Roberts Nora - Spokojna przystań
Szczegóły |
Tytuł |
Roberts Nora - Spokojna przystań |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Roberts Nora - Spokojna przystań PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Roberts Nora - Spokojna przystań PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Roberts Nora - Spokojna przystań - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Prolog
Phillip Quinn umar³ w wieku trzynastu lat. Zwa¿ywszy na fakt, i¿ przepraco-
wany i le op³acany personel oddzia³u reanimacji baltimorskiego Szpitala Miej-
skiego odratowa³ go w niespe³na dziewiêædziesi¹t sekund, niezbyt d³ugo znajdo-
wa³ siê w stanie mierci klinicznej.
Dla niego by³o to jednak a¿ nadto d³ugo.
Krótko mówi¹c, zabi³y go dwie kule, wystrzelone z taniej spluwy, wycelowa-
nej z kradzionej toyoty celica. Palec na spucie nale¿a³ do bliskiego kumpla na
tyle bliskiego, na ile jest to mo¿liwe w odniesieniu do trzynastoletnego z³odzie-
jaszka grasuj¹cego w ciemnych zau³kach Baltimore.
Kule o w³os ominê³y serce.
To m³ode i silne serce, chocia¿ bolenie dowiadczone, nadal bi³o, kiedy tak
le¿a³ w cuchn¹cym rynsztoku na rogu Fayette i Paca i wykrwawia³ siê na zu¿yte
kondomy i pot³uczone fiolki.
Bola³o ohydnie, jakby ostre, roz¿arzone sople lodu rozrywa³y mu klatkê pier-
siow¹. A zarazem ból by³ tak wredny, i¿ trzyma³ go w szponach, nie pozwalaj¹c
na luksus omdlenia. Le¿a³ przytomny i wiadomy, s³ysza³ krzyki innych ofiar czy
te¿ wiadków zajcia, zgrzyt hamulców, pracuj¹ce na wysokich obrotach silniki
aut, a tak¿e w³asny charcz¹cy i szybki oddech.
W³anie up³ynni³ trochê sprzêtu elektronicznego, który ukrad³ na drugim piê-
trze po³o¿onego nieopodal magazynu. W kieszeni mia³ dwiecie piêædziesi¹t do-
larów i zamierza³ zdobyæ porcjê heroiny, by przetrwaæ jako noc. Poniewa¿ do-
piero wyszed³ z poprawczaka, gdzie spêdzi³ dziewiêædziesi¹t dni za inne w³amanie
i kradzie¿, które nie posz³y tak g³adko, nie by³ w kursie.
A teraz okaza³o siê jeszcze, ¿e nie ma fartu.
Póniej przypomnia³ sobie, o czym myla³: Cholera, ale boli! Na niczym
innym nie móg³ siê skoncentrowaæ. Oberwa³ przypadkowo. Wiedzia³ o tym. Kule
nie by³y przeznaczone dla niego osobicie. W ci¹gu tych trzech mro¿¹cych krew
w ¿y³ach sekund przed strza³em zd¹¿y³ jeszcze dojrzeæ barwy gangu. To by³ jego
7
Strona 2
gang, podczas gdy on usi³owa³ zbli¿yæ siê do innej grupy w³ócz¹cej siê po ulicach
i zau³kach miasta.
Gdyby trzyma³ ze swoimi, nie by³oby go teraz na tym rogu. Nie le¿a³by roz-
ci¹gniêty jak d³ugi, brocz¹c krwi¹ i wpatruj¹c siê w ohydny ciek.
Zamigota³y wiat³a: niebieskie, czerwone, bia³e. Patrzy³ têpo w rynsztok,
w którym by³o teraz wyraniej widaæ najprzeró¿niejsze obrzydliwoci. Wycie syren
zmiesza³o siê z krzykami ludzi. Gliny. Choæ by³ zamroczony bólem, instynkt na-
kazywa³ mu wiaæ. Widzia³ oczyma duszy, jak siê podrywa m³ody, zwinny, zna-
j¹cy teren i rozp³ywa w ciemnociach. Na sam¹ myl o podobnym wysi³ku ob-
la³ siê zimnym potem.
Poczu³ na ramieniu czyj¹ rêkê, obmacuj¹ce go palce, które zatrzyma³y siê na
szyi i bada³y jego ledwo wyczuwalny puls.
Jeszcze oddycha. Zawo³ajcie sanitariuszy.
Kto przewróci³ go na plecy. Ból by³ nie do opisania, ale nie móg³ wydobyæ
krzyku. Zobaczy³ pochylaj¹ce siê nad sob¹ twarze, twardy wzrok gliny, surowe
spojrzenie sanitariusza. Czerwone, niebieskie i bia³e wiat³a razi³y go w oczy. Kto
zaniós³ siê wysokim, rozdzieraj¹cym szlochem.
Trzymaj siê, dzieciaku.
Dlaczego ma siê trzymaæ? Tak bardzo go bola³o. Nigdy st¹d nie ucieknie, tak
jak to sobie obiecywa³. Resztka ¿ycia, która siê w nim tli³a, sp³ywa³a krwi¹ do
rynsztoka. Wszystko, co dzia³o siê przedtem, by³o jedn¹ wielk¹ ohyd¹. Wszyst-
ko, co prze¿ywa³ teraz, by³o tylko bólem.
Po co mu to, do jasnej cholery?
Zamroczy³o go na chwilê, pokona³ go ból, a wiat sta³ siê czarny i cuchn¹co
czerwony. Gdzie z zewn¹trz do jego wiadomoci dochodzi³ ryk syren, czu³ ucisk
na piersi, pêd karetki.
A potem znowu by³y wiat³a, olepiaj¹ce wiat³a, które dociera³y do niego
przez zamkniête powieki. I unosi³ siê w powietrzu, podczas gdy zewsz¹d s³ychaæ
by³o podniesione g³osy.
Rany postrza³owe w klatkê piersiow¹. Cinienie 80 na 50, spadaj¹ce, puls
s³abo wyczuwalny, przyspieszony. Nierówny. renice w porz¹dku.
Zbadaæ grupê krwi i przygotowaæ do transfuzji. Potrzebne s¹ zdjêcia.
Jakby podrzuci³o go co do góry. By³o mu wszystko jedno. Nawet cuchn¹ca
czerwieñ zrobi³a siê szara. Jaka rura wciska³a mu siê do gard³a. Nawet nie próbo-
wa³ jej wypluæ. Prawie nic nie czu³, i chwa³a Bogu.
Cinienie spada. Tracimy go.
Od dawna jestem stracony pomyla³.
Popatrzy³ na nich bez zbytniego zainteresowania; grupka ubranych na zielo-
no ludzi w ma³ym pomieszczeniu, w którym na stole le¿y wysoki, jasnow³osy
ch³opiec. Wszêdzie pe³no krwi. Jego krwi, uwiadomi³ sobie. To on le¿y na tym
stole z otwart¹ klatk¹ piersiow¹. Popatrzy³ na siebie z odrobin¹ wspó³czucia. Ból
znikn¹³. Uczucie ulgi sprawi³o, ¿e omal siê nie umiechn¹³.
Poszybowa³ wy¿ej. Scena, któr¹ widzia³ w dole, tonê³a w per³owej powia-
cie, a dochodz¹ce stamt¹d dwiêki by³y st³umione jak echo.
8
Strona 3
Poczu³ nieludzki ból. Nag³y szok sprawi³, ¿e poderwa³o nim na stole i wessa-
³o z powrotem do cia³a. Chcia³ siê z niego wyrwaæ, ale bezskutecznie. Znowu by³
wewn¹trz, znowu czu³, znowu by³ do niczego.
A potem przeniós³ siê w stan narkotycznego zaæmienia. Kto chrapa³. Po-
mieszczenie by³o ciemne, a ³ó¿ko w¹skie i twarde. Przez zat³uszczon¹ palcami
szybê wpada³a smuga wiat³a. Maszyny wydawa³y krótkie, wysokie dwiêki i mo-
notonnie sycz¹c wt³acza³y powietrze. ¯eby unikn¹æ tych dwiêków, znowu za-
pad³ siê w nicoæ.
Przez dwa dni traci³ i odzyskiwa³ przytomnoæ. Mia³ szczêcie. Tak mu w³a-
nie powiedzieli. £adna pielêgniarka o zmêczonych oczach i siwiej¹cy lekarz o w¹-
skich wargach. By³ nie przygotowany na tê wiadomoæ, zbyt s³aby, by unieæ
g³owê, teraz, kiedy co dwie godziny, regularnie jak w zegarku, dopada³ go ohyd-
ny ból.
Gdy do pokoju wesz³o dwóch gliniarzy, by³ przytomny, a ból czai³ siê pod
kilkoma warstwami morfiny. Od razu rozpozna³ gliny po sposobie poruszania siê,
butach, wzroku. Nie potrzebowali mu machaæ przed nosem swoimi kartami iden-
tyfikacyjnymi.
Dostanê papierosa? Pyta³ o to ka¿dego, kto siê pojawi³. Rozpaczliwie
potrzebowa³ nikotyny, choæ, szczerze mówi¹c, w¹tpi³, czy da³by radê siê zaci¹-
gn¹æ.
Za m³ody jeste na papierosy. Pierwszy glina umiechn¹³ siê jak dobrotli-
wy wujaszek i stan¹³ obok ³ó¿ka. To dobry glina przemknê³o mu przez g³owê.
Jestem starszy z ka¿d¹ minut¹.
Masz szczêcie, ¿e ¿yjesz. Drugi glina z surowym wyrazem twarzy wyj¹³
notes.
Z³y glina uzna³ Phillip. Rozbawi³o go to.
W³anie próbuj¹ mnie o tym przekonaæ. O co tu chodzi, do jasnej cholery?
To ty nam powiedz. Z³y glina zabra³ siê do notowania jego s³ów.
Postrzelili mnie dranie.
A co robi³e na ulicy?
Chyba szed³em do domu. Wiedzia³ ju¿, jak to rozegraæ, zamkn¹³ oczy.
Nie pamiêtam dok³adnie. By³em
w kinie. Widzia³, ¿e Z³y Glina nie da siê na
to nabraæ?
Na czym by³e? Z kim?
Naprawdê nie wiem. Wszystko mi siê pochrzani³o. Szed³em, a po chwili
le¿a³em twarz¹ do ziemi.
Powiedz, co pamiêtasz. Dobry Glina po³o¿y³ mu na ramieniu rêkê.
Spokojnie. Zastanów siê.
To sta³o siê nagle. Us³ysza³em strza³y
to na pewno by³y strza³y. Kto
krzycza³. Poczu³em, jakby mi co rozerwa³o klatkê piersiow¹. Przynajmniej
w tym wypadku nie mija³ siê z prawd¹.
Widzia³e jaki samochód? Widzia³e, kto strzela³?
Pytanie! Mia³ to jak wyryte w mózgu.
Widzia³em chyba samochód
jaki ciemny kolor.
9
Strona 4
Nale¿ysz do grupy P³omieni.
Phillip przeniós³ wzrok na Z³ego Glinê.
W³óczê siê w nimi czasami.
Trzy cia³a, które zebralimy z ulicy, nale¿a³y do cz³onków Szczepu. Nie
uda³o im siê tak jak tobie. P³omienie i Szczep mieli ze sob¹ na pieñku.
S³ysza³em o tym.
Oberwa³e dwie kule, Phil. Dobry Glina przybra³ zatroskany wyraz twa-
rzy. Dwa centymetry, a by³by martwy. Nie zd¹¿y³by nawet dosiêgn¹æ bruku.
Wygl¹dasz na bystrego ch³opaka i powiniene wiedzieæ, ¿e poczuwanie siê do
lojalnoci wobec gnojków by³oby zwyk³ym frajerstwem.
Nic nie widzia³em. Nie chodzi³o o lojalnoæ. Chodzi³o o prze¿ycie. By-
³oby po nim, gdyby sypn¹³.
Mia³e w portfelu dwiecie dolarów.
Phillip wzruszy³ ramionami i ten ruch przywo³a³ falê bólu.
Tak? No to mo¿e bêdê móg³ zap³aciæ rachunek za pobyt w tutejszym Hilto-
nie.
Tylko siê nie zgrywaj, cwaniaku! Z³y Glina pochyli³ siê nad ³ó¿kiem.
Nie ma dnia, ¿ebym nie musia³ siê chrzaniæ z takimi jak ty. Gdyby nie ta technika,
ju¿ od dwudziestu godzin nie by³oby ciê na tym wiecie. Wyrzyga³by ca³¹ krew
do rynsztoka.
Phillip nawet nie drgn¹³.
Nie wystarczy, ¿e oberwa³em?
Sk¹d wzi¹³e pieni¹dze?
Nie pamiêtam.
Wybra³e siê do tej dzielnicy, ¿eby kupiæ narkotyki.
Znalelicie co przy mnie?
A jeli tak? Nadal nie pamiêtasz?
Przyda³yby siê teraz.
Wyluzuj siê trochê. Dobry Glina zaszura³ nogami. Pos³uchaj, synku,
powiedz, co wiesz, a my pójdziemy ci na rêkê. Znasz przecie¿ regu³y gry.
Nie mo¿ecie nic wiêcej dla mnie zrobiæ. Przecie¿ gdybym widzia³, ¿e co
siê wiêci, nie by³oby mnie tam.
Nag³y ha³as w holu zwróci³ uwagê glin. Phillip na wszelki wypadek zamkn¹³
oczy. Rozpozna³ podniesiony, rozwcieczony g³os.
Tylko tego brakowa³o pomyla³. A kiedy wtargnê³a do pokoju, otworzy³
oczy.
Zauwa¿y³, ¿e ubra³a siê jak na wizytê. Uczesa³a i przyliza³a lakierem ¿ó³tawe
w³osy, wymalowa³a siê. Gdyby nie warstwa makija¿u, mog³aby nawet uchodziæ
za ³adn¹ kobietê, ale nie w tej masce! Mia³a niez³¹ figurê
w koñcu by³ to jej
warsztat pracy. Striptizerki dorabiaj¹ce prostytucj¹ musz¹ mieæ to i owo. Ubrana
w opiête d¿insy i w sk¹py trykot pru³a prosto na niego, stukaj¹c siedmiocentyme-
trowymi obcasami.
Do jasnej cholery! I kto niby ma za to p³aciæ? Skaranie boskie!
Czeæ, mamo, ja te¿ siê cieszê, ¿e ciê widzê.
10
Strona 5
Nie b¹d bezczelny! Przez ciebie gliny nachodz¹ mnie w domu. Rzygaæ siê
chce! Rzuci³a okiem na mê¿czyzn stoj¹cych po bokach ³ó¿ka. Podobnie jak syn,
rozpozna³a w nich gliny. Tym razem wara od domu! Nie ¿yczê sobie, ¿eby gliny
i ci z opieki spo³ecznej wisieli mi ci¹gle na karku.
Wyszarpnê³a siê pielêgniarce, która próbowa³a przytrzymaæ j¹ za ramiê, i po-
chyli³a siê nad ³ó¿kiem.
Dlaczego po prostu nie umar³e, do diab³a?
Nie wiem odpar³ spokojnie Phillip. Próbowa³em.
Nigdy nie by³o z ciebie ¿adnego po¿ytku. Syknê³a na Dobrego Glinê,
który odci¹gn¹³ j¹ od ³ó¿ka. Same k³opoty. Nawet nie zbli¿aj siê do domu!
wrzasnê³a, kiedy j¹ wyci¹gano z pokoju. Nie mamy z sob¹ nic wspólnego!
Phillip s³ysza³, jak przeklina i wrzeszczy, ¿e chce go wykreliæ ze swego ¿y-
cia. Potem spojrza³ na Z³ego Glinê.
Nie nastraszycie mnie. Prze¿y³em ju¿ wszystko, co najgorsze.
Dwa dni póniej w pokoju pojawili siê obcy ludzie. Mê¿czyzna by³ olbrzy-
mi, a niebieskie oczy rozjania³y jego szerok¹ twarz. Kobieta mia³a wciekle rude
w³osy, wymykaj¹ce siê z zawi¹zanego na prêdce wêz³a na karku, oraz masê pie-
gów na twarzy. Zdjê³a kartê choroby wisz¹c¹ na ³ó¿ku, przyjrza³a siê jej uwa¿nie.
Jak siê masz, Phillip. Jestem doktor Stella Quinn. A to mój m¹¿, Ray.
I co z tego?
Ray przysun¹³ krzes³o. Usiad³ ko³o ³ó¿ka i przez chwilê przygl¹da³ siê Philli-
powi.
Niele siê wpakowa³e! Chcesz siê z tego wydostaæ?
11
Strona 6
12
Strona 7
1
P
hillip rozluni³ wêze³ à la Windsor w krawacie od Fendiego. Czeka³a go
d³uga droga z Baltimore na Wschodnie Wybrze¿e Marylandu. Na to konto
zaprogramowa³ sobie odtwarzacz CD. Na pocz¹tek co ³agodnego tro-
chê Toma Pettyego i The Heartbreakers.
Zgodnie z zapowiedzi¹, na szosie w czwartkowy wieczór panowa³ du¿y ruch.
Sytuacjê pogarsza³ zacinaj¹cy deszcz i gapie, którzy zwalniali jazdê, wpatruj¹c
siê jak sroka w gnat w rozbite na odcinku Baltimore Beltway trzy samochody.
By³ w parszywym nastroju i nawet namiêtne frazy Stonesów z ich najlepsze-
go okresu nie podnios³y go na duchu.
Wióz³ ze sob¹ robotê; podczas weekendu bêdzie musia³ znaleæ czas dla produ-
centa opon Myerstone. Klient chce, ¿eby mu przygotowaæ now¹, superchwytliw¹ kam-
pani¹ reklamow¹. Wysokiej klasy ogumienie to radoæ dla kierowcy! pomyla³
Phillip, bêbni¹c palcami w kierownicê do rytmu szalej¹cej gitary Keitha Richardsa.
Bzdura. Czy mo¿na wykrzesaæ radosny nastrój w taki deszcz, w godzinach
szczytu? Kto wtedy zaprz¹ta sobie g³owê oponami?
Jednak on musi przekonaæ potencjalnego nabywcê, ¿e jazda na oponach fir-
my Myerstone uczyni go szczêliwszym, bezpieczniejszym i seksowniejszym. To
by³a jego praca i zna³ siê na tym.
Na tyle, by prowadziæ cztery najwa¿niejsze zlecenia reklamowe, nadzorowaæ
prace nad szecioma mniejszymi i nigdy nie okazywaæ po sobie rozdra¿nienia
w eleganckich kuluarach Innowacji. wietnie prosperuj¹ca agencja reklamowa
wymaga od swoich pracowników stylu, operatywnoci i kreatywnoci.
Nie p³ac¹ mu za to, by patrzeæ jak siê wcieka.
Co innego, kiedy jest sam!
Wiedzia³, ¿e od miesiêcy pracuje ponad miarê, wrêcz haruje. Wystarczy³o
jedno okrutne zrz¹dzenie losu, by Phillip Quinn z nostalgi¹ wspomina³ swoj¹ dobr¹
passê i beztroskie, atrakcyjne ¿ycie miejskie.
mieræ ojca pó³ roku temu wszystko zmieni³a. Ca³e ¿ycie, w które przed sie-
demnastu laty Ray i Stella Quinnowie wprowadzili ³ad i porz¹dek. Zjawili siê
13
Strona 8
w tym ponurym szpitalu, daj¹c mu szansê wyboru. Przysta³ na to; wiedzia³, ¿e nie
pozosta³o mu nic innego.
Powrót na ulicê po tym, gdy kule rozerwa³y mu klatkê piersiow¹, nie poci¹ga³ go
ju¿ tak, jak dawniej. Mieszkanie razem z matk¹ nie wchodzi³o w grê, nawet gdyby
zmieni³a zdanie i pozwoli³a mu wróciæ do ciasnego mieszkania w jednym z baltimor-
skich osiedli. Opieka spo³eczna bacznie obserwowa³a sytuacjê. Nie mia³ cienia w¹t-
pliwoci, ¿e gdy tylko dojdzie do siebie, ca³y ten system wemie na nim odwet.
Nie zamierza³ wracaæ do matki, a ju¿ na pewno nie do rynsztoka. Podj¹³ ju¿
decyzjê, potrzebowa³ tylko trochê czasu, ¿eby j¹ zrealizowaæ.
Na razie ¿y³ w otoczce paru wietnych narkotyków, których nie musia³ kupo-
waæ ani kraæ. Wiedzia³ jednak, ¿e ten stan rzeczy nie mo¿e trwaæ wiecznie.
Otêpiony demerolem jeszcze raz uwa¿nie przyjrza³ siê Quinnom i zakwalifi-
kowa³ ich do kategorii zbzikowanych zbawców wiata. Nie mia³ nic przeciwko
temu. Je¿eli chc¹ siê bawiæ w dobrych samarytan i daæ mu schronienie do czasu,
a¿ siê na dobre pozbiera, tym lepiej dla niego.
Powiedzieli, ¿e maj¹ dom na Wschodnim Wybrze¿u, co dla ch³opaka ze slam-
sów wielkiego miasta by³o istnym koñcem wiata. Pomyla³ jednak, ¿e nie zaszko-
dzi mu chwilowa zmiana otoczenia. Maj¹ dwóch synów w jego wieku. Postanowi³
nie zaprz¹taæ sobie g³owy par¹ dzikusów, których wychowuj¹ ci zbawcy wiata.
Powiedzieli mu, ¿e przestrzegaj¹ pewnych zasad, i ¿e jedn¹ z g³ównych jest
edukacja. Mia³ w nosie szko³ê. Decyduj¹c siê na wyjazd, z góry odrzuca³ tak¹
ewentualnoæ.
¯adnych narkotyków. Stanowczy ton Stelli zmusi³ go do tego, by spojrzeæ na ni¹
uwa¿niej. Przybra³ najniewinniejszy wyraz twarzy i odpowiada³ grzecznie oczywi-
cie, proszê pani. Nie mia³ w¹tpliwoci, ¿e gdy bêdzie potrzebowa³ dzia³ki, wydosta-
nie j¹ choæby spod ziemi, nawet na takim zadupiu, jak to miasteczko nad zatok¹.
A wtedy Stella pochyli³a siê na jego ³ó¿kiem, przyjrza³a mu siê wnikliwie
i umiechnê³a.
Wygl¹dasz jak anio³ek, ale to nie znaczy, ¿e nie jeste z³odziejem, rozrabiak¹
i k³amc¹. Pomo¿emy ci, jeli bêdzie ci na tym zale¿a³o. Ale niech ci siê nie wyda-
je, ¿e trafi³e na frajerów.
Ray rozemia³ siê gromko. Poklepa³ ich oboje po ramieniu.
Przychodzili tu jeszcze parê razy w ci¹gu dwóch nastêpnych tygodni. Phillip
rozmawia³ z nimi i z pracownic¹ opieki spo³ecznej, któr¹ by³o o wiele ³atwiej
oszukiwaæ ni¿ Quinnów.
W koñcu zabrali go ze szpitala do domu, do ³adnego bia³ego domu nad wod¹.
Pozna³ ich synów, rozejrza³ siê po okolicy. Kiedy dowiedzia³ siê, ¿e tamci ch³op-
cy, Cameron i Ethan, znaleli siê tu w podobny sposób jak on, nie mia³ ju¿ w¹tpli-
woci, ¿e to ludzie szurniêci.
Postanowi³ siê przyczaiæ i wykorzystaæ stosown¹ chwilê. Jak na lekarza i pro-
fesora collegeu nie zgromadzili zbyt wiele nadaj¹cych siê do ukradzenia dóbr.
Na wszelki wypadek przyjrza³ siê jednak wszystkiemu dok³adnie.
Zamiast okraæ Quinnów, pokocha³ ich. Przybra³ ich nazwisko i spêdzi³ dzie-
siêæ lat w domu nad wod¹.
14
Strona 9
Kiedy umar³a Stella, razem z ni¹ odesz³a czêæ jego wiata. By³a jedn¹ z tych
matek, w których istnienie nigdy przedtem nie wierzy³. Opanowana, silna, kocha-
j¹ca, rozumiej¹ca wszystko. Op³akiwa³ j¹, tê swoj¹ pierwsz¹ prawdziw¹ stratê
w ¿yciu. ¯eby zapomnieæ o bólu, pogr¹¿y³ siê w intensywnej pracy. Skoñczy³ col-
lege, nabywa³ og³ady i umacnia³ swoj¹ pozycjê w Innowacjach.
Mierzy³ jeszcze wy¿ej.
Objêcie stanowiska w Innowacjach w Baltimore by³o jego ma³ym, osobistym
triumfem. Powraca³ do miasta swojej niedoli, lecz by³ to powrót w dobrym stylu.
Nikomu nie przychodzi³o do g³owy, ¿e ten ubrany w szyty na miarê garnitur mê¿-
czyzna by³ kiedy drobnym z³odziejaszkiem, ¿e czasami handlowa³ narkotykami,
a nawet para³ siê prostytucj¹.
Wszystko, co osi¹gn¹³ w ci¹gu ostatnich siedemnastu lat, rozpoczê³o siê w mo-
mencie, w którym Ray i Stella Quinn weszli do szpitalnej sali.
A potem, w niejasnych okolicznociach umar³ nagle Ray. Cz³owiek, którego
Phillip kocha³ tak gor¹co, jak tylko syn mo¿e kochaæ ojca; straci³ ¿ycie na ma³o
uczêszczanej, prostej szosie, w bia³y dzieñ, wje¿d¿aj¹c na pe³nym gazie na s³up
telegraficzny.
I znowu znalaz³ siê w szpitalnej sali. Tym razem le¿a³ w niej Wielki Quinn.
By³ po³amany i pod³¹czony do aparatury reanimacyjnej. Phillip i jego bracia przy-
rzekli ojcu, ¿e zaopiekuj¹ siê przyb³êd¹, kolejnym zagubionym ch³opcem.
Ale ten ch³opiec mia³ swoje tajemnice i patrzy³ na ludzi oczami Raya.
Na nabrze¿u i w okolicach miasteczka St Christopher mówi³o siê o cudzo³óstwie,
samobójstwie, o skandalu. Plotkowano tak ju¿ od pó³ roku, ale nie posuniêto siê o krok
w ustaleniu prawdy. Kim jest Seth De Lauter i kim by³ dla Raymonda Quinna?
Jeszcze jednym przyb³êd¹? Jeszcze jednym podrostkiem, wyci¹gniêtym z ot-
ch³ani ubóstwa, zaniedbania i przemocy, rozpaczliwie potrzebuj¹cym pomocnej
d³oni? Czy te¿ kim wiêcej? Quinnem z urodzenia, a nie tylko z przypadku?
Co do jednego Phillip nie mia³ w¹tpliwoci: dziesiêcioletni Seth by³ jego
bratem w takim samym stopniu jak Cam i Ethan. Ka¿dy z nich zosta³ wyrwany
z koszmarnego snu i otrzyma³ szansê zmiany ¿ycia.
Teraz jednak zabrak³o Raya i Stelli, by pozostawiæ ch³opcu wolny wybór.
Jaka cz¹stka Phillipa, wzdryga³a siê na myl, ¿e Seth móg³by byæ rodzonym
synem Raya, poczêtym w grzechu i porzuconym w hañbie. Oznacza³oby to zdradê
wszystkiego, czego uczyli go Quinnowie, wszystkiego, co pokazali mu na przyk³a-
dzie w³asnego ¿ycia.
Nienawidzi³ siebie za te myli, za to ukradkowe przygl¹danie siê ch³opcu, jego
oczom, analizowanie zwi¹zku miêdzy istnieniem Setha a mierci¹ Raya Quinna.
Ilekroæ te paskudne myli pojawia³y siê w jego g³owie, natychmiast wspo-
mnia³ Gloriê DeLauter. Matka Setha oskar¿y³a profesora Raymonda Quinna o sek-
sualne molestowanie. Utrzymywa³a, i¿ zdarzy³o siê to przed laty, gdy studiowa³a
na uniwersytecie. Jednak¿e nie zachowa³ siê ¿aden lad jej obecnoci na uczelni.
Ta sama kobieta sprzeda³a Rayowi swojego dziesiêcioletniego syna jak pacz-
kê miêsa. Tê sam¹ kobietê, co do tego Phillip nie mia³ w¹tpliwoci, odwiedzi³
Ray w Baltimore, nim ruszy³ do domu po w³asn¹ mieræ.
15
Strona 10
Za³atwi³a swoje i zniknê³a. Kobiety pokroju Glorii maj¹ wprawê w ulatnianiu siê
w bezszmerowy sposób. To by³o kilka tygodni przed przys³aniem Quinnom listu z jak¿e
ma³o subtelnym szanta¿em. Jeli chcecie zatrzymaæ dzieciaka, ¿¹dam wiêcej. Phillip
zacisn¹³ szczêki wspominaj¹c, jak Seth zblad³ ze strachu, gdy siê o tym dowiedzia³.
Ta kobieta nie mo¿e dostaæ ch³opaka w swoje rêce. Przekona siê jeszcze, ¿e
bracia Quinn s¹ twardszymi przeciwnikami ni¿ ten stary cz³owiek o miêkkim sercu.
Zreszt¹ nie tylko bracia Quinn, pomyla³, zje¿d¿aj¹c na lokaln¹ drogê prowa-
dz¹c¹ do domu. Mijaj¹c w szybkim tempie pola zielonego groszku, soi i prze-
wy¿szaj¹cej cz³owieka kukurydzy, myla³ o rodzinie. Teraz, gdy Cam i Ethan
po¿enili siê, Seth ma jeszcze dwie gotowe walczyæ o niego kobiety.
Po¿enili siê! Jakie to zabawne. I kto by pomyla³? Cam ochajtn¹³ siê z sek-
sown¹ pracownic¹ opieki spo³ecznej, za Ethan o¿eni³ siê z Grace, kobiet¹ o s³od-
kich oczach. I natychmiast zosta³ ojcem rozkosznej Aubrey o buzi anio³ka.
No có¿, niech im bêdzie! Trzeba przyznaæ, ¿e Anna Spinelli i Grace Monroe
idealnie pasuj¹ do jego braci. Co zreszt¹ sprawia, ¿e mieliby wiêksze szanse gdy-
by dosz³o do rozprawy o powierzenie im sta³ej opieki nad Sethem. Za ma³¿eñ-
stwo s³u¿y im znakomicie. Nawet jeli na dwiêk tego s³owa zgrzytaj¹ zêbami.
Phillip wola³ kawalerskie ¿ycie. Tylko ¿e w ci¹gu ostatnich paru miesiêcy niewiele
z jego zalet korzysta³. Weekendy spêdzane w St Chris up³ywa³y na sprawdzaniu wypra-
cowañ Sheta, pracy przy ³odzi w wie¿o powsta³ej firmie Boats By Quinn, prowadzeniu
jej ksi¹g, robieniu zakupów. Nawet nie zauwa¿y³, kiedy to wszystko na niego spad³o.
Obieca³ ojcu na ³o¿u mierci, ¿e zaopiekuje siê Sethem. Razem z braæmi za-
warli umowê, ¿e wróc¹ na wybrze¿e i wspólnie roztocz¹ opiekê nad ch³opcem
i podziel¹ siê wszystkimi obowi¹zkami. Dla Phillipa taka umowa oznacza³a dzie-
lenie czasu miêdzy Baltimore i St Chris, a tak¿e przekonanie siê do nowego brata,
który czêsto stwarza³ niema³e k³opoty.
Wszystko to graniczy³o z balansowaniem na linie. Przy wychowywaniu dzie-
siêciolatka trudno by³o unikn¹æ napiêæ i potkniêæ.
Rozkrêcanie firmy od podstaw wi¹za³o siê z ca³¹ mas¹ drobnych, ale jak¿e
mêcz¹cych formalnoci i z ciê¿k¹ harówk¹. Niemniej jednak jako to sz³o, choæ
bracia mieli mieszne pretensje, ¿e za ma³o powiêca im czasu.
Jeszcze nie tak dawno spêdza³ weekendy w towarzystwie wielu atrakcyjnych,
interesuj¹cych kobiet kolacja w jakim nowym, modnym miejscu, wieczór w tea-
trze lub na koncercie, a przy sprzyjaj¹cej okazji spokojne, niedzielne niadanie
po³¹czone z lunchem w ³ó¿ku.
Jeszcze do tego wrócê obiecywa³ sobie Phillip. Gdy wszystko siê u³o¿y,
wrócê do dawnego ¿ycia. Ale, jak powiedzia³ ojciec, na razie, przez jaki czas
Skrêci³ na podjazd. Przesta³o padaæ, a na liciach i trawie osiad³a leciutka war-
stwa wilgoci. Powoli zapada³ zmierzch. wiat³o w oknie salonu wita³o miêkk¹, ko-
j¹c¹ powiat¹. Zachowa³o siê jeszcze trochê letnich kwiatów wypielêgnowanych
przez Annê. S³ysza³ ju¿ ujadanie szczeniaka choæ, prawdê mówi¹c, dziewiêcio-
miesiêczny G³upek wyrós³ na wielkie psisko i trudno go by³o uwa¿aæ za szczeniaka.
Przypomnia³ sobie, ¿e wieczorne gotowanie wypada³o dzisiaj na Annê. Chwa³a
Bogu! Znaczy³o to, ¿e u Quinnów pojawi siê na stole prawdziwe jedzenie. Z roz-
16
Strona 11
kosz¹ pomyla³ o szklaneczce dobrego wina. Dojrza³ G³upka, który znikn¹³ za
rogiem domu w pogoni za oblinion¹ ¿ó³t¹ pi³k¹ tenisow¹.
Na widok wysiadaj¹cego z auta Phillipa pies przerwa³ na chwilê swoj¹ zaba-
wê i zacz¹³ gronie ujadaæ.
Idiota powiedzia³ Phillip, wyjmuj¹c teczkê z d¿ipa.
Na dwiêk znanego g³osu szczekanie zamieni³o siê w dzik¹ radoæ. G³upek zacz¹³
skakaæ na Phillipa, który os³ania³ siê teczk¹ przed jego mokrymi, zab³oconymi ³apami.
Nie skacz. S³yszysz, co mówiê? Siad!
G³upek chwilê siê waha³, a w koñcu usiad³ i poda³ ³apê. Wywali³ jêzor, ³ypa³
oczami.
Dobry pies. Phillip potrz¹sn¹³ jego ³apê i pog³aska³ jedwabiste uszy G³upka.
Czeæ. Na dziedziñcu przed domem pojawi³ siê Seth. Od tarzania siê
z psem mia³ brudne d¿insy, a spod przekrzywionej baseballowej czapeczki ster-
cza³y proste jak s³oma blond w³osy. Umiecha siê ³atwiej ni¿ kilka miesiêcy temu
odnotowa³ w myli Phillip ale ma szparê w zêbach.
Czeæ. Phillip pstrykn¹³ palcem w daszek czapki. Zgubi³e co?
Co?
Phillip stukn¹³ palcem w swój równy, nieskazitelnie bia³y z¹b.
A, tak. Wzruszaj¹c ramionami w typowy dla Quinnów sposób, Seth wy-
szczerzy³ zêby w umiechu, wtykaj¹c jêzyk w puste miejsce po zêbie. Twarz mia³
pe³niejsz¹ ni¿ pó³ roku temu, a wzrok bardziej spokojny. Rusza³ siê. Musia³em
siê z nim po¿egnaæ dwa dni temu. Kurewsko krwawi³o!
Phillip nie zareagowa³ na to przekleñstwo. Postanowi³, ¿e do pewnych spraw
nie bêdzie siê wtr¹ca³.
Dosta³e co za utracony z¹b?
Nie narzekam.
No, no, jeli nie wycisn¹³e stówy od Cama, nie jeste moim bratem!
Dosta³em dwie stówy. Jedn¹ od Cama, a drug¹ od Ethana.
Zamiewaj¹c siê, Phillip po³o¿y³ d³oñ na ramieniu Setha i obaj ruszyli w stronê
domu.
Skoro tak, to ode mnie ju¿ nic nie dostaniesz, bracie. Przykro mi bardzo.
A co tam w szkole w pierwszym tygodniu po wakacjach?
Nudy odpowiedzia³ Seth. W duchu musia³ jednak przyznaæ, ¿e by³o wspa-
niale. Tak¹ masê nowych rzeczy kupili razem z Ann¹. Ostre o³ówki, nowiutkie
zeszyty, pióra. Nie chcia³ jednak pude³ka na lunch, jakiego u¿ywaj¹ w serialu
Archiwum X. W rednich klasach z takimi pude³kami chodz¹ tylko maminsynki.
Mia³ klawe ubrania i sportowe buty. A co najwa¿niejsze, po raz pierwszy w ¿y-
ciu mieszka³ w tym samym domu, chodzi³ do tej samej szko³y, by³ z tymi samymi
ludmi, których zostawi³ w czerwcu.
Odrobi³e lekcje? zapyta³ Phillip, unosz¹c brwi i otwieraj¹c frontowe drzwi.
Seth pokiwa³ g³ow¹.
Cz³owieku, czy ty naprawdê nie masz innych zmartwieñ?
Dzieciaku, prace domowe to mój ¿ywio³. W lad za nimi do rodka wpad³
G³upek. By³ tak rozentuzjazmowany, ¿e omal nie przewróci³ Phillipa. Móg³by
2 Spokojna przystañ 17
Strona 12
siê bardziej przy³o¿yæ i popracowaæ nad tym psem, do cholery! Jednak zapach
czerwonego sosu Anny, rozchodz¹cy siê w powietrzu niczym ambrozja, dzia³a³
tak koj¹co, ¿e Phillip natychmiast zmieni³ ton. O Bo¿e, co za rozkosz! jêkn¹³.
Manicotti poinformowa³ go Seth.
Tak? Mam butelkê chianti, któr¹ specjalnie schowa³em na tak¹ okazjê.
Odrzuci³ teczkê. Wemiemy siê za ksi¹¿ki po kolacji.
Zasta³ bratow¹ w kuchni w trakcie faszerowania naleników serem. Podwi-
nê³a rêkawy nieskazitelnie bia³ej bluzki, któr¹ wk³ada³a do biura. Na granatowej
spódniczce mia³a bia³y rzeniczy fartuch. Zdjê³a szpilki i go³¹ stop¹ wystukiwa³a
rytm arii, któr¹ nuci³a. Carmen, rozpozna³ Phillip. Wspania³e czarne loki mia³a
jeszcze upiête do góry.
Robi¹c oko do Setha, Phillip zaszed³ j¹ z ty³u, obj¹³ w pasie i cmokn¹³ g³ono
w sam czubek g³owy.
Ucieknij ze mn¹. Zmienimy imiona. Ty zostaniesz Zofi¹, a ja Carlem. Po-
zwól siê porwaæ do raju, gdzie bêdziesz mog³a gotowaæ dla mnie, wy³¹cznie dla
mnie. ¯aden z tych wieniaków nie docenia ciê tak jak ja.
Zaraz siê spakujê, Carlo, pozwól tylko, ¿e dokoñczê te naleniki. Odwróci³a
g³owê, miej¹c siê czarnymi, ródziemnomorskimi oczami. Kolacja za pó³ godziny.
Otworzê wino.
Nie ma tu czego do zjedzenia? zapyta³ Seth.
W lodówce s¹ przek¹ski odpar³a Anna. We sobie sam.
Tylko warzywa i inne takie wiñstwa jêkn¹³ Seth, siêgaj¹c po pó³misek.
Gdzie jest Cam?
Powinien byæ w drodze do domu. Postanowili z Ethanem popracowaæ jesz-
cze godzinê przy ³odzi. Pierwsze dzie³o Quinnów zosta³o ukoñczone. Jutro przy-
je¿d¿a po nie klient. Robota skoñczona, Phillipie, rozumiesz? Umiechnê³a siê
promiennie, pêczniej¹c z dumy. Stoi w doku, gotowa do wyjcia na pe³ne mo-
rze, i jest wspania³a!
Poczu³ siê lekko rozczarowany. Szkoda, ¿e nie móg³ byæ tutaj tego ostatniego dnia.
A zatem trzeba to uczciæ szampanem.
Anna odczyta³a nalepkê na butelce i a¿ unios³a brwi.
Folonari, Ruffino?
Wysoko ceni³ wyrafinowany gust Anny i jej upodobanie do dobrych gatun-
ków win.
Rocznik siedemdziesi¹ty pi¹ty powiedzia³ z umiechem.
Wybornie! Moje gratulacje, panie Quinn, z okazji pierwszej ³odzi.
Nie moja w tym zas³uga. Zajmowa³em siê tylko detalami i by³em zwyk³ym
wyrobnikiem.
Oczywicie, ¿e jest w tym twoja zas³uga. Detale s¹ równie wa¿ne, i ani
Cam, ani Ethan nie zrobiliby tego z tak¹
finezj¹, jak ty.
Zdaje siê, ¿e okrelali to jako
obijanie siê?
Nie zwracaj na nich uwagi. Powiniene byæ dumny z tego, co zdzia³alicie
w ostatnich miesi¹cach. Nie tylko w firmie, lecz tak¿e dla rodziny. Ka¿dy z was po-
wiêci³ co bardzo wa¿nego dla Setha. I ka¿dy otrzyma³ co bardzo wa¿nego w zamian.
18
Strona 13
Nigdy nie przypuszcza³em, ¿e dzieciak mo¿e tak absorbowaæ. Gdy Anna
pola³a faszerowane naleniki sosem, Phillip wyj¹³ z kredensu kieliszki do wina.
Wci¹¿ jeszcze miewam takie chwile, kiedy ta ca³a impreza wkurza mnie jak cholera.
Nic bardziej naturalnego, Phillipie.
Mo¿e, ale fakt pozostaje faktem. Wzruszy³ ramionami nala³ dwa kieliszki.
Najczêciej jednak patrzê na niego i stwierdzam, ¿e jest ca³kiem fajny, jak na
ma³ego braciszka.
Anna utar³a ser i posypa³a nim potrawê. K¹tem oka zerknê³a na Phillipa, któ-
ry podniós³ swój kieliszek wina, oceniaj¹c jego bukiet. Przyjemnie by³o na niego
popatrzeæ. Pod wzglêdem fizycznym uosabia³ mêsk¹ doskona³oæ. Br¹zowe w³o-
sy, gêste i mocne, z³ociste oczy. Owalna, zamylona twarz. Zmys³owa, a zarazem
niewinna. Wysoka, proporcjonalna sylwetka, jakby stworzona do w³oskich garni-
turów. Odk¹d go jednak ujrza³a rozebranego do pasa, w sp³owia³ych d¿insach,
wiedzia³a, ¿e jego delikatnoæ to tylko pozory.
Pomyla³a, ¿e to wyrafinowany erudyta, naprawdê interesuj¹cy mê¿czyzna.
Wsunê³a potrawê do piecyka, nastêpnie odwróci³a siê i siêgnê³a po wino.
Umiechaj¹c siê, tr¹ci³a siê z nim kieliszkiem.
Ty te¿ jeste ca³kiem fajny, Phillipie, jak na du¿ego brata.
Kiedy siê wspiê³a na palce, ¿eby poca³owaæ go w policzek, nadszed³ Cam.
Wara od mojej ¿ony!
Phillip umiechn¹³ siê i obj¹³ Annê.
To ona tego chcia³a. Lubi mnie.
Ale mnie bardziej. ¯eby to udowodniæ, Cam z³apa³ za wi¹zanie fartucha,
zakrêci³ Ann¹ wko³o, porwa³ w ramiona i poca³owa³ namiêtnie. Umiechn¹³ siê
i po kumpelsku klepn¹³ j¹ w pupê. Prawda, s³odziutka?
Jeszcze krêci³o siê jej w g³owie.
Niewykluczone. Odetchnê³a g³êboko. Bior¹c pod uwagê ca³okszta³t
Wywinê³a mu siê z jego ramion. Ale jeste utyt³any.
Wpad³em tylko po piwo i idê pod prysznic. Wysoki i szczup³y, ciemny
i grony, da³ nurka do lodówki. Znajd sobie w³asn¹ kobietê.
Czy mam na to czas? zapyta³ ponurym g³osem Phillip.
Po kolacji i uci¹¿liwej godzinie spêdzonej nad æwiczeniami z dzielenia, nad
bitwami Wojny o Niepodleg³oæ i s³owniczkiem na poziomie szóstej klasy Phil-
lip zamkn¹³ siê w swoim pokoju z laptopem i dokumentami.
By³ to ten sam pokój, który otrzyma³, gdy Ray i Stella Quinn przywieli go do
domu. Obecnie ciany mia³y pastelowo zielony kolor. Gdzie w okolicy szesna-
stych urodzin co mu strzeli³o do g³owy i pomalowa³ je jaskrawoczerwon¹ farb¹.
Bóg raczy wiedzieæ dlaczego. Pamiêta, jak matka albowiem Stella sta³a siê do
tego czasu jego matk¹ rzuci³a tylko na to okiem i stwierdzi³a, ¿e mo¿na dostaæ od
tego rozstroju ¿o³¹dka.
On uwa¿a³, ¿e tak bêdzie seksownie, jednak trzy miesi¹ce póniej pomalowa³
je na bia³o, wieszaj¹c tu i ówdzie bia³o-czarne fotografie w czarnych ramkach.
19
Strona 14
Zawsze poszukiwa³ jakiej specyficznej atmosfery. Do tej stonowanej zieleni
powróci³ na krótko przed przeprowadzk¹ do Baltimore.
Tylko jego rodzice zawsze wiedzieli, co robi¹.
Dali mu ten pokój, w swoim domu. Przez pierwsze trzy miesi¹ce trwa³a wal-
ka o to, czyje bêdzie na wierzchu. Szmuglowa³ narkotyki, wdawa³ siê w bójki,
krad³ alkohol i o wicie wraca³ pijany do domu.
Teraz by³o dla niego jasne, ¿e poddawa³ ich próbie, prowokowa³, ¿eby go
wykopali. ¯eby go odrzucili. No, dalej, spróbujcie sobie ze mn¹ poradziæ!
A jednak uda³o im siê. Nie tylko sobie z nim poradzili, ale uformowali go.
Zastanawiam siê, Phillipie, dlaczego tak ci zale¿y na tym, ¿eby marnowaæ
umys³ i cia³o powiedzia³ ojciec. Dlaczego robisz wszystko, ¿eby daæ wygraæ
tym sukinsynom.
Phillip, któremu wywraca³y siê flaki, a pêka³a g³owa z przepicia i z nadu¿y-
cia narkotyków, mia³ to wszystko gdzie.
Ray, mówi¹c, ¿e dobra przeja¿d¿ka odwie¿y mu mózg, wzi¹³ go ze sob¹ na
³ód. Skacowany do nieprzytomnoci, czuj¹c siê jak zbity pies, Phillip przechyli³
siê za burtê i zwróci³ resztki trucizny, któr¹ siê naszprycowa³ ubieg³ej nocy.
W³anie skoñczy³ czternacie lat.
Ray zarzuci³ kotwicê w w¹skim przesmyku. Przytrzyma³ g³owê Phillipa, otar³
mu twarz, a potem poda³ mu puszkê imbirowego piwa.
Siadaj.
Phillip zwali³ siê raczej ni¿ usiad³. Dr¿a³y mu rêce, przy pierwszym ³yku po-
czu³ szarpniêcie w ¿o³¹dku. Ray usiad³ naprzeciw niego. Wielkie d³onie opar³ na
kolanach, a lekka bryza rozwiewa³a jego srebrzyste w³osy. I te oczy. Patrzy³ mu
w twarz tymi swoimi lni¹cymi niebieskimi oczami i zastanawia³ siê.
Mia³e parê miesiêcy, ¿eby siê dostosowaæ. Stella powiada, ¿e pod wzglê-
dem fizycznym doszed³e do siebie. Jeste dostatecznie silny i zdrowy, ale ¿eby
utrzymaæ kondycjê, musisz zmieniæ tryb ¿ycia.
Wyd¹³ wargi i przez chwilê milcza³. W wysokiej trawie sta³a czapla, nieru-
choma jak na obrazie. Powietrze by³o czyste, czu³o siê ju¿ lekki ch³ód zbli¿aj¹cej
siê jesieni, ponad ogo³oconymi z lici drzewami rozpociera³o siê intensywnie
b³êkitne niebo. Wiatr targa³ trawami i muska³ grzywy fal.
Phillip by³ ociê¿a³y, blady i patrzy³ têpym wzrokiem.
Istniej¹ ró¿ne metody, Phil powiedzia³ Ray z naciskiem. Mo¿emy ci nie
popuszczaæ, trzymaæ ciê krótko i nie spuszczaæ z oka ani na chwilê.
Chwyci³ wêdkê i machinalnie za³o¿y³ przynêtê.
Albo mo¿emy te¿ uznaæ, ¿e eksperyment siê nie uda³ i ¿e wracasz do tamte-
go wiata.
Phillip poczu³ skurcz w ¿o³¹dku, prze³kn¹³ linê, by nie pokazaæ po sobie
strachu.
Nie potrzebujê was. Nie potrzebujê nikogo.
Sam w to nie wierzysz powiedzia³ ³agodnie Ray i zarzuci³ wêdkê. Na
wodzie utworzy³y siê niekoñcz¹ce siê pomarszczone krêgi. Wrócisz tam i ju¿
nigdy z tego nie wyjdziesz. Spêdzisz parê lat na ulicy, a potem to ju¿ nie bêdzie
20
Strona 15
poprawczak. Skoñczysz w celi, razem ze z³ymi facetami, takimi, którzy zagustuj¹
w tej twojej ³adnej buzi. Dorwie ciê jaki wielki drab, z ³apami jak bochny, zaci¹-
gnie którego dnia pod prysznic i zrobi z ciebie swoj¹ pannê m³od¹.
Phillip rozpaczliwie pragn¹³ papierosa. Poci³ siê jak potêpieniec.
Jeszcze potrafiê o siebie zadbaæ.
Synu, zrobi¹ z ciebie szmatê, wiesz o tym przecie¿. Potrafisz siê stawiaæ,
ale s¹ sprawy, przed którymi nie uciekniesz. Dot¹d twoje ¿ycie uk³ada³o siê par-
szywie. Nie ponosisz za to odpowiedzialnoci. Jeste jednak odpowiedzialny za
swoj¹ przysz³oæ.
Ponownie zamilk³. Kolanami cisn¹³ wêdkê i siêgn¹³ po zimn¹ puszkê pepsi.
Nie spiesz¹c siê otworzy³ j¹ i zacz¹³ piæ duszkiem.
Wydawa³o siê nam, ¿e jest co w tobie ci¹gn¹³. Nadal tak uwa¿amy doda³,
patrz¹c na Phillipa. Ale póki sam tego nie dostrze¿esz, nie ruszymy z miejsca.
Sk¹d taka troska? nieudolnie broni³ siê Phillip.
Trudno to teraz powiedzieæ. Mo¿e nie jeste tego wart. Mo¿e s¹dzone ci
jest skoñczyæ na ulicy, kraæ i sprzedawaæ siê za marny grosz.
Od trzech miesiêcy mia³ porz¹dne ³ó¿ko, regularne posi³ki i ksi¹¿ki jedna
z jego ukrytych namiêtnoci do swojej dyspozycji. Kiedy pomyla³ o utraceniu
tego wszystkiego, zrobi³o mu siê znowu niedobrze, ale wzruszy³ tylko ramionami.
Prze¿yjê.
Skoro nie masz wiêkszych ambicji, twoja sprawa. Tutaj mo¿esz mieæ dom,
rodzinê. Mo¿esz normalnie ¿yæ i wykorzystaæ to jako w przysz³oci. Ale mo¿esz
równie¿ kontynuowaæ obran¹ przez siebie drogê.
Ray wykona³ gwa³towny ruch, tak szybki, ¿e Phillip zas³oni³ siê przed cio-
sem, zaciskaj¹c piêci. Lecz Ray podci¹gn¹³ jedynie koszulê Phillipa, by ods³oniæ
wie¿e blizny na jego piersi.
Mo¿esz wróciæ do tego powiedzia³ spokojnie.
Phillip spojrza³ Rayowi w oczy. Dojrza³ w nich wspó³czucie i wiarê. Móg³
przejrzeæ siê w nich jak w zwierciadle, zobaczyæ siebie wykrwawiaj¹cego siê
w rynsztoku, na ulicy, gdzie ¿ycie by³o mniej warte ni¿ dzia³ka narkotyku.
Chory, zmêczony i przera¿ony zanurzy³ twarz w d³oniach.
I o co chodzi?
Chodzi o ciebie, synu. Ray przeci¹gn¹³ d³oni¹ po w³osach ch³opca.
O ciebie.
Sprawy nie zmieni³y siê z dnia na dzieñ, ale od tego wieczoru co drgnê³o. Dziêki
rodzicom zacz¹³ w siebie wierzyæ. Postawi³ sobie za punkt honoru osi¹ganie dobrych
wyników w szkole, postawi³ na naukê, na przeobra¿enie siê w Phillipa Quinna.
Chyba wykona³ dobr¹ robotê. Postara³ siê nabraæ og³ady. Robi³ teraz karierê,
mia³ dobrze wyposa¿ony apartament ze wspania³ym widokiem na Inner Harbor
i ca³¹ szafê ubrañ.
Jakby zatoczy³ ko³o, wracaj¹c do swojego dawnego pokoju z zielonymi cia-
nami i solidnymi meblami, z oknami wychodz¹cymi na drzewa i na moczary.
Tylko, ¿e tym razem chodzi³o o Setha.
21
Strona 16
2
P
hillip sta³ na dziobie ³odzi, której na chrzcie miano nadaæ pretensjonalne
imiê Neptuns Lady. ¯eby zrealizowaæ projekt i zbudowaæ prawdziwy slup,
powiêci³ na to cztery tysi¹ce roboczogodzin. Za to teraz, w ¿ó³tych pro-
mieniach wrzeniowego s³oñca, móg³ podziwiaæ jej po³yskuj¹cy tekowy pok³ad.
Precyzja wykonania cieszy³a oczy.
Kajuta pod pok³adem by³a majstersztykiem stolarki g³ówny powód dumy
Cama. Zosta³a wykonana z dobrze dopasowanych listewek. Podobnie jak koje
dla czworga ludzi.
Solidna i piêkna ³ód. Z pe³nym gracji op³ywowym kad³ubem i b³yszcz¹cym
pok³adem. Pomys³ Ethana, by ³¹czyæ deski na zak³adkê, kosztowa³ wiele dodat-
kowych godzin pracy, ale dziêki temu powsta³o prawdziwe cacko.
Ten ortopeda z Dystryktu Kolumbia zap³aci ³adn¹ sumkê za ka¿dy jej centy-
metr.
No i co? Ethan, z rêkami w kieszeniach wyblak³ych d¿insów, mru¿¹c oczy
przed s³oñcem, rzuci³ retoryczne pytanie.
Phillip przeci¹gn¹³ rêk¹ po g³adkiej jak at³as burcie, któr¹ godzinami polero-
wa³ w pocie czo³a.
Zas³u¿y³a na mniej banaln¹ nazwê.
W³aciciel ma wiêcej pieniêdzy ni¿ wyobrani. Jak ta ³ód piêknie idzie na
wiatr. Ethan umiechn¹³ siê. Kiedymy j¹ testowali z Camem, nie chcia³ wra-
caæ do portu. A i mnie na tym nie zale¿a³o.
Phillip potar³ kciukiem podbródek.
Mam w Baltimore kumpla, który maluje. Ilekroæ co sprzeda, klnie w ¿ywy
kamieñ. Nie znosi pozbywaæ siê p³ócien. Dopiero teraz rozumiem, co wtedy czuje.
To nasze pierwsze dzie³o.
Ale nie ostatnie. Phillip nie pos¹dza³ siê o taki sentymentalizm. Budowa
³odzi nie by³a jego pomys³em. Zosta³ w to wci¹gniêty przez braci. Ostrzega³ ich,
¿e to wariactwo, skazywanie siê na murowan¹ wpadkê.
22
Strona 17
Po czym oczywicie ruszy³ do akcji, za³atwi³ wynajêcie budynku, uprawnie-
nia, zamówi³ niezbêdny sprzêt. Podczas prac przy budowie zdar³ do krwi paznok-
cie, naderwa³ miênie od dwigania desek. I bynajmniej nie cierpia³ w milczeniu.
Musia³ jednak przyznaæ, ¿e namacalny dowód d³ugich miesiêcy pracy, ko³y-
sz¹cy siê z wdziêkiem pod jego stopami, by³ wart tego wszystkiego.
A teraz mieli zaczynaæ znów od pocz¹tku.
Przygotowalicie ju¿ co z Camem do nastêpnego projektu?
Chcemy skoñczyæ kad³ub do koñca padziernika. Ethan wyj¹³ chustkê do
nosa i starannie wytar³ lady palców Phillipa na burcie. Jeli mamy siê trzymaæ
tego morderczego grafiku, jaki narzuci³e. Ale na razie trzeba siê jeszcze trochê
przy³o¿yæ do tej tutaj.
Do tej? Mru¿¹c oczy, Phillip zsun¹³ z nosa drogie i modne okulary s³o-
neczne w stylu lat piêædziesi¹tych. Przecie¿ powiedzia³e, ¿e jest ju¿ gotowa.
Mia³em w³anie iæ do domu i sporz¹dziæ dla niej ostatnie dokumenty.
Jeszcze tylko jeden ma³y drobiazg. Musimy poczekaæ na Cama.
Jaki znowu ma³y drobiazg? Zniecierpliwiony Phillip spojrza³ na zegarek.
Klient bêdzie tu lada moment.
To nie potrwa d³ugo. Ethan wskaza³ g³ow¹ drzwi budynku. Oto i Cam.
Jest stanowczo za dobra dla tego ciemniaka zawo³a³ od progu Cam, trzy-
maj¹c pod pach¹ wiertarkê. Za³adujmy ¿ony i dzieciaki i sami pop³yñmy na
Bimini, dobrze wam radzê.
Z chwil¹ wrêczenia czeku ³ód przechodzi na w³asnoæ tego faceta. Gdy
Phillip to mówi³, Cam jednym susem wskoczy³ na pok³ad. A na Bimini nie ma-
cie czego szukaæ.
Po prostu jest zazdrosny, ¿e chcemy tam pop³yn¹æ ze swymi ¿onami po-
wiedzia³ Cam do Ethana. We to. Wepchn¹³ Phillipowi wiertarkê do rêki.
Po cholerê mi to dajesz?
Dokoñcz dzie³a. Cam, umiechaj¹c siê od ucha do ucha, wyj¹³ z tylnej
kieszeni plakietkê. Ostatni fragment zachowalimy dla ciebie.
Taak? Phillip uj¹³ plakietkê i przyjrza³ siê jej w promieniach s³oñca. Mie-
ni³a siê cudownie.
Razem zaczêlimy budowê podsumowa³ Ethan. Pójdzie na sterburtê.
Phillip wzi¹³ ruby, które wrêczy³ mu Cam, i pochyli³ siê nad zaznaczonymi
na burcie punktami.
Musimy to uczciæ. Wiertarka zawy³a w jego rêkach. Myla³em o butel-
ce Dom Perignan powiedzia³, przekrzykuj¹c ha³as. Doszed³em jednak do wnio-
sku, ¿e dla was szkoda tak dobrego szampana. Zamrozi³em wiêc trzy butelki Harpsa.
Pomyla³, ¿e pogodz¹ siê z tym, poniewa¿ przygotowa³ na popo³udnie ma³¹
niespodziankê.
By³o prawie po³udnie, kiedy klient skoñczy³ piaæ z zachwytu nad ka¿dym
centymetrem swojej nowej ³odzi. Zanim mu j¹ za³adowali na jego przyczepê,
oddelegowali Ethana, ¿eby zafundowa³ facetowi próbn¹ przeja¿d¿kê z najbar-
23
Strona 18
dziej karko³omnymi ewolucjami. Phillip, obserwuj¹c z doku ¿ó³te ¿agle zgodnie
z ¿yczeniem klienta patrzy³ jak chwytaj¹ wiatr.
Ethan mia³ racjê, pomyla³. Ta ³ód ma szwung.
Slup pomkn¹³ w stronê nabrze¿a, zrobi³ zwrot jak marzenie. Wyobrazi³ sobie
turystów, zatrzymuj¹cych siê i pokazuj¹cych sobie nawzajem ³adn¹ ³ód. Pomy-
la³, ¿e nie ma lepszej reklamy ni¿ towar wysokiej klasy.
Za³o¿ê siê, ¿e gdy sam pop³ynie, osi¹dzie na mielinie odezwa³ siê za
jego plecami Cam.
Z pewnoci¹. Ale i tak bêdzie mia³ frajdê. Poklepa³ Cama po ramieniu.
Idê wypisaæ mu rachunek.
Wynajêty przez nich i przerobiony na stoczniê stary ceglany budynek nie
odznacza³ siê bynajmniej urod¹. Wiêksz¹ jego czêæ zajmowa³a hala z podwie-
szonymi do krokwi wietlówkami. Ma³e okna sprawia³y wra¿enie, jakby stale po-
kryte by³y kurzem.
Wszystkie narzêdzia, materia³y, farba epoksydowa i pokost, znajdowa³y siê w za-
siêgu rêki. Teraz na wysokiej platformie sta³ nagi szkielet kad³uba sportowej ³odzi,
przeznaczonej do amatorskiego uprawiania rybo³óstwa ich drugie zamówienie.
Wewnêtrzne ciany budynku by³y poobt³ukiwane i obdrapane. Strome ¿eliw-
ne schody wiod³y do ciasnego, pozbawionego okien pomieszczenia na górze, któ-
re s³u¿y³o Phillipowi za biuro.
Urz¹dzi³ je z drobiazgow¹ skrupulatnoci¹. Metalowe biurko, przypominaj¹-
ce eksponat z pchlego targu, by³o doprowadzone do po³ysku. Na blacie sta³ rocz-
ny kalendarz z odwracanymi kartkami, jego stary laptop, a tak¿e telefon z auto-
matyczn¹ sekretark¹ i pleksiglasowy pojemnik na pióra i o³ówki.
W tej ciasnocie znalaz³o siê jeszcze miejsce na dwuczêciow¹ szafkê na do-
kumenty, ma³¹ kopiarkê i faks.
Usiad³ za biurkiem i w³¹czy³ komputer. Jego uwagê przyci¹gnê³o migaj¹ce
wiate³ko przy telefonie. Odegra³ informacjê, ale by³y to tylko dwa g³uche po³¹-
czenia. Skasowa³ je.
Po chwili mia³ ju¿ na ekranie program, który opracowa³ na u¿ytek firmy.
Umiechn¹³ siê na widok logo ich Boats By Quinn.
Mo¿e i s¹ niefrasobliwymi amatorami, pomyla³, wystukuj¹c dane potrzebne
do sprzeda¿y, ale to wcale nie oznacza, ¿e maj¹ siê zadowoliæ byle czym. Zawsze
zwraca³ uwagê na szatê graficzn¹. Samo tworzenie druków, blankietów firmowych,
pokwitowañ, rachunków by³y raczej prost¹ czynnoci¹. Ale musia³y mieæ klasê.
W³anie w³¹czy³ drukarkê, kiedy zadzwoni³ telefon.
Boats By Quinn.
Po drugiej stronie przez chwilê nikt siê nie odzywa³.
Przepraszam, pomyli³am numer. G³os by³ niewyrany i nale¿a³ do kobie-
ty, która szybko siê wy³¹czy³a.
Nie ma sprawy, s³odziutka powiedzia³ Phillip do g³uchej s³uchawki, po
czym wyj¹³ z drukarki gotowy rachunek.
24
Strona 19
Szczêliwy cz³owiek stwierdzi³ Cam, gdy w godzinê póniej patrzyli, jak
ich klient odje¿d¿a ze slupem na przyczepie.
To my powinnimy siê cieszyæ. Phillip wyj¹³ z kieszeni czek. Uwzglêd-
ni³em materia³, robociznê, koszty w³asne, dostawy
No có¿, dostalimy wy-
starczaj¹co du¿o, ¿eby przyst¹piæ do nastêpnej budowy.
Pohamuj swój entuzjazm mrukn¹³ Cam. W koñcu to tylko piêciocyfro-
wy czek. Lepiej napijmy siê piwa.
Zyski nale¿y od razu inwestowaæ ostrzeg³ Phillip, kiedy ruszyli do domu.
Wraz z nadejciem ch³odów ca³y nasz wielki maj¹tek uleci kominem. Popa-
trzy³ na wysoki sufit. I to dos³ownie. A w przysz³ym tygodniu musimy zap³aciæ
podatek kwartalny.
Cam otworzy³ butelkê i popchn¹³ j¹ w stronê brata.
Zamknij siê, Phil.
Niemniej jednak ci¹gn¹³ nie zra¿ony Phillip jest to wspania³a chwila
w dziejach Quinnów. Podniós³ swoj¹ butelkê i stukn¹³ siê z Ethanem i Camem.
Za naszego doktora od chorych stóp, pierwszego z licznych szczêliwych klien-
tów. Niech g³adko i z powodzeniem ¿egluje wród odcisków i zrogowaceñ.
Niech namawia wszystkich przyjació³, ¿eby dzwonili do Boats By Quinn
doda³ Cam.
Niech p³ynie do Annapolis i trzyma siê z dala od mojej czêci Zatoki
dokoñczy³ Ethan.
Kto skoczy po lunch? dopytywa³ siê Cam. Konam z g³odu.
Grace przygotowa³a kanapki odpar³ Ethan.
Chwa³a jej za to.
Mo¿e co jeszcze dojdzie do tego lunchu powiedzia³ Phillip, s³ysz¹c dwiêk
opon na ¿wirowym podjedzie. W³anie na to czeka³em.
Wyszed³ na zewn¹trz i ucieszy³ siê na widok baga¿ówki.
Kierowca wychyli³ g³owê przez okno, ¿uj¹c gumê.
Quinn?
Zgadza siê.
Co ty znowu kupi³? Cam zmarszczy³ czo³o na widok furgonetki, zastana-
wiaj¹c siê, ile te¿ forsy ubêdzie z ich nowiutkiego czeku.
Co, co nam siê bardzo przyda. Ale chodcie tu pomóc.
Bardzo s³usznie burkn¹³ kierowca, gramol¹c siê z kabiny. £adowalimy
j¹ we trzech. To drañstwo wa¿y chyba z tysi¹c kilo.
Rozsun¹³ tylne drzwi. To co le¿a³o na stela¿u w miêkkiej otulinie. By³o d³u-
gie na co najmniej trzy metry, szerokie na dwa metry i mia³o z osiem centyme-
trów gruboci. Proste litery, wyryte w starannie obrobionym drewnie dêbowym,
tworzy³y napis BOATS BY QUINN. Precyzyjnie wyrzebiony w drewnie jacht
na pe³nych ¿aglach zdobi³ górny naro¿nik. Za w dolnym widnia³y imiona Came-
rona, Ethana, Phillipa i Setha Quinnów.
Cholernie dobry szyld wydusi³ z siebie Ethan, gdy odzyska³ wreszcie mowê.
Jeli chodzi o ten jacht, pos³u¿y³em siê jednym ze szkiców Setha. Jest taki
sam jak na naszym logo na firmowych papierach. Resztê zrobi³ komputer.
25
Strona 20
To fantastyczne. Cam po³o¿y³ d³oñ na ramieniu Phillipa. Tego nam
w³anie brakowa³o. Chryste, dzieciak oszaleje, kiedy to zobaczy.
Figurujemy w kolejnoci, w jakiej tu przybylimy. Nie trzyma³em siê alfa-
betu ani wieku. Chcia³em, ¿eby wszystko by³o jasne i proste. Cofn¹³ siê parê
kroków, z rêkami w kieszeni, niewiadomie naladuj¹c pozê braci. Pomyla-
³em, ¿e bêdzie pasowa³ do budynku i do tego, co w nim robimy.
Jest wietny przytakn¹³ Ethan. Jak siê nale¿y.
Kierowca przesun¹³ pod policzkiem gumê.
No co, chcecie podziwiaæ tak do rana, czy mo¿e jednak wyjmiemy to ciê¿-
kie drañstwo z baga¿ówki?
Pomyla³a, ¿e niele siê prezentuj¹. Trzech przystojnych facetów, poch³oniê-
tych fizyczn¹ prac¹ w ciep³e wrzeniowe popo³udnie. I ten budynek pasuje do
nich. Surowy, z wyblak³ej starej ceg³y, wokó³ zaniedbany teren wiêcej chwa-
stów ni¿ trawy.
Ka¿dy z nich wygl¹da inaczej. Jeden z mê¿czyzn jest ciemny, ma tak d³ugie
w³osy, ¿e mo¿e je wi¹zaæ w koñski ogonek. Jego wyblak³e, szare d¿insy, musia³y
byæ kiedy czarne. Ma w sobie co europejskiego. Uzna³a, ¿e to musi byæ Came-
ron Quinn, ten, który wyrobi³ sobie nazwisko na torach wycigowych.
Drugi ma na nogach zdarte robocze buty. Spod niebieskiej czapeczki base-
ballowej wystaj¹ mu rozjanione od s³oñca w³osy. Porusza siê zwinnie i bez wy-
si³ku dwign¹³ swój róg szyldu. To musi byæ Ethan Quinn, wodniak.
To znaczy, ¿e trzecim mê¿czyzn¹ jest Phillip Quinn, szef dzia³u reklamy jed-
nej z czo³owych firm reklamowych w Baltimore. Drogie, modne okulary prze-
ciws³oneczne i d¿insy. Br¹zowe w³osy, z których chyba musi byæ zadowolony
fryzjer. Wysoki, wysportowany.
Pod wzglêdem fizycznym nie s¹ do siebie podobni wiedzia³a zreszt¹, ¿e
³¹czy ich nazwisko, a nie wiêzy krwi. Niemniej jednak co wskazywa³o na to, ¿e
s¹ braæmi.
Zamierza³a po prostu ich min¹æ, rzuciæ szybko okiem na budynek, w którym
za³o¿yli swoj¹ firmê i dokonaæ oceny. Wiedzia³a, ¿e zastanie przynajmniej jedne-
go z nich, poniewa¿ odebra³ telefon, nie spodziewa³a siê jednak, ¿e ujrzy ich na
zewn¹trz w komplecie, i ¿e od razu bêdzie mia³a okazjê do przeprowadzenia swoich
badañ.
Nale¿a³a do kobiet, które umiej¹ korzystaæ z nieprzewidzianych okazji.
Odetchnê³a g³êboko. To wszystko nie jest takie proste. A jednak ma nad nimi
przewagê. Zna ich, gdy tymczasem oni nic o niej nie wiedz¹.
Przecinaj¹c ulicê, uzna³a, ¿e jej zachowanie jest jak najbardziej typowe. Space-
ruj¹ca kobieta, która spostrzeg³a trzech mê¿czyzn mocuj¹cych imponuj¹cy nowy
szyld, ma prawo okazaæ zainteresowanie. Zw³aszcza turystka, za któr¹ siê podawa-
³a. Poza tym samotna kobieta mo¿e poflirtowaæ z tak atrakcyjnymi mê¿czyznami.
Kiedy znalaz³a siê przed budynkiem, stanê³a nieruchomo. Zanosi³o siê na
trudn¹ i niebezpieczn¹ pracê. Szyld zosta³ umocowany do czarnych grubych ³añ-
26