Rasa środka nocy 02 - Szkarłat północy

Szczegóły
Tytuł Rasa środka nocy 02 - Szkarłat północy
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Rasa środka nocy 02 - Szkarłat północy PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Rasa środka nocy 02 - Szkarłat północy PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Rasa środka nocy 02 - Szkarłat północy - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Adrian Lara Szkar�at p�nocy Kiedy w klinice weterynaryjnej pojawia si� ranny m�czyzna, doktor Tess Culver nie ma poj�cia, �e jej �ycie w�a�nie na zawsze si� zmienia. Nie wie, �e wysoki, ubrany w czer� nieznajomy nie jest cz�owiekiem, lecz wampirem-wojownikiem. Jego dotkni�cie budzi w Tess ukryte pragnienia, kt�rych istnienia nie przeczuwa�a. Jeden krwawy poca�unek przenosi j� do jego �wiata � nami�tno�ci, grozy i walki z tymi przedstawicielami jego rasy, kt�rymi rz�dzi na��g krwi� Rozdzia� 1 Dante przesun�� palcem po szyi kobiety, zatrzymuj�c go na chwil� na t�tnicy, gdzie najmocniej mo�na by�o wyczu� puls. Jego t�tno r�wnie� przyspieszy�o, reaguj�c na wyczuwalne pulsowanie krwi pod delikatn� bia�� sk�r�. Pochyli� ciemn� g�ow� i lekko musn�� j�zykiem to miejsce. - Powiedz mi - wymrucza� niskim, zmys�owym g�osem, nie odrywaj�c ust od jej szyi. Jego g�os ledwie przebija� si� przez g�o�n� muzyk�. - Jeste� dobr� czy z�� czarownic�? Kobieta wierci�a si� przez chwil� na jego kolanach, a potem oplot�a go nogami w czarnych kabaretkach. Czarny koronkowy gorset podnosi� jej piersi. Przysun�a je do podbr�dka m�czyzny, jakby mu je podawa�a na tacy. Wsun�a d�o� w jaskrawor�ow� peruk�, po czym zjecha�a palcem na celtycki krzy� wytatuowany na jej dekolcie. - Och, jestem bardzo, bardzo z�� czarownic�. Dante chrz�kn��. - W�a�nie takie lubi� najbardziej. U�miechn�� si�, patrz�c w jej zamroczone alkoholem oczy. Nawet si� nie fatygowa�, by ukry� k�y. W ten halloweenowy wiecz�r by� tylko jednym z wielu wampir�w, 7 cho� trzeba przyzna�, �e wi�kszo�� to byli przebiera�cy; ich k�y by�y plastikowe, a krew sztuczna. Niemniej kilka wampir�w - on i kilkoro przybysz�w z bosto�-skich Mrocznych Przystani - by�o niew�tpliwie prawdziwych. Byli cz�onkami rasy, bardzo r�nymi od gotyckich wampir�w o bladej cerze z ludzkich legend. Nie byli ani �yj�cymi umar�ymi, ani pomiotem diab�a, tylko krzy��wk� Homo sapiens z niebezpiecznymi przybyszami z kosmosu. Ich przodkowie, nazywani Prastarymi, grupa naje�d�c�w, kt�ra rozbi�a si� na Ziemi tysi�ce lat temu, krzy�owali si� z kobietami, przekazuj�c swojemu potomstwu pragnienie - i prymitywn� potrzeb� -krwi. Te obce geny odpowiedzialne by�y za najwi�ksze zalety i najgorsze s�abo�ci rasy. Tylko ludzkie dziedzictwo, przekazywane potomkom Prastarych przez ich �miertelne matki, pozwala�o im prowadzi� cywilizowane �ycie. Jednak wielu cz�onk�w rasy ulega�o dzikiej naturze odziedziczonej po obcych i zmienia�o si� w Szkar�atnych, kt�rych droga naznaczona by�a krwi� i szale�stwem. Dante nie znosi� tej strony swojej natury, a jako cz�onek klasy wojownik�w mia� obowi�zek likwidowa� Szkar�atnych. Nie odmawia� sobie r�wnie� innych m�skich przyjemno�ci i czasami zastanawia� si�, co woli: pulsuj�c� �y�� Karmicielki czy to uczucie, kt�re towarzyszy wbijaniu tytanowego ostrza w cia�o wroga, natychmiast obracaj�ce si� w proch. - Mog� ich dotkn��? - R�owow�osa czarownica siedz�ca na jego kolanach przygl�da�a si� zafascynowana jego k�om. - Rany, wygl�daj� niesamowicie prawdziwie! Musz� ich dotkn��. 8 - Uwa�aj - ostrzeg�, kiedy przysun�a palce do jego ust. - Gryz�. - Tak? - Zachichota�a i otworzy�a szeroko oczy. -Mog� si� o to za�o�y�, kotku. Dante wzi�� w usta jej palec, zastanawiaj�c si�, jak najszybciej uda mu si� j� u�o�y� w pozycji horyzontalnej. Musia� si� po�ywi�, ale nigdy nie mia� nic przeciwko ��czeniu tego aktu z seksem - czy to przed, czy po, bez znaczenia. Pod tym wzgl�dem by�o mu naprawd� wszystko jedno. Po, zdecydowa�, delikatnie nak�uwaj�c k�ami czubek jej palca. Westchn�a, kiedy nie pozwoli� jej go cofn�� i zacz�� ssa� krew z male�kiej ranki. Ta odrobina krwi rozpali�a go, spowodowa�a, �e �renice zw�zi�y mu si� w pionowe kreski, niemal niewidoczne w bursztynowych, b�yszcz�cych t�cz�wkach. Ogarn�o go po��danie, kt�rego efektem by� pot�ny wzw�d rozpychaj�cy krocze czarnych sk�rzanych spodni. Kobieta j�kn�a, zamkn�a oczy i wygi�a si� na jego kolanach jak kotka. Dante pu�ci� jej palec, przytrzyma� r�k� g�ow� i zbli�y� usta do jej szyi. Po�ywianie si� w miejscu publicznym nie by�o w jego stylu, ale czu� si� rozpaczliwie znudzony i t�skni� za jak�� odmian�. Zreszt� i tak w�tpi�, �eby ktokolwiek to dzi� zauwa�y�. W klubie k��bi�y si� fa�szywe potwory, atmosfera wibrowa�a seksem, a jego potencjalna Karmicielka poczuje jedynie rozkosz, daj�c mu to, czego Dante potrzebuje. P�niej nic nie b�dzie pami�ta�, gdy� usunie wszelkie jej wspomnienia o sobie. Pochyli� si�, przechyli� na bok g�ow� kobiety. G��d spowodowa�, �e do ust nap�yn�a mu �lina. Uni�s� wzrok i zobaczy�, �e obserwuj� go dwa wampiry z Mrocznej Przystani. To by�y jeszcze dzieciaki. Bez w�tpienia 9 nale�a�y do najm�odszego pokolenia rasy. Musieli rozpozna� w nim wojownika, bo szeptali mi�dzy sob�, czy do niego podej��, czy nie. Spadajcie, nakaza� im w my�lach i otworzy� usta, got�w zatopi� k�y w szyi Karmicielki. Ale m�ode wampiry zignorowa�y ostrze�enie. Wy�szy, blondynek w wojskowych spodniach, ci�kich martensach i czarnym podkoszulku, ruszy� w jego stron�. Jego towarzysz w workowatych d�insach, wysokich butach i za du�ej bluzie Lakers�w pod��y� za nim. - Cholera. - Niedyskretne zachowanie w miejscu publicznym to jedno, ale po�ywianie si� na oczach publiczno�ci to zupe�nie co innego. - Co jest? - j�kn�a jego niedosz�a Karmicielka, kiedy cofn�� g�ow�. - Nic, kochana. - Po�o�y� d�o� na jej czole, usuwaj�c z jej pami�ci ostatnie p� godziny. - Wracaj do przyjaci�. Pos�usznie wsta�a z jego kolan i odesz�a, znikaj�c w ko�ysz�cym si� t�umie. Dwa wampiry z Mrocznej Przystani obrzuci�y j� przelotnym spojrzeniem i podesz�y do stolika Dantego. - O co chodzi? - spyta� Dante bez najmniejszego zainteresowania. - Hej. - Blondynek w wojskowych spodniach sk�oni� g�ow�. Przybra� bojow� poz� i skrzy�owa� na piersiach umi�nione ramiona. Na sk�rze nie mia� ani jednego dermaglifu. Zdecydowanie nale�a� do najm�odszego pokolenia, zapewne nie przekroczy� jeszcze trzydziestki. - Przepraszam, �e przeszkadzamy, ale chcemy ci powiedzie�, �e podziwiamy spos�b, w jaki rozprawili�cie si� z ca�� koloni� Szkar�atnych w jedn� noc. Wszyscy ci�gle o tym m�wi�. Po prostu roznie�li�cie wszystko w drzazgi. Nie�le, naprawd� niez�a robota. 10 - Zgadza si� - doda� jego kumpel. - Wi�c si� zastanawiali�my... to znaczy s�yszeli�my, �e Zakon szuka rekrut�w. - Czy to prawda? Dante odchyli� si� na oparcie i westchn�� lekko znudzony. Nie po raz pierwszy wampiry z Mrocznych Przystani wypytywa�y go o mo�liwo�� wst�pienia do Zakonu. Od zesz�orocznej spektakularnej akcji przeciwko Szkar�atnym, kt�rzy mieli baz� w nieczynnym zak�adzie psychiatrycznym, wojownicy dzia�aj�cy do tej pory w ukryciu stali si� niezwykle popularni. Zostali gwiazdami. Szczerze m�wi�c, by�o to potwornie irytuj�ce. Dante odsun�� krzes�o od stolika i wsta�. - Nie ze mn� powinni�cie gada� - rzuci�. - Zreszt� Zakon sam wybierze potencjalnych ochotnik�w. Przykro mi. Odszed�. W kieszeni kurtki zacz�a wibrowa� mu kom�rka. Wyci�gn�� telefon i wcisn�� przycisk. - Tak? - Jak idzie? - Z kwatery dzwoni� Gideon, geniusz nad geniuszami. - Co� si� dzieje na g�rze? - Niewiele. W zasadzie nic. - Dante przyjrza� si� t�umowi faluj�cemu w klubie i zauwa�y�, �e dwa m�ode wampiry te� postanowi�y wyj��. Ruszy�y za dwiema przebranymi kobietami. - �adnych Szkar�atnych w zasi�gu wzroku. Nudy! Mam ochot� na jak�� akcj�, Gid. - Spr�buj si� zabawi� - poradzi� Gideon, a w jego g�osie mo�na by�o wyczu� rozbawienie. - Noc jest jeszcze m�oda. Dante zachichota�. - Powiedz Lucanowi, �e przegoni�em dw�ch szczeniak�w. Chcieli si� zaci�gn�� do Zakonu. Wiesz co? 11 Wola�em czasy, kiedy wzbudzali�my strach, a nie podziw. Czy Lucan szuka kogo� do grupy, czy nadal jest zaj�ty Dawczyni� �ycia? - Jedno nie wyklucza drugiego - odpar� Gideon. -Je�li chodzi o rekrutacj�, to nied�ugo zjawi si� kandydat z Nowego Jorku, a Nikolai skontaktowa� si� ze znajomymi w Detroit. Musimy chyba zorganizowa� jaki� egzamin. No wiesz, �eby pokazali, co potrafi�, nim ich przyjmiemy. - Przetrzepiemy im ty�ki i zobaczymy, kt�ry wr�ci po wi�cej? - A jest inny spos�b? - Mo�esz na mnie liczy� - stwierdzi� Dante, kieruj�c si� do wyj�cia z klubu. Wyszed� w noc. Omija� grup� klubowicz�w przebranych za zombie. Mieli na sobie podarte ubrania, a twarze pomalowali na trupi kolor. Dante wychwytywa� setki d�wi�k�w - od ulicznego ruchu po okrzyki i �miechy pijanych imprezowicz�w okupuj�cych chodniki. Us�ysza� te� co� innego. Co�, co zaalarmowa�o jego wyostrzone zmys�y wojownika. - Musz� i�� - szepn�� do Gideona. - Chyba namierzy�em Szkar�atnego. Mo�e jednak nie b�dzie to stra- cona noc. - Zg�o� si�, jak z nim sko�czysz. - Jasne. Potem. - Dante roz��czy� si� i schowa� kom�rk� do kieszeni. Znikn�� w bocznej uliczce. Szed� za odg�osami po-chrz�kiwania i st�ch�� woni� grasuj�cego Szkar�atnego. Tak jak i inni wojownicy �ywi� g��bok� pogard� dla tych cz�onk�w rasy, kt�rzy zmienili si� w bestie. Ka�dego wampira dr�czy�o pragnienie, ka�dy musia� si� 12 po�ywia�, a czasami nawet zabi�, �eby prze�y�. Ale ka�dy wiedzia�, jak cienka jest granica mi�dzy zaspokajaniem g�odu a ob�arstwem i jak niewiele trzeba, �eby straci� panowanie nad sob� � zaledwie kilka marnych mili-litr�w krwi. Je�li wampir pi� j� zach�annie albo po�ywia� si� zbyt cz�sto, ryzykowa�, �e si� uzale�ni i nie b�dzie w stanie zaspokoi� g�odu, nazywanego na�ogiem krwi. A poddaj�c mu si�, zmienia� si� w Szkar�atnego, kt�rym zaw�adn�a obsesja krwi. Dziko�� i brak rozwagi Szkar�atnych wystawia�y ca�� ras� na niebezpiecze�stwo wykrycia przez ludzi. Dante i inni wojownicy usi�owali temu zapobiec, ale si�y wroga ros�y. Kilka miesi�cy temu sta�o si� jasne, �e Szkar�atni si� organizuj�, a ich celem jest wojna. Je�li nie zostan� powstrzymani, i to szybko, rozp�ta si� krwawe piek�o, a ludzi i ras� poch�onie wampirzy Armagedon. Obecnie Zakon skupi� si� na poszukiwaniach nowej kwatery g��wnej Szkar�atnych. Dop�ki nie zostanie odnaleziona, dop�ty zadanie wojownik�w by�o proste: eliminowa� jak najwi�cej Szkar�atnych, likwidowa� chore osobniki, kt�rymi przecie� byli. Takie misje Dante uwielbia�. Najlepiej czu� si� w ruchu, kr���c z broni� w r�ku po ulicach i szukaj�c zaczepki. By� pewien, �e dzi�ki temu jeszcze �yje. A nawet wi�cej, nie poddaje si� prze�laduj�cym go demonom. Skr�ci� za r�g, po czym wszed� w kolejny w�ski zau�ek mi�dzy starymi budynkami z czerwonej ceg�y. Gdzie� w ciemno�ci us�ysza� krzyk kobiety. Przyspieszy� kroku, kieruj�c si� ku �r�d�u d�wi�ku. Dotar� na miejsce w sam� por�. Szkar�atny zaatakowa� dw�ch m�odych wampir�w z Mrocznej Przystani i ich towarzyszki. Musia� by� jeszcze m�ody. Mia� na sobie klasyczny str�j Got�w, na 13 kt�ry narzuci� d�ugi czarny trencz. By� masywny, silny i wyra�nie oszala�y z g�odu - pochwyci� jedn� z kobiet i ju� przyssa� si� do jej gard�a. Niedoszli wojownicy przygl�dali si� temu bezczynnie, os�upiali ze strachu. Dante wyci�gn�� z pochwy na biodrze sztylet i rzuci� nim w Szkar�atnego. Brzeszczot wbi� si� g��boko mi�dzy �opatki napastnika. Wykonany by� ze stali pokrytej tytanem. Ten metal stanowi� dla Szkar�atnych �mierteln� trucizn�, je�li wszed� w reakcj� z ich zmutowan� krwi�. Nawet niewielka rana zadana ostrzem powodowa�a natychmiastowy rozk�ad cia�a. Ale w tym przypadku tak si� nie sta�o. Szkar�atny rzuci� Dantemu dzikie spojrzenie. Jego oczy p�on�y jaskrawym bursztynem, wyszczerzy� zakrwawione k�y i zasycza� ostrzegawczo. Mimo rany nie zamierza� pu�ci� ofiary, zn�w pochyli� g�ow� i zacz�� zach�annie pi� krew. Co u licha? Dante podbieg� do wampira, �ciskaj�c w d�oni kolejny n�. Bez chwili wahania zaatakowa�, tym razem celuj�c w szyj�. Chcia� poder�n�� Szkar�atnemu gard�o. Cho� klinga ci�a g��boko, przeciwnik zdo�a� unikn�� �miertelnego ciosu. Z pe�nym b�lu rykiem porzuci� kobiet� i ca�� furi� skupi� na wojowniku. - Zabierzcie st�d kobiety! - krzykn�� Dante do wampir�w z Mrocznej Przystani. Podni�s� ofiar� i rzuci� j� w ich ramiona. - Ruszcie si�, ju�! Umyjcie j�. Wyczy��cie pami�� obu kobietom, a przede wszystkim zabierzcie je st�d, do cholery! Dwaj m�odzie�cy wreszcie si� ockn�li. I zacz�li odci�ga� wrzeszcz�ce ofiary. Dante pozosta� sam na sam z przeciwnikiem, zastanawiaj�c si� nad dziwn� reakcj� jego cia�a na tytan. 9 Bo obcy si� nie rozk�ada�, pomimo dw�ch uderze� truj�cym metalem. A zatem napastnik nie by� Szkar�atnym, cho� polowa� i po�ywia� si� krwi� jak na�ogowiec. Dante popatrzy� na jego zmienion� twarz, wysuni�te k�y i �renice zw�one w pionowe szparki, kt�re ton�y w t�cz�wkach p�on�cych bursztynowym blaskiem. Na ustach wampira zd��y�a ju� zaschn�� r�owa piana. Dantemu z obrzydzenia przewr�ci� si� �o��dek. Dante si� cofn��. Doszed� do wniosku, �e wampir zapewne jest w tym samym wieku co m�odzie�cy z Mrocznej Przystani. Pieprzony dzieciak. Ignoruj�c rozci�te gard�o, ch�opak si�gn�� r�k� za siebie i wyrwa� z plec�w sztylet Dantego. Zawarcza�, nozdrza mu si� rozszerza�y, wygl�da�, jakby zaraz mia� skoczy�. Ale nie skoczy�, tylko nagle si� odwr�ci� i uciek�. Po�y trencza powiewa�y za nim jak �agle. Bieg� w stron� miasta. Dante nie traci� ani chwili. Ruszy� za nim, goni� go ulicami, alejkami i zau�kami, a� dotarli do przystani poza granicami Bostonu, gdzie nad rzek� wznosi�y si� puste fabryki i stare zak�ady przemys�owe niczym ponurzy wartownicy. Z jednego z budynk�w dobiega�a g�o�na muzyka, ci�kie pulsowanie basu, kt�remu towarzyszy�o stroboskopowe �wiat�o. Niew�tpliwie odbywa�a si� tam impreza. Kilkana�cie metr�w przed nim wampir zmierza� nabrze�em ku zrujnowanemu hangarowi na �odzie. To by� �lepy zau�ek. Osaczony osobnik parskn�� w�ciekle, odwr�ci� si� i rzuci� prosto na Dantego. Jego ubranie nasi�k�o krwi� kobiety, kt�r� si� �ywi�. Zaatakowa� z�bami i pazurami, jego d�ugie k�y ocieka�y �lin�, a z otwartych ust dobywa� si� paskudny smr�d. Bursztynowe oczy pa�a�y czyst� nienawi�ci�. 15 Dante poczu�, �e sam te� si� przemienia. Ogarn�a go gor�czka walki, pod kt�rej wp�ywem stawa� si� dzikim stworzeniem. W tej chwili niewiele si� r�ni� od napastnika. Cisn�� przeciwnika na drewniane deski pomostu. Opar� jedno kolano na jego piersi i wyci�gn�� malebranche. By�y to dwa zakrzywione niczym szpony no�e, po�yskuj�ce przepi�knie w blasku ksi�yca. Nawet je�li tytan nie dzia�a�, istnia�o wiele innych sposob�w na zabicie wampira. Oboj�tne, czy by� nim Szkar�atny, czy nie. Dante ci�� no�ami, najpierw jednym, a potem drugim, oddzielaj�c g�ow� oszala�ego wampira od cia�a. Kopniakiem pos�a� cia�o do rzeki. Mroczny nurt ukryje je do rana, a w�wczas spopiel� je promienie s�oneczne. Nad wod� zerwa� si� wiatr, nape�niaj�c nozdrza Dantego woni� �ciek�w przemys�owych i czego�... jeszcze. Us�ysza� w pobli�u ruch, ale dopiero kiedy poczu� pal�cy b�l w udzie zrozumia�, �e jest ranny. Za chwil� oberwa� ponownie, tym razem w pier�. Co jest?! Strzelano do niego ze starej fabryki, kt�r� mia� za plecami. Cho� przeciwnik u�ywa� t�umika, Dante domy�li� si�, �e to karabinek automatyczny. Nagle nudna noc zrobi�a si� a� nazbyt interesuj�ca. Przynajmniej jak na jego gust. Pad� na ziemi�, a kolejna kula �wisn�a mu ko�o ucha i wpad�a do wody. Przetoczy� si� pod hangar na �odzie. Snajper nie przestawa� strzela�. Jeden pocisk trafi� w r�g starego budynku, a spr�chnia�e drewno rozsypa�o si� jak konfetti. Dante opr�cz no�y, kt�rymi lubi� walczy�, mia� r�wnie� pistolet. Wyci�gn�� go teraz, cho� wiedzia�, �e z tej odleg�o�ci b�dzie bezu�yteczny. 16 Hangar podziurawi�y kolejne kule. Jedna rozora�a Dantemu policzek, kiedy m�czyzna wyjrza�, szukaj�c napastnika. Och, niedobrze. Od strony fabryki ku nabrze�u bieg�y cztery uzbrojone po z�by postacie. Cho� przedstawiciele rasy �yli setki lat i potrafili znie�� nawet powa�ne rany, nie byli nie�miertelni. Umierali tak samo jak ludzie, je�li kule rozerwa�y najwa�niejsze t�tnice albo trafiono ich prosto w g�ow�. Ale Dante nie zamierza� umiera� bez walki. Trzyma� si� nisko. Czeka�, a� napastnicy wejd� w jego zasi�g. W odpowiedniej chwili zacz�� strzela�. Trafi� jednego w kolano, a drugiego w g�ow�. Poczu� dziwn� ulg�, kiedy okaza�o si�, �e ma do czynienia ze zwyk�ymi Szkar�atnymi, a pokryte tytanem naboje powoduj� ich natychmiastowy rozk�ad. Pozostali napastnicy odpowiedzieli ogniem. Dante ledwie unikn�� kolejnej kulki. Schowa� si� g��biej za hangar. W�a�nie straci� dobr� pozycj� obronn�, a w dodatku st�d nie widzia� napastnik�w. S�ysza�, jak si� zbli�aj�, kiedy prze�adowywa� pistolet. A potem zapad�a cisza. Zaczeka� kilka sekund, nas�uchuj�c. W stron� hangaru polecia�o co� znacznie wi�kszego ni� kula. Uderzy�o ci�ko w pomost i potoczy�o si� w jego stron�. Jezu Chryste. Rzucili w niego granatem! Dante zaczerpn�� powietrza i wskoczy� do rzeki zaledwie na moment przed eksplozj�, kt�ra w wirze dymu, ognia i od�amk�w pos�a�a w powietrze hangar i po�ow� pomostu. Fala wybuchu odrzuci�a g�ow� Dantego do 2 - Szkar�at p�nocy 17 ty�u, a ca�e cia�o zmia�d�y�o niewiarygodne ci�nienie. Gdzie� nad nim do wody posypa�y si� p�on�ce od�amki. Zamroczy�o go. Zacz�� ton�� porwany silnym nurtem rzeki. Nie m�g� si� ruszy�, krwawi�. Straci� przytomno��, a rzeka zabra�a go ze sob�. Rozdzia� 2 Przesy�ka specjalna dla doktor Tess Culver. Kobieta podnios�a wzrok znad karty pacjenta i u�miechn�a si�, cho� by�o ju� p�no i czu�a si� zm�- czona. - Pewnego dnia naucz� si� odmawia�. - Uwa�asz, �e potrzeba ci wi�cej praktyki? To mo�e zn�w poprosz� ci� o r�k�? Westchn�a, kr�c�c g�ow�. Te jasnoniebieskie oczy i ol�niewaj�cy ameryka�ski u�miech... - Nie, m�wi� teraz o nas, Ben. Byli�my um�wieni o �smej. Teraz jest za pi�tna�cie dwunasta, �rodek nocy! - Zamierza�a� przebra� si� za dyni� czy jak? -Pchn�� drzwi i wszed� do jej biura. Pochyli� si� i cmokn�� j� w policzek. - Przepraszam za sp�nienie. Sprawy nie uk�adaj� si� zgodnie z planem. - Aha. Wi�c gdzie on jest? - Na ty�ach, w furgonetce. Tess wsta�a, zdj�a z nadgarstka gumk� i zebra�a w�osy w ko�ski ogon. Jej jasnobr�zowe loki by�y niesforne nawet zaraz po umyciu i u�o�eniu, a co dopiero po szesnastu godzinach w lecznicy. To by� stan kompletnej anarchii. Dmuchn�a, �eby pozby� si� pasma w�os�w opadaj�cego na oczy, i min�a swojego by�ego ch�opaka. 19 - Noro, czy mo�esz mi naszykowa� strzykawk� z ketamin� i xylazyn�? I przygotuj gabinet, dobrze? Ten najwi�kszy. - Jasna sprawa - odparta jej asystentka. - Cze��, Ben. Weso�ego Halloween. Mrugn�� do niej i obdarzy� j� krzywym u�mieszkiem, pod kt�rego wp�ywem wszystkim gor�cokrwi-stym dziewczynom mi�k�y kolana. - �adny kostium. �wietnie ci w warkoczach i Lederhosen. - Danke sch�n. - Rozpromieni�a si� i znikn�a w magazynie z lekami. - A gdzie tw�j kostium, Tess? - Mam go na sobie. - Sz�a przed nim przez cz�� szpitaln� lecznicy, gdzie z klatek przygl�da�y im si� senne psy i zdenerwowane koty. Przewr�ci�a oczami. -Nazywa si� superweterynarka, kt�ra zapewne wkr�tce zostanie aresztowana. - Nie dopuszcz� do tego. Nie wci�gn��bym ci� w k�opoty. - Naprawd�? - Otworzy�a drzwi na ty�ach ma�ej lecznicy i wysz�a na zewn�trz. - Zajmujesz si� niebez- piecznymi sprawami. Ryzykujesz. - Martwisz si� o mnie, doktorko? - Oczywi�cie. Kocham ci�. Dobrze o tym wiesz. - Jasne - mrukn�� ponuro. - Jak brata. Znale�li si� na w�skiej wymar�ej uliczce. Rzadko kto si� tu zapuszcza�, chyba �e bezdomni, kt�rzy czasami spali pod �cian� tej taniej lecznicy dla zwierz�t po�o�onej tu� nad rzek�. Dzi� przed drzwiami sta�a czarna furgonetka Bena. Dobieg�y z niej ciche pomruki i szelest. Samoch�d ko�ysa� si� lekko, jakby co� wielkiego spacerowa�o w �rodku. 15 - Jest w klatce, prawda? - spyta�a Tess. - Jasne. Spokojnie. Jest �agodny jak baranek. S�owo honoru. Rzuci�a mu pow�tpiewaj�ce spojrzenie. Zesz�a ze schodk�w i podesz�a do furgonetki. - Czy chc� wiedzie�, sk�d go wzi��e�? - Zapewne nie. Od mniej wi�cej pi�ciu lat Ben Sullivan prowadzi� samotn� krucjat� w obronie zwierz�t egzotycznych. Planowa� swoje misje r�wnie starannie, jak rz�dowy szpieg, a potem wkracza� do akcji niczym jednoosobowa dru�yna SWAT. Uwalnia� dr�czone i g�odzone zwierz�, zwykle pochodz�ce z przemytu, i przekazywa� do schroniska, kt�re zapewnia�o mu opiek�. Czasami po drodze zatrzymywa� si� w lecznicy Tess, by zaj�a si� nieszcz�nikiem, je�li potrzebowa�o natychmiastowej pomocy medycznej. Tak si� w�a�nie poznali dwa lata temu. Wtedy Ben przywi�z� do niej serwala z niedro�no�ci� jelit. Odebra� tego ma�ego egzotycznego kota z domu handlarza narkotyk�w. Okaza�o si�, �e zwierzak zjad� gumow� psi� zabawk�, kt�r� trzeba by�o usun�� chirurgicznie. Operacja by�a trudna i d�uga, ale Ben przez ca�y czas czuwa� przy zwierz�ciu. I nim si� Tess zorientowa�a, Ben zosta� jej facetem. Nie by�a pewna, kiedy przeszli od przyja�ni do mi�o�ci, ale jako� tak wysz�o. Przynajmniej ze strony Bena to by�a mi�o��. Tess r�wnie� go kocha�a, a nawet uwielbia�a, ale jako� nie wyobra�a�a sobie, �e mogli zosta� par� tak na powa�nie. Zreszt� ostatnio przestali nawet ze sob� sypia�. Z jej powodu. - Chcesz czyni� honory? - zapyta�a. Otworzy� szeroko podw�jne drzwi furgonetki. 21 - O m�j Bo�e - j�kn�a zaskoczona. Tygrys bengalski by� wychudzony i parchaty, na przedniej �apie mia� otwart� ran�, ale nawet w tym stanie by�o to najbardziej majestatyczne stworzenie, jakie zdarzy�o jej si� w �yciu widzie�. Zwierzak wystawi� j�zyk i dysza� ci�ko. Jego �renice by�y tak rozszerzone ze strachu, �e oczy wydawa�y si� zupe�nie czarne. Zamrucza� cicho i uderzy� �bem w kraty klatki. Tess ostro�nie podesz�a. - Wiem, biedaku. Bywa�o lepiej, prawda? Zmarszczy�a brwi. Jego �apy mia�y dziwny kszta�t. - Ma amputowane pazury? - zdziwi�a si� zszokowana. - Tak. Wyrwali mu r�wnie� k�y. - Jezu. Skoro pragn�li trzyma� tak pi�kne zwierz�, dlaczego je okaleczyli? - Maskotka reklamowa nie powinna rozrywa� na kawa�ki klient�w i ich dzieci, no nie? Tess zerkn�a na niego. - Maskotka reklamowa? Nie m�wisz chyba o tym sklepie z broni� na... - Urwa�a i pokr�ci�a g�ow�. -Niewa�ne. Nie chc� wiedzie�. Zanie�my go do �rodka. Musz� go zbada�. Ben opu�ci� ramp� dorobion� na zam�wienie. - Wejd� do �rodka i pchnij klatk�. Ja przytrzymam j� z przodu. Tess zrobi�a, co jej kaza�, i pchn�a klatk� umieszczon� na k�kach. W progu lecznicy czeka�a ju� na nich Nora. Westchn�a z zachwytu na widok tygrysa i rzuci�a Benowi pe�ne uwielbienia spojrzenie. - A niech mnie. To Siwa, prawda. Od lat mia�am nadziej�, �e ucieknie. Ukrad�e� Siw�! 22 Ben u�miechn�� si� szeroko. - Nie mam poj�cia, o czym m�wisz, Liebchen. Ten kot zjawi� si� dzi� wieczorem na progu mojego domu. Uzna�em, �e nasza cudowna doktorka po�ata go troch�, nim znajd� mu dom. - Och, jeste� naprawd� niegrzecznym ch�opcem, Benie Sullivanie. I moim bohaterem. Tess skin�a na swoj� rozanielon� asystentk�. - Noro, pomo�esz mu? Musimy wnie�� t� klatk� do �rodka. Kobieta podesz�a do Tess i we tr�jk� wnie�li tygrysa do lecznicy. Prosto do gabinetu, w kt�rym ostatnio zamontowano wielki st� podnoszony hydraulicznie. To by� prezent od Bena, Tess nie by�oby sta� na taki luksus. Cho� mia�a niewielk� grup� oddanych klient�w, jej lecznica nie mie�ci�a si� w bogatej cz�ci miasta, a ponadto zbyt ma�o bra�a za swoje us�ugi, nawet jak na tak� okolic�. Po prostu uwa�a�a, �e od zysk�w wa�niejsza jest pomoc zwierz�tom. Niestety, w�a�ciciel budynku i dostawcy mieli na ten temat inne zdanie. Jej biurko ugina�o si� pod stosem zaleg�ych rachunk�w, kt�re nale�a�o jak najszybciej zap�aci�. Na sp�at� d�ugu b�dzie musia�a po�wi�ci� swoje n�dzne oszcz�dno�ci, a potem... co? - �rodek uspokajaj�cy le�y na blacie - przerwa�a jej rozmy�lania Nora. - Dzi�ki. - Tess schowa�a strzykawk� z zabezpieczon� ig�� do kieszeni fartucha. Podejrzewa�a, �e nie b�dzie jej potrzebna, poniewa� pacjent s�ania� si� na �apach. Zreszt� i tak dzi� wieczorem mia�a zamiar tylko oceni� kondycj� zwierz�cia i zaplanowa�, co trzeba b�dzie zrobi� przed przetransportowaniem go do nowego domu. 23 - My�licie, �e uda nam si� sk�oni� Siw�, czy jak tam si� nazywa ten zb��kany kot, �eby wskoczy� na st�? -Patrzy�a, jak Ben otwiera klatk�. - Mo�emy spr�bowa�. Chod�, kocie. Tygrys waha� si� przez chwil�. Zwiesi� �eb i rozgl�da� si� niepewnie po jasno o�wietlonym pomieszczeniu. Potem zach�cany przez Bena wyszed� z klatki i wskoczy� na metalowy blat sto�u. Kiedy Tess zacz�a do niego cicho przemawia� i g�aska� go po wielkim �bie, po�o�y� si� w pozie sfinksa. By� du�o grzeczniejszy ni� wi�kszo�� dobrze wychowanych domowych kot�w. - Potrzebujesz czego� jeszcze czy mog� ju� i��? -spyta�a Nora. Tess pokr�ci�a g�ow�. - Jasne, �e mo�esz i��. Dzi�kuj�, �e zosta�a� tak d�ugo. Naprawd� to doceniam. - �aden problem. Przyj�cie, na kt�re id�, i tak nie zacznie si� przed p�noc�. - Przerzuci�a na ramiona d�ugie warkocze. - Dobra, to znikam. Zamkn�, wychodz�c. Dobranoc, kochani. - Dobranoc - odpowiedzieli ch�rem. - Mi�a dziewczynka - stwierdzi� Ben, kiedy Nora wysz�a. - Istotnie - zgodzi�a si� Tess, g�aszcz�c Siw�, a r�wnocze�nie szukaj�c na jego ciele ran, guz�w czy innych deformacji. - Zreszt� nie jest ju� dziewczynk�, ma dwadzie�cia jeden lat. W przysz�ym semestrze ko�czy studia. B�dzie wspania�ym weterynarzem. - Nikt nie jest tak dobry jak ty. Masz magiczny dotyk, doktorko. Tess pomin�a milczeniem ten komplement. Tkwi�o w nim niebezpiecznie du�o prawdy, cho� w�tpi�a, �eby Ben zdawa� sobie spraw� ile. Ona sama ledwie to 24 rozumia�a i stara�a si� o tym nie my�le�. Skr�powana, skrzy�owa�a ramiona na piersi. - Ty te� mo�esz ju� i��. Chc� zatrzyma� Si... - odchrz�kn�a i unios�a brew. - To znaczy mojego pacjenta na obserwacji. Zajm� si� nim na powa�nie dopiero jutro. Przeka�� ci, co ustali�am, nim si� wezm� do pracy. - Ju� mnie odprawiasz? A ja mia�em nadziej�, �e dasz si� zaprosi� na kolacj�. - Jad�am kolacj� wiele godzin temu. - No to na �niadanie. U mnie albo u ciebie, jak wolisz. - Ben - powiedzia�a, uchylaj�c si� przed jego r�k�, kiedy chcia� j� pog�adzi� po policzku. Jego dotyk by� ciep�y i czu�y, taki przyjemnie znajomy. - Ju� przez to przechodzili�my. Uwa�am, �e to nie jest dobry pomys�... J�kn��, a by� to d�wi�k niski i zmys�owy. Kiedy� pod wp�ywem tego d�wi�ku topi�a si� jak mas�o, ale nie dzisiaj. Ju� nigdy wi�cej, je�li zale�a�o jej na samej sobie. Uwa�a�a, �e sypianie z Benem nie jest w porz�dku, skoro on chce od niej czego�, czego ona nie mo�e mu da�. - Mog� zaczeka�, a� sko�czysz. - Cofn�� si�. - Nie chc�, �eby� tu tkwi�a zupe�nie sama. To nie jest bezpieczna dzielnica. - Nic mi nie b�dzie. Obejrz� go tylko i zapisz� uwagi, a potem zamkn� lecznic�. Nic wielkiego. Ben zmarszczy� z przygan� brwi, got�w si� spiera�, ale Tess westchn�a i rzuci�a mu znajome spojrzenie. By�a pewna, �e odczyta je prawid�owo. Widzia� je nieraz podczas ich dwuletniego zwi�zku. - Dobra - zgodzi� si� wreszcie. - Ale nie sied� tu d�ugo. I zadzwo� do mnie z samego rana, obiecujesz? - Obiecuj�. 25 - Na pewno poradzisz sobie z Siw�? Tess spojrza�a na wymizerowane zwierz�, kt�re zacz�o j� liza� po r�ce. - My�l�, �e nic mi si� nie stanie. - A co ci m�wi�em, doktorko? Magiczny dotyk. Wygl�da na to, �e ju� si� w tobie zakocha�. - Ben prze- czesa� palcami jasne w�osy i spojrza� na ni� smutno. -Zeby zdoby� twoje serce, trzeba sobie wyhodowa� futro i k�y. Tess u�miechn�a si� i przewr�ci�a oczami. - Id� do domu. Zadzwoni� do ciebie jutro. Rozdzia� 3 Tess obudzi�a si� gwa�townie. Cholera. Ile czasu spa�a? By�a w swoim biurze, opiera�a policzek na teczce Siwy le��cej na blacie. Pami�ta�a jeszcze, �e nakarmi�a wyg�odzonego tygrysa i zamkn�a go w klatce, a potem zacz�a spisywa� swoje spostrze�enia. To by�o - zerkn�a na zegarek - jakie� dwie i p� godziny temu? Do trzeciej w nocy brakowa�o zaledwie kilku minut. A musia�a wr�ci� do lecznicy o si�dmej rano! J�kn�a, ziewn�a szeroko i przeci�gn�a zdr�twia�e r�ce. Dobrze, �e si� obudzi�a przed przyj�ciem Nory, bo asystentka pewnie nigdy nie przesta�aby jej tego wypomina�. Gdzie� na ty�ach lecznicy rozleg� si� g�o�ny huk. Co si� dzieje? Czy to nie ten d�wi�k wyrwa� j� ze snu? O Jezu. No jasne. Pewnie Ben przeje�d�a� obok i zobaczy� �wiat�a. Nie pierwszy raz zjawia�by si� tu tak p�no, �eby sprawdzi�, czy u niej wszystko w porz�dku. Ale dzi� naprawd� nie mia�a ochoty s�ucha� kolejnego wyk�adu na temat godzin pracy czy jej niezale�no�ci. 27 Ha�as powt�rzy� si�, kolejny huk, a potem brz�k metalu, jakby co� spad�o z p�ki. Kto� by� w magazynie na ty�ach. Tess wsta�a zza biurka i post�pi�a kilka niepewnych krok�w w stron� drzwi, nas�uchuj�c. W szpitalnej cz�ci lecznicy, ko�o poczekalni, denerwowa�y si� psy zamkni�te w klatkach. Niekt�re skomla�y, inne warcza�y nisko, ostrzegawczo. - Halo? - zawo�a�a Tess w pust� przestrze�. - Jest tam kto�? Ben, czy to ty? Nora? �adnej odpowiedzi. D�wi�ki, kt�re s�ysza�a, ucich�y. �wietnie. W�a�nie zawiadomi�a intruza o swojej obecno�ci. Cudownie. Absolutnie cudownie. Mo�e to tylko jaki� bezdomny szukaj�cy noclegu w�ama� si� do lecznicy? - Pocieszy�a si� w my�lach. Nikt niebezpieczny. Tak? To dlaczego zje�y�y jej si� w�osy na karku? W�o�y�a r�ce do kieszeni fartucha. By�a zupe�nie bezbronna. Wymaca�a palcami d�ugopis i co� jeszcze. Och, dzi�ki Bogu. Strzykawka ze �rodkiem usypiaj�cym, dawka zdolna powali� zwierz� wa��ce dwie�cie kilogram�w. - Czy kto� tam jest? - pr�bowa�a m�wi� spokojnie i stanowczo. Zatrzyma�a si� przy ladzie w poczekalni i si�gn�a po telefon. To dra�stwo nie by�o bezprzewodowe. Aparat kupi�a tanio na wyprzeda�y. S�uchawka mia�a tak kr�tki przew�d, �e ledwie si�ga�a do jej ucha. Tess obesz�a lad� w kszta�cie litery U, ogl�daj�c si� nerwowo przez rami�. Wystuka�a numer alarmowy. -Lepiej stamt�d wy�a�. Dzwoni� na policj�! Nie... prosz�... nie b�j si�... G�os by� tak cichy, �e nie powinna by�a go us�ysze�, a jednak us�ysza�a. I to tak wyra�nie, jakby s�owa wy- 28 szeptano jej do ucha. Albo jakby si� rozleg�y w jej g�owie. Dziwne wra�enie. Rozleg� si� chrapliwy d�wi�k, a potem gwa�towny kaszel. Tak, kto� by� w magazynie. I to kto� ranny. Powa�nie ranny, mo�e nawet �miertelnie. - Cholera. Tess wstrzyma�a oddech i od�o�y�a s�uchawk�, nim uzyska�a po��czenie. Powoli ruszy�a na ty�y lecznicy, niepewna, co tam zastanie. Nie mia�a ochoty tego ogl�da�. - Halo? Co tu robisz? Jeste� ranny? Pchn�a drzwi i wesz�a do magazynu. Us�ysza�a wysilony oddech, poczu�a zapach dymu i s�ony smr�d rzeki. Oraz krew. Mn�stwo krwi. W��czy�a �wiat�o. Jarzeni�wki zabrz�cza�y nad jej g�ow� i si� zapali�y. �wiat�o zala�o wielkiego m�czyzn� mokrego i ci�ko rannego. Kuli� si� na pod�odze ko�o rega��w z zapasami medycznymi. Ubrany by� na czarno niczym Goci -czarna sk�rzana kurtka, koszulka, spodnie i wysokie wojskowe buty. Nawet w�osy mia� czarne. By�y mokre i przylega�y mu do czaszki, zas�aniaj�c twarz. Od uchylonych drzwi do miejsca, gdzie le�a�, prowadzi�a krwawa �cie�ka. Najwyra�niej wszed�, albo raczej wczo�ga� si� do �rodka. Gdyby nie przywyk�a tak bardzo do widoku makabrycznych skutk�w wypadk�w samochodowych, z ca�� pewno�ci� poczu�aby teraz md�o�ci. A tymczasem zamiast panikowa�, prze��czy�a si� z trybu alarmowego na tryb medyczny. Spokojny, fachowy i celowy. - Co ci si� sta�o? M�czyzna j�kn��, pokr�ci� niepewnie g�ow�, jakby dawa� do zrozumienia, �e nie mo�e m�wi�. 29 - Z tego, co widz�, masz liczne rany i poparzenia. Bo�e, chyba ze sto. Czy to by� jaki� wypadek? - Spojrza�a na jego r�k� przyci�ni�t� do piersi. Spomi�dzy palc�w sp�ywa�a krew. To musia�a by� g��boka rana. - Bardzo krwawisz. Z piersi i z nogi te�. Chryste, zosta�e� postrzelony? - Potrzebuj�... krwi. Zapewne mia� racj�. Na pod�odze zd��y�a si� ju� zrobi� ka�u�a poka�nych rozmiar�w. Zapewne straci� du�o krwi. Mia�a wra�enie, �e ca�� jego sk�r� pokrywaj� rozci�cia. Twarz, szyj�, r�ce. Jego policzki i usta by�y trupioblade. - Potrzebujesz karetki. - Nie chcia�a go denerwowa�, ale facet by� w kiepskim stanie. - Spokojnie, zadzwoni� po pogotowie. - Nie! - Wyprostowa� si� i wyci�gn�� ku niej r�k�. -�adnego szpitala! Nie mog�... nie mog� tam i��. Oni mi... nie pomog�. Nie zwa�aj�c na jego protesty, Tess ju� zamierza�a ruszy� do telefonu, ale przypomnia�a sobie o skradzionym tygrysie zamkni�tym w gabinecie. Je�li wezwie pomoc, b�dzie musia�a wszystko wyja�ni� policji. W�a�ciciel sklepu z broni� zapewne ju� zg�osi� kradzie� albo zrobi to zaraz po otwarciu. Czyli za kilka godzin. - Prosz� - j�kn�� m�czyzna. - �adnych lekarzy. Tess zawaha�a si�, przygl�daj�c si� w milczeniu rannemu. Potrzebowa� pomocy i to natychmiast. By�a w tej chwili jego jedyn� szans�. Nie mia�a poj�cia, czy zdo�a mu pom�c, ale mog�a go przynajmniej opatrzy�, postawi� na nogi i pozby� si� st�d. - Dobra - powiedzia�a. - Chwilowo �adnego pogotowia. S�uchaj ja... jestem w zasadzie lekarzem. No 30 prawie. To jest lecznica weterynaryjna. Zgodzisz si�, �ebym podesz�a i obejrza�a twoje rany? Wzi�a drgni�cie jego ust i wysilone westchnienie za zgod�. Przykucn�a przy nim na pod�odze. Od pocz�tku mia�a wra�enie, �e jest wielki, ale kiedy znalaz�a si� tu� przy nim, okaza�o si�, �e jego muskularne cia�o jest ogromne, mia� ze dwa metry wzrostu i wa�y� zapewne ponad sto kilo, cho� nie by�o na nim ani grama t�uszczu. Jaki� kulturysta? Jeden z tych mi�niak�w, kt�rzy sp�dzaj� �ycie w si�owni? Nie, nie pasowa� do takiego obrazu. Wygl�da� raczej na go�cia, kt�ry potrafi go�ymi r�kami rozerwa� na kawa�ki ka�dego wroga. Przesun�a delikatnie d�oni� po jego twarzy, szukaj�c uraz�w. Czaszk� mia� ca��, ale wyczu�a opuchlizn�. Zapewne nadal by� w szoku. - Zajrz� ci w oczy. - Unios�a mu powiek�. O cholera. Pionowa, zw�ona �renica zatopiona w du�ej ja-skrawopomara�czowej t�cz�wce. Cofn�a si� gwa�townie, przera�ona. - Co, u diab�a...? Po chwili przysz�o jej do g�owy wyja�nienie. Poczu�a si� jak idiotka, �e tak si� wystraszy�a. To musia�y by� szk�a kontaktowe z halloweenowego kostiumu. Uspok�j si�, nakaza�a sobie w my�lach. Zupe�nie bez powodu zrobi�a si� nerwowa. Ten facet by� pewnie na jakiej� imprezie, kt�ra wymkn�a si� spod kontroli. Ale niewiele si� dowie na podstawie wygl�du jego oczu, p�ki b�dzie nosi� te �mieszne soczewki. Mo�e trafi� na twardzieli? Niewykluczone, �e to cz�onek jakiego� gangu. Ale je�li nawet w��czy� si� po 26 nocy, to na pewno nic nie bra�. Nie zauwa�y�a �adnych oznak dzia�ania narkotyk�w, nie wyczu�a te� zapachu alkoholu. Tylko ci�ki od�r dymu. I to nie z papieros�w. M�czyzna pachnia� tak, jakby przeszed� przez ogie�, nim skoczy� do rzeki Mystic. - Mo�esz porusza� r�kami i nogami? - Pochyli�a si� nad nim. - My�lisz, �e co� z�ama�e�? Przesun�a r�kami po jego muskularnych ramionach, ale nie wyczu�a z�ama�. Nogi te� mia� w porz�d- ku, nie by�o �adnych obra�e� poza ran� na lewej �ydce. Wygl�da�o na to, �e pocisk przeszed� na wylot. Podobnie jak ten, kt�ry trafi� go w pier�. Mia� facet szcz�cie. - Musz� ci� przenie�� do gabinetu. Dasz rad� si� podnie��, je�li ci pomog�? - Krew. - G�os mu si� �ama�. - Potrzebuj� jej... Zaraz. - Przykro mi, ale nie mog� ci pom�c. Transfuzj� robi� tylko w szpitalu. Musz� �ci�gn�� z ciebie mokre rzeczy. B�g jeden wie, jakie bakterie przenikn�y z rzeki do twojej krwi. Chwyci�a go pod pachy i poci�gn�a, zach�caj�c, �eby wsta�. Zawarcza� g�o�no jak zwierz�. Ods�oni� z�by. Wow. Dziwna sprawa. Facet mia� ogromne k�y. Otworzy� oczy, jakby wyczuwaj�c jej niepewno��. Jej strach. Ujrza�a jaskrawopomara�czowe t�cz�wki i poczu�a, jak ogarnia j� panika. Z ca�� pewno�ci� nie by�y to szk�a kontaktowe. Rany. Ten facet by� zdecydowanie dziwny. Nagle z�apa� j� za r�ce. Krzykn�a, zaskoczona. Spr�bowa�a si� wyrwa�, ale okaza� si� zbyt silny. Jego d�onie by�y niczym imad�a. Przyci�gn�� j� do siebie. Tess wrzasn�a i zamar�a ze strachu. 27 - O Bo�e, nie! Zbli�y� zakrwawion� twarz do jej gard�a. Odetchn�� g��boko. Jego usta musn�y jej sk�r�. - Ciiii. - Poczu�a ciep�y podmuch na szyi. M�wi� z trudem: - Nie... zamierzam ci�... skrzywdzi�. S�owo honoru... Tess s�ysza�a te s�owa. Niemal w nie uwierzy�a. A� do chwili, kiedy ranny otworzy� usta i zatopi� w jej ciele k�y. Rozdzia� 4 Krew kobiety wype�ni�a usta Dantego. Zacz�� ssa� z ca�ych si�, gwa�townie, nie by� w stanie st�umi� czaj�cej si� w nim bestii, kt�ra zna�a tylko pragnienie. Na jego j�zyku pulsowa�o �ycie, sp�ywa�o w jego wyschni�te gard�o, jedwabiste, s�odkie jak cynamon i takie ciep�e. By� mo�e z powodu zadanych ran krew kobiety smakowa�a tak niewiarygodnie, nieprawdopodobnie cudownie. Zreszt� nie obchodzi� go pow�d. Pi� �ar�ocznie, potrzebowa� jej ciep�a, �eby rozgrza�o jego zdr�twia�e cia�o. - O Bo�e, nie! - W g�osie kobiety s�ycha� by�o szok. - Prosz�! Pu�� mnie! Odruchowo wbi�a palce w jego mi�nie. Ale po chwili jej cia�o znieruchomia�o w jego ramionach, za- padaj�c w trans spowodowany hipnotyczn� moc� ugryzienia. Wyda�a d�ugie westchnienie, po czym zrobi�a si� zupe�nie bezw�adna. U�o�y� j� na pod�odze pod sob� i ssa� jej krew, kt�rej tak bardzo potrzebowa�. Teraz nie czu�a ju� b�lu, bo cho� ugryzienie by�o bolesne, trwa�o to tylko chwil�. Z ich dwojga cierpia� jedynie Dante. Nie wyszed� jeszcze z szoku, trz�s� si� gwa�townie, bola�a go g�owa. Wszystko w porz�dku. Nie b�j si�. Jeste� bezpieczna, s�owo honoru. 34 Nape�nia� jej umys� tymi zapewnieniami. Przygarn�� j� do siebie i pi� dalej. M�wi� prawd�, mimo pragnienia, kt�re trawi�o jego cia�o, nie chcia� skrzywdzi� kobiety. Wezm� tylko to, czego potrzebuj�. Kiedy odejd�, zapomnisz o mnie. Czu�, jak wracaj� mu si�y. Poraniona sk�ra zacz�a si� regenerowa�, rany po kulach i od�amkach zamyka�y si� szybko, oparzeliny przestawa�y piec. B�l znika�. Pu�ci� kobiet�. Zmusi� si�, �eby nie pi� �apczywie, cho� smak jej krwi by� pobudzaj�cy. Od pierwszego �yku wyczu� w niej co� egzotycznego, a teraz, kiedy jego cia�o zacz�o od�ywa�, a zmys�y odzyska�y sprawno��, rozkoszowa� si� s�odycz� przypadkowej Karmi-cielki. I jej cia�em. By�o smuk�e i silne pod bezkszta�tnym fartuchem lekarskim. Mia�a d�ugie, umi�nione r�ce i nogi i by�a cudownie zaokr�glona we wszystkich w�a�ciwych miejscach. Czu� jej piersi przyci�ni�te do jego torsu, jej nogi spl�tane z jego nogami. Nadal zaciska�a r�ce na jego barkach, ale ju� go nie odpycha�a. Wypi� ostatni �yk jej �yciodajnej krwi. Bo�e, by�a taka wspania�a, �e m�g�by z niej pi� przez ca�� noc! I nie tylko pi�, pomy�la�. Nagle zda� sobie spraw� z w�asnej erekcji. Kobieta by�a rozkoszna. Jego b�ogos�awiony anio� mi�osierdzia, cho� wymusi� na niej przyj�cie tej roli. Odetchn�� jej s�odkokorzennym zapachem i delikatnie poca�owa� miejsce, kt�re przed chwil� nakarmi�o go �yciem. 35 - Dzi�kuj� - szepn��, muskaj�c delikatnie ustami jej aksamitn� sk�r�. - Dzi�kuj�, �e uratowa�a� mi �ycie. Zwil�y� j�zykiem ma�e ranki na jej szyi i usun�� wszelkie �lady ugryzienia. Kobieta j�kn�a, ockn�a si� z letargu. Poruszy�a si� pod nim, a ten ruch tylko zwi�kszy� jego po��danie. Ale ju� do�� od niej wzi��. Wystarczy jak na jedn� noc. Uzna�, �e uwiedzenie Karmicielki w ka�u�y krwi i cuchn�cej wody z rzeki nie by�oby w�a�ciwe. Szczeg�lnie, �e rzuci� si� na ni� jak zwierz�. Uni�s� si� lekko i wyci�gn�� praw� r�k� w stron� jej twarzy. Cofn�a g�ow�, pe�na nieufno�ci. Jej oczy by�y teraz szeroko otwarte - hipnotyzuj�ce oczy w kolorze czystej akwamaryny. - Jeste� pi�kna - wymrucza�. M�wi� to ju� tylu kobietom, ale nigdy te s�owa nie znaczy�y tak wiele jak dzisiaj. - Prosz� - szepn�a. - Prosz�, nie r�b mi krzywdy. - Nie zamierzam ci� skrzywdzi� - obieca� cicho. -Zamknij teraz oczy aniele. Ju� prawie po wszystkim. Kiedy dotknie jej czo�a, zapomni o nim. - Wszystko b�dzie dobrze - zapewni�. Patrzy�a na niego, jakby si� spodziewa�a, �e zaraz j� uderzy. Jakby go wyzywa�a, �eby to zrobi�. Z czu�o�ci� kochanka odgarn�� w�osy z jej policzka i poczu�, �e spina si� pod nim jeszcze bardziej. - Odpr� si�. Mo�esz mi za... Co� ostrego zrani�o go w udo. Z pe�nym z�o�ci warkotem Dante przetoczy� si� na wznak. - Co do diab�a? Z miejsca uk�ucia rozszed� si� piek�cy b�l. M�czyzna poczu� w ustach gorzki smak, przed oczami mu pociemnia�o. Spr�bowa� si� d�wign�� z pod�ogi, ale zn�w upad�. Cia�o odm�wi�o wsp�pracy. 31 Jego anio� mi�osierdzia, dysz�c ci�ko, wpatrywa� si� w niego otwartymi szeroko zielononiebieski-mi oczami. Twarz kobiety to si� pojawia�a, to znika�a. Karmicielka przyciska�a d�o� do szyi, tam gdzie j� ugryz�. Drug� r�k� mia�a uniesion� na wysoko�� ramienia. �ciska�a w niej pust� strzykawk�. Jezu Chryste, u�pi�a go! Ale to nie wszystko. Zarejestrowa� co� jeszcze, patrz�c na jej drobn� d�o�, kt�ra powali�a go jednym ciosem. Mi�dzy kciukiem a palcem wskazuj�cym mia�a ma�e znami�. By�o purpurowe, mniejsze ni� dziesi�ciocent�wka. Wygl�da�o jak kropla wpadaj�ca do miseczki utworzonej przez odwr�cony p�ksi�yc. Ten obraz wry� si� w m�zg Dantego. Takie znami� stanowi�o genetyczn� piecz��, dow�d na to, �e kobieta, kt�r� ma przed sob� to �wi�to�� dla jego rasy. To Dawczyni �ycia. I �e bior�c jej krew, dope�ni� po�owy zwi�zku krwi. Zgodnie z wampirzym prawem nale�a�a teraz do niego, tylko do niego. Nieodwo�alnie. Na wieczno��. By�a to ostatnia rzecz, jakiej pragn��. W jego umy�le rozleg� si� w�ciek�y ryk, ale w rzeczywisto�ci Dante zdo�a� wyda� z siebie tylko cichy warkot. Zamruga� og�uszony, wyci�gn�� r�k�, �eby chwyci� kobiet�, ale mu si� nie uda�o. Powieki zrobi�y si� nagle niewiarygodnie ci�kie, nie mia� si�y ich unie��. J�kn��, rysy twarzy jego wybawicielki si� rozmaza�y. Patrzy�a na niego. - �pij dobrze, ty psychotyczny sukinsynu! - wysycza�a. W jej g�osie by�a furia. 37 Tess, dysz�c ci�ko, odskoczy�a od napastnika. Ledwie mog�a uwierzy� w to, co si� jej przed chwil� przytrafi�o. I �e zdo�a�a si� uwolni�. Dzi�ki Bogu za �rodek usypiaj�cy, pomy�la�a. Dzi�ki Bogu, �e mia�a do�� przytomno�ci umys�u, by pami�ta� o strzykawce w kieszeni. Dzi�ki Bogu, �e zdo�a�a jej u�y�. Spojrza�a na strzykawk�, kt�r� nadal �ciska�a w r�ku, i si� skrzywi�a. Cholera. Poda�a mu ca�� dawk�. Nic dziwnego, �e pad� jak zabity. Szybko si� nie obudzi, to pewne. Prawie dwa centymetry �rodka usypiaj�cego dla zwierz�t, nie mia� szans, cho� by� naprawd� wielki. Nagle poczu�a niepok�j. A je�li go zabi�a? Nie bardzo wiedz�c, dlaczego niepokoi si� o �ycie kogo�, kto dos�ownie przed chwil� rozszarpywa� jej gard�o, wr�ci�a do le��cego napastnika. Nie rusza� si�. Ale oddycha�, zauwa�y�a z ulg�. Le�a� na plecach z roz�o�onymi szeroko r�kami, kt�re jeszcze chwil� temu brutalnie j� trzyma�y. Teraz by�y bezw�adne i nieruchome. A twarz, dot�d zas�oni�ta czarnymi w�osami, okaza�a si� ca�kiem atrakcyjna. Nie, nie by�a �adna. Jej rysy by�y na to zbyt surowe i ostre. Proste brwi, d�ugie czarne rz�sy ocieniaj�ce zamkni�te oczy. Ko�ci policzkowe mocno zarysowane. Nos zapewne kiedy� by� idealny, ale zniekszta�ci�o go z�amanie. By� mo�e niejedno. By�o w nim co� dziwnie intryguj�cego, cho� nie przypomina�a sobie, �eby go kiedy� widzia�a. Nie by� w jej typie. A sama my�l o tym, �e m�g�by przyj�� do jej lecznicy ze zwierzakiem, wydawa�a si� �mieszna. 33 Nie, na pewno go nie zna�a. A kiedy wezwie gliny, �eby go st�d zabra�y, z pewno�ci� nie zobaczy go ju� nigdy wi�cej. Nagle jej wzrok przyci�gn�� b�ysk metalu. Odsun�a sk�rzan� po�� kurtki i wci�gn�a g�o�no oddech na widok zakrzywionego no�a tkwi�cego w pochwie pod jego ramieniem. Po drugiej stronie mia� pust� kabur�. Zapewne zgubi� pistolet. Bro� mia� te� przypi�t� do szerokiego pasa na w�skich biodrach. Ten cz�owiek by� niebezpieczny, co do tego nie by�o �adnych w�tpliwo�ci. Jaki� zbir, twardy i zab�jczy, przy kt�rym faceci kr�c�cy si� w porcie sprawiali wra�enie nieszkodliwych szczeniak�w. Promieniowa�a z niego aura przemocy. Tylko jego usta by�y �agodne. Szerokie i zmys�owe, wargi nieco rozchylone, naprawd� pi�kne. Takie usta mog�y doprowadzi� kobiet� do szale�stwa na setki r�nych sposob�w. Ale Tess wola�a teraz o tym nie my�le�. I ani na chwil� nie zapomnia�a o jego k�ach. Obesz�a ostro�nie le��cego napastnika, cho� wiedzia�a, �e jest g��boko u�piony, a potem unios�a jego g�rn� warg�, �eby im si� lepiej przyjrze�. Wcale nie mia� k��w, tylko rz�d idealnie bia�ych z�b�w! Czy�by podczas ataku u�ywa� sztucznych z�b�w? A te najwyra�niej rozp�yn�y si� w powietrzu. To nie mia�o najmniejszego sensu. Rozejrza�a si� woko�o. Przecie� ich nie wyplu�! By�a pewna, �e ich sobie nie wyobrazi�a. Jak inaczej zdo�a�by rozerwa� jej gard�o? Zn�w dotkn�a szyi. Sk�ra pod jej palcami by�a g�adka. �adnej krwi czy skalecze�. Nie czu�a nawet b�lu. - To niemo�liwe! 39 Wsta�a i pospiesznie przesz�a do gabinetu zabiegowego, w��czaj�c po drodze wszystkie �wiat�a. Odgarn�a w�osy na bok i przejrza�a si� w g�adkiej stali pojemnika na papierowe r�czniki. Sk�ra by�a nietkni�ta. Jakby ten straszny atak w og�le nie mia� miejsca. - Niemo�liwe - powiedzia�a do swojego przera�onego odbicia. - Jak to si� mog�o sta�? Cofn�a si�, zdumiona, od prowizorycznego lustra. By�a ca�kowicie sko�owana. Ledwie p� godziny temu wysysa� z niej krew obcy m�czyzna uzbrojony i ubrany na czarno, kt�rego znalaz�a na pod�odze lecznicy. To si� przecie� zdarzy�o, wi�c jak to mo�liwe, �e na jej sk�rze nie ma �ladu po ugryzieniu? Wysz�a z gabinetu na uginaj�cych si� nogach i ruszy�a z powrotem do magazynu. Cokolwiek jej zrobi� napastnik, bez wzgl�du na to jak zamaskowa� rany, kt�re jej zada�, zamierza�a dopilnowa�, by trafi� za kratki i zosta� postawiony w stan oskar�enia. Podesz�a do drzwi i stan�a jak wryta. Woda i krew naniesione przez napastnika pobrudzi�y linoleum. Na ten widok �o��dek podszed� jej do gard�a, ale gorsze by�o co innego. Magazyn by� pusty. Jej napastnik znikn��. Dosta� mordercz� dawk� �rodka usypiaj�cego, a jednak wsta� i wyszed�. - Szukasz mnie, aniele? Tess odwr�ci�a si� i krzykn�a. Rozdzia� 5 Mia�a wra�enie, �e krew w jej �y�ach zacz�a p�yn�� szybciej. Zmusi�a si� do wykonania pierwszego kroku i rzuci�a si� do ucieczki, mijaj�c m�czyzn�. W g�owie mia�a m�tlik. Musi st�d ucieka�. Musi zabra� torebk�, pieni�dze, kom�rk� i uciec st�d jak najdalej. - Porozmawiajmy. To znowu on. Sta� przed ni�, blokuj�c jej drog� do biura. Zupe�nie jakby nagle zmaterializowa� si� w progu. J�kn�a, skr�ci�a gwa�townie i wpad�a do poczekalni. Chwyci�a stoj�cy na biurku telefon i nacisn�a przycisk szybkiego wybierania numer�w. - To si� nie dzieje naprawd�... To si� nie dzieje naprawd� - szepta�a do siebie. Powtarza�a te s�owa jak mantr�. Chcia�a, �eby to wszystko znikn�o. Rozleg� si� sygna� po��czenia. No ju�. Odbierz! - Zostaw ten telefon, kobieto! Tess odwr�ci�a si� gwa�townie. Trz�s�a si� ze strachu. Jej napastnik porusza� si� powoli, z niespieszn� 41 gracj� do�wiadczonego drapie�nika. Zbli�y� si� do niej. Wyszczerzy� z�by w strasznym u�miechu. - Prosz�. Roz��cz si�. Ju�. Tess pokr�ci�a g�ow�. - Id� do diab�a. S�uchawka wylecia�a z jej r�ki, jakby by�a �ywa. Kiedy uderzy�a o blat biurka, Tess us�ysza�a dobiegaj�cy z niej g�os Bena. - Tess? Halo? To ty kotku? Jezu, jest trzecia nad ranem. Co ty jeszcze robisz w... Gdzie� za ni� rozleg� si� �wist. Niewidoczna r�ka wyrwa�a z gniazdka kabel telefoniczny. Tess podskoczy�a, a w ciszy, kt�ra zapad�a, s�ysza�a tylko w�asny strach. - Mamy powa�ny problem Tess. O Bo�e. By� w�ciek�y, a na dodatek teraz zna� jej imi�. Zda�a sobie spraw�, �e jej napastnik nie tylko niezwykle szybko ockn�� si� z narkozy, ale r�wnie� w cudowny spos�b uleczy� si� z ran. Na jego sk�rze widzia�a b�oto i popi�, ale �adnych zadrapa�. Czarne spodnie mia� podarte i poplamione krwi�, ale przesta� krwawi�. Znikn�a te� rana postrza�owa na piersi. Przez podarty materia� koszulki widzia�a tylko g�adkie, napi�te mi�nie i nietkni�t� �niad� sk�r�. Czy to wszystko to b