Robert Ludlum - Dokument Matlocka

Szczegóły
Tytuł Robert Ludlum - Dokument Matlocka
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Robert Ludlum - Dokument Matlocka PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Robert Ludlum - Dokument Matlocka PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Robert Ludlum - Dokument Matlocka - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 ROBERT LUDLUM DOKUMENT MATLOCKA Strona 2 Spis treści Spis treści ................................................................................................................................... 2 Rodział 1 .................................................................................................................................... 5 Rodział 2 .................................................................................................................................. 10 Rodział 3 .................................................................................................................................. 14 Rodział 4 .................................................................................................................................. 20 Rodział 5 .................................................................................................................................. 27 Rodział 6 .................................................................................................................................. 32 Rodział 7 .................................................................................................................................. 39 Rodział 8 .................................................................................................................................. 46 Rodział 9 .................................................................................................................................. 50 Rodział 10 ................................................................................................................................ 57 Rodział 11 ................................................................................................................................ 63 Rodział 12 ................................................................................................................................ 68 Rodział 13 ................................................................................................................................ 74 Rodział 14 ................................................................................................................................ 80 Rodział 15 ................................................................................................................................ 83 Rodział 16 ................................................................................................................................ 86 Rodział 17 ................................................................................................................................ 90 Rodział 18 ................................................................................................................................ 95 Rodział 19 ................................................................................................................................ 99 Rodział 20 .............................................................................................................................. 105 Rodział 21 .............................................................................................................................. 110 Rodział 22 .............................................................................................................................. 116 Rodział 23 .............................................................................................................................. 121 Rodział 24 .............................................................................................................................. 124 Rodział 25 .............................................................................................................................. 133 Rodział 26 .............................................................................................................................. 139 Rodział 27 .............................................................................................................................. 146 Rodział 28 .............................................................................................................................. 151 Rodział 29 .............................................................................................................................. 155 Rodział 30 .............................................................................................................................. 160 Rodział 31 .............................................................................................................................. 166 Rodział 32 .............................................................................................................................. 172 Rodział 33 .............................................................................................................................. 176 Rodział 34 .............................................................................................................................. 183 Rodział 35 .............................................................................................................................. 187 Strona 3 Dla Pat i Billa Strona 4 Jak mówi stare hinduskie przysłowie: “Kiedy olbrzymy rzucają cień, nadzieja w tym, Ŝe cię osłoni”. Para Macellich to olbrzymy! Strona 5 1 Loring wyszedł bocznymi drzwiami z departamentu sprawiedliwości i zaczął się rozglądać za taksówką. Było wiosenne piątkowe popołudnie, dochodziła juŜ niemal piąta trzydzieści i ruch na ulicach Waszyngtonu osiągnął szczyt. Loring z nikłą nadzieją stanął przy krawęŜniku machając lewą ręką. Miał juŜ zrezygnować, kiedy zatrzymała się przed nim taksówka, złapana przez kogoś innego parę metrów wcześniej. - Jedzie pan w kierunku wschodnim? Niech pan wsiada, ten pasaŜer nie ma nic przeciwko temu. Loring był zawsze zaŜenowany w takich sytuacjach. Mimo woli podkurczył prawe ramię, chowając dłoń jak najgłębiej w rękaw, Ŝeby osłonić cienki czarny łańcuszek okalający nadgarstek, zapięty na rączce teczki. - Dziękuję bardzo, ale przy następnej przecznicy skręcam na południe. Odczekał, aŜ taksówka włączy się z powrotem do ruchu i znów zaczął beznadziejnie machać. Kiedy indziej zmobilizowałby wszystkie siły i ruszył do akcji. Rozglądałby się w obu kierunkach, wypatrując wysiadających pasaŜerów lub nikłego światełka na dachu taksówki, sygnalizującego, Ŝe jest do wzięcia, jeśli zdoła ją dopaść przed innymi. Dzisiaj jednak Ralph Loring nie miał ochoty na biegi z przeszkodami. Nie potrafił się otrząsnąć z przygnębienia. Właśnie był świadkiem skazania człowieka na śmierć. Człowieka, którego nie znał osobiście, ale o którym bardzo duŜo wiedział. Pewnego nieznajomego, lat trzydzieści trzy, który mieszkał i pracował w odległym o sześćset czterdzieści kilometrów miasteczku w Nowej Anglii i nie miał pojęcia ani o jego, Loringa, istnieniu, ani tym bardziej o zainteresowaniu, jakie budził w departamencie sprawiedliwości. Myśli Loringa wracały do duŜej sali konferencyjnej z ogromnym prostokątnym stołem i siedzących przy nim ludzi, którzy wydali wyrok. Sam ostro się temu sprzeciwił. To wszystko, co mógł zrobić dla nieznanego człowieka, którego z taką precyzją wmanewrowano w sytuację bez wyjścia. - Pozwolę sobie panu przypomnieć, panie Loring - powiedział zastępca prokuratora generalnego, który niegdyś sprawował funkcję sędziego w marynarce wojennej - Ŝe gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Pewna liczba ofiar jest nieunikniona. - Ale tutaj okoliczności są inne. Ten człowiek jest niewyszkolony. Nie wie, kto jest wrogiem ani gdzie go szukać. Skąd mógłby wiedzieć? Sami tego nie wiemy. - O to właśnie chodzi. - Tym razem zabrał głos inny zastępca prokuratora, ten z kolei zwerbowany z biura prawnego jakiejś korporacji, rozmiłowany w posiedzeniach i, jak Loring podejrzewał, niezdolny do podjęcia samodzielnej decyzji. - Nasz obiekt jest wysoce mobilny. Niech pan spojrzy na charakterystykę psychologiczną: “nie bez wad, ale w najwyŜszym stopniu mobilny.” Dokładnie tak. Stanowi jedyny logiczny wybór. - “Nie bez wad, ale mobilny!” Co to, do diabła, ma znaczyć? MoŜe teraz ja pozwolę sobie przypomnieć szanownym zgromadzonym, Ŝe pracuję w branŜy od piętnastu lat. Charakterystyki psychologiczne to tylko ogólne wskazówki, sądy, które mogą się potwierdzić albo nie. Byłbym równie skłonny wmieszać w sprawę infiltracji obcego człowieka, co wziąć na siebie odpowiedzialność za obliczenia matematyczne NASA. Odpowiedział mu przewodniczący konferencji, zawodowy wyŜszy urzędnik. - Rozumiem pana obiekcje, w normalnych okolicznościach przyznałbym panu rację. JednakŜe to nie są normalne okoliczności. Mamy zaledwie trzy tygodnie. Kwestia czasu przewaŜa nad zwykłymi w takich razach środkami ostroŜności. - To ryzyko, które musimy podjąć - oznajmił były sędzia. Strona 6 - Pan go nie podejmuje - zareplikował Loring. - Czy chce pan zrezygnować z tego zadania? - zapytał przewodniczący bez ogródek. - Nie, wezmę to na siebie. Ale niechętnie. I chcę to oficjalnie zaznaczyć. - Jeszcze jedno, zanim się rozejdziemy, panowie. - Radca prawny nachylił się nad stołem. - To polecenie z góry. Wszyscy wiemy, Ŝe za tym człowiekiem przemawia jego silna motywacja. Wynika to jasno z charakterystyki. Z naszych akt musi równie jasno wynikać, Ŝe wszelka zaoferowana nam pomoc nastąpiła z jego strony dobrowolnie i na ochotnika. Jesteśmy w delikatnej sytuacji. Nie moŜemy, powtarzam, nie moŜemy brać na siebie za to odpowiedzialności. Najlepiej by było, gdyby z akt wynikało, Ŝe to on sam się do nas zgłosił. Ralph Loring odwrócił się z niesmakiem. Ruch na jezdni osiągnął apogeum. Loring właśnie miał zamiar ruszyć pieszo przez dwadzieścia parę przecznic do swojego mieszkania, kiedy przy krawęŜniku zatrzymało się białe volvo. - Wsiadaj! Wyglądasz głupio wymachując tak ręką. - Ach, to ty. Wielkie dzięki. - Loring otworzył drzwi i wsunął się na przednie siedzenie, kładąc teczkę na kolanach. Tu nie musiał ukrywać cienkiego czarnego łańcuszka okalającego nadgarstek. Cranston był kolegą po fachu, specjalistą od zagranicznych tras przerzutowych. Wykonał większość prac przygotowawczych do operacji, którą teraz przejął Loring. - Długo trwała ta wasza konferencja. Osiągnąłeś coś? - Zielone światło. - NajwyŜszy czas. - To zasługa dwóch zastępców prokuratora generalnego i ponaglającej notatki z Białego Domu. - Nareszcie. Dziś rano do wydziału geograficznego dotarły ostatnie meldunki grupy śródziemnomorskiej. Potwierdzają masowy charakter zmiany szlaków dostaw. Pola pod Ankarą i w Konya na północy, ośrodki w Sidi Barrani i Rashid, a nawet w Algierii systematycznie ograniczają produkcję. Bardzo nam to komplikuje Ŝycie. - Czego wy, do diabła, chcecie? Myślałem, Ŝe waszym celem jest wykurzenie ich. Niczym was nie moŜna zadowolić. - Ty teŜ nie byłbyś zachwycony. MoŜemy kontrolować trasy, które znamy, ale co, na litość boską, wiemy o takich miejscach jak Porto Belocruz, Pilcomayo i dziesiątki trudnych do wymówienia miejscowości w Paragwaju, Brazylii, Gujanie? To całkiem nowa działka, Ralph. - Wezwijcie do pomocy specjalistów od Ameryki Południowej. W CIA się od nich roi. - Nie ma mowy. Nie wolno nam nawet poprosić ich o mapy. - To idiotyzm. - To szpiegostwo. Musimy być czyści. Musimy się ściśle trzymać przepisów. Myślałem, Ŝe wiesz. - Wiem - odpowiedział Loring znuŜonym tonem. - Ale to idiotyzm. - Martw się o Nową Anglię w Stanach Zjednoczonych. Zostaw nam pampasy, czy jak im tam. - Nowa Anglia to cholerny osobny mikroświatek. To mnie właśnie przeraŜa. Co się stało z tymi wszystkimi poetyckimi opisami jankeskiego ducha, wiejskich płotów i oplecionych bluszczem ceglanych domków? - Nowa poezja. Daj sobie z tym spokój. - Dzięki za głębokie i szczere zrozumienie. - Widzę, Ŝe jesteś zniechęcony. - Mamy za mało czasu. - Zawsze mamy za mało czasu. Strona 7 Cranston skręcił na szybsze pasmo tylko po to, aby zaraz się przekonać, Ŝe jest zakorkowane przy najbliŜszej przecznicy. Z westchnieniem przesunął dźwignię automatycznej skrzyni biegów na pozycję neutralną i wzruszył ramionami. Spojrzał na Loringa, który siedział ze wzrokiem wbitym posępnie w przednią szybę. - Przynajmniej masz zielone światło. To juŜ coś. - Jasne. I do tego zielonego współpracownika. - Ach, rozumiem. Czy to on? - Cranston wskazał głową teczkę Loringa. - Tak. Od dnia, kiedy się urodził. - Jak się nazywa? - Matlock. James B. Matlock II. “B” to Barbour; pochodzi z bardzo starej rodziny, a właściwie z dwóch bardzo starych rodzin. Jest doktorem filozofii i wybitnym autorytetem w dziedzinie politycznych i społecznych nurtów w literaturze elŜbietańskiej. - Wielki BoŜe! I to mają być jego kwalifikacje? Gdzie i komu ma zacząć zadawać pytania? Na herbatce dla emerytowanych profesorów wydziału? - Nie, jeśli chodzi o wiek, jest w porządku. Jego kwalifikacje mieszczą się w tym, co słuŜba bezpieczeństwa określa mianem: “nie bez wad, ale w najwyŜszym stopniu mobilny.” Czy to nie pyszne określenie? - Nowatorskie. Co to ma znaczyć? - Ma określać męŜczyznę, który coś tam nabroił. MoŜe nie spisał się w wojsku albo rozwiódł z Ŝoną, zapewne to pierwsze, ale mimo tego niewybaczalnego błędu da się lubić. - Ja juŜ go lubię. - Ja teŜ. To właśnie mój problem. Obaj męŜczyźni zamilkli. Cranston pracował w branŜy dość długo, by wiedzieć, kiedy kolega musi pewne sprawy przemyśleć sam. I sam dojść do konkretnych wniosków czy postanowień. W większości przypadków nie było to trudne. Ralph Loring myślał o człowieku, którego Ŝycie miał opisane w teczce do ostatniego szczegółu. Wyłowione z wielu banków danych. Jego nazwisko brzmiało James Barbour Matlock, ale osoba za tym nazwiskiem nie chciała się jakoś wykrystalizować. I to go niepokoiło - Ŝycie Matlocka obfitowało w dziwne, często nieprzewidziane zwroty. Był jedynym pozostałym przy Ŝyciu synem bardzo bogatych rodziców, którzy w podeszłym wieku doŜywali swych dni w Scarsdale, w stanie Nowy Jork. Odebrał naleŜną jego sferom edukację w Andover i Amherst, która miała zapewnić mu odpowiednio płatne zajęcie na Manhattanie - w bankowości, maklerstwie albo reklamie. Nic w jego szkolnych czy studenckich czasach nie wskazywało na moŜliwość odstępstwa od tego schematu. Przeciwnie, jego małŜeństwo z dziewczyną z prominenckich sfer Greenwich zdawało się potwierdzać tak obrany kierunek. A potem z Jamesem Barbourem Matlockiem zaczęły się dziać dziwne rzeczy. których Loring nie potrafił zrozumieć. Najpierw kwestia wojska. Było to we wczesnych latach sześćdziesiątych i przez proste wyraŜenie zgody na przedłuŜenie słuŜby o sześć miesięcy, Matlock mógł jako oficer słuŜb pomocniczych siedzieć sobie gdzieś wygodnie za biurkiem - przy rodzinnych koneksjach byłoby to zapewne w Waszyngtonie lub Nowym Jorku. Tymczasem jego przebieg słuŜby wojskowej przedstawiał się Ŝałośnie: całym szeregiem naruszeń przepisów i niesubordynacji zapewnił sobie najmniej poŜądany przydział - Wietnam z rosnącą tam eskalacją działań wojennych. W delcie Mekongu jego zachowanie dwukrotnie zawiodło go przed sąd wojenny. Mimo wszystko za tym postępowaniem nie kryły się Ŝadne widoczne racje ideologiczne, raczej brak przystosowania. Jego powrót do Ŝycia cywilnego nadal cechowały konflikty, najpierw z rodzicami, potem z Ŝoną. Z nie wyjaśnionych przyczyn James Barbour Matlock, którego postępy Strona 8 akademickie były przyzwoite ale niczym się nie wyróŜniające, wynajął nagle małe mieszkanie w Morningside Heights i zapisał się na Uniwersytet Columbia. Jego małŜeństwo przetrwało jeszcze trzy i pół miesiąca, po czym po cichym rozwodzie Ŝona zniknęła na zawsze z Ŝycia Matlocka. Na następne kilka lat składały się monotonne notatki wywiadowcze. Matlock- buntownik przekształcał się w Matlocka-naukowca. Pracował dzień i noc, zdobywając tytuł magistra w czternaście miesięcy, a doktorat w dwa lata później. Pogodził się jakoś z rodzicami i dostał posadę na wydziale anglistyki Uniwersytetu Carlyle w Connecticut. Od tej pory opublikował kilka ksiąŜek i artykułów i zdobył godną pozazdroszczenia pozycję w środowisku akademickim. Był zdecydowanie popularny”mobilny w najwyŜszym stopniu” (co za idiotyczne wyraŜenie); dobrze mu się powodziło i najwyraźniej zmienił swój wrogi stosunek do świata, który cechował go we wcześniejszych latach. Swoją drogą, nie miał chyba zbyt wielu powodów do niezadowolenia, pomyślał Loring. Jego Ŝycie toczyło się równym, spokojnym rytmem i było w pełni satysfakcjonujące, zwłaszcza Ŝe miał teŜ dziewczynę. James Barbour Matlock II był obecnie zaangaŜowany w dyskretny romans z absolwentką uczelni, Patrycją Ballantyne. Mieszkali osobno, ale według posiadanych informacji byli kochankami. Niemniej, o ile się moŜna było zorientować, nie myśleli o małŜeństwie. Dziewczyna kończyła studia doktoranckie na archeologii i czekało juŜ na nią parę stypendiów fundowanych. Stypendiów, które zawiodą ją do odległych krajów i przyszłych odkryć. Dane Patrycji Ballantyne wskazywały, Ŝe nie szykuje się ona do małŜeństwa. Ale co z Matlockiem, zastanawiał się Ralph Loring. Co mówią o nim fakty? Jak uzasadniają jego wybór? Nie uzasadniały. Nie mogły uzasadniać. Tylko wyszkolony zawodowiec mógł podołać wymogom obecnej sytuacji. Cała sprawa była zbyt skomplikowana, zbyt usiana pułapkami dla kogoś, kto jest amatorem. Gorzka ironia polegała na tym, Ŝe popełniając błędy i wpadając w pułapkę, Matlock osiągnie szybko o wiele więcej niŜ jakikolwiek zawodowiec. I straci przy tym Ŝycie. - Dlaczego uwaŜacie, Ŝe on się zgodzi? Cranston zbliŜał się juŜ do mieszkania Loringa i ciekawość nie dawała mu spokoju. - Co? Przepraszam, o co pytałeś? - Z jakiego powodu miałby się zgodzić? Co za tym stoi? - Młodszy brat. Dziesięć lat młodszy, dokładnie mówiąc. Jego rodzice są juŜ starzy. Bardzo bogaci, całkiem oderwani od Ŝycia. Matlock obarcza siebie całą odpowiedzialnością. - Odpowiedzialnością? Za co? - Za śmierć brata. Zmarł trzy lata temu na skutek przedawkowania heroiny. Ralph Loring jechał wolno wynajętym samochodem szeroką, trzypasmową ulicą obok duŜych starych domostw z wypielęgnowanymi trawnikami. Było wśród nich teŜ parę klubów studenckich, ale o wiele mniej niŜ przed dekadą. Socjalna ekskluzywność lat pięćdziesiątych i wczesnych sześćdziesiątych ulegała zmianie. Kilka z wielkich budynków miało teraz inne nazwy. “The House”, “Aquarius” (naturalnie), “Afro-Commons”, “Warwick”, “Lumumba Hall”. Uniwersytet Carlyle w Connecticut był jednym z tych niezbyt duŜych, “prestiŜowych” ośrodków akademickich, rozsianych po krajobrazie Nowej Anglii. Władze administracyjne pod światłym kierownictwem rektora Adriana Sealfonta rekonstruowały uczelnię, starając się przystosować ją do drugiej połowy dwudziestego wieku. Nieuniknione protesty, gromadne zapuszczanie bród i murzyńscy studenci występowali obok statecznej zamoŜności, klubowych marynarek i regat sponsorowanych przez byłych wychowanków. Hard rock i spokojne wieczorki tańcujące uczyły się pokojowej koegzystencji. Strona 9 Patrząc na ciche budynki w jasnym wiosennym słońcu, Loring pomyślał, Ŝe trudno uwierzyć, aby ta społeczność mogła mieć jakieś głębsze problemy. A juŜ z pewnością nie ten, który go tu przywiódł. A jednak. Carlyle było bombą zegarową, która gdy wybuchnie, pociągnie za sobą nie byle jakie ofiary. A Ŝe wybuch był nieunikniony, o tym wiedział. Wypadki, które go poprzedzą, pozostawały wielką niewiadomą. To on, Loring, miał starać się temu zapobiec. Kluczem do wszystkiego był James Barbour Matlock, wykładowca literatury, doktor filozofii. Loring przejechał obok eleganckiego piętrowego budynku, w którym mieściły się cztery mieszkania, kaŜde z osobnym wejściem. Był to jeden z lepszych uczelnianych domów mieszkalnych, zajmowany zazwyczaj przez obiecujących młodych pracowników, zanim osiągnęli status, przy którym naleŜało posiadać własny dom. Mieszkanie Matlocka znajdowało się na parterze, od zachodniej strony. Loring objechał budynek i zaparkował nieco na ukos, po drugiej stronie ulicy. Nie mógł stać tu zbyt długo; kręcił się w fotelu, obserwując samochody i niedzielnych przechodniów, zadowolony, Ŝe nikt go nie śledzi. To najwaŜniejsze. W niedzielę, według informacji zebranych o Matlocku, młody wykładowca zwykle czytał do południa gazety, a potem jechał na północny kraniec Carlyle, gdzie w jednej z kawalerek zarezerwowanych dla absolwentów mieszkała Patrycja Ballantyne. To znaczy, jechał do niej, jeśli nie spędziła z nim akurat poprzedniej nocy. Potem przewaŜnie udawali się gdzieś razem na lunch i wracali do mieszkania Matlocka albo jechali na południe do Hartford lub New Haven. Były oczywiście odstępstwa od tego schematu. Często dziewczyna i Matlock spędzali gdzieś razem weekend, meldując się w recepcji jako mąŜ i Ŝona. Nie tym razem jednak. Inwigilacja to potwierdziła. Loring spojrzał na zegarek. Była dwunasta czterdzieści, a Matlock nadal tkwił w mieszkaniu. Zaczynało brakować czasu. Za kilka minut Loringa oczekiwano na Crescent Street pod numerem 217, gdzie miał po raz drugi zmienić samochód. Wiedział, Ŝe ostatecznie nie musi wcześniej oglądać Matlocka na własne oczy. W końcu dokładnie przeczytał zgromadzone o nim dane, obejrzał dziesiątki fotografii, a nawet rozmawiał przez chwilę z doktorem Sealfontem, rektorem Carlyle. Niemniej kaŜdy agent ma swoje własne metody działania, a do jego metod naleŜała obserwacja obiektu przez parę godzin, zanim nawiązał z nim kontakt. Koledzy z departamentu sprawiedliwości uwaŜali, Ŝe daje mu to poczucie siły. Loring wiedział tylko, Ŝe daje mu to poczucie pewności. Drzwi frontowe otworzyły się i w słońcu stanął wysoki męŜczyzna. Był ubrany w spodnie khaki, mokasyny i brązowy golf. Loring dojrzał, Ŝe ma przystojną twarz o ostrych rysach i dość długie jasne włosy. Matlock sprawdził, czy dobrze zamknął drzwi, włoŜył okulary przeciwsłoneczne i poszedł chodnikiem za róg, najpewniej na parking. W chwilę później wyjechał na ulicę sportowym triumphem. Agent pomyślał, Ŝe obiekt jego zainteresowania wiedzie Ŝycie, jakiego tylko pozazdrościć. Ma przyzwoite dochody, Ŝadnej odpowiedzialności, pracę, którą lubi i na dodatek udany związek z atrakcyjną dziewczyną. I zadał sobie pytanie, jak to będzie wyglądać za trzy tygodnie. Bo świat Jamesa Barboura Matlocka był na granicy przepaści. Strona 10 2 Matlock docisnął pedał gazu i nisko zawieszony triumph zadygotał, kiedy wskazówka szybkościomierza podskoczyła raptownie do niemal stu kilometrów na godzinę. Przy czym nawet się nie spieszył - Pat Ballantyne nigdzie nie wychodziła - ale po prostu był zły. No, moŜe nie zły, tylko zirytowany. Zawsze był zirytowany po telefonie z domu. Czas nic tu nie zmieni. Ani pieniądze, nawet jeśli kiedykolwiek zarabiałby sumy, które ojciec uznałby za godne wzmianki. Głównym powodem jego irytacji była właśnie ta cholerna protekcjonalność. W miarę jak ojciec i matka się starzeli, było coraz gorzej. Zamiast pogodzić się z zaistniałą sytuacją, coraz bardziej ją rozpamiętywali. Nalegali, Ŝeby spędził z nimi wiosenną przerwę semestralną w Scarsdale i jeździł codziennie wraz z ojcem do miasta. Do banków, do prawników. Aby się przygotować na to, co nieuniknione, kiedy juŜ nadejdzie. -...Będziesz musiał wiele się nauczyć, synu - mówił ojciec grobowym tonem. - Sam wiesz, Ŝe masz niewielkie doświadczenie -...Jesteś wszystkim, co nam zostało, kochanie - dodawała matka łamiącym się z bólu głosem. Matlock wiedział, Ŝe rozkoszują się swoim przyszłym, męczeńskim zejściem z tego świata. Zaznaczyli juŜ na nim swoją obecność - przynajmniej jego ojciec. Najśmieszniejsze, Ŝe rodzice byli silni jak woły i zdrowi jak ryby. Z pewnością przeŜyją go o całe lata. Prawda była taka, Ŝe ze swej strony o wiele bardziej pragnęli być z nim, niŜ on w domu z nimi. Tak było od trzech lat, od śmierci Davida na Cape Cod. MoŜe, pomyślał Matlock podjeŜdŜając pod dom Pat, źródło irytacji leŜało w jego własnym poczuciu winy. Nigdy nie przebaczył sobie śmierci Davida. I nigdy nie przebaczy. Nie chciał być w Scarsdale w czasie przerwy semestralnej. Nie chciał wspomnień. Miał teraz kogoś, kto mu pomagał zapomnieć o tych strasznych latach - o śmierci, braku miłości, niezdecydowaniu. Obiecał zabrać Pat na Wyspy Dziewicze. Nazwa gospody wiejskiej brzmiała: “Kot z Cheshire”, co samo przez się wskazywało, Ŝe jest prowadzona w stylu angielskiego pubu. Jedzenie było tu przyzwoite a trunki niedrogie, dzięki czemu restauracja szybko stała się popularnym miejscem spotkań za miastem. Skończyli właśnie drugą “Krwawą Mary” i zamówili rosbef i pieczeń w cieście. W obszernej jadalni siedziało jeszcze kilka par i dwie czy trzy rodziny. Miejsce w rogu zajął samotny męŜczyzna, który czytał “The New York Timesa”, złoŜywszy gazetę pionowo wzdłuŜ, jak czynią to pasaŜerowie kolejki podmiejskiej. - To zapewne jeden z tych rozsierdzonych ojców czekających na syna, który ma właśnie wylecieć z uczelni. Znam ten typ. Co rano pełno ich w pociągu ze Scarsdale. - Jest zbyt na luzie. - Uczą się ukrywać napięcie. Tylko ich lekarze wiedzą, ile się nałykają środków uspokajających. - Zawsze moŜna coś po nich poznać. A ten siedzi sobie jakby nigdy nic. Wygląda na całkiem zadowolonego z siebie. Mylisz się. - Po prostu nie znasz Scarsdale. Zadowolenie z siebie jest tam obowiązkiem obywatelskim. Bez tego nie ma co marzyć o kupnie domu. - Skoro juŜ o tym mowa, to co zrobisz? Myślę, Ŝe powinniśmy zrezygnować z wyjazdu na Wyspy Dziewicze. - A ja nie. Mieliśmy cięŜką zimę, naleŜy nam się trochę słońca. Tak czy owak, to nie ma Ŝadnego sensu. Nie mam najmniejszej ochoty uczyć się niczego z manipulacji pienięŜnych firmy ojca. To czysta strata czasu. W razie zupełnie nieprawdopodobnego przypadku, Ŝe oni kiedyś umrą, kto inny się tym zajmie. Strona 11 - Zgodziliśmy się przecieŜ, Ŝe to tylko wybieg. Chcą mieć cię przez chwilę przy sobie. UwaŜam to za wzruszające, Ŝe robią to w ten sposób. - Nie ma w tym nic wzruszającego, to oczywista próba przekupstwa ze strony ojca... Popatrz, nasz przyjezdny rezygnuje. MęŜczyzna z gazetą skończył drinka i tłumaczył kelnerce, Ŝe nie zamawia lunchu. - Dwa do jednego, Ŝe wyobraził sobie fryzurę swego syna i jego skórzaną kurtkę, a moŜe takŜe bose stopy, i skrewił. - Wydaje mi się, Ŝe Ŝyczysz tego temu biednemu człowiekowi. - Wcale nie. Mam dobre serce. Nie cierpię zacietrzewienia, które idzie w parze z buntem. Czuję się wtedy zdeprymowany. - Bardzo zabawny z was osobnik, szeregowcu Matlock - powiedziała Pat, robiąc aluzję do jego niesławnej kariery w wojsku. - Kiedy zjemy, jedźmy do Hartford. Jest jakiś nowy dobry film. - Och, przepraszam, zapomniałem ci powiedzieć. Dzisiaj nie moŜemy. Sealfont wezwał mnie rano na popołudniową konferencję. Powiedział, Ŝe to waŜne. - O co chodzi? - Nie bardzo wiem. MoŜe są jakieś kłopoty z murzyńskimi studentami. Ten facet, którego zwerbowałem z Howard, to prawdziwy okaz. Myślę, Ŝe jest trochę bardziej na prawo od Ludwika XIV Uśmiechnęła się. - Jesteś naprawdę okropny. Matlock wziął ją za rękę. Rezydencja rektora Adriana Sealfonta robiła odpowiednio imponujące wraŜenie. Był to duŜy, biały, kolonialny budynek z szerokimi, marmurowymi schodami wiodącymi do podwójnych, rzeźbionych drzwi. WzdłuŜ frontu na całą szerokość stały kolumny jońskie. O zmierzchu na trawniku zapalano reflektory. Matlock wszedł po schodach i nacisnął dzwonek. Trzydzieści sekund później został wpuszczony przez pokojówkę i poprowadzony przez hol na tył domu, do ogromnej biblioteki. Adrian Sealfont stał na środku pokoju z dwoma innymi męŜczyznami. Matlock, jak zawsze, spojrzał na niego z podziwem. Wysoki na ponad metr osiemdziesiąt, szczupły, o orlich rysach, rektor emanował ciepłem i serdecznością. Miał w sobie ujmującą skromność, pod którą krył się prawdziwie świetny umysł, doceniany przez tych, którzy mieli szczęście bliŜej go znać. Matlock darzył go szczerą sympatią. - Witaj, James. - Sealfont wyciągnął do niego rękę. - Panie Loring, mogę przedstawić doktora Matlocka? - Dzień dobry panu. Cześć, Sam. - To ostatnie Matlock skierował do trzeciego męŜczyzny, Samuela Kressela, prorektora do spraw studenckich w Carlyle. - Jak się masz, Jim. - JuŜ pana chyba gdzieś widziałem, prawda? - zapytał Matlock patrząc na Loringa. - Usiłuję sobie przypomnieć, gdzie. - Będę bardzo zakłopotany, jeśli się to panu uda. - Z pewnością! - zaśmiał się Kressel swoim sardonicznym, lekko obraźliwym śmiechem. Matlock lubił takŜe Sama Kressela, bardziej z powodu jego niełatwej pracy i wszystkiego z czym się musiał borykać, niŜ dla niego samego. - Co masz na myśli, Sam? - Ja ci odpowiem - wtrącił Adrian Sealfont. - Pan Loring jest pracownikiem departamentu sprawiedliwości. Zgodziłem się zaaranŜować wasze wspólne spotkanie, co nie znaczy, Ŝe zgadzam się z tym, do czego właśnie nawiązali obaj panowie. Jak słyszę, pan Strona 12 Loring uznał za stosowne wziąć cię na początek - jak się to fachowo nazywa - pod osobistą obserwację. Zgłosiłem stanowczy sprzeciw. - Co takiego? - zapytał Matlock spokojnie. - Bardzo przepraszam - powiedział Loring usprawiedliwiająco. - To mój prywatny nawyk i nie ma nic wspólnego z naszą sprawą. - Pan jest tym pasaŜerem kolejki podmiejskiej, który siedział w “Kocie z Cheshire”. - Kim? - spytał Sam Kressel. - MęŜczyzną z gazetą. - To prawda. Miałem wraŜenie, Ŝe pan na mnie patrzy. Pomyślałem nawet, Ŝe z pewnością od razu mnie pan rozpozna. Nie wiedziałem, Ŝe wyglądam jak pasaŜer kolejki podmiejskiej. - To przez tę gazetę. Nazwaliśmy pana rozsierdzonym ojcem. - Czasem nim bywam. Ale niezbyt często. Moja córka ma dopiero siedem lat. - Sądzę, Ŝe powinniśmy przystąpić do rzeczy - powiedział Sealfont. - Nawiasem mówiąc, cieszę się, Ŝe tak spokojnie to przyjąłeś. - Przyjąłem to przede wszystkim z ciekawością. I ze strachem. Prawdę mówiąc, jestem śmiertelnie przeraŜony. - Matlock uśmiechnął się z rezerwą. - O co właściwie chodzi? - Napijmy się najpierw. - Adrian Sealfont oddał mu uśmiech i podszedł do barowego stolika o miedzianym blacie. - Ty bourbona z wodą, tak, James? A ty Sam podwójną szkocką z lodem? Co dla pana, panie Loring? - TeŜ szkocką, z odrobiną wody. - Chodź, James, pomoŜesz mi. Matlock podszedł do Sealfonta i zajął się trunkami. - Zdumiewasz mnie, Adrianie - powiedział Kressel, siadając w skórzanym fotelu. - Po co, u licha, obciąŜasz sobie pamięć upodobaniami alkoholowymi swoich podwładnych? Sealfont roześmiał się. - Z czystego wyrachowania. I nie ograniczam się tylko do kolegów. Zdobyłem więcej pieniędzy dla tej instytucji za pomocą alkoholu niŜ poprzez setki raportów przygotowywanych przez najlepsze analityczne umysły w kołach zajętych zbiórką funduszów. - Sealfont przerwał i zachichotał, zarówno do siebie jak i do reszty zebranych. - Wygłaszałem kiedyś mowę na forum Stowarzyszenia Rektorów. W trakcie późniejszej dyskusji zapytano mnie, czemu zawdzięczam datki na Carlyle... Odparłem: “Tym ludom w staroŜytności, które opanowały sztukę fermentacji winogron.” Moja świętej pamięci Ŝona wybuchnęła śmiechem, ale później mi powiedziała, Ŝe juŜ nieprędko dostanę jakąkolwiek dotację. Trzej męŜczyźni się roześmieli; Matlock rozdał drinki. - Zdrowie gości - powiedział rektor Carlyle, podnosząc szklankę. Ale nie przedłuŜał toastu. - Nie bardzo wiem, jak zacząć, James... Sam... Parę tygodni temu skontaktował się ze mną przełoŜony pana Loringa. Prosił, Ŝebym przyjechał do Waszyngtonu w niezwykle waŜnej sprawie dotyczącej Carlyle. Pojechałem i dowiedziałem się rzeczy, w które nadal nie potrafię uwierzyć. Pewne informacje, które przekaŜe wam pan Loring, na pierwszy rzut oka mogą wydawać się nie do podwaŜenia. Ale tylko na pierwszy rzut oka: składają się na nie plotki, zdania wyrwane z kontekstu, pisemnego lub ustnego, sztucznie skonstruowane dowody, które mogą być bez znaczenia. Z drugiej strony, moŜe być w tym doza prawdy. Biorąc pod uwagę i taką moŜliwość, zgodziłem się na to spotkanie. Chcę jednak jasno postawić sprawę, Ŝe ja nie mogę być w to zamieszany. Carlyle nie moŜe być w to zamieszane. Cokolwiek postanowicie w tym pokoju, ma moją milczącą zgodę, ale nie oficjalne poparcie. Będziecie działać jako osoby indywidualne, a nie pracownicy uczelni. Pod warunkiem, oczywiście, Ŝe w ogóle zdecydujecie się działać... Jeśli powiesz, Ŝe to cię nie przeraŜa, James, to ci nie uwierzę. Strona 13 - PrzeraŜa mnie - przyznał Matlock spokojnie. Kressel odstawił szklankę i pochylił się w fotelu. - Czy mamy rozumieć, Ŝe nie aprobujesz obecności tutaj pana Loringa? Ani jego ewentualnych Ŝyczeń? - To delikatna materia. Jeśli jego zarzuty mają podstawy, z pewnością nie mogę odwrócić się plecami. Z drugiej strony, Ŝaden rektor nie będzie w obecnych czasach współpracował otwarcie z agentami rządowymi na podstawie czystej spekulacji. Proszę mi wybaczyć, panie Loring, ale zbyt wielu ludzi w Waszyngtonie naduŜywało uprawnień w stosunku do społeczności akademickich. Wystarczy wspomnieć Michigan, Columbię, Berkeley... i inne. Zwykła pomoc udzielona policji to jedna sprawa, a infiltracja... no cóŜ, to zupełnie co innego. - Infiltracja? To mocne słowo - powiedział Matlock. - MoŜe zbyt mocne. Sprawę terminów zostawiam panu Loringowi. Kressel podniósł szklankę. - Mogę zapytać, dlaczego to właśnie my, Matlock i ja, zostaliśmy wybrani? - spytał. - To takŜe wyjaśni wam pan Loring. Niemniej, poniewaŜ ty jesteś tu niejako za moim pośrednictwem, Sam, podam ci moje powody. Jako prorektor do spraw studenckich jesteś bliŜej związany ze wszystkim, co się dzieje na uczelni, niŜ ktokolwiek inny. Zorientujesz się takŜe, gdyby pan Loring lub jego koledzy przekroczyli swoje uprawnienia... Myślę, Ŝe to wszystko, co miałem do powiedzenia. Idę na zebranie. Ma tam dziś przemawiać ten filmowiec, Strauss, i muszę się pokazać. Sealfont podszedł do barku i odstawił szklankę na tacę. Trzej męŜczyźni wstali. - Jeszcze jedno, zanim wyjdziesz - powiedział Kressel, zmarszczywszy czoło. - A gdybyśmy obaj lub jeden z nas zdecydowali, Ŝe nie chcemy mieć nic wspólnego z... prośbą pana Loringa? - To odmówcie. - Adrian Sealfont podszedł do drzwi biblioteki. - Nie macie absolutnie Ŝadnych zobowiązań; chcę, Ŝeby to było całkiem jasne. Pan Loring zrozumie. Z tymi słowami rektor wyszedł do holu, zamykając za sobą drzwi. Strona 14 3 Trzej męŜczyźni pozostali w ciszy, stojąc bez ruchu, Usłyszeli trzask zamykanych drzwi frontowych. Kressel odwrócił się i spojrzał na Loringa. - Wygląda na to, Ŝe został pan zdany na własne siły. - Jestem do tego przyzwyczajony. MoŜe najpierw powiem kilka słów o sobie, co częściowo wytłumaczy nasze spotkanie. Przede wszystkim powinni panowie wiedzieć, Ŝe pracuję w departamencie sprawiedliwości, w Biurze Narkotyków. Kressel usiadł i pociągnął łyk ze szklanki. - Nie przyjechał pan chyba tutaj, Ŝeby nam powiedzieć, Ŝe czterdzieści procent studentów pali trawkę i zaŜywa róŜne inne świństwa? Bo jeśli tak, to dla nas nic nowego. - Nie, nie w tym celu przyjechałem. Zakładam, Ŝe panowie o tym wiedzą. Jak wszyscy. Choć nie byłbym pewien co do odsetka. MoŜe być zaniŜony. Matlock skończył bourbona i zdecydował się nalać sobie następną szklaneczkę. Idąc do krytego miedzią stolika barowego, powiedział: - MoŜe być zaniŜony czy zawyŜony, ale ogólnie rzecz biorąc, w porównaniu do innych ośrodków studenckich, nie ma powodu do paniki. - Słusznie. W kaŜdym razie jeśli o to chodzi. - A jest coś jeszcze? - Jak najbardziej. Loring podszedł do biurka Sealfonta i pochylił się, podnosząc z podłogi swoją teczkę. Było jasne, Ŝe rozmawiał przedtem z rektorem. PołoŜył ją na biurku i otworzył. Matlock wrócił na fotel. - Chciałbym panom coś pokazać. Loring sięgnął do teczki i wyjął grubą kartkę papieru listowego o srebrzystym odcieniu, ściętą ukośnie jakby gilotyną do papieru. Srebrna powierzchnia była zabrudzona, z licznymi odciskami palców i zatłuszczonymi plamami. Podszedł do fotela Matlocka i podał mu kartkę. Kressel wstał i zbliŜył się. - To chyba list. Lub oświadczenie. Z jakimiś liczbami - powiedział Matlock. - W języku francuskim; nie, moŜe włoskim. Nie mogę odcyfrować. - Bardzo dobrze, doktorze - pochwalił go Loring. - W jednym i drugim, bez przewagi Ŝadnego z nich. To dialekt korsykański w formie pisemnej. Nazywa się oltremontański i jest uŜywany w górach na południu. Podobnie jak etruski, nie jest do końca przetłumaczalny. Ale jeśli w tym dokumencie uŜyto szyfru, to jest on tak prosty, Ŝe nawet trudno nazwać go szyfrem. MoŜe zresztą wcale go nie szyfrowano, znaków jest i tak niewiele. Dość jednak, aby zdradzić nam to, co trzeba. - To znaczy co? - spytał Kressel, biorąc dziwnie wyglądający papier z rąk Matlocka. - Najpierw chciałbym wytłumaczyć, jak się dostał w nasze ręce. Bez tego, ta informacja nic panom nie powie. - Słuchamy. Kressel oddał brudną srebrną kartkę agentowi, który zaniósł ją na biurko i ostroŜnie włoŜył do teczki. - Jeden z kurierów narkotykowych - to jest człowiek, który jeździ w określone rejony dostaw z instrukcjami, pieniędzmi, wiadomościami - wyjechał z kraju sześć tygodni temu. Właściwie był więcej niŜ kurierem, miał całkiem wysoką pozycję w hierarchii dystrybucji; moŜna powiedzieć, Ŝe pojechał sobie nad Morze Śródziemne spędzić urlop przy pracy zawodowej. A moŜe sprawdzał inwestycje... W kaŜdym razie został zabity przez górali z Toros Daglari - to Turcja, rejon uprawy. Powiedziano nam, Ŝe zlikwidował tam interesy i Strona 15 nastąpiła strzelanina. UwaŜamy to za prawdopodobne; śródziemnomorskie rynki zaopatrzenia są zamykane na prawo i lewo i przenoszone do Ameryki Południowej... Ten papier znaleziono przy jego zwłokach, w pasie noszonym na ciele. Jak panowie widzą, zdąŜył przejść przez wiele rąk. Rósł w cenie w drodze z Ankary do Marakeszu. W końcu nabył go tajniak z Interpolu i przekazano go nam. - Z Toros Dag-coś-tam do Waszyngtonu. Ta kartka odbyła długą podróŜ - powiedział Matlock. - I kosztowną - dodał Loring. - Tylko Ŝe teraz nie jest w Waszyngtonie, a tutaj. Przybyła z Toros Daglari do Carlyle w stanie Connecticut. - Jak rozumiem, to coś znaczy. - Sam Kressel usiadł, patrząc z oczekiwaniem na agenta. - To znaczy, Ŝe informacje na tej kartce dotyczą waszej uczelni. Loring oparł się o biurko i mówił spokojnie, bez śladu emfazy. Jak nauczyciel stojący przed klasą, której trzeba wytłumaczyć nudny, ale konieczny do przyswojenia wzór matematyczny. - Z kartki wynika, Ŝe dziesiątego maja, od jutra za trzy tygodnie, odbędzie się pewna konferencja. Liczby na kartce to współrzędne geograficzne okolic Carlyle, dokładna długość i szerokość do jednej dziesiątej stopnia. Dokument umoŜliwia jego posiadaczowi wstęp na tę konferencję. Dla dodatkowej asekuracji kaŜda z takich kartek ma albo drugą pasującą do siebie połówkę, albo jest przecięta według innego wzoru, który moŜna dopasować. Nie znamy tylko dokładnego miejsca spotkania. - Chwileczkę. - Głos Kressela był opanowany, ale ostry. Wyczuwało się w nim zdenerwowanie. - Czy się pan aby zbytnio nie zagalopował, Loring? Podaje nam pan informacje, najwyraźniej poufne, zanim sprecyzował pan swoją prośbę. Władza administracyjna tego uniwersytetu nie ma zamiaru bawić się w agentów śledczych rządu. Zanim pan przejdzie do faktów, niech pan lepiej powie, czego pan chce. - Przepraszam, panie Kressel. Sam pan powiedział, Ŝe zostałem zdany na własne siły, i rzeczywiście. Pewno źle to rozgrywam. - Akurat. Jest pan ekspertem. - Poczekaj, Sam. - Matlock podniósł rękę uspokajającym gestem. Nagła wrogość Kressela wydawała mu się niczym nie uzasadniona. - Sealfont powiedział, Ŝe mamy prawo odmówić. Jeśli zechcemy skorzystać z tego prawa, a prawdopodobnie zechcemy, wolę wiedzieć, Ŝe zrobiliśmy to na podstawie własnego osądu a nie ślepej reakcji. - Nie bądź naiwny, Jim. Otrzymujesz poufne albo tajne informacje i tym samym, post factum, jesteś wciągnięty w sprawę. Nie moŜesz zaprzeczyć, Ŝe je otrzymałeś. Nie moŜesz powiedzieć, Ŝe nic nie wiesz. Matlock spojrzał na Loringa. - Czy to prawda? - Do pewnego stopnia, tak. Nie zamierzam kłamać. - Więc dlaczego mielibyśmy pana dalej słuchać? - PoniewaŜ Uniwersytet Carlyle jest w tym pogrąŜony po uszy i to od dobrych paru lat. I mamy krytyczną sytuację. Tak krytyczną, Ŝe zostały nam tylko trzy tygodnie, Ŝeby wykorzystać informację, którą posiadamy. Kressel wstał z fotela, wziął głęboki oddech i wolno wypuścił powietrze. - Najlepiej przedstawić kryzys, bez dowodów, i wymusić współpracę. Potem kryzys rozchodzi się po kościach, a akta wskazują, Ŝe uczelnia po cichu współpracowała z biurem śledczym. Tak było z Uniwersytetem Wisconsin. - Kressel odwrócił się do Matlocka. - Pamiętasz to, Jim? Sześć dni zamieszek. I pół semestru stracone na uspokojenie nastrojów. - To była sprawka Pentagonu - powiedział Loring. - Okoliczności były całkiem inne. Strona 16 - Myśli pan, Ŝe departament sprawiedliwości będzie im bardziej w smak? Niech pan przeczyta kilka studenckich gazetek. - Na litość boską, Sam, daj temu człowiekowi wytłumaczyć, o co chodzi. Jeśli nie chcesz słuchać, to idź. Ja chcę wiedzieć, co ma do powiedzenia. Kressel obrzucił Matlocka gniewnym spojrzeniem. - W porządku. Chyba rozumiem. Niech pan mówi, Loring. Tylko proszę pamiętać: Ŝadnych zobowiązań. I nie będziemy przyrzekać, Ŝe zachowamy wszystko w tajemnicy. - Liczę na panów zdrowy rozsądek. - To moŜe być błąd. - Kressel podszedł do baru i ponownie napełnił szklankę. Loring usiadł na brzegu biurka. - Zacznę od pytania. Czy mówi coś panom słowo “nemrod”? - “Nemrod” to imię hebrajskie - odpowiedział Matlock. - Ze Starego Testamentu. Potomek Noego, władca Niniwy i Babilonu. Legendarny dzielny myśliwy, co przesłoniło waŜniejszy fakt, Ŝe załoŜył, czy zbudował, liczne miasta w Asyrii i Mezopotamii. Loring uśmiechnął się. - Znów bardzo dobrze, doktorze. “Myśliwy” i “budowniczy”. Jednak chodzi mi o bardziej współczesne czasy. - Jeśli tak, to nic mi to nie mówi. A tobie, Sam? Kressel podszedł z powrotem do fotela, niosąc szklankę. - Mnie teŜ nie. Nie wiedziałem nawet tego, co przed chwilą powiedziałeś. Myślałem, Ŝe nemrod to rodzaj muszki wędkarskiej. UŜywanej na pstrągi. - Więc najpierw naświetlę trochę tło... Nie zamierzam nudzić panów danymi statystycznymi na temat narkotyków, z pewnością jesteście nimi bombardowani bez przerwy. - Bez przerwy - zgodził się Kressel. - Ale jest teŜ osobna statystyka geograficzna, o której moŜecie nie wiedzieć. OtóŜ obrót narkotykami w stanach Nowej Anglii rośnie znacznie szybciej niŜ w innych częściach kraju. Tworzy to juŜ zatrwaŜający schemat. Od 1968 roku systematycznie spada tu skuteczność naszych działań... Patrząc z perspektywy geograficznej, w Kalifornii, Illinois, Luizjanie kontrola antynarkotykowa poprawiła się do tego stopnia, Ŝe przynajmniej udało się spłaszczyć krzywą wzrostu. Na nic więcej nie moŜemy liczyć, dopóki ustalenia międzynarodowe nie będą skuteczniejsze. Ale nie dotyczy to Nowej Anglii. W tym rejonie mamy do czynienia z lawinową ekspansją. Uderza to szczególnie w ośrodki uczelniane. - Skąd wiecie? - spytał Matlock. - Są dziesiątki sposobów i zawsze jest za późno, Ŝeby zapobiec dystrybucji. Informatorzy, oznakowane partie towaru znad Morza Śródziemnego, z Azji i Ameryki Łacińskiej, wytropione depozyty w Szwajcarii. To rzeczywiście poufny materiał. - Loring spojrzał na Kressela i uśmiechnął się. - Doprawdy zupełnie was nie rozumiem - powiedział Kressel z nutą niechęci. - Wydawałoby się, Ŝe skoro moŜecie udowodnić te zarzuty, to dlaczego nie zrobicie tego publicznie i to z wielkim hukiem? - Mamy swoje powody. - Zapewne teŜ poufne - mruknął Kressel z lekkim niesmakiem. - To nie ma w tej chwili nic do rzeczy - uciął agent. - W najbardziej prestiŜowych uczelniach wschodniego wybrzeŜa, duŜych i małych - jak Princeton, Amherst, Harvard, Vassar, Williams, Carlyle - spory procent studentów stanowią dzieci waŜnych osobistości z wyŜszych sfer, zwłaszcza rządowych i przemysłowych. To daje duŜe pole do szantaŜu. Tacy ludzie jak ognia boją się skandalu na tle narkotyków. - Przyjmując, Ŝe to co pan mówi jest prawdą - przerwał Kressel - choć osobiście wątpię, mamy tu mniej kłopotów niŜ większość innych uczelni na północnym wschodzie. - Wiemy o tym. I wiemy teŜ chyba dlaczego. Strona 17 - To brzmi bardzo tajemniczo, panie Loring. NiechŜe pan wreszcie powie, co ma do powiedzenia. - Matlock nie lubił zabawy w kotka i myszkę. - KaŜda siatka dystrybucyjna, zdolna systematycznie obsługiwać, powiększać i kontrolować cały rejon danego kraju, musi mieć swoją bazę operacyjną. Biuro, księgowość i tak dalej, słowem, posterunek dowodzenia. OtóŜ, wierzcie mi, panowie, lub nie, ale taka baza operacyjna, posterunek dowodzenia zajmujący się przerzutami narkotyków do wszystkich stanów Nowej Anglii mieści się właśnie na terenie Uniwersytetu Carlyle. Samuel Kressel, prorektor do spraw studenckich, upuścił szklankę na parkiet Adriana Sealfonta. Ralph Loring kontynuował swoją nieprawdopodobną historię. Matlock i Kressel siedzieli bez ruchu w fotelach. Kilka razy podczas jego spokojnej, metodycznej relacji Kressel usiłował przerywać i protestować, ale rzeczowe słowa narratora nie zostawiały miejsca na jałowe spory. Obserwacja Uniwersytetu Carlyle zaczęła się półtora roku temu. Została wywołana odkryciem księgi rachunkowej przez francuską Suret podczas jednego z licznych polowań na narkotyki w Marsylii. Kiedy stwierdzono, Ŝe musiała być prowadzona w Ameryce, za zgodą Interpolu przesłano ją do Waszyngtonu. Raz po raz przy poszczególnych pozycjach w rejestrze pojawiał się zapisek “C-22-59”, zawsze z imieniem “Nemrod”. Liczby oznaczone stopniami odcyfrowano jako współrzędne geograficzne północnego Connecticut, ale brakowało dziesiętnych. Po prześledzeniu setek potencjalnych szlaków transportu wiodących z atlantyckich portów i z lotnisk powiązanych z operacją marsylską, wyznaczono okolice Carlyle i poddano je ścisłej obserwacji. W ramach obserwacji załoŜono podsłuch telefoniczny u osób, o których wiedziano, Ŝe zajmują się rozprowadzaniem narkotyków z takich miejscowości jak Nowy Jork, Hartford, Boston i New Haven. Nagrano na taśmy rozmowy ludzi ze świata podziemnego. Wszystkie rozmowy z Carlyle dotyczące narkotyków prowadzono z automatów. Utrudniało to podsłuch, ale nie uniemoŜliwiało. Znów te nasze tajne metody. W miarę zbierania materiału informacyjnego, wyszedł na jaw zdumiewający fakt. Grupa z Carlyle była niezaleŜna. Nie miała Ŝadnych formalnych powiązań ze zorganizowanym światem przestępczym, nie przynaleŜała do Ŝadnej struktury. Posługiwała się znanymi przestępcami, ale sama nie świadczyła im usług. Stanowiła ściśle powiązaną odrębną całość, obejmującą swoimi wpływami większość uniwersytetów w Nowej Anglii. I najwyraźniej nie ograniczała się tylko do narkotyków. Istnieją dowody, Ŝe objęła teŜ kontrolą hazard, prostytucję a nawet rozdział posad wśród absolwentów wyŜszych uczelni. Ponadto moŜna było odnieść wraŜenie, Ŝe za zyskami z działalności przestępczej kryje się jakiś cel, jakiś zamiar. Grupa z Carlyle mogła uzyskać o wiele większe profity o wiele mniejszym kosztem robiąc interesy bezpośrednio ze znanymi przestępcami, dostawcami towaru na kaŜdym rynku. Tymczasem wydała mnóstwo pieniędzy, Ŝeby załoŜyć własną organizację. Jest sama sobie panem, sama kontroluje własne źródła dostaw i dystrybucję. Ale jej ostateczne cele pozostają niejasne. W końcu stała się tak potęŜna, Ŝe zagroziła przywódcom zorganizowanej mafii na północnym wschodzie. Z tego powodu szefowie świata podziemnego zaŜądali konferencji z ludźmi stojącymi na czele organizacji z Carlyle. Kluczowym słowem, oznaczającym grupę albo pojedynczego człowieka, jest tu “Nemrod”. Celem tej konferencji, o ile moŜna się zorientować, jest osiągnięcie porozumienia między Nemrodem a bossami podziemia, którzy czują się zagroŜeni jego niebywałą ekspansją. Na konferencję przybędą dziesiątki znanych i nie znanych przestępców ze wszystkich stanów Nowej Anglii. Strona 18 - Panie Kressel - Loring zwrócił się do prorektora i chwilę się zawahał. - Jak przypuszczam ma pan listę - studentów, wykładowców, personelu - ludzi, o których pan wie lub podejrzewa, Ŝe są wplątani w narkotyki. Większość uczelni ma takie listy. - Nie odpowiem na to pytanie. - To juŜ wystarczająca odpowiedź - powiedział Loring spokojnie, a nawet Ŝyczliwie. - Nic podobnego! Macie w waszej firmie zwyczaj przyjmowania za pewnik tego, w co chcecie wierzyć. - Dobrze, dobrze, czuję się skarcony. Ale nawet gdyby odpowiedział pan twierdząco, nie miałem zamiaru o nią prosić. Chciałem tylko powiedzieć panu, Ŝe my mamy taką listę. Lepiej, Ŝeby pan wiedział. Kressel zrozumiał, Ŝe wpadł w pułapkę; szczerość Loringa tylko jeszcze bardziej go rozzłościła. - Z pewnością macie. - Nie muszę dodawać, Ŝe z chęcią ją panu udostępnimy. - Obejdzie się. - Jesteś uparty jak muł - powiedział Matlock. - Dlaczego chowasz głowę w piasek? Zanim Kressel zdąŜył odpowiedzieć, głos zabrał Loring. - Pan prorektor wie, Ŝe zawsze moŜe zmienić zdanie. I zgodziliśmy się przecieŜ, Ŝe nie ma tu kryzysu. To zdumiewające, ile osób czeka, aŜ im się zawali dach nad głową, zanim poproszą o pomoc. Albo ją przyjmą. - Ale nie ma nic zdumiewającego w tym, z jaką łatwością pańska firma potrafi zamienić trudną sytuację w katastrofę, prawda? - odparował Kressel wrogo. - Zdarzało nam się popełniać błędy. - Skoro macie nazwiska - ciągnął Kressel - dlaczego nie weźmiecie się za tych ludzi? Zostawcie nas w spokoju, sami zróbcie swoją brudną robotę. Aresztujcie ich, przedstawcie zarzuty. Nie kaŜcie nam tego robić za siebie. - Wcale nie mamy takiego zamiaru... Poza tym większość naszych dowodów jest nie do ujawnienia. - Tak właśnie myślałem - warknął Kressel. - I cóŜ byśmy przez to zyskali? Co wy byście zyskali? Zwinęlibyśmy kilkuset palaczy marihuany, kilkudziesięciu amatorów prochów, jakichś drobnych narkomanów i podrzędnych handlarzy. Czy pan nie rozumie, Ŝe to niczego nie rozwiązuje? - Co nas sprowadza do punktu wyjścia i tego, czego pan naprawdę chce, tak? - Matlock zagłębił się znów w fotelu i uwaŜnie obserwował elokwentnego agenta. - Tak - potwierdził Loring miękko. - Chcemy Nemroda. Chcemy znać miejsce tej konferencji dziesiątego maja. MoŜe to być gdziekolwiek w promieniu od osiemdziesięciu do stu sześćdziesięciu kilometrów. Chcemy być na to przygotowani. Chcemy połoŜyć kres dystrybucji narkotyków i złamać kark organizacji Nemrod z przyczyn daleko wykraczających poza Uniwersytet Carlyle. - W jaki sposób? - zapytał James Matlock. - Rektor Sealfont juŜ to powiedział. Przez infiltrację... Doktorze Matlock, jest pan, jak się to określa w kołach wywiadowczych, osobą wysoce mobilną w swoim środowisku. Jest pan akceptowany przez róŜne, nawet zwalczające się strony - zarówno wśród wykładowców jak i wśród studentów. My mamy nazwiska, pan ma mobilność. - Loring sięgnął do teczki i wyjął ucięty skośnie papier listowy - Gdzieś tutaj jest informacja, której potrzebujemy. Gdzieś tutaj jest ktoś; kto ma taką samą kartkę; ktoś kto wie to, co my musimy wiedzieć. James Barbour Matlock siedział nieruchomo w fotelu, wpatrując się w agenta rządowego. Zarówno Loring jak i Kressel wiedzieli, o czym myśli. James Matlock miał przed oczyma pewien dzień trzy, właściwie niemal juŜ cztery lata temu. I pewnego jasnowłosego, Strona 19 dziewiętnastoletniego chłopca, który był moŜe niezbyt dojrzały na swój wiek, ale z gruntu dobry i uczciwy. Chłopca z problemami. Znaleziono go podobnie jak tysiące mu podobnych w tysiącach miast i miasteczek w całym kraju. Robota innego Nemroda. Brat Matlocka, David, wbił sobie igłę w prawe ramię i wstrzyknął trzydzieści miligramów białego płynu. Zrobił to na łódce w cichej zatoce Cape Cod. Mała Ŝaglówka dryfując dopłynęła do trzcin w pobliŜu brzegu; kiedy ją znaleziono, chłopak juŜ nie Ŝył. Matlock podjął decyzję. - MoŜe mi pan przekazać te nazwiska? - Mam je ze sobą. - Zaraz, chwileczkę. - Kressel wstał i kiedy się odezwał, w jego tonie nie było złości tylko strach. - Czy zdaje pan sobie sprawę, o co go pan prosi? Nie ma Ŝadnego doświadczenia w tego typu działalności. Jest niewyszkolony. UŜyjcie jednego z własnych ludzi. - Nie ma na to czasu. Nie mamy jak wstawić własnego człowieka. Będziemy go chronić, pan moŜe w tym pomóc. - Mogę pana powstrzymać! - Nie, Sam, nie moŜesz - powiedział Matlock z fotela. - Jim, na miłość boską, czy masz pojęcie, czego on od ciebie chce? Jeśli w tym, co mówił, jest choć krztyna prawdy, znajdziesz się w najgorszej z moŜliwych pozycji - informatora. - Nie musisz się w to angaŜować. Moja decyzja nie musi być twoją decyzją. MoŜe byś poszedł do domu? - Matlock wstał i ruszył wolno do barku niosąc szklankę. - To juŜ niemoŜliwe i on dobrze o tym wie - odparł Kressel, zwracając się do agenta. Loring poczuł smutek. Matlock był zacnym człowiekiem; podjął się tego zadania, bo uwaŜał, Ŝe ma dług do spłacenia. A wszystko zostało na zimno, profesjonalnie zaaranŜowane, prowadząc go tym samym na niemal pewną śmierć. Straszna cena, ale cel był tego wart. Konferencja była tego warta. Nemrod był tego wart. Ta konkluzja pocieszyła Loringa. I pozwoliła mu kontynuować operację. Strona 20 4 Nic nie mogło być zapisane na papierze, wszystkie instrukcje Loring podawał wolno, wielokrotnie je powtarzając. Ale był profesjonalistą i wiedział, jak waŜne są chwile przerw w trakcie przyswajania sobie zbyt wielu informacji na raz. Podczas tych przerw próbował wyciągnąć Matlocka na spytki, dowiedzieć się czegoś więcej o człowieku, którego Ŝycie zostało tak łatwo spisane na straty. Była juŜ niemal północ, Sam Kressel wyszedł przed ósmą. Nie było ani potrzebne, ani wskazane, Ŝeby uczestniczył w precyzowaniu szczegółów. Był łącznikiem, pionkiem, nie główną figurą. Kressel nie miał nic przeciwko zostawieniu ich samych. Ralph Loring szybko zrozumiał, Ŝe Matlock jest osobą skrytą. Jego odpowiedzi na niewinnie sformułowane pytania były krótkie, wymijające, wnoszące niewiele nowego. Po chwili Loring dał spokój. Matlock zgodził się wykonać określone zadanie, a nie ujawniać swoje myśli czy motywacje. To nie było konieczne, Loring znał te ostatnie. W gruncie rzeczy jedynie to się liczyło. Właściwie nawet wolał nie poznawać go zbyt blisko. Matlock z kolei, starając się zapamiętać skomplikowane informacje, rozwaŜał przy okazji własne Ŝycie, zastanawiając się, dlaczego go wybrano. Był zaintrygowany oceną, która określiła go mianem: “mobilny” - cóŜ za okropne wyraŜenie! Jednak wiedział, Ŝe ten termin pasuje do niego jak ulał. Rzeczywiście był mobilny. Zawodowi śledczy, psychologowie, czy kimkolwiek oni byli, mieli rację. Ale wątpił, by rozumieli przyczyny kryjące się za tą jego... “moblinością”. Świat akademicki był dla niego schronieniem, azylem. Nie celem wygórowanych ambicji. Uciekł w ten świat, aby zyskać na czasie, przeorganizować swoje rozsypujące się Ŝycie, przemyśleć wszystko od nowa. śeby “uporządkować sobie pewne sprawy”, mówiąc językiem potocznym. Próbował wytłumaczyć to Ŝonie, swojej uroczej, ślicznej, bystrej i całkiem pustej Ŝonie, która myślała, Ŝe stracił rozum. Co było do porządkowania, gdy się miało “cudowną” pracę, “cudowny” dom, “cudowny” klub i “cudowne” Ŝycie towarzyskie w odpowiednich kołach? Nie widziała, co takiego naleŜałoby tu przemyśleć. I on ją rozumiał. Ale w jego oczach ten świat stracił swoje znaczenie. Zaczął się od niego oddalać w wieku dwudziestu kilku lat, podczas ostatniego roku w Amherst. A ostatecznie zerwał z nim po doświadczeniach w wojsku. Nie spowodował tego Ŝaden szczególny incydent. Samo zerwanie teŜ nie nastąpiło gwałtownie, chociaŜ gwałt i przemoc wczesnych dni w Sajgonie odegrały swoją rolę. Wszystko zaczęło się jeszcze w domu - gdzie zwykle akceptuje się lub odrzuca dany styl Ŝycia - od serii kłótni z ojcem. Stary dŜentelmen - zbyt stary, zbyt upozowany na dŜentelmena - czuł się w prawie wymagać lepszych wyników od swojego pierworodnego. Bez względu na kierunek i cel. Starszy pan Matlock naleŜał do innej epoki - jeśli nie do innego wieku - i uwaŜał, Ŝe dystans między ojcem i synem jest rzeczą poŜądaną, a ten ostatni nie ma nic do gadania, dopóki się nie sprawdzi na stanowisku. W tym celu naleŜało nim odpowiednio kierować. Innymi słowy, ojciec przypominał łaskawego władcę, który po latach rządzenia nie dopuszcza myśli, aby jego prawowity potomek mógł zrzec się tronu. Matlock senior nie wyobraŜał sobie, aby syn miał nie przejąć po nim prowadzenia interesów. Licznych interesów. Natomiast Matlock junior doskonale to sobie wyobraŜał. I to coraz częściej. Myśl o przejęciu “królestwa” ojca napawała go nie tylko niechęcią, ale i strachem. Nie znajdował przyjemności w naciskach i manipulacjach stosowanych przez świat finansjery, a odwrotnie: bał się wykazać niekompetencją, tym bardziej wyrazistą na tle zdecydowanej, dominującej