Rogers Bruce Holland - Gorzkie pigułki
Szczegóły |
Tytuł |
Rogers Bruce Holland - Gorzkie pigułki |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Rogers Bruce Holland - Gorzkie pigułki PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Rogers Bruce Holland - Gorzkie pigułki PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Rogers Bruce Holland - Gorzkie pigułki - podejrzyj 20 pierwszych stron:
BRUCE HOLLAND ROGERS
gorzkie pigułki
Dzień był słoneczny. Sunący w stronę sądu samochód generała Meecha mijał skąpane
w blasku pomniki stolicy i migotliwe stawy. Jeszcze tydzień temu wiśnie stały w
pełnym rozkwicie. Teraz ich uroda przeminęła, a płatki kwiatów legły na
zielonych trawnikach jak różowy śnieg. Pod kopułą błękitnego nieba przechadzali
się turyści, na ogół w czerwono-niebieskich mundurach America First. Piękny
dzień, pomyślał generał Meech. Od tego słońca można dostać migreny, a jednak
jest to piękny dzień. Ta myśl go przygnębiła. Przygnębiało go wiele myśli w
lukach pomiędzy dwoma rozdziałami jego życia - szpitalem i pracą.
Trochę pomagało mu to, że ostatnio z niczym nie nadążał, nie miał czasu czytać
analiz, które przed zebraniami przesyłano mu faksem do domu. Dom był kolejną
luką, kolejnym miejscem, w którym należało przebywać jak najkrócej.
W dni robocze musiał się zwijać jak w ukropie i nie miał czasu rozmyślać nad tą
drugą częścią swego życia. Kierowca podwoził go przed budynek sądu, gdzie
adiutant z Departamentu do Spraw Narkotyków wręczał mu teczkę pełną dokumentów,
które powinien przeczytać poprzedniego dnia. W drodze na salę konferencyjną
adiutant referował mu najważniejsze sprawy, po czym generał zapominał o szpitalu
i o wszystkim, co się w nim działo.
Ale kiedy samochód się zatrzymał, Meech zobaczył nieznaną pracownicę, kobietę z
wyraźnie zatroskaną miną. Miał nadzieję, że ich rozmowa będzie dotyczyć
wyłącznie spraw służbowych, choć coś kazało mu w to wątpić.
- Dzień dobry, panie generale - powiedziała, wręczając mu teczkę z dokumentami.
- Nazywam się Pamela Ross. - Nie nosiła munduru AF, ale miała czerwoną marynarkę
i niebieską spódnicę. Dla rozwiania wszelkich wątpliwości w klapę wpięła znaczek
z flagą America First.
Generał otworzył teczkę, spojrzał na nagłówki i początkowe linijki na trzech
pierwszych stronach, zamknął ją.
- Musi mnie pani wprowadzić w temat - rzucił i ruszył w stronę schodów. -
Czytała to pani?
Poszła za nim.
- Tak jest, panie generale.
- Zobaczymy, co pani potrafi. Co powinienem wiedzieć?
- Iluzoryna się rozprzestrzenia. W Internecie jest pełno przepisów na jej
najróżniejsze odmiany. Choć niektóre etapy produkcji są dość skomplikowane,
wystarczy do niej sprzęt z pierwszego lepszego szkolnego laboratorium. -
Zamilkła na chwilę, by wylegitymować się funkcjonariuszom policji federalnej i
przejść przez wykrywacz metalu. Po drugiej stronie podjęła przerwaną myśl: -
Dlatego zakaz posiadania leku, jego produkcji i importu to za mało, żeby…
- Wiem.
Pierwsza dotarła do windy, wcisnęła guzik.
- Lekarze psychiatrzy protestują przeciwko zakazowi, teraz już nie tylko w San
Francisco. Psychoterapeuci z całego kraju twierdzą, że osiągają pozytywne
rezultaty w leczeniu depresji, zaburzeń snu i szerokiej gamy…
- Wiem, wiem. To same ogólniki. Co naprawdę wynika z raportów?
Zmarszczyła brwi. Po chwili wahania skinęła głową.
- Więc… Podczas tej potyczki w wojnie narkotykowej nie może pan liczyć na silne
poparcie.
- Już lepiej. To też wiedziałem, ale właśnie o takie myślenie mi chodzi. Proszę
o pani opinię. - Machnął teczką. - Na kim mogę polegać?
Rozległ się cichy dzwonek, drzwi się rozsunęły. Meech zaprosił ją gestem do
środka.
- Na Kochu. I McAlester.
- Tylko?
- Według mnie tak.
- A Irwin?
- Prokurator generalny niestety nie stoi poza układami. Poza tym pańskie
przywileje zawsze były mu solą w oku. Twierdzi, że stoją w sprzeczności z
konstytucją.
- I ma rację. Stoją. - Drzwi się zamknęły. Generał wcisnął guzik. - Ale to
konieczne.
- Z jego wypowiedzi można wnosić, że uważa wykorzystywanie tych przywilejów do
walki z narkotykiem za błąd polityczny.
- Skąd to pani przyszło do głowy?
Otworzyła teczkę i wyjęła jedną kartkę. Meech rzucił na nią okiem; kiedy drzwi
się otworzyły, czytał ją po raz drugi. Wyszli na pusty korytarz.
- Hm… - mruknął na koniec. - I tak się jeszcze hamował.
- Nikt nie powie otwarcie, że to zwykły lek, o który nie warto kruszyć kopii,
ale tylko Koch i McAlester są zdecydowani rozpocząć prawdziwą kampanię. A Koch
nie przyjdzie dziś na zebranie. Jeśli ma pan paść ofiarą przewrotu, to właśnie
dziś.
Ofiara przewrotu. Pani Ross ma zamiłowanie do dramatyzmu. No, jest młoda. Prawie
się uśmiechnął. Przynajmniej przykłada się do pracy.
Lekko dotknęła jego łokcia.
- Jak się czuje pański syn?
Psiakrew. A już na chwilę zapomniał. Spojrzał na jej dłoń, którą szybko cofnęła.
- Przepraszam. Nie chciałam…
- Jest tu pani nowa. Ten, kto pani poradził zadawać zwierzchnikom osobiste
pytania, nie był przyjacielem.
- Nikt mi nie… chodzi o to, że… dowiedziałam się o pańskim synu, a sama jestem w
podobnej sytuacji…
- Powiem to tylko raz: praca jest moją ucieczką od prywatnych kłopotów. Rozumie
pani? Nie mieszam tych dwóch spraw.
Spojrzała mu prosto w oczy; widział, jak odsuwa od siebie troskę i zakłopotanie.
W ułamku chwili przybrała całkowicie poważną, bezwzględnie profesjonalną maskę.
Wyprostowała się, stanęła na baczność. Była tak młoda, że nauczyła się tej miny
i postawy chyba jako dziecko, w skautach.
- Rozumiem.
- Dobrze - powiedział z przekonaniem. - Bardzo dobrze. Jest pani wolna.
Ross może i pozwoliła sobie na przekroczenie pewnych granic, ale była niegłupia.
Bezbłędnie przewidziała opór, z jakim się spotkał na zebraniu. Być może
określenie "przewrót" nie było jednak przesadzone.
Pierwszy przemawiał komisarz Ho, który przedstawił raport na temat turystów
używających iluzoryny. Lek był legalny w Kanadzie, Meksyku, na prawie całych
Karaibach i we wszystkich krajach Europy. Amerykańscy turyści wykorzystywali
jedyny tydzień przysługującego im urlopu na wycieczki zagraniczne, specjalnie po
to, by zażywać iluzorynę i jeśli nawet nie próbowali jej przeszmuglować - a
przeważnie nie próbowali, ze względu na grożącą im natychmiastową i nieodwołalną
karę długoletniego więzienia - to jednak przywozili ze sobą opowieści o
wspaniałym i absolutnie nieszkodliwym specyfiku.
- A konkretnie? - spytał generał.
- Konkretnie - odezwał się rozparty w fotelu prokurator generalny Irwin - chodzi
o to, że można powstrzymać import leku, ale nie można zmienić wrażeń, które
ludzie przywożą ze sobą.
- Nieważne, co robimy lub nie robimy na granicy - dodał Jerry Pike, chemik z
Departamentu. - W całym kraju powstają laboratoria. Ten towar trudniej
wyprodukować niż metamfetaminę, ale i popyt na niego jest większy.
- Zablokowaliśmy sprzedaż metamfetaminy - powiedział Meech. - Zablokujemy i to.
- Ale nie w ten sam sposób. Składniki potrzebne do wyprodukowania iluzoryny są
cholernie popularne. Nie można ich wycofać z handlu. Znowu będzie jak z
alkoholem.
Meech zmarszczył brwi. Sto lat temu nie zdołano zakazać sprzedaży alkoholu, a i
teraz nie szło im najlepiej. Spytał o zdanie dyrektorkę departamentu McAlester.
Uśmiechnęła się z goryczą.
- Przed nami kolejne trudne zadanie.
- Dokładnie.
Prokurator generalny westchnął głośno.
- Generale, według mnie poświęci pan masę pieniędzy i dobrej woli w walce z
nieszkodliwą substancją.
- Nieszkodliwą? Tak jak alkohol? Albo tytoń?
- Zakazano ich używania z określonych przyczyn - sprzeciwił się Irwin. - Były
prawdziwym zagrożeniem zdrowia. Iluzoryna nie wyrządza nikomu fizycznej szkody.
Tracimy dla niej tylko serce i rozum.
- O to mi chodziło - wtrącił Ho.
- Tracimy serce i rozum? - McAlester pokręciła głową. - Jeśli na to pozwolimy,
dopuścimy do czegoś gorszego. Ten narkotyk otwiera drogę innym. Ludzie, którzy
go będą używać, zechcą spróbować czegoś nowego.
- Przecież działa tylko podczas snu. Nie przypomina innych narkotyków. Zesłanie
konkretnego snu w czasie, kiedy i tak się śpi… Nie rozumiem, jak można się w ten
sposób nabawić apetytu na marihuanę czy alkohol. Lek nie wpływa na wydajność w
pracy ani…
- Sankcjonuje słabość - przerwał generał Meech. - Czy to nie wystarczy? Czy nie
jest to droga, na której nie powinniśmy znów stawiać naszego kraju?
- Mniejsza o to, co powinniśmy. - Prokurator generalny skrzywił się. - Tego
procesu nie można cofnąć.
- Nie można - zgodził się Meech.
McAlester, zdziwiona, chciała coś powiedzieć, ale uniósł dłoń.
- Nie sądzę, żebyśmy kiedykolwiek całkowicie oczyścili nasze ulice z iluzoryny.
Nie musimy. - Odwrócił się do chemika. - Znamy mechanizm jej działania, zgadza
się?
- W zasadzie tak. Stymulacja wybranych neurotransmiterów. Manipuluje się pewnymi
połączeniami w śpiącym mózgu, ośrodkami odpowiedzialnymi za uczucie, powiedzmy,
uniesienia. Wtedy ma się sen o lataniu. Jeśli się podrażni inne połączenie,
wywołujemy sny o seksie. Istnieją różne kombinacje. Trzeba wielu prób i błędów,
żeby otrzymać substancję wywołującą konkretny sen, a i tak można mówić jedynie o
jego ogólnym rodzaju. Osobiste doświadczenie człowieka, który przyjmuje lek…
Meech przerwał mu machnięciem ręki.
- Tak, tak. Czy po iluzorynie można mieć koszmary?
- Nie po tej, którą się obecnie produkuje. Kto by to kupił? Jednak każda drobna
zmiana struktury leku powoduje stymulację innego ośrodku mózgu. Wiemy, że
niektóre wersje wywoływały koszmary.
- I właśnie o to pana poproszę. Proszę wyprodukować odmianę iluzoryny, po której
będzie się miało koszmarne sny. Koszmarne, przerażające, odrażające, gorsze od
śmierci sny. Potrafi pan?
Pike wzruszył ramionami.
- Powinno się udać.
- Nie rozumiem... - Prokurator generalny miał głupią minę.
Ale McAlester już się uśmiechała.
- A ja tak.
Generał Meech zawsze uważał jarzeniówki za niezdrowe, ale ten szpital nie używał
innego oświetlenia. Było tanie i wydajne. W tym właśnie niezdrowym sinym świetle
siedział na skraju leżanki przy łóżku syna i trzymał go za rękę, podczas gdy
Aaron nieustannie zbierał drugą ręką robaki z kołdry - robaki, których tam nie
było. Chłopiec strzepnął niewidzialnego insekta i nagle podniósł głowę. Wpatrzył
się w pustą przestrzeń nad oknem. Wskazał palcem.
Generał poszedł za jego wzrokiem. Chłopiec wskazywał coś z podnieceniem. Był
chyba przestraszony.
- Co? - spytał Meech.
Aaron zmrużył oczy. Przez chwilę jakby się wahał.
- Ptak.
Nie było żadnego ptaka.
Od drzwi rozległ się kobiecy głos:
- W tym stadium to dość powszechne.
Generał obejrzał się za siebie. Na progu stała pielęgniarka z notesem. Ciekawe,
jak długo tam była.
- Skubanie pościeli, halucynacje - dodała. - Na tym etapie często się im to
zdarza. Jego organy nie neutralizują już toksyn, mózg jest niedotleniony… Tak,
halucynacje.
"Im". Często się "im" to zdarza.
Chciał powiedzieć: to mój syn, Aaron. Niedługo miał pójść do skautów. Jest dobry
z matematyki, mandaryńskiego i kantońskiego, choć nauczyciele skarżą się, że
brzydko pisze. Umie piec ciastka. Czasami je przypala. Kiedy był mały,
najbardziej lubił bajkę o Stelli Lunie. Jego ulubiony kolor to… nie wiem.
Szkoda, że nie wiem. Nie jest żadnym "nim". To Aaron.
- Co mam zrobić? - spytał.
- Niech go pan uspokoi. Przepędzi ptaka.
Meech podszedł do okna, zamachał rękami. Obejrzał się na syna.
- Odleciał?
Aaron zmrużył powieki, po czym odetchnął i opadł na poduszkę.
- Dziękuję - mruknął Meech.
Pielęgniarka skinęła głową bez uśmiechu.
Później pojawiła się Caroline; skończyła lekcje, które dawała jako ochotniczka i
wróciła do Aarona. Generał i jego żona nie objęli się na powitanie. W początkach
choroby syna często się przytulali. Teraz sprawiało im to zbyt wiele bólu.
Szpitalny psycholog powiedział, że rodziny często się rozpadają po śmierci
dziecka. Nie mówili o tym głośno, ale oboje wiedzieli, że jeśli ich małżeństwo
ma przetrwać śmierć Aarona, muszą zachować dyscyplinę i skupienie.
- Mówił coś? - spytała Caroline.
Generał pokręcił głową. Aaron powiedział "ptak", ale łatwiej było to przemilczeć
niż wdawać się w wyjaśnienia. Od kilku dni chłopiec odzywał się coraz rzadziej.
- Zjadł trochę puddingu.
Aaron nie tknął reszty posiłku. W miarę jak rak wchodził w późniejsze stadia,
chłopiec przyjmował coraz prostsze pożywienie. Najpierw stracił apetyt na mięso,
potem na owoce i warzywa. Krok po kroku odejmował sobie kolejne przyjemności
życia. Krok po kroku przygotowywał się do umierania.
- Jest bardzo dzielny - szepnęła Caroline.
Tak właśnie było. Generał nie potrafił pojąć stoicyzmu syna w obliczu śmierci.
Owszem, żył w czasach, gdy cały kraj na nowo uczył się, jak być silnym, jak
odrzucać prywatne pragnienia, jak współzawodniczyć z Chińczykami, którzy
prześcignęli dekadencki Zachód w budownictwie, wynalazkach i wydajności pracy.
Ale czy to tłumaczyło odwagę czternastolatka w obliczu śmierci, w obliczu
wszystkich tych rzeczy, których nigdy nie doświadczy?
- Nie sądzisz, że jest dzielny?
Skinął głową. Nie otworzył ust. Dźwięk, który by z nich wyszedł, nie
przypominałby głosu. Wyszedł z pokoju bez słowa.
Do domu dotarł wyczerpany. Minęła jedenasta; Brian, jego starszy syn, jeszcze
nie wrócił. Pewnie był z Chipem Cryderem i innymi. Cryder miał zawsze
zaczerwienione oczy, a generał, czołowy funkcjonariusz do walki z narkotykami w
kraju, domyślał się dlaczego. Brian zawsze sprawiał kłopoty, ale ostatnio…
Nie było sensu na niego czekać. Jeśli wróci do domu naćpany lub pijany, nie
będzie pamiętać tego, co usłyszy od ojca. A Meech już mu zapowiedział:
- Jeśli wpadniesz - a kiedyś wpadniesz - niech ci się nie wydaje, że w więzieniu
dostaniesz taką samą pracę jak inni. Jesteś moim synem.
- Zauważyłem. So - yi.
- Ja ci dam so - yi! Jeśli cię aresztują, będę musiał wystąpić o najsurowszą
karę. To mój obowiązek. Więc zastanów się przez chwilę, zanim złamiesz prawo.
Brian zwiesił głowę.
- Meishi.
Chiński stał się amerykańskim slangiem. So - yi. Meishi. Za czasów Meecha młodzi
przynajmniej odszczekiwali się po angielsku: "I co z tego? Mam to gdzieś".
Tym razem Ross powitała Meecha jako urzędniczka idealna. Nie wspomniała ani
słowem o własnych problemach, jakiekolwiek były, nie zainteresowała się jego
sprawami, choć nie spał przez całą noc, co rzucało się w oczy.
W sali konferencyjnej Pike zaprezentował dwie zielone jak groszek pigułki, po
jednej na każdej dłoni.
- Wyglądają identycznie. Po tej ma się najnowszy typ snów. Zewnętrzna powłoka to
melatonina, która pomaga zasnąć. Uwalniające się po upływie określonego czasu
substancje sprowadzą sen, który rozpocznie się lataniem, przejdzie w widok
pięknych krajobrazów i zakończy się seksem.
- A druga? - spytał Meech.
- Ten diabełek… jest to nieco silniejszy środek nasenny, lek klasy czwartej,
więc nie łamiemy własnych zasad… sprowadza sen i nie pozwala się obudzić, dopóki
nie przepuści nas przez koszmar o torturach, chorobach i śmierci. Plus minus.
Treść koszmarnych wizji jest o wiele trudniejsza do sprecyzowania Ale bez
względu na szczegóły śniący będzie przerażony i nie będzie się mógł obudzić.
McAlester słuchała z uśmiechem.
- To mi się podoba.
- No, nie wiem… - odezwał się prokurator generalny Irwin. - Jak zamierzacie
puścić je w obieg?
- A, to żaden problem - oznajmił zastępca dyrektora FBI Koch. Nie zjawił się na
poprzednim zebraniu, ale przeczytał raport. - Zastosujemy rutynowe metody… z
jedną różnicą. Nie będziemy konfiskować iluzoryny. Wymieszamy ją z naszymi
pigułkami.
- Generał proponuje uchylić zakaz importu - wtrącił komisarz Ho.
- Tak - potwierdził Meech. - I zaostrzyć kary za nielegalną produkcję narkotyku.
Zastanawiam się nad odwołaniem do Poprawki Foxxa.
- Jezu! - prawie krzyknął Irwin. - I sąd ma się na to zgodzić?
- Nie będzie trzeba wielu egzekucji.
- Tylko tyle, żeby wszyscy zaczęli nas traktować poważnie - dodała McAlester. -
Sprzedaż alkoholu spadła gwałtownie po powieszeniu Piątki z Phoenix.
- A potem wzrosła. - Irwin pokręcił głową. - I, jak może sobie państwo
przypominacie, był to koniec rządów Hatcha.
- Mam nadzieję, że w ogóle nie dojdzie do egzekucji - powiedział Meech. -
Importerzy staną wobec silnej konkurencji cenowej.
- A partie towaru będziemy zatrzymywać na granicy, by je doprawić - uzupełnił
Ho. - Dodamy koszmary w stosunku trzech do jednego.
Pike podał małą plastykową torebkę kolorowych pigułek McAlester, która
przekazała ją Irwinowi, a ten Kochowi.
- Zdołamy podrobić każdy rodzaj tych pigułek. Nasze mają dokładnie ten sam kolor
i kształt, co różne odmiany obecnej na rynku iluzoryny. Ale tu mamy wyłącznie
koszmary.
Torebka dotarła do generała, który ją zatrzymał.
- Jak pan sądzi? - spytał Koch prokuratora generalnego. - Chciałby pan wziąć
pigułkę, gdyby istniało prawdopodobieństwo trzech do jednego, że zafunduje pan
sobie senny koszmar?
- To się nie uda - odparł prokurator. - Narkomani zgodzą się na dodatkową
przykrość, żeby tylko dostać czystą iluzorynę. Pokątne fabryczki nie przestaną
działać.
- I za każdym razem, gdy zrobimy na nie nalot - powiedział Meech - nie zamkniemy
ich od razu. Włamiemy się i dodamy koszmarów do każdej partii.
- Zagraniczny towar nadal będzie czysty.
- Więc raz na rok przez jeden tydzień Amerykanie będą doświadczać działania leku
poza granicami kraju. Tak samo jak teraz. Jeśli spróbują przewozić towar przez
granicę, chłopcy Ho złapią ich i albo od razu skonfiskują narkotyk, albo dodadzą
do niego koszmarów. Zależy, jak szybko zdołamy wyprodukować pigułki naśladujące
kształtem i kolorem zagraniczne.
- Według mnie gra jest warta świeczki - odezwała się McAlester.
- Zgoda - poparł ją Koch.
Ho wzruszył ramionami.
- Zawsze to jakiś sposób. Nie wiem, co jeszcze moglibyśmy zrobić… z wyjątkiem
powszechnego stosowania Poprawki Foxxa.
Pike wyraźnie palił się do dalszych eksperymentów. Komponowanie jeszcze
straszniejszych koszmarów musiało stanowić dla niego i jego ekipy ekscytujące
wyzwanie. Nie odmówił sobie jednak na koniec odrobiny ironii:
- Oczywiście istnieje możliwość, że znajdą się i tacy, którzy się rozsmakują w
śnieniu koszmarów.
- Tych nie musimy się obawiać - mruknął Meech. - Niech mi pan wierzy.
Aaron był w śpiączce. Oddychał z wysiłkiem, rzężąc.
Pojawiła się salowa, która odwróciła go na drugi bok i skontrolowała
dotlenienie. Była dużą, silną kobietą o ciemnej skórze.
- Trzeba mu poprawić poduszkę - powiedziała.
Generał przytrzymał Aarona w pozycji siedzącej, podczas gdy ona energicznie
uklepała jasiek. Potem ostrożnie położył chłopca.
- Strasznie oddycha.
- Często odchodzą po zapaleniu płuc. - Nie wiadomo czemu, w jej ustach "oni"
zabrzmiało dobrze.
- Jak długo jeszcze?
- To może wiedzieć tylko Najwyższy, jeśli nie przeszkadza panu, że tak powiem.
- Nie przeszkadza mi.
- Wie pan co, on nadal może pana słyszeć. Wiem, to brzmi dziwnie, ale powiadają,
że ludzie w śpiączce słyszą.
- Tak, mnie też ktoś o tym wspominał.
Wychodząc, rzuciła mimochodem:
- Będę się za pana modlić.
- Dziękuję - usiłował powiedzieć, choć z ust wyszedł mu tylko szept.
Otworzył torbę i wyjął "Stellę Lunę". Łamiącym się głosem po raz ostatni
przeczytał synowi bajkę.
W domu nie zastał Briana. Straci ich obu. Aaron umrze, a Brian… Niech wezmą go
do akademii wojskowej! Będzie czysty, ale Meech wątpił, żeby zdołali go
przerobić na swoją modłę. Wkrótce skończy osiemnaście lat, wróci do starych
przyjaciół i problemów, lecz do ojca będzie czuć już tylko nienawiść.
W każdym razie rozstanie z Brianem potrwa długo. Bardzo długo. A straszna prawda
wyglądała tak, że Meech niemal od dnia narodzin Aarona kochał go bardziej, zaś
Brian o tym wiedział. Tak, wiedział.
Meech wyjął z kieszeni munduru torebkę pigułek. Przed zaśnięciem połknął jedną,
na koszmarne sny.
Kiedy się obudził, leżał przez długą chwilę we wzburzonej pościeli. Przyglądał
się swoim dłoniom, nienaruszonemu ciału. Nikt nie zdarł z niego skóry, powoli,
jeden krwawiący pas po drugim. W jego mięśnie nie wgryzały się żarłoczne białe
robaki.
Usiadł, drżąc na samo wspomnienie. To tylko zły sen. Caroline żyje. Śpi
spokojnie w szpitalu. Brian nie umarł. A Aaron…
Zamknął oczy. Aaron.
Ale Caroline żyje. Brian nie umarł. On także nie umiera, nie wykrwawia się na
śmierć, nic go nie wyjada od środka. Nie czuje, jak jakaś maszyneria miele jego
kości, przeżuwa je niezmordowanie, od stóp do bioder. Nie brakuje mu powietrza.
Nie jest ostatnim żywym człowiekiem na całym wymarłym świecie. Nic, co zobaczył
tej nocy, nie jest prawdą.
Telefon zadzwonił w chwili, gdy Meech dowlókł się do drzwi kabiny prysznicowej.
Zawahał się. Mógł nie odebrać. Mógł włączyć prysznic, by szum wody zagłuszył
głos automatycznej sekretarki, a potem zostawioną na niej wiadomość.
Podniósł słuchawkę po trzecim dzwonku.
Pół godziny później samochód zatrzymał się przed frontowymi schodami sądu. Ross
już na niego czekała.
- Dzień dobry, panie generale.
- Dzień dobry. - Przyjął teczkę.
- To będzie niezły projekt.
- Niezły - zgodził się, wchodząc po schodach i przeglądając pierwsze kartki.
Zamknął teczkę.
W milczeniu czekali na windę, w milczeniu wjechali na piętro, w milczeniu doszli
do sali konferencyjnej.
Pod drzwiami generał stanął.
- Niedawno zadała mi pani osobiste pytanie.
- Tak jest. I przeprosiłam. - Znowu to spojrzenie. Skupione. Poważne.
- Potraktowałem panią dość ostro.
- Musimy robić, co do nas należy. Tak, jak cały kraj.
- Owszem. Musimy robić to, do czego jesteśmy stworzeni. - Klepnął teczką o dłoń.
- A tak między nami, co do mojego życia osobistego…
- To naprawdę nie moja sprawa, panie generale.
- Rzeczywiście. Ale, tak między nami, chciałbym tylko powiedzieć, że mogło być
gorzej.
Spojrzała na niego, naprawdę się mu przyjrzała, wyraźnie usiłując zrozumieć. Ale
nie rozumiała. To było widać. Trzeba to przeżyć, żeby zrozumieć.
- Czy w pani życiu wszystko układa się dobrze? W pani życiu prywatnym?
Oczywiście to nie moja sprawa.
- Tak, nie pańska.
W oczach coś jej mignęło, jakiś cień bólu, z którego zrodziła się utrwalona na
jej twarzy troska - troska, której Meech przestraszył się od pierwszej chwili.
Ta dziewczyna kogoś straciła. Albo właśnie traciła. Bądź przeżywała coś jeszcze
innego, równie strasznego.
Wyjął z kieszeni torebkę pigułek. Ross spojrzała na niego z zaskoczeniem, ale je
przyjęła. Potem otworzyła drzwi sali konferencyjnej.
- Mogło być gorzej - powtórzył. - Zawsze może być gorzej.