Pynchon Thomas - Mason i Dixon
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Pynchon Thomas - Mason i Dixon |
Rozszerzenie: |
Pynchon Thomas - Mason i Dixon PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Pynchon Thomas - Mason i Dixon pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Pynchon Thomas - Mason i Dixon Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Pynchon Thomas - Mason i Dixon Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Dla Melanie i dla Jacksona
Strona 4
Część pierwsza
Linie i wojaże
Strona 5
1
Kule śnieżne poszybowały łukiem, gwiazdami upstrzyły ściany i boki
zabudowań Kuzynostwa, zbiły z głów kapelusze na pastwę wiatrów znad
rzeki Delaware. Teraz, gdy saneczki są już pod dachem, płozy troskliwie
osuszone i natłuszczone, a kamaszki odstawione do tylnego przysionka,
obute w rajtuzy stopki kierują się ku Wielkiej Kuchni, gdzie od rana, ze
względu na dnia wyjątkowość, panuje zamieszanie – przez gwar przebija się
stukot podskakujących na rondlach i kociołkach nakrywadeł, a w nosie kręcą
wonie placków, frukta ze skór obrane, łój i palony cukier. Nakradłszy
cichaczem, wśród miarowych pacnięć łyżek, czego się tylko dało, zmyślna
Dzieciarnia udaje się, jak każdego popołudnia owego śnieżnego adwentu, do
w tyle domu położonego wygodnego pokoju, który lata już temu oddano we
władanie ich bezrozumnych wybryków. Znalazły tu miejsce spoczynku
kozioł stolarski, długi a pobrużdżony, z ławkami różnego pochodzenia po
bokach, od rodziny z hrabstwa Lancaster, nieco chippendali z Second
Street[1], wśród nich znamienita sofa chińska zdobna w wysoki baldachim z
purpurowej materii, co zaciągnąć można wokół na kształt zacisznego
namiotu, w półmroku tonącego, to tu, to tam jakoweś przysłane z Anglii
przed wojną krzesło – przeważnie sosnowe lub wiśniowe, nieliczne jeno
mahoniowe, wyjąwszy wyśmienity, choć budzący grozę stolik karciany o
falistym mazerunku znanym w handlu jako Wędrujące Serce, z iluzją głębi,
w którą od lat wpatrują się malcy niczym w karty ilustrowanych ksiąg, a taka
w nim mnogość zawiasów, czopów wysuwanych, zapadek ukrytych i
tajemnych skrytek, iż ani Bliźnięta, ani siostra ich przyznać się do poznania
całości nie mogą. Na ścianie, skazane na wygnanie w Siedlisku Małpiszonów
Salonowych za przywodzenie na myśl czasów, co raczej zapomnieć należy,
odbijające większość pokoju – dywan i zasłony nieco wytarte, kocura
Wąsacza czyhającego pod meblami i wypatrującego najmniejszej szansy
posiłku – wisi lustro w grawerowanej ramie, wykonane przy okazji
„Mischianzy”, owego pamiętnego balu pożegnalnego w siedemdziesiątym
siódmym, który wyprawili okupujący miasto Brytyjczycy tuż przed swym
wyjściem z Filadelfii.
Strona 6
[1] Ulica w Filadelfii, chodzi zatem o podróbkę (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
Jest Boże Narodzenie roku pańskiego 1786, wojna do przeszłości należy,
naród w sporach się rozdrabnia, a rany, małe czy duże, ciała czy ducha, bolą
nadal, nie każda wspominana z czcią, zbyt często nawet niewspominane
wcale. Całe miasto śnieg przykrył, od rzeki do rzeki[2], a brzegi ich dalsze
tak ściśle skryły kurtyny mgły lodowatej, iż Filadelfia jawi się dziś niczym
wyspa pośrodku oceanu. Zamarzły stawy i potoki, a drzewa rozbłyskują po
czubki najlichszych gałązek skrami zebranego światła. Ucichły odłożone piły
i młoty, cegły w przyprószonych stosach się piętrzą, wróbli miastowych
chmary nakrapiane z kryjówek swych, jakie tylko znaleźć mogły, to
wyfruwają, to na powrót je zapełniają. Ciemniejące niebo, obłokami niczym
kredą umazane, nad Northern Liberties, Spring Garden i Germantown[3]
zmierzch rozciąga, młody miesiąc bladością płatkom śniegu równy. Z
kominów dym się unosi, kompanie kuligowe po domach się zbierają, w
gospodach rejwach – wszędzie strumieniami kawa świeżo parzona płynie, i
od frontu, i od tyłu po pokojach obnoszona, a madera, co zawsze
miejscowych do gromadzenia się skłaniała, leje się niczym eliksir
starodawny, w buzujące od politykowania kotły – zaprawdę, osąd o sytuacji
obecnej równie wystawić trudno, co jakowej gwiazdy odległości rachubę.
[2] Filadelfia leży nad dwiema rzekami Delaware i Schuylkill.
[3] Dzielnice Filadelfii.
Stało się Bliźniąt i siostry ich zwyczajem, a w ślady Dzieciarni, na wiek
swój nie bacząc, przyjaciele ich także iść mogą, by gromadzić się po
południu na kolejną gawędę swego wuja, Wielebnego Wicksa Cherrycoke’a,
który, na pogrzeb przyjaciela z lat dawnych w październiku przyjechawszy –
zbyt późno, jak się okazało – w domu siostry swej Elizabeth się zasiedział.
Od niepamiętnych czasów była ona żoną imć J. Wade’a LeSparka,
poważanego kupca, żywo sprawami miasta zainteresowanego, a w domu
dzierżącego dość władzy, by bez potrzeby ubierania rzeczy w słowa
przekazać Wielebnemu, iż gościć tu może dopóty, dopóki dzieci z dobrym
skutkiem zabawia – aliści znajdą się dowody zbyt rozliczne na spustoszenia
przez młodzież siane w chwilach nieprzystojnych i klops! Drzwi mu skażą,
za nimi zaś kata mroźnego topór.
Strona 7
Wysłuchano tedy do tej pory Ucieczki z Ziem Hotentockich, Przeklętego
Rubinu z Mogok tudzież Katastrof Morskich Indii Wschodnich i Zachodnich
– Herodota godnej mieszaniny przygód i ciekawostek. Jak zapewnia
Wielebny, dobierał je, kierując się ich moralną użytecznością, a wystrzegając
się tych, co dla młodego ucha stosowne by nie były, owych młodych uszu zaś
nikt o zdanie nie pyta, jak to pospolicie bywa.
Tenebra usadowiła się z robótką, której rozmiar i finezja są już tematem
dysput w całym domu, przy czym sama hafciarka głosu nie zabiera –
przynajmniej w tej jednej sprawie. Telegrafem wonnym zaanonsowane,
nadchodzą Bliźnięta, taszczące starą, cynową kawiarkę, z której dobywają się
obłoczki pary, i kosz hołdujący słodkolubnym apetytom, po brzegi
wypełniony pączkami świeżo smażonymi i obtaczanymi w cukrze,
lukrowanymi kasztanami, bułeczkami, gniazdkami, tartami i owocami w
cieście.
– I cóż tam macie? Oj, chłopcy, czytacie w mych myślach.
– Kawa dla ciebie, wujaszku.
– Ostatnim razem przez sen mówiłeś – wyjaśniają, stawiając cukry bliżej
siebie, reszta kompanii może zaś chwytać wedle upodobania.
Dojść do zgody co do tego, który z braci pierwej na świat przyszedł, nie
było sposób, nadano przeto Bliźniętom imiona Pitt i Pliniusz, iżby do
każdego można było zwracać się per „Starszy” bądź „Młodszy”, wedle
uznania, choć tylko jednej ze stron[4].
[4] William Pitt Starszy i William Pitt Młodszy osiemnastowieczni brytyjscy mężowie stanu,
Młodszy był wówczas premierem.
– Dlaczegóż to nie słyszeliśmy jeszcze żadnej opowieści o Ameryce? –
pyta Pitt, zlizując grudki puddingu filadelfijskiego ze swego
najprzedniejszego żabotu.
– Z Indianami i Francuzami – dodaje Pliniusz, który rozsiewa wokół
kaskady słodkich okruszków.
– Francuzkami, jak już – mamroce Pitt.
– Trudno mi być pobożnym za nas obu, braciszku – ripostuje Plin.
– To już lat dwadzieścia – wspomina Wielebny – odkąd staliśmy społem
na szczycie Alleghenów, spoglądając ku temu Objawieniu, jakim jest Kraina
Ohio, jakże cudna, z łąkami po horyzont. Był tam Mason i Dixon, i wszytcy
McCleanowie, Darby i Cope, nie, Darby’ego nie było już w sześćdziesiątym
Strona 8
szóstym, ale i stary imć Barnes, i ten młody hultaj Tom Hynes… W głowę
zachodzę, gdzież się oni wszytcy podzieli. Niektórzy walczyli na wojnie, inni
pokój wybrali, jak wyszło, jedni zyskali, inni stracili wszystko. Część w
Kentucky metę znalazła, kilku, jak ostatnio biedny Mason, w trumnie. Działo
się to tuż przed wojną. To, co robiliśmy społem w tym kraju, odważne było,
tak uczone, iż ładu dojść nie umiałem, a w końcu okazało się, że i próżne. W
sercu puszczy wyznaczaliśmy linię na osiem jardów[5] szeroką, a idącą
prosto na zachód, aby rozdzielić włości dwu panów, darowane im jeszcze za
feudalnego porządku świata, co ledwie osiem lat później Wojną o
Niepodległość anulowano.
[5] Anglosaska jednostka miary równa ok. 90 centymetrom.
Mason odszedł, a Wielebny Cherrycoke, który przybył do miasta złożyć
mu hołd, przedłużał gościnę – przyszły tedy pierwsze chłody, pierwsza
ochota do siądnięcia przy palenisku, pierwsze posiłki z tegorocznych zbiorów
na codziennej porcelanie. Zamiar miał wyjechać tygodnie temu, lecz widać,
iż rozstać się mu nie sposób. Każdego dnia okazuje zmarłemu szacunek,
odwiedzając także, choć na krótko, jego grób – kościelny wita go już
skinieniem głowy. Ostatnio zbudził się w środku nocy, przekonany, iż to on
właśnie zakłócał spokój Masona – niczym cień, z pretensjami, oczekiwał, iż
tamten, zmarły tak niedawno, w czymś mu pomoże.
– Po latach zmarnowanych – ciągnie – na ćwiczeniu się w udawaniu
duchownego, postarzały, wcielając się w rolę, która nigdy nie wymagała
więcej niźli garści aktorskich sztuczek, zapomniawszy o tęsknotach za
niebezpieczeństwem, przegapiwszy wszystko to, co winno było mieć
miejsce, lecz nie miało szansy się ziścić, rzuciło mię oto na republikański
brzeg – z dziurą w boku, masztami w ruinie, umysłem przerdzewiałym od
starości – kronikarza od pięciu boleści, któremu ta garstka przygód
grzechocze w dziurawej jak sito puszce pamięci, będąc jedyną pociechą, jaką
ma jeszcze.
– Wujaszku – Tenebra udaje zdziwienie. – Dziś rankiem przecie
wyglądałeś o tyleż młodziej, że wieku odgadnąć było nie sposób.
– Droga Teniu, toż to wstęp do mej Sekretnej Relacji. Nie wiedziałem, iż
w te słowa ubiorę wstęp w waszej kompanii.
– A zatem…? – Tenebra odpowiada na szelmowski uśmiech wuja, jak to
ma w zwyczaju, wachlarzami rzęs trzepocząc.
Strona 9
– Wpierw wieszanie idzie.
– Wyśmienicie! – wołają Bliźnięta.
Wyjąwszy zza pazuchy sędziwe, wytarte zapiski, oprawne w tanią skórę,
Wielebny zabiera się do czytania.
– Gdybym pierwszą był osobą duchowną, którą w czasach nowożytnych
powieszono na szubienicy Tyburn[6], gdyby wzięto mię za zmarłego, choć w
rzeczy samej odpoczywałem jedynie, snując się po letargicznych korytarzach
omdlenia, powalony ostatnią szklanicą ciemnego piwa, gdyby studentów
medycyny zbuntowana ciżba to, co im się mym trupem zdawało, na powrót
w czeluście piwnic swej uczelni wzięła, gdybym następnie „wskrzeszony”
został ku nowej wiadomości prawideł bytu, wedle której Zbawiciel – dziwnie
to rzec w epoce Wesleya i Whitefielda[7] – nie zajmowałby roli tak poczytnej
jak w inakszych sektach, przypominałbym blisko tego oto duchownego
nomadę, co dziś przed wami stoi.
[6] Słynne londyńskie miejsce egzekucji u zachodniego wylotu współczesnej Oxford Street.
[7] Charles i John Wesley współtwórcy Kościoła metodystów, George Whitefield metodysta i słynny
kaznodzieja.
– Mateczka mawia, żeś wyrzutkiem rodziny – powiada Pitt.
– Pieniądze ci płacą, byś się trzymał z dala – dodaje Plin.
– Wasz dziad Cherrycoke, chłopcy, czyni, jak przyobiecał, i wysługując
się pewnymi Kompaniami Statutowymi, śle mi z miarą Księżyca godną sumę
co do ćwierć pensa dokładną na każdy adres pod słońcem, z wyjątkiem
brytyjskiego. Anglia to jego świat, a on obstaje, iż za pewne występki mej
odległej młodości w oczy jej spojrzeć nie może.
– Występki! – wołają chłopcy chórem.
– Cóż, takim je zwą źli ludzie… Przebóg, inna to historia…
– Czegóż to się uczepili? – stryj Ives pyta. – Jedynie przez wzgląd na mą
profesję chętny jestem wiedzieć.
Z ramienia zielona teka na akta mu się zwiesza, ale wrócił właśnie ze
spotkania w kafenhausie, a później owego wieczora powtórzyć ma takowe
wyjście w nieco oficjalniejszej wersji. Tu, wśród dzieciarni, czuje się tak, jak
i być może pasażer dyliżansu, co, wystawiony o zmroku między obcych,
wyczekuje swej przesiadki, pragnąc intratę jakową z przerwy uzyskać.
– Wśród łagodniejszych zarzutów – daje odpowiedź Wielebny – był to
jeden z najmniej tolerowanych w owych czasach występków. Najgorzej
Strona 10
zdało się iść w ślady Dicka Turpina[8] było, lecz i nieroztropność
młodzieńcza dnu bliska. Zwała się owa zbrodnia „bezimienność”. W samej
rzeczy, nie podpisawszy się, wywiesiłem me opinie do wglądu ogółu. Znałem
pewne indywidua z sąsiedztwa, nocą krążące, co użyć mi swej prasy
pozwoliły i, dziwnym trafem, com z czcionek złożył, relacją świadka wyszło
z występków mocnych przeciw słabym – ogradzania[9], wywłaszczeń,
werdyktów ławniczych, wojsk sprawek – gdzie podałem tyle nazwisk
winnych, co tylko do których pewność miałem, aliści zataiwszy to jedno,
com w bezmyślnym rachunku miał za własne, aż do owej nocy, kiedy to,
zdradzonego, powieziono mię w pętach do Londynu i osadzono w Tower.
[8] Słynny osiemnastowieczny rozbójnik angielski.
[9] Od XIII do XIX wieku, mimo protestów chłopskich, panowie angielscy ogradzali gminne pola,
tworząc z nich pastwiska dla owiec.
– Tower!
– Och, nie dręczże ich tak – błaga Tenebra.
– Ludgate[10] zatem? Jak go zwał, było to więzienie. Dopiero gdym leżał
wśród szczurów i plugastwa, na mroźnym skraju niewiadomego losu,
pojąłem, iż me nazwisko nigdy me własne nie było, lecz zawsze władz, co
broniły mi go zmieniać czy zatajać, podobne pierścieniowi na szyi bestii,
który w każdej chwili z łańcuchem sczepić można… Naówczas stało się to,
co – jak mawiają – Hindusom i Chińczykom się trafia. Zdało się, utrata siebie
zupełna, a idealne ze wszystkim zespolenie. Światła nieziemskie, ognie,
głosy niepojęte – w rzeczy samej, drogie dziatki, część to opowieści, gdzie
wasz stary wuj rozum tracić poczyna – jak wtenczas wszytcy radzi byli
wystawiać, interesa swe na względzie mając. A jako że morskie wojaże
powszechną były kuracją wariatów owymi laty, wygnanie me najprzedniejsze
tedy miało medyczne pobudki.
[10] Więzienie w londyńskim City.
– Choć mym pragnieniem było wyruszyć na East Indiamanie[11] – ciągnie
opowieść Wielebny – jako że trasa na wschód przecinała niesławnie
żywotnością młodości huczący świat pokładowych figli, zebrań kompanii siłą
wichurze równej, pojedynków na suchym lądzie, floty francuskiej ciągłej –
dla niektórych romansowej – groźby („piratom podobni, lubo grzeczniejsi”,
jak mię damy częstokroć zapewniały), niestety, mego losu strażnicy, w
Strona 11
ostatniej chwili mą ochotę zwietrzywszy, naprędce umieścili mię na
niewielkiej brytyjskiej fregacie, samotnie płynącej w rejs daleki i w czasie
wojny. Seahorse się zwala, jej kapitan – Smith, a posiadała dwadzieścia
cztery działa. Pełen pytań, pospieszyłem przeto na Leadenhall Street[12].
[11] Duży statek pływający na trasie do Indii Wschodnich, w odróżnieniu od Zachodnich, czyli
Bermudów, Antyli i Wysp Bahama.
[12] Ulica w londyńskim City, przy której mieściła się siedziba Kompanii Wschodnioindyjskiej.
– Czyżbyśmy słyszeli skargi? – powitano mię. – Powiadasz, żeś ponad
statek szóstego rzędu? Wolałbyś zatem ostać na lądzie i zająć kwaterę w
Bedlam[13]? Wielu takim jak ty wyszło to na dobre i cieszą się tam życiem
całkiem i użytecznym. A jeśli egzotyki łakniesz, w szpitalach francuskich też
miejsce znaleźć można…
[13] Londyński szpital psychiatryczny, później synonim podobnych instytucji.
– Czy ktoś w mym stanie wiedziałby choć, jak wnieść skargę, panie?
Winnym wam wszystko.
– Szaleństwo nie zepsuło twej pamięci. Dobrze to. Wystrzegaj się
wiktuałów szkodę czyniących, a osobliwie kawy, tytuniu i indyjskich konopi.
Jeśli już musiał będziesz po to ostatnie sięgnąć, nie zaciągaj się. Nie narażaj
pamięci na szwank, młody człowieku! Bywaj zdrów!
I tak oto, gdy owa, bez wątpienia szczerze dana rada znalazła swe
przeznaczenie wśród szumów nocnych fal za mym posłaniem, wyszedłem w
morze na Machinie Destrukcji, w nadziei, iż strony Orientu zamieszkują
jeszcze pokój i bytność boska, które oświata brytyjska, wyruszywszy na
zachód, ostawiła za sobą. Z tych miar, ledwie opisać podobna, co poczułem,
gdy miast nadprzyrodzonego przewodnictwa lamów wiekiem dziejom
równych, zjawił się na horyzoncie żabojad – trzydzieści cztery działa zguby,
a tylko jedna nauczka.
Strona 12
2
Do JWP Masona, Asystenta Astronoma Królewskiego
W Greenwich
Szanowny Panie,
Jako że mam honor być drugim po Panu w ekspedycji, co na Sumatrę się sposobi, by
obserwacji dokonać przejścia Wenus, mam nadzieję, iż nie popełnię błędu,
przedstawiając się. Pomimo zapewnień, jakie być może otrzymałeś Waćpan od WP
Birda i Emersona, a także, jak wierzę, innych, co do mej odpowiedniości, jesteś Pan
wszak adiunktem pierwszego astronoma królestwa, byłoby zatem dziwne – nie
dziwaczne rzecz jasna, lecz, można by rzec, niespodziewane – gdyby nie zagościła w
sercu Pańskim jakowa obawa, czy nawet dwie, co do mych kwalifikacji.
Nie przeczę, iż w pracy mej polegałem częściej na igle niźli na nieboskłonie, aliści,
czego brak mi w gwiezdnym doświadczeniu, nadrabiam, jak mniemam, pilnością i
żywością umysłu, a jako że niepodobna mi pretendować do Pańskiego kunsztu, skory
jestem poznać i równie szybko zysk czerpać z jakichkolwiek uwag, które byłby Waćpan
łaskaw mi przedłożyć celem mej w tym względzie poprawy.
Sługa Uniżony,
Jeremiasz Dixon
Kilka miesięcy później, kiedy nie trzeba było już udawać tyle, ile
mniemali, iż będzie trzeba, Dixon wyjawia, iż komponując ową epistołę,
świadomie wstrzymywał się od picia.
– Wersji dwadzieścia, marząc czas cały o tej pincie[14], co czeka na mię w
Wesołym Gwarku[15]. Następnie zaś o pincie kolejnej, rzecz jasna, i tak bez
końca… Z każdym nakreślonym wyrazem pożądania godnej okrutniej, jeśli
mój tok myślenia, przyjacielu, pojmujesz.
[14] Ang. pint to 0,568 l.
[15] Dixon pochodzi z górniczego hrabstwa Durham.
Mason ze swej strony czyni inną konfesję, gdyż obaczywszy, iż list z
hrabstwa Durham pochodzi, był go niemal precz wyrzucił, wnioskując, iż to
z prowincji kolejna rada darmowa z tych, co w imieniu Astronoma
Królewskiego czytać i responsem opatrywać miał powinność.
– Atoli zdał się tak szczery… Wnet wstyd mię okrył, o ja niegodny, iż owa
Strona 13
prawa, wiejska dusza wiarę dawała temu, żem mądry. Ech, gorzkie
omamienie…
Do JWP Jeremiasza Dixona
Bishop Auckland, hr. Durham
W. Panie,
List Waćpana otrzymałem dwudziestego szóstego tegoż miesiąca i zobowiązany
jestem za zacne słowa. Lękam się atoli, iż Waszmości winno raczej udzielić się
zwątpienie, nigdy bowiem jam nikogo nie uczył i w żadnym fachu, a i kunsztowi memu
do wyżyn daleko. Proszę niemniej bez wahania pytać mię, o co się panu żywnie
podoba, a ja starać się będę dać uczciwą odpowiedź, choć mniemam, iż nie in
toto[16].
[16] Łac. „w całości”.
Jest przewidziane, iż każdy z nas mieć będzie teleskop własny, przez imć Dollonda w
najnowsze achromaty wyekwipowany, nadto zegar roboty p. Ellicotta i, rzecz jasna,
sektor[17] pańskiego p. Birda – rzec można, iż dla naszej kompanii nic prócz
najprzedniejszych!
[17] Urządzenie astronomiczne do obserwacji zenitu; John Bird (1709-1776) słynny konstruktor
przyrządów naukowych.
Życząc bezpiecznej na południe jazdy, acz niezbadane są Wyroki Boskie, oczekuję, iż
dzięki powszechnej reputacji nazwiska pojawisz się tu Waćpan z duchem szczęśliwie
ocalałym od wszelakich docinków zatroskania – wyjątek takowy uradowałby mię
niezmiernie, gdyż życie potocznie przykre.
Sługa Uniżony,
Charles Mason
Strona 14
3
– Nie było mię tam, gdy widzieli się po raz pierwszy, przynajmniej, nie na
sposób pospolity. Słyszałem z ust ich później, jak pamiętali owo spotkanie.
Usiłowałem zapisać, z czego wynikło coś na kształt „Dziennika
Duchowego”, com tylko z tych gawęd spamiętał, atoli dnia przeszłego
mordęga częstokroć wymuszała skróty.
(– Pisałeś też i śpiąc! – wołają Bliźnięta).
Dzieci drogie, śniłem nawet tamtymi czasy… lecz tylko długo po tym, jak
zakończyło się przejście w jawę.
Atoli, ledwie się w Portsmouth[18] spotkali w sali zajazdu Masona, już ów
czuje, iż, przy Dixona oszołomieniu miastem, na starego londyńskiego
wyjadacza wychodzi.
[18] Ważny port nad kanałem La Manche.
– Przebóg! Obwieś jeden pluł mi na buty… Drugi spychał ludzi, jednego
za drugim, w rynsztok, a na niektórych z tamtych wszak strach było spojrzeć!
Jakże wy żyć radę dajecie w podobnej kupie, dzień po dniu, nie mając ochoty
dokonać mordu wśród ludności?
– Ach, gdy się tego pragnie, przyczyn obruszenia może być bez liku, od
spojrzeń zuchwałych po napaść śmiercią grożącą, potok zniewag
nieprzerwany. W jakimże aliści porządku znieważających wyzywać, jakże
wyboru dokonać i czymże kierować się przy tym? Przeto wkrótce przyjmuje
się to za kolejną kondycję w zawartej między sobą a miastem umowie,
przejaw pospolitego przeludnienia, co pewność daje, iż nigdy czasu nie stanie
myślą zaszczycić, co dopiero urazą, wariackiej tej obelg palety.
– Prawda, u mnie, w Bishop, i z pół nocy minie, nim znajdzie się
wymówkę, by dać komuś po gębie. Londyn rajem pieniaczy, bez dwu zdań.
– Przypadłaby ci zatem do gustu Wapping High Street[19]… i Tyburn,
rzecz jasna! Dołącz je do swej listy.
[19] Londyńska ulica nad Tamizą, w pobliżu Tower.
– Uroczo tam, nieprawdaż?
Mason wyjaśnia, atoli nie napomknąwszy o głównej wizyt swych
Strona 15
przyczynie. Od roku, jeśli nie więcej, ma w zwyczaju chadzać na piątkowe
wieszania w owym posępnym miejscu; wnet począł zagadywać katów i
czeladników ich, stawiając im pinty w Bridport Dagger[20], ichnim miejscu
schadzek, zyskując tym odpychającą zażyłość z ową profesją. Popychano go
i kuksańcami częstowano wśród ciżby rozwścieczonych wilków morskich, z
rąk hord studentów medycyny starających się wyszarpnąć ciała kamratów, co
na stałym lądzie ducha wyzionęli, zbyt daleko od morza, a sakiewkę jego, jak
i osobę, narażano na szkodę zarówno z osobistych pobudek, jak i na zlecenie,
atoli…
[20] Dosł. „Kozik z Bridport” (Bridport to port w hrabstwie Dorset).
– Równać tego z niczym niepodobna, całe jak na tacy Londynu
przyrodzenie! – woła. – Musisz tam zajść ze mną, jak tylko sposobność
będzie.
Biorąc to za żart, czym być przecie musi, Dixon się śmieje.
– Ha, ha, ha! Ach, przedni, nie ma co.
Mason ramiona kuli i dłonie wznosi.
– Prawdę mówię, a co gorsza, nie piłem. Człekowi pierwszy raz w mieście
będącemu wieszania przepuścić nie przystoi. Sam powiedz, o co cię wpierw
zapytają, gdy do hrabstwa Durham powrócisz? No? „Cyzeź widzioł, jak
powietse ujezdzują na Tyburnie?”.
Czy to zbyt wiele samotnych nocy w obserwatorium na czubku
osławionego Wzgórza w Greenwich? Czy to podobna, by człowiekowi
zamieszkującemu jedno z Wielkich Miast Chrześcijaństwa obce były
prawidła obyczajności? Dixona osąd nakazuje mu jedynie uczuć lekką
irytację.
– Nie, nasamprzód zapytają: „Pojmuwałeśze to ichnie dziwocne
gadanie?”.
– Do diaska, biję się w pierś, nie miałem zamiaru…
Jakoż i po raz drugi w obrębie dwu minut Dixon bez powodu śmiać się
zaczyna, tym razem jakoby pocieszyć nieco pragnął, wyrozumiale i na
kompana nie patrząc – śmiech to sztywny niczym szpada. Atoli, czując, iż
jest jego powinnością przełamać lody, do boju rusza.
– Słuchaj waść, cała kompania, jezuita, Korsykanin i Chińczyk jedzie
wielkim dyliżansem do Bath. Czwartym pasażerem jest zaś przyzwoita
niezmiernie Angielka, rzucająca im zgorszone spojrzenia. W końcu, ścierpieć
Strona 16
tego dłużej nie będąc w stanie, Korsykanin, najbardziej z trójki w gorącej
wodzie kąpany, wybucha – i tu zechciej wybaczyć mą wymowę korsykańską
– i powiada „The, dhama! Nha co się thak patrzymy, co?”, a ona rzecze…
Mason odsunął się już na kawałek spory.
– Oszalałeś? – szepcze. – Ludzie oczy w nas wpatrują. Nawet marynarze.
– Aj! – Nos Dixona purpurą się pokrywa. – Słyszałeś już to zatem.
Wybacz – rzecze, wyciągając dłoń, by pochwycić rękę Masona, z czego się
tamten wykręca ruchem, którego niczym kichnięcia powstrzymać mu
niepodobna. Dixon cofa się potem zlany.
– No, no, tygodni parę zabrało mi zgłębienie tej sztuczki, lecz widzę, iż
bystry masz rozum i baczność, a cieszy mię takie coś u kompana w robocie. –
A oblicze mu jaśnieje.
Obaj wpatrują się w siebie, równie mylny osąd wydając, obaj także
niepewni co do tego, komu być górą przypadnie. Dixon wyższy jest o kilka
cali, ale garbi się, a na sobie ma surdut czerwony, wojskowego kroju, ze
srebrnymi guzikami, na głowie zaś pasujący trickorne z jakowąś dopiętą
ozdóbką, co na Drodze Północnej jeno gustu oznaką być by mogła. To on
przywiązuje uwagę gawiedzi, a częstokroć w przyszłości obcy będą pamiętać
ich jako Dixona i Masona. Lecz strój ów niezgodny jest ni z kwakierstwem,
jakie wyznaje, ni z obecną konduitą – próżniaka, co w wojsku nie był i
wyrósł koślawo, co się jakże często, niestety, u oddanych urokom karczm
trafia.
Co do Dixona, zdaje się, iż Mason zawód mu sprawił – a przynajmniej
tego się astronom lęka, jak zwykle do podejrzeń skory.
– W czymże kłopot? Na cóż się patrzysz? To zapewne ma peruka.
– Nie nosisz peruki.
– W rzeczy samej! Zmiarkowałeś. Uważasz mię na sposób dziwny, rzec
muszę, lecz i znaczący.
– Czy ja wiem? Może wróżyłem sobie kogoś nieco bardziej…
cudacznego?
Mason zezuje.
– Nie dość jam tobie cudaczny?
– Cóż, niezwykła to profesja, czyż nie? Iluż jest astronomów królewskich?
Iluż dałoby się zliczyć ich asystentów? Wpatrywać się w gwiazdy noc całą,
bez snu, wszak do tego dziwaka trzeba, nieprawdaż? Z drugiej strony,
jeometrów jak mrówków, a dwakroć tańsi, i roboty dla wszystkich teraz w
Strona 17
Durham z pewnością dostatek. Ogradzania w całym hrabstwie i północnym
Yorkshire, ech! Płoty, żywopłoty, rowy, pospolite i z ogrodzeniem w
obniżeniu, wszystko na wytyczenie czeka. Mogłem był ostać w domu i żyć
wygodnie.
– Wspomnieli, iżeś w jeometrii szkolony – rzecze Mason zbity nieco z
pantałyku – lecz to wszystko? Rowy? Żywopłoty[21]?
[21] W Wielkiej Brytanii żywopłoty wyznaczają często miedzę.
– Cóż, w rzeczy samej ogrodzenia w rowach nie są już w tak pospolitym
użyciu, odkąd lord Lambton wpadł do swego[22]. Przeklął je i nakazał
wypełnić odpadami z kopalni. A co, mniemałeś, iżem drugim od lunety?
Boże broń, znaczy, uczono mię tego – mechaniki niebieskiej, wszystkich
mężów znamienitych – Laplace’a[23], Keplera, Arystarcha i tego, jak mu
tam… lecz to wszystko trygonometria, czyż nie?
[22] Ogrodzenia w obniżeniu, a przez to niewidoczne, popularne były w przypałacowych ogrodach.
[23] Astronom francuski Pierre Laplace miał w chwili pierwszego spotkania Masona i Dixona
jedenaście lat.
– Atoli, kiedyś chyba – Mason nie wie, jak ubrać myśl w słowa taktowne –
miałeś w ręku… zerkałeś przez… hm…
Dixon uśmiecha się doń pełen zachęty.
– Zerkałem, a jakże. Mój stary nauczyciel, imć Emerson, posiada teleskop,
tak to się zwie chyba, pierwszej klasy, choć z tubusem z klepek bednarskich,
i wielem wieczorów spędził, podziwiając fazy Wenus, a tak i trabanty
Jowisza, góry i kratery naszego… a widziałeś ostatnie zaćmienie? Mile dla
oka… Pan Bird także dzielił się swymi instumentami, w rzeczy samej dwa
tygodnie temu był tak miły i pomagał mi ćwiczyć się w obserwacjach i
rachunkach, choć tak bezlitośnie, iż dni kilka wątpiłem, czy rozstaliśmy się w
zgodzie.
Mason, spodziewający się pociągającego nogami zdziczałego, wsiowego
głupka, mile jest zaskoczony takową ogładą Dixona, ten zaś, ze swej strony,
mimo iż go uprzedzano, oczekiwał kolejnego strojnisia, co się w Londynie o
urzędy coraz lepsze stara, i zdumiony jest skromnością ubioru u kompana,
całego w szarych, tabaczkowych i izabelowych odcieniach.
Mason kiwa głową zasępiony.
– Wychodzę na osła.
Strona 18
– Jeśli gorzej się nie da niźli to, znieść to umiem. Jak długo starczy
wesołości.
– I wina.
– Wina? – Teraz Dixon zezuje.
Mason zachodzi w głowę, co też znowu palnął.
– „Chmiel lub jagoda, lecz nigdy oba”, jak mawiał mi nieraz mój
cioteczny dziadek George. „Ziarna i grona, rankiem człek kona”. Na dwie
grupy zatem pijących się dzieli. Ludzi Grona i Ludzi Ziarna. Powiesz mi
teraz, iż do bractwa grona należysz? I iż rzadko, jeśli wcale, tykasz ciemne
piwo i na spirycie napitki, czyż się nie mylę?
– I raduje mię to niezmiernie, gdyż z ograniczonym zapasem każdy z nas
znajdzie coś dla siebie, niczym Jack Sprat[24], prawda?
[24] Postać z wierszyka, nie jadł tłustego mięsa, a jego żona chudego.
– Ach, i wino pił będę, jeśli trzeba będzie… a teraz, jako że temat
otwarty…
– …a przebywamy wszak w Portsmouth, nie sposób, by było nam daleko
do jakowego przybytku, w którym obu nam dane będzie skosztować tych
owoców przyrodzenia, co nam w smak?
Dixon zerka przez okno na ginące z wolna zimowe słońce.
– I nie za wcześnie, jak mniemam?
– Płyniemy do Indii[25]. Bóg raczy wiedzieć, co będzie pod ręką na
pokładzie czy u celu. Ostatnia może to być zdatna pora na oświecony
napitek.
[25] Indii Wschodnich, czyli wysp Azji Południowo-Wschodniej.
– Zatem im szybciej, tym lepiej.
Gdy dnia kres nadchodzi i zjawiają się pierwsze ognie, igrające w taflach
szyb, dźwięki ze stajni i uliczek przybierają na sile, a dym z kominów
przenika powietrze.
Przybytek wdziewa zwoje cieni i wieczorową pelerynę migotliwego,
jantarowego światła. Uszu Masona i Dixona dochodzi ekscytowany pomruk
oczekiwania.
Nagle, w mroku, bucha jasno społem tuzin lustrzanych latarni, a w ich
lunie sunie rozczochrany terier norfolski z bezczelnym błyskiem w oku. Z
jakowejś mniej oświeconej strony dobywa się skoczna uwertura na róg,
Strona 19
klarnet i wiolonczelę, do której miary psina to w przód, to w tył podryguje w
kręgu światła.
Jam Uczony Angielski Pies,
Pytaj, o co tylko chcesz,
Wszystko, od „jak złapać pchłę”,
aż po króla monogamię.
Książęta Persji, ruskie pierogi,
Chin jeometrów prawidła,
Co tylko przyjdzie do głowy, nawet
Machiny, co mają skrzydła.
Cytuję bez liku z dzieł klasyków,
Aż popuchną wam uszy,
A bez pomocy ołówka liczę
Logarytmiczne sinusy.
Lecz nic z religii,
Taką dam radę,
Gdyż już dziś wieczór
Stracę posadę – Uczony Angielski Pies!
Padają prośby ordynaryjne. Czy Uczony Pies wie, „gdzie pszczoła
ssie”[26]? Czy Pies jest żonaty? Dixon miarkuje, iż jego przyszły pomocnik
popadł chyba w coś podobnego magnetycznemu osłupieniu, jak to zwą być
może wyznawcy Mesmera[27]. Więcej niż raz, Mason zdaje się gotów
zerwać na równe nogi i palnąć rzecz, którą lepiej byłoby trzymać w rękawie
na później. W końcu Terier uznaje jego przytomność, choć tamten w zbytniej
jest ekscytacji, by wyłożyć coś rozumnie. Pozwoliwszy mu paplać bitą
minutę, Pies wzdycha głośno.
[26] Nawiązanie do piosenki Ariela w „Burzy” Szekspira.
[27] Franz Mesmer (1734-1815) propagował leczenie hipnozą i dotykiem, rozgłos zdobył kilkanaście
lat po pierwszym spotkaniu Masona i Dixona.
– Zobaczmy się później, na tylnym podwórcu.
– Wracam w mgnieniu oka – mówi Mason Dixonowi. – Dam radę sam,
jeśli wolałbyś robić co innego…
Nie mając apetytu na stygnący przed nim przeogromny połeć baraniny,
owija go ospale i ładuje za połę surduta, a podniósłszy wzrok, widzi, iż
Dixon, z gębą radośnie napchaną, uśmiecha się zbyt szczerze, by nie zepsuć
Strona 20
jego spokoju.
– Nie, nie dla mnie to. Mniemałeś, że dla siebie biorę? To dla Uczonego
Psa, niczym, czy ja wiem, bukiet posłany uwielbianej komediantce. Ładny
kotlet nigdy nie jest podarkiem chybionym.
Dixon odpowiada nieco zagapiony.
– A tak… ee… świat szeroki, bez dwu zdań… różnorakie zwyczaje i
osądu nie przystoi wydawać o…
– Co takiego?
– Bez obrazy. – Dixon macha prostodusznie swą sztuką mięsa, oczy
okrągłe ma niczym dukaty i wznosi je ku niebu, gdy Mason w bok zerka i
znów na niego, na tyle późno, by nie obaczyć ich ruchu.
– Dixonie. Dlaczegóż to nie miałoby być wyroczni i dla nas, w naszej
epoce? Bram ku przyszłości? Niepodobna, by wszystko ze starożytnością
przeminęło. Czyż nie warto wyjść na durnia, by przynajmniej wybadać
owego Angielskiego Psa, chociażby dla jego widocznego zacięcia do
metempsychozy?
Coś jeszcze gra mu w duszy, coś, z czego Mason zwierzyć się nie może.
Czy możliwe, iż kogoś stracił? A świeża rana być musi, że boli, bowiem
rzuca się w ogień bez pomyślunku. Dixon pamięta, iż sam tak czynił, gdy
ojca zabrakło…
– Pójdę i ja, jeśli można?
– Ależ proszę, jak mawia rozpustna dama.
Na podwórzec wychodzą tylnymi drzwiami. Bezlistne drzewo góruje
łukiem w świetle pojedynczej latarni nad kręgiem skupionych karciarzy, ich
sekretne wydechy widoczne dla wszystkich skorych do próby ich odczytania,
a peruki, równe swą bielą śniegowi na dachówkach, to wyłaniają się, to nikną
w mroku.
Wkoło nich uliczkami śmigają marynarze z półotwartymi gębami –
marynarze w kapeluszach z miękkim rondem, marynarze z harcapami,
cmokający fajki i jedzący kartofle, ci, co na statek swój wrócić mają, i ci,
którzy już nie, od sędziwych wilków morskich, co zbyt wiele w swym życiu
eksplozji słyszeli, po kadetów-niedorostków na swą pierwszą jeszcze
czekających. Wchodzą i wychodzą z piwiarni, składów z cukrami, szulerni,
kaplic nowo powstałych, od marynarskich krawców, nawołując, wyśpiewując
zaczepki, pogwizdując, puszczając pawie, jakich morze z nich nie dobyło.
– Może jego garderoba niedaleko – zgaduje Dixon. – Może jest z końmi.