Porterfield Marie - Kwiat pustyni

Szczegóły
Tytuł Porterfield Marie - Kwiat pustyni
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Porterfield Marie - Kwiat pustyni PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Porterfield Marie - Kwiat pustyni PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Porterfield Marie - Kwiat pustyni - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 MARIE PORTERFIELD KWIAT PUSTYNI Przełożył: Marek Kowajno Tytuł oryginału angielskiego: Desert Flower Strona 2 1 ROZDZIAŁ 1 Pierwsze promienie wschodzącego słońca rozjaśniły odległe szczyty górskie. Za kilka godzin powietrze nad teksańską pustynią znów zacznie migotać w lipcowym upale. Ale na razie było jeszcze chłodno i na wąskich liściach palm yucca wisiały krople nocnej rosy. Joanna szczelniej otuliła szalem szczupłe ramiona i wyszła na dwór. Niektórzy ludzie nazywali pustynię beznadziejnym oceanem samotności, lecz Joanna uważała, że nie wiedzą, co mówią. Nigdy nie zadali sobie trudu, by przyjrzeć się jej z bliska. Nie znali majestatycznego piękna palm yucca, nie widzieli gałęzi ocotillo o dziwacznych kształtach, pokrytych błyszczącą korą, które po krótkotrwałych deszczach stroiły się w cudowne różowe kwiaty. Ludzie ci nie mieli dość cierpliwości, by obserwować płochliwe zwierzęta pustynne. Również Joanna gotowa była przyznać, że na pierwszy rzut oka krajobraz wydawał się nieco monotonny - jak okiem sięgnąć piasek, żółtawe skały, blade kępy wyschniętej trawy. Ale, jeśli się tylko chciało, można było odkryć tyle innych rzeczy. Nie było dnia, żeby nie odczuwała na nowo RS radości, iż może żyć tutaj. - Czyż nie jest cudownie, Yogi? - rozmarzyła się trącając bosą stopą pomarańczowego kocura, który przysiadł na ziemi obok niej. - Hej, czy ty mnie w ogóle słuchasz? Kocur uniósł głowę i ziewnął szeroko. - Wstydź się, Yogi! Ja jestem w romantycznym nastroju, a ty siedzisz i ziewasz! Yogi przeciągnął się i ziewnął po raz drugi. Nagle znieruchomiał i wlepił bursztynowe oczy w rosnący w pobliżu kaktus. Coś się tam poruszyło. Joanna wiedziała, co teraz nastąpi - zabawa ta powtarzała się każdego ranka. Yogi przywarł do ziemi i podkradł się do kaktusa, po czym wykonał potężny skok i rzucił się na swą bezbronną ofiarę. Joanna roześmiała się. Z myszami jej przyjaciel nie chciał mieć raczej do czynienia, były dla niego za szybkie. A od węży przezornie trzymał się z daleka. Za to polowanie na kaktusy było porannym sportem, którego nigdy nie potrafił sobie odmówić. - Och, Yogi - westchnęła Joanna udając przerażenie - ja cieszę się z wszystkiego, co tutaj rośnie, a ty to po prostu niszczysz! Ogłuszający wrzask rozdarł poranną ciszę. Z początku Joanna za każdym razem wzdrygała się ze strachu, kiedy rozlegało się wołanie dzięcioła. Strona 3 2 Zdążyła się już jednak przyzwyczaić i czekała każdego ranka na barwnego ptaka o czerwonym łebku i skrzydłach w czarno-białe paski. Tylko Yogi nie przywykł jeszcze do jego obecności. Krwiożerczym wzrokiem obserwował, jak ptak osiada w kaktusowych zaroślach. Joanna musiała się roześmiać. - Wybij go sobie z głowy, Yogi - zawołała - jest dla ciebie za szybki. I zresztą dobrze. Bo dzięcioł jest moim przyjacielem, wiesz o tym? Uwielbiała te wczesne poranne godziny tu, na pustyni. Jakże często stała tu razem z Yogim i obserwowała wschód słońca! I za każdym razem odkrywała przy tym coś nowego. Yogi natomiast miał w głowie tylko ataki na kaktusy. Nieraz musiała mu wyciągać z łap ostre kolce. Na szczęście Yogi zostawiał w spokoju zarówno milutkie sówki gnieżdżące się w bawełnianych zaroślach, jak i kolorowe motyle bujające w porannym powietrzu. Jej rozpieszczony przyjaciel wolał nieruchome ofiary, które łatwiej mógł dopaść. Joanna pochyliła się i pogłaskała kota po miękkim futerku. Jakże pożyteczny był dla nich obojga okres spędzony na pustyni! Czy RS rzeczywiście już rok temu przyjechali tutaj z Wisconsin? Kiedy zaniosła wówczas do weterynarza Yogiego, który stoczył bohaterski bój z psem sąsiada, prawie nie wierzyła, że da się go uratować. Połatanie tylnej łapy kocura, na wpół oderwanego ucha i głębokich ran z boku zajęło młodemu lekarzowi pół nocy. Dzięki swej silnej naturze Yogi szybko się wylizał i wyszedł z tej przygody bez szwanku. Inaczej było z Joanną. Rany, które jej zadano, były innej natury i potrzebowały więcej czasu, żeby się zabliźnić. Przeżyła bowiem wielki zawód miłosny. Upłynęło dużo czasu, nim ból złagodniał i ustąpił miejsca uczuciu ulgi. Ulgi, że pozostała wierna samej sobie i nie uległa naciskom Joela Littona. Dziewczyny w akademiku natrząsały się z niej, że ciągle trzyma Joela na dystans. Jakże cieszyła się teraz, że nie dała się zwieść! Ale i tak niełatwo jej było o nim zapomnieć. O ile ciężej byłoby jej na duszy, gdyby ona i Joel zostali kochankami! Joanna nie robiła sobie nic z tego, że koleżanki ze studiów uważały jej stosunek do mężczyzn za beznadziejnie staroświecki. Miała swoje zasady, a jedna z nich mówiła, że miłość potrzebuje czasu, aby dojrzeć. Po prostu nie była typem dziewczyny, która od razu idzie z mężczyzną do łóżka, jeśli ten wydaje się jej sympatyczny. Nawet gdy była już zakochana w Joelu po uszy, wewnętrzny głos ostrzegał ją przed nawiązaniem z nim stosunków intymnych. Strona 4 3 I miała racje, że go odprawiła! Nigdy nie zapomni tego weekendu, kiedy spotkała ją największa przykrość w życiu. Było to na wiosnę poprzedniego roku. Pewnego słonecznego niedzielnego poranka Joanna postanowiła pojechać w góry w pobliżu Wisconsin, żeby posprzątać trochę chatę myśliwską swego zmarłego dziadka. W pogodne letnie weekendy chata wydawała się idealnym miejscem, gdzie można było marzyć, próżnować, malować lub spędzać przyjemnie czas z przyjaciółmi. Joanna zdziwiła się już, gdy na zakręcie poniżej chaty odkryła zaparkowany samochód - wypożyczony, jak wskazywała nalepka. Zaniepokojona zatrzymała się, wysiadła z auta i ruszyła drogą pod górę. I wówczas ujrzała, że z komina unosi się dym. Włamywacz! Było jej pierwszą myślą, a może jakiś włóczęga, który szukał wygodnej kryjówki. Wróciła do auta, wzięła z tylnego siedzenia strzelbę swojego ojca i zakradła się do chaty od tyłu. Następnie podeszła ostrożnie do wejścia i pchnęła drzwi, które były tylko przymknięte. To, co się rozegrało w następnych chwilach, sprawiło, że Joanna RS Kathleen Williston jeszcze przez jakiś czas musiała znosić drwiny i przyjmować wyrazy współczucia od koleżanek i kolegów. Kiedy trzymając przed sobą strzelbę weszła ostrożnie do chaty, otworzyły się drzwi sypialni i stanął w nich mężczyzna - mężczyzna, który nie miał na sobie nic oprócz własnej skóry. Joannę aż zatkało. Tym mężczyzną był Joel Litton. Obydwoje nie ochłonęli jeszcze ze zdumienia, gdy z sypialni dobiegł głos kobiecy: - Joel, darling, co się dzieje? Czy wiewiórka ziemna znów straszy? Joanna natychmiast rozpoznała ten głos. To była Neva, koleżanka ze studiów i sąsiadka z akademika. Neva zamierzała spędzić weekend u swojej chorej babci - tak w każdym razie powiedziała. Joel tymczasem doszedł już trochę do siebie i sięgnął po jakiś koc, by zakryć nim swoją nagość. Ale było za późno, by ostrzec nie domyślającą się niczego Neve. Zaciekawiona stanęła w drzwiach - również naga jak ją Pan Bóg stworzył. Ujrzawszy Joannę, otworzyła usta. - Halo, Neva - rzekła chłodno Joanna. - Cieszę się, że twoja babcia miewa się tak dobrze. I nie zaszczyciwszy ich spojrzeniem, odwróciła się i poszła do kuchni. Tam zapakowała do pudełka stojący jeszcze na stole prowiant, który przywieźli sobie na weekend, i wyniosła go na zewnątrz. Na małym stoliku w salonie leżały kluczyki od samochodu. Joanna schwyciła je i cisnęła przez Strona 5 4 otwarte drzwi sypialni. Potem wróciła do kuchni, zatrzasnęła drzwi i postanowiła zrobić sobie kawy. Koniecznie musiała się jej teraz napić. Dopiero pociągając małymi łykami kawę, zauważyła, że. drży na całym ciele. Wstyd, rozczarowanie i bezsilna wściekłość mieszały się z uczuciem doznanego przed chwilą największego w jej życiu poniżenia. Z odgłosów, jakie dobiegały przez zamknięte drzwi, wynikało, że Joel i Neva w gorączkowym pośpiechu zbierają swoje rzeczy. Wzdrygnęła się, gdy szczęknęły drzwi i do kuchni wszedł Joel. Położył jej rękę na ramieniu i spojrzał na nią błagalnie. - Kochanie, nie rób scen. To naprawdę nie ma żadnego znaczenia. Mężczyzna po prostu potrzebuje tego od czasu do czasu. Obiecuję ci, że to się już nie powtórzy. A teraz bądź znowu miła, proszę! Joanna potrafiła czuć do niego jedynie wstręt. Dobrze wiedziała, dlaczego Joel chce uniknąć zerwania! To było jasne jak słońce! Czyż nie była właścicielką tej cudownej chaty, gdzie można było spędzać tak piękne weekendy? Czyż nie miała własnego auta, którym można było szaleć po okolicy? Czyż nie ona przeważnie płaciła rachunki, gdy RS wychodzili razem do restauracji? I z pewnością nie miał też nic przeciwko temu, że miała za ojca znanego przyrodnika, który nie był wprawdzie bogaty, ale posiadał kawałek ziemi na skraju teksańskiej pustyni. O tak, Joel zdawał sobie sprawę, czym dla niego jest, i ani myślał dopuścić do zerwania z powodu tej głupoty. Gdyby musiał zerwać z Neva, to by to zrobił. Z czasem sprawa poszłaby w zapomnienie, a wtedy mógłby się rozejrzeć za kimś na miejsce Nevy. Joanna strząsnęła jego rękę i bez słowa opuściła kuchnię. Weszła do sypialni i wzięła się za walizki. Jedna po drugiej wyleciały wysokim łukiem przez otwarte drzwi, a za nimi płaszcze. Na koniec mocnym kopniakiem wyekspediowała na świeże powietrze ulubionego pluszowego misia Nevy. Joel i dziewczyna wypadli na dwór, by umieścić swoje rzeczy w bezpiecznym miejscu. Jedna z potraktowanych w niedelikatny sposób walizek pękła, a silny wiatr dokończył dzieła rozrzucając jej zawartość w otoczeniu chaty. Ledwo nieproszeni goście znaleźli się na zewnątrz, Joanna zatrzasnęła drzwi z furią, ale i z satysfakcją, zamknęła je od środka i poczekała, aż samochód odjedzie. Potem opuściła chatę zabezpieczając drzwi nową kłódką, którą przywiozła ze sobą. Na jej ustach pojawił się gorzki uśmiech, gdy przypomniała sobie, co Joel powiedział jej przed kilkoma dniami: Nie masz co sobie zawracać głowy nową kłódką! Komu by §ję tam chciało wspinać pod górę? Strona 6 5 Joanna wybrała inną drogę powrotną do miasta i udało jej się dotrzeć do miasteczka uniwersyteckiego pół godziny przed nimi. Kiedy Neva przyszła do akademika, Joanna wyprowadziła się już ze wspólnego pokoju. W czasie tych dwóch miesięcy, ciągnących się niemal w nieskończoność, jakie pozostały do egzaminu końcowego, Joanna nie zamieniła słowa z Joelem ani z Nevą. Cała historia naturalnie rozeszła się po miasteczku. Joanna dzielnie znosiła śmiechy innych, choć nie było jej łatwo. Niektórzy okazywali jej zrozumienie i próbowali ją pocieszać, ale zarówno kpiny, jak i współczucie dały się Joannie we znaki, i do końca roku akademickiego schodziła wszystkim z drogi. A Joel? No cóż, nie omieszkał odegrać się na niej, zanim opuściła Wisconsin. Joel prowadził małą, ale bardzo dobrą uniwersytecką galerię sztuki i oświadczał każdemu, kto chciał słuchać: „Joanna Williston? No cóż, odrobiny talentu nie można jej odmówić, ale to za mało, żeby do czegoś doszła". W każdym razie fakt, że zdała egzamin z wyróżnieniem, położył kres RS kłamstwom Joela. A gdy na dodatek przyznano jej specjalną nagrodę jako najlepszej absolwentce, nikt nie brał jego słów poważnie. Mimo to Joanna opuszczała uniwersytet z poczuciem głębokiego upokorzenia. Była zadowolona, że może wreszcie zaszyć się w samotności teksańskiej pustyni. Yogi był wtedy dla niej po części ciężarem, a po części pomocą. Joanna przypomniała sobie te czasy obserwując przyjaciela, który w dalszym ciągu zajmował się kaktusem. W miasteczku uniwersyteckim wszyscy znali Yogiego. Ostatecznie był jedynym zwierzęciem domowym, które miało prawo mieszkania w akademiku. Dr Joseph Williston, dziadek Joanny, był przez ponad trzydzieści lat docentem na uniwersytecie, i właśnie jemu Yogi zawdzięczał ten przywilej. Kiedy następnego ranka po egzaminie pakowała do samochodu bagaże z pomocą kilku przyjaciół, wśród walizek znalazł się także duży koszyk z prezentami pożegnalnymi dla Yogiego: jedzenie dla kotów, tuńczyk, sardynki. Pomachała na pożegnanie, Yogi wydał rozdzierające westchnienie - i wyruszyli w drogę w kierunku południowo-zachodnim, by dotrzeć tu, na miejsce, po jeździe, która zdawała się nie mieć końca. - I wtedy zakochałam się ponownie - mruknęła do siebie Joanna snując wspomnienia - w tym cudownym kraju. Jazda była podniecającym przeżyciem. Po raz pierwszy widziała wtedy ten nieopisanie piękny krajobraz: rozległe równiny, wznoszące się wysoko Strona 7 6 góry, głęboko wcięte kaniony. Ale pamiętała także, jak zawahała się, gdy jej wzrok padł po raz pierwszy na dom jej ojca. Jak w jednej chwili uświadomiła sobie, że od wielu godzin nie przejeżdżali obok żadnego domu, a tym bardziej większej miejscowości. Czyżby pomyliła drogę? Czy dom rzeczywiście leżał zupełnie na uboczu? Był to ogromny, jak się wydawało, dawny budynek misyjny - tylko dla niej i dla Yogiego! Teraz wiedziała, dlaczego ojciec nie przysłał jej zdjęć, o które prosiła. Nigdy, nawet nie wspomniał, że chodzi o dawny budynek misji. Było to dla Joanny niespodzianką - a ojciec znał ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że będzie tutaj szczęśliwa i z czasem upora się ze swoim zmartwieniem. Nie usunął krzyża, który zakonnicy postawili przed dwustu laty. Podczas pierwszej wizyty oświadczył jej: - Krzyż zostanie tutaj! Wierzę w- Boga. Ostatecznie podarował nam ten nieopisanie piękny kraj. Joanna w milczeniu pokiwała głową, patrząc na ojca brązowozłotymi RS oczyma. Czuła to samo co on. Dokładnie rok temu Joanna po raz pierwszy postawiła stopę w budynku misyjnym - i nie żałowała ani jednego dnia spędzonego tutaj. Każda pora roku miała swoje uroki, nawet zima, która również w tym południowym regionie przynosiła czasami zimne wiatry i wirujące płatki śniegu. Święta Bożego Narodzenia Joanna spędzała często z ludźmi z małej meksykańskiej osady, jednej z wielu w południowym Teksasie, niedaleko granicy z Meksykiem. Odkąd zaprzyjaźniła się z Manuelem Ortizem, ośmioletnim synem jednej z rodzin, była w wiosce mile widzianym gościem. Wspólnie świętowali meksykańskie Boże Narodzenie, jedli tradycyjne potrawy wigilijne i śpiewali kolędy. W towarzystwie tych gościnnych ludzi Joanna po raz pierwszy od dłuższego czasu znów była radosna i pogodna. W osobie Manuela znalazła oddanego przyjaciela i - jego zdaniem - opiekuna, który przyjeżdżał na swym ośle nawet wtedy, gdy lodowaty wiatr pędził przed sobą płatki śniegu. Słońce wzeszło nad horyzontem niczym ogromna pomarańcza, oblewając krajobraz ciepłym złotym światłem. - Pora na śniadanie, Yogi! - zawołała Joanna i weszła do domu. Yogi deptał jej po piętach. Niedługo zjawi się Manuel i będzie jej pozował do popiersia, nad którym zamierzała dalej pracować. Joanna uśmiechnęła się na myśl o Manuelu. Dobrze, że ma tutaj tego żywego chłopca. Jakże często w dni, kiedy była Strona 8 7 smutna, potrafił ją rozruszać swoją wesołą paplaniną. Manuel dobrze mówił po angielsku - uczył się angielskiego w szkole. Ale mówił szybko, ciągle wtrącał pojedyncze hiszpańskie słowa. Manuel i jej czworonożny przyjaciel byli jedynymi towarzyszami Joanny, pominąwszy rzadkie wizyty jej ojca. Ale nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Chciała jedynie pracować. Czy ktoś kiedykolwiek zainteresuje się jej rzeźbami? Czy opuszczą kiedykolwiek małe atelier, które sobie tutaj urządziła? Jakiś wewnętrzny głos mówił jej, że posiada więcej talentu, niż Joel kiedykolwiek gotów był jej przyznać. Ale kto jej to potwierdzi? I na to przyjdzie kolej, pomyślała z ufnością. Wiedziała, jak jej technika ciągle się poprawia. Popiersie Manuela, które nabierało kształtu pod jej ostrożnymi rękoma, zapowiadało się jako arcydzieło. Joanna była nieskończenie wdzięczna swemu dziadkowi i ojcu, że umożliwili jej życie bez trosk finansowych. Dziadek wyznaczył jej w testamencie miesięczną pensję, a ojciec oddał do jej dyspozycji ten piękny dom. RS - Yogusiu - powiedziała otwierając ostatnią puszkę tuńczyka - właśnie myślę o tym, jak dobrze nam obojgu tutaj. Zobaczysz, że moje prace będą coraz lepsze, a na końcu może będzie czekał naprawdę wielki sukces. A skoro już mówimy o sukcesach... - pochyliła się, żeby postawić przed nim miseczkę - jeśli się trochę postarasz, może złapiesz któregoś dnia mysz - jak każdy porządny kocur. Yogi przekrzywił łebek, jakby się zastanawiał nad słowami Joanny, po czym zaczął głośno mruczeć i zabrał się do jedzenia. Po chwili jednak nadstawił uszu i podbiegł do drzwi. W tym momencie Joanna usłyszała zbliżające się kroki. Otworzyła z uśmiechem drzwi i wypuściła Yogiego na dwór. - Ah, mi naranja! - zawołał jasny głos. - Tak się cieszę, że cię widzę! Strona 9 8 ROZDZIAŁ 2 Wraz z przybyciem Manuela w zwykle tak cichym domu pojawiała się zawsze ożywiona wesołość. Przywitawszy się wylewnie z Joanną i jej czworonożnym przyjacielem, chłopiec usiadł przy stole i z błyszczącymi oczyma czekał na śniadanie. Joanna musiała stłumić uśmiech. Ileż dzieci na świecie krzywiło się, kiedy dostawało na śniadanie płatki owsiane. Dla Manuela jednak był to największy przysmak. Dwa lub trzy posiłki, jakie otrzymywał w domu, składały się z tortini i fasoli, więc czuł się w siódmym niebie, gdy Joanna mieszała płatki z rodzynkami lub siekanymi daktylami i polewała obficie miodem. - Mniam - rozmarzył się wyskrobując miseczkę do ostatniego płatka. - Ale było dobre - mas que sabrosol Co robimy dzisiaj, Joanno? Dalej pracujemy nad moją kamienną głową? Joanna pogłaskała go po gęstej czarnej czuprynie i roześmiała się. - Owszem - potwierdziła - pracujemy nad twoją „kamienną głową". RS Wędrując po okolicy znaleźli okruch kamienny odpowiedniej wielkości i twardości. Joanna wyrzeźbiła już kształt głowy i ramion. Wprawdzie nie można było jeszcze rozpoznać rysów twarzy Manuela, ale nie ulegało wątpliwości, że to jego podobizna. Chłopiec pozując siedział na taborecie ponad godzinę. Wzrok Joanny wędrował bez przerwy między modelem i rzeźbą. Zauważywszy, że cierpliwość Manuela się wyczerpała, natychmiast skończyła pracę. We trójkę wybrali się na przechadzkę po okolicy, żeby nazbierać kamieni. Manuel nauczył się układać z nich małe mozaiki, robiąc użytek ze swej bogatej dziecięcej wyobraźni. Czasami pracowali wspólnie nad harfami eolskimi, które obydwoje bardzo lubili. Szlifowali ostre brzegi kolorowych butelek, z których zostały tylko szyjki, i łączyli je ze sobą przy pomocy nitki. Manuel, który jak wszyscy mali chłopcy zbierał wszelkie możliwe rzeczy i przechowywał w pudełku po butach, przetrząsnął swoje skarby i pewnego dnia ku zdziwieniu Joanny zbudował prześliczną harfę eolską z podkładek różnej wielkości. Starannie pomalował metalowe pierścienie i połączył je ze sobą. Joanna musiała przyznać, że jego dzieło jest prześliczne. - Trochę grzechocze - powiedział powiesiwszy swoją harfę w patio w przewiewnym miejscu. - Moja harfa nie daje takiej pięknej muzyki jak twoja. - I nie może, bo metalowe pierścienie są za grube - wyjaśniła mu Joanna. Strona 10 Manuel zajadał obiad z co najmniej takim samym apetytem jak śniadanie. Joanna patrzyła z uśmiechem, jak pochłania zupę selerową i kanapki z miodem. Jego matka była wyśmienitą kucharką, ale jej ostro przyprawione zupy smakowały Manuelowi po prostu inaczej niż delikatna kremowa zupa Joanny. Opróżnił dwa talerze i błyszczącymi oczyma przyglądał się Joannie, która przystroiła dużą porcję budyniu waniliowego sosem czekoladowym i bitą śmietaną. - Jak to miło, że Ignacio ma takie dobre krowy - powiedział wzdychając z zadowoleniem. - Dobre krowy dają dużo śmietany. Spędzili razem wspaniały dzień. Kiedy cienie się wydłużyły i Manuel musiał wracać, uporali się właśnie z zawieszeniem huśtawki dla niego. Dwoma grubymi sznurami przymocowała starą oponę do gałęzi drzewa Jozuego. Huśtawka wisiała trochę krzywo i Manuel kołysał się nieco na boki, ale był zachwycony. Kiedy odwiązał Hermosę, swojego osiołka, i Joanna wetknęła mu jeszcze kilka placuszków, które sama upiekła, chłopiec popatrzył na nią promiennym wzrokiem. - Tak cię lubię, Joanno - szepnął. - Szkoda, że jestem jeszcze taki mały. W przeciwnym razie byłbym dla ciebie najlepszym novio na świecie. Joanna stała przy drzwiach przyglądając się, jak Manuel pogania osła, który za nic w świecie nie chciał się oderwać od obgryzanego właśnie kaktusa. Kiedy obydwaj zniknęli jej z oczu, weszła do domu i wyciągnęła z półki słownik hiszpański. Domyślała się już, co miał na myśli Manuel, ale gdy otworzyła słownik na stronicy z novio, musiała się roześmiać. - Jak sądzisz, Yogi - spytała swego czworonożnego przyjaciela - czy twoja Joanna potrzebuje jakiegoś najmilszego, lub narzeczonego? Nie potrzebuje, nieprawdaż? W każdym razie jeszcze nie teraz! Yogi położył się na boku i niewinnie patrzył na nią bursztynowymi oczkami. I wtedy to odkryła! Pod jedną z przednich łap trzymał mysz! Pierwszą mysz, jaką złapał w ciągu tego roku spędzonego tutaj! - Yogi, robisz postępy - zawołała ze śmiechem. - Jeśli obydwoje będziemy tak robić dalej, jeszcze do czegoś dojdziemy. Ty zostaniesz postrachem pustyni, a ja może i. pewnego dnia znaną artystką. Joanna zamierzała właśnie usiąść przy kole garncarskim, by jeszcze trochę popracować, gdy przypomniała sobie coś innego. Nie dotrzymała jeszcze obietnicy, jaką dała swego czasu ojcu. Podczas pierwszej wizyty po przeprowadzce Joanny do budynku misji przywiózł jej duży zapas amunicji i ustawił tarczę w pobliżu drzewa Jozuego. Strona 11 10 „Życie tutaj nie jest co prawda niebezpieczniejsze niż gdzie indziej - oświadczył - ale nie wolno ci zapominać, że w ostateczności jesteś zdana wyłącznie na siebie. A więc musisz umieć się bronić, gdyby cię tu ktoś napadł. Postaraj się być tak dobra, żebyś potrafiła strącić intruzowi z głowy kapelusz, ale tak, żeby mu się nie stała najmniejsza krzywda. Będzie to dla niego nauczka, a tobie oszczędzi kłopotów, bo nie będziesz musiała go zastrzelić." Joanna szybko robiła postępy. W tym czasie kilka razy zwiększała już odległość od tarczy, a mimo to prawie wszystkie strzały trafiały w sam środek. Zadanie wykonane, powiedziała do siebie w kwadrans później. Ale na pracę już za późno. Zrobi sobie jeszcze coś do jedzenia, weźmie kąpiel i pójdzie do łóżka. Joanna zajęta była właśnie w kuchni, gdy wystraszył ją jakiś odgłos. Czy to były kroki? Błyskawicznie znalazła się przy drzwiach i zdjęła z haka strzelbę. Yogi podniósł się i nasłuchiwał strzygąc uszami. Ponieważ nie podbiegł do drzwi, była pewna, że nie może to być Manuel, który wrócił z RS jakiegoś powodu. Czyżby po raz pierwszy miała się bronić przy użyciu strzelby? Joanna żywiła wielką nadzieję, że do tego nie dojdzie. Z bijącym sercem wymknęła się przez tylne drzwi i bezszelestnie pobiegła wzdłuż muru do rogu budynku. I wtedy go zobaczyła! Po drugiej stronie stał mężczyzna i gapił się na budynek misji. Z tego, co mogła dostrzec, wyglądał na zmęczonego i zniechęconego. Joanna wyszła z cienia rzucanego przez dom i uniosła strzelbę. - Proszę się nie ruszać! - zawołała głośno. - Czy jest coś, co mogę dla pana zrobić? - Coś takiego! Tu przecież żyją ludzie! - Mężczyzna roześmiał się z ulgą i zrobił krok w jej kierunku. Ale gdy rozległ się huk wystrzału i kula wzbiła obłoczek kurzu pod jego stopami, stanął jak wryty. - Co... co to ma znaczyć? - Powiedziałam panu, żeby się pan nie ruszał - powtórzyła Joanna ostrym tonem. - Kim pan jest? Czego pan chce? - No więc, jeśli koniecznie chce pani wiedzieć - nazywam się Jay Clifton - odparł ze złością. —A jedyną rzeczą jakiej chcę, jest zniknąć jak najprędzej z tej... tej przyjemnej miejscowości. Gdzie, do diabła, jest Redford? Zupełnie straciłem orientację. - Jeśli ma pan na myśli Roberta Redforda, to jest przypuszczalnie w Hollywood - odpowiedziała bez zmrużenia oka. Strona 12 11 - Do licha, nie mam nastroju do żartów! Mam oczywiście na myśli miejscowość, która nazywa się Redford. Powinna być gdzieś w pobliżu, chyba, że się mylę? Proszę posłuchać - zrobił krok do przodu i jeszcze jeden, gdy nie zatrzymał go drugi strzał - czy mogę skorzystać z pani telefonu, to znaczy, jeśli go pani w ogóle posiada? I niech pani wreszcie łaskawie przestanie mierzyć do mnie z tej strzelby! Strasznie mnie to denerwuje! - Nie ma obawy - odrzekła chłodno. - Jeśli będzie pan robił to, co mówię, nic się panu nie stanie. - Co pani sobie właściwie myśli, że kim albo czym jestem? Gangsterem podczas ucieczki? Joanna przyjrzała mu się uważnie. Nie, na gangstera rzeczywiście nie wyglądał. Ale cóż to znaczyło? Który gangster wyglądał na gangstera? Mężczyzna był dosyć wysoki i dobrze ubrany. Oceniła go na niewiele powyżej trzydziestki. Koloru oczu nie potrafiła rozpoznać z odległości, bo ocieniały je ciemne brwi. Jego włosy miały ten sam ciemnozłoty odcień co metalowe płytki, z których Joanna robiła harfy eolskie, a twarz miała RS wyraziste rysy. Nie uśmiechał się. Wskazała strzelbą drzwi wejściowe. Ruszył bez słowa. Joanna podążyła za nim. - Telefon jest z tamtej strony, w sieni - wyjaśniła lakonicznie. - Co to właściwie za dom? - chciał się dowiedzieć. - Widziałem krzyż przed budynkiem. W pierwszej chwili pomyślałem, że to jakiś obiekt sakralny, ale... - Wcześniej był to budynek misyjny, lecz przypuszczalnie niezbyt to pana interesuje. A więc proszę dzwonić i znikać! Zawahał się chwilę, trzymając już w ręku słuchawkę. - Wie pani, kogo mi pani przypomina? - zapytał kpiącym tonem. - Żony pierwszych osadników na Dzikim Zachodzie, które broniły swojej własności i swoich ukochanych zębami i pazurami i które... Joanna nie pozwoliła mu dokończyć. - Trafne spostrzeżenie, Mr. Clifton - powiedziała oschle - i radzę panu nie zapominać o tym. Dzwoni pan wreszcie czy mam pana od razu wyprowadzić z powrotem na drogę? Po raz pierwszy świadomie zarejestrowała kolor jego oczu. Były ciemnozielone i błyszczały gniewnie. Bez słowa odwrócił się i zaczął wybierać numer. Widziała, jak kilka razy niecierpliwie nacisnął widełki, w końcu rzucił na nie z powrotem słuchawkę tłumiąc jakieś przekleństwo i spojrzał na Joannę ze zmarszczonymi brwiami. Strona 13 12 - Gdzie tu jest jakiś hotel? - warknął. - Wygląda bowiem na to, że pani telefon nie działa, miss... diabli wiedzą, jak się pani nazywa! Nie mam kogo poprosić o pomoc, a mój zepsuty samochód stoi na skraju drogi. Joanna wzruszyła ramionami. - W Terlingua jest może jakiś hotel - powiedziała - ale to mniej więcej osiemnaście mil stąd. - No cóż, moja pani, w takim razie nie pozostanie pani nic innego, jak zawieźć mnie tam - oświadczył wzdychając z rezygnacją. - Chyba ma pani jakiś wóz, co? - Owszem, jeepa - rzekła spokojnie - z dwiema pękniętymi oponami. Widzi pan więc, Mr. Clifton, że w żaden sposób nie mogę panu pomóc. - Proszę mi powiedzieć - wybuchnął nagle - nie ma pani żadnego nazwiska? Wszystko wskazuje na to, że dzisiejszej nocy będę musiał być pani gościem, a nie wiem nawet jeszcze, kim pani jest! Chyba mogę zostać tutaj, co? Miejsca ma pani dosyć. Joanna przyglądała mu się z mieszanymi uczuciami. - Skoro nie może być inaczej - westchnęła w końcu. - Ale pod jednym RS warunkiem: będzie pan robił dokładnie to, co panu powiem. Poza tym nazywam się Joanna Williston. Nie trzeba było specjalnego daru obserwacji, żeby zauważyć, iż zrobiła na Cliftonie duże wrażenie. Jego zielone inteligentne oczy studiowały uważnie jej twarz i szczupłą figurę, wyjątkowo długo spoczywając na jej długich brązowych włosach. Złość stopniowo znikła z jego twarzy ustępując miejsca rozbawieniu. - Jeśli to panią uspokoi, miss Williston, może mnie pani zamknąć w moim pokoju - zaproponował z uśmiechem. - Zastanowię się - odpowiedziała, nie podejmując jego żartobliwego tonu. - Najpierw zrobię coś do jedzenia. Prawdopodobnie nie jadł pan jeszcze kolacji. Proszę usiąść tam, w tym dużym pomieszczeniu. To nie potrwa długo. - Jest pani pewna, że nie podkradnę się z tyłu i nie zawlokę pani za włosy do swojej jaskini niczym człowiek z epoki kamiennej? - zauważył drwiąco. Joannę irytowała niezmiernie ta niezłomna pewność siebie przybysza, ale zmusiła się do zachowania spokoju. - Jeśli pan spróbuje, mr. Clifton - rzekła oschle - to z pewnością będzie to ostatni raz w pańskim życiu, kiedy się pan za kimś skradał. Mam nadzieję, że rozumie pan, co mam na myśli. Spojrzał przelotnie na strzelbę, którą Joanna dalej trzymała w rękach, po czym uśmiechnął się i uspokajającym gestem uniósł dłonie. Strona 14 13 - Już dobrze, już dobrze, będę grzeczny. Mogę przynajmniej trochę się rozejrzeć? Z wahaniem skinęła głową i popatrzyła za nim, jak wtyka głowę w otwarte drzwi jej atelier. - Jest pani artystką - stwierdził z uśmiechem, gdy Joanna w kilka minut później wyszła z kuchni i nakryła stół w salonie. - I żyje pani zupełnie sama na tym pustkowiu? - Owszem - potwierdziła. Oparła strzelbę o ścianę w zasięgu ręki i poprosiła gościa, by usiadł. - Jeśli nie ma akurat ojca, który przyjeżdża w odwiedziny, to jestem sama. Rzucił się z apetytem na meksykańską sałatkę przygotowaną przez Joannę. - Hm, znakomita - pochwalił. - Nawiasem mówiąc, rzuciło mi się w oczy kilka pani dzieł. Muszę powiedzieć, że po części są całkiem niezłe. - Znów zdenerwował ją jego protekcjonalny ton. - Naturalnie nie jestem ekspertem - ciągnął dalej - ale niektóre z pani prac są naprawdę ładne. Jakie to miłe z jego strony, pomyślała ze złością. Nie zapraszała go RS przecież, a jego poglądy na temat sztuki w ogóle i jej dzieł w szczególności nie interesowały jej wcale. - Dziękuję - powiedziała oschle - ale ponieważ, jak pan sam przyznał, nie jest pan ekspertem, nie ma powodu rozmawiać z panem o mojej pracy. Chce pan jeszcze kawy? Dziwny to był wieczór! Rozmawiali o błahych sprawach, próbowali znaleźć i w końcu znaleźli Redford na mapie drogowej - ale unikali osobistych tematów. Strzelba w dalszym ciągu stała oparta o ścianę obok Joanny, od czasu do czasu rozbawione spojrzenie Jaya Cliftona zatrzymywało się przelotnie na broni. Joanna była zadowolona, kiedy wreszcie wybiła dziesiąta - pora, kiedy zwykle kładła się spać. Dalej nie wiedziała, kim albo czym jest nieproszony gość, pominąwszy nazwisko, i czuła się nieswojo w jego obecności. On natomiast był spokojny i opanowany - aż w końcu oświadczyła mu, że pora iść spać. - Co? Już teraz? - Jeśli chce się wstać przed wschodem słońca, trzeba wcześnie iść do łóżka. - Dobrze słyszałem? Przed wschodem słońca? - Wytrąciło go to z równowagi. - No cóż, jeśli pani tak uważa - westchnął w końcu pogodzony z losem, zauważywszy, że nie da się jej przekonać. - A jakie ma pani Strona 15 14 względem mnie zamiary, jeśli wolno zapytać? Chodzi mi o to, gdzie mam spać? - Zaraz się pan przekona - odparła Joanna, która już dawno podjęła decyzję. - Szybko przygotuję panu posłanie. W jednym z przyległych budynków, gdzie było mnóstwo małych pomieszczeń, urządzili dwa pokoiki wstawiając stare meble, które pochodziły z domu dziadka. Joanna zniknęła w swojej sypialni, po chwili pojawiła się z kilkoma kocami i opuściła główny budynek tylnymi drzwiami. Jay Clifton popatrzył na nią zdumionym wzrokiem. Kiedy wróciła i zakomunikowała mu, że jego łóżko jest gotowe, spojrzał na nią marszcząc brwi. - Chce mi pani powiedzieć, że ulokowała mnie pani w jakiejś szopie? - spytał nieufnie. - No, może nie będzie tak źle - oświadczyła z uśmiechem - ale sam się pan zaraz przekona. Proszę za mną! Zaprowadziła go do przybudówki najbardziej oddalonej od głównego budynku i otworzyła drzwi do małego pomieszczenia. Pokoik był świeżo otynkowany, lecz urządzony po spartańsku. Przy ścianie stało łóżko polowe, RS a na podłodze leżał kolorowy chodnik z łatek. Jay Clifton rozglądał się przez chwilę nie rozumiejącym wzrokiem, po czym spojrzał z wściekłością na panią domu. - Tutaj mam spać? Proszę posłuchać, moja pani, nie przywykłem... - Jest mi obojętne, do czego pan przywykł - przerwała mu Joanna. - Nie zapraszałam pana, a poza tym nie wiem, kim albo czym pan naprawdę jest. Nie odmówi mi pan chyba prawa do dbania o własne bezpieczeństwo? - Bezpieczeństwo? Miły Boże! Jestem uczciwym biznesmenem! Nigdy w życiu nikogo nie skrzywdziłem! Po prostu zepsuł mi się samochód i przyszedłem do pani prosić o pomoc! Joanna oparła się o ścianę i popatrzyła na niego w zamyśleniu. W końcu uśmiechnęła się. - Mr. Clifton - powiedziała - czytałam kiedyś pewną książkę. Była w niej mowa o mężczyźnie, który wymordował połowę mieszkańców pewnej farmy na pustkowiu, zanim udało się go schwytać i udaremnić zabicie pozostałych. I wie pan, co zeznali ludzie, którzy przeżyli? „Ten miły człowiek miał taki sympatyczny wyraz twarzy i mówił nam, że jadąc w nocy pomylił drogę". - Ale... ja... - A ja nie chcę ryzykować, Mr. Clifton. Ojciec powiedział mi, że prawdopodobnie dziewięciu z dziesięciu ludzi, których tutaj przyniesie, nie Strona 16 15 będzie miało złych zamiarów. Skąd mam wiedzieć, że nie jest pan tym dziesiątym? Mój dziadek miał chatę myśliwską w górach. Przeważnie nikt tam nie zaglądał, ale jeśli ktoś się zjawiał, na pewno coś knuł. Dziadek miał zawsze strzelbę w zasięgu ręki. Przybysz patrzył na Joannę jak urzeczony, a jego złość, jak się wydawało, zniknęła w jednym momencie. - No cóż, miss Williston - przyznał po chwili - coś w tym jest. - Podszedł do łóżka polowego i sprawdził materac. - Poza tym jest pani olśniewająco piękną kobietą, i niektórym mężczyznom mogłoby przyjść do głowy... - Do tej pory - przerwała mu znowu - mam tylko pańskie słowo, że nie należy pan do tych mężczyzn. Nieprawdaż, Mr. Clifton? Wyszła na zalane księżycem patio. - Niech pan śpi dobrze! Może pocieszy pana fakt, że to pomieszczenie było dawniej celą medytacyjną zakonników. Wyszedł za nią na dwór. - A co z panią? - Nagle obudził się w nim znowu gniew. - Pani będzie zażywać wszelkich wygód, jakie zapewnia ten piękny dom: szerokie, miękkie łóżko i... RS - Koniec dyskusji, Mr. Clifton - rzekła Joanna, nie mogąc nagle powstrzymać się od śmiechu. - Ja, że tak powiem, jestem tutaj opatem. Tylko ja i Yogi możemy tu rozkazywać. - Yogi? - spytał przeciągle. - Pani... mąż? Lub mężczyzna, z którym pani żyje? Dopiero w tym momencie uświadomiła sobie, że Yogi nie pokazał się przez cały wieczór. Przypuszczalnie odpoczywał w swym ulubionym miejscu - okrągłym otworze okiennym starej kaplicy - po trudach dnia. Jay Clifton w ogóle go nie widział. - Tak... można by go nazwać moim przyjacielem i opiekunem - wyjaśniła starając się stłumić uśmiech. Tego było jednak za wiele dla Cliftona. - Na miłość boską, dlaczego więc wymachuje pani strzelbą i zachowuje się tak, jakby musiała pani bronić swej niewinności? Joanna omal nie wybuchnęła śmiechem. - Och - rzekła - nie śmiałabym przeszkadzać Yogiemu. Sama muszę uważać na siebie. On bowiem ma skłonność do aktów przemocy. - Udała, że przejmuje ją dreszcz. - Nie dalej jak dzisiaj widziałam jedną z jego ofiar... w ostatnich podrygach. Strona 17 16 - Na miłość boską - wyszeptał przerażony - potrzebuje pani pomocy! Jednego tylko nie rozumiem: boi się pani mnie i żyje z szalonym przestępcą? - Ach, jakoś daję sobie z nim radę - zapewniła Joanna - mnie bowiem nic nie robi. Ale poza tym nie ma żadnych hamulców, nawet teraz, gdy odczuwa jeszcze skutki swojej ostatniej walki. Mój Boże, kiedy o tym pomyślę! Niech sobie pan wyobrazi: noga zupełnie rozpruta, a prawe ucho w połowie oderwane. Naprawdę jest bardzo odważny i... - Proszę przestać! - Jay Clifton zatkał sobie uszy. - Wystarczy! Nawet gdybym miał złe zamiary: po tym wszystkim, co pani mi opowiedziała, nie ruszę się z miejsca przez całą noc! Proszę mi tylko wyświadczyć jedną przysługę: niech się pani zastanowi, zanim pani wyjdzie za tego faceta! Joanna odwróciła się już, by odejść. - Nie ma obawy! - zawołała przez ramię. - Ani mi się śni wychodzić za niego. Ostatnimi czasy co prawda się poprawił, ale jedno wiem na pewno: gdy pierwsza lepsza kocica stanie mu na drodze, stracę jego względy. Puściła się biegiem, w przeciwnym razie rzeczywiście wybuchnęłaby śmiechem. To małe oszustwo ma przynajmniej jedną dobrą stronę, RS pomyślała z satysfakcją: mój gość będzie się mocno zastanawiał, czy zaryzykować próbę pogłębienia naszej znajomości. - A przy tym nie wspomniałam mu nawet, że masz po sześć palców u nóg i jesteś dosyć gruby - rzekła Joanna do swego czworonożnego przyjaciela, który czekał już przed drzwiami domu. Jak co wieczór dała mu miseczkę mleka, po czym przygotowała się na zwyczajowy skok Yogiego w jej ramiona. Na szczęście Yogi przyswoił sobie tę zabawę, kiedy ważył kilka funtów mniej. Dzięki temu miała teraz wprawę w amortyzowaniu jego ciężaru. Mimo to zachwiała się, gdy niemal dziesięciokilowy kot wylądował w jej ramionach. Posadziła sobie Yogiego na ramieniu i podeszła z nim do okna. W celi Cliftona zgasło akurat światło lampy naftowej. Uznała za lekką przesadę, że przez cały czas trzymała go w szachu przy pomocy strzelby. W innych okolicznościach nigdy by jej nie przyszło do głowy zaliczyć go do grona potencjalnych przestępców. Ale czyż ostrożność nie była wskazana, gdy będąc kobietą mieszkało się na zupełnym pustkowiu? Cóż wiedziała do tej pory o tym nieznajomym? Co on z kolei może myśleć o niej, było jej rzeczą dosyć obojętną. Jutro rano zniknie z jej życia, i było raczej mało prawdopodobne, żeby się jeszcze kiedyś spotkali. Ale kiedy później leżała w łóżku i w zamyśleniu głaskała miękkie futerko Yogiego, który spał na wełnianym kocyku obok jej poduszki, w Strona 18 17 dalszym ciągu miała przed oczami twarz przystojnego przybysza. Z wahaniem przyznała się przed sobą, że myśl o spotkaniu z nim nie jest jej wcale taka niemiła. Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym silniejsze było w niej pragnienie bliższego poznania tego mężczyzny, który tak niespodziewanie wkroczył w jej życie. - Z miłością nie ma to naturalnie nic wspólnego - powiedziała na głos. Yogi otworzył oczy i zamrugał, po czym zaczął cicho mruczeć. Po raz kolejny żałowała, że jej przyjaciel nie potrafi sformułować wyraźniejszego komentarza. RS Strona 19 18 ROZDZIAŁ 3 Następnego ranka Joanna obudziła się później niż zwykle. Słońce wzeszło już za szczytami gór, a to oznaczało, że dawno minęła szósta. » Pobiegła do kuchni i nastawiła wodę na kawę. Następnie wyszła z Yogim na dwór, by zażyć trochę chłodu poranka. Zachowanie kocura wskazywało, że mają spóźnienie w stosunku do zwyczajowego rozkładu dnia. Nie zadał sobie trudu wyszukania ofiary ze zwykłą starannością, tylko rzucił się od razu na najbliższy kaktus. Właśnie gwałtownie go atakował, gdy zza rogu budynku wyłonił się Clifton. Przez chwilę stał bez słowa i przyglądał się, jak Yogi znęca się nad kaktusem.. Z wolna zaczynało mu chyba świtać. Podszedł do Joanny i spojrzał na nią dziwnym wzrokiem. - Skłonność do aktów przemocy i brak hamulców, tak pani powiedziała, nieprawdaż? Zabijaka gustujący w kocicach. Miss Williston, muszę przyznać, że jest pani naprawdę niezwykłą kobietą. Ten potwór obrabiający właśnie kaktusa - to Yogi. RS - Chodźmy się napić kawy, Mr. Clifton - odparła z uśmiechem. - Yogi dotrzyma nam towarzystwa, gdy skończy swoją poranną gimnastykę. Jak to się stało, że wstał pan tak wcześnie? - Po pierwsze, nie najlepiej spałem, a po drugie, w tej celi nie ma łazienki. Mógłbym się tu gdzieś umyć? Kiedy umyty i uczesany - choć nie ogolony - zjawił się przy stole, miał dość czasu, żeby się zastanowić nad historią z Yogim. - Wykiwała mnie pani - poskarżył się. - Potrzebna była w ogóle cała ta szopka? Tylko dlatego... - Tylko dlatego, że nie mam najmniejszego pojęcia, kim pan jest - wpadła mu w słowo Joanna. - Byłoby panu przyjemnie, gdyby pańska żona nocowała zupełnie obcego mężczyznę, gdy jest pan w podróży? - Nie mam żony - burknął nieuprzejmie. Musiała się roześmiać. - I nigdy jej pan nie będzie miał, jeśli będzie pan co rano takim mrukiem. Proszę się uśmiechnąć, Mr. Clifton! Wspaniały mamy dzisiaj dzień, i na pewno nie będzie tak gorąco jak wczoraj. Poza tym telefon znowu działa. - Co? I mówi pani to dopiero teraz? - W kilku krokach znalazł się przy telefonie. Joanna starała się nie podsłuchiwać, ale to i owo dotarło do jej uszu. Jay Clifton wydawał się przyzwyczajony do rozkazywania innym, pomyślała. Strona 20 19 - No - stwierdził z zadowoleniem po powrocie. - Pomoc jest w drodze. Miałaby pani czas i ochotę oprowadzić mnie tymczasem po swojej posiadłości? Obserwowanie Cliftona sprawiało Joannie przyjemność. Miał wysportowaną sylwetkę, poruszał się lekko i elegancko, ale spacery po pustyni nie miały przypuszczalnie nic wspólnego z innymi formami jego sportowej aktywności. Wzdrygał się, ilekroć słyszał szelest w trawie, a gdy dzięcioł gila - również on był dzisiaj spóźniony - wydał swój przeraźliwy okrzyk, Clifton aż podskoczył ze strachu. - Czy to... czy to był może ryś? - spytał zaniepokojony. - Coś takiego, faktycznie rozpoznał pan jednego z naszych mieszkańców pustyni!"- rzekła ze śmiechem. Następnie wskazała bawełniane zarośla. - To był tylko dzięcioł, a ściślej mówiąc: dzięcioł gila. Tam ma gniazdo. - Czy to ma znaczyć, że są różne dzięcioły? Joanna przystanęła i podparła się pod boki. - Proszę mi powiedzieć, Mr. Clifton, gdzie pan właściwie się wychował? - W Bostonie. Dlaczego pani pyta? RS - Czy kiedykolwiek mieszkał pan na wsi lub w ogóle kiedyś interesował się przyrodą? - N-nie, właściwie nie. Mieliśmy wprawdzie dom na Cape Cod, ale spędzaliśmy czas na żeglowaniu. Nigdy się nie zapuszczałem w głąb lądu. - Szkoda. Kiedy się wędruje z otwartymi oczami, wiele można w przyrodzie zobaczyć. Jestem przekonana, że spodobałoby się panu tutaj. - Będzie mi się musiało spodobać - rzekł z westchnieniem. - Przynajmniej dopóki nie skończymy projektu w pobliżu Redford. Będę tam musiał zostać przez jakiś czas. - Skrzywił się, gdy dzięcioł gila znów zaczął krzyczeć. - Proszę mi powiedzieć: dużo tu tych głośnych ptaków? - Owszem, i wiele innych zwierząt. W Big Bend są nawet dzikie owce górskie i pumy. - Big Bend? - powtórzył nie rozumiejąc. - Witamy w Teksasie, Mr. Clifton - powiedziała ze śmiechem. - Park Narodowy Big Bend ma przeszło tysiąc mil kwadratowych i jest bardzo znany. Nawiasem mówiąc, zaczyna się niedaleko stąd. W tym momencie zbliżył się warkot jakiegoś samolotu. Joanna chwyciła Cliftona za ramię. - Na miłość boską, wygląda na to, że pilot ma kłopoty! - zawołała przerażona wskazując maszynę, która szybko traciła wysokość. - Faktycznie, zamierza tu lądować!