Renegat - Witold J. Ławrynowicz
Szczegóły |
Tytuł |
Renegat - Witold J. Ławrynowicz |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Renegat - Witold J. Ławrynowicz PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Renegat - Witold J. Ławrynowicz PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Renegat - Witold J. Ławrynowicz - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Witold J. Ławr y nowicz
Renegat
Redakc ja
Małgorzata Pileck a
Proj ekt okładki
Mik ołaj Jastrzębski
Konwersja do wersij elektronicznej
Mikołaj Jastrzębski (epub@mikolaj.co)
Zdjęc ie na okładc e przedstawia budy nek poselstwa sowieckiego przy ul. Poznańskiej 15 w War-
szawie
© Copy r ight by Witold J. Ławr y nowicz
© Copy r ight for this edition by LTW
ISBN 978-83-7565-440-0
Wydawnict wo LTW
ul. Sawickiej 9, Dziekanów Leśny
05-092 Łom ianki
tel. 22 751–25–18
www.ltw.com.pl
Strona 3
Spis treści
Strona redakcy jna
Prolog
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Epilog
Strona 4
Mojej Matc e,
warszawianc e przez 92 lata,
poświęc am – autor
Strona 5
Prolog
Moskwa – listopad 1920
Nad „ofic jalną” Moskwą wisiała zatęc hła atm osf er a rozr ac hunków i wzaj emny ch rekry m i-
nac ji za przegraną wojnę z Polską. Nastroj e pogarszała trwaj ąc a od kilku dni nieprzer wana je-
sienna mżawka, któr a wiec zor am i zam ar zała na ulic ach. Wprawdzie urzędowa propaganda prze-
stawiała wy nik wojny jako zwy c ięski rem is – Polac y zatrzy m ali natarc ie i rozpoc zęli rozm owy
pokoj owe, jednak kor y tar ze Kremla huc zały wprost od wzaj emny ch oskarżeń, a poszukiwanie
winny ch trwało od miesięc y. Dla każdego ofic er a Sztabu Gener alnego Robotnic zo-Chłopskiej Ar-
mii Czerwonej nie by ło taj emnic ą, że marsz na Zac hód zakońc zy ł się pod Warszawą, a bitwa nad
Niem nem spowodowała utratę ledwo upor ządkowany ch arm ii Frontu Zac hodniego i ogromną
próżnię oper ac y jną. Arm ia Czerwona strac iła tak wielu ofic er ów i żołnier zy, że nie by ło komu
bronić drogi na wschód. Polac y, gdy by chcieli, mogliby prawie bez opor u maszer ować na Mo-
skwę. Ale stanęli, i to dało podstawę twierdzeniom, że wojna nie by ła przegrana. Gazety podały
do wiadom ości, że „jaśniepańska Polska”, w obawie przed nieunikniony m kontra takiem wojsk Ar-
mii Czerwonej, wolała zawrzeć pokój. Ty lko nikt w sztabie nie wiedział, skąd te wojska miały by
przy by ć. Zdolne do dalszy ch działań dy wizje by ły związane walkam i na Sy ber ii przec iwko inter-
wentom 1 i na Kry m ie przec iwko Wranglowi, odwodów nie by ło. Rozejm z Polską przedstawiano
jako sukc es, natom iast odwrót spod Warszawy w podejrzliwej atm osf er ze panuj ąc ej na Kremlu
powoli zac zy nał nabier ać kształtów zdrady. Winny ch tej zdrady zawzięc ie poszukiwano i dosłow-
nie każdy mógł zostać oskarżony.
Po rozpoc zęc iu negoc jac ji pokoj owy ch z Polską przewodnic ząc y Rady Kom isar zy Ludo-
wy ch Włodzim ierz Ilj icz Lenin nie zrezy gnował ze swoich wielkich planów. Pom ost do proletar ia-
tu Eur opy, jakim by ła Polska, obronił się przed inwazją i Arm ia Czerwona nie zdołała połąc zy ć
się z klasą robotnic zą Niem iec, ale to nie oznac zało por zuc enia idei zbudowania Wszechświatowej
Republiki Rad. Lenin uważał, że rewoluc ja do dalszego rozwoj u potrzebowała wsparc ia proleta-
riatu Niem iec z ich ogromną bazą przem y słową, natom iast zam knięta w granic ach Rosji zadusi
się i upadnie. W jego przeświadc zeniu jedy ny m ratunkiem by ło rozszer zenie idei rewoluc ji so-
cjalnej na inne kraj e i nar ody. Niepowodzenie pod Warszawą odwlekało w czasie rozprzestrzenie-
nie my śli soc jalisty cznej po świec ie, ale nie oznac zało jej końc a. W poj ęc iu Lenina i otac zaj ą-
cy ch go kom unistów Polska stała się państwem buf or owy m zagradzaj ąc y m bolszewikom drogę
do Eur opy. Pokonać Polskę oznac zało obalić por ządek wersalski i rozpoc ząć światową rewoluc ję.
Skor o jednak Polska, anty bolszewicki szaniec Ententy, odparła naj azd, należało podejść do proble-
mu w odm ienny sposób i zac ząć długof alową prac ę nad zmiękc zeniem przec iwnika. Dy r ekty wy
nie zostały jeszc ze wy dane, Politbiur o miało zaledwie mgliste poj ęc ie o nowy ch kier unkach dzia-
łania, ale cel rewoluc ji soc jalnej by ł przec ież niezmienny.
Wy wiad nieprzer wanie prac ował nad zdoby c iem nowy ch inf orm ac ji o przec iwniku. Podj ę-
to długody stansowe działania oblic zone nie na dor aźny zy sk, ale na twor zenie ośrodków wy wiadu,
któr y ch zadaniem by ło podm inowanie struktur y państwa polskiego, poznanie sy stem u obronnego
i umieszc zenie agentów we władzach cy wilny ch oraz wojskowy ch. Z natur y rzec zy te działania
Strona 6
musiały trwać latam i.
Podmuch powietrza wpadaj ąc y przez raptownie otwarte drzwi poder wał papier y na biurku.
Drzwi trzasnęły pchnięte silny m ram ieniem i ciężkie kroki zadudniły o drewnianą podłogę. Sie-
dząc y za biurkiem szef Wy działu Zagranicznego Czeka z niec ierpliwością podniósł głowę znad
czy tany ch papier ów. Niezadowolony z przer wania mu prac y spojr zał niec hętnie na intruza. Ja-
kow Christof or owicz Dawtian właśnie rozpoc zął prac ę w nowo utwor zony m departam enc ie wy -
wiadu zagranicznego i dopier o zapoznawał się z wy znac zony m i mu zadaniam i. Podc hodził do
prac y z energią i w ciągu pierwszy ch dni urzędowania wy dał już wstępne polec enia maj ąc e na
celu stwor zenie siatki w Polsce. Rozpoc zął organizac ję grup dy wersy jny ch, któr y ch zadaniem
by ło sianie niepokoj u w stref ie przy granicznej, ale jednoc ześnie zac zął my śleć o przy gotowaniu
wy szkolony ch agentów zdolny ch do przeprowadzenia głębokiego wy wiadu. Czy tał właśnie raport
z Polesia, któr e z rac ji ukształtowania geograf icznego stanowiło znakom ity ter en do przer zuc ania
szpiegów przez granic ę, nie mógł zatem spoglądać ży czliwie na natręta.
Aleksiej Protasow, podwładny i chwilowo prawa ręka Dawtiana, z szer okim uśmiec hem na
twar zy i bły szc ząc y m i oczam i szy bko zbliży ł się do ustawionego na środku dużej sali biurka, za
któr y m siedział jego przełożony.
– Znalazłem kandy data, towar zy szu kom isar zu – powiedział Aleksiej Protasow, kładąc obie
dłonie na brzegu biurka i poc hy laj ąc się do przodu. Rozpier ała go radość z wy pełnienia trudnego
zadania i nie mógł odm ówić sobie naty chm iastowego zam eldowania przełożonem u o wy konaniu
rozkazu. – Doskonały kandy dat. Człowiek, któr y pasuj e do legendy. Ideowy bolszewik i czy sty Po-
lak. Lepszego nie da się nigdzie znaleźć.
– Ach, to wy, Aleksiej. Można pom y śleć, że denikinowc y wdarli się na Kreml i wpadli do
moj ego biur a – powiedział sarkasty cznie Jakow Dawtian, nie wy kazuj ąc zainter esowania sam y m
meldunkiem. – Siadajc ie. Por ozm awiam y o ty m. Czy to pewny człowiek?
Szef INO2, jak w skróc ie nazy wano Wy dział Zagraniczny, czy li wy wiad Czeka, odłoży ł pió-
ro i zam knął teczkę, nad któr ą prac ował. Wier zy ł swoj em u współprac ownikowi, ale to nie ozna-
czało, że miał podzielić się z nim wiedzą, któr ej tamten nie potrzebował. Gestem ręki wskazał Pro-
tasowowi krzesło przed biurkiem, a sam oparł się łokc iam i o blat.
Na pom y sł przeprowadzenia dalekosiężnej akc ji wy wrotowej Dawtian wpadł na poc zątku
miesiąc a i zlec ił swoj em u podkom endnem u znalezienie właściwego człowieka do wy konania za-
dania. Od poc zątku zdawał sobie sprawę, że wierność ideologii bolszewickiej by ła najważniej-
szy m wy m aganiem wobec kandy data na szpiega. Lista war unków, jakie musiał spełniać kandy -
dat, obejm owała polskie poc hodzenie, a to stwar zało dodatkową trudność – Polac y wprawdzie
by li ideowi, ale zwy kle by li również patrioty cznie nastawieni do swoj ego świeżo odtwor zonego
kraj u. Przy ty m poc hodzenie społeczne niekoniecznie wskazy wało na wierność ideologii, przec ież
oprócz strategii Piłsudskiego to patrioty zm chłopów obronił Polskę w lec ie 1920 roku. Polscy chło-
pi nie przy j ęli ideologii bolszewickiej i stanęli do obrony własnego kraj u. Ideowość agenta musia-
ła by ć dodatkowo mocno ugruntowana, gdy ż Dawtian przewidy wał długoterm inową działalność
we wrogim kraj u i w war unkach luksusowego ży c ia. Wszy stko razem zmuszało do star annego po-
szukiwania odpowiedniego kandy data. Dawtian nie mógł by ć pewien, czy jego człowiek nie zdra-
dzi pod wpły wem uczuć patrioty czny ch albo z przy wiązania do zby tku nie przejdzie na stronę Po-
Strona 7
laków. Stąd jego py tanie. Wiedział, jaką otrzy m a odpowiedź, nie o to chodziło, chciał mieć w ręku
dowód, że w wy padku zdrady będzie mógł winą obarc zy ć Protasowa.
– Nie ma lepszego bolszewika – odparł Protasow, siadaj ąc na trzeszc ząc e krzesło. – Zupełnie
pewny. Polak z mieszc zańskiej rodziny, ojc iec by ł lewic uj ąc y m nauczy c ielem, matka dor abiała
szy c iem w domu. Oby dwoj e rodzic e zginęli po zaj ęc iu Kowla przez Polaków w 1919 roku.
– Zam ordowani przez Polaków? – przer wał mu Dawtian.
– Jak to by ło, tego nikt już nie dojdzie. – Protasow wzruszy ł ram ionam i. – Bardak by ł taki, że
kto to wie. Ale on wier zy, że rodzic ów zlikwidował polski wy wiad w odwec ie za działalność soc ja-
listy czną. Chłopak działał w naszy ch organizac jach od gimnazjum. Inteligentny i oczy tany. Ma
wy kształc enie, studiował na Wy dziale Prawa w Piotrogrodzie jeszc ze przed wojną. Potem go
zmobilizowali i został lejtnantem, ale ty le uzy skali, że im rady żołnierskie zakładał w 81 pułku pie-
choty. Od końc a 1919 roku jest w Czeka w Piotrogrodzie. Zdolny prac ownik, szczególnie cięty na
Polaków, aż trzeba go pilnować, bo potraf i przesadzić. Prac ował jako tajny agent, odznac zy ł się.
Towar zy sz Dzierży ński chciał zabrać go ze sobą do działań na ter enie Polskiej Soc jalisty cznej Re-
publiki Rad, ale to nam nie wy szło i wróc ił do Piotrogrodu.
– Sprawdzony czekista, to dobrze – mruknął do siebie Dawtian. – Towar zy sz Dzierży ński ma
do niego zaufanie, a to bardzo dobrze. Możem y zatem zac ząć działanie. Zrobim y tak: przeszkolic ie
go w zakresie działań agentur alny ch. Ty lko krótki kurs. Wiec ie: nawiązanie kontaktów, przekazy wa-
nie inf orm ac ji, maskowanie przed kontrwy wiadem. Znajdziec ie mu nazwisko – polskie, dobre, ale
nie ary stokraty czne. Panowie wszy scy znaj ą się między sobą i łatwo rozpoznaj ą podr zuc onego
im agenta, zatem ładne polskie nazwisko, inteligenckie. Potem odbędę z nim rozm owę i podam
mu szczegóły zadania. Zadania, któr e potrwa latam i.
Brwi Protasowa uniosły się ze zdziwienia. Sam nie znał przeznac zenia agenta i rac zej my ślał
o zadaniu ty pu dy wersy jnego, na krótki czas. Ty mc zasem słowa Dawtiana wskazy wały na wielo-
letnią działalność na ty łach wroga. Wojna się skońc zy ła, zatem działania z zakresu szpiegostwa
wojskowego, zawsze ważne, zeszły jednak na drugi plan. Jeśli nie dy wersja to co? Kolejny rezy -
dent w Warszawie? Mieli już jednego, a te zadania rzadko dublowano. Nie rozum iał, do czego
dąży Dawtian.
– Jak nazwisko? – spy tał Dawtian.
– Bobiński Andrzej.
– Ile ma lat? – indagował dalej.
– Dwadzieścia sześć.
– Dobry wiek. Już dor osły, ale może jeszc ze długo prac ować. A jak się zac howuj e pod pre-
sją?
– Spokojny i opanowany. Dowiódł zimnej krwi już wielokrotnie. Odważny, ale nieskor y do
podejm owania niepotrzebnego ry zy ka. Naprawdę doskonały agent.
– Widzę to – mruknął Dawtian. – Będzie agentem śpioc hem. Obudzim y go we właściwy m
mom enc ie. A na razie będzie się piął po szczeblach kar ier y urzędnic zej. W ty m też trzeba mu bę-
dzie pom óc, ale tą część zorganizuj ę osobiście przez kontakty w Warszawie. Do was należy jesz-
cze umieszc zenie go na liście repatriac y jnej. Nac iśniec ie kogoś w Czerwony m Krzy żu, ale tak
bez śladów.
Strona 8
– A co on ma tam zdziałać? – spy tał Protasow, wiedząc, że nie uzy ska odpowiedzi. Jednak
ciekawość wzięła u niego górę nad ostrożnością.
– Tego, Protasow, nawet wy wiedzieć nie music ie – ostry m głosem powiedział Dawtian
i wy m ownie popatrzy ł podwładnem u w oczy. – Znajdziec ie mu dobrą legendę. Jakąś rodzinę pol-
ską, zlikwidowaną, żeby nie można by ło sprawdzić, ale na ty le dobrą, żeby go przy j ęto jak swego.
Nazwisko musi by ć rozpoznawalne w kręgach elit w Warszawie, ale, jak mówiłem, nie z ary sto-
krac ji. A, niech zapozna się z działalnością Nar odowej Dem okrac ji, prawic y. Tam go ulokuj em y.
Załatwc ie mu polskie książki i parę star y ch gazet prawic owy ch. Musi rozum ieć idee endec ji, żeby
mógł powiedzieć kilka chwy tliwy ch haseł, jak będzie szukał stanowiska, ale to… No, to będzie póź-
niej, jak ja z nim por ozm awiam.
Protasow cor az mniej rozum iał z robiony ch półgłosem uwag szef a INO. Uwaga Dawtiana,
żeby nie dopy ty wał się o szczegóły, niec o go zdenerwowała. W ty m rzem iośle należało by ć
ostrożny m, a on wy kazał nadm ierne zainter esowanie nowy m agentem. Jednak ostrożność szef a
wy dała mu się nielogiczna.
Przec ież to zupełnie głupie – pom y ślał Protasow. Przec ież to ja wy nalazłem tego Polaka, ja
mam mu znaleźć nazwisko i przy kry wkę, pod jaką będzie działał. Czy li ja będę wiedział o nim
najwięc ej ze wszy stkich, ale jakie ma zadanie to kom isarz mi nie powie. Dlac zego?
– Tak, tak, dużo prac y, zanim przy gotuj em y agenta – mruc zał, jakby do siebie, Dawtian. –
A wódkę to on pije?
– Całkiem po naszem u, towar zy szu kom isar zu – z uśmiec hem powiedział Protasow. – I lubi,
i potraf i.
– No to od ter az nie będzie wódki i przejdzie na pół porc ji.
– A czem u tak? Za co go kar ać? Nasz człowiek…
– Protasow, żadnej wódki, mało żarc ia! Rozum iec ie! – Dawtian zjadliwy m tonem dał wy r az
niezadowoleniu z kwestionowania jego rozpor ządzeń. – Czy kto widział tłustego repatrianta z flasz-
ką w ręku? No, zrozum ieliście. Idźc ie do roboty, mac ie dużo do wy konania.
Dawtian uznał rozm owę za zakońc zoną i spojr zał na blat biurka, usiłuj ąc przy pom nieć sobie,
nad czy m prac ował, zanim mu przer wano.
– Odm eldowuj ę się, towar zy szu kom isar zu – powiedział Protasow, staj ąc na baczność na
wprost biurka.
– Jeszc ze jedno, Protasow – Dawtian westchnął i oder wał oczy od dokum entów. – Następ-
ny m razem, jak mac ie taką sensac ję do zam eldowania, to meldujc ie się przez sekretar iat, od tego
jest. Możec ie tu wpaść bez zapowiedzi, ty lko jeśli Chińc zy c y rozpoczną szturm Kremla.
Dawtian uśmiechnął się lekko na widok zdziwionej miny swoj ego podwładnego. Wiedział, że
zajm ie mu trzy minuty, zanim zrozum ie, że to by ł dowc ip.
Ty m razem Protasow cic ho zam knął za sobą drzwi. Dawtian wróc ił do przer wanej prac y,
ale po krótkiej chwili rzuc ił papier y na biurko, odc hy lił się na krześle i zam y ślił się. Wy ty czne
udzielone mu przez Feliksa Edm undowic za by ły zupełnie jasne i oparte na jego znaj om ości Pol-
ski. Dawtian nie by ł przekonany, że Dzierży ński miał całkowitą rac ję, niem niej nie zam ier zał pod-
Strona 9
ważać jego zdania. Polec enie nakazy wało mu wy branie kandy datów, jak na razie miał jednego,
do długiej prac y agentur alnej w Polsce. Agent miał wrosnąć w społec zeństwo i przez lata wspi-
nać się po drabinie urzędnic zej, żeby w końc u dotrzeć do stanowiska, na któr y m będzie mógł
wpły nąć na kier unek polity ki w Polsce.
Tu właśnie Dawtian miał największe wątpliwości. Co taki agent mógł zdziałać? Czy dotrze na
odpowiednie stanowisko? A nawet jeśli tak, to czy nie zdradzi? Długi poby t w burżua zy jny m pań-
stwie, pieniądze z ty m związane i władza mogły łatwo odm ienić loj alność agenta. Wprawdzie Fe-
liks Edm undowicz powiedział, że w Polsce pod nieobecność zewnętrznego wroga poj awią się za-
wiści między polity kam i i Polac y zac zną gry źć się między sobą, ale to ty lko by ła teor ia.
Wy ty czne Feliksa Edm undowic za by ły proste: odsunąć Piłsudskiego od rządzenia. Dawtian
nie mógł uwier zy ć, żeby wódz, któr y obj ął najwy ższy urząd w mom enc ie odzy skania niepodle-
głości, skonsolidował państwo i poprowadził Polskę do zwy c ięstwa w wojnie, został nagle usunięty
od władzy. A to przec ież by ło celem całej oper ac ji oblic zonej na lata, zgodnie z teor ety czny m i
wy wodam i szef a Czeka Dzierży ńskiego. Żeby ten cel osiągnąć, Dawtian zam ier zał wy słać agen-
tów, któr zy staną się polskim i urzędnikam i, a przy pewnej dozie szczęścia i z właściwy m i instruk-
cjam i – może nawet polity kam i. Wtedy za pom oc ą chwy tliwy ch haseł i moskiewskich pieniędzy
będą mogli podsy c ać działalność prawic y przec iwko Piłsudskiem u. Nar odowc y cieszy li się
w Polsce duży m poparc iem i mogli przec hwy c ić władzę, a bez Piłsudskiego Polska upadnie pod
napor em kolejnego ataku. Prac a by ła oblic zona na lata, szansa sukc esu nikła, niem niej koszt takich
oper ac ji też by ł niewielki i można by ło zar y zy kować. W każdy m razie kiedy sprawa stanie na Po-
litbiur ze, to będzie można wy kazać, że INO prac uj e nad usunięc iem buf or u między Niemc am i
a radzieckim kom unizmem, czy li dąży do rozszer zenia rewoluc ji. I w końc u ty lko o to chodziło.
Warszawa – styc zeń 1926
Kapitan Józef Niem oj ewski prawie marszowy m krokiem doszedł do rogu Chmielnej i Szpi-
talnej, po czy m skręc ił w lewo. Obejr zał się za siebie, żeby zobac zy ć kolor owy neon Chevroleta
na dac hu nar ożnej kam ienic y. Lubił spojr zeć na reklam ę, choć wiedział, że za jego gażę nigdy nie
kupi sobie amer y kańskiego autom obilu. Trójkątna, nar ożna kam ienic a, ogranic zona zbiegiem Zgo-
dy i Szpitalnej, oprócz podtrzy m y wania kolor owego neonu, mieściła w swoim wnętrzu liczne re-
dakc je gazet codzienny ch, któr y ch reklam y zwisały z balkonów na różny ch piętrach. Niem oj ew-
ski na ten widok zawsze uśmiec hał się niec o pogardliwie, gdy ż żadnej z redakc ji, w ty m nawet
najbardziej endeckiej „Gazety Warszawskiej”, nie by ło stać na świetlną reklam ę, a Chevroleta
owszem. Będąc zwolennikiem Marszałka, Niem oj ewski miał złe zdanie o endekach, któr y ch ob-
ciążał winą za śmierć pierwszego prezy denta Rzec zy pospolitej, rozr óby na ulic ach i kor owód
zmieniaj ąc y ch się prawic owy ch gabinetów.
Kilka chwil później dotarł na miejsce, obr óc ił klucz w zamku i pchnął drzwi swoj ego miesz-
kania w domu przy Chmielnej 24. Miał zam iar odświeży ć się, przebrać i wy jść na umówione
spotkanie z kolegam i. Spędzanie wiec zor ów sam otnie w mały m pokoiku jakoś kłóc iło się z natur ą
ułana, do tego kawaler a. Kobiet w ży c iu kapitana Niem oj ewskiego by ło dużo, ale żadna nie zosta-
ła jego żoną, by ć może dlatego, że by ło ich tak wiele i tak szy bko się zmieniały. Jednak tego wie-
czor u nie wy bier ał się na randkę, lecz na wódeczkę w męskim gronie.
Strona 10
W przedpokoj u położy ł okrągłą czapkę z żółty m otokiem na półc e, zdjął rękawiczki, pas z ka-
bur ą i idąc w stronę pokoj u, zac zął rozpinać kurtkę mundur ową. Położy ł dłoń na klamc e oszklo-
ny ch drzwi i zatrzy m ał się. Coś by ło nie w por ządku. Zastanowił go zapach unosząc y się w miesz-
kaniu – zapach arom aty cznego ty toniu tur eckiego, innego niż zwy c zaj palił. Niem oj ewski, ofic er
wy wiadu, rozpoc zął kar ier ę wojskową w 3 pułku ułanów podc zas wojny z Sowietam i, wcześniej
służy ł krótko w wojsku rosy jskim, z któr y m odby ł kampanię w Besar abii. W wojnie 1920 roku od-
znac zy ł się w zagonie na Kalenkowic ze, za co otrzy m ał Krzy ż Waleczny ch. Pom im o zmiany
przy działu i przeniesienia do Sztabu Gener alnego stale nosił mundur ofic er a 3 pułku ułanów, do
któr ego miał senty m ent. Lata spędzone na koniu i w okopach, w ciągły m niebezpiec zeństwie, na-
uczy ły go opanowania i podejm owania szy bkich dec y zji. Udział w dziesiątkach starć wręcz, czy
to na koniu, czy na piec hotę, przy gotowały go do walki z bliska, zatem mom entalnie przeszedł do
akc ji. Niem oj ewski nie czuł obawy przed spotkaniem z – jak przy puszc zał – włam y wac zem. Wa-
hanie trwało ty lko sekundę i wy r obione przez wojnę odr uc hy pobudziły go do działania. Zawróc ił
do przedpokoj u, wy j ął pistolet z kabur y i odwróc ił się w stronę pokoj u. Kciukiem prawej dłoni od-
sunął bezpiecznik, a lewą nac isnął klamkę. Ostrożnie zajr zał do środka, ale patrząc z oświetlonego
przedpokoj u w głąb ciemnego pom ieszc zenia nic niepokoj ąc ego nie zauważy ł. Wy c elował pistolet
w głąb swoj ego gabinetu, któr y jednoc ześnie służy ł mu za sy pialnię i jadalnię, i lewą ręką zac zął
mac ać po ścianie, szukaj ąc kontaktu. Przekręc ił przełącznik i w świetle wisząc ej pod suf item lam-
py zobac zy ł siedząc ego w jego fotelu człowieka w cy wilny m garnitur ze, któr y gasił papier osa
w leżąc ej mu na kolanach popielniczc e.
– Ręce do góry ! – warknął Niem oj ewski przekonany, że złapał złodziej a. Liczba rozboj ów
i włam ań w stolic y by ła duża i kapitan pom y ślał, że przy łapał kry m inalistę na plądrowaniu jego
mieszkania. Wy dało mu się ty lko dziwne, że siedząc y w fotelu posiwiały mężc zy zna by ł por ząd-
nie ubrany, nie próbował uciekać, a pokój nie nosił śladów przeszukiwania. Mężc zy zna wpatry wał
się w Niem oj ewskiego spokojny m wzrokiem, trzy m ał ręce oparte na podłokietnikach i nie robił
wrażenia przestraszonego spotkaniem z uzbroj ony m ofic er em.
– Widzę, że awansowałeś, Józuś – powiedział nieznaj om y, powoli podnosząc ręce do góry,
ale w ten sposób, że łokc ie ciągle doty kały podłokietników, jakby szukały wsparc ia.
– Ktoś ty ! – rzuc ił Niem oj ewski, nie ruszaj ąc się z miejsca i trzy m aj ąc pistolet wy c elowany
w intruza. Zaskoc zy ło go, że obcy uży ł zdrobnienia, jakim obdar zali go wy łącznie rodzic e i naj-
bliżsi koledzy.
– Nie poznaj esz? No, upły nęło kilka lat i zmieniłem się, ale najlepszego kolegę powinieneś
pam iętać – powiedział spokojnie intruz.
Niem oj ewskiem u na mom ent odebrało mowę. Siedząc y w fotelu mężc zy zna nie wy glądał
na uzbroj onego, nie robił żadny ch agresy wny ch ruc hów, a ostatnie zdanie spowodowało, że kapi-
tan zac zął uważnie przy glądać się dobrze widoczny m w elektry czny m świetle ry som jego twa-
rzy. Liczne zmarszczki koło oczu i skrzy wiony po złam aniu nos nadawały mu wy gląd star ego czło-
wieka, ale postawa i gęste włosy, wprawdzie wy r aźnie siwiej ąc e, wskazy wały na średni wiek.
Milc zenie trwało kilkanaście sekund, aż wreszc ie Niem oj ewski doznał olśnienia, rozpoznał przy by -
sza i mocniej ścisnął pistolet.
– Kar ol Czerski! Renegat! Zdrajc a! – prawie krzy knął zaskoc zony Niem oj ewski i podniósł pi-
stolet wy żej, jakby dla oddania strzału.
Strona 11
– Wiem, postar załem się, ale jednak poznałeś – powiedział Czerski i po raz pierwszy lekko się
uśmiechnął – Mogę opuścić ręce? Jestem bez broni.
– Nie! – powiedział Niem oj ewski chrapliwy m głosem, mrużąc oczy. – Trzy m aj ręce w gó-
rze. Wstawaj. Idziem y.
– My ślisz o ty m, żeby zaprowadzić mnie na poster unek żandarm er ii i aresztować za zdradę?
– Czerski wciąż się uśmiec hał, ale jego oczy by ły pozbawione wy r azu. – Zasłuży łem, ale wstać
nie mogę, bo rozsy pię popiół z popielniczki, czekaj ąc, wy paliłem kilka papier osów i uży łem…
– Wstawaj! – pry chnął Niem oj ewski, przer y waj ąc wy wód. – Ręce w gór ze i marsz przede
mną.
– Jeśli wy jdziem y stąd i będę trzy m ał ręce w gór ze, zginiesz. – Czerski mówił ty m sam y m
oboj ętny m tonem. – Jestem bolszewickim agentem wy wiadu i mam obstawę. Strzelą ci w łeb na
klatc e schodowej albo na ulic y. Nie dadzą ci szansy. To zawodowc y i jestem dla nich ważny, bar-
dzo ważny.
– Pieprzy sz głupoty, Czerski – odpowiedział ofic er i robiąc wy m owny gest pistoletem, dodał:
– Wstawaj z fotela. Idziem y !
– Pam iętasz sprawę Leśniewskiego? – Czerski nawet nie drgnął. – On odm ówił współprac y
z nami, kiedy agent go werbował. Ostentac y jnie przy szedłem tutaj, żeby nam ówić ciebie do
współprac y. Nawet dano mi takie polec enie. Jeśli mnie wy prowadzisz z rękam i w gór ze, to będzie
znac zy ło, że odm ówiłeś.
Niem oj ewski doskonale pam iętał por ucznika Ignac ego Leśniewskiego, któr ego rok wcześniej
znaleziono zar żniętego na klatc e domu, w któr y m mieszkał. Krew z podc iętego gardła pły nęła po
stopniach w dół, ale nikt nic zego nie sły szał. Wy glądało na to, że dawny frontowy ofic er piec hoty
nie bronił się przed atakiem. Polic ja uznała, że to bandy cki napad, ale wy wiad wiedział swoj e –
Leśniewski prac ował w Sztabie Gener alny m i miał dostęp do tajny ch dokum entów.
– To nie by łem ja – Czerski odpowiedział na nienawistny wzrok kapitana. – Wtedy jeszc ze
lec zy łem się w szpitalu pod Moskwą.
– Widzę, że dużo wiesz o Polsce pom im o długiego poby tu za granic ą – rzuc ił z sarkazmem
Niem oj ewski.
– Jak mi pozwolisz, to opowiem ci kilka inter esuj ąc y ch ciebie spraw – powiedział Czerski,
my śląc z zadowoleniem, że najtrudniejsza część spotkania by ła już za nim. Niem oj ewski nie za-
strzelił go, by ł zaintry gowany nieoczekiwany m przy by szem i bez wątpienia chciał się więc ej od
niego dowiedzieć.
Niem oj ewski zawahał się. Obecność zdrajc y w jego mieszkaniu, całkowity spokój, z jakim
patrzy ł na wy c elowaną w niego lufę pistoletu, sprawiła, że zac zął zastanawiać się nad powodem
wizy ty. Czerski zniknął dwa lata wcześniej z planam i obrony Kresów Wschodnich przez atakiem
z Rosji Sowieckiej. Wkrótc e wy wiad doniósł, że przeszedł na stronę bolszewików, ale dalsze jego
losy pozostały nieznane. Nagłe poj awienie się zdrajc y w mieszkaniu kapitana wy wiadu by ło tak
zaskakuj ąc e, że Niem oj ewski zupełnie tego nie rozum iał.
– Po co przy szedłeś?
– Po nowe plany obrony wschodniej granic y i plany mobilizac y jne.
Strona 12
– Co? – po raz drugi tego wiec zor u Niem oj ewskiem u odebrało mowę. – Przec ież wy kradłeś
je i zaniosłeś bolszewikom.
– Ale są, a rac zej będą, nowe plany. Plany dla zreorganizowanej, zredukowanej lic zebnie
arm ii. Nowe plany.
– Żadnej reorganizac ji nie by ło.
– Ale będzie.
– Nic o ty m nie wiem.
– A właśnie – w oczach Czerskiego poj awił się bły sk try umf u. – Ty jeszc ze nic nie wiesz,
a ja już wiem.
– Hę? – Niem oj ewskiem u opadła ze zdziwienia szczęka.
– Będzie reorganizac ja arm ii, w każdy m razie jest planowana, i wobec tego plany def en-
sy wne „Wschód” ulegną mody f ikac ji, a może nawet zostaną spor ządzone plany ofensy wne. Wy -
wiad sowiecki wie o ty m, ale w sztabie dopier o nad ty m prac uj ą. I właśnie o ty m przy szedłem
z tobą por ozm awiać. Daj mi szansę to opowiem ci, o co w ty m wszy stkim chodzi.
Niem oj ewski patrzy ł na swego dawnego kolegę szer oko otwarty m i ze zdziwienia oczam i. To,
co opowiadał, nie mieściło mu się w głowie. W jaki sposób wy wiad bolszewicki mógł wiedzieć
o zmianach w arm ii polskiej, zanim wiedziało o nich Ministerstwo Spraw Wojskowy ch? Przełknął
ciężko i sięgnął po stoj ąc e pod ścianą krzesło. Odwróc ił je oparc iem do przodu i usiadł okrakiem,
trzy m aj ąc pistolet wy c elowany w Czerskiego. Por uszy ł kilka razy głową na boki i mrugnął ocza-
mi.
– Skąd wiesz, że ciebie nie zastrzelę albo nie powlokę na żandarm er ię?
– Bo nie jesteś idiotą, Józuś. Nie by łby ś kapitanem w wy wiadzie, gdy by ś nim by ł, a poza
ty m znam ciebie tak dobrze, że aż za bardzo. My ślę, że jak mnie wy słuc hasz, to podejm iesz grę.
– Jaką grę?
– Wy wiadowc zą, oczy wiście.
– Słuc hajc ie, Czerski, nie jesteśmy kolegam i, więc nie zwrac ajc ie się do mnie po imieniu –
Niem oj ewski szy bko oprzy tomniał z osłupienia i postanowił zdy stansować się od dawnego kolegi.
– A ter az zac znijc ie od poc zątku, bo jestem zgubiony w ty m, o czy m mówic ie. I żeby ście wie-
dzieli, że jak skońc zy c ie, idziem y na poster unek przy kom endzie miasta.
– Jak sobie pan ży c zy, panie kapitanie – Czerski silnie zaa kc entował stopień wojskowy daw-
nego kolegi. – Od czego mam zac ząć?
– Najlepiej od sam ego poc zątku – odparł Niem oj ewski i oparł dłoń ściskaj ąc ą pistolet
o oparc ie krzesła. Wiedział już, że opowieść potrwa długo.
Warszawa – styc zeń 1924
W Warszawie hucznie obc hodzono okres karnawału. Na rozliczny ch zabawach, balach i rau-
tach szampan lał się strum ieniam i, garściam i sy pano konf etti i rzuc ano ty siąc e serpenty n. Skąd-
inąd poważni przedstawic iele społeczności warszawskiej nosili śmieszne papier owe kapelusze na
gumkach, a ich żony wkładały maski rodem z weneckiego karnawału. Jak zawsze na balach rej
Strona 13
wodzili pełni energii i dziwaczny ch pom y słów młodzi kawaler owie. Wśród młody ch szczególnie
wy r óżniali się ofic er owie, dla któr y ch każdy bal by ł okazją, żeby powspom inać wojnę, napić się
wódki i co najważniejsze – spotkać się z płcią przec iwną. Ułańska fantazja i urok mundur u spra-
wiały, że cieszy li się ogromny m wzięc iem wśród piękny ch warszawianek i przy by szek spoza sto-
lic y, któr y ch setki zjec hały do miasta, żeby zaży ć zabawy i wy tchnienia, a może nawet złowić
męża.
Tej nocy bal w Bristolu zdawał się nie mieć końc a. Podpor ucznik Kar ol Czerski przy szedł już
niec o wstawiony, gdy ż zanim jeszc ze dotarł do hotelu, wstąpił z kolegam i do „Wróbla” 3 na jedną
wódkę. Oczy wiście nie skońc zy ło się na jedny m głębszy m, wspom nienia woj enne i plotki o wy ż-
szy ch dowódc ach wy m agały przec ież odpowiedniego podkładu. W efekc ie, kiedy wszedł do sali
balowej, czuł już przy j emny szmer ek w głowie. Dumny z mundur u i przy piętego doń Krzy ża
Waleczny ch za walki o przeprawę pod Druskienikam i w wojnie bolszewickiej, wy pinał do przodu
pierś i z wy ższością, a nawet z pewną aroganc ją, rozglądał się po sali. Dostrzegł znaj om y ch sie-
dząc y ch przy stoliku w głębi i właśnie ruszał w ich kier unku, kiedy jego uwagę ściągnęło obiec u-
jąc e spojr zenie od strony baru. Niedbale oparta o ladę, z nogą założoną na nogę, co pozwalało na
obejr zenie dużego fragm entu jej zgrabnej ły dki, siedziała znaj om a. Czarna suknia z lej ąc ego się
aksam itu opły wała jej ciało, podkreślaj ąc kształty, a odważny dekolt, obr am owany strusim i piór-
kam i, kontrastował z bielą jej długiej szy i. Naty chm iast ją sobie przy pom niał, tańc zy ł z nią kilka
dni temu na balu w tea trzy ku Rocc o na Nowy m Świec ie. Prawda by ła taka, że tamtego wiec zor u
nie mógł się od niej oder wać i w rezultac ie tańc zy ł ty lko z nią. Pam iętał, że na imię miała Ninon,
mówiła z kresowy m zac iąganiem i w tańc u lgnęła do niego cały m ciałem. Powtar zała mu szep-
tem, że to wina trzech kieliszków szampana, któr e wy piła przed kolac ją, ale on czuł co innego.
Czerski zac hował gor ąc e wspom nienia z tamtej nocy, ale ani adr esu, ani obietnic y spotkania nie
mógł wtedy od niej uzy skać. Z przekorny m uśmieszkiem powiedziała mu, że jeśli ich przeznac ze-
niem jest spotkać się ponownie, to tak się stanie. Samo wspom nienie tamtej zabawy przy prawiało
go o dreszcz podniec enia.
Nie musiał się dec y dować, nogi same poniosły go w stronę baru, przy któr y m siedziała Ni-
non. Widział, że nie oder wała od niego wzroku, kiedy zbliżaj ąc się, lawir ował między stolikam i
i zanim zdąży ł podejść, wy c iągnęła do niego rękę w długiej czarnej rękawiczc e sięgaj ąc ej za ło-
kieć.
– Witam pana por ucznika – powiedziała niskim, uwodzic ielskim głosem, kiedy całował jej
dłoń.
– Dobry wiec zór. Miałem nadziej ę panią spotkać – odparł Czerski. – Mówiąc prawdę, szuka-
łem pani na różny ch balach, ale dopier o dziś mi się to udało.
– Cieszę się, że widzę pana por ucznika – odparła z wy c zuwalny m w głosie rozr zewnieniem,
ciągle patrząc mu w oczy. – Ja też się troc hę za panem stęskniłam. Tamtej nocy pan tak świetnie
tańc zy ł.
Czerski wprawdzie ostatnie dni poświęc ił na prac ę w sztabie, a nie na poszukiwanie inter esu-
jąc ej go kobiety, ale małe kłamstwo nie mogło w tej sy tua cji zaszkodzić. Młody ofic er, zasłużony
na wojnie w szer egach 3 pułku ułanów, nie znosił prac y biur owej, do któr ej zmuszała go funkc ja
młodszego ofic er a w Wy dziale Oper ac y jny m Sztabu Gener alnego. Co gorsza ostatnie dni wy peł-
Strona 14
niły poprawki do planu obrony granic y wschodniej, któr e pod nieobecność szef a musiał nanosić
sam. Czy tanie tekstu słowo po słowie i wy szukiwanie najm niejszy ch błędów w maszy nopisie by ło
zaj ęc iem nudny m, ale nie mógł odkładać tego dłużej – term in oddania prac y zbliżał się nieubła-
ganie. Plany by ły tajne, a przy ty m obejm owały ogromne obszar y na Kresach, a zatem opis, ta-
bele, mapy i wy kresy lic zy ły ponad sto stron. Czerski prowadził ostateczną redakc ję gram aty ki
i błędów liter owy ch i wobec tego codziennie musiał taszc zy ć potężną teczkę z papier am i z kanc e-
lar ii tajnej do swoj ego biur a. Po kilku dniach znużony długim i wy c ieczkam i po kor y tar zach i cię-
żar em noszonego papier u zawarł nief orm alną i całkowic ie sprzeczną z dy sc y pliną umowę z pod-
ofic er em w kanc elar ii tajnej, któr a pozwoliła mu, jeśli prac ował długo w nocy, zam y kać plany
w kasie panc ernej w jego biur ze. Tego wiec zor u skońc zy ł prac ę na ty le późno, że też nie odniósł
planów. Chciał jeszc ze przejr zeć dodane w ostatniej chwili aneksy, ale odłoży ł to na następny
dzień. Zmęc zony i znudzony wy szedł do miasta zobac zy ć się z kolegam i. W ten sposób znalazł się
w Bristolu. Rozpoc zętej „U Wróbla” zabawy nie sposób by ło skońc zy ć o dziewiątej. W jego
mniem aniu wy jście na miasto opłac iło się – spotkał kobietę, o któr ej mar zy ł każdej nocy przed
zaśnięc iem.
W ty m mom enc ie orkiestra zac zęła grać piosenkę z film u Zdobyć cię muszę, ory ginalnie
wy kony waną przez Jana Kiepur ę – Ninon, ach uśmiechnij się 4 i Czerski odc zy tał to jako dobry
omen. Por wał zmy słową Ninon do tańc a, a wokalista śpiewał z estrady :
Uśmiech Twój ma niepoj ęty czar,
Wzniec ił w serc u moim pragnień żar,
Nagle bez słów, odeszłaś Ty i pry sły złudne sny.
Raz wzbudzona miłość w serc u tli,
Gdzież Cię szukać gdzież, ach powiedz mi,
Przy zy wam Cię piosenką tą,
Czy sły szy sz mnie, Ninon.
Ninon, ach uśmiechnij się, urok Twoich ust oczar ował mnie
Chcę Cię całować Ninon wy słuc haj mnie
Czy nie wiesz mała Ninon
Że koc ham Cię
Ninon, ach uśmiechnij się, Ty ś jest w ży c iu mem
Najc udniejszy m snem
Ninon, ach uśmiechnij się, urok ust Twy ch oprom ienia
Ży c ie me
Ninon, ach uśmiechnij się, Ty ś jest w ży c iu mem
Strona 15
Najc udniejszy m snem
Ninon, ach uśmiechnij się, urok ust Twy ch oprom ienia
Ży c ie me
Zabawa potoc zy ła się zgodnie z ty powy m szablonem tamty ch dni. Przed dziesiątą tańc zy li
klasy cznego walc a i tango argenty ńskie, przeplataj ąc tańc e kolejny m i kieliszkam i szampana.
W miar ę wzrastania temper atur y balu orkiestra zac zęła grać szy bsze melodie dla żądnej silny ch
wrażeń młodszej publiczności. Czerski wprost por y wał Ninon w swoich ram ionach to do fokstrota,
to do quickstepa, to do rumby. Po szy bkich tańc ach odpoc zy wali w gor ąc y m, lecz wolniejszy m
ry tm ie boler a. Czas pły nął niezauważenie i na sali zac zęło się robić luźniej, gdy stateczne pary
powoli udawały się na nocny wy poc zy nek. Czerski nic zego nie widział oprócz wpatrzony ch
w niego błękitny ch oczu Ninon. Jej lekko rozwarte, karm inowe usta podniec ały go i pobudzały
wy obraźnię. Sły szał jej perlisty śmiech za każdy m razem, gdy rzuc ił żart albo uwagę. W noz-
drzach czuł jej zapach, oszałam iaj ąc y zapach egzoty czny ch kwiatów i południowy ch mórz – jak
sądził. Oddziały wała na jego zmy sły w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie doświadc zy ł i na do-
brą sprawę nie rozum iał. Ninon by ła wy m ar zoną, wprost idea lną kobietą, któr a zgady wała jego
ruc hy w tańc u, wy m ieniała z nim dy kter y jki i plotki, a nawet dotrzy m y wała mu kroku w pic iu.
O północ y Czerskiem u sala zac zęła wir ować w głowie, a gor ąc e usta Ninon wprost par zy ły
mu wargi przy ukradkowy ch poc ałunkach. Nieprzej ęty konwenansam i cieszy ł się piękną i dosko-
nale tańc ząc ą partnerką, my śląc od czasu do czasu, że koledzy będą mu zazdrościć takiej zdoby -
czy. Będzie mógł poc hwalić się znaj om ością w gronie ofic erskim i pokazać się nie ty lko w te-
atrzy ku, ale nawet w oper ze. Rzut oka w stronę stolika zaj ętego przez kolegów upewnił go, że sie-
dząc y w ty m mom enc ie sam otnie por ucznik Niem oj ewski wodził za nimi rozm ar zony m wzro-
kiem. Poder wanie tak ślicznej kobiety przez Czerskiego musiało wy wołać jego zazdrość i chęć
udowodnienia, że on też potraf i czegoś podobnego dokonać. W miar ę rosnąc ego w głowie Czer-
skiego szum u delikatne muśnięc ia warg Ninon stawały się cor az częstsze i dłuższe. Kobieta zdawa-
ła się całkowic ie poświęc ać zabawie i powoli z liczbą wy pity ch kieliszków szampana stawała się
cor az bardziej fry wolna. Pozwalała Czerskiem u ściskać się na parkiec ie wśród inny ch par, a kie-
dy lec iutko złapała go zębam i za ucho, poc zuł gwałtowny napły w krwi do głowy, i nie ty lko do
głowy. Ten gest granic zy ł z kresem jego możliwości panowania nad sobą, bo nad własny m cia-
łem już nie by ł w stanie zapanować. Pom y ślał, że musi, po prostu musi, zabrać ją ze sobą na
kwater ę. Tu jednak przy szło otrzeźwienie. Czerski nie by ł aż tak pij any, żeby nie pam iętać, że
dzielił kwater ę ze Stasiem Kubanieckim. Zatem ich wy naj ęty pokoik odpadał. Zawiedziony
w swoich nadziej ach, wpadł jednak na pom y sł, jak rozwiązać ten problem.
Po północ y stanęli na zasy pany m świeży m śniegiem chodniku przed Bristolem. Czerski
oparty na trzy m aj ąc ej go pod rękę Ninon rozglądał się za dor ożką. O tej godzinie w zim ie nie
by ło to łatwe, ale Czerski spodziewał się, że w karnawale dor ożki będą kursować po mieście całą
noc, a w każdy m razie miał taką nadziej ę.
– Weźm iesz mnie do siebie? – niskim z napięc ia głosem wy szeptała mu w ucho Ninon.
Czerski spojr zał w oczy kobiety i zobac zy ł w nich błagalną wprost prośbę. W takiej sy tua cji
nie mógł zawieść, nie pozwalał mu honor ofic er a 3 pułku ułanów, a przede wszy stkim młodzieńc za
Strona 16
krew dwudziestoczter olatka.
– Oczy wiście, że jedziem y do mnie – szepnął, lekko całuj ąc jej usta. – Ale moja kwater a
jest dosy ć daleko, a dor ożki jakby znikły w pom roc e, zanim się doc zekam y, zmarzniesz.
– Możem y pójść do twoj ego biur a albo gdziekolwiek – odparła, przy c iskaj ąc się do niego ca-
ły m ciałem.
– Biur o, świetna my śl – powiedział Czerski, my śląc, że powinien wpaść na ten pom y sł wcze-
śniej. – Ty lko że pokoik taki mało przy tulny, ale za to dużo bliżej i możem y pójść piec hotą.
Zajr zał jej w oczy i poc ałował zmarznięty m i wargam i.
– Nieważne gdzie, by le z tobą – prawie jęknęła Ninon i mocniej przy tuliła się do Czerskiego,
a jednoc ześnie ścisnęła w ręku jeszc ze jedną butelkę szampana zakupioną przed wy jściem z Bri-
stolu. Jak powiedziała, na kwater ze wy pij ą toa st na cześć miłości.
Czerski nie zam ier zał wy j aśniać Ninon, że młodsi ofic er owie zar abiaj ą mało i nie stać ich na
wy naj ęc ie własnego mieszkania w Warszawie. Z tego powodu mieszkali po dwóch i dzielili wy -
datki. Dopier o por ucznic y, któr y m przy sługiwała wy ższa gaża, mieli lepsze war unki mieszkaniowe
i mogli się żenić, a i to ty lko za zezwoleniem dowódc y pułku. Podpor ucznic y nie. Nie miał też do-
sy ć pieniędzy na hotel, wy dał wszy stko na kolejne kieliszki szampana, a pokój w Bristolu by ł dro-
gi. Uznał, że w istniej ąc ej sy tua cji tego ty pu tłum ac zenia by ły by niestosowne. Również z powodu
wy c zerpania zasobów finansowy ch pozwolił jej na zapłac enie za ostatnią butelkę szampana, któr ą
dzielnie dzierży ła w zziębniętej dłoni.
Ruszy li zatem przez opustoszałe ulic e w stronę plac u Saskiego. Pod stopam i chrzęścił im
świeży śnieg, któr ego biel spowij ała wszy stko, nadaj ąc miastu baśniowy wy gląd. Wir uj ąc e w po-
wietrzu płatki iskrzy ły się odbity m światłem latarni i w panuj ąc ej nad miastem ciszy łatwo by ło
wy obrazić sobie spły waj ąc e z chmur sanie Królowej Śniegu. Kiedy szli przez wy ludnione ulic e,
za nimi w nieskazitelnej warstwie świeżego puc hu zostawały odc iski ich butów. Wy szli na plac Sa-
ski, któr ego rozm iar sprawiał, że pom im o ulicznego oświetlenia w dużej części i tak tonął w ciem-
nościach. Po lewej minęli resztki rozbier anego od pięc iu lat sobor u Świętego Aleksandra Newskie-
go. Ten sy mbol rosy jskiego panowania w Warszawie znikał cegiełka po cegiełc e. Czerski jeszc ze
w 1921 roku wy kupił sobie taką cegiełkę, któr a dawała mu prawo do wy j ęc ia jednej cegły z bu-
dowli i z uczuc iem saty sf akc ji podważy ł cegłę w mur ze od strony plac u. Zabrał ją ze sobą i prze-
chowy wał wraz z dokum entem jak pam iątkę ze zwy c ięskiej wojny z bolszewikam i. Warszawiac y
kolekc jonowali małe karteczki z zezwoleniem na rozbiórkę, co stanowiło dumę wielu mieszkańc ów
miasta. Ogromna bry ła prawosławnego sobor u, któr a miała przy pom inać Polakom o panowaniu
Rosji w Warszawie, znikała wy noszona rękam i oby wateli miasta i państwa, gdy ż przy j eżdżano
z różny ch zakątków Rzec zy pospolitej, żeby wy j ąć sobie jedną cegiełkę. Czerski, mij aj ąc resztki
sobor u, zawsze uśmiec hał się, los wielkiej cerkwi by ł podwójnie sy mboliczny. Chciał nawet coś
powiedzieć do Ninon, ale ona widocznie zaf ascy nowana oczekiwaniem nie popatrzy ła w tamtą
stronę.
Przec ięli plac na ukos, gdy ż nic o tej por ze nie jeździło po mieście, i w ten sposób skróc ili so-
bie drogę. Czerski, idąc, spojr zał na konny pom nik księc ia Józef a Poniatowskiego, któr y czuwał
nad plac em od strony pałac u. Czarna postać księc ia z rzy mskim miec zem w wy c iągniętej dłoni
odc inała się od jaśniejszej elewac ji pałac u i ty lko śnieg zbier aj ąc y się na głowie Poniatowskiego
Strona 17
nie pasował do powagi monum entu. Nawet czuj ąc ciepło przy tulaj ąc ej się do jego boku kobiety,
Czerski nie zapom niał pozdrowić księc ia wzrokiem. Poniatowski by ł jego idolem od najm łodszy ch
lat, kiedy po raz pierwszy przec zy tał Huragan Gąsior owskiego i zapragnął zostać ułanem. Mar ze-
nie ziściło się na krótko dopier o w czasie wojny, ale to w nic zy m nie zmieniło dumy Czerskiego
z noszonego mundur u. Poszli w stronę wschodniego skrzy dła Pałac u Saskiego, gdzie znajdowało
się biur o zajm owane przez Czerskiego. Prac ował z dwom a inny m i ofic er am i, ale o tej por ze nie
by ło tam nikogo. Ponadto miał klucz do bocznego wejścia i nie musiał przec hodzić przez główne,
przy któr y m zawsze siedział podofic er służbowy. W ten sposób mógł niezauważenie wprowadzić
Ninon do biur a. W części gmac hu, w któr ej urzędował, norm alnie nie przec howy wano żadny ch
tajny ch dokum entów, zatem nie obowiązy wały tak ostre ry gor y jak w główny m skrzy dle.
Po spac er ze na mrozie zwy kle niezby t dogrzane biur o wy dawało się ciepłe i przy tulne pom i-
mo swego ty powo urzędnic zego char akter u. Czerski zaofer ował zrobienie na maszy nc e spir y tuso-
wej gor ąc ej herbaty, ale Ninon miała co innego na my śli. Przy c isnęła swoj e zmarznięte usta do
jego warg i wy szeptała:
– Rozgrzej ę ciebie sama. Obejdzie się bez herbaty.
Zsunęła się w dół i klękaj ąc przed nim, nerwowy m i ruc ham i ściągnęła cienkie rękawiczki
z dłoni. Jej palc e by ły zupełnie zimne, kiedy rozpinała mu spodnie. Czerski zdziwił się niec o po-
śpiec hem, z jakim kobieta szarpała na nim mundur, ale oczar owany nieoczekiwany m sukc esem
popły nął z falą uczuć. Dwie minuty później doznał rozkoszy, o jakiej nawet nie wiedział, że istnie-
je. Nie spodziewał się takich pieszc zot ani efektu, jaki na nim wy warły. Zdawało mu się, że bra-
my Niebios rozwarły się przed nim i wciągnęły go ży wc em do Edenu. Ogarnęło go uczuc ie zu-
pełnego zapom nienia o świec ie, jakby wszy stko wokoło nagle przestało istnieć. Ninon dowiodła, że
miała wprawę i odwagę, żeby zaspokoić największe pożądanie młodego mężc zy zny. Robiła to
cierpliwie, powoli i bardzo delikatnie, od czasu do czasu spoglądaj ąc do góry, jakby chciała
sprawdzić, czy jej działania spoty kaj ą się z należy ty m odzewem z jego strony. Czerskiem u kręc i-
ło się w głowie od alkoholu i nigdy wcześniej niedoznawany ch pieszc zot. Pod wpły wem jej doty -
ku wprost topniał jak śnieżny bałwan na marc owy m słońc u. W ciągu kwadransa Ninon zmieniła
liniowego ofic er a, któr y z uśmiec hem na ochotnika wy r y wał się do najbardziej niebezpieczny ch
akc ji, w jęc ząc ego, drgaj ąc ego chłopc a o szklany ch, zam glony ch oczach. Kiedy skońc zy ła, drża-
ły mu ręce, miał przy śpieszony oddech i dy gotała mu dolna warga. Nie by ł już sobą, nie pano-
wał nad nic zy m, zmieniła ofic er a w galar etę niepoham owanego podniec enia.
– Zanim zrobim y to jeszc ze raz, na odm ianę na twoim biurku – powiedziała, wstaj ąc z klę-
czek – wy pijm y toa st za naszą miłość.
– Tak, tak – odparł zady szany, ocier aj ąc krople potu, któr e poj awiły mu się na czole. – Wy -
pijm y toa st. Poszukam kubków, niestety nie mamy tutaj kry ształowy ch kieliszków jak w Bristolu.
– Przec ież to nieważne – powiedziała Ninon z dostrzegalną pogardą dla mieszc zańskich na-
wy ków.
Postawił na blac ie biurka dwa kubki, któr e zwy kle służy ły do pic ia por annej kawy, i oszoło-
miony patrzy ł, jak otwier ała butelkę. Zrobiła to z wprawą, wy j ęła kor ek tak zręcznie, że odgłos
otwier ania szampana, zawsze przy pom inaj ąc y wy strzał z pistoletu, by ł prawie niesły szalny. Na-
lała musuj ąc ego wina do kubków i kiedy wy c iągał rękę po jeden z nich, wpiła mu się w usta. Ca-
Strona 18
łowała tak gor ąc o, że zupełnie strac ił poc zuc ie rzec zy wistości. Oder wała się od niego i pły nny m
ruc hem podała mu kubek. Czerski wy pił go jedny m haustem i zimne wino otrzeźwiło go na mo-
ment. Spojr zał w oczy Ninon i zdziwił się. Miała zupełnie inny wzrok niż kilka chwil wcześniej,
z oczu zniknęło rozm ar zenie i miłość, poj awiło się zimno i oboj ętność. Zmarszc zy ł brwi, nie rozu-
miej ąc, chciał przy c iągnąć ją do siebie i poc ałować, ale poc zuł osłabienie. Kolana mu się ugięły
i by łby upadł, ale Ninon złapała go w ram iona i delikatnie położy ła na podłodze. Wtedy ogarnął
go mrok.
Obudził się jeszc ze w nocy, a w każdy m razie za oknem by ło ciemno. W głowie mu huc zało,
a zdrętwiały języ k wy pełniał mu całe usta. Czuł oczy wiste skutki pic ia alkoholu i ty powe bóle
związane z leżeniem na twardej, zimnej podłodze. Jęknął i próbował się podnieść, ale musiał
przedtem upor ządkować garder obę. Zapinaj ąc spodnie, spojr zał przed siebie na sejf, w któr y m
trzy m ał dokum enty przez noc. By ł otwarty.
Pom im o alkoholowego zam roc zenia, któr e ty lko częściowo z niego wy par owało, odc zuł
wstrząs. Wpatry wał się w otwarte drzwiczki sejf u, w któr y ch tkwił klucz, czego zupełnie nie mógł
poj ąć. Chwy c ił się za kieszeń, gdzie zwy kle przec howy wał kluc ze do budy nku, pokoj u i sejf u – nic
nie znalazł. Zawir owało mu w głowie, nie mógł uwier zy ć w to, co widział na własne oczy. Pod-
czołgał się na czwor akach do sejf u i drżąc y m i ze zdenerwowania rękam i zac zął sprawdzać papie-
ry wewnątrz. Czuł, jak rosło ciśnienie krwi, któr e zam ieniło zwy kły ból głowy w pulsuj ąc ą migre-
nę. Przer zuc ał papier y, ale wy nik by ł niezmienny. Brakowało kilku tec zek, w ty m planu
„Wschód”, ściśle tajnego planu obrony Kresów przed bolszewicką inwazją.
– To niem ożliwe, niem ożliwe – szeptał do siebie, przewrac aj ąc papier y po kilka razy. Poc zuł,
jak robi mu się na przem ian gor ąc o i zimno, a pot wy stępuj e kroplam i na czole. Dokum entów nie
by ło w sejf ie.
Usiadł zrezy gnowany na podłodze i spuścił głowę.
Przez głowę przebiegały mu liczne my śli, ale nic nie mogło wy tłum ac zy ć otwartego sejf u
i zniknięc ia dokum entów. Przy pom niał sobie ostrzeżenie matki, jej ostatnie słowa przed wy j azdem
z domu na wojnę, że los płata nam figle i nadm iar szczęścia szy bko kompensuj e jakimś nieszczę-
ściem. Tak jak ter az. Matka zawsze miała rac ję, znała ży c ie i jego pułapki.
Nagle Czerski zer wał się z podłogi i wy padł z biur a, nie zam y kaj ąc za sobą drzwi. Ninon, ty l-
ko ona mogła zabrać te teczki – musiał ją odnaleźć. Przec ież nie poszła daleko, musiała tu gdzieś
by ć.
Lodowate powietrze przedświtu otrzeźwiło go zupełnie. Zac zął rozglądać się za kobietą, z któ-
rą spędził wiec zór, ale plac by ł pusty i cic hy. Na świeży m śniegu widniały niknąc e powoli ślady
buc ików. Poszedł za nimi. Wiodły wprost przez plac, aż spotkały się ze śladam i autom obilowy ch
opon. Wtedy Czerski zrozum iał – Ninon by ła agentką sowieckiego wy wiadu, zabrała plany i odj e-
chała ze swy m opiekunem. Nigdy jej już nie znajdzie. Kolejne my śli by ły jeszc ze bardziej po-
nur e – sąd wojskowy, degradac ja, odebranie odznac zeń i śmierć przez rozstrzelanie. Czerski ude-
rzy ł się kilkakrotnie pięścią w głowę. Ty lko jedna my śl kotłowała mu się w mózgu – jak mógł by ć
tak głupi.
Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Stał sam otnie na środku ogromnego, pustego, ciemnego
plac u i kręc ąc głową w różny ch kier unkach, rozglądał się, sam nie wiedząc za czy m. Zupełnie
Strona 19
zrezy gnowany poszedł w stronę mieszkania.
Dowlókł się do swoj ej kwater y po godzinie. Zmarznięty i przem oc zony, ale oboj ętny na
wszy stko. Stasia nie by ło w łóżku, co jeszc ze bardziej pogorszy ło jego nastrój. Mógł ją zabrać do
siebie i niechby kradła, co chciała, nic ciekawego nie posiadał. Opadł na krzesło zrezy gnowany
i złapał się za głowę. Nie widział wy jścia z sy tua cji. Nie mógł spojr zeć w oczy rodzic om, kole-
gom, przełożony m. Za taki błąd płac iło się ży c iem. Słowo „hańba” obij ało mu się ter az w my -
ślach. Chciał, żeby coś mu się stało. Zawał serc a, omdlenie, cokolwiek, ale jego organizm wy -
trzy m y wał nerwowe napięc ie i nic się nie działo.
Nie! Czerski zer wał się z krzesła i szy bko zac zął doprowadzać się do por ządku. Jest wy jście,
ostatnie możliwe, ale jest. Upor ządkowawszy mundur usiadł przy stole i napisał list, krótki, zwięzły
i rozstrzy gaj ąc y wszy stkie wątpliwości. Potem wstał, stanął przed lustrem i wy c iągnął pistolet
z kabur y przy pasie. Spojr zał jeszc ze, czy wszy stkie guziki by ły pozapinane, wy gładził mundur na
piersi ręką i podniósł pistolet do skroni. W lustrze widział odbic ie zdeterm inowanego mężc zy zny,
któr y strac ił wszelką nadziej ę. Stanął na baczność i poc iągnął za spust.
Warszawa – styc zeń 1926
– No, to tu przesadziliście, Czerski – powiedział kapitan Niem oj ewski z lekkim uśmieszkiem
pobłażania na twar zy. – Już prawie wam uwier zy łem. Idziem y ! Wstawajc ie!
– Daj mi skońc zy ć – odparł takim sam y m beznam iętny m tonem Czerski. – Ona wy j ęła
amunic ję z pistoletu. Usły szałem ty lko suc hy trzask iglic y i nic więc ej. Sprawdziłem pistolet – ani
jednej kuli. Wy dział Zagraniczny Czer ezwy c zajki nie chciał moj ego trupa, chcieli mnie ży wego.
– Taa ak – powiedział z niedowier zaniem Niem oj ewski. – No i co by ło dalej?
– Ano, co by ło dalej. Mom ent po niedoszły m strzale ktoś zapukał do na wpół otwarty ch
drzwi. Znac zy się: stali na podeście i czekali. Przy szło dwóch ludzi. Jeden z obstawy, oboj ętny
dry blas z rękam i w kieszeniach płaszc za, i drugi starszy, o wy glądzie urzędnika, w okularkach, gar-
nitur ze i z małą teczką. Ten starszy przekonał mnie, że zabić się będę miał jeszc ze czas, a on ofe-
ruj e mi ży c ie, zmienione nazwisko, dobrą prac ę i oczy wiście Ninon. By łem w takim stanie, że
zgodziłem się na to, co obiec y wał, my ślałem o niej. Wy wieźli mnie do Rosji, nawet nie wiem do-
kładnie jak. Zapakowali mnie do skrzy ni i przewieźli poc iągiem do Mławy. Potem sam oc hodem
do pruskiej granic y i dalej już wy godnie pierwszą klasą do Sowietów.
– Proszę, ży c ie zdrajc y opłac ało się – ton Niem oj ewskiego by ł zgry źliwy, a pistolet zatoc zy ł
krąg w powietrzu. – Przestań już ględzić. Idziem y.
– Wy lądowałem pod Moskwą w takim ośrodku dla inostrańc ów – ciągnął Czerski, nie zwra-
caj ąc uwagi na polec enia kolegi. Ter az patrzy ł w podłogę, jakby wsty d by ło mu spojr zeć w oczy
Niem oj ewskiego. – Szkolili tam całą masę agentów z różny ch kraj ów, ale mnie nie chcieli nic zego
uczy ć. Widać przy r zec zenia tego urzędnika miały mnie zwabić do Rosji, ale nie zam ier zali ich
dotrzy m ać. Chcieli się dowiedzieć, czy nie jestem nasłany m polskim wy wiadowc ą. Bili mnie re-
gularnie przez kilka ty godni do zupełnego załam ania psy c hicznego. Gdy by chcieli mnie zatłuc,
mogli to zrobić całkiem łatwo, ale oni chcieli mnie złam ać psy c hicznie. Jak wiesz, o któr ej godzi-
nie przy jdą ciebie zabrać, to nie bic ie jest najstraszniejsze, ale oczekiwanie. Powiedziałem
wszy stko, co ty lko wiedziałem. Po trzech ty godniach nie by łem już człowiekiem, a ty lko przer ażo-
Strona 20
ny m, wy j ąc y m ze strac hu mały m dzieckiem. Dla pewności bili mnie ty dzień dłużej, ale nic wię-
cej nie mogłem z siebie wy c isnąć. W końc u wy słali mnie do szpitala. Ale to by ł dopier o poc zątek.
– I chcec ie, Czerski, żeby m w to uwier zy ł? – Niem oj ewski nie mógł powstrzy m ać się od kpi-
ny. – Nie mac ie śladów por ządnego bic ia.
– Na poc zątku miałem jeszc ze siły i rzuc iłem się na oprawc ę, ale oni są dobrze przeszkoleni,
trzasnął mnie w nos i złam ał. A ślady … – Czerski najpierw wskazał na nos, a potem powoli rozpiął
koszulę i obnaży ł pierś, na któr ej nie by ło skór y, ale jedna wielka blizna. Poszarpana skór a zgoiła
się, ale nie odzy skała swoj ego natur alnego wy glądu.
W pokoj u zapadła na chwilę cisza. Niem oj ewski z przer ażeniem cofnął się odr uc howo i opu-
ścił pistolet.
– Widzisz, pewny ch obr ażeń nie da się zupełnie wy goić, nawet przy szpitalnej opiec e. Żebra
pozrastały się, ale skór a odpadła i zostały mi blizny – Czerski spojr zał na obnażoną klatkę piersio-
wą.
– Nigdy nie widziałem czegoś takiego – powiedział półgłosem Niem oj ewski.
– Jak wspom niałem, najgorsze przy szło dopier o potem, jak wy dobrzałem w szpitalu – Czer-
ski zdawał się nie sły szeć słów kapitana Niem oj ewskiego i konty nuował swoj ą opowieść, zapina-
jąc koszulę. – Trudno ująć cały ten czas w kilku zdaniach, ale nie będę ciebie nudził szczegółam i
moj ej katorgi. Nie muszę ci mówić, że Ninon nie zobac zy łem już nigdy. A swoj ą drogą miałeś
szczęście, że to mną się zainter esowała, bo mogła uwieść każdego. Ciebie też.
Niem oj ewski milc zał, rozważaj ąc słowa dawnego kolegi. Pam iętał Ninon jak przez mgłę,
upły nęło już kilka lat, ale doskonale zapam iętał ogromne wrażenie, jakie na nim wy warła. Wie-
dział, że Czerski nie my lił się, mówiąc o jego szczęściu.
– Pewnego dnia, zupełnie strac iłem rac hubę czasu, ale to by ło już na wiosnę, zabrali mnie
i wsadzili do poc iągu z grupą inny ch takich jak ja odr zutów ze szkolenia szpiegów. Poj ec haliśmy
zam knięty m wagonem gdzieś na północ i znowu by ła zima wokoło. Po drodze kilku słabszy ch,
albo bardziej zbity ch, zmarło, ale nie można by ło ich wy r zuc ić z wagonu. Liczba skazańc ów mia-
ła się zgadzać na końc u podróży. Potem w mały m obozie, prawie bez straży, kopałem kanał
w zmrożonej ziem i. Skąd i dokąd – nie wiem. Ile czasu – nie wiem, wtedy my ślałem, że przy jdzie
mi tam dokonać ży wota, bo ludzie umier ali z wy c ieńc zenia. Nikt nic od nas nie chciał, poza ty m,
żeby śmy umarli, nawet nie faty gowali się, żeby zabij ać więźniów, bo i po co, sami umrą. Orali
nami w taki sposób, że po pewny m czasie nie wiedziałem, jaki to dzień ty godnia. Wszy stkie dni
wy glądały tak samo. Ter az my ślę, że chcieli odebrać mi nadziej ę na przetrwanie. Wiesz, czło-
wiek, któr y strac ił nadziej ę, zrobi wszy stko. Udało im się, całkowic ie im się udało. Trudno mi sa-
mem u zrozum ieć, jak to się stało, ale wszy stko przestało się dla mnie lic zy ć oprócz przetrwania.
Nie zabili we mnie insty nktu sam ozac howawc zego, a pewnie my śleli, że i to we mnie umarło.
I kiedy następnej wiosny, czy li odsiedziałem tam około roku, zaofer owali mi wy j azd do Polski
z misją szpiegowską, zgodziłem się naty chm iast, bo by ło mi wszy stko jedno. Mało powiedziane,
by łby m im buty całował, żeby się stamtąd wy dostać. Mniejsza z ty m i tak nie uwier zy sz, co
można zrobić z człowieka. Jak mnie zabrali z obozu, dali mi prawdziwe szpiegowskie przeszkolenie.
Dokładne i bardzo szer okie, a zar az potem dostałem zadanie. Tutaj przec hodzę do sedna sprawy,
do powodów, dla któr y ch przy szedłem do ciebie.