf z frędzlami. Jej policzki są delikatnie upudrowane. Jasne włosy, spadają obfitą kaskadą na lewe ramię. Ma przejrzyste oczy, niczym Królowa Śniegu. Patrzy na Wi- liama trochę jak tamta, nim rzuciła urok na Kaja. - A to jest nasz kompozytor, poeta, wokalista i lider zespołu, Wiliam Barlow - przedstawia Bill. - Zapamiętam. - Miriam uśmiecha się w zimny, wyrafinowany sposób. Skojarzenie ze złem i chłodem lodowego serca jest bardzo trafne. Kobieta lśni w jego oczach jak oszlifowany diament, zanim w końcu nie powie do niego: - Pan mnie cały czas unikał tamtego dnia. Dlaczego? - Nie miałem śmiałości... 10 Strona 9 - Och, doprawdy? - Rozbraja ją nieudolnym wyznaniem, usypia czuj- ność. Stone jest zdziwiony tym osobliwym spektaklem. Miriam chciała tu przyjść, z wielkim zapałem pytała o tego młodego człowieka. Nigdy przed- tem jej takiej nie widział. - Chcielibyśmy posłuchać waszej muzyki. - Miriam poznaje resztę ze- społu, a potem siada na jakimś taborecie, sięga po papierosa ze złotego puzderka, z monogramem. Wiliam podaje jej ogień, a ona dotyka jego dło- ni i spogląda na smukłe palce o starannie przyciętych paznokciach. - Pan ma dłonie pianisty. - Albo ginekologa. - Wiliam zamyka z trzaskiem zapalniczkę, odzy- skując zwykłą pewność siebie. - To ponoć pokrewne profesje. Trzeba do nich wirtuozerii i boskiego namaszczenia. Bastet zbywa milczeniem zuchowatą wesołość niczym niezręczne gru- biaństwo. Wiliam bierze gitarę, chwilę na niej brzdąka, potem kiwa na kolegów i zaczynają swój występ. * - Co o nich myślisz? - pyta Stone, gdy są już w samochodzie. - Nie lubię tego rodzaju hałasu. I te teksty! Po prostu żenujące. - Zechcesz im pomóc? - Jeszcze nie wiem... - Miriam jest zajęta swoimi myślami. - On jest taki przystojny, że darowałam mu wszystkie impertynencje, zwłaszcza kiedy wypił zbyt dużo. - Mocny łeb, chociaż młody. Daleko zajdzie! - Oceniasz ludzi po ilości wypitego alkoholu? - Dla niej to niesmacz- ne. - A ty po sylwetce i rysach twarzy? - Stone nie pozostaje dłużny. - To- bie ten bard z gitarą mógłby śpiewać nawet przepisy kulinarne. Jesteś jak lady Snowlaird, nie słuchasz go, tylko patrzysz! 11 Strona 10 - Przyznasz, że jest na co popatrzeć. Ma siłę herosów i subtelność Dawida, Michała Anioła.. - Czyżbyś była nim zauroczona? - Mój drogi, mnie nie można zauroczyć byle czym. Jego muzyka jest... powiedzmy, średnia, a teksty zbyt wyzywające. Jednak cielesność nie do przeoczenia! Gdybym miała jego akt w sypialni, cierpiałabym na chro- niczną bezsenność. I kochałabym się platonicznie... - A gdybyś go miała w łóżku? - Jesteś nieznośny, ale wybaczę ci. W końcu to ty mnie do nich za- prowadziłeś. Do niego. - Cóż, to przywilej byłych kochanków, by znajdywać swych następ- ców! * - Dlaczego chciał pan rozmawiać tylko ze mną? - Wiliam dopada sto- lika w pubie. Jest mocno spóźniony, ale nie przeprasza. Stone zamówił kolejnego drinka, pogryza solone fistaszki i zachowuje olimpijski spokój. - Czegoś się napijesz? - Carlsberga - Wiliam siada naprzeciw niego, zrzuca kurtkę na oparcie krzesła. - Tym razem nie zagrasz na butelce, bo podają tu w szklankach - kwi- tuje Stone. - Ma pan dla mnie jakieś dobre wieści, czy to tylko pogawędka starych przyjaciół - pokpiwa Barlow, sięgając do kieszeni po blunty, z jasnym za- miarem. Nie uchodzi to uwadze jego towarzysza, który wydyma usta z dezaprobatą. - To świństwo niejednego zawiodło do piekła! - Niech pana szlag! Mam bibułki z hiszpańskich konopi! Spuściłem sporo kasy na ten... - Dopiero zaczynasz karierę. Zostaw trochę wrażeń na czasy, kiedy będziesz sławny! - Stone odbiera mu blunta i rozgniata w popielniczce, a Will, o dziwo, nie protestuje. 12 Strona 11 - Zaglądał pan do szklanej kuli czy stawiał kabałę? - Pokpiwa Barlow, popijając swoje piwo. - Mówię ci, że za rok spotkamy się w tym samym pubie, a ty będziesz miał tyle trawki, kobiet i piwa, ile dusza zapragnie! - Tak? A konkretnie? Bo jakoś nie wierzę w Świętego Mikołaja. - Uwierz w Miriam Bastet. To więcej niż cały autobus Świętych Mi- kołajów. Piętrowy! - Chyba nie kumam, o co biega... - Że też mam dzisiaj tyle dobrej woli! - wzdycha teatralnie Stone, tłu- miąc bezwstydny uśmieszek. - Albo jesteś cwany lis, albo... kompletny idiota! Przystojny, ale głupi. Kobiety uwielbiają pięknych durni, Barlow, ale Miriam wolałaby, żebyś oprócz urody miał jeszcze talent i inteligencję! Tylko taka mieszanka gwarantuje dobrą zabawę w łóżku. Teraz zrozumia- łeś? Mogę być twoim mentorem... nauczyć cię paru przydatnych sztuczek, nim sama Bastet zacznie cię z upodobaniem szkolić! - Zaraz! - Wiliam zrywa się jak oparzony. - To jest ta pierdolona szan- sa? Mam przeczyścić gaźnik tej arystokratce? Za pierwszy singiel? Czy od razu nagrywamy płytę? - Idę na to, chłopie! Mógłbyś się wyrażać nieco bardziej elegancko, ale w końcu pojąłeś, w czym rzecz! - Odpowiedź jest jedna. I powtórz to jej, stary, zboczony rajfurze! NO WAY! - Barlow jest wściekły, ale nade wszystko upokorzony. Wylewa piwo na stół, stawia szklankę do góry dnem i wychodzi, ubierając po dro- dze wyszarpaną z krzesła kurtkę. Stone przesiada się spokojnie do innego stolika. * - Nareszcie zdradzasz oznaki życia! - Bill podchodzi do łóżka ze szklanką w ręce. - Nieźle się wczoraj urżnąłeś! Sam Dawid Taylor chce nas zobaczyć w akcji. To jest jak spełnienie snu o potędze. 13 Strona 12 - Łeb mi pęka! Daj się napić - wyrywa mu szklankę, bierze łyk, po chwili wypluwa na podłogę. - Musiałeś się tak spić? Czekaliśmy na ciebie, a ty zwaliłeś się po tym spotkaniu ze Stonem na wyrko i nie powiedziałeś dotąd ani słowa! Wiliam rozbiera się bezceremonialnie i idzie pod prysznic, pod progiem łazienki zrzucając spodenki. - Ladies and gentleman! Wiliam Barlow osobiście idzie pod prysznic. A jego słynna, seksowna dupa posyła ostatni, przewrotny uśmiech, nim zniknie za drzwiami żegnana powszechnym jękiem zawodu. - Kretyn! - To zza uchylonych drzwi. - Te twoje ciuchy wyglądają jak ze zsypu i to takiego z najpodlejszej dzielnicy. - Bill zbiera rzeczy, wącha, krzywi się i rzuca na tapczan. - Jak tylko się odbiję od egzystencjalnego dna, zmieniam współlokatora na pachnącą, miła lokatorkę. Słychać szum wody i okrzyk zawodu. - Kurwa! Znowu leci tylko lodowata! - No i dobrze. Wiesz, jak to ujędrnia tyłek? - Co powiedziałeś? - Wiliam znów wychyla się zza drzwi. - Nie lubię takich prostackich wiców! - Od kiedy? - Gdzie ten hydraulik? Miałeś go wczoraj zawołać. - To nie hydraulik. To twoje pieprzone poddasze. Słabe ciśnienie wo- dy. - Miałeś sprowadzić fachowca. W tym tygodniu ty załatwiasz bieżące sprawy gospodarcze. Sram na taki podział obowiązków. Zawsze ja, a jak na ciebie wypada to albo wyjeżdżasz, albo pierdolisz o ciśnieniu. - Już! Dobra. Spłucz mydło z pleców. - Tą lodowatą wodą mogę spłukiwać szczyny w wychodku, a nie my- dło z pleców. - Za parę miesięcy będziesz się tylko śmiał z tych trosk. Może nawet zatęsknisz za tym poddaszem? 14 Strona 13 * - Wspominałeś o Taylorze, czy mi się przyśniło? - Ty powinieneś wiedzieć lepiej, przecież widziałeś się ze Stonem, nie? - Ja? - Wspomnienie tego spotkania sprawia, że Barlow krzywi się. - No... Stone dzwonił do chłopaków, żeby powiedzieć, że jesteś najle- piej poinformowany. Czeka na twój ruch. Podobno wiesz, co trzeba zrobić. - Ja? - Przecież mówię! Masz się za to zabrać. - Ja? - Zaciąłeś się czy co? Ty! Wiliam bierze z lodówki piwo, otwiera, pije szybko, w końcu siada na blacie stołu, kręcąc z niedowierzaniem głową. - To pieprzony skurwysyn! - A co? Nie jest tak, jak mówił? - Nie. - To jak? - Srak! Nie ma żadnego studia ani przesłuchań, rozumiesz?! Nic! - Mamy się zgłosić. - Tam, gdzie psy dupami szczekają! - To co jest? - Jedno wielkie gówno, choć o... arystokratycznej proweniencji! Dzwonek do drzwi. Bill idzie otworzyć, wpuszcza resztę chłopaków z zespołu. - Słuchajcie, Will mówi, że to pic na wodę - oznajmia im od progu. - Miałeś się umówić. Podobno masz dojście. - Stone wam tak powiedział? Że mam dojście? - Tak. - No, można to tak nazwać. 15 Strona 14 - A już myślałem, że to głupi żart! - Oddycha z ulgą Steve. - Ale nas podpuściłeś, Will, niech cię szlag trafi! - śmieje się, klepiąc go po plecach Bill. Wiliam patrzy na nich, a potem łapie za kurtkę i kluczyki od samocho- du. - Dokąd się wybierasz tym rzęchem? - pyta Bill. - Przed siebie. Do najbliższej knajpy. - Myślałem, że uruchamiasz nasze układy. - Odjebało ci? - Nie bierz wozu, coś w nim gwiżdże i koła mają luzy. - To się zabiję! - Zgłupiałeś?! Ze szczęścia ci rozum odjęło?! Musi odwalać ci akurat w takiej chwili? Taylor to jest ktoś w tej branży. Tylko powiedz, kiedy, co i jak. - Kiedy? W najbliższym czasie. Jak? Na wiele sposobów, bo to wy- bredna dziwka. Co? Duże dymanko! - Składa przy tym kciuk i palec wska- zujący, potrząsając dłonią dla podkreślenia gestu. - Cholera! Wciąłeś naraz cały zapas trawy? - oburza się Bill. - O czym on gada, Bill? Jakie dymanko? Bill poważnieje, bo zaczyna rozumieć. - Widziałeś się tylko ze Stonem? - Obiecał, bałwan, że za rok będziemy gwiazdami pierwszej wielkości. - Serio? - Pod jednym warunkiem. - ...? - Przelecę Miriam Bastet. A wcześniej jeszcze on mnie trochę pod- szkoli. Zalega grobowa cisza. Słychać, jak wiatr gwiżdże na poddaszu. Grucha- ją gołębie. *** Natalia jedzie do miasta z Julką, po nową kurtkę. Dziewczyna chciałaby od razu do Starego Browaru, ale po drodze mijają wiele ulic, z którymi 16 Strona 15 Natalia wita się jak z zapomnianymi krewniakami. - Tyle czasu cię nie było. Na pewno przydarzyło ci się tyle fascynują- cych rzeczy... Ja nie pytam o Wiliama. - Julka!!! - No, co? Mam o nim mówić: „Ten, którego imienia nie wolno wy- mawiać”? - Kiedyś ci może wszystko opowiem. Kiedyś... jak nie będzie takie świeże. I przestanie boleć, OK? - Ty ciągle uważasz, że jestem dzieckiem? - Moja droga! Ciesz się tym swoim dzieciństwem jak najdłużej. - Nie przesadzaj. - Wiem, co mówię. Jestem na etapie żalu za utraconą niewinnością i naiwnością. - Tyle ci dało spotkanie z Barlowem? O! Przepraszam... No... ale... do licha! Ktoś taki jak Barlow nie przestanie istnieć tylko dlatego, że ty, ma- mo, postanowiłaś go ignorować! W odpowiedzi Natalia wzdycha ciężko, z rezygnacją. - Tam jest barek sałatkowy. - Wegetariański? - Będziesz wkrótce przeźroczysta od niejedzenia mięsa! - Wiesz, mamo, ja jestem w tym wieku, że wiele rozumiem. Chociaż tylko teoretycznie, niestety. - Dziewczyno, ty masz dopiero szesnaście lat! - A nie, bo prawie siedemnaście! I kogo ty chcesz przekonać? Siebie, czy mnie? - Zastanawiam się... Rzeczywiście sporo przeoczyłam. Na przykład, to kiedy zrobiłaś się taka wygadana! - Długo cię nie było. Podchodzą do szklanego kontuaru, po drodze rozpinając kurtki i rozwi- jając szale. Natalia szybko decyduje: - Wezmę sałatkę Balsamino, bo ma taką oryginalną nazwę i sok pomi- dorowy, a ty? Strona 16 - To samo. Jadłaś w Londynie sushi? - Sushi? - Nie wiesz, co to takiego? - Surowa ryba w towarzystwie wodorostów. Fe! Kawioru też nie ja- dam. - A co on najbardziej lubił? Natalia czuje głębokie pchnięcie prosto w serce. Boli. - Kanapki z tuńczykiem i steki. Krwiste, prawie surowe befsztyki. Zemdlałabyś na sam widok! - Bierze tacę, posyłając córce zabójcze spoj- rzenie. - Miałyśmy nie wspominać o Willu! - Naprawdę? Chcesz mi go obrzydzić? To ohydne... - Ja jestem ohydna, bo ci go obrzydzam czy on, bo wcina pełnokrwiste mięcho w dużych dawkach? Był uprzedzony do sałaty i pietruszki. - Co na to jego żołądek? - Nie zauważyłam u niego problemów z żołądkiem, chyba że na kacu! - Mamo?! Siadają obie przy stoliku. Wyglądają jak przekomarzające się koleżanki. - W Londynie też są bary sałatkowe? - Hmm... - Natalia popycha kęs bułki sokiem pomidorowym. - Wła- ściwie wzięłabym herbatę z cytryną, ale potem będzie mi się chciało siusiu. - Co z tego. Żyjemy w cywilizowanym kraju, gdzie można bez ryzyka korzystać z ogólnie dostępnych toalet! - Tak, ale wiesz... zawsze mi szkoda wydawać na takie coś pieniędzy. Wolę za te dwa złote zjeść ciacho! - Mamo! Jak ci nie wstyd? Żałujesz na kulturę i chcesz się utuczyć! - Od kiedy toalety są przybytkami kultury? - Od czasów naszej transformacji. - Boże, jakie teraz robią mądre dzieci! 18 Strona 17 Jakiś czas nie odzywają się do siebie, tylko pałaszują. Wreszcie Julia wraca do ulubionego tematu: - Chodziliście do barów sałatkowych? - Do pubów i klubów karaoke. Boże, do czego zdolny jest człowiek, gdy mu odbierasz rozum? - Wiliam też się bawił w karaoke? - Wszyscy z zespołu. - Ludzie poznawali, że to on? - Wtedy zazwyczaj kończyła się cała zabawa. Sława bywa upierdliwa. - Dla niego? - Dla... wszystkich... - Natalia traci nagle humor, bo przypomina sobie ostatni, wspólny wieczór. - Zdaje mi się, że ty wcale nie potrzebujesz no- wej kurtki, tylko chcesz mnie ciągnąć za język. Szczerze mówiąc, twoja reakcja na wszystko, co się stało, wydaje mi się mniej normalna od Rafa- łowego potępienia. Trochę za gładko przechodzisz nad tym do porządku dziennego! Julia wzdycha teatralnie jak prawdziwa amantka, a potem wyznaje: - Pewnie dlatego, że... mi się ten Wiliam Barlow nie przestał podobać. No, co na to poradzę? W końcu jestem twoją córką! Odziedziczyłam po tobie genetyczną preferencję! - Co ty pleciesz? - Miałam nadzieję, że skoro cały czas byłam po twojej stronie, to... - Jak mam to rozumieć? Po mojej stronie? - No, to nie tak - Julka się plącze. - Nigdy nie potępiałam cię. Starałam się jakoś usprawiedliwiać. - Julka, tego nie można usprawiedliwić. Nie trywializujmy zła, nie oswajajmy tylko dlatego, że... ma niebieskie oczy... To, co zrobiłam, było z gruntu złe. Koniec, kropka. Twój relatywizm mnie niepokoi. Właściwie... przeraża! - A ja myślałam, że wreszcie się ze mną zaprzyjaźnisz i pogadasz 19 Strona 18 otwarcie jak kobieta z kobietą. Dobra. Nie rób takiej przerażonej miny, jestem jeszcze dziewicą! Natalia chce to jakoś uporządkować. - Słuchaj... wiem, że to, co zrobiłam, wpłynęło na nasze relacje. - Przecież ja wcale nie oczekuję wyjaśnień! Nie naprawisz tego, co zepsułaś! Wydaje mi się, że powinnaś potraktować mnie poważnie. Nie jestem Sebastianem, który tęsknił za tobą na sposób czysto biologiczny, jakby mu ktoś przedwcześnie odciął pępowinę! Ja próbuję w tym, co się stało, odnaleźć dla siebie jakiś punkt zaczepienia. - Ale... co ma być tym punktem? - Nie co, ale kto. „Ten, którego imienia nie należy teraz w rodzinie Skowrońskich wymawiać”! Mamo, zrozum. Potrzebuję twojej szczerości. Chcę to usłyszeć. Cały czas starałam się ciebie zrozumieć! I... nawet ci go zazdrościłam! - Boże, przerażasz mnie! To straszne, co mówisz! - Nie zamierzam cię przecież indagować o jakieś intymne szczegóły... - Julka, na miłość boską! - Jesteś gorsza niż babcia. Nie wiem, kiedy się taka zrobiłaś, ale było- by ci lżej, gdybyś po prostu trochę sobie odpuściła. Nie musisz teraz dla nas zgrywać matrony! - Ręce mi opadły... - Natalia przejeżdża dłonią po swoich włosach, pa- trzy smętnie na pustą szklankę. - Słuchaj albo chcesz kupić tę kurtkę, al- bo... - Chcesz mnie tak po prostu zbyć? Przecież ja się w nim beznadziejnie kocham od dwóch lat! A on z tobą, właśnie z tobą, był przez tyle miesięcy! - Nie mam pojęcia, co powiedzieć. Poddaję się... - Natalia maże wi- delcem po swoim pustym talerzu. - Nie masz pojęcia, jaki to jest człowiek. I mówisz mi tak wprost o swoim uczuciu? - No bo to prawda. Doceń, że jestem szczera. - Wygląda na to, że Jul- ka lada moment się rozpłacze. 20 Strona 19 Jeszcze tego brakowało... Tyle bólu, wstydu i ran do zaleczenia, które wcale łatwo się nie goją. Do tego jedno złamane serce. Nastoletnie, ale to chyba w niczym tej tragedii nie umniejsza. - Nie pakuj się w coś takiego. Zakochana beznadziejnie w Wiliamie szesnastolatka, odebrała sobie życie. - A... to! Jenny Romero. - Wiedziałaś o tym? - Jest nawet blog o takich zauroczonych fankach Barlowa. Mogą tam zamieszczać swoje dzikie wyznania, wylewać tygle żądzy, ale muszą się zalogować. - Jezus Maria! - Szczerze mówiąc, nie wiem, jak ty się z nim dogadywałaś, mamo. Jesteś niedzisiejsza. Ładna, ale kompletnie poza czasem. Taki facet jak Barlow, musiał chyba potwornie nudzić się w twoim towarzystwie. - Toteż je bez żalu porzucił... - No tak. Ja nie mam zamiaru być taka głupia! Mam na myśli tą Ro- mero. I fanki z blogu. Mnie ten ekshibicjonizm wydaje się tandetny. To nadużywanie mediów w doraźnych celach terapeutycznych. Jeśli ktoś jest naprawdę zakochany, taka bazgranina, nawet najbardziej szczera czy ob- sceniczna, nie zbawi go. - Mam wrażenie, że przez te miesiące wydoroślałaś, jednak w trochę złym znaczeniu tego słowa. - Dlaczego? Bo mówię bez fałszywych zahamowań? No to przygotuj się jeszcze na coś, mamo. W pierwszym odruchu żałowałam, że zdecydo- wałaś się odejść od Wiliama. Poczekaj! Bo... miałam nadzieję, że mnie zaprosisz do Londynu. - Za cenę rozbitej rodziny? Julka? A ojciec? Chłopcy? Zawsze myśla- łam, że rodzina jest najważniejsza pod słońcem! - Przyszedł moment, kiedy zmieniłaś nieco tę optykę, mamo... - No tak. - Wraca palące poczucie wstydu i zażenowania. Jest niezno- śnie dotkliwe. - Przyznaję, choć nie umiem tego wytłumaczyć. Wstydzę się 21 Strona 20 tego. Rodzina to naczynia połączone. Nie zdawałam sobie sprawy, że wy- rządzam wam aż tak wielką... - Nie wiedziałaś? A może po prostu nie chciałaś o tym myśleć? - Myślałam, dziecko, cały czas myślałam, ale... Wszystkim nam po- winno teraz zależeć na unormowaniu tego, co zostało naruszone. Teraz widzę, że mój powrót niczego nie załatwił. Wyrastają wciąż nowe proble- my i twój, pośród nich, jest chyba najgorszy. - Bo uważasz, że tak nie wypada? Mamo, cieszę się, że jesteś z nami, chociaż nadal nie rozumiem... Skoro dla Wiliama zostawiłaś rodzinę, jak teraz mogłaś od niego wyjechać? - Jesteście dla mnie najważniejsi! - Ale kochałaś go? Czy pośród wszystkich trudności, jakie przed nią wyrastają, to pytanie mogło się wydać najgorsze? Niedorzecznie czyste i proste. Julka chciała wiedzieć, czy matka zostawiła ich, bo się zakochała. - A teraz ci przeszło? Może być coś gorszego?! - Nie. To nie tak. Jesteście dla mnie najważniejsi na świecie! Czuję, że mówię to do samej siebie, bo Julia mnie wcale nie słucha. Nie wierzy mi. Na dodatek widzi, że sama nie umiem sobie poradzić z zagma- twaną przeszłością. Nie jest dobrze. Jeśli zacznę wątpić w sens tego, co zrobiłam, a Julia to zauważy, nie będę miała argumentu do odparcia kolej- nych zarzutów. Przyznam się, że popełniłam kolejny błąd. - A Wiliam? Pogodził się z tym? Dzwoni do ciebie? Rozmawiacie? - Nie wiem. Wyrzuciłam... telefon. - Co takiego? - Wrzuciłam go z mostu do Warty. Popłynął z prądem i wpadł wprost do morza. Duże prawdopodobieństwo, że zatonął. 22