Renegat - Witold J. Ławrynowicz

Szczegóły
Tytuł Renegat - Witold J. Ławrynowicz
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Renegat - Witold J. Ławrynowicz PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Renegat - Witold J. Ławrynowicz PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Renegat - Witold J. Ławrynowicz - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Wi​told J. Ław​r y ​no​wicz Re​ne​gat Re​dak​c ja Mał​go​rza​ta Pi​lec​k a Pro​j ekt okład​ki Mi​k o​łaj Ja​strzęb​ski Kon​wer​sja do wer​sij elek​tro​nicz​nej Mi​ko​łaj Ja​strzęb​ski (epub@mi​ko​laj.co) Zdję​c ie na okład​c e przed​sta​wia bu​dy ​nek po​sel​stwa so​wiec​kie​go przy ul. Po​znań​skiej 15 w War​- sza​wie © Co​py ​r i​ght by Wi​told J. Ław​r y ​no​wicz © Co​py ​r i​ght for this edi​tion by LTW ISBN 978-83-7565-440-0 Wy​daw​nic​t wo LTW ul. Sa​wic​kiej 9, Dzie​ka​nów Le​śny 05-092 Ło​m ian​ki tel. 22 751–25–18 www.ltw.com.pl Strona 3 Spis treści Strona redakcy jna Pro​log Roz​dział I Roz​dział II Roz​dział III Roz​dział IV Roz​dział V Roz​dział VI Roz​dział VII Roz​dział VIII Roz​dział IX Roz​dział X Roz​dział XI Roz​dział XII Roz​dział XIII Epi​log Strona 4 Mo​jej Mat​c e, war​sza​wian​c e przez 92 lata, po​świę​c am – au​tor Strona 5 Prolog Mo​skwa – li​sto​pad 1920 Nad „ofi​c jal​ną” Mo​skwą wi​sia​ła za​tę​c hła at​m os​f e​r a roz​r a​c hun​ków i wza​j em​ny ch re​kry ​m i​- na​c ji za prze​gra​ną woj​nę z Pol​ską. Na​stro​j e po​gar​sza​ła trwa​j ą​c a od kil​ku dni nie​prze​r wa​na je​- sien​na mżaw​ka, któ​r a wie​c zo​r a​m i za​m a​r za​ła na uli​c ach. Wpraw​dzie urzę​do​wa pro​pa​gan​da prze​- sta​wia​ła wy ​nik woj​ny jako zwy ​c ię​ski re​m is – Po​la​c y za​trzy ​m a​li na​tar​c ie i roz​po​c zę​li roz​m o​wy po​ko​j o​we, jed​nak ko​r y ​ta​r ze Krem​la hu​c za​ły wprost od wza​j em​ny ch oskar​żeń, a po​szu​ki​wa​nie win​ny ch trwa​ło od mie​się​c y. Dla każ​de​go ofi​c e​r a Szta​bu Ge​ne​r al​ne​go Ro​bot​ni​c zo-Chłop​skiej Ar​- mii Czer​wo​nej nie by ło ta​j em​ni​c ą, że marsz na Za​c hód za​koń​c zy ł się pod War​sza​wą, a bi​twa nad Nie​m nem spo​wo​do​wa​ła utra​tę le​d​wo upo​r ząd​ko​wa​ny ch ar​m ii Fron​tu Za​c hod​nie​go i ogrom​ną próż​nię ope​r a​c y j​ną. Ar​m ia Czer​wo​na stra​c i​ła tak wie​lu ofi​c e​r ów i żoł​nie​r zy, że nie by ło komu bro​nić dro​gi na wschód. Po​la​c y, gdy ​by chcie​li, mo​gli​by pra​wie bez opo​r u ma​sze​r o​wać na Mo​- skwę. Ale sta​nę​li, i to dało pod​sta​wę twier​dze​niom, że woj​na nie by ła prze​gra​na. Ga​ze​ty po​da​ły do wia​do​m o​ści, że „ja​śnie​pań​ska Pol​ska”, w oba​wie przed nie​unik​nio​ny m kontr​a ta​kiem wojsk Ar​- mii Czer​wo​nej, wo​la​ła za​wrzeć po​kój. Ty l​ko nikt w szta​bie nie wie​dział, skąd te woj​ska mia​ły ​by przy ​by ć. Zdol​ne do dal​szy ch dzia​łań dy ​wi​zje by ły zwią​za​ne wal​ka​m i na Sy ​be​r ii prze​c iw​ko in​ter​- wen​tom 1 i na Kry ​m ie prze​c iw​ko Wran​glo​wi, od​wo​dów nie by ło. Ro​zejm z Pol​ską przed​sta​wia​no jako suk​c es, na​to​m iast od​wrót spod War​sza​wy w po​dejrz​li​wej at​m os​f e​r ze pa​nu​j ą​c ej na Krem​lu po​wo​li za​c zy ​nał na​bie​r ać kształ​tów zdra​dy. Win​ny ch tej zdra​dy za​wzię​c ie po​szu​ki​wa​no i do​słow​- nie każ​dy mógł zo​stać oskar​żo​ny. Po roz​po​c zę​c iu ne​go​c ja​c ji po​ko​j o​wy ch z Pol​ską prze​wod​ni​c zą​c y Rady Ko​m i​sa​r zy Lu​do​- wy ch Wło​dzi​m ierz Il​j icz Le​nin nie zre​zy ​gno​wał ze swo​ich wiel​kich pla​nów. Po​m ost do pro​le​ta​r ia​- tu Eu​r o​py, ja​kim by ła Pol​ska, obro​nił się przed in​wa​zją i Ar​m ia Czer​wo​na nie zdo​ła​ła po​łą​c zy ć się z kla​są ro​bot​ni​c zą Nie​m iec, ale to nie ozna​c za​ło po​r zu​c e​nia idei zbu​do​wa​nia Wszech​świa​to​wej Re​pu​bli​ki Rad. Le​nin uwa​żał, że re​wo​lu​c ja do dal​sze​go roz​wo​j u po​trze​bo​wa​ła wspar​c ia pro​le​ta​- ria​tu Nie​m iec z ich ogrom​ną bazą prze​m y ​sło​wą, na​to​m iast za​m knię​ta w gra​ni​c ach Ro​sji za​du​si się i upad​nie. W jego prze​świad​c ze​niu je​dy ​ny m ra​tun​kiem by ło roz​sze​r ze​nie idei re​wo​lu​c ji so​- cjal​nej na inne kra​j e i na​r o​dy. Nie​po​wo​dze​nie pod War​sza​wą od​wle​ka​ło w cza​sie roz​prze​strze​nie​- nie my ​śli so​c ja​li​sty cz​nej po świe​c ie, ale nie ozna​c za​ło jej koń​c a. W po​j ę​c iu Le​ni​na i ota​c za​j ą​- cy ch go ko​m u​ni​stów Pol​ska sta​ła się pań​stwem bu​f o​r o​wy m za​gra​dza​j ą​c y m bol​sze​wi​kom dro​gę do Eu​r o​py. Po​ko​nać Pol​skę ozna​c za​ło oba​lić po​r zą​dek wer​sal​ski i roz​po​c ząć świa​to​wą re​wo​lu​c ję. Sko​r o jed​nak Pol​ska, an​ty ​bol​sze​wic​ki sza​niec En​ten​ty, od​par​ła na​j azd, na​le​ża​ło po​dejść do pro​ble​- mu w od​m ien​ny spo​sób i za​c ząć dłu​go​f a​lo​wą pra​c ę nad zmięk​c ze​niem prze​c iw​ni​ka. Dy ​r ek​ty ​wy nie zo​sta​ły jesz​c ze wy ​da​ne, Po​lit​biu​r o mia​ło za​le​d​wie mgli​ste po​j ę​c ie o no​wy ch kie​r un​kach dzia​- ła​nia, ale cel re​wo​lu​c ji so​c jal​nej by ł prze​c ież nie​zmien​ny. Wy ​wiad nie​prze​r wa​nie pra​c o​wał nad zdo​by ​c iem no​wy ch in​f or​m a​c ji o prze​c iw​ni​ku. Pod​j ę​- to dłu​go​dy ​stan​so​we dzia​ła​nia ob​li​c zo​ne nie na do​r aź​ny zy sk, ale na two​r ze​nie ośrod​ków wy ​wia​du, któ​r y ch za​da​niem by ło pod​m i​no​wa​nie struk​tu​r y pań​stwa pol​skie​go, po​zna​nie sy s​te​m u obron​ne​go i umiesz​c ze​nie agen​tów we wła​dzach cy ​wil​ny ch oraz woj​sko​wy ch. Z na​tu​r y rze​c zy te dzia​ła​nia Strona 6 mu​sia​ły trwać la​ta​m i. Po​dmuch po​wie​trza wpa​da​j ą​c y przez rap​tow​nie otwar​te drzwi po​de​r wał pa​pie​r y na biur​ku. Drzwi trza​snę​ły pchnię​te sil​ny m ra​m ie​niem i cięż​kie kro​ki za​dud​ni​ły o drew​nia​ną pod​ło​gę. Sie​- dzą​c y za biur​kiem szef Wy ​dzia​łu Za​gra​nicz​ne​go Cze​ka z nie​c ier​pli​wo​ścią pod​niósł gło​wę znad czy ​ta​ny ch pa​pie​r ów. Nie​za​do​wo​lo​ny z prze​r wa​nia mu pra​c y spoj​r zał nie​c hęt​nie na in​tru​za. Ja​- kow Chri​sto​f o​r o​wicz Daw​tian wła​śnie roz​po​c zął pra​c ę w nowo utwo​r zo​ny m de​par​ta​m en​c ie wy ​- wia​du za​gra​nicz​ne​go i do​pie​r o za​po​zna​wał się z wy ​zna​c zo​ny ​m i mu za​da​nia​m i. Pod​c ho​dził do pra​c y z ener​gią i w cią​gu pierw​szy ch dni urzę​do​wa​nia wy ​dał już wstęp​ne po​le​c e​nia ma​j ą​c e na celu stwo​r ze​nie siat​ki w Pol​sce. Roz​po​c zął or​ga​ni​za​c ję grup dy ​wer​sy j​ny ch, któ​r y ch za​da​niem by ło sia​nie nie​po​ko​j u w stre​f ie przy ​gra​nicz​nej, ale jed​no​c ze​śnie za​c zął my ​śleć o przy ​go​to​wa​niu wy ​szko​lo​ny ch agen​tów zdol​ny ch do prze​pro​wa​dze​nia głę​bo​kie​go wy ​wia​du. Czy ​tał wła​śnie ra​port z Po​le​sia, któ​r e z ra​c ji ukształ​to​wa​nia geo​gra​f icz​ne​go sta​no​wi​ło zna​ko​m i​ty te​r en do prze​r zu​c a​nia szpie​gów przez gra​ni​c ę, nie mógł za​tem spo​glą​dać ży cz​li​wie na na​trę​ta. Alek​siej Pro​ta​sow, pod​wład​ny i chwi​lo​wo pra​wa ręka Daw​tia​na, z sze​r o​kim uśmie​c hem na twa​r zy i bły sz​c zą​c y ​m i ocza​m i szy b​ko zbli​ży ł się do usta​wio​ne​go na środ​ku du​żej sali biur​ka, za któ​r y m sie​dział jego prze​ło​żo​ny. – Zna​la​złem kan​dy ​da​ta, to​wa​r zy ​szu ko​m i​sa​r zu – po​wie​dział Alek​siej Pro​ta​sow, kła​dąc obie dło​nie na brze​gu biur​ka i po​c hy ​la​j ąc się do przo​du. Roz​pie​r a​ła go ra​dość z wy ​peł​nie​nia trud​ne​go za​da​nia i nie mógł od​m ó​wić so​bie na​ty ch​m ia​sto​we​go za​m el​do​wa​nia prze​ło​żo​ne​m u o wy ​ko​na​niu roz​ka​zu. – Do​sko​na​ły kan​dy ​dat. Czło​wiek, któ​r y pa​su​j e do le​gen​dy. Ide​owy bol​sze​wik i czy ​sty Po​- lak. Lep​sze​go nie da się ni​g​dzie zna​leźć. – Ach, to wy, Alek​siej. Moż​na po​m y ​śleć, że de​ni​ki​now​c y wdar​li się na Kreml i wpa​dli do mo​j e​go biu​r a – po​wie​dział sar​ka​sty cz​nie Ja​kow Daw​tian, nie wy ​ka​zu​j ąc za​in​te​r e​so​wa​nia sa​m y m mel​dun​kiem. – Sia​daj​c ie. Po​r oz​m a​wia​m y o ty m. Czy to pew​ny czło​wiek? Szef INO2, jak w skró​c ie na​zy ​wa​no Wy ​dział Za​gra​nicz​ny, czy ​li wy ​wiad Cze​ka, odło​ży ł pió​- ro i za​m knął tecz​kę, nad któ​r ą pra​c o​wał. Wie​r zy ł swo​j e​m u współ​pra​c ow​ni​ko​wi, ale to nie ozna​- cza​ło, że miał po​dzie​lić się z nim wie​dzą, któ​r ej tam​ten nie po​trze​bo​wał. Ge​stem ręki wska​zał Pro​- ta​so​wo​wi krze​sło przed biur​kiem, a sam oparł się łok​c ia​m i o blat. Na po​m y sł prze​pro​wa​dze​nia da​le​ko​sięż​nej ak​c ji wy ​wro​to​wej Daw​tian wpadł na po​c ząt​ku mie​sią​c a i zle​c ił swo​j e​m u pod​ko​m end​ne​m u zna​le​zie​nie wła​ści​we​go czło​wie​ka do wy ​ko​na​nia za​- da​nia. Od po​c ząt​ku zda​wał so​bie spra​wę, że wier​ność ide​olo​gii bol​sze​wic​kiej by ła naj​waż​niej​- szy m wy ​m a​ga​niem wo​bec kan​dy ​da​ta na szpie​ga. Li​sta wa​r un​ków, ja​kie mu​siał speł​niać kan​dy ​- dat, obej​m o​wa​ła pol​skie po​c ho​dze​nie, a to stwa​r za​ło do​dat​ko​wą trud​ność – Po​la​c y wpraw​dzie by li ide​owi, ale zwy ​kle by li rów​nież pa​trio​ty cz​nie na​sta​wie​ni do swo​j e​go świe​żo od​two​r zo​ne​go kra​j u. Przy ty m po​c ho​dze​nie spo​łecz​ne nie​ko​niecz​nie wska​zy ​wa​ło na wier​ność ide​olo​gii, prze​c ież oprócz stra​te​gii Pił​sud​skie​go to pa​trio​ty zm chło​pów obro​nił Pol​skę w le​c ie 1920 roku. Pol​scy chło​- pi nie przy ​j ę​li ide​olo​gii bol​sze​wic​kiej i sta​nę​li do obro​ny wła​sne​go kra​j u. Ide​owość agen​ta mu​sia​- ła by ć do​dat​ko​wo moc​no ugrun​to​wa​na, gdy ż Daw​tian prze​wi​dy ​wał dłu​go​ter​m i​no​wą dzia​łal​ność we wro​gim kra​j u i w wa​r un​kach luk​su​so​we​go ży ​c ia. Wszy st​ko ra​zem zmu​sza​ło do sta​r an​ne​go po​- szu​ki​wa​nia od​po​wied​nie​go kan​dy ​da​ta. Daw​tian nie mógł by ć pe​wien, czy jego czło​wiek nie zdra​- dzi pod wpły ​wem uczuć pa​trio​ty cz​ny ch albo z przy ​wią​za​nia do zby t​ku nie przej​dzie na stro​nę Po​- Strona 7 la​ków. Stąd jego py ​ta​nie. Wie​dział, jaką otrzy ​m a od​po​wiedź, nie o to cho​dzi​ło, chciał mieć w ręku do​wód, że w wy ​pad​ku zdra​dy bę​dzie mógł winą obar​c zy ć Pro​ta​so​wa. – Nie ma lep​sze​go bol​sze​wi​ka – od​parł Pro​ta​sow, sia​da​j ąc na trzesz​c zą​c e krze​sło. – Zu​peł​nie pew​ny. Po​lak z miesz​c zań​skiej ro​dzi​ny, oj​c iec by ł le​wi​c u​j ą​c y m na​uczy ​c ie​lem, mat​ka do​r a​bia​ła szy ​c iem w domu. Oby ​dwo​j e ro​dzi​c e zgi​nę​li po za​j ę​c iu Kow​la przez Po​la​ków w 1919 roku. – Za​m or​do​wa​ni przez Po​la​ków? – prze​r wał mu Daw​tian. – Jak to by ło, tego nikt już nie doj​dzie. – Pro​ta​sow wzru​szy ł ra​m io​na​m i. – Bar​dak by ł taki, że kto to wie. Ale on wie​r zy, że ro​dzi​c ów zli​kwi​do​wał pol​ski wy ​wiad w od​we​c ie za dzia​łal​ność so​c ja​- li​sty cz​ną. Chło​pak dzia​łał w na​szy ch or​ga​ni​za​c jach od gim​na​zjum. In​te​li​gent​ny i oczy ​ta​ny. Ma wy ​kształ​c e​nie, stu​dio​wał na Wy ​dzia​le Pra​wa w Pio​tro​gro​dzie jesz​c ze przed woj​ną. Po​tem go zmo​bi​li​zo​wa​li i zo​stał lejt​nan​tem, ale ty le uzy ​ska​li, że im rady żoł​nier​skie za​kła​dał w 81 puł​ku pie​- cho​ty. Od koń​c a 1919 roku jest w Cze​ka w Pio​tro​gro​dzie. Zdol​ny pra​c ow​nik, szcze​gól​nie cię​ty na Po​la​ków, aż trze​ba go pil​no​wać, bo po​tra​f i prze​sa​dzić. Pra​c o​wał jako taj​ny agent, od​zna​c zy ł się. To​wa​r zy sz Dzier​ży ń​ski chciał za​brać go ze sobą do dzia​łań na te​r e​nie Pol​skiej So​c ja​li​sty cz​nej Re​- pu​bli​ki Rad, ale to nam nie wy ​szło i wró​c ił do Pio​tro​gro​du. – Spraw​dzo​ny cze​ki​sta, to do​brze – mruk​nął do sie​bie Daw​tian. – To​wa​r zy sz Dzier​ży ń​ski ma do nie​go za​ufa​nie, a to bar​dzo do​brze. Mo​że​m y za​tem za​c ząć dzia​ła​nie. Zro​bi​m y tak: prze​szko​li​c ie go w za​kre​sie dzia​łań agen​tu​r al​ny ch. Ty l​ko krót​ki kurs. Wie​c ie: na​wią​za​nie kon​tak​tów, prze​ka​zy ​wa​- nie in​f or​m a​c ji, ma​sko​wa​nie przed kontr​wy ​wia​dem. Znaj​dzie​c ie mu na​zwi​sko – pol​skie, do​bre, ale nie ary ​sto​kra​ty cz​ne. Pa​no​wie wszy ​scy zna​j ą się mię​dzy sobą i ła​two roz​po​zna​j ą pod​r zu​c o​ne​go im agen​ta, za​tem ład​ne pol​skie na​zwi​sko, in​te​li​genc​kie. Po​tem od​bę​dę z nim roz​m o​wę i po​dam mu szcze​gó​ły za​da​nia. Za​da​nia, któ​r e po​trwa la​ta​m i. Brwi Pro​ta​so​wa unio​sły się ze zdzi​wie​nia. Sam nie znał prze​zna​c ze​nia agen​ta i ra​c zej my ​ślał o za​da​niu ty pu dy ​wer​sy j​ne​go, na krót​ki czas. Ty m​c za​sem sło​wa Daw​tia​na wska​zy ​wa​ły na wie​lo​- let​nią dzia​łal​ność na ty ​łach wro​ga. Woj​na się skoń​c zy ​ła, za​tem dzia​ła​nia z za​kre​su szpie​go​stwa woj​sko​we​go, za​wsze waż​ne, ze​szły jed​nak na dru​gi plan. Je​śli nie dy ​wer​sja to co? Ko​lej​ny re​zy ​- dent w War​sza​wie? Mie​li już jed​ne​go, a te za​da​nia rzad​ko du​blo​wa​no. Nie ro​zu​m iał, do cze​go dąży Daw​tian. – Jak na​zwi​sko? – spy ​tał Daw​tian. – Bo​biń​ski An​drzej. – Ile ma lat? – in​da​go​wał da​lej. – Dwa​dzie​ścia sześć. – Do​bry wiek. Już do​r o​sły, ale może jesz​c ze dłu​go pra​c o​wać. A jak się za​c ho​wu​j e pod pre​- sją? – Spo​koj​ny i opa​no​wa​ny. Do​wiódł zim​nej krwi już wie​lo​krot​nie. Od​waż​ny, ale nie​sko​r y do po​dej​m o​wa​nia nie​po​trzeb​ne​go ry ​zy ​ka. Na​praw​dę do​sko​na​ły agent. – Wi​dzę to – mruk​nął Daw​tian. – Bę​dzie agen​tem śpio​c hem. Obu​dzi​m y go we wła​ści​wy m mo​m en​c ie. A na ra​zie bę​dzie się piął po szcze​blach ka​r ie​r y urzęd​ni​c zej. W ty m też trze​ba mu bę​- dzie po​m óc, ale tą część zor​ga​ni​zu​j ę oso​bi​ście przez kon​tak​ty w War​sza​wie. Do was na​le​ży jesz​- cze umiesz​c ze​nie go na li​ście re​pa​tria​c y j​nej. Na​c i​śnie​c ie ko​goś w Czer​wo​ny m Krzy ​żu, ale tak bez śla​dów. Strona 8 – A co on ma tam zdzia​łać? – spy ​tał Pro​ta​sow, wie​dząc, że nie uzy ​ska od​po​wie​dzi. Jed​nak cie​ka​wość wzię​ła u nie​go górę nad ostroż​no​ścią. – Tego, Pro​ta​sow, na​wet wy wie​dzieć nie mu​si​c ie – ostry m gło​sem po​wie​dział Daw​tian i wy ​m ow​nie po​pa​trzy ł pod​wład​ne​m u w oczy. – Znaj​dzie​c ie mu do​brą le​gen​dę. Ja​kąś ro​dzi​nę pol​- ską, zli​kwi​do​wa​ną, żeby nie moż​na by ło spraw​dzić, ale na ty le do​brą, żeby go przy ​j ę​to jak swe​go. Na​zwi​sko musi by ć roz​po​zna​wal​ne w krę​gach elit w War​sza​wie, ale, jak mó​wi​łem, nie z ary ​sto​- kra​c ji. A, niech za​po​zna się z dzia​łal​no​ścią Na​r o​do​wej De​m o​kra​c ji, pra​wi​c y. Tam go ulo​ku​j e​m y. Za​ła​tw​c ie mu pol​skie książ​ki i parę sta​r y ch ga​zet pra​wi​c o​wy ch. Musi ro​zu​m ieć idee en​de​c ji, żeby mógł po​wie​dzieć kil​ka chwy ​tli​wy ch ha​seł, jak bę​dzie szu​kał sta​no​wi​ska, ale to… No, to bę​dzie póź​- niej, jak ja z nim po​r oz​m a​wiam. Pro​ta​sow co​r az mniej ro​zu​m iał z ro​bio​ny ch pół​gło​sem uwag sze​f a INO. Uwa​ga Daw​tia​na, żeby nie do​py ​ty ​wał się o szcze​gó​ły, nie​c o go zde​ner​wo​wa​ła. W ty m rze​m io​śle na​le​ża​ło by ć ostroż​ny m, a on wy ​ka​zał nad​m ier​ne za​in​te​r e​so​wa​nie no​wy m agen​tem. Jed​nak ostroż​ność sze​f a wy ​da​ła mu się nie​lo​gicz​na. Prze​c ież to zu​peł​nie głu​pie – po​m y ​ślał Pro​ta​sow. Prze​c ież to ja wy ​na​la​złem tego Po​la​ka, ja mam mu zna​leźć na​zwi​sko i przy ​kry w​kę, pod jaką bę​dzie dzia​łał. Czy ​li ja będę wie​dział o nim naj​wię​c ej ze wszy st​kich, ale ja​kie ma za​da​nie to ko​m i​sarz mi nie po​wie. Dla​c ze​go? – Tak, tak, dużo pra​c y, za​nim przy ​go​tu​j e​m y agen​ta – mru​c zał, jak​by do sie​bie, Daw​tian. – A wód​kę to on pije? – Cał​kiem po na​sze​m u, to​wa​r zy ​szu ko​m i​sa​r zu – z uśmie​c hem po​wie​dział Pro​ta​sow. – I lubi, i po​tra​f i. – No to od te​r az nie bę​dzie wód​ki i przej​dzie na pół por​c ji. – A cze​m u tak? Za co go ka​r ać? Nasz czło​wiek… – Pro​ta​sow, żad​nej wód​ki, mało żar​c ia! Ro​zu​m ie​c ie! – Daw​tian zja​dli​wy m to​nem dał wy ​r az nie​za​do​wo​le​niu z kwe​stio​no​wa​nia jego roz​po​r zą​dzeń. – Czy kto wi​dział tłu​ste​go re​pa​trian​ta z flasz​- ką w ręku? No, zro​zu​m ie​li​ście. Idź​c ie do ro​bo​ty, ma​c ie dużo do wy ​ko​na​nia. Daw​tian uznał roz​m o​wę za za​koń​c zo​ną i spoj​r zał na blat biur​ka, usi​łu​j ąc przy ​po​m nieć so​bie, nad czy m pra​c o​wał, za​nim mu prze​r wa​no. – Od​m el​do​wu​j ę się, to​wa​r zy ​szu ko​m i​sa​r zu – po​wie​dział Pro​ta​sow, sta​j ąc na bacz​ność na wprost biur​ka. – Jesz​c ze jed​no, Pro​ta​sow – Daw​tian wes​tchnął i ode​r wał oczy od do​ku​m en​tów. – Na​stęp​- ny m ra​zem, jak ma​c ie taką sen​sa​c ję do za​m el​do​wa​nia, to mel​duj​c ie się przez se​kre​ta​r iat, od tego jest. Mo​że​c ie tu wpaść bez za​po​wie​dzi, ty l​ko je​śli Chiń​c zy ​c y roz​pocz​ną szturm Krem​la. Daw​tian uśmiech​nął się lek​ko na wi​dok zdzi​wio​nej miny swo​j e​go pod​wład​ne​go. Wie​dział, że zaj​m ie mu trzy mi​nu​ty, za​nim zro​zu​m ie, że to by ł dow​c ip. Ty m ra​zem Pro​ta​sow ci​c ho za​m knął za sobą drzwi. Daw​tian wró​c ił do prze​r wa​nej pra​c y, ale po krót​kiej chwi​li rzu​c ił pa​pie​r y na biur​ko, od​c hy ​lił się na krze​śle i za​m y ​ślił się. Wy ​ty cz​ne udzie​lo​ne mu przez Fe​lik​sa Ed​m un​do​wi​c za by ły zu​peł​nie ja​sne i opar​te na jego zna​j o​m o​ści Pol​- ski. Daw​tian nie by ł prze​ko​na​ny, że Dzier​ży ń​ski miał cał​ko​wi​tą ra​c ję, nie​m niej nie za​m ie​r zał pod​- Strona 9 wa​żać jego zda​nia. Po​le​c e​nie na​ka​zy ​wa​ło mu wy ​bra​nie kan​dy ​da​tów, jak na ra​zie miał jed​ne​go, do dłu​giej pra​c y agen​tu​r al​nej w Pol​sce. Agent miał wro​snąć w spo​łe​c zeń​stwo i przez lata wspi​- nać się po dra​bi​nie urzęd​ni​c zej, żeby w koń​c u do​trzeć do sta​no​wi​ska, na któ​r y m bę​dzie mógł wpły ​nąć na kie​r u​nek po​li​ty ​ki w Pol​sce. Tu wła​śnie Daw​tian miał naj​więk​sze wąt​pli​wo​ści. Co taki agent mógł zdzia​łać? Czy do​trze na od​po​wied​nie sta​no​wi​sko? A na​wet je​śli tak, to czy nie zdra​dzi? Dłu​gi po​by t w bur​żu​a zy j​ny m pań​- stwie, pie​nią​dze z ty m zwią​za​ne i wła​dza mo​gły ła​two od​m ie​nić lo​j al​ność agen​ta. Wpraw​dzie Fe​- liks Ed​m un​do​wicz po​wie​dział, że w Pol​sce pod nie​obec​ność ze​wnętrz​ne​go wro​ga po​j a​wią się za​- wi​ści mię​dzy po​li​ty ​ka​m i i Po​la​c y za​c zną gry źć się mię​dzy sobą, ale to ty l​ko by ła teo​r ia. Wy ​ty cz​ne Fe​lik​sa Ed​m un​do​wi​c za by ły pro​ste: od​su​nąć Pił​sud​skie​go od rzą​dze​nia. Daw​tian nie mógł uwie​r zy ć, żeby wódz, któ​r y ob​j ął naj​wy ż​szy urząd w mo​m en​c ie od​zy ​ska​nia nie​pod​le​- gło​ści, skon​so​li​do​wał pań​stwo i po​pro​wa​dził Pol​skę do zwy ​c ię​stwa w woj​nie, zo​stał na​gle usu​nię​ty od wła​dzy. A to prze​c ież by ło ce​lem ca​łej ope​r a​c ji ob​li​c zo​nej na lata, zgod​nie z teo​r e​ty cz​ny ​m i wy ​wo​da​m i sze​f a Cze​ka Dzier​ży ń​skie​go. Żeby ten cel osią​gnąć, Daw​tian za​m ie​r zał wy ​słać agen​- tów, któ​r zy sta​ną się pol​ski​m i urzęd​ni​ka​m i, a przy pew​nej do​zie szczę​ścia i z wła​ści​wy ​m i in​struk​- cja​m i – może na​wet po​li​ty ​ka​m i. Wte​dy za po​m o​c ą chwy ​tli​wy ch ha​seł i mo​skiew​skich pie​nię​dzy będą mo​gli pod​sy ​c ać dzia​łal​ność pra​wi​c y prze​c iw​ko Pił​sud​skie​m u. Na​r o​dow​c y cie​szy ​li się w Pol​sce du​ży m po​par​c iem i mo​gli prze​c hwy ​c ić wła​dzę, a bez Pił​sud​skie​go Pol​ska upad​nie pod na​po​r em ko​lej​ne​go ata​ku. Pra​c a by ła ob​li​c zo​na na lata, szan​sa suk​c e​su ni​kła, nie​m niej koszt ta​kich ope​r a​c ji też by ł nie​wiel​ki i moż​na by ło za​r y ​zy ​ko​wać. W każ​dy m ra​zie kie​dy spra​wa sta​nie na Po​- lit​biu​r ze, to bę​dzie moż​na wy ​ka​zać, że INO pra​c u​j e nad usu​nię​c iem bu​f o​r u mię​dzy Niem​c a​m i a ra​dziec​kim ko​m u​ni​zmem, czy ​li dąży do roz​sze​r ze​nia re​wo​lu​c ji. I w koń​c u ty l​ko o to cho​dzi​ło. War​sza​wa – sty​c zeń 1926 Ka​pi​tan Jó​zef Nie​m o​j ew​ski pra​wie mar​szo​wy m kro​kiem do​szedł do rogu Chmiel​nej i Szpi​- tal​nej, po czy m skrę​c ił w lewo. Obej​r zał się za sie​bie, żeby zo​ba​c zy ć ko​lo​r o​wy neon Che​vro​le​ta na da​c hu na​r oż​nej ka​m ie​ni​c y. Lu​bił spoj​r zeć na re​kla​m ę, choć wie​dział, że za jego gażę ni​g​dy nie kupi so​bie ame​r y ​kań​skie​go au​to​m o​bi​lu. Trój​kąt​na, na​r oż​na ka​m ie​ni​c a, ogra​ni​c zo​na zbie​giem Zgo​- dy i Szpi​tal​nej, oprócz pod​trzy ​m y ​wa​nia ko​lo​r o​we​go neo​nu, mie​ści​ła w swo​im wnę​trzu licz​ne re​- dak​c je ga​zet co​dzien​ny ch, któ​r y ch re​kla​m y zwi​sa​ły z bal​ko​nów na róż​ny ch pię​trach. Nie​m o​j ew​- ski na ten wi​dok za​wsze uśmie​c hał się nie​c o po​gar​dli​wie, gdy ż żad​nej z re​dak​c ji, w ty m na​wet naj​bar​dziej en​dec​kiej „Ga​ze​ty War​szaw​skiej”, nie by ło stać na świetl​ną re​kla​m ę, a Che​vro​le​ta ow​szem. Bę​dąc zwo​len​ni​kiem Mar​szał​ka, Nie​m o​j ew​ski miał złe zda​nie o en​de​kach, któ​r y ch ob​- cią​żał winą za śmierć pierw​sze​go pre​zy ​den​ta Rze​c zy ​po​spo​li​tej, roz​r ó​by na uli​c ach i ko​r o​wód zmie​nia​j ą​c y ch się pra​wi​c o​wy ch ga​bi​ne​tów. Kil​ka chwil póź​niej do​tarł na miej​sce, ob​r ó​c ił klucz w zam​ku i pchnął drzwi swo​j e​go miesz​- ka​nia w domu przy Chmiel​nej 24. Miał za​m iar od​świe​ży ć się, prze​brać i wy jść na umó​wio​ne spo​tka​nie z ko​le​ga​m i. Spę​dza​nie wie​c zo​r ów sa​m ot​nie w ma​ły m po​ko​iku ja​koś kłó​c i​ło się z na​tu​r ą uła​na, do tego ka​wa​le​r a. Ko​biet w ży ​c iu ka​pi​ta​na Nie​m o​j ew​skie​go by ło dużo, ale żad​na nie zo​sta​- ła jego żoną, by ć może dla​te​go, że by ło ich tak wie​le i tak szy b​ko się zmie​nia​ły. Jed​nak tego wie​- czo​r u nie wy ​bie​r ał się na rand​kę, lecz na wó​decz​kę w mę​skim gro​nie. Strona 10 W przed​po​ko​j u po​ło​ży ł okrą​głą czap​kę z żół​ty m oto​kiem na pół​c e, zdjął rę​ka​wicz​ki, pas z ka​- bu​r ą i idąc w stro​nę po​ko​j u, za​c zął roz​pi​nać kurt​kę mun​du​r o​wą. Po​ło​ży ł dłoń na klam​c e oszklo​- ny ch drzwi i za​trzy ​m ał się. Coś by ło nie w po​r ząd​ku. Za​sta​no​wił go za​pach uno​szą​c y się w miesz​- ka​niu – za​pach aro​m a​ty cz​ne​go ty ​to​niu tu​r ec​kie​go, in​ne​go niż zwy ​c zaj pa​lił. Nie​m o​j ew​ski, ofi​c er wy ​wia​du, roz​po​c zął ka​r ie​r ę woj​sko​wą w 3 puł​ku uła​nów pod​c zas woj​ny z So​wie​ta​m i, wcze​śniej słu​ży ł krót​ko w woj​sku ro​sy j​skim, z któ​r y m od​by ł kam​pa​nię w Be​sa​r a​bii. W woj​nie 1920 roku od​- zna​c zy ł się w za​go​nie na Ka​len​ko​wi​c ze, za co otrzy ​m ał Krzy ż Wa​lecz​ny ch. Po​m i​m o zmia​ny przy ​dzia​łu i prze​nie​sie​nia do Szta​bu Ge​ne​r al​ne​go sta​le no​sił mun​dur ofi​c e​r a 3 puł​ku uła​nów, do któ​r e​go miał sen​ty ​m ent. Lata spę​dzo​ne na ko​niu i w oko​pach, w cią​gły m nie​bez​pie​c zeń​stwie, na​- uczy ​ły go opa​no​wa​nia i po​dej​m o​wa​nia szy b​kich de​c y ​zji. Udział w dzie​siąt​kach starć wręcz, czy to na ko​niu, czy na pie​c ho​tę, przy ​go​to​wa​ły go do wal​ki z bli​ska, za​tem mo​m en​tal​nie prze​szedł do ak​c ji. Nie​m o​j ew​ski nie czuł oba​wy przed spo​tka​niem z – jak przy ​pusz​c zał – wła​m y ​wa​c zem. Wa​- ha​nie trwa​ło ty l​ko se​kun​dę i wy ​r o​bio​ne przez woj​nę od​r u​c hy po​bu​dzi​ły go do dzia​ła​nia. Za​wró​c ił do przed​po​ko​j u, wy ​j ął pi​sto​let z ka​bu​r y i od​wró​c ił się w stro​nę po​ko​j u. Kciu​kiem pra​wej dło​ni od​- su​nął bez​piecz​nik, a lewą na​c i​snął klam​kę. Ostroż​nie zaj​r zał do środ​ka, ale pa​trząc z oświe​tlo​ne​go przed​po​ko​j u w głąb ciem​ne​go po​m iesz​c ze​nia nic nie​po​ko​j ą​c e​go nie za​uwa​ży ł. Wy ​c e​lo​wał pi​sto​let w głąb swo​j e​go ga​bi​ne​tu, któ​r y jed​no​c ze​śnie słu​ży ł mu za sy ​pial​nię i ja​dal​nię, i lewą ręką za​c zął ma​c ać po ścia​nie, szu​ka​j ąc kon​tak​tu. Prze​krę​c ił prze​łącz​nik i w świe​tle wi​szą​c ej pod su​f i​tem lam​- py zo​ba​c zy ł sie​dzą​c e​go w jego fo​te​lu czło​wie​ka w cy ​wil​ny m gar​ni​tu​r ze, któ​r y ga​sił pa​pie​r o​sa w le​żą​c ej mu na ko​la​nach po​piel​nicz​c e. – Ręce do góry ! – wark​nął Nie​m o​j ew​ski prze​ko​na​ny, że zła​pał zło​dzie​j a. Licz​ba roz​bo​j ów i wła​m ań w sto​li​c y by ła duża i ka​pi​tan po​m y ​ślał, że przy ​ła​pał kry ​m i​na​li​stę na plą​dro​wa​niu jego miesz​ka​nia. Wy ​da​ło mu się ty l​ko dziw​ne, że sie​dzą​c y w fo​te​lu po​si​wia​ły męż​c zy ​zna by ł po​r ząd​- nie ubra​ny, nie pró​bo​wał ucie​kać, a po​kój nie no​sił śla​dów prze​szu​ki​wa​nia. Męż​c zy ​zna wpa​try ​wał się w Nie​m o​j ew​skie​go spo​koj​ny m wzro​kiem, trzy ​m ał ręce opar​te na pod​ło​kiet​ni​kach i nie ro​bił wra​że​nia prze​stra​szo​ne​go spo​tka​niem z uzbro​j o​ny m ofi​c e​r em. – Wi​dzę, że awan​so​wa​łeś, Jó​zuś – po​wie​dział nie​zna​j o​m y, po​wo​li pod​no​sząc ręce do góry, ale w ten spo​sób, że łok​c ie cią​gle do​ty ​ka​ły pod​ło​kiet​ni​ków, jak​by szu​ka​ły wspar​c ia. – Ktoś ty ! – rzu​c ił Nie​m o​j ew​ski, nie ru​sza​j ąc się z miej​sca i trzy ​m a​j ąc pi​sto​let wy ​c e​lo​wa​ny w in​tru​za. Za​sko​c zy ​ło go, że obcy uży ł zdrob​nie​nia, ja​kim ob​da​r za​li go wy ​łącz​nie ro​dzi​c e i naj​- bliż​si ko​le​dzy. – Nie po​zna​j esz? No, upły ​nę​ło kil​ka lat i zmie​ni​łem się, ale naj​lep​sze​go ko​le​gę po​wi​nie​neś pa​m ię​tać – po​wie​dział spo​koj​nie in​truz. Nie​m o​j ew​skie​m u na mo​m ent ode​bra​ło mowę. Sie​dzą​c y w fo​te​lu męż​c zy ​zna nie wy ​glą​dał na uzbro​j o​ne​go, nie ro​bił żad​ny ch agre​sy w​ny ch ru​c hów, a ostat​nie zda​nie spo​wo​do​wa​ło, że ka​pi​- tan za​c zął uważ​nie przy ​glą​dać się do​brze wi​docz​ny m w elek​try cz​ny m świe​tle ry ​som jego twa​- rzy. Licz​ne zmarszcz​ki koło oczu i skrzy ​wio​ny po zła​m a​niu nos nada​wa​ły mu wy ​gląd sta​r e​go czło​- wie​ka, ale po​sta​wa i gę​ste wło​sy, wpraw​dzie wy ​r aź​nie si​wie​j ą​c e, wska​zy ​wa​ły na śred​ni wiek. Mil​c ze​nie trwa​ło kil​ka​na​ście se​kund, aż wresz​c ie Nie​m o​j ew​ski do​znał olśnie​nia, roz​po​znał przy ​by ​- sza i moc​niej ści​snął pi​sto​let. – Ka​r ol Czer​ski! Re​ne​gat! Zdraj​c a! – pra​wie krzy k​nął za​sko​c zo​ny Nie​m o​j ew​ski i pod​niósł pi​- sto​let wy ​żej, jak​by dla od​da​nia strza​łu. Strona 11 – Wiem, po​sta​r za​łem się, ale jed​nak po​zna​łeś – po​wie​dział Czer​ski i po raz pierw​szy lek​ko się uśmiech​nął – Mogę opu​ścić ręce? Je​stem bez bro​ni. – Nie! – po​wie​dział Nie​m o​j ew​ski chra​pli​wy m gło​sem, mru​żąc oczy. – Trzy ​m aj ręce w gó​- rze. Wsta​waj. Idzie​m y. – My ​ślisz o ty m, żeby za​pro​wa​dzić mnie na po​ste​r u​nek żan​dar​m e​r ii i aresz​to​wać za zdra​dę? – Czer​ski wciąż się uśmie​c hał, ale jego oczy by ły po​zba​wio​ne wy ​r a​zu. – Za​słu​ży ​łem, ale wstać nie mogę, bo roz​sy ​pię po​piół z po​piel​nicz​ki, cze​ka​j ąc, wy ​pa​li​łem kil​ka pa​pie​r o​sów i uży ​łem… – Wsta​waj! – pry ch​nął Nie​m o​j ew​ski, prze​r y ​wa​j ąc wy ​wód. – Ręce w gó​r ze i marsz przede mną. – Je​śli wy j​dzie​m y stąd i będę trzy ​m ał ręce w gó​r ze, zgi​niesz. – Czer​ski mó​wił ty m sa​m y m obo​j ęt​ny m to​nem. – Je​stem bol​sze​wic​kim agen​tem wy ​wia​du i mam ob​sta​wę. Strze​lą ci w łeb na klat​c e scho​do​wej albo na uli​c y. Nie da​dzą ci szan​sy. To za​wo​dow​c y i je​stem dla nich waż​ny, bar​- dzo waż​ny. – Pie​przy sz głu​po​ty, Czer​ski – od​po​wie​dział ofi​c er i ro​biąc wy ​m ow​ny gest pi​sto​le​tem, do​dał: – Wsta​waj z fo​te​la. Idzie​m y ! – Pa​m ię​tasz spra​wę Le​śniew​skie​go? – Czer​ski na​wet nie drgnął. – On od​m ó​wił współ​pra​c y z nami, kie​dy agent go wer​bo​wał. Osten​ta​c y j​nie przy ​sze​dłem tu​taj, żeby na​m ó​wić cie​bie do współ​pra​c y. Na​wet dano mi ta​kie po​le​c e​nie. Je​śli mnie wy ​pro​wa​dzisz z rę​ka​m i w gó​r ze, to bę​dzie zna​c zy ​ło, że od​m ó​wi​łeś. Nie​m o​j ew​ski do​sko​na​le pa​m ię​tał po​r ucz​ni​ka Igna​c e​go Le​śniew​skie​go, któ​r e​go rok wcze​śniej zna​le​zio​no za​r żnię​te​go na klat​c e domu, w któ​r y m miesz​kał. Krew z pod​c ię​te​go gar​dła pły ​nę​ła po stop​niach w dół, ale nikt ni​c ze​go nie sły ​szał. Wy ​glą​da​ło na to, że daw​ny fron​to​wy ofi​c er pie​c ho​ty nie bro​nił się przed ata​kiem. Po​li​c ja uzna​ła, że to ban​dy c​ki na​pad, ale wy ​wiad wie​dział swo​j e – Le​śniew​ski pra​c o​wał w Szta​bie Ge​ne​r al​ny m i miał do​stęp do taj​ny ch do​ku​m en​tów. – To nie by ​łem ja – Czer​ski od​po​wie​dział na nie​na​wist​ny wzrok ka​pi​ta​na. – Wte​dy jesz​c ze le​c zy ​łem się w szpi​ta​lu pod Mo​skwą. – Wi​dzę, że dużo wiesz o Pol​sce po​m i​m o dłu​gie​go po​by ​tu za gra​ni​c ą – rzu​c ił z sar​ka​zmem Nie​m o​j ew​ski. – Jak mi po​zwo​lisz, to opo​wiem ci kil​ka in​te​r e​su​j ą​c y ch cie​bie spraw – po​wie​dział Czer​ski, my ​śląc z za​do​wo​le​niem, że naj​trud​niej​sza część spo​tka​nia by ła już za nim. Nie​m o​j ew​ski nie za​- strze​lił go, by ł za​in​try ​go​wa​ny nie​ocze​ki​wa​ny m przy ​by ​szem i bez wąt​pie​nia chciał się wię​c ej od nie​go do​wie​dzieć. Nie​m o​j ew​ski za​wa​hał się. Obec​ność zdraj​c y w jego miesz​ka​niu, cał​ko​wi​ty spo​kój, z ja​kim pa​trzy ł na wy ​c e​lo​wa​ną w nie​go lufę pi​sto​le​tu, spra​wi​ła, że za​c zął za​sta​na​wiać się nad po​wo​dem wi​zy ​ty. Czer​ski znik​nął dwa lata wcze​śniej z pla​na​m i obro​ny Kre​sów Wschod​nich przez ata​kiem z Ro​sji So​wiec​kiej. Wkrót​c e wy ​wiad do​niósł, że prze​szedł na stro​nę bol​sze​wi​ków, ale dal​sze jego losy po​zo​sta​ły nie​zna​ne. Na​głe po​j a​wie​nie się zdraj​c y w miesz​ka​niu ka​pi​ta​na wy ​wia​du by ło tak za​ska​ku​j ą​c e, że Nie​m o​j ew​ski zu​peł​nie tego nie ro​zu​m iał. – Po co przy ​sze​dłeś? – Po nowe pla​ny obro​ny wschod​niej gra​ni​c y i pla​ny mo​bi​li​za​c y j​ne. Strona 12 – Co? – po raz dru​gi tego wie​c zo​r u Nie​m o​j ew​skie​m u ode​bra​ło mowę. – Prze​c ież wy ​kra​dłeś je i za​nio​słeś bol​sze​wi​kom. – Ale są, a ra​c zej będą, nowe pla​ny. Pla​ny dla zre​or​ga​ni​zo​wa​nej, zre​du​ko​wa​nej li​c zeb​nie ar​m ii. Nowe pla​ny. – Żad​nej re​or​ga​ni​za​c ji nie by ło. – Ale bę​dzie. – Nic o ty m nie wiem. – A wła​śnie – w oczach Czer​skie​go po​j a​wił się bły sk try ​um​f u. – Ty jesz​c ze nic nie wiesz, a ja już wiem. – Hę? – Nie​m o​j ew​skie​m u opa​dła ze zdzi​wie​nia szczę​ka. – Bę​dzie re​or​ga​ni​za​c ja ar​m ii, w każ​dy m ra​zie jest pla​no​wa​na, i wo​bec tego pla​ny de​f en​- sy w​ne „Wschód” ule​gną mo​dy ​f i​ka​c ji, a może na​wet zo​sta​ną spo​r zą​dzo​ne pla​ny ofen​sy w​ne. Wy ​- wiad so​wiec​ki wie o ty m, ale w szta​bie do​pie​r o nad ty m pra​c u​j ą. I wła​śnie o ty m przy ​sze​dłem z tobą po​r oz​m a​wiać. Daj mi szan​sę to opo​wiem ci, o co w ty m wszy st​kim cho​dzi. Nie​m o​j ew​ski pa​trzy ł na swe​go daw​ne​go ko​le​gę sze​r o​ko otwar​ty ​m i ze zdzi​wie​nia ocza​m i. To, co opo​wia​dał, nie mie​ści​ło mu się w gło​wie. W jaki spo​sób wy ​wiad bol​sze​wic​ki mógł wie​dzieć o zmia​nach w ar​m ii pol​skiej, za​nim wie​dzia​ło o nich Mi​ni​ster​stwo Spraw Woj​sko​wy ch? Prze​łknął cięż​ko i się​gnął po sto​j ą​c e pod ścia​ną krze​sło. Od​wró​c ił je opar​c iem do przo​du i usiadł okra​kiem, trzy ​m a​j ąc pi​sto​let wy ​c e​lo​wa​ny w Czer​skie​go. Po​r u​szy ł kil​ka razy gło​wą na boki i mru​gnął ocza​- mi. – Skąd wiesz, że cie​bie nie za​strze​lę albo nie po​wlo​kę na żan​dar​m e​r ię? – Bo nie je​steś idio​tą, Jó​zuś. Nie by ł​by ś ka​pi​ta​nem w wy ​wia​dzie, gdy ​by ś nim by ł, a poza ty m znam cie​bie tak do​brze, że aż za bar​dzo. My ​ślę, że jak mnie wy ​słu​c hasz, to po​dej​m iesz grę. – Jaką grę? – Wy ​wia​dow​c zą, oczy ​wi​ście. – Słu​c haj​c ie, Czer​ski, nie je​ste​śmy ko​le​ga​m i, więc nie zwra​c aj​c ie się do mnie po imie​niu – Nie​m o​j ew​ski szy b​ko oprzy ​tom​niał z osłu​pie​nia i po​sta​no​wił zdy ​stan​so​wać się od daw​ne​go ko​le​gi. – A te​r az za​c znij​c ie od po​c ząt​ku, bo je​stem zgu​bio​ny w ty m, o czy m mó​wi​c ie. I że​by ​ście wie​- dzie​li, że jak skoń​c zy ​c ie, idzie​m y na po​ste​r u​nek przy ko​m en​dzie mia​sta. – Jak so​bie pan ży ​c zy, pa​nie ka​pi​ta​nie – Czer​ski sil​nie za​a k​c en​to​wał sto​pień woj​sko​wy daw​- ne​go ko​le​gi. – Od cze​go mam za​c ząć? – Naj​le​piej od sa​m e​go po​c ząt​ku – od​parł Nie​m o​j ew​ski i oparł dłoń ści​ska​j ą​c ą pi​sto​let o opar​c ie krze​sła. Wie​dział już, że opo​wieść po​trwa dłu​go. War​sza​wa – sty​c zeń 1924 W War​sza​wie hucz​nie ob​c ho​dzo​no okres kar​na​wa​łu. Na roz​licz​ny ch za​ba​wach, ba​lach i rau​- tach szam​pan lał się stru​m ie​nia​m i, gar​ścia​m i sy ​pa​no kon​f et​ti i rzu​c a​no ty ​sią​c e ser​pen​ty n. Ską​d​- inąd po​waż​ni przed​sta​wi​c ie​le spo​łecz​no​ści war​szaw​skiej no​si​li śmiesz​ne pa​pie​r o​we ka​pe​lu​sze na gum​kach, a ich żony wkła​da​ły ma​ski ro​dem z we​nec​kie​go kar​na​wa​łu. Jak za​wsze na ba​lach rej Strona 13 wo​dzi​li peł​ni ener​gii i dzi​wacz​ny ch po​m y ​słów mło​dzi ka​wa​le​r o​wie. Wśród mło​dy ch szcze​gól​nie wy ​r óż​nia​li się ofi​c e​r o​wie, dla któ​r y ch każ​dy bal by ł oka​zją, żeby po​wspo​m i​nać woj​nę, na​pić się wód​ki i co naj​waż​niej​sze – spo​tkać się z płcią prze​c iw​ną. Ułań​ska fan​ta​zja i urok mun​du​r u spra​- wia​ły, że cie​szy ​li się ogrom​ny m wzię​c iem wśród pięk​ny ch war​sza​wia​nek i przy ​by ​szek spo​za sto​- li​c y, któ​r y ch set​ki zje​c ha​ły do mia​sta, żeby za​ży ć za​ba​wy i wy ​tchnie​nia, a może na​wet zło​wić męża. Tej nocy bal w Bri​sto​lu zda​wał się nie mieć koń​c a. Pod​po​r ucz​nik Ka​r ol Czer​ski przy ​szedł już nie​c o wsta​wio​ny, gdy ż za​nim jesz​c ze do​tarł do ho​te​lu, wstą​pił z ko​le​ga​m i do „Wró​bla” 3 na jed​ną wód​kę. Oczy ​wi​ście nie skoń​c zy ​ło się na jed​ny m głęb​szy m, wspo​m nie​nia wo​j en​ne i plot​ki o wy ż​- szy ch do​wód​c ach wy ​m a​ga​ły prze​c ież od​po​wied​nie​go pod​kła​du. W efek​c ie, kie​dy wszedł do sali ba​lo​wej, czuł już przy ​j em​ny szme​r ek w gło​wie. Dum​ny z mun​du​r u i przy ​pię​te​go doń Krzy ​ża Wa​lecz​ny ch za wal​ki o prze​pra​wę pod Dru​skie​ni​ka​m i w woj​nie bol​sze​wic​kiej, wy ​pi​nał do przo​du pierś i z wy ż​szo​ścią, a na​wet z pew​ną aro​gan​c ją, roz​glą​dał się po sali. Do​strzegł zna​j o​m y ch sie​- dzą​c y ch przy sto​li​ku w głę​bi i wła​śnie ru​szał w ich kie​r un​ku, kie​dy jego uwa​gę ścią​gnę​ło obie​c u​- ją​c e spoj​r ze​nie od stro​ny baru. Nie​dba​le opar​ta o ladę, z nogą za​ło​żo​ną na nogę, co po​zwa​la​ło na obej​r ze​nie du​że​go frag​m en​tu jej zgrab​nej ły d​ki, sie​dzia​ła zna​j o​m a. Czar​na suk​nia z le​j ą​c e​go się ak​sa​m i​tu opły ​wa​ła jej cia​ło, pod​kre​śla​j ąc kształ​ty, a od​waż​ny de​kolt, ob​r a​m o​wa​ny stru​si​m i piór​- ka​m i, kon​tra​sto​wał z bie​lą jej dłu​giej szy i. Na​ty ch​m iast ją so​bie przy ​po​m niał, tań​c zy ł z nią kil​ka dni temu na balu w te​a trzy ​ku Roc​c o na No​wy m Świe​c ie. Praw​da by ła taka, że tam​te​go wie​c zo​r u nie mógł się od niej ode​r wać i w re​zul​ta​c ie tań​c zy ł ty l​ko z nią. Pa​m ię​tał, że na imię mia​ła Ni​non, mó​wi​ła z kre​so​wy m za​c ią​ga​niem i w tań​c u lgnę​ła do nie​go ca​ły m cia​łem. Po​wta​r za​ła mu szep​- tem, że to wina trzech kie​lisz​ków szam​pa​na, któ​r e wy ​pi​ła przed ko​la​c ją, ale on czuł co in​ne​go. Czer​ski za​c ho​wał go​r ą​c e wspo​m nie​nia z tam​tej nocy, ale ani ad​r e​su, ani obiet​ni​c y spo​tka​nia nie mógł wte​dy od niej uzy ​skać. Z prze​kor​ny m uśmiesz​kiem po​wie​dzia​ła mu, że je​śli ich prze​zna​c ze​- niem jest spo​tkać się po​now​nie, to tak się sta​nie. Samo wspo​m nie​nie tam​tej za​ba​wy przy ​pra​wia​ło go o dreszcz pod​nie​c e​nia. Nie mu​siał się de​c y ​do​wać, nogi same po​nio​sły go w stro​nę baru, przy któ​r y m sie​dzia​ła Ni​- non. Wi​dział, że nie ode​r wa​ła od nie​go wzro​ku, kie​dy zbli​ża​j ąc się, la​wi​r o​wał mię​dzy sto​li​ka​m i i za​nim zdą​ży ł po​dejść, wy ​c ią​gnę​ła do nie​go rękę w dłu​giej czar​nej rę​ka​wicz​c e się​ga​j ą​c ej za ło​- kieć. – Wi​tam pana po​r ucz​ni​ka – po​wie​dzia​ła ni​skim, uwo​dzi​c iel​skim gło​sem, kie​dy ca​ło​wał jej dłoń. – Do​bry wie​c zór. Mia​łem na​dzie​j ę pa​nią spo​tkać – od​parł Czer​ski. – Mó​wiąc praw​dę, szu​ka​- łem pani na róż​ny ch ba​lach, ale do​pie​r o dziś mi się to uda​ło. – Cie​szę się, że wi​dzę pana po​r ucz​ni​ka – od​par​ła z wy ​c zu​wal​ny m w gło​sie roz​r zew​nie​niem, cią​gle pa​trząc mu w oczy. – Ja też się tro​c hę za pa​nem stę​sk​ni​łam. Tam​tej nocy pan tak świet​nie tań​c zy ł. Czer​ski wpraw​dzie ostat​nie dni po​świę​c ił na pra​c ę w szta​bie, a nie na po​szu​ki​wa​nie in​te​r e​su​- ją​c ej go ko​bie​ty, ale małe kłam​stwo nie mo​gło w tej sy ​tu​a cji za​szko​dzić. Mło​dy ofi​c er, za​słu​żo​ny na woj​nie w sze​r e​gach 3 puł​ku uła​nów, nie zno​sił pra​c y biu​r o​wej, do któ​r ej zmu​sza​ła go funk​c ja młod​sze​go ofi​c e​r a w Wy ​dzia​le Ope​r a​c y j​ny m Szta​bu Ge​ne​r al​ne​go. Co gor​sza ostat​nie dni wy ​peł​- Strona 14 ni​ły po​praw​ki do pla​nu obro​ny gra​ni​c y wschod​niej, któ​r e pod nie​obec​ność sze​f a mu​siał na​no​sić sam. Czy ​ta​nie tek​stu sło​wo po sło​wie i wy ​szu​ki​wa​nie naj​m niej​szy ch błę​dów w ma​szy ​no​pi​sie by ło za​j ę​c iem nud​ny m, ale nie mógł od​kła​dać tego dłu​żej – ter​m in od​da​nia pra​c y zbli​żał się nie​ubła​- ga​nie. Pla​ny by ły taj​ne, a przy ty m obej​m o​wa​ły ogrom​ne ob​sza​r y na Kre​sach, a za​tem opis, ta​- be​le, mapy i wy ​kre​sy li​c zy ​ły po​nad sto stron. Czer​ski pro​wa​dził osta​tecz​ną re​dak​c ję gra​m a​ty ​ki i błę​dów li​te​r o​wy ch i wo​bec tego co​dzien​nie mu​siał tasz​c zy ć po​tęż​ną tecz​kę z pa​pie​r a​m i z kan​c e​- la​r ii taj​nej do swo​j e​go biu​r a. Po kil​ku dniach znu​żo​ny dłu​gi​m i wy ​c iecz​ka​m i po ko​r y ​ta​r zach i cię​- ża​r em no​szo​ne​go pa​pie​r u za​warł nie​f or​m al​ną i cał​ko​wi​c ie sprzecz​ną z dy s​c y ​pli​ną umo​wę z pod​- ofi​c e​r em w kan​c e​la​r ii taj​nej, któ​r a po​zwo​li​ła mu, je​śli pra​c o​wał dłu​go w nocy, za​m y ​kać pla​ny w ka​sie pan​c er​nej w jego biu​r ze. Tego wie​c zo​r u skoń​c zy ł pra​c ę na ty le póź​no, że też nie od​niósł pla​nów. Chciał jesz​c ze przej​r zeć do​da​ne w ostat​niej chwi​li anek​sy, ale odło​ży ł to na na​stęp​ny dzień. Zmę​c zo​ny i znu​dzo​ny wy ​szedł do mia​sta zo​ba​c zy ć się z ko​le​ga​m i. W ten spo​sób zna​lazł się w Bri​sto​lu. Roz​po​c zę​tej „U Wró​bla” za​ba​wy nie spo​sób by ło skoń​c zy ć o dzie​wią​tej. W jego mnie​m a​niu wy j​ście na mia​sto opła​c i​ło się – spo​tkał ko​bie​tę, o któ​r ej ma​r zy ł każ​dej nocy przed za​śnię​c iem. W ty m mo​m en​c ie or​kie​stra za​c zę​ła grać pio​sen​kę z fil​m u Zdo​być cię mu​szę, ory ​gi​nal​nie wy ​ko​ny ​wa​ną przez Jana Kie​pu​r ę – Ni​non, ach uśmiech​nij się 4 i Czer​ski od​c zy ​tał to jako do​bry omen. Po​r wał zmy ​sło​wą Ni​non do tań​c a, a wo​ka​li​sta śpie​wał z es​tra​dy : Uśmiech Twój ma nie​po​j ę​ty czar, Wznie​c ił w ser​c u moim pra​gnień żar, Na​gle bez słów, ode​szłaś Ty i pry ​sły złud​ne sny. Raz wzbu​dzo​na mi​łość w ser​c u tli, Gdzież Cię szu​kać gdzież, ach po​wiedz mi, Przy ​zy ​wam Cię pio​sen​ką tą, Czy sły ​szy sz mnie, Ni​non. Ni​non, ach uśmiech​nij się, urok Two​ich ust ocza​r o​wał mnie Chcę Cię ca​ło​wać Ni​non wy ​słu​c haj mnie Czy nie wiesz mała Ni​non Że ko​c ham Cię Ni​non, ach uśmiech​nij się, Ty ś jest w ży ​c iu mem Naj​c ud​niej​szy m snem Ni​non, ach uśmiech​nij się, urok ust Twy ch opro​m ie​nia Ży ​c ie me Ni​non, ach uśmiech​nij się, Ty ś jest w ży ​c iu mem Strona 15 Naj​c ud​niej​szy m snem Ni​non, ach uśmiech​nij się, urok ust Twy ch opro​m ie​nia Ży ​c ie me Za​ba​wa po​to​c zy ​ła się zgod​nie z ty ​po​wy m sza​blo​nem tam​ty ch dni. Przed dzie​sią​tą tań​c zy ​li kla​sy cz​ne​go wal​c a i tan​go ar​gen​ty ń​skie, prze​pla​ta​j ąc tań​c e ko​lej​ny ​m i kie​lisz​ka​m i szam​pa​na. W mia​r ę wzra​sta​nia tem​pe​r a​tu​r y balu or​kie​stra za​c zę​ła grać szy b​sze me​lo​die dla żąd​nej sil​ny ch wra​żeń młod​szej pu​blicz​no​ści. Czer​ski wprost po​r y ​wał Ni​non w swo​ich ra​m io​nach to do foks​tro​ta, to do qu​ick​ste​pa, to do rum​by. Po szy b​kich tań​c ach od​po​c zy ​wa​li w go​r ą​c y m, lecz wol​niej​szy m ry t​m ie bo​le​r a. Czas pły ​nął nie​zau​wa​że​nie i na sali za​c zę​ło się ro​bić luź​niej, gdy sta​tecz​ne pary po​wo​li uda​wa​ły się na noc​ny wy ​po​c zy ​nek. Czer​ski ni​c ze​go nie wi​dział oprócz wpa​trzo​ny ch w nie​go błę​kit​ny ch oczu Ni​non. Jej lek​ko roz​war​te, kar​m i​no​we usta pod​nie​c a​ły go i po​bu​dza​ły wy ​obraź​nię. Sły ​szał jej per​li​sty śmiech za każ​dy m ra​zem, gdy rzu​c ił żart albo uwa​gę. W noz​- drzach czuł jej za​pach, osza​ła​m ia​j ą​c y za​pach eg​zo​ty cz​ny ch kwia​tów i po​łu​dnio​wy ch mórz – jak są​dził. Od​dzia​ły ​wa​ła na jego zmy ​sły w spo​sób, ja​kie​go ni​g​dy wcze​śniej nie do​świad​c zy ł i na do​- brą spra​wę nie ro​zu​m iał. Ni​non by ła wy ​m a​r zo​ną, wprost ide​a l​ną ko​bie​tą, któ​r a zga​dy ​wa​ła jego ru​c hy w tań​c u, wy ​m ie​nia​ła z nim dy k​te​r y j​ki i plot​ki, a na​wet do​trzy ​m y ​wa​ła mu kro​ku w pi​c iu. O pół​no​c y Czer​skie​m u sala za​c zę​ła wi​r o​wać w gło​wie, a go​r ą​c e usta Ni​non wprost pa​r zy ​ły mu war​gi przy ukrad​ko​wy ch po​c a​łun​kach. Nie​prze​j ę​ty kon​we​nan​sa​m i cie​szy ł się pięk​ną i do​sko​- na​le tań​c zą​c ą part​ner​ką, my ​śląc od cza​su do cza​su, że ko​le​dzy będą mu za​zdro​ścić ta​kiej zdo​by ​- czy. Bę​dzie mógł po​c hwa​lić się zna​j o​m o​ścią w gro​nie ofi​c er​skim i po​ka​zać się nie ty l​ko w te​- atrzy ​ku, ale na​wet w ope​r ze. Rzut oka w stro​nę sto​li​ka za​j ę​te​go przez ko​le​gów upew​nił go, że sie​- dzą​c y w ty m mo​m en​c ie sa​m ot​nie po​r ucz​nik Nie​m o​j ew​ski wo​dził za nimi roz​m a​r zo​ny m wzro​- kiem. Po​de​r wa​nie tak ślicz​nej ko​bie​ty przez Czer​skie​go mu​sia​ło wy ​wo​łać jego za​zdrość i chęć udo​wod​nie​nia, że on też po​tra​f i cze​goś po​dob​ne​go do​ko​nać. W mia​r ę ro​sną​c e​go w gło​wie Czer​- skie​go szu​m u de​li​kat​ne mu​śnię​c ia warg Ni​non sta​wa​ły się co​r az częst​sze i dłuż​sze. Ko​bie​ta zda​wa​- ła się cał​ko​wi​c ie po​świę​c ać za​ba​wie i po​wo​li z licz​bą wy ​pi​ty ch kie​lisz​ków szam​pa​na sta​wa​ła się co​r az bar​dziej fry ​wol​na. Po​zwa​la​ła Czer​skie​m u ści​skać się na par​kie​c ie wśród in​ny ch par, a kie​- dy le​c iut​ko zła​pa​ła go zę​ba​m i za ucho, po​c zuł gwał​tow​ny na​pły w krwi do gło​wy, i nie ty l​ko do gło​wy. Ten gest gra​ni​c zy ł z kre​sem jego moż​li​wo​ści pa​no​wa​nia nad sobą, bo nad wła​sny m cia​- łem już nie by ł w sta​nie za​pa​no​wać. Po​m y ​ślał, że musi, po pro​stu musi, za​brać ją ze sobą na kwa​te​r ę. Tu jed​nak przy ​szło otrzeź​wie​nie. Czer​ski nie by ł aż tak pi​j a​ny, żeby nie pa​m ię​tać, że dzie​lił kwa​te​r ę ze Sta​siem Ku​ba​niec​kim. Za​tem ich wy ​na​j ę​ty po​ko​ik od​pa​dał. Za​wie​dzio​ny w swo​ich na​dzie​j ach, wpadł jed​nak na po​m y sł, jak roz​wią​zać ten pro​blem. Po pół​no​c y sta​nę​li na za​sy ​pa​ny m świe​ży m śnie​giem chod​ni​ku przed Bri​sto​lem. Czer​ski opar​ty na trzy ​m a​j ą​c ej go pod rękę Ni​non roz​glą​dał się za do​r oż​ką. O tej go​dzi​nie w zi​m ie nie by ło to ła​twe, ale Czer​ski spo​dzie​wał się, że w kar​na​wa​le do​r oż​ki będą kur​so​wać po mie​ście całą noc, a w każ​dy m ra​zie miał taką na​dzie​j ę. – Weź​m iesz mnie do sie​bie? – ni​skim z na​pię​c ia gło​sem wy ​szep​ta​ła mu w ucho Ni​non. Czer​ski spoj​r zał w oczy ko​bie​ty i zo​ba​c zy ł w nich bła​gal​ną wprost proś​bę. W ta​kiej sy ​tu​a cji nie mógł za​wieść, nie po​zwa​lał mu ho​nor ofi​c e​r a 3 puł​ku uła​nów, a przede wszy st​kim mło​dzień​c za Strona 16 krew dwu​dzie​stocz​te​r o​lat​ka. – Oczy ​wi​ście, że je​dzie​m y do mnie – szep​nął, lek​ko ca​łu​j ąc jej usta. ​– Ale moja kwa​te​r a jest do​sy ć da​le​ko, a do​r oż​ki jak​by zni​kły w po​m ro​c e, za​nim się do​c ze​ka​m y, zmar​z​niesz. – Mo​że​m y pójść do two​j e​go biu​r a albo gdzie​kol​wiek – od​par​ła, przy ​c i​ska​j ąc się do nie​go ca​- ły m cia​łem. – Biu​r o, świet​na my śl – po​wie​dział Czer​ski, my ​śląc, że po​wi​nien wpaść na ten po​m y sł wcze​- śniej. – Ty l​ko że po​ko​ik taki mało przy ​tul​ny, ale za to dużo bli​żej i mo​że​m y pójść pie​c ho​tą. Zaj​r zał jej w oczy i po​c a​ło​wał zmar​z​nię​ty ​m i war​ga​m i. – Nie​waż​ne gdzie, by le z tobą – pra​wie jęk​nę​ła Ni​non i moc​niej przy ​tu​li​ła się do Czer​skie​go, a jed​no​c ze​śnie ści​snę​ła w ręku jesz​c ze jed​ną bu​tel​kę szam​pa​na za​ku​pio​ną przed wy j​ściem z Bri​- sto​lu. Jak po​wie​dzia​ła, na kwa​te​r ze wy ​pi​j ą to​a st na cześć mi​ło​ści. Czer​ski nie za​m ie​r zał wy ​j a​śniać Ni​non, że młod​si ofi​c e​r o​wie za​r a​bia​j ą mało i nie stać ich na wy ​na​j ę​c ie wła​sne​go miesz​ka​nia w War​sza​wie. Z tego po​wo​du miesz​ka​li po dwóch i dzie​li​li wy ​- dat​ki. Do​pie​r o po​r ucz​ni​c y, któ​r y m przy ​słu​gi​wa​ła wy ż​sza gaża, mie​li lep​sze wa​r un​ki miesz​ka​nio​we i mo​gli się że​nić, a i to ty l​ko za ze​zwo​le​niem do​wód​c y puł​ku. Pod​po​r ucz​ni​c y nie. Nie miał też do​- sy ć pie​nię​dzy na ho​tel, wy ​dał wszy st​ko na ko​lej​ne kie​lisz​ki szam​pa​na, a po​kój w Bri​sto​lu by ł dro​- gi. Uznał, że w ist​nie​j ą​c ej sy ​tu​a cji tego ty pu tłu​m a​c ze​nia by ​ły ​by nie​sto​sow​ne. Rów​nież z po​wo​du wy ​c zer​pa​nia za​so​bów fi​nan​so​wy ch po​zwo​lił jej na za​pła​c e​nie za ostat​nią bu​tel​kę szam​pa​na, któ​r ą dziel​nie dzier​ży ​ła w zzięb​nię​tej dło​ni. Ru​szy ​li za​tem przez opu​sto​sza​łe uli​c e w stro​nę pla​c u Sa​skie​go. Pod sto​pa​m i chrzę​ścił im świe​ży śnieg, któ​r e​go biel spo​wi​j a​ła wszy st​ko, na​da​j ąc mia​stu ba​śnio​wy wy ​gląd. Wi​r u​j ą​c e w po​- wie​trzu płat​ki iskrzy ​ły się od​bi​ty m świa​tłem la​tar​ni i w pa​nu​j ą​c ej nad mia​stem ci​szy ła​two by ło wy ​obra​zić so​bie spły ​wa​j ą​c e z chmur sa​nie Kró​lo​wej Śnie​gu. Kie​dy szli przez wy ​lud​nio​ne uli​c e, za nimi w nie​ska​zi​tel​nej war​stwie świe​że​go pu​c hu zo​sta​wa​ły od​c i​ski ich bu​tów. Wy ​szli na plac Sa​- ski, któ​r e​go roz​m iar spra​wiał, że po​m i​m o ulicz​ne​go oświe​tle​nia w du​żej czę​ści i tak to​nął w ciem​- no​ściach. Po le​wej mi​nę​li reszt​ki roz​bie​r a​ne​go od pię​c iu lat so​bo​r u Świę​te​go Alek​san​dra New​skie​- go. Ten sy m​bol ro​sy j​skie​go pa​no​wa​nia w War​sza​wie zni​kał ce​gieł​ka po ce​gieł​c e. Czer​ski jesz​c ze w 1921 roku wy ​ku​pił so​bie taką ce​gieł​kę, któ​r a da​wa​ła mu pra​wo do wy ​j ę​c ia jed​nej ce​gły z bu​- dow​li i z uczu​c iem sa​ty s​f ak​c ji pod​wa​ży ł ce​głę w mu​r ze od stro​ny pla​c u. Za​brał ją ze sobą i prze​- cho​wy ​wał wraz z do​ku​m en​tem jak pa​m iąt​kę ze zwy ​c ię​skiej woj​ny z bol​sze​wi​ka​m i. War​sza​wia​c y ko​lek​c jo​no​wa​li małe kar​tecz​ki z ze​zwo​le​niem na roz​biór​kę, co sta​no​wi​ło dumę wie​lu miesz​kań​c ów mia​sta. Ogrom​na bry ​ła pra​wo​sław​ne​go so​bo​r u, któ​r a mia​ła przy ​po​m i​nać Po​la​kom o pa​no​wa​niu Ro​sji w War​sza​wie, zni​ka​ła wy ​no​szo​na rę​ka​m i oby ​wa​te​li mia​sta i pań​stwa, gdy ż przy ​j eż​dża​no z róż​ny ch za​kąt​ków Rze​c zy ​po​spo​li​tej, żeby wy ​j ąć so​bie jed​ną ce​gieł​kę. Czer​ski, mi​j a​j ąc reszt​ki so​bo​r u, za​wsze uśmie​c hał się, los wiel​kiej cer​kwi by ł po​dwój​nie sy m​bo​licz​ny. Chciał na​wet coś po​wie​dzieć do Ni​non, ale ona wi​docz​nie za​f a​scy ​no​wa​na ocze​ki​wa​niem nie po​pa​trzy ​ła w tam​tą stro​nę. Prze​c ię​li plac na ukos, gdy ż nic o tej po​r ze nie jeź​dzi​ło po mie​ście, i w ten spo​sób skró​c i​li so​- bie dro​gę. Czer​ski, idąc, spoj​r zał na kon​ny po​m nik księ​c ia Jó​ze​f a Po​nia​tow​skie​go, któ​r y czu​wał nad pla​c em od stro​ny pa​ła​c u. Czar​na po​stać księ​c ia z rzy m​skim mie​c zem w wy ​c ią​gnię​tej dło​ni od​c i​na​ła się od ja​śniej​szej ele​wa​c ji pa​ła​c u i ty l​ko śnieg zbie​r a​j ą​c y się na gło​wie Po​nia​tow​skie​go Strona 17 nie pa​so​wał do po​wa​gi mo​nu​m en​tu. Na​wet czu​j ąc cie​pło przy ​tu​la​j ą​c ej się do jego boku ko​bie​ty, Czer​ski nie za​po​m niał po​zdro​wić księ​c ia wzro​kiem. Po​nia​tow​ski by ł jego ido​lem od naj​m łod​szy ch lat, kie​dy po raz pierw​szy prze​c zy ​tał Hu​ra​gan Gą​sio​r ow​skie​go i za​pra​gnął zo​stać uła​nem. Ma​r ze​- nie zi​ści​ło się na krót​ko do​pie​r o w cza​sie woj​ny, ale to w ni​c zy m nie zmie​ni​ło dumy Czer​skie​go z no​szo​ne​go mun​du​r u. Po​szli w stro​nę wschod​nie​go skrzy ​dła Pa​ła​c u Sa​skie​go, gdzie znaj​do​wa​ło się biu​r o zaj​m o​wa​ne przez Czer​skie​go. Pra​c o​wał z dwo​m a in​ny ​m i ofi​c e​r a​m i, ale o tej po​r ze nie by ło tam ni​ko​go. Po​nad​to miał klucz do bocz​ne​go wej​ścia i nie mu​siał prze​c ho​dzić przez głów​ne, przy któ​r y m za​wsze sie​dział pod​ofi​c er służ​bo​wy. W ten spo​sób mógł nie​zau​wa​że​nie wpro​wa​dzić Ni​non do biu​r a. W czę​ści gma​c hu, w któ​r ej urzę​do​wał, nor​m al​nie nie prze​c ho​wy ​wa​no żad​ny ch taj​ny ch do​ku​m en​tów, za​tem nie obo​wią​zy ​wa​ły tak ostre ry ​go​r y jak w głów​ny m skrzy ​dle. Po spa​c e​r ze na mro​zie zwy ​kle nie​zby t do​grza​ne biu​r o wy ​da​wa​ło się cie​płe i przy ​tul​ne po​m i​- mo swe​go ty ​po​wo urzęd​ni​c ze​go cha​r ak​te​r u. Czer​ski za​ofe​r o​wał zro​bie​nie na ma​szy n​c e spi​r y ​tu​so​- wej go​r ą​c ej her​ba​ty, ale Ni​non mia​ła co in​ne​go na my ​śli. Przy ​c i​snę​ła swo​j e zmar​z​nię​te usta do jego warg i wy ​szep​ta​ła: – Roz​grze​j ę cie​bie sama. Obej​dzie się bez her​ba​ty. Zsu​nę​ła się w dół i klę​ka​j ąc przed nim, ner​wo​wy ​m i ru​c ha​m i ścią​gnę​ła cien​kie rę​ka​wicz​ki z dło​ni. Jej pal​c e by ły zu​peł​nie zim​ne, kie​dy roz​pi​na​ła mu spodnie. Czer​ski zdzi​wił się nie​c o po​- śpie​c hem, z ja​kim ko​bie​ta szar​pa​ła na nim mun​dur, ale ocza​r o​wa​ny nie​ocze​ki​wa​ny m suk​c e​sem po​pły ​nął z falą uczuć. Dwie mi​nu​ty póź​niej do​znał roz​ko​szy, o ja​kiej na​wet nie wie​dział, że ist​nie​- je. Nie spo​dzie​wał się ta​kich piesz​c zot ani efek​tu, jaki na nim wy ​war​ły. Zda​wa​ło mu się, że bra​- my Nie​bios roz​war​ły się przed nim i wcią​gnę​ły go ży w​c em do Ede​nu. Ogar​nę​ło go uczu​c ie zu​- peł​ne​go za​po​m nie​nia o świe​c ie, jak​by wszy st​ko wo​ko​ło na​gle prze​sta​ło ist​nieć. Ni​non do​wio​dła, że mia​ła wpra​wę i od​wa​gę, żeby za​spo​ko​ić naj​więk​sze po​żą​da​nie mło​de​go męż​c zy ​zny. Ro​bi​ła to cier​pli​wie, po​wo​li i bar​dzo de​li​kat​nie, od cza​su do cza​su spo​glą​da​j ąc do góry, jak​by chcia​ła spraw​dzić, czy jej dzia​ła​nia spo​ty ​ka​j ą się z na​le​ży ​ty m od​ze​wem z jego stro​ny. Czer​skie​m u krę​c i​- ło się w gło​wie od al​ko​ho​lu i ni​g​dy wcze​śniej nie​do​zna​wa​ny ch piesz​c zot. Pod wpły ​wem jej do​ty ​- ku wprost top​niał jak śnież​ny bał​wan na mar​c o​wy m słoń​c u. W cią​gu kwa​dran​sa Ni​non zmie​ni​ła li​nio​we​go ofi​c e​r a, któ​r y z uśmie​c hem na ochot​ni​ka wy ​r y ​wał się do naj​bar​dziej nie​bez​piecz​ny ch ak​c ji, w ję​c zą​c e​go, drga​j ą​c e​go chłop​c a o szkla​ny ch, za​m glo​ny ch oczach. Kie​dy skoń​c zy ​ła, drża​- ły mu ręce, miał przy ​śpie​szo​ny od​dech i dy ​go​ta​ła mu dol​na war​ga. Nie by ł już sobą, nie pa​no​- wał nad ni​c zy m, zmie​ni​ła ofi​c e​r a w ga​la​r e​tę nie​po​ha​m o​wa​ne​go pod​nie​c e​nia. – Za​nim zro​bi​m y to jesz​c ze raz, na od​m ia​nę na two​im biur​ku – po​wie​dzia​ła, wsta​j ąc z klę​- czek – wy ​pij​m y to​a st za na​szą mi​łość. – Tak, tak – od​parł za​dy ​sza​ny, ocie​r a​j ąc kro​ple potu, któ​r e po​j a​wi​ły mu się na czo​le. – Wy ​- pij​m y to​a st. Po​szu​kam kub​ków, nie​ste​ty nie mamy tu​taj kry sz​ta​ło​wy ch kie​lisz​ków jak w Bri​sto​lu. – Prze​c ież to nie​waż​ne – po​wie​dzia​ła Ni​non z do​strze​gal​ną po​gar​dą dla miesz​c zań​skich na​- wy ​ków. Po​sta​wił na bla​c ie biur​ka dwa kub​ki, któ​r e zwy ​kle słu​ży ​ły do pi​c ia po​r an​nej kawy, i oszo​ło​- mio​ny pa​trzy ł, jak otwie​r a​ła bu​tel​kę. Zro​bi​ła to z wpra​wą, wy ​j ę​ła ko​r ek tak zręcz​nie, że od​głos otwie​r a​nia szam​pa​na, za​wsze przy ​po​m i​na​j ą​c y wy ​strzał z pi​sto​le​tu, by ł pra​wie nie​sły ​szal​ny. Na​- la​ła mu​su​j ą​c e​go wina do kub​ków i kie​dy wy ​c ią​gał rękę po je​den z nich, wpi​ła mu się w usta. Ca​- Strona 18 ło​wa​ła tak go​r ą​c o, że zu​peł​nie stra​c ił po​c zu​c ie rze​c zy ​wi​sto​ści. Ode​r wa​ła się od nie​go i pły n​ny m ru​c hem po​da​ła mu ku​bek. Czer​ski wy ​pił go jed​ny m hau​stem i zim​ne wino otrzeź​wi​ło go na mo​- ment. Spoj​r zał w oczy Ni​non i zdzi​wił się. Mia​ła zu​peł​nie inny wzrok niż kil​ka chwil wcze​śniej, z oczu znik​nę​ło roz​m a​r ze​nie i mi​łość, po​j a​wi​ło się zim​no i obo​j ęt​ność. Zmarsz​c zy ł brwi, nie ro​zu​- mie​j ąc, chciał przy ​c ią​gnąć ją do sie​bie i po​c a​ło​wać, ale po​c zuł osła​bie​nie. Ko​la​na mu się ugię​ły i by ł​by upadł, ale Ni​non zła​pa​ła go w ra​m io​na i de​li​kat​nie po​ło​ży ​ła na pod​ło​dze. Wte​dy ogar​nął go mrok. Obu​dził się jesz​c ze w nocy, a w każ​dy m ra​zie za oknem by ło ciem​no. W gło​wie mu hu​c za​ło, a zdrę​twia​ły ję​zy k wy ​peł​niał mu całe usta. Czuł oczy ​wi​ste skut​ki pi​c ia al​ko​ho​lu i ty ​po​we bóle zwią​za​ne z le​że​niem na twar​dej, zim​nej pod​ło​dze. Jęk​nął i pró​bo​wał się pod​nieść, ale mu​siał przed​tem upo​r ząd​ko​wać gar​de​r o​bę. Za​pi​na​j ąc spodnie, spoj​r zał przed sie​bie na sejf, w któ​r y m trzy ​m ał do​ku​m en​ty przez noc. By ł otwar​ty. Po​m i​m o al​ko​ho​lo​we​go za​m ro​c ze​nia, któ​r e ty l​ko czę​ścio​wo z nie​go wy ​pa​r o​wa​ło, od​c zuł wstrząs. Wpa​try ​wał się w otwar​te drzwicz​ki sej​f u, w któ​r y ch tkwił klucz, cze​go zu​peł​nie nie mógł po​j ąć. Chwy ​c ił się za kie​szeń, gdzie zwy ​kle prze​c ho​wy ​wał klu​c ze do bu​dy n​ku, po​ko​j u i sej​f u – nic nie zna​lazł. Za​wi​r o​wa​ło mu w gło​wie, nie mógł uwie​r zy ć w to, co wi​dział na wła​sne oczy. Pod​- czoł​gał się na czwo​r a​kach do sej​f u i drżą​c y ​m i ze zde​ner​wo​wa​nia rę​ka​m i za​c zął spraw​dzać pa​pie​- ry we​wnątrz. Czuł, jak ro​sło ci​śnie​nie krwi, któ​r e za​m ie​ni​ło zwy ​kły ból gło​wy w pul​su​j ą​c ą mi​gre​- nę. Prze​r zu​c ał pa​pie​r y, ale wy ​nik by ł nie​zmien​ny. Bra​ko​wa​ło kil​ku te​c zek, w ty m pla​nu „Wschód”, ści​śle taj​ne​go pla​nu obro​ny Kre​sów przed bol​sze​wic​ką in​wa​zją. – To nie​m oż​li​we, nie​m oż​li​we – szep​tał do sie​bie, prze​wra​c a​j ąc pa​pie​r y po kil​ka razy. Po​c zuł, jak robi mu się na prze​m ian go​r ą​c o i zim​no, a pot wy ​stę​pu​j e kro​pla​m i na czo​le. Do​ku​m en​tów nie by ło w sej​f ie. Usiadł zre​zy ​gno​wa​ny na pod​ło​dze i spu​ścił gło​wę. Przez gło​wę prze​bie​ga​ły mu licz​ne my ​śli, ale nic nie mo​gło wy ​tłu​m a​c zy ć otwar​te​go sej​f u i znik​nię​c ia do​ku​m en​tów. Przy ​po​m niał so​bie ostrze​że​nie mat​ki, jej ostat​nie sło​wa przed wy ​j az​dem z domu na woj​nę, że los pła​ta nam fi​gle i nad​m iar szczę​ścia szy b​ko kom​pen​su​j e ja​kimś nie​szczę​- ściem. Tak jak te​r az. Mat​ka za​wsze mia​ła ra​c ję, zna​ła ży ​c ie i jego pu​łap​ki. Na​gle Czer​ski ze​r wał się z pod​ło​gi i wy ​padł z biu​r a, nie za​m y ​ka​j ąc za sobą drzwi. Ni​non, ty l​- ko ona mo​gła za​brać te tecz​ki – mu​siał ją od​na​leźć. Prze​c ież nie po​szła da​le​ko, mu​sia​ła tu gdzieś by ć. Lo​do​wa​te po​wie​trze przed​świ​tu otrzeź​wi​ło go zu​peł​nie. Za​c zął roz​glą​dać się za ko​bie​tą, z któ​- rą spę​dził wie​c zór, ale plac by ł pu​sty i ci​c hy. Na świe​ży m śnie​gu wid​nia​ły nik​ną​c e po​wo​li śla​dy bu​c i​ków. Po​szedł za nimi. Wio​dły wprost przez plac, aż spo​tka​ły się ze śla​da​m i au​to​m o​bi​lo​wy ch opon. Wte​dy Czer​ski zro​zu​m iał – Ni​non by ła agent​ką so​wiec​kie​go wy ​wia​du, za​bra​ła pla​ny i od​j e​- cha​ła ze swy m opie​ku​nem. Ni​g​dy jej już nie znaj​dzie. Ko​lej​ne my ​śli by ły jesz​c ze bar​dziej po​- nu​r e – sąd woj​sko​wy, de​gra​da​c ja, ode​bra​nie od​zna​c zeń i śmierć przez roz​strze​la​nie. Czer​ski ude​- rzy ł się kil​ka​krot​nie pię​ścią w gło​wę. Ty l​ko jed​na my śl ko​tło​wa​ła mu się w mó​zgu – jak mógł by ć tak głu​pi. Nie wie​dział, co ma ze sobą zro​bić. Stał sa​m ot​nie na środ​ku ogrom​ne​go, pu​ste​go, ciem​ne​go pla​c u i krę​c ąc gło​wą w róż​ny ch kie​r un​kach, roz​glą​dał się, sam nie wie​dząc za czy m. Zu​peł​nie Strona 19 zre​zy ​gno​wa​ny po​szedł w stro​nę miesz​ka​nia. Do​wlókł się do swo​j ej kwa​te​r y po go​dzi​nie. Zmar​z​nię​ty i prze​m o​c zo​ny, ale obo​j ęt​ny na wszy st​ko. Sta​sia nie by ło w łóż​ku, co jesz​c ze bar​dziej po​gor​szy ​ło jego na​strój. Mógł ją za​brać do sie​bie i niech​by kra​dła, co chcia​ła, nic cie​ka​we​go nie po​sia​dał. Opadł na krze​sło zre​zy ​gno​wa​ny i zła​pał się za gło​wę. Nie wi​dział wy j​ścia z sy ​tu​a cji. Nie mógł spoj​r zeć w oczy ro​dzi​c om, ko​le​- gom, prze​ło​żo​ny m. Za taki błąd pła​c i​ło się ży ​c iem. Sło​wo „hań​ba” obi​j a​ło mu się te​r az w my ​- ślach. Chciał, żeby coś mu się sta​ło. Za​wał ser​c a, omdle​nie, co​kol​wiek, ale jego or​ga​nizm wy ​- trzy ​m y ​wał ner​wo​we na​pię​c ie i nic się nie dzia​ło. Nie! Czer​ski ze​r wał się z krze​sła i szy b​ko za​c zął do​pro​wa​dzać się do po​r ząd​ku. Jest wy j​ście, ostat​nie moż​li​we, ale jest. Upo​r ząd​ko​waw​szy mun​dur usiadł przy sto​le i na​pi​sał list, krót​ki, zwię​zły i roz​strzy ​ga​j ą​c y wszy st​kie wąt​pli​wo​ści. Po​tem wstał, sta​nął przed lu​strem i wy ​c ią​gnął pi​sto​let z ka​bu​r y przy pa​sie. Spoj​r zał jesz​c ze, czy wszy st​kie gu​zi​ki by ły po​za​pi​na​ne, wy ​gła​dził mun​dur na pier​si ręką i pod​niósł pi​sto​let do skro​ni. W lu​strze wi​dział od​bi​c ie zde​ter​m i​no​wa​ne​go męż​c zy ​zny, któ​r y stra​c ił wszel​ką na​dzie​j ę. Sta​nął na bacz​ność i po​c ią​gnął za spust. War​sza​wa – sty​c zeń 1926 – No, to tu prze​sa​dzi​li​ście, Czer​ski – po​wie​dział ka​pi​tan Nie​m o​j ew​ski z lek​kim uśmiesz​kiem po​bła​ża​nia na twa​r zy. – Już pra​wie wam uwie​r zy ​łem. Idzie​m y ! Wsta​waj​c ie! – Daj mi skoń​c zy ć – od​parł ta​kim sa​m y m bez​na​m ięt​ny m to​nem Czer​ski. – Ona wy ​j ę​ła amu​ni​c ję z pi​sto​le​tu. Usły ​sza​łem ty l​ko su​c hy trzask igli​c y i nic wię​c ej. Spraw​dzi​łem pi​sto​let – ani jed​nej kuli. Wy ​dział Za​gra​nicz​ny Cze​r e​zwy ​c zaj​ki nie chciał mo​j e​go tru​pa, chcie​li mnie ży ​we​go. – Ta​a ak – po​wie​dział z nie​do​wie​r za​niem Nie​m o​j ew​ski. – No i co by ło da​lej? – Ano, co by ło da​lej. Mo​m ent po nie​do​szły m strza​le ktoś za​pu​kał do na wpół otwar​ty ch drzwi. Zna​c zy się: sta​li na po​de​ście i cze​ka​li. Przy ​szło dwóch lu​dzi. Je​den z ob​sta​wy, obo​j ęt​ny dry ​blas z rę​ka​m i w kie​sze​niach płasz​c za, i dru​gi star​szy, o wy ​glą​dzie urzęd​ni​ka, w oku​lar​kach, gar​- ni​tu​r ze i z małą tecz​ką. Ten star​szy prze​ko​nał mnie, że za​bić się będę miał jesz​c ze czas, a on ofe​- ru​j e mi ży ​c ie, zmie​nio​ne na​zwi​sko, do​brą pra​c ę i oczy ​wi​ście Ni​non. By ​łem w ta​kim sta​nie, że zgo​dzi​łem się na to, co obie​c y ​wał, my ​śla​łem o niej. Wy ​wieź​li mnie do Ro​sji, na​wet nie wiem do​- kład​nie jak. Za​pa​ko​wa​li mnie do skrzy ​ni i prze​wieź​li po​c ią​giem do Mła​wy. Po​tem sa​m o​c ho​dem do pru​skiej gra​ni​c y i da​lej już wy ​god​nie pierw​szą kla​są do So​wie​tów. – Pro​szę, ży ​c ie zdraj​c y opła​c a​ło się – ton Nie​m o​j ew​skie​go by ł zgry ź​li​wy, a pi​sto​let za​to​c zy ł krąg w po​wie​trzu. – Prze​stań już glę​dzić. Idzie​m y. – Wy ​lą​do​wa​łem pod Mo​skwą w ta​kim ośrod​ku dla ino​strań​c ów – cią​gnął Czer​ski, nie zwra​- ca​j ąc uwa​gi na po​le​c e​nia ko​le​gi. Te​r az pa​trzy ł w pod​ło​gę, jak​by wsty d by ło mu spoj​r zeć w oczy Nie​m o​j ew​skie​go. – Szko​li​li tam całą masę agen​tów z róż​ny ch kra​j ów, ale mnie nie chcie​li ni​c ze​go uczy ć. Wi​dać przy ​r ze​c ze​nia tego urzęd​ni​ka mia​ły mnie zwa​bić do Ro​sji, ale nie za​m ie​r za​li ich do​trzy ​m ać. Chcie​li się do​wie​dzieć, czy nie je​stem na​sła​ny m pol​skim wy ​wia​dow​c ą. Bili mnie re​- gu​lar​nie przez kil​ka ty ​go​dni do zu​peł​ne​go za​ła​m a​nia psy ​c hicz​ne​go. Gdy ​by chcie​li mnie za​tłuc, mo​gli to zro​bić cał​kiem ła​two, ale oni chcie​li mnie zła​m ać psy ​c hicz​nie. Jak wiesz, o któ​r ej go​dzi​- nie przy j​dą cie​bie za​brać, to nie bi​c ie jest naj​strasz​niej​sze, ale ocze​ki​wa​nie. Po​wie​dzia​łem wszy st​ko, co ty l​ko wie​dzia​łem. Po trzech ty ​go​dniach nie by ​łem już czło​wie​kiem, a ty l​ko prze​r a​żo​- Strona 20 ny m, wy ​j ą​c y m ze stra​c hu ma​ły m dziec​kiem. Dla pew​no​ści bili mnie ty ​dzień dłu​żej, ale nic wię​- cej nie mo​głem z sie​bie wy ​c i​snąć. W koń​c u wy ​sła​li mnie do szpi​ta​la. Ale to by ł do​pie​r o po​c zą​tek. – I chce​c ie, Czer​ski, że​by m w to uwie​r zy ł? – Nie​m o​j ew​ski nie mógł po​wstrzy ​m ać się od kpi​- ny. – Nie ma​c ie śla​dów po​r ząd​ne​go bi​c ia. – Na po​c ząt​ku mia​łem jesz​c ze siły i rzu​c i​łem się na opraw​c ę, ale oni są do​brze prze​szko​le​ni, trza​snął mnie w nos i zła​m ał. A śla​dy … – Czer​ski naj​pierw wska​zał na nos, a po​tem po​wo​li roz​piął ko​szu​lę i ob​na​ży ł pierś, na któ​r ej nie by ło skó​r y, ale jed​na wiel​ka bli​zna. Po​szar​pa​na skó​r a zgo​iła się, ale nie od​zy ​ska​ła swo​j e​go na​tu​r al​ne​go wy ​glą​du. W po​ko​j u za​pa​dła na chwi​lę ci​sza. Nie​m o​j ew​ski z prze​r a​że​niem cof​nął się od​r u​c ho​wo i opu​- ścił pi​sto​let. – Wi​dzisz, pew​ny ch ob​r a​żeń nie da się zu​peł​nie wy ​go​ić, na​wet przy szpi​tal​nej opie​c e. Że​bra po​zra​sta​ły się, ale skó​r a od​pa​dła i zo​sta​ły mi bli​zny – Czer​ski spoj​r zał na ob​na​żo​ną klat​kę pier​sio​- wą. – Ni​g​dy nie wi​dzia​łem cze​goś ta​kie​go – po​wie​dział pół​gło​sem Nie​m o​j ew​ski. – Jak wspo​m nia​łem, naj​gor​sze przy ​szło do​pie​r o po​tem, jak wy ​do​brza​łem w szpi​ta​lu – Czer​- ski zda​wał się nie sły ​szeć słów ka​pi​ta​na Nie​m o​j ew​skie​go i kon​ty ​nu​ował swo​j ą opo​wieść, za​pi​na​- jąc ko​szu​lę. – Trud​no ująć cały ten czas w kil​ku zda​niach, ale nie będę cie​bie nu​dził szcze​gó​ła​m i mo​j ej ka​tor​gi. Nie mu​szę ci mó​wić, że Ni​non nie zo​ba​c zy ​łem już ni​g​dy. A swo​j ą dro​gą mia​łeś szczę​ście, że to mną się za​in​te​r e​so​wa​ła, bo mo​gła uwieść każ​de​go. Cie​bie też. Nie​m o​j ew​ski mil​c zał, roz​wa​ża​j ąc sło​wa daw​ne​go ko​le​gi. Pa​m ię​tał Ni​non jak przez mgłę, upły ​nę​ło już kil​ka lat, ale do​sko​na​le za​pa​m ię​tał ogrom​ne wra​że​nie, ja​kie na nim wy ​war​ła. Wie​- dział, że Czer​ski nie my ​lił się, mó​wiąc o jego szczę​ściu. – Pew​ne​go dnia, zu​peł​nie stra​c i​łem ra​c hu​bę cza​su, ale to by ło już na wio​snę, za​bra​li mnie i wsa​dzi​li do po​c ią​gu z gru​pą in​ny ch ta​kich jak ja od​r zu​tów ze szko​le​nia szpie​gów. Po​j e​c ha​li​śmy za​m knię​ty m wa​go​nem gdzieś na pół​noc i zno​wu by ła zima wo​ko​ło. Po dro​dze kil​ku słab​szy ch, albo bar​dziej zbi​ty ch, zmar​ło, ale nie moż​na by ło ich wy ​r zu​c ić z wa​go​nu. Licz​ba ska​zań​c ów mia​- ła się zga​dzać na koń​c u po​dró​ży. Po​tem w ma​ły m obo​zie, pra​wie bez stra​ży, ko​pa​łem ka​nał w zmro​żo​nej zie​m i. Skąd i do​kąd – nie wiem. Ile cza​su – nie wiem, wte​dy my ​śla​łem, że przy j​dzie mi tam do​ko​nać ży ​wo​ta, bo lu​dzie umie​r a​li z wy ​c ień​c ze​nia. Nikt nic od nas nie chciał, poza ty m, że​by ​śmy umar​li, na​wet nie fa​ty ​go​wa​li się, żeby za​bi​j ać więź​niów, bo i po co, sami umrą. Ora​li nami w taki spo​sób, że po pew​ny m cza​sie nie wie​dzia​łem, jaki to dzień ty ​go​dnia. Wszy st​kie dni wy ​glą​da​ły tak samo. Te​r az my ​ślę, że chcie​li ode​brać mi na​dzie​j ę na prze​trwa​nie. Wiesz, czło​- wiek, któ​r y stra​c ił na​dzie​j ę, zro​bi wszy st​ko. Uda​ło im się, cał​ko​wi​c ie im się uda​ło. Trud​no mi sa​- me​m u zro​zu​m ieć, jak to się sta​ło, ale wszy st​ko prze​sta​ło się dla mnie li​c zy ć oprócz prze​trwa​nia. Nie za​bi​li we mnie in​sty nk​tu sa​m o​za​c ho​waw​c ze​go, a pew​nie my ​śle​li, że i to we mnie umar​ło. I kie​dy na​stęp​nej wio​sny, czy ​li od​sie​dzia​łem tam oko​ło roku, za​ofe​r o​wa​li mi wy ​j azd do Pol​ski z mi​sją szpie​gow​ską, zgo​dzi​łem się na​ty ch​m iast, bo by ło mi wszy st​ko jed​no. Mało po​wie​dzia​ne, by ł​by m im buty ca​ło​wał, żeby się stam​tąd wy ​do​stać. Mniej​sza z ty m i tak nie uwie​r zy sz, co moż​na zro​bić z czło​wie​ka. Jak mnie za​bra​li z obo​zu, dali mi praw​dzi​we szpie​gow​skie prze​szko​le​nie. Do​kład​ne i bar​dzo sze​r o​kie, a za​r az po​tem do​sta​łem za​da​nie. Tu​taj prze​c ho​dzę do sed​na spra​wy, do po​wo​dów, dla któ​r y ch przy ​sze​dłem do cie​bie.